-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2011-04-30
2012-02-14
Gdy leżałam w łóżku i kończyłam „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” już się zastanawiałam, po jaką książkę sięgnę po tej. Czekało na mnie dużo pozycji, które musiałam przeczytać w pierwszej kolejności z tej bezradności spytałam się na forum, jaką teraz to powinnam czytać. Jedna z użytkowniczek poleciła mnie, abym zaczęła „Cień wiatru”, a ponieważ będąc chora, miałam więcej czasu na czytanie, a co za tym idzie na wciągnięciu się w fabułę.
„...ten, kto kocha naprawdę, kocha w milczeniu, uczynkiem, a nie słowami.”
„Cień wiatru” jest to książka o przyjaźni, miłości, dążeniu do celu, przywiązaniu i roli książki w życiu człowieka. Ja tak to odbieram. Pewnego ranka ojciec postanawia pokazać swojemu dziesięcioletniemu snowi pewne, tajemnicze miejsce, do którego dostęp mają nieliczni. Jest to Cmentarz Zapomnianych Książek. Miejsce, do którego pewnie nie jedno z nas, książkowych moli chciałoby trafić. I o to wtedy ojciec pozwala wybrać jedną książkę swojemu synkowi. Pośród labiryntu półek uginających się pod ciężarem książek, o to ów chłopiec wybiera jedną powieść. Po tym w domu zagłębia się w świat magii stworzony przez nie jakiego Juliana Caraxa. I od momentu przeczytania książki pragnie dowiedzieć się, co nieco o tym świetnym pisarzu, lecz o dziwo nawet jego własny ojciec nie słyszał nic o tej postaci. I od tego wszystko się zaczyna…
„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”
Narracja jest pierwszoosobowa i prowadzona w czasie przeszłym.
Głównym bohaterem jest Daniel Sempere, ów dziesięcioletni chłopiec, który zatopił się w dziele znalezionym na Cmentarzu. Niekiedy możemy się spotkać z historią Juliana Caraxa jak i innych bohaterów powieści. Jest napisana łatwym językiem, dlatego czyta się ją bardzo szybko, ale trzeba także znaleźć czas na przemyślenia, bowiem nie jest to zwykła opowiastka o człowieku, który szuka jakiegoś tam człowieka. "Cień wiatru" jest bogaty w wiele cytatów, przesłań co jest ważne w życiu człowieka.
„Istniejemy póki ktoś o nas pamięta.”
Książka według mnie jest arcydziełem. Czegoś takiego potrzebowałam. Faktem jest, że dosyć długo czytałam tę książkę, ale to raczej z własnych pobudek, aniżeli z winy tego, że książka była nudna czy mnie nie zachwycała. Nigdy nie powiem, że ta pozycja mną nie poruszyła, a wręcz przeciwnie. Nie mogłam nadziwić się tym jaką powieść nam zaserwował pan Carlos. Tu jest wszystko od miłości i przyjaźni po nienawiść. Odczuwałam przy niej wiele emocji, ale najczęstszym było u mnie jak już wspomniałam zdziwienie. To jak manipulował mną autor przy kolejnych rozwiązaniach zagadki, ale na końcu oczywiście okazało się zupełnie, co innego niż się spodziewałam. Można powiedzieć, że lepszej książki nie czytałam z gatunku, który nie jest fantastyką. Polecam ją wszystkim. Tym, którzy czytają fantastykę, thrillery, horrory, kryminały czy jeszcze innym. Każdy znajdzie tu coś dla siebie wątek miłosny, zagadkę do rozwiązania niczym z powieści detektywistycznej, czy też bezgraniczną przyjaźń w dosłownym znaczeniu. Do tej pozycji pewnie jeszcze wrócę, bo jest tego naprawdę warta i „Cień wiatru” na pewno nie jest moją ostatnią książką tego autora.
___
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Gdy leżałam w łóżku i kończyłam „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” już się zastanawiałam, po jaką książkę sięgnę po tej. Czekało na mnie dużo pozycji, które musiałam przeczytać w pierwszej kolejności z tej bezradności spytałam się na forum, jaką teraz to powinnam czytać. Jedna z użytkowniczek poleciła mnie, abym zaczęła „Cień wiatru”, a ponieważ będąc chora, miałam więcej...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-05-11
Są takie książki, o których jest głośno. Jedne z ich, to te, które „zmartwychwstają” z powodu ekranizacji, a drugie, to te, które po prostu takie są. Napływają do nas z różnych zakątków świata. Najczęściej z Wielkiej Brytanii, a jeszcze częściej z Ameryki. Nie oszukujmy się, większość z nas czyta niewiele polskich autorów, bo nie są tak nagłaśniani jak ci zza naszych granic. Jeśli oczywiście w ogóle czyta, coś oprócz nudnych lektur szkolnych. W ciągu ostatniego roku było kilka takich książek. Niezaprzeczalnie są to „Igrzyska śmierci” i „Intruz”, które należą do tej pierwszej ze wcześniej wspomnianych kategorii. Do drugiej mogę zaliczyć „Wybranych” i jeszcze wcześniej przeczytaną „Złodziejkę książek”. Każda z tych pozycji jest na swój sposób wspaniała i każda z nich opowiada zupełnie inną historię. Tak samo jest z „Gwiazd naszych wina”. Jest to inna opowieść od wcześniej wymienionych, ale łączy ja z nimi to, że jest o niej ostatnio niezwykle głośno. Co tu dużo mówić. I ja temu uległam. Uległam ciekawie zapowiadającej się historii i tym wszystkim – mniej lub bardziej pochlebnym, choć tym drugim w szczególności – recenzjom.
Szesnastoletnia Hazel choruje na raka. Jest zwykłą niezwykłą nastolatką. Gdy nie ogląda „America’s Next Top Model” (naszego polskiego „Tap Madl. Zostań modelką”) z nieodłącznym przyjacielem – aparatem tlenowym – Phillipem, czyta książki i chodzi na grupę wsparcia. Próbuje żyć normalnie na tyle na ile udaje się to nastolatce taszczącej ze sobą aparat tlenowy. Na jednym ze spotkań grupy wsparcia dla chorej młodzieży poznaje Augustusa, to właśnie wtedy jej życie nieodwracalnie się zmienia. I w jakimś – mniejszym lub większym – stopniu zmienią się ona sama. Czy pozna odpowiedzi na nurtujące ją od wielu lat pytania? Jaka jest ich treść? Czym jest życie i śmierć? Co tak naprawdę zostaje po człowieku po śmierci? Czy to, aby nie „gwiazd naszych wina”?
John Green jest amerykańskim autorem bestsellerów z listy „New York Timesa”. Zadebiutował powieścią „Szukając Alaski”. Ostatnia jego książka „Gwiazd naszych wina” odniosła, a raczej odnosi niezwykły sukces. W Polsce szóstego czerwca tego roku mają ukazać się jego „Papierowe miasta” również wydane nakładem wydawnictwa Bukowy Las.
John Green napisał, coś innego. Coś świeżego i coś banalnego zarazem. Coś, czego jednak banałem nazwać nie można, bo byłaby to obraza dla tej książki, a komplement dla innych banalnych, nic nie wartych lektur. Napisał coś smutnego, poruszającego i wesołego zarazem. Napisał coś niby prostym, ale także skomplikowanym językiem. Napisał coś łatwego, a zarazem skłaniającego do refleksji. Napisał coś szczerego i niezwykle realnego, ale jak sam przyznał fikcyjnego. A wreszcie napisał coś, co na długo pozostanie w mojej pamięci i do czego z pewnością będę wracać.
Bohaterowie są zupełnie inni niż wszyscy. Silni, ale mający swoje słabości. Charyzmatyczni, z poczuciem humoru, ale i bystrzy i inteligentni, ale co najważniejsze normalni. Realni. Nie są wyidealizowani. Normalni nastolatkowie, których można spotkać tak naprawdę wszędzie. Można, ale niestety ich się nie spotyka. Są wyjątkowymi bohaterami i ludźmi. Jednak wiadomo, że chorzy czasami szybciej dorastają. Tak było, np. z Oskarem z „Oskara i pani Róży” i tak jest tutaj. Ale ma to swoje plusy. Pozwala zobaczyć, jak tacy ludzie postrzegają świat, do jakich wniosków dochodzą mimo tak młodego wieku. Green zrobił to jednak w niewymuszony i naturalny sposób.
Z każdym z nich się zżyłam. Z inteligentną Hazel i ciekawym Isaakiem, z którymi chętnie bym się zaprzyjaźniła. Z charyzmatycznym i seksownym Augustusem, którego z chęcią bym jeszcze bliżej poznała. Bohaterami tak wyrazistymi, że nie sposób o nich zapomnieć. Nawet o tych pobocznych, bo każdy z nich odgrywa ważną rolę i przedstawia swoją historię.
Książka jest pełna humoru, bo nie raz zagościł uśmiech na mojej twarzy podczas jej czytania. Ale tak jak jest pełna humoru, tak samo jest pełna smutku. Jest to jedna z tych pozycji, przy której moje oczy nie wytrzymały i już po chwili rozmazując obraz przede mną w tak dotkliwy sposób, że kilka razy musiałam przerwać lekturę. Łzy płynęły, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił ze mną autor, co zrobił swojej powieści, swoim bohaterom i mnie, swojej czytelniczce. Zaskoczenie, ból i łzy.
Podczas czytania pomyślałam, czemu właśnie takich lektur nie ma w kanonie. Pięknych, poruszających i dających do myślenia. Jednak po chwili zrezygnowałam z tej myśli. Czemu? Po prostu zaczęłam się bać. Zaczęłam bać się tego, że stałaby się zbyt pospolita. Stałaby się jedną z lektur, które trzeba przeczytać, a już na samą myśl większości by się odechciało. Ale sądzę też, że niektórym, a raczej mniejszości z większości spodobałaby się. Spodobałaby się na tyle, na ile może spodobać się książka, nie patrząc na to, że jest ona lekturą szkolną. Chociaż może ten fakt przekonałby znaczną większość z większości do czytania książek z własnej, nieprzymuszonej woli.
Uśmiech i łzy to słowa, które opisują tę książkę. Napis z okładki ma rację. A raczej nie napis, a Time, bo „Gwiazd naszych wina” jest „absolutnie genialna”. Skłania do przemyśleń nad wszystkim, o czym rozmyślają bohaterowie. Od razu po jej skończeniu wracałam do już przeczytanych stron, dialogów, refleksji. I powrócę z pewnością jeszcze nie raz. Jest pełna pięknych cytatów, które zapadły mi w pamięć i z pewnością w niej pozostaną. John Green wykonał kawał znakomitej roboty. Już wiem, dlaczego ta pozycja jest tak zachwalana. Jeśli Ty, tego jeszcze nie wiesz, Drogi Czytelniku to, na co czekasz? Nie ma czasu do stracenia. Ale radzę dzieło Greena zakupić, bo jestem pewna, że będziesz wracał do niej nie raz i nie dwa, a w takich sytuacjach lepiej mieć ją na swojej półce. A gwarantuję, że jest tego warta. Zapewne nie przekazałam wszystkiego, jednak to nie problem. Po prostu ją przeczytajcie, a sami się przekonacie, jaka jest ta książka, jaka jest historia w niej zawarta i jacy są bohaterowie.
Trwają prace nad adaptacją filmową, ale jakoś nie jestem jej szczególnie pewna. Na pewno ją obejrzę, ale obawiam się, że nie podołają temu zadaniu i co tu dużo pisać, film straci tę magiczną otoczkę, jaką ma książka. Mam jednak nadzieję, że tego nie zepsują, nie zrobią z tego kiczowatej historyjki, bo byłby to cios poniżej pasa dla tej lektury. A na pewno na to nie zasługuje. Jestem także niesamowicie ciekawa nowej książki Greena „Papierowe miasta”. Zupełnie inna historia, która zapowiada się interesująco.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/2013/05/gwiazd-naszych-wina-john-green.html
Są takie książki, o których jest głośno. Jedne z ich, to te, które „zmartwychwstają” z powodu ekranizacji, a drugie, to te, które po prostu takie są. Napływają do nas z różnych zakątków świata. Najczęściej z Wielkiej Brytanii, a jeszcze częściej z Ameryki. Nie oszukujmy się, większość z nas czyta niewiele polskich autorów, bo nie są tak nagłaśniani jak ci zza naszych...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-09
Pamiętam ten szał na informacje o ekranizacji „Igrzysk śmierci”. W wielu miejscach się o tym rozpisywano. Wiele miesięcy przed tym przysięgłam sobie, że przed jej premierą koniecznie muszę przeczytać, chociaż pierwszą część i jeśli książka mi się spodoba z chęcią się na nią wybiorę. Niestety nie udało mi się, bo najpierw oglądałam film, a później dopiero przeczytałam książkę. Jednak ja jestem z tego bardzo zadowolona, ponieważ dzięki temu niedługo po tym jak obejrzałam kinową wersję zamówiłam cały pakiet książek w jednym ze sklepów i nie muszę czekać aż kolejne części albo będą dostępne w bibliotece, albo je zakupię.
Katniss Everdeen szesnastolatka, która po śmierci ojca musi zadbać o swoją młodszą siostrę i matkę. Razem mieszkają w państwie Panem, które jest podzielone na stolice tego państwa Kapitol oraz otaczających go dwanaście dystryktów. Państwo to znajduje się na ruinach dawnej Ameryki Północnej. Pech chciał, że mieszkają w najuboższym z nich – Dystrykcie Dwunastym, który zajmuje się górnictwem. Życie w nim nie jest usłane różami dla żadnego z jego mieszkańców. Katniss musi codziennie polować, aby zapewnić żywność swojej rodzinie.
Co roku w całym Panem są organizowane dożynki, które mają na celu wyłonić jedną dziewczynę i jednego chłopaka w wieku od 12. do 18. lat. Wybrańcy będą przedstawicielami swojego dystryktu na Głodowych Igrzyskach, organizowanych po to, aby przypominać o buncie, którego się dopuścili i o tym, że Kapitol już na to nie pozwoli. To Kapitol ma władzę nad dystryktami, a nie odwrotnie. I tak o to 24. trybutów (bo tak nazywają się wybrańcy) ląduje na Arenie, na której dosłownie stoczą walkę na śmierć i życie. Na dożynkach zostaje wybrana Prim, młodsza siostra Katinss, jednak miłość, przywiązanie i świadomość tego, że Mała by sobie nie poradziła Katinss zgłasza się na ochotnika. W takiej sytuacji to ochotnik idzie na Igrzyska. Do niej dołącza Peeta Mellark. Syn piekarza, który jak się okazuje w przeszłości uratował dziewczynę od głodu. Z jakiego powodu to zrobił, skoro nawet się nie znali? Kto jest zwycięzcą 74. Głodowych Igrzysk? Jak potoczą się losy bohaterów? Jakie decyzje będą musieli podjąć?
Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wiele emocji towarzyszyło mi przy jej czytaniu: zdenerwowanie, zadowolenie z niektórych decyzji i podjętych działań, oszołomienie, w niektórych momentach nawet uśmiech. Chyba to jedna z tych nielicznych lektur, która prawie wywołała u mnie łzy. Jak na razie pamiętam tylko dwie takie książki: „Rilla ze Złotego Brzegu” (gdy byłam w szóstej klasie) oraz „Zielona mila” przy pamiętnym momencie. I chyba z czystym sercem mogę stwierdzić, że teraz już będzie tych pozycji trzy. Czytałam ją z zapartym tchem, chociaż wiedziałam, co się wydarzy i jak się skończy, bo oglądałam film. Jednak obejrzenie ekranizacji przed przeczytaniem nie przeszkadzało mi. Przed oczami miałam obraz z filmową wersję, tych wszystkich bohaterów i w ogóle. Przyznam się, porównywałam je. Czy się wszystko zgadza, czy w filmie coś zmienili. Okazało się, że zmienili, ale tylko nic nieznaczące detale.
Styl pisania autorki bardzo przypadł mi do gustu. Lekki warsztat pisarski, wartka akcja oraz bardzo dobrze przemyślana i wyjątkowa fabuła sprawiły, że nie mogłam się od książki oderwać i czytało się ją w zastraszająco szybkim tempie. Intrygująca historia, relacje między bohaterami i ich przemyślane działania bardzo mnie zaskakiwały. Katinss to wyjątkowa dziewczyna, która wie, czego chce, zajmująca się rodziną i domem po śmierci taty. Ona nie załamuje się na Arenie nawet w krytycznych momentach. Cały czas myśl o tym, że jej siostra na nią patrzy i nie może pokazać swojej słabości, aby ta nie cierpiała. Poświęcenie, którego się dopuściła zgłaszając się na ochotnika jest zaskakujące i tylko pokazuje to, jak ważna jest dla niej rodzina. Bardzo ją polubiłam tak samo jak Peete. Ten uroczy chłopak po prostu podbił moje serce. ^^
Mogłabym pewnie jeszcze pisać i pisać o tej książce, ale, po co? Musicie sami się przekonać o jej odmienności w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Suzanne Collins wykonała kawał świetnej roboty. Zaraz zabieram się za drugą część, a mianowicie za „W pierścieniu ognia”. Już nie mogę się doczekać, zupełnie nie wiem czego mogę się po niej spodziewać, bo „Igrzyska śmierci” zupełnie mnie zaskoczyły i teraz już wiem, dlaczego ludzie pokochali tę serię. Ja nie mam innego wyjścia jak tylko gorąco ją polecić.
____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Pamiętam ten szał na informacje o ekranizacji „Igrzysk śmierci”. W wielu miejscach się o tym rozpisywano. Wiele miesięcy przed tym przysięgłam sobie, że przed jej premierą koniecznie muszę przeczytać, chociaż pierwszą część i jeśli książka mi się spodoba z chęcią się na nią wybiorę. Niestety nie udało mi się, bo najpierw oglądałam film, a później dopiero przeczytałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-30
"Ja, diablica" to moja pierwsza książka autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk. Wciągnęła mnie od pierwszych zdań. Pierwszy raz zaczęłam drugą książkę (właśnie o nią mi chodzi)nie kończąc pierwszej. Nie mogłam się od niej oderwać. Akcja nie pozwala czytelnikowi na nudę. Autorka miała super pomysł z tymi nazwami, postaciami i wszystkim innym. Wcześniej nie wpadłam na to, że Los Angeles jest od anioła i Los Diablos. Na prawdę jestem pod wrażeniem tej książki i już nie mogę się doczekać kiedy przeczytać kolejne części jak i inne książki tej autorki. Jak najbardziej polecam.
"Ja, diablica" to moja pierwsza książka autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk. Wciągnęła mnie od pierwszych zdań. Pierwszy raz zaczęłam drugą książkę (właśnie o nią mi chodzi)nie kończąc pierwszej. Nie mogłam się od niej oderwać. Akcja nie pozwala czytelnikowi na nudę. Autorka miała super pomysł z tymi nazwami, postaciami i wszystkim innym. Wcześniej nie wpadłam na to, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-08
2012-05-19
Dystrykt Dwunasty przestał istnieć. Bombardowanie zniszczyło wszystko oprócz Wioski Zwycięzców. Tylko garstka ludzi uratowała się i teraz razem ze swoją rodziną i przyjaciółmi „jest bezpieczna” w Trzynastce. Jednak przy Katniss nie ma osoby, na której bardzo jej zależy. Chłopaka, z którym dzieliła los na Głodowych Igrzyskach. Niestety podczas akcji Trzynastce nie udało się odzyskać także Peety. Niewiedza Katniss o tym, do czego jest zmuszany i co robi mu prezydent Snow skutkuje akcją, która ma na celu odzyskanie go. Jednak... czy to będzie takie łatwe? Jakie przeszkody i do czego posunie się Dystrykt Trzynasty? Do czego jest zdolny prezydent? Czy rebeliantom uda się obalić rządy Kapitolu? Jakie przeszkody na swojej drodze spotka Katniss? Czy Peeta będzie taki sam jak wcześniej? Czy będzie im pisane być ze sobą do końca swoich dni?
W „Kosogłosie” jest o wiele więcej krwi i śmierci niż w poprzednich częściach. Musiałam się niestety pożegnać z ulubionymi postaciami. Zawsze autor uśmierca moich ulubionych, co sprawia tylko, że przeżywam o wiele bardziej daną książkę. I w tym tomie nie zabrakło momentów, które zapierały mi dosłownie dech w piersiach. Dopiero po chwili z zaskoczeniem rozluźniałam mięśnie, które nawet nie wiem, kiedy pod wpływem silnych emocji się napinały. Co prawda lektura może mnie nie wciągnęła tak jak jej poprzedniczka, która jak dla mnie jest najlepszą częścią, jednak i tak uważam, że trzyma wysoki poziom. Może to za sprawą tego, że pewna osoba wyjawiła mi kluczowe momenty książki i bez opamiętania wertowałam kartki, nie mogąc się ich doczekać. Pomimo tego książkę i tak czytało się w zastraszająco szybkim tempie za sprawą prostego języka autorki jak i niebanalnej i dokładnie przemyślanej fabuły.
„Kosogłos” jest niestety ostatnim tomem trylogii „Igrzysk śmierci”, w którym wszystko się wyjaśnia. Suzanne Collins i tym razem mnie nie zawiodła. Żałuję, że przeczytałam tę trylogię dopiero teraz, bo gdyby nie fakt, że obejrzałam film, to chyba zabrałabym się za niego o wiele później. Już nie mogę się doczekać ekranizacji „W pierścieniu ognia” i „Kosogłosa”. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. Wiadomo, że będzie to wszystko inaczej wyglądało, niż w wyobraźni każdego czytelnika, jednak ciekawie jest zobaczyć ekranizację powieści po jej przeczytaniu. Całą serię z całego serca polecam, tylko uwaga! niebezpiecznie wciąga, więc najlepiej znaleźć na nią czas podczas weekendu lub innych wolnych dni. :D
„Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.”
Dystrykt Dwunasty przestał istnieć. Bombardowanie zniszczyło wszystko oprócz Wioski Zwycięzców. Tylko garstka ludzi uratowała się i teraz razem ze swoją rodziną i przyjaciółmi „jest bezpieczna” w Trzynastce. Jednak przy Katniss nie ma osoby, na której bardzo jej zależy. Chłopaka, z którym dzieliła los na Głodowych Igrzyskach. Niestety podczas akcji Trzynastce nie udało się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-04-11
2018-04-09
2018-04-12
2013-07-01
Kto nie chciałby odbyć podróży dookoła świata? Pewnie większość z nas o tym myślała i tego właśnie pragnęła. I ja również się do tego grona zaliczam. Jednak znacząca różnica jest między marzeniami o tym, a zrobieniu tego! Tak właśnie postąpił Conor Grennan. Amerykanin, któremu daleko było od ustatkowania się. Mając znaczące oszczędności postanowił odbyć taką podróż zaczynając od trzymiesięcznego stażu w nepalskim domu dziecka. Był to tylko jeden z wielu przystanków na jego drodze. Mężczyzna traktuje to wszystko, jako dobrą zabawę, nie zwracając uwagi na wojnę domową panującą w tym kraju. Jednak wszystko po tych trzech miesiącach się zmienia i Nepal nie jest już tylko jednym z wielu miejsc do odwiedzenia. Z biegiem czasu podopieczni z Nepalu stają się dla niego sprawą pierwszorzędną. Sieroty, handel dziećmi, odnajdywanie rodzin... Czy uda mu się wszystko, co zaplanował? Czy odnajdzie prawdę? Jaki los zgotowało życie nepalskim dzieciom?
Język powieści jest naprawdę świetny. Prosty, nienużący i jak dla mnie idealny to tego typu historii. Wiele razy pojawiał się uśmiech na mojej twarzy, a znów w innych momentach moje serce już nie wytrzymywało. Conor ma prawdziwy dar opowiadania. Historia jego życia i jednocześnie historia dzieci, którymi się opiekował naprawdę chwyta za serce. Czytałam ją ot tak dla przyjemności, ale kiedy nie wytrzymałam i potrzebowałam „namacalnego” dowodu na jej autentyczność poszukałam jego organizacji i… i dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że ten człowiek to wszystko przeżył. Że to wszystko, co opisał przeżyli jego podopieczni. Historie tych małych urwisów z pewnością poruszy rodziców, bo i sam autor nie zdawał sobie sprawy, z tego jak wielkie potrafią być ich uczucia i co potrafią dla nich zrobić. Zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy żaden człowiek do chwili, kiedy nie ma swojego dziecka. Jednak nawet mnie poruszyły historie ich życia.
O wydaniu niestety napisać nie mogę, bowiem miałam przyjemność czytać tę pozycję przed redakcją i korektą. Nie wiem, jakie są plany i nie wiem, jak wygląda oryginał, ale ja ze swojej strony chciałabym zobaczyć, choć niektóre z tych zdjęć, o których mowa w „Małych książętach”. Zobaczyć te uśmiechnięte twarzyczki, jak i te widoki, choćby tylko na papierze. Wtedy dla mnie, bo nie wiem, jak dla innych, książka nabrałaby innego ważnego znaczenia, mając już od razu ten prawie „namacalny” dowód na jej prawdziwość. Taki dodatek na końcu książki byłby moim zdaniem idealny.
Grennan tą pozycją pokazał, że nasze codziennie narzekania mają się nijak, do tego, co przeżywają tamtejsi mieszkańcy, a jeszcze dokładniej, co przezywają tamtejsze dzieci. Jego postępowanie naprawdę dało mi wiarę w ludzi. W ludzi dobrych, nieidealnych, ale dobrych, niosącą tę dobroć innym. Ludzi takich jak on, Farid i inni wolontariusze, którzy odnaleźli szczęście w kraju trzeciego świata pomagając dzieciom czy niosąc pomoc w inny sposób. Niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, co się tam dzieje i co dzieje się w innych zakątkach świata. Nepal jest tak naprawdę jednym z wielu takich przykładów. I Conor Grennan swoją książką właśnie to uświadamia innym. Nie wprost, ale uświadomi na pewno tych, którzy będą tego chcieli i dojdą do można by rzec właściwych wniosków.
„Mali książęta” niezwykle mnie poruszyli. Oprócz swoich przeżyć Conor sprawnie przekazał w książce część historii, kultury i obyczajów, a także trudnej sytuacji politycznej tego barwnego kraju, jakim jest Nepal. Wszystko w tej pozycji jest niewymuszone, takie naturalne, napisane w niezwykły sposób. Naprawdę nie spodziewałam się, że książka Grennana zrobi na mnie tak duże wrażenie. Język, historia i to w jaki sposób przekazał ją autor sprawia, że książkę czyta się naprawdę szybko, choć i tak w niektórych momentach trzeba się zatrzymać, przyswoić i przetrawić sobie to wszystko na spokojnie, tak jak robi to się w Nepalu, korzystając z „czasu nepalskiego”. Jest to książka o przygodzie życia, która zmienia człowieka na zawsze, a który zmienia tym również los innych ludzi. I jest to z pewnością pozycja, o której się szybko nie zapomni.
_____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Kto nie chciałby odbyć podróży dookoła świata? Pewnie większość z nas o tym myślała i tego właśnie pragnęła. I ja również się do tego grona zaliczam. Jednak znacząca różnica jest między marzeniami o tym, a zrobieniu tego! Tak właśnie postąpił Conor Grennan. Amerykanin, któremu daleko było od ustatkowania się. Mając znaczące oszczędności postanowił odbyć taką podróż...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-12-08
„Mechaniczny Anioł” to prequel „Darów Anioła” Cassandry Calre. Autorki już raczej nie muszę nikomu przedstawiać bo kto nie słyszał o jej słynnych „Darach Aniołach” i o boskim głównym bohaterze. Jakież było moje zdziwienie kiedy wychodząc z biblioteki zauważyłam go na półce z nowościami. Oczywiście od razu go wypożyczyłam. Chyba nie mogłabym spać potem po nocach, że zaprzepaściłam taką szansę. Niestety książka musiała sobie trochę poleżeć bo czytałam inną. Ale kiedy się już za nią zabrałam, nie mogłam się oderwać. Czytelnicy, którzy czytali pierwszą serię tej autorki pewnie wiedzą dlaczego. Tocząca się szybko akcja oraz barwni bohaterowie nie pozwalają ani na chwilę na nudę. Chociaż muszę przyznać, że przypominali mi trochę tych z „Darów Anioła”. Może tak miało być? Nie wiem, ale mimo tego książka i tak mi się podobała. Autorka po raz kolejny pokazała kawał dobrej roboty. Co do okładki to komentować jej nie będę. Moim zdaniem o wiele lepsza jest ta zagraniczna. Tutaj graficy się nie popisali, tak samo jak przy „Mieście Popiołów” i „Mieście Upadłych Aniołów”. Teraz pozostaje mi tylko oczekiwać drugiej części, a tę pozycję polecić wszystkim fanom „Darów Anioła”. No i oczywiście mieć nadzieję, że okładka będzie o wiele lepsza od tej. ;)
„Mechaniczny Anioł” to prequel „Darów Anioła” Cassandry Calre. Autorki już raczej nie muszę nikomu przedstawiać bo kto nie słyszał o jej słynnych „Darach Aniołach” i o boskim głównym bohaterze. Jakież było moje zdziwienie kiedy wychodząc z biblioteki zauważyłam go na półce z nowościami. Oczywiście od razu go wypożyczyłam. Chyba nie mogłabym spać potem po nocach, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-03-16
Moja pierwsza książka Kinga i na pewno nie ostatnia. Rewelacyjna! Bardzo wciągająca, a momentami miałam dreszcze i nie mogłam się za nic od niej oderwać. Myślałam, że cała ta grupa Bena przeżyje, ale jak widać myliłam się.. I wielki plus za to, że nie ma jak najbardziej szczęśliwego zakończenia. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, mieli gromadkę dzieci i spotykali się na niedzielnych obiadkach! Nie! I właśnie czegoś takiego szukałam..
Moja pierwsza książka Kinga i na pewno nie ostatnia. Rewelacyjna! Bardzo wciągająca, a momentami miałam dreszcze i nie mogłam się za nic od niej oderwać. Myślałam, że cała ta grupa Bena przeżyje, ale jak widać myliłam się.. I wielki plus za to, że nie ma jak najbardziej szczęśliwego zakończenia. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, mieli gromadkę dzieci i spotykali się na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-06-18
"Miasto Popiołów" to druga część z serii "Dary Anioła" autorstwa Cassandry Clare. Moim zdaniem lepsza i bardziej wciągająca!
Za książkę wzięłam się od razu po przeczytaniu pierwszej części, ponieważ bardzo mnie wciągnęła. Tylko nie rozumiałam jednego. Czemu z tyłu okładki jest napisany Wampir! Anioł, Człowiek ok, ale Wampir! Ale w tej części się dowiadujemy o co chodzi. Kto jest tym Wamprem. Najpierw myślałam, że chodziło o Raphaela, ale co on by miał wspólnego z Jacem i Clary? Ale tak naprawdę chodziło o Simona. Nie mogłam w to uwierzyć, że został Wampirem. Myślałam, że do końca zostanie Przyziemnym, ale jak widać myliłam się.
Wspaniała seria. Pierwsza część mnie tak nie zafascynowała jak ta. Nie mogłam się od niej oderwać. Autorka nie pozwala nam się nudzić. Co chwilę coś się dzieje. Jak nie chore pomysły Valenitne to Inkwizytorka, która chce pomśić swojego syna, poprzez Jace'a... No i oczywiście nieprzewidywalny jak dla mnie koniec, który jest tak tajemniczy, że chcemy się dowiedzieć co stanie się w następnej części. Czy Clary obudzi swoją matkę, a może stanie jej coś na przeszkodzie w dokonaniu tego czynu? Tego dowiemy się w następnej części.
"Miasto Popiołów" to druga część z serii "Dary Anioła" autorstwa Cassandry Clare. Moim zdaniem lepsza i bardziej wciągająca!
Za książkę wzięłam się od razu po przeczytaniu pierwszej części, ponieważ bardzo mnie wciągnęła. Tylko nie rozumiałam jednego. Czemu z tyłu okładki jest napisany Wampir! Anioł, Człowiek ok, ale Wampir! Ale w tej części się dowiadujemy o co chodzi. Kto...
2024-04-29
2016-06-13
Zapytacie może, do kogo jest skierowana ta książka? A ja odpowiem, że do wszystkich, choć chyba nie do najmłodszych, bo pojawił się w niej rozdział o przekleństwach i wulgaryzmach. Może nie jest też dla korektorów i dla osób już zaznajomionych z językiem polskim w sposób znaczny, bo według nich może być w niej dużo rzeczy prostych i oczywistych, które oni już wiedzą.
Zapytacie może, co w takim razie ja o niej sądzę. A ja powiem, że nie żałuję ani chwili z nią spędzonej. Dowiedziałam się nowych rzeczy, jak i ugruntowałam już zdobytą wiedzę. Niektóre rzeczy kojarzyłam, ale do końca ich nie rozumiałam, a dzięki Mówiąc inaczej, ta niewiedza należy już do przeszłości. Czytanie tej książki, było dla mnie prawdziwą przyjemnością. I widać w tym ducha Pauliny – cały czas słyszałam w głowie jej głos, bo tak samo jak mówi, tak samo i pisze – prosto i merytorycznie.
____
Cała recenzja: http://panikultura.pl/mowiac-inaczej-paulina-mikula/
Zapytacie może, do kogo jest skierowana ta książka? A ja odpowiem, że do wszystkich, choć chyba nie do najmłodszych, bo pojawił się w niej rozdział o przekleństwach i wulgaryzmach. Może nie jest też dla korektorów i dla osób już zaznajomionych z językiem polskim w sposób znaczny, bo według nich może być w niej dużo rzeczy prostych i oczywistych, które oni już...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-06
Mówi się, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa i chyba od wieków jedni drugich chcą zrozumieć, ale nie potrafią. Ta książka jest taką małą cegiełką do tego, żeby obu płciom żyło się ze sobą lepiej. I w żadnym razie to nie jest poradnik. To wymiana przemyśleń, doświadczeń i bardzo celnych spostrzeżeń. Choć słowa z podręcznika są do niższych etapów kształcenia, to muszę przyznać, że wolałabym dać uczniom liceum czy już nawet uczniom klas 8-9 Męskie sprawy jako podręcznik czy lekturę niż karmić ich takimi bzdurami, jakimi będą zapewne karmieni w szkołach.
Cała recenzja: http://panikultura.pl/meskie-sprawy-agata-jankowska-michal-pozdal/
Mówi się, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa i chyba od wieków jedni drugich chcą zrozumieć, ale nie potrafią. Ta książka jest taką małą cegiełką do tego, żeby obu płciom żyło się ze sobą lepiej. I w żadnym razie to nie jest poradnik. To wymiana przemyśleń, doświadczeń i bardzo celnych spostrzeżeń. Choć słowa z podręcznika są do niższych etapów kształcenia, to muszę...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-05-14
"Pocałunek Cienia" to trzecia część wspaniałej serii "Akademii Wampirów" i jak do tej pory najlepsza.
W tej części wiele spraw się wyjaśnia. Choćby to dlaczego Rose widzi duchy. Ciągle obawiała się ducha swojego najlepszego przyjaciela Masona, ale potem nauczyła się z nim współpracować. Tym sposobem stoczyli walkę ze Strzygami i ochronili wielu wampirów jak i Wampirów, ale niestety nie mogło się to zakończyć szczęśliwie. Najważniejsza osoba dla głównej bohaterki zamieniła się w strzygę. Po tym jak wreszcie doszli do tego jak mogliby być razem...
Kolejny raz Richelle Mead mnie zaskoczyła. Tym, że potrafiła zrobić z tak cudownego i idealnego faceta najgorszą postać czyli strzygę. Po raz kolejny pokazuje nam, że jest w stanie zrobić wszystko i że nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwe. Tak samo jak w realnym życiu. No i wreszcie coś nowego. W tej serii to nie Wampiry są najlepsze, lecz dampiry. To one są szybsze, silniejsze, mają wyostrzone zmysły i mogą przebywać na słońcu. Ale wampiry pomimo swoich "braków", mają coś czego nie mają dampiry... pracowanie z żywiołami. To coś co daję im bycie Wampirem i również bycie nieziemsko pięknym. Ta seria jest moim zdaniem o wiele lepsza niż "Zmierzch" pani Meyer. Ciągła akcja nie pozwala oderwać się od książki. Nie ma miejsca na przy nudzące i niepotrzebne opisy tak jak w niektórych książkach. Tu cały coś się dzieje. Takie książki kocham. Nie mogę się doczekać kiedy dostanę w swoje ręce i przeczytam kolejne części...
"Pocałunek Cienia" to trzecia część wspaniałej serii "Akademii Wampirów" i jak do tej pory najlepsza.
W tej części wiele spraw się wyjaśnia. Choćby to dlaczego Rose widzi duchy. Ciągle obawiała się ducha swojego najlepszego przyjaciela Masona, ale potem nauczyła się z nim współpracować. Tym sposobem stoczyli walkę ze Strzygami i ochronili wielu wampirów jak i Wampirów,...
2013-02-23
Zapewne przeciwnicy sagi po zobaczeniu „Przewodnika po sadze Zmierzch” powiedzą „Co? Jeszcze przewodnik? Czy ta cała Stephenie nie zna umiaru? No tak, czego nie robi się dla kasy…”., zwolennicy zapewne ucieszyli się, jak tylko zobaczyli zapowiedź. Ja byłam po środku. Po części uśmiech zagościł na mojej twarzy, a po części nie byłam do końca przekonana, co do tego pomysłu, ale od początku wiedziałam jedno. Muszę koniecznie i ten twór Stephenie przeczytać i przekonać się na własnej skórze, co tym razem zaserwowała nam autorka.
Kiedy tylko rozpakowałam paczkę i ujrzałam „Przewodnik po sadze Zmierzch” od razu wzięłam go w swoje ręce i zaczęłam przeglądać. Byłam pod wrażeniem i nie mogłam przestać o nim mówić swojej rodzicielce, która pewnie miała mnie dość po dwóch minutach mojego ględzenia o wspaniałości tego przewodnika. Do momentu skończenia czytanej wtedy przeze mnie książki i zabrania się za czytanie najnowszej książki Stephenie codziennie musiałam ją wziąć na chwilę z półki, pozachwycać się nią, pooglądać, przewertować i z pewnością będę to robiła teraz, już po przeczytaniu.
Moim zdaniem „Przewodnik po sadze Zmierzch” jest doskonały w prawie każdym szczególe, choć muszę przyznać, że brakowało mi portretów pozostałych wampirów, wilkołaków i ludzi. Możliwe jest, że niektórzy stwierdzą „co za dużo to niezdrowo”, ale tak pięknych i estetycznych ilustracji nie byłoby dla mnie za dużo, a właśnie uważam, że jest ich za mało, bo z chęcią obejrzałabym portrety wszystkich bohaterów.
Najważniejszym pytaniem jest „Co takiego znajdziemy w przewodniku, że Stephenie musiała go napisać?”. A znajdziemy bardzo dużo interesujących rzeczy, historii, opowieści, wyjaśnień. Na początek Meyer serwuje nam rozmowę ze swoją koleżanką po fachu Shannon Hale, autorką „Akademii księżniczek”, z której możemy dowiedzieć się wiele o procesie twórczym, jak zaczęła się przygoda Stephenie z pisaniem, o znajdowaniu pomysłów i o wszystkim tym, co dla niej ważne. Później zaś możemy zapoznać się z wszystkim, co jest z wampirami związane, czyli ich wygląd i cechy fizyczne, zdolności i ograniczenia, zdolności nadprzyrodzone, proces przemiany, historię wampirów i wszystkie mity związane z nimi, jak i styl życia ich psychologię, a także wszystkie najważniejsze informacje o mieszańcach. Z informacji ogólnych przechodzimy do informacji o poszczególnych klanach i ich członkach. Ciekawe jest ich przedstawienie w formie wizytówki, czyli podstawowe informacje na temat każdego z nich, a później możliwość zapoznania się z ich dokładną historią. Po wampirach przychodzi czas oczywiście na wilkołaki i ludzi, a w przypadku tych pierwszych są nawet udostępnione drzewa genealogiczne poszczególnych rodzin. Pod każdym bohaterem, którego historia jest spisana w przewodniku znajdziemy też najważniejsze cytaty. Muszę przyznać, że niektóre były dla mnie niepotrzebnie tam dodane, no ale cóż poradzić. Jednak to nie przeszkadza w czytaniu, bo zawsze tę krótką część można ominąć.
W przewodniku znalazły się miejsca także na kalendarium, które jest przedstawione od początku powstania wampirów, jak i kluczowe punkty fabuły każdego tomu, a także, co mnie najbardziej zdziwiło pojazdy i inspiracje, szczegółową listę utworów całej sagi, jak i wycięte fragmenty. Zaciekawić może również międzynarodowa galeria okładek i najczęściej zadawane pytania.
Przewodnik polecam szczególnie fanom serii, którzy zapoznali się również z „Drugim życiem Bree Tanner”, bowiem Stephenie postanowiła opisać również wampiry z grupy Rileya. Twarda oprawa i przyciągająca okładka, która zwiastuje ułożenie wszystkich brakujących elementów układanki, jak i bogate i estetyczne wnętrze zachwyci z pewnością niejednego czytelnika. Cieszę się, że po raz kolejny mogłam spotkać się z moimi ulubionymi bohaterami i zapoznać się z ich szczegółowymi historiami. Nadal jestem pod wrażeniem tego, co tym razem stworzyła Stephenie i wracam do kolejnego, już chyba milionowego kartkowania i oglądania „Przewodnika po sadze Zmierzch” z takim samym zainteresowaniem, jakbym robiła to po raz pierwszy.
____
http://szeptksiazek.blogspot.com/
Zapewne przeciwnicy sagi po zobaczeniu „Przewodnika po sadze Zmierzch” powiedzą „Co? Jeszcze przewodnik? Czy ta cała Stephenie nie zna umiaru? No tak, czego nie robi się dla kasy…”., zwolennicy zapewne ucieszyli się, jak tylko zobaczyli zapowiedź. Ja byłam po środku. Po części uśmiech zagościł na mojej twarzy, a po części nie byłam do końca przekonana, co do tego pomysłu,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moja dobra koleżanka, która kiedyś poleciła mi "Zmierzch", poleciła mi również "Akademię Wampirów". Bardzo mi dużo o niej opowiadała i powiedziała, że muszę to przeczytać! To jest lepsze od "Zmierzchu"! No więc powiedziałam sobie, że tak jak ona powiedziała muszę to przeczytać, bo jeśli "Zmierzch" mi się spodobał i to również mi się spodoba. Nie myliła się...
"Akademia Wampirów" bardzo mi się spodobała. Wreszcie coś innego. Nie opowieść miłosna między oszałamiająco pięknym wampirem, a zwykłą śmiertelniczką. Choć miłość tu też występuje, ale w innej formie. "Akademia Wampirów" opisuje bezgraniczną przyjaźń. Więź, która łączy wampira Lissie i dampirkę Rose jest tak szczera i tak piękna, że aż nie można w nią uwierzyć. No i oszałamiający Dymitr. Miłość, która nie może rozkwitnąć, ponieważ przez to może ucierpieć Księżniczka Wasylia.
Książka bardzo mnie wciągnęła. Nie było miejsca gdzie by mnie znudziła. Barwne postaci, ciągła akcja, która czasami staje się spokojniejsza, a czasami tak silna, że nie można się oderwać od książki. Już nie mogę się doczekać jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Jeszcze zaraz biorę się do czytania. Książkę polecam wszystkim. Nie jest to tania opowiastka o wampirach. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ta pozycja jest lepsza od "Zmierzchu". Gorąco polecam i zachęcam do przeczytania.
Moja dobra koleżanka, która kiedyś poleciła mi "Zmierzch", poleciła mi również "Akademię Wampirów". Bardzo mi dużo o niej opowiadała i powiedziała, że muszę to przeczytać! To jest lepsze od "Zmierzchu"! No więc powiedziałam sobie, że tak jak ona powiedziała muszę to przeczytać, bo jeśli "Zmierzch" mi się spodobał i to również mi się spodoba. Nie myliła się...
więcej Pokaż mimo to"Akademia...