Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-05-10
2018-09-28
Świetny reportaż z rewolucyjnego Iranu, z pierwszych miesięcy 1980 r. Autor naświetla nam na początku szczegółowo sytuację podczas wyborów prezydenckich które wyniosły na fotel głowy państwa Abela-Hassana Banisadra; następnie poznajemy skrótowo historię Iranu i przyczyny rewolucji; dowiadujemy się o znaczeniu wzorca męczeństwa dla irańskiego islamu; poznajemy drogi myślowe inteligencji irańskiej oraz koncepcje polityczne tak ważnych dla rewolucji postaci jak Ali Szariati i prezydent Banisadr; polityczną i organizacyjną strukturę warstwy irańskich duchownych i ówczesne spory wokół roli duchowieństwa w Republice Islamskiej; stan gospodarki, społeczeństwa i armii irańskiej po rewolucji; zamieszkujące Iran mniejszości i ich stanowisko wobec rewolucji; lewicowe ugrupowania fedainów i ludowych mudżahedinów; koncepcje polityczne samego Chomeiniego i wysiłki dla rozszerzenia rewolucji islamskiej; wreszcie specyfikę stosunków amerykańsko-irańskich i napięcia grające pod powierzchnią afery z zakładnikami z amerykańskiej ambasady. Książkę kończą rozważania Autora nad możliwościami przetrwania Rewolucji Irańskiej.
Reportaż W. Giełżyńskiego ma z pewnością dwie zalety: po pierwsze – wysoką wartość merytoryczną, po drugie – równie wysoką wartość literacką. Z perspektywy kogoś wychowanego w epoce internetu, imponować musi umiejętność Autora gromadzenia i porządkowania przecież nie najłatwiej bynajmniej dostępnych faktów. Nie sposób też nie dostrzec urody języka i literackiej zgrabności wywodu, co czyni tekst jeszcze bardziej sugestywnym. Nie wszystkie prognozy Giełżyńskiego się sprawdziły, nie wszystkie obawy też okazały się uzasadnione. Ledwie sygnalizuje Giełżyński wzrost napięcia i początek starć granicznych na granicy iracko-irańskiej, nie mogąc wiedzieć że ledwie za kilka miesięcy rozpalą się one w jedną z najdłuższych i najbardziej krwawych wojen drugiej połowy XX w. Pomimo jednak że upływ czasu zmusza do aktualizacji wielu twierdzeń Giełżyńskiego, omawianą książką dowiódł niewątpliwie swojej wielkości jako reportera.
Świetny reportaż z rewolucyjnego Iranu, z pierwszych miesięcy 1980 r. Autor naświetla nam na początku szczegółowo sytuację podczas wyborów prezydenckich które wyniosły na fotel głowy państwa Abela-Hassana Banisadra; następnie poznajemy skrótowo historię Iranu i przyczyny rewolucji; dowiadujemy się o znaczeniu wzorca męczeństwa dla irańskiego islamu; poznajemy drogi myślowe...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-28
Kompleksowe, rzetelne i bardzo ciekawie napisane opracowanie na temat Romów w Polsce; ich historii, podziałów szczepowych, struktur społecznych, uroczystości wyznaczających rytm życia, wierzeń, zarobkowania, twórczości artystycznej. Autor nie ulega poprawności politycznej ani nie romantyzuje tego mało znanego ludu, ale też brak u niego na szczęście właściwej do niedawna antropologii pozytywistyczno-nowoczesnej maniery „opisywania dzikich ludów”. Godna polecenia jako fundament wiedzy cyganologicznej pozycja, choć dziś pewne tezy uległy już relatywizacji – Ficowki nie pisze na przykład nic o szczepie/ludzie Sinti, o których dziś już wiemy, że na ziemiach polskich również występowali i występują.
Kompleksowe, rzetelne i bardzo ciekawie napisane opracowanie na temat Romów w Polsce; ich historii, podziałów szczepowych, struktur społecznych, uroczystości wyznaczających rytm życia, wierzeń, zarobkowania, twórczości artystycznej. Autor nie ulega poprawności politycznej ani nie romantyzuje tego mało znanego ludu, ale też brak u niego na szczęście właściwej do niedawna...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-20
Istnieją dwa sposoby przedstawiania zwierząt w bajkach dla dzieci:
1) wywodzący się chyba jeszcze z tradycji Ezopa, La Fontaine’a i Krasickiego, w którym zwierzęta wyglądają i zachowują się jak ludzie; chodzą na tylnych łapach, noszą ludzkie ubrania etc.;
2) w którym zwierzęta zachowują się jak zwierzęta i pozostają prawdziwymi zwierzętami, ich ewentualna antropomorfizacja polega zaś jedynie na tym, że myślą po człowieczemu, ich zachowania mają ludzkie motywy, i niekiedy też że „rozmawiają” ze sobą po ludzku.
Bajki tego pierwszego typu (różne Kubusie Puchatki, króliki Piotrusie etc.) są zupełnym nieporozumieniem, bo właściwa im konwencja antropomorfizacji stosowana była oryginalnie z myślą o przeznaczonych dla dorosłych czytelników opowieściach alegorycznych, mających w zabawnej i bezpiecznej (w warunkach monarchii i absolutyzmu) dla autora i odbiorców formie przedstawiać satyrę i krytykę oraz dydaktykę społeczną, polityczną, obyczajową, niekiedy też osobistą. Bajki tego typu miały być czytane na absolutystycznych dworach i w arystokratycznych pałacach dla uciechy dorosłych słuchaczy, przy okazji niosąc im też pouczenie. Opowiadały tak naprawdę o ludziach i ich przywarach, stąd przenoszenie ich konwencji na współczesne utwory dla dzieci nie ma sensu.
Na szczęście, Jan Grabowski należy do drugiego typu autorów. Jego Puc i Bursztyn to prawdziwe psy podwórkowe a nie alegorycznie przedstawieni królowie i arystokraci. Jego tytułowa dla komentowanego tu utworu czarna owieczka to prawdziwa owca, która pasie się trawą i lubi lizać kawałki soli. Wychowała się w psiej budzie, więc przejęła wiele typowych psich zachowań, pomimo tego jednak pozostają owcą. Młody czytelnik dzięki bajce Grabowskiego dowie się czegoś o zwierzętach i przeczyta coś o życiu na wsi z którym, być może, w innej formie nie miałby okazji się zetknąć. Morał płynący z bajeczki ma tyleż walor uniwersalny, co tyczy się relacji człowieka wobec zwierząt. Bajeczka jest zatem i ładna, i mądra, i – co najważniejsze – z pomyślunkiem napisana.
Istnieją dwa sposoby przedstawiania zwierząt w bajkach dla dzieci:
1) wywodzący się chyba jeszcze z tradycji Ezopa, La Fontaine’a i Krasickiego, w którym zwierzęta wyglądają i zachowują się jak ludzie; chodzą na tylnych łapach, noszą ludzkie ubrania etc.;
2) w którym zwierzęta zachowują się jak zwierzęta i pozostają prawdziwymi zwierzętami, ich ewentualna...
2019-12-15
Dzieło zdecydowanie trudne do oceny, ponieważ oparte na autorskim systemie mitologii Blake'a i operujące hermetycznym językiem, w którym nie tylko treść ale też pozycja słowa w zdaniu, a nawet jego wygląd, mają swoje znaczenie.
Idee Blake'a; odrzucenie racjonalizmu, moralizmu i dogmatyzmu na rzecz wyobraźni, zespolenie sztuki z religią, przebóstwienie Natury, afirmacja ciała „wiecznego” i aktu seksualnego, przekonanie o wspólnym korzeniu prawdziwych (tzn. nie rozdzielających sacrum od profanum) religii, koncepcja preegzystencji człowieka i koncepcja Stworzenia jako „rozdzielenia”, są z tradycyjnego punktu widzenia jak najbardziej wartościowe. Idea miłosierdzia Bożego unieważniającego kategorię kary za grzechy wydaje się bałamutna, gdy jednak przyjrzeć się jej bliżej, okazuje się interesującą, „pogańską” polemiką z chrześcijańską ideą grzechu. Ogólnie więc, Blake'a warto czytać, choć jest to lektura wymagająca i konieczne jest wcześniejsze zapoznanie się z jej analizami dokonanymi przez znawców przedmiotu.
Dzieło zdecydowanie trudne do oceny, ponieważ oparte na autorskim systemie mitologii Blake'a i operujące hermetycznym językiem, w którym nie tylko treść ale też pozycja słowa w zdaniu, a nawet jego wygląd, mają swoje znaczenie.
Idee Blake'a; odrzucenie racjonalizmu, moralizmu i dogmatyzmu na rzecz wyobraźni, zespolenie sztuki z religią, przebóstwienie Natury, afirmacja...
2020-04-02
Świetna, choć (niesłusznie) chyba trochę zapomniana, książka; najlepsze, znane mi, opracowanie na temat Oceanii. Autor omawia kolejno geografię Oceanii i prądy morskie oraz powietrzne na Pacyfiku; pochodzenie mieszkańców Oceanii; technikę budowy statków, żeglugi oraz nawigacji; a także kolejne etapy kolonizacji Oceanii zachodniej, Polinezji, a wreszcie i jej najdalszych peryferii w postaci Wyspy Wielkanocnej, Hawajów i Nowej Zelandii oraz Wysp Chatham. W ostatnim rozdziale Autor rozpatruje hipotezy na temat możliwych kontaktów pomiędzy Oceanią a Ameryką. Przedstawiony w książce wywód obejmuje zagadnienia z zakresu geografii, klimatologii, oceanografii, antropologii i prehistorii człowieka, botaniki i (po trosze) zoologii, techniki żeglarskiej i techniki nawigacji.
Narracja poprowadzona jest bardzo przejrzyście i uporządkowana w równie przejrzystej strukturze. Jedynie fragmenty o budowie łodzi i sztuce nawigacji nasycone są dość specjalistyczną terminologią żeglarską i przez to wymagają dodatkowej konsultacji słownikowej.
Jest to chyba najlepsze w języku polskim ogólnodostępne studium na temat zasiedlania wysp Oceanu Spokojnego. Jedyne, co można książce zarzucić, to brak map, co doskwiera tym bardziej, że o dobre mapy archipelagów i wysp Oceanii wcale nie jest dziś na rynku tak łatwo. Pozycja zdecydowanie obowiązkowa dla każdego zainteresowanego tematem.
Świetna, choć (niesłusznie) chyba trochę zapomniana, książka; najlepsze, znane mi, opracowanie na temat Oceanii. Autor omawia kolejno geografię Oceanii i prądy morskie oraz powietrzne na Pacyfiku; pochodzenie mieszkańców Oceanii; technikę budowy statków, żeglugi oraz nawigacji; a także kolejne etapy kolonizacji Oceanii zachodniej, Polinezji, a wreszcie i jej najdalszych...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-21
Moim zdaniem, piękna i wzruszająca bajka. Szczególnie fragment, gdy Odrobinka żegna się ze słońcem i światem, spodziewając się spędzić resztę życia pod ziemią, jako żona kreta, chwyta za serce.
Moim zdaniem, piękna i wzruszająca bajka. Szczególnie fragment, gdy Odrobinka żegna się ze słońcem i światem, spodziewając się spędzić resztę życia pod ziemią, jako żona kreta, chwyta za serce.
Pokaż mimo to2017-08-30
Najważniejsze teksty fundacyjne Międzynarodowego Ruchu Eurazjatyckiego, Globalnego Sojuszu Rewolucyjnego, teksty na temat Czwartej Teorii Politycznej, historii eurazjatyzmu (w jego wersji Duginowskiej)i jego doktryny. Wszystko na najwyższym poziomie intelektualnym właściwym Duginowi. Książka właśnie jest tłumaczona na język polski i za parę miesięcy będzie zapewne dostępna w naszym kraju.
Najważniejsze teksty fundacyjne Międzynarodowego Ruchu Eurazjatyckiego, Globalnego Sojuszu Rewolucyjnego, teksty na temat Czwartej Teorii Politycznej, historii eurazjatyzmu (w jego wersji Duginowskiej)i jego doktryny. Wszystko na najwyższym poziomie intelektualnym właściwym Duginowi. Książka właśnie jest tłumaczona na język polski i za parę miesięcy będzie zapewne dostępna...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-05-20
Wielka literatura w wykonaniu niewątpliwie wielkiego pisarza. To żałosne, że obecnie, z poduszczenia hunwejbinów z IPN, rządząca PiS-owska oligarchia przemianowuje ulice upamiętniające Maksyma Gorkiego – pisarza, który wniósł bardzo wiele do literatury europejskiej i którego utwory słusznie zaliczane są dziś do jej kanonu.
O samej powieści na pewno wypada powiedzieć, że jest egzystencjalnie i duchowo bardzo przenikliwa. Zarazem odmalowane jest w niej plastycznie nadwołżańskie kupiectwo rosyjskie. Nie jest to jednak portret czysto socjologiczny, jak na przykład u Balzaka, ale obejmuje też filozofię życiową, sposób myślenia i światopogląd tej grupy społecznej. Bo też autor wkłada w usta swoich bohaterów mniej czy bardziej formalnie wyrażane tezy liberalizmu, socjaldarwinizmu i socjalizmu.
Krytyczny stosunek autora do kupiectwa jest tu oczywisty, a jednak krytyka ta jest nienachalna i niełopatologiczna. Gorki nie zamęcza nas dydaktyzmem i wykładaniem kawy na ławę, czego można by się spodziewać po pisarzu hołubionym w stalinowskim Związku Radzieckim. Zarzuty wobec kupców mamy postawić raczej my sami. Pod piórem Gorkiego jawią się oni w pewnych swych wydaniach wręcz jako godni, dumni i mądrzy. Nie ma żadnego wyczekiwania na rewolucję proletariacką i marksistowskiego automatyzmu dziejów, co sugeruje w posłowiu tłumaczka – skądinąd autorka świetnego literacko przekładu. Mamy tu raczej pesymizm i fatalizm, bo też główny bohater jest swego rodzaju antybohaterem literackim, a pozostałe postacie, które podejrzewać możemy o intelektualny romans z marksizmem, pod wpływem doświadczeń własnych lub cudzej perswazji – porzucają go w końcu jako utopię.
Mnie jednak najbardziej urzekło w „Fomie Gordiejewie”, że jest to powieść z ducha rosyjska: trudno tu wskazać jakiś konkretny element który pozwalał by na taką jej identyfikację – ta rosyjskość widoczna jest raczej po trosze we wszystkich elementach: typach osobowych bohaterów, przedstawionej rzeczywistości, sposobie myślenia i wypowiadania się postaci, a nawet w narracji odautorskiej i prowadzeniu utworu. Tu jeszcze raz należy zwrócić uwagę na tłumaczenie Gabrieli Pauszer-Klonowskiej, która naprawdę świetnie oddała tę trudno uchwytną ale jakże wyrazistą w każdym zdaniu rosyjskość utworu Gorkiego.
Wielka literatura w wykonaniu niewątpliwie wielkiego pisarza. To żałosne, że obecnie, z poduszczenia hunwejbinów z IPN, rządząca PiS-owska oligarchia przemianowuje ulice upamiętniające Maksyma Gorkiego – pisarza, który wniósł bardzo wiele do literatury europejskiej i którego utwory słusznie zaliczane są dziś do jej kanonu.
O samej powieści na pewno wypada powiedzieć, że...
2019-01-13
W zasadzie, lekturę tej książki powinno się odradzać. Szczególnie dwa ostatnie rozdziały mają wymowę tak przygnębiającą, że wpędzić mogą w melancholię co najmniej na jeden wieczór. A tak poważnie, to jest to literackie mistrzostwo świata. Wielka szkoda, że autor niewiele poza tą powieścią napisał - wydaje się, że mógł pełniej spożytkować dane mu talenty.
Sugestywność „Lamparta”, przynajmniej w odniesieniu do mnie, dawała się odczuć tym, że autor jednym niekiedy zdaniem niejako podsumowywał kilkadziesiąt lat życia którejś z postaci. I zazwyczaj było to podsumowanie pesymistyczne – podkreślające upływ czasu, stracone możliwości, niespełnione nadzieje, roztrwonione dziedzictwo, przemijającą postać świata. Czas przesypuje się tu niepostrzeżenie niczym ziarnka piasku w klepsydrze, życie przecieka pomiędzy palcami, bohaterowie tymczasem, obezwładnieni, trwają w letargu typowym podobno dla swojej rodzinnej krainy.
Świat się zmienia – gdzieś tam, daleko; w Mediolanie, w Londynie, na kartach literatury wydawanej w Europie w nieznanych bohaterom językach obcych. Oni jednak swoje życie i historię przesypiają. I śpiąc, śnią wspomnienia kilku momentów, gdy na chwilę się przebudziwszy, bezskutecznie próbowali uchwycić kontrolę nad życiem, by jednak już chwilę później ponownie popaść w obezwładniające otępienie. Siła tradycji? Konwenansów społecznych? Ciężar historii? Gorący klimat? Wszystkiego po trochu.
Piękna, ale i straszna książka. Po jej przeczytaniu inaczej spogląda się na swoje życie, i nawet w młodych latach odczuć można „kryzys wieku średniego”.
W zasadzie, lekturę tej książki powinno się odradzać. Szczególnie dwa ostatnie rozdziały mają wymowę tak przygnębiającą, że wpędzić mogą w melancholię co najmniej na jeden wieczór. A tak poważnie, to jest to literackie mistrzostwo świata. Wielka szkoda, że autor niewiele poza tą powieścią napisał - wydaje się, że mógł pełniej spożytkować dane mu talenty.
Sugestywność...
Perspektywa ekologiczna, naszym zdaniem, nie zyskała sobie, jak dotychczas, należnego miejsca w publicystyce i ogólnodostępnej literaturze popularnonaukowej i naukowo-dydaktycznej dotyczącej geopolityki i stosunków międzynarodowych. Wydane w ostatnich latach prace dokonujące interpretacji historii przez pryzmat ekologii, jak choćby Strzelby, zarazki, maszyny. Losy ludzkich społeczeństw (wyd. polskie 2000) i Upadek. Dlaczego niektóre społeczeństwa upadły, a innym się udało (wyd. polskie 2007) Jareda Diamonda (ur. 1937) przeszły w środowisku geopolityków w zasadzie bez echa. Starsza, choć równie potencjalnie interesująca dla geopolityków, praca Roberta Ardrey'a The Territorial Imperative: A Personal Inquiry Into the Animal Origins of Property and Nations (1966) również, jak się wydaje, nie istnieje w świadomości badaczy tego nurtu.
Pomijanie przy formułowaniu perspektywy geopolitycznej prac korzystających z dorobku równocześnie historii, biogeografii, biologii ewolucyjnej, antropologii, językoznawstwa i podobnych dziedzin jest karygodnym przeoczeniem. Geopolityka jako sposób interpretacji stosunków międzynarodowych w perspektywie geograficznej mogłaby znacząco poszerzyć swe pole widzenia, korzystając nie tylko z osiągnięć geografii, ale także ekologii. W naszym przekonaniu, tego rodzaju bardziej kompleksowe spojrzenie na przyrodnicze uwarunkowania polityki sprzyjać może przezwyciężeniu wielu stereotypów i uprzedzeń, często żywionych skrycie przez komentatorów i badaczy, choć nie wyrażanych otwarcie z powodu ulegania dyktatowi poprawności politycznej (1).
W tekście tym, chcieliśmy krótko zaprezentować jedną z wydanych na rynku polskim prac pozostających w nurcie ekologicznej interpretacji geopolityki i stosunków międzynarodowych w ujęciu historycznym (2). Chodzi o wydaną po raz pierwszy w Zjednoczonym Królestwie w 1986 r. książkę Alfreda W. Crosby'ego (ur. 1931) Imperializm ekologiczny. Biologiczna ekspansja Europy 900-1900, której polskie tłumaczenie trafiło na rynek księgarski w 1999 roku, w ramach zasłużonej serii Biblioteka Myśli Współczesnej, wydawanej przez Państwowy Instytut Wydawniczy.
Autor jest emerytowanym dziś już profesorem historii, geografii i studiów amerykańskich na Uniwersytecie Teksasu w Austin. Prowadzone przez niego badania dotyczyły między innymi stosunków handlowych Stanów Zjednoczonych z Rosją i krajami bałtyckimi na przełomie XVIII i XIX wieku, pandemii w Europie i w Stanach Zjednoczonych w 1918 roku, roli technologii i energii w procesach historycznych, wreszcie zaś także rozległych studiów w zakresie historii ekologicznej. Oprócz Imperializmu ekologicznego (3), szerzej znanymi pracami A. W. Crosby'ego są przetłumaczona na osiem języków The Measure of Reality: Quantification and Western Society, 1250-1600 (1997) (4) oraz przetłumaczona na trzy języki The Columbian Exchange: Biological and Cultural Consequences of 1492 (1972) (5).
Głównym przedmiotem zainteresowania autora są w omawianej książce obszary biologicznie skolonizowane i w dużym stopniu upodobnione do Europy, znajdujące się jednak, co nieco paradoksalne, bardzo od Europy daleko – na przeciwnych brzegach wielkich oceanów. Kraje te cechują się wytwarzaniem dużych nadwyżek żywnościowych i eksportem znacznych ilości pożywienia, umożliwiającym to najkorzystniejszym w świecie stosunkiem ilości żywności produkowanej do ilości żywności konsumowanej na miejscu, umiarkowanym klimatem, dużą odległością od Europy i pierwotnie bardzo odmienną od europejskiej florą i fauną, dziś zaś zamieszkane są w przytłaczającej większości przez białą odmianę człowieka.
Obszary te autor nazwał „Neo-Europami”, choć ze względu na niezgrabne zestawienie sąsiadujących ze sobą samogłosek przedrostka i rdzenia nie sądzimy by ten, szczególnie w liczbie mnogiej sprawiający koszmarne wrażenie, neologizm miał szansę szerzej się przyjąć - pomimo że sama kategoria „Neo-Europ” wydaje się być poznawczo użyteczna.
We wprowadzeniu do książki autor dokonuje też wskazania konkretnych, geograficznych desygnatów tego pojęcia. Wymienione są Ameryka Północna od Rio Grande po tereny na północ od Rzeki Św. Wawrzyńca, Argentyna z Urugwajem i południową częścią Brazylii, Australia oraz Nowa Zelandia. Pojawiają się też krótkie wzmianki na temat Kostaryki, Kenii i Kraju Przylądkowego w południowej Afryce, nie zaliczonych jednak ostatecznie przez autora do „Neo-Europ”. W obrębie poszczególnych krajów odgrywających dziś rolę „Neo-Europ”autor dokonuje ponadto specyfikacji, że na przykład w przypadku Australii nie chodzi mu o walory ekologiczne i rolnicze Wielkiej Pustyni Piaszczystej, ale o przyjazny osadnictwu połuniowo-wschodni cypel, ograniczony morzami oraz linią poprowadzoną pomiędzy dzisiejszymi Brisbane, Adelajdą i Tasmanią.
Książka jest nieco niejednolita kompozycyjnie, ponieważ do końca wielkich odkryć geograficznych autor prowadzi wywód chronologicznie; najpierw poświęcając rozdział analizie epidemiologicznych, biologicznych i geograficznych uwarunkowań zróżnicowania rozwoju cywilizacyjnego na świecie w czasach odpowiadających historycznie śródziemnomorskiej starożytności i europejskiemu Średniowieczu, następnie omawia z tej perspektywy wczesnośredniowieczne kolonialne próby norweskie na Atlantyku i wyprawy krzyżowe, wreszcie iberyjską kolonizację Madery i Wysp Kanaryjskich, by kolejny rozdział poświęcić niewątpliwie fascynująco poprowadzonemu, lecz luźno jedynie związanemu z tematem przewodnim książki, wywodowi na temat wiatrów i prądów morskich, oraz jak warunkowały one europejską penetrację na innych kontynentach.
W dalszej części pracy, porządek chronologiczny ustępuje miejsca konstrukcji zbudowanej w oparciu o analizę problemową. Poznajemy zatem, między innymi, przyczyny demograficznego sukcesu europejskich kolonizatorów na niektórych zasiedlanych obszarach, porażki zaś na innych. Autor daje nam odpowiedzi na pozornie proste pytania, przy głębszym zastanowieniu nad którymi, wcale niełatwo znaleźć na nie satysfakcjonujące odpowiedzi. Dlaczego na przykład demograficzna i polityczna historia Nowej Zelandii nie potoczyła się tak, jak Nowej Gwinei? Dlaczego europejska kolonizacja dogłębnie przeistoczyła etnosferę i biosferę tego pierwszego kraju, spychając Maorysów do roli wymierającej mniejszości, podczas gdy we wschodniej części Nowej Gwinei, epizod imperialistyczny nie pozostawił poważniejszych śladów a rodzima ludność sprawuje tam dziś znowu władzę? Dodajmy od razu, że nasuwające się natychmiast przypuszczenie co do różnic klimatycznych, nie wskazuje bynajmniej na czynnik o rozstrzygającym znaczeniu; po sąsiedzku do Nowej Gwinei, oddzielony od niej przez Cieśninę Torresa, znajduje się australijski Queensland, gdzie pomimo wilgotnego i gorącego klimatu tropikalnego, białym osadnikom udało się stworzyć prosperującą „Neo-Europę”, będącą dziś jednym z najbardziej przyjaznych ekologicznie Białym miejsc na świecie.
Odpowiedzią na to i podobne pytania związane z historią europejskiej kolonizacji są rozdziały siódmy, ósmy i dziewiąty książki, omawiające perypetie i wpływ wywierany na nowych lądach przez członków – jak znów nieco niezgrabnie nazywa to autor - „poszerzonej rodziny europejskich kolonizatorów”, których ci, mniej lub bardziej intencjonalnie, zabierali w swoje zamorskie wyprawy. Są to kolejno: rośliny, zwierzęta oraz zarazki i pasożyty.
Trzy wspomniane rozdziały stanowią główną część książki i pomieszczone w nich wywody czyta się z naprawdę dużym zainteresowaniem. Historia powstania światowego „imperium” mniszka lekarskiego, zagłady rodzimych gatunków traw na południowoamerykańskich pampasach, przerażającej swą bezwzględnością eksterminacji szczura nowozelandzkiego przez szczury przybyłe z Europy, poprzedzającej właściwy europejski podbój epidemiologicznej i demograficznej katastrofy cywilizacji budowniczych kopców we wschodniej części Ameryki Północnej, gdzie w momencie przybycia pierwszych kolonizatorów żyły już tylko koczownicze plemiona zbieracko-łowieckie, są opowieściami tyleż pasjonującymi, co dostarczającymi wiedzy z rzadka jedynie znanej osobom zainteresowanym stosunkami międzynarodowymi i wykorzystywanej w ich analizie historycznej.
Znalazłszy się w nowych ale przypominających warunkami europejskie ekumenach, gatunki eurazjatyckiej flory i fauny wykazywały zadziwiające reakcje adaptacyjne.
Wtórnie zdziczałe stada świń, koni, bydła, kóz, a nawet bardziej delikatnych gatunków jak owce, króliki i pszczoły siały zniszczenie pośród miejscowych roślin i zwierząt, zasiedlały nowe obszary, łączyły się w wielkie stada, nabierały zachowań agresywnych, a niekiedy zagrażały i powodowały popłoch nie tylko wśród ludów autochtonicznych, ale także wśród samych europejskich kolonizatorów – stwarzając niebezpieczeństwo dla ich upraw, zwierząt hodowlanych, a nawet zabłąkanych w głuszy pojedynczych osadników.
Znane w Europie, a niekiedy i od wieków wykorzystywane w rolnictwie, rośliny takie jak rzepa, gorczyca, mięta, rumianek, koniczyna biała, wiechlina łąkowa, karczoch hiszpański, popłoch pospolity, szczaw kędzierzawy, portulaka i wiele innych osiągnęły oszałamiający sukces populacyjny w „Neo-Europach”, zastępując niemal całkowicie miejscową florę. Znane nam z rozgrywających się w XIX w. powieści i filmów przygodowych łąki i lasy Ameryki Północnej, Australii, Pampy i Gran Chaco w znacznej mierze zasiedlone były już nie roślinnością rodzimą, lecz gatunkami eurazjatyckimi.
Częściej uwzględniane w analizie historycznej jest spustoszenie szerzone wśród autochtonicznych populacji ludzkich Ameryki i Australazji przez zawleczone z Europy pasożyty jelitowe i choroby, jak ospę prawdziwą, dyfteryt, jaglicę, krztusiec, ospę wietrzną, dżumę dymieniczną, malarię, dur brzuszny, cholerę, żółtą febrę, dengę, szkarlatynę, czerwonkę pełzakową czy grypę, a także cały szereg chorób wenerycznych.
Rzadziej zdajemy sobie jednak sprawę z rozmiarów demograficznego i cywilizacyjnego spustoszenia spowodowanego przez zawleczone z Europy epidemie. Operując dostępnymi dziś danymi liczbowymi i szacunkami w tej dziedzinie, Crosby opisuje nam zatrważającą swymi rozmiarami i skutkami biologiczną zagładę i będące jej skutkiem cywilizacyjne załamanie, jakie stały się udziałem mieszkańców terenów pomiędzy Atlantykiem, Missisipi , Wielkimi Jeziorami a Zatoką Meksykańską – w miejscu, gdzie wcześniej istniała znajdująca się pod cywilizacyjnym oddziaływaniem Płaskowyżu Meksykańskiego kwitnąca kultura, odpowiadająca poziomem swego rozwoju materialnego bezpośrednim przodkom Sumerów, Europejczycy zastali kilkadziesiąt tysięcy wędrownych myśliwych lub ziemie całkowicie bezludne (jak np. dolina Ohio i tereny dzisiejszego Kentucky). Bezpośrednio poprzedzająca europejską kolonizację historia tego regionu przypomina nieco scenariusz powieści lub filmu „post-apokaliptycznego”.
Podobnie, dokładniejsza analiza przyczyn zniknięcia zamieszkującego Wyspy Kanaryjskie ludu Guanczów, zamieszkujących Antyle plemion Arawaków i Karaibów, czy upadku państwa Azteków, wskazuje na czynniki epidemiologiczne. Europejski podbój tych krajów byłby bez oddziaływania tych czynników o wiele trudniejszy, bo w końcu przewaga dawana nielicznej grupie przez stalowy miecz i muszkiet nie jest wystarczająca, by pozwolić jej zniszczyć rozległe i ludne imperia, oraz całkowicie lub prawie całkowicie wyniszczyć populacje ich mieszkańców.
W wywodzie Crosby'ego warto zwrócić uwagę na kwestię celowo lub mimowolnie wywoływanych przez człowieka katastrof ekologicznych i ich wpływu na rozwój cywilizacyjno-polityczny. Niektóre z przytaczanych przez autora przykładów są dość zabawne, jak na przykład te o załamaniu się hiszpańskiej kolonizacji jednej z wysp archipelagu kanaryjskiego w konsekwencji spustoszeń powodowanych tam przez rozmnażające się w niekontrolowany sposób i wyżerające uprawy i miejscową roślinność, przypadkowo zaszczepione króliki. Na innej wyspie, górę nad przybyszami z Europy przejściowo wzięły... przywiezione przez nich samych i następnie wtórnie zdziczałe osły. W innych przypadkach, celowe wypalanie lasów pierwotnie porastających Wyspy Kanaryjskie poskutkowało nie tylko bezpowrotną utratą szansy poznania zniszczonej w ten sposób flory tego archipelagu, ale także kryzysem ekologicznym i gospodarczym zamieszkujących go populacji rodzimych i kolonialnych. Jeszcze bardziej dramatyczne znaczenie podobne błędy miały w przypadku norweskiej kolonizacji Grenlandii i prób osadnictwa w Ameryce Północnej. Te i wiele innych przykładów unaocznia czytelnikowi, że świadoma polityka w zakresie ekologii nie jest oderwanym od rzeczywistości ideologicznym populizmem, ale że nieznajomość i lekceważenie tej sfery przynosiło historycznie - i potencjalnie wciąż może przynosić – negatywne skutki dla cywilizacji ludzkiej.
Podsumowaniem wywodów autora jest kompleksowe, ekologiczno-historyczne studium przypadku w postaci kolonizacji najsłabiej chyba w Polsce znanej spośród „Neo-Europ”, a mianowicie Nowej Zelandii. Autor opowiada nam dzieje zasiedlenia tego archipelagu przez Polinezyjczyków, następnie zaś również przez Europejczyków. Metoda autora zostaje tu zastosowana w całej swojej rozciągłości, bowiem to co wcześniej opisywał w ujęciu chronologicznym lub problemowym, w tym przypadku opisuje niejako w strukturze macierzowej, kombinującej wszystkie traktowane uprzednio w izolacji zmienne. Efekt jest bardzo interesujący i z pewnością stanowić może wzór, a w każdym razie znaczący punkt odniesienia dla niektórych analiz geopolitycznych.
Podczas lektury książki, do czytelnika wraca wciąż pytanie: dlaczego to właśnie zamieszkująca Europę odmiana człowieka, europejskie rośliny, europejskie zwierzęta i europejskie zarazki spustoszyły Nowy Świat i Australazję, nie nastąpiła zaś podobna inwazja w przeciwną stronę? Dlaczego w Australii żywica wieloświatowa i ptaki kiwi ustąpiły przed mniszkiem lekarskim i domowym kotem? Dlaczego na pampie rodzime strusie nandu i guanaki zostały przepędzone przez europejskie konie bydło? Dlaczego w Ameryce Północnej to ludzie mówiący językami indoeuropejskimi wytępili lub zepchnęli na margines ludzi posługujących się językami algonkińskimi i muskogejskimi? Dlaczego sukces ewolucyjny nie obrał przeciwnego zwrotu i, choćby spośród wielkich przeżuwaczy, to australijskie kangury i nowozelandzkie ptaki moa poniosły względną porażkę? Dlaczego pomimo wwożenia do portów Europy bel i beczek tytoniu, ryżu, bawełny, wełny, indygo, rozmaitych zbóż, a także drewna budulcowego, skór i niezliczonej ilości innych towarów z Ameryki, Australii i Nowej Zelandii nie nastąpiła w Starym Świecie ekologiczna inwazja roślin amerykańskich lub australijskich? Dlaczego europejskie zarazki i pasożyty zbierały krwawe żniwo wśród autochtonicznych mieszkańców krajów kolonizowanych, natomiast żadna choroba kolonialna nie zachwiała populacją Europy, a jedyną która zdołała się w poważny sposób rozprzestrzenić była amerykańska kiła?
Odpowiedzi na te pytania autor udziela w rozdziałach drugim, oraz w dwóch ostatnich. Nie jest to odpowiedź zaskakująca, ale w swojej oczywistości niełatwa do odgadnięcia. W tym miejscu nie będziemy jej zdradzać, zachęcając czym usilniej czytelnika tej recenzji, by samodzielnie zapoznał się z nią na kartach doskonałej pracy prof. Crosby'ego.
Alfred W. Crosby, Imperializm ekologiczny. Biologiczna ekspansja Europy 900-1900, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1999.
Przypisy:
1. Przykładem niech będzie niezwykle interesujący i dość przekonujący wywód Jareda Diamonda na temat klimatycznych, geograficznych i przyrodniczych uwarunkowań różnic w poziomach rozwoju gospodarczego i stabilności społeczno-politycznej Haiti i Dominikany. Zob. Tenże, Upadek. Dlaczego niektóre społeczeństwa upadły, a innym się udało, Warszawa 2007, s. 290-315.
2. Autor, którego pracę tu omawiamy, nie używa – co warto zaznaczyć i wskazać jako jeden z możliwych powodów niedostrzeżenia go przez rodzime środowiska geopolityczne – terminu „geopolityka” i w omawianej pozycji nie daje żadnych powodów, by domniemywać że znać mógł prace czołowych przedstawicieli geopolityki.
3. Istnieją niemieckie, szwedzkie, polskie, hiszpańskie, portugalskie, włoskie, greckie, tureckie, chińskie, japońskie i koreańskie tłumaczenia pracy.
4. Oprócz angielskiej, istnieją też wersje portugalska, hiszpańska, francuska, włoska, szwedzka, słoweńska, japońska i koreańska.
5. Powstały tłumaczenia na języki hiszpański, włoski i koreański.
(recenzja pierwotnie ukazała się na portalu geopolityka.org)
Perspektywa ekologiczna, naszym zdaniem, nie zyskała sobie, jak dotychczas, należnego miejsca w publicystyce i ogólnodostępnej literaturze popularnonaukowej i naukowo-dydaktycznej dotyczącej geopolityki i stosunków międzynarodowych. Wydane w ostatnich latach prace dokonujące interpretacji historii przez pryzmat ekologii, jak choćby Strzelby, zarazki, maszyny. Losy ludzkich...
więcej mniej Pokaż mimo to
W zamyśle Autora miała to być praca pionierska w subdyscyplinie religioznawstwa którą nazwał „tanatologią religii”, a która miała opisywać schyłkowe etapy istnienia i procesy zaniku religii. Wywód poprowadzony jest z pozycji świeckich ale nie marksistowskich. Jest na ogół bezstronny, rzeczony i beznamiętny, choć w rozdziałach poświęconych zanikowi religii antycznego Rzymu i przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny da się wyczuć niechęć wobec chrystianizacji. Książka jest przy tym niezwykle erudycyjna i napisana stylem świadczącym o nieprzeciętnym, błyskotliwym intelekcie Autora.
Przedmiotowo mamy tu osiem szkiców poświęconych kolejno zanikowi religii babilońskiej, starożytnego Egiptu, antycznej Hellady i Rzymu, manicheizmu i perskiego mazdaizmu, rodzimej wiary słowiańskiej oraz buddyzmu w Indiach, do tego zaś rozbudowany wstęp teoretyczny i jeszcze bardziej rozbudowane zakończenie, w którym znajdziemy również skrótowe szkice poświęcone unicestwieniu religii Azteków oraz organizacji religijnych konfucjańskiej i taoistycznej, a także turbulencjom jakich doświadczył sintoizm po ostatniej wojnie światowej (te końcowe szkice wydają się też najmniej trafione deskryptywnie jak i prognostycznie).
Osią interpretacyjną pracy jest teza, że religie żywią się protekcją władzy politycznej: trwają i rozkwitają, dopóki mogą liczyć na jej wsparcie, zanikają zaś gdy zostają jej pozbawione. W skrajnych przypadkach religii babilońskiej, konfucjanizmu i taoizmu oznaczało to pełne zrośnięcie religii z państwem i upadek religii w chwili degradacji politycznej patronującego jej ośrodka politycznego. W przypadku Słowiańszczyzny o losach jej religii zadecydowało pragnienie akcesu władców słowiańskich do społeczności międzynarodowej – tak jak ją wówczas rozumiano, czyli jako rodziny państw chrześcijańskich. W podobnym w gruncie rzeczy kluczu – tyle że wewnątrzpolitycznym - odczytywany jest upadek religii antycznego Rzymu. W przypadkach egipskim, helleńskim i perskim autor akcentuje zaś duchową entropię i cywilizacyjny rozkład tych krajów. Manicheizm i buddyzm w Indiach okazały się natomiast być niezdolnymi do trwałego zaszczepienia w znaczącym ośrodku politycznym.
Książka zdecydowanie warta przeczytania – zarówno ze względu na bogatą treść merytoryczną, jak i wysoką klasę umysłową Autora przebijającą w zasadzie z każdego zdania pracy.
W zamyśle Autora miała to być praca pionierska w subdyscyplinie religioznawstwa którą nazwał „tanatologią religii”, a która miała opisywać schyłkowe etapy istnienia i procesy zaniku religii. Wywód poprowadzony jest z pozycji świeckich ale nie marksistowskich. Jest na ogół bezstronny, rzeczony i beznamiętny, choć w rozdziałach poświęconych zanikowi religii antycznego Rzymu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-13
2020-02-18
Co tu dużo pisać? Klasyka, którą trzeba i warto znać. Przenikliwość obserwacji Dmowskiego oraz przejrzysty i precyzyjny styl wypowiedzi, czynią lekturę jego pism wspaniałą szkołą myślenia politycznego i kultury intelektualnej. Nie trzeba się z Autorem zgadzać, by docenić jego klasę umysłową. Ja osobiście, czytałem to dziełko drugi raz, choć narodowcem nigdy nie byłem ani nie jestem. Polecam wszystkim!
Co tu dużo pisać? Klasyka, którą trzeba i warto znać. Przenikliwość obserwacji Dmowskiego oraz przejrzysty i precyzyjny styl wypowiedzi, czynią lekturę jego pism wspaniałą szkołą myślenia politycznego i kultury intelektualnej. Nie trzeba się z Autorem zgadzać, by docenić jego klasę umysłową. Ja osobiście, czytałem to dziełko drugi raz, choć narodowcem nigdy nie byłem ani...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zbiór trzydziestu opowieści zebranych wśród rybaków zamieszkujących wsie od Gdyni po Rowy i Ustkę. Wszystkie opowieści czyta się bardzo przyjemnie. Sympatyczne, że w podaniach ludu kaszubskiego zachowały się motywy różnych demonów, bogiń wiatrów morskich i stworzeń legendarnych, które wraz z chrystianizacją nie zostały gremialnie przerobione na diabły.
Ciekawym i godnym poparcia zabiegiem jest wprowadzanie w kolejnych opowieściach coraz to nowych słów kaszubskich, przez co nawet czytelnik nie znający tego języka, zapamięta po przeczytaniu pozycji przynajmniej kilka z niego wyrazów.
Zbiór opowieści poprzedzony jest wstępem odredakcyjnym, na końcu zaś znajdujemy wykaz miejscowości i motywów historycznych oraz – co szczególnie ciekawe – krótkie biogramy twórców regionalnych, z prac których zaczerpnięto zebrane opowieści; otrzymujemy zatem kilka portretów prawdziwych, działających na skalę lokalną, kaszubskich inteligentów; nauczycieli, publicystów, często nawet rybaków-samouków, bez wyższego wykształcenia, którzy byli jednak chyba podstawowymi ogniwami w przekazywaniu kultury i tradycji kaszubskiej.
Zbiór trzydziestu opowieści zebranych wśród rybaków zamieszkujących wsie od Gdyni po Rowy i Ustkę. Wszystkie opowieści czyta się bardzo przyjemnie. Sympatyczne, że w podaniach ludu kaszubskiego zachowały się motywy różnych demonów, bogiń wiatrów morskich i stworzeń legendarnych, które wraz z chrystianizacją nie zostały gremialnie przerobione na diabły.
Ciekawym i godnym...
2018-03-01
Bardzo rzetelna monografia przedstawiająca – jak wskazuje podtytuł – dzieje bojowe i organizacyjne Legionów Polskich. Wywód prowadzony jest klarownie i rzeczowo, prof. Klimecki nie raczy zaś czytelnika swoimi sympatiami ani antypatiami politycznymi. Inaczej jest z prof. Krzysztofem Filipowem, który jest autorem rozdziałów poświęconych odznaczeniom, umundurowaniu i upamiętnieniu Legionów. Braku rzeczowości panu profesorowi zarzucić nie sposób, acz, niestety, napisane przez niego rozdziały trącą nachalnym patriotycznym dydaktyzmem, co nieprzyjemnie kontrastuje z bardziej profesjonalnie poprowadzoną narracją prof. Klimeckiego. Ten drobny zgrzyt w niczym jednak nie obniża wartości książki, którą można z czystym sumieniem polecić każdemu zainteresowanemu tematem Legionów Polskich i historią odbudowy państwa polskiego.
Bardzo rzetelna monografia przedstawiająca – jak wskazuje podtytuł – dzieje bojowe i organizacyjne Legionów Polskich. Wywód prowadzony jest klarownie i rzeczowo, prof. Klimecki nie raczy zaś czytelnika swoimi sympatiami ani antypatiami politycznymi. Inaczej jest z prof. Krzysztofem Filipowem, który jest autorem rozdziałów poświęconych odznaczeniom, umundurowaniu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-24
Zdecydowanie najlepsza z dotychczas czytanych przeze mnie książek Bohdana Baranowskiego, co piszę, zaznaczywszy, że inne oceniam również bardzo wysoko. Za wyróżnieniem „Ludzi gościńca” przemawia jednak nie tylko synteza w niej najważniejszych wątków poruszanych w innych opracowaniach Autora na temat życia marginesu społecznego, lecz również stosunkowo najmniejsza w porównaniu do innych prac dawka anachronicznej już dziś dydaktyki w duchu marksistowskiej teorii walki klas.
Jak wspomniałem, znajdujemy tu syntezę i rozwinięcie zagadnień znanych także choćby z „Hultajów, wiedźm i wszetecznic”, stosunkowo niewiele jest jednak fragmentów powtórzonych, a nawet i te są napisane inaczej i wzbogacone o nowe szczegóły. Praca rozpoczyna się szkicem historycznym o karczmach, tawernach, zajazdach, hotelach, cukierniach, kawiarniach etc. Dowiadujemy się też, czym różniły się dawne gościńce od tych bardziej współczesnych. Potem dostajemy obraz życia biedoty wiejskiej i małomiasteczkowej i dowiadujemy się, jakie uwarunkowania społeczne i gospodarcze powodowały u niej brak przywiązania do konkretnego miejsca zamieszkania.
Poznajemy różne gatunki wędrownych rzemieślników, kuglarzy, oszustów, złodziei, prostytutek, rozbójników, żebraków, pątników, nieopłaconych żołnierzy, drobnych handlarzy i przedstawicieli wielu jeszcze grup na marginesie ówczesnego społeczeństwa i gospodarki, lub też sytuujących się poza tym nawiasem. Autor zapoznaje nas nawet z niektórymi mniejszościami narodowymi jak Szkoci i Cyganie, a także z aktywnością ruskich i słowackich handlarzy, czy penetracją osmańską, saską i pruską na terenach Rzeczypospolitej w poszukiwaniu niewolnika i przymusowego rekruta.
Tradycyjnie, metoda Autora polega na kwerendzie akt sądów miejskich – głównie centralnej Polski, ale sięga on też do literatury pięknej z epoki, prac etnograficznych z XIX wieku, rozmaitych akt państwowych z końca XVIII wieku, a niekiedy – snuje własne przypuszczenia i wnioski. Styl wywodu jest potoczysty i wciągający, a praca – choć będąca efektem wieloletnich badań źródłowych – napisana została na sposób popularnonaukowy, by ułatwić jej szeroki odbiór społeczny.
Jeśli ktoś przymierza się do lektury książek Bohdana Baranowskiego i nie wie od której pozycji zacząć, sugeruję, by wybrał właśnie „Ludzi gościńca”.
Zdecydowanie najlepsza z dotychczas czytanych przeze mnie książek Bohdana Baranowskiego, co piszę, zaznaczywszy, że inne oceniam również bardzo wysoko. Za wyróżnieniem „Ludzi gościńca” przemawia jednak nie tylko synteza w niej najważniejszych wątków poruszanych w innych opracowaniach Autora na temat życia marginesu społecznego, lecz również stosunkowo najmniejsza w...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-06
Nie jest to bynajmniej typowy poradnik, czego można by się spodziewać, ale bardziej książka o „sztuce życia”, czy nawet miejscami książka filozoficzna – rozdział o wygaszaniu pragnień czyta się jak dobrą interpretację Heideggera. Pozycja jest tym istotniejsza, że autorka dostrzega problem wyzuwania naszego życia ze znaczeń i doświadczeń przez konsumpcjonizm, uświadomienie sobie tego jest zaś we współczesnych polskich warunkach bardzo potrzebne. Zdecydowanie więc, warto „Minimalizm po polsku” przeczytać.
Nie jest to bynajmniej typowy poradnik, czego można by się spodziewać, ale bardziej książka o „sztuce życia”, czy nawet miejscami książka filozoficzna – rozdział o wygaszaniu pragnień czyta się jak dobrą interpretację Heideggera. Pozycja jest tym istotniejsza, że autorka dostrzega problem wyzuwania naszego życia ze znaczeń i doświadczeń przez konsumpcjonizm, uświadomienie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Doskonałe i godne polecenia każdemu opracowanie na temat historii filozofii i ruchu tradycjonalizmu integralnego. Krytyki autora przedstawiane przez niektórych tradycjonalistów integralnych (np. węgierskich, brytyjskich) są zwykłym „czepianiem się” i wynikają stąd, że sam prof. Sedgwick nie jest tradycjonalistą integralnym, w związku z czym jego opracowanie nie ma charakteru jednostronnej apologii.
Mamy tu natomiast przedstawioną analizę życia i myśli m.in. Rene Guenona, Frithjofa Schuona, Anandy Kentisha Coomaraswamy’ego, Juliusa Evoli, Mircei Eliadego, Sajeda Hosejna Nasra, Aleksandra Dugina, a także obszerne wzmianki na temat m.in. Titusa Burckhardta, Michaela Valsana, Claudio Muttiego, Gejdara Dżemala. Omówiony został rozwój (i degeneracja) bractwa sufickiego założonego przez Schuona, recepcja tradycjonalizmu w Rumunii, na Węgrzech, w Maroku, Algierii, Egipcie, Turcji, Iranie. Autor omawia działalność Ordine Nuovo i Avanguardia Nazionale w okresie „anni di piombo” oraz poddaje analizie koncepcje Franco Fredy i Stefano Della Chiaie oraz wpływ na nie evoliańskiej „apoliteia”. Przenikliwa jest również analiza sytuacji politycznej w Rosji lat ‘90. Wskazane zostały także korzenie tradycjonalizmu: w renesansowym perennializmie Marsillio Ficino, w niektórych odłamach masonerii, w teozofii, w pewnych nurtach antropologii, kierunkach filozoficznych, w zachodnim orientalizmie.
Zabrakło rozwinięcia wzmiankowanego w jednym miejscu wątku obecności tradycjonalizmu w Malezji, a także dokładniejszego portretu Claudio Muttiego, którego we wstępie autor zdaje się wskazywać jako jednego z głównych bohaterów swej książki. Brak też w książce informacji na temat katolickich i w ogóle chrześcijańskich przedstawicieli tradycjonalizmu jak Jean Borella, James Cutsinger, Rama Coomaraswamy. Omówieni zostali jedynie sympatyzujący z tradycjonalizmem Seraphim Rose (prawosławny) i Thomas Merton (katolik). Ciekawej analizie autor poddaje poglądy Leona Aszkenaziego (żyd), wskazując jakiego rodzaju trudności napotykają próby łączenia tradycjonalizmu integralnego z judaizmem.
Generalnie jednak z książki wyłania się obraz, jakby tradycjonalizm integralny był ruchem duchowego przyłączenia pewnej części intelektualnej elity Zachodu oraz zokcydentalizowanych elit krajów islamskich do islamskiej ummy. Dotyczy to oczywiście przede wszystkim nurtu guenonowsko-schuonowskiego, choć przykłady Muttiego i Dżemala ilustrują pewną podatność na tę drogę również w nurcie evoliańskim. Taka wyłaniająca się z książki konkluzja jest chyba jednak zbytnią symplifikacją i daje obraz nie do końca odpowiadający rzeczywistości. Za w ten sposób zniekształconą perspektywę odpowiedzialnością obciążyć należałoby najpewniej specjalizację naukową prof. Sedgwicka, który jest badaczem islamu. Uwidacznia się to zresztą doskonale na kartach omawianej książki, gdy wywód wyraźnie nabiera dynamizmu i faktograficznej szczegółowości w tych swoich partiach, które poświęcone są rozmaitym zakonom sufickim i sytuacji w krajach takich jak Turcja, Iran i Maghreb.
Książka prof. Sedgwicka w większym stopniu poświęcona jest dziejom ruchu tradycjonalistycznego niż samej idei tradycjonalistycznej. Otrzymujemy oczywiście podstawowe informacje o tradycjonalistycznej krytyce nowoczesności i metafizyce, nie pada jednak nawet najdrobniejsza wzmianka np. na temat filozofii politycznej i społecznej tradycjonalizmu, jego teologii, antropologii filozoficznej etc. Po informacje o tym wszystkim sięgnąć musimy do pism samych tradycjonalistów. W tym sensie omawiana książka jest cenna jako wprowadzenie do studiowania prac jej bohaterów. Dla osób które już takie studia zaczęły, będzie zaś wartościowa o tyle, że pozwoli dokonać kontekstualizacji idei tradycjonalistycznych na tle historycznym, kulturowym i biograficznym.
Autonomiczną wartość posiadają informacje na temat mniej eksponowanych środowisk tradycjonalistycznych – przede wszystkim na Bliskim i Środkowym Wschodzie, ale też np. w Wielkiej Brytanii. Można zadać sobie jednak pytanie, na ile w przypadku wielu z nich mamy jeszcze do czynienia z faktycznym tradycjonalizmem.
Doskonałe i godne polecenia każdemu opracowanie na temat historii filozofii i ruchu tradycjonalizmu integralnego. Krytyki autora przedstawiane przez niektórych tradycjonalistów integralnych (np. węgierskich, brytyjskich) są zwykłym „czepianiem się” i wynikają stąd, że sam prof. Sedgwick nie jest tradycjonalistą integralnym, w związku z czym jego opracowanie nie ma...
więcej Pokaż mimo to