Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Latawiec z betonu Moniki Milewskiej to ciekawa proza, jakże odmienna od typowych powieści obyczajowych, które znajdujemy na księgarnianych półkach. Cała akcja toczy się w obrębie jednego budynku; słynnego gdańskiego falowca, a bohaterem historii jest nie kto inny, a właśnie jego twórca. Pewnego dnia zdumiony architekt odkrywa, że projektując falujące klatki molocha z betonu, zakrzywił czasoprzestrzeń. Od tej pory odbywa fascynujące podróże w czasie i odwiedzając kolejne klatki oraz poznając ich osobliwych mieszkańców, uczestniczy w bardziej lub mniej przełomowych wydarzeniach z polskiej historii. Przy okazji musi przełknąć gorzką pigułkę, ponieważ dowiaduje się, że dzieło jego życia jest dla mieszkańców prawdziwym utrapieniem.Przy okazji mierzy się z dylematami natury moralnej i rozlicza z niepowodzeniami w życiu osobistym.

Choć Powieść Moniki Milewskiej bazuje na wątku nierzeczywistym, jakim jest specyficzna podróż w czasie, nie sposób odmówić tej historii realizmu, a samej autorce zmysłu obserwacji. Towarzysząc inżynierowi w niezwykłych podróżach, nie tylko zyskujemy interesującą lekcję historii, ale także przekrój polskiego społeczeństwa. W czasie lektury doświadczamy różnych emocji. Momentami historia ta jest zabawna i nieco przewrotna, by w innym miejscu nabrać powagi, a nawet przygnębić. Przede wszystkim jest jednak bardzo wciągająca i przystępna.

Mam wrażenie, że dla wielu czytelników Latawiec z betonu okaże się sentymentalną podróżą w przeszłość. Szczególnie, jeśli mieszkali w wielkich blokach i rozumieją problemy, z jakimi zmagali się lokatorzy podobnych obiektów. Dobrze znane nam motywy, jak choćby kolekcja puszek, wybuchowy RUBIN czy słynny Kaszpirowski, z pewnością temu sprzyjają.Osobiście bardzo lubię powieści naszpikowane takimi szczegółami, ponieważ tworzą one specyficzny klimat. To niezwykle oryginalna i interesująca proza, na którą warto zwrócić uwagę. Polecam

Latawiec z betonu Moniki Milewskiej to ciekawa proza, jakże odmienna od typowych powieści obyczajowych, które znajdujemy na księgarnianych półkach. Cała akcja toczy się w obrębie jednego budynku; słynnego gdańskiego falowca, a bohaterem historii jest nie kto inny, a właśnie jego twórca. Pewnego dnia zdumiony architekt odkrywa, że projektując falujące klatki molocha z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura reportażu Edyty Stępczak obudziła we mnie ciekawość dotyczącą Nepalu i życia jego mieszkańców. Stąd kolejna książkowa propozycja związana z tym egzotycznym miejscem: reportaż Iwony Szelezińskiej zatytułowany Kopnij piłkę ponad chmury. O ile wcześniej czytana przeze mnie publikacja koncentrowała się głównie na temat trudnej sytuacji i praw mieszkanek Nepalu, tutaj zyskujemy znacznie szersze spojrzenie na obraz tego kraju.


Kopnij piłkę ponad chmury to zbiór jedenastu reportaży poświęconych mieszkańcom Nepalu. Są one dość zróżnicowane, ale wszystkie łączy jedno: pokazują kraj stojący u progu zmian, w którym niewidzialna kreska oddziela to, co stare, tradycyjne, zakorzenione od tego, co nowe, przyszłościowe, niosące znaczące zmiany dla państwa i ludzi. Znajdziemy tu więc między innymi opowieść o bogini dziewicy, o domu, w którym wychowują się dzieci osadzonych w więzieniu, bardzo emocjonującą historię kobiet uratowanych z rąk handlarzy żywym towarem, które latami były zmuszane do pracy w domach publicznych.


Dzięki rozmowom, które autorka przeprowadziła z bohaterkami swoich reportaży, nie są to wyłącznie suche fakty i liczby, ale relacje, czasem po prostu interesujące, egzotyczne dla Europejczyka, innym razem niezwykle dramatyczne i poruszające. W każdym przypadku forma jest bardzo przystępna, da się wyczuć, że autorka dobrze czuje się w tym miejscu i że bohaterowie tych historii są dla niej ważni. Jeśli ciekawi Was Nepal, i szukacie publikacji na temat tego kraju, jego mieszkańców, tradycji, bolączek, problemów, a także surowego piękna, ta książka jest dla Was.

Lektura reportażu Edyty Stępczak obudziła we mnie ciekawość dotyczącą Nepalu i życia jego mieszkańców. Stąd kolejna książkowa propozycja związana z tym egzotycznym miejscem: reportaż Iwony Szelezińskiej zatytułowany Kopnij piłkę ponad chmury. O ile wcześniej czytana przeze mnie publikacja koncentrowała się głównie na temat trudnej sytuacji i praw mieszkanek Nepalu, tutaj...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Seria na F/AKTACH od Wydawnictwa Od Deski Do Deski zalicza się do moich ulubionych. Po lekturze znakomitej Czarnej oraz Bestii – studium zła – wiem, że znajdę tu interesujące tytuły inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. I tym razem również się nie zawiodłam. Gdy tylko otworzyłam przesyłkę z powieścią Anny Fryczkowskiej zatytułowaną Równonoc i przeczytałam kilka stron, wiedziałam, że nie odłożę tej książki, dopóki nie skończę. Po kilku minutach z książką spojrzałam na blok kartek i poczułam rozczarowanie, że zostało mi tak niewiele stron. Chciałabym więcej, dużo więcej.


Choć Równonoc jest powieścią, fikcją literacką, to jednak autorka stworzyła ją na podstawie wspomnień i informacji związanych z autentycznymi wydarzeniami. Pod koniec lat 90. w województwie zachodniopomorskim zanotowano serię tajemniczych zaginięć nastoletnich chłopców. Wszystkie zaginięcia miały miejsce w czasie, gdy zima ustępowała miejsca wiośnie, a chłopcy, którzy zaginęli, byli do siebie uderzająco podobni, niemal jak bracia.



Nie myślcie jednak, że mamy do czynienia z kryminałem. Nie ma tu emocjonującej akcji ani obrazowego śledztwa. Ta powieść jest jak spotkanie z rodzicami zaginionych nastolatków. W czasie lektury czytelnik czuje się tak, jakby siedział naprzeciw pogrążonych w rozpaczy rodziców i uczestniczył w niewyobrażalnie bolesnej rozmowie. Jakby słuchał dramatycznej opowieści, jak znika dziecko, jak pęcznieje strach, jak do bolącego serca dociera przykra, obezwładniająca prawda, jak powoli gaśnie nadzieja, ale mimo to każdego dzwonka u drzwi człowiek uczepia się jak tratwy ratunkowej.


Powieść Anny Fryczkowskiej zrobiła na mnie duże wrażenie. Nie potrafiłam czytać jej bez emocji, bo i tematyka trudna i wykonanie świetne, niby proste, oszczędne w słowach, a jednak skłaniające do refleksji. Czasami natrafiam na książki, które skłaniają mnie, bym sięgnęła po inne pozycje autora. I to jest właśnie taka książka. Bardzo gorąco Wam polecam!

Seria na F/AKTACH od Wydawnictwa Od Deski Do Deski zalicza się do moich ulubionych. Po lekturze znakomitej Czarnej oraz Bestii – studium zła – wiem, że znajdę tu interesujące tytuły inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. I tym razem również się nie zawiodłam. Gdy tylko otworzyłam przesyłkę z powieścią Anny Fryczkowskiej zatytułowaną Równonoc i przeczytałam kilka stron,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piękna i niezwykła jest powieść Jacobsena. Niezwykła i inna. Niespieszna, wolno snująca się opowieść, tak różna od emocjonujących zwrotów akcji, wartkich dialogów i barwnych opisów współczesnej literatury. Niewidzialni to książka surowa jak krajobraz wyspy, na której żyją jej bohaterowie. Pozbawiona dialogów, z leniwie snującą się historią. I przez to ciekawa, intrygująca tak, że ciężko się oderwać.

Piękna i niezwykła jest powieść Jacobsena. Niezwykła i inna. Niespieszna, wolno snująca się opowieść, tak różna od emocjonujących zwrotów akcji, wartkich dialogów i barwnych opisów współczesnej literatury. Niewidzialni to książka surowa jak krajobraz wyspy, na której żyją jej bohaterowie. Pozbawiona dialogów, z leniwie snującą się historią. I przez to ciekawa, intrygująca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli lubicie klimatyczne historie, które aż się proszą, by owinąć się kocem, w zasięgu ręki postawić kubek gorącej herbaty i zapachową świeczkę, zapewniam, że pokochacie najnowszą powieść Doroty Gąsiorowskiej. Kilka dni temu rozmawiałam na temat twórczości autorki z inną blogerką i padło określenie: malowanie słowem. To chyba najtrafniejsza definicja twórczości Doroty Gąsiorowskiej, gdzie nie znajdziecie pędzącej do przodu dynamicznej akcji, poczujecie za to niezwykły klimat opowieści. To jedna z tych historii, przy których czytelnikowi towarzyszy wrażenie, że czuje zapach opadających liści i muśnięcie jesiennego słońca, że oczyma wyobraźni widzi pasemka unoszącej się mgły i płomienie strzelające w kominku. Nietrudno wczuć się w taką powieść, gdy przeżywa się ją tak od środka…

Ale Karminowe serce nie jest lekką opowiastką, jak mogłoby się wydawać, patrząc na tytuł i czytając zapowiedź historii z magiczną cukierenką i domkiem wśród wrzosów w tle. Na jej kartach autorka porusza ważne, życiowe tematy, bliskie wielu spośród nas, takie jak niepełnosprawność, przemoc, żałoba, samotność i bezradność. Owszem, opakowuje je w nieco słodką otoczkę, która ogrzewa nas w długie jesienne wieczory i daje nadzieję na odmianę losu. Czyni to jednak z taką subtelnością, że od słodyczy z pewnością Was nie zemdli. Choć poczujecie się głodni. To Wam gwarantuję, bo sama czytając o przysmakach z cukierni Złote Serce, nabrałam ochoty na domowe ciasto i raz dwa je upiekłam :)

Karminowe serce to moje drugie spotkanie z twórczością autorki i jestem pewna, że nie ostatnie. Nieczęsto czytam takie powieści, ale kiedy już po nie sięgam, szukam klimatycznych historii, które naprawdę "poczuję". Książki Doroty Gąsiorowskiej są nastrojowe, ciepłe i bardzo ładnie napisane. Idealne na jesienne wieczory i nie tylko. Polecam :)

Jeśli lubicie klimatyczne historie, które aż się proszą, by owinąć się kocem, w zasięgu ręki postawić kubek gorącej herbaty i zapachową świeczkę, zapewniam, że pokochacie najnowszą powieść Doroty Gąsiorowskiej. Kilka dni temu rozmawiałam na temat twórczości autorki z inną blogerką i padło określenie: malowanie słowem. To chyba najtrafniejsza definicja twórczości Doroty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Odziedziczony po nieznanym pradziadku domek nad jeziorem staje się dla Kitty schronieniem, gdy kobieta próbuje uciec przed problemami małżeńskimi. Wydaje się, że będzie idealnym miejscem, by choć na chwilę zapomnieć o zdradzie męża i przemyśleć dalsze kroki. Kitty rzuca się w wir pracy, aby przywrócić domek do jakiego takiego stanu. Gdy natrafia na cenny, wysadzany klejnotami stary naszyjnik, postanawia dowiedzieć się więcej o człowieku, po którym odziedziczyła chatkę. Rodzinny sekret sięga głębiej, niż mogłaby przypuszczać. Do 1914 roku, gdy wielka księżna Tatiana z rodu Romanowów zakochała się w rannym oficerze kawalerii…

Któż z nas nie słyszał o dramatycznej historii Romanowów, bestialsko zamordowanych pewnej lipcowej nocy. Przez lata nie milkły spekulacje dotyczące członków rodziny carskiej. Zastanawiano się, czy możliwe jest, aby ktokolwiek z rodu Romanowów przetrwał tę masakrę, pojawiały się osoby podające się za cudownie ocalałe księżne, przeprowadzano badania, inscenizacje. Gill Paul zafascynowała ta historia. Jak sama autorka wspomina w posłowiu, także i ona miała nadzieję, że ktoś rzeczywiście przeżył tę noc. I w swoich nadziejach Gill Paul poszła o krok dalej, serwując nam opowieść z gatunku „co by było, gdyby...”. Bo co by było, gdyby księżnej udało się uciec? Gdyby jej ukochany nie zginął pod Carycynem, jak podają źródła historyczne?

Akcja w powieści Paul biegnie dwutorowo, ale przyznaję, że najbardziej do gustu przypadła mi do gustu część historyczna i nie mogłam się doczekać, kiedy nastąpią rozdziały poświęcone Tatianie i Dymitrowi. Nie to, że wątek Kitty był nudny czy źle napisany, po prostu takich historii czytałam już wiele, nie wzbudził więc we mnie większych emocji. Bardzo ciekawa za to byłam, jak potoczą się losy bohaterów sprzed stu lat i te rozdziały książki czytałam z przysłowiowymi wypiekami na twarzy. Historia nie była dla nich łaskawa, na kartach powieści Gill Paul otrzymali od losu szansę, by odwrócić nieszczęśliwą kartę. Czy rzeczywiście to zrobili? Przekonacie się, jeśli przeczytacie Sekret Tatiany. Ja na pewno będę obserwować literackie poczynania autorki i trzymać kciuki, historia Tatiany i Kitty nie była ostatnią wydaną na polskim rynku książką Paul.

Odziedziczony po nieznanym pradziadku domek nad jeziorem staje się dla Kitty schronieniem, gdy kobieta próbuje uciec przed problemami małżeńskimi. Wydaje się, że będzie idealnym miejscem, by choć na chwilę zapomnieć o zdradzie męża i przemyśleć dalsze kroki. Kitty rzuca się w wir pracy, aby przywrócić domek do jakiego takiego stanu. Gdy natrafia na cenny, wysadzany...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Co z legendą, którą z uporem utrwala literatura podróżnicza? Gdzie są Ci wiecznie uśmiechnięci, znani z gościnności ludzi, hojnie dzielący się z przybyłymi ostatnią garścią ryżu, jak lubią postrzegać Nepalczyków turyści? Dlaczego to oblicze, także przecież prawdziwe, tubylcy rzadziej pokazują sobie nawzajem niż obcokrajowcom? „

str.209, W Nepalu burka nazywa się sari

Gdy myślimy o uciemiężeniu kobiet, przed oczyma stają nam sylwetki spowitych w burki muzułmanek. Ewentualnie pomyślimy jeszcze o mieszkankach krajów Ameryki Południowej i Środkowej, gdzie tak mocno zakorzenił się kult maczo, ze przemoc wobec kobiet uznaje się za coś normalnego. Przyznaję, że nigdy nie patrzyłam na mieszkanki Nepalu pod tym kątem, nie zastanawiałam się, jak wygląda ich codzienne życie i z jakimi trudnościami, ba, dramatami, muszą zmagać się na co dzień. I to pokazuje, jak ważne i potrzebne są reportaże takie jak ten napisany przez Edytę Stępczak. Żeby uświadamiać. Bo to, co dla nas jest malownicze i egzotyczne, dla innych oznacza ból, strach, a nierzadko nawet śmierć.

Problem wykluczenia czy dyskryminowania kobiet ze względu na płeć, który poruszyła Edyta Stępczak, występuje w wielu miejscach na świecie, przybierając większą lub mniejszą skalę. Gdzieś w świecie kobieta skarży się, że zarabia mniej niż jej kolega, nie otrzymuje awansu, premii. W Nepalu kobieta rzadko ma pracę i własne pieniądze, wymaga się od niej posłuszeństwa wobec męża, ojca, teścia, brata. Praktycznie jest własnością, najpierw własnej rodziny, potem rodziny męża. Rodzi dzieci, póki pozwala jej na to udręczone ciało, by wydać na świat upragnionego syna. Sytuacja jest dramatyczna, bo przemoc wobec płci pięknej jest zakorzeniona w kulturze i religii, uznaje się ją za coś całkowicie naturalnego i potrzeba zmiany mentalności Nepalczyków, by cokolwiek zmienić. Także wśród kobiet, które nierzadko same siebie stawiają w pozycji obywatela gorszej kategorii.

Książka Edyty Stępczak zrobiła na mnie duże wrażenie, wlazła mi pod skórę i drażni. Czasem ni stąd ni zowąd uświadamiam sobie, że myślę o niej i o jej bohaterkach. Burka w Nepalu nazywa się sari jest książką, która niesie ze sobą potężny ładunek emocjonalny. Jest bardzo ciekawa, pozwala nam spojrzeć na życie Nepalczyków, nie tylko kobiet, ale także mężczyzn, dzieci, przyjrzeć się barwnej kulturze tego kraju, jednak nie sposób czytać jej bez emocji, bez atakujących z każdej strony rozmaitych myśli i refleksji. Sporo miejsca autorka poświęciła najmłodszym mieszkańcom Nepalu, przyznaję, że tę część czytało mi się najtrudniej, bo sama jestem mamą i szczęście córki jest dla mnie najważniejsze. Córki, którą każdego dnia nazywam swoim szczęściem, trudno było mi więc czytać, że gdzieś na świecie narodziny dziewczynki są przekleństwem. Polecam bardzo gorąco!

„Co z legendą, którą z uporem utrwala literatura podróżnicza? Gdzie są Ci wiecznie uśmiechnięci, znani z gościnności ludzi, hojnie dzielący się z przybyłymi ostatnią garścią ryżu, jak lubią postrzegać Nepalczyków turyści? Dlaczego to oblicze, także przecież prawdziwe, tubylcy rzadziej pokazują sobie nawzajem niż obcokrajowcom? „

str.209, W Nepalu burka nazywa się sari

Gdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy, kto trochę mnie zna literacko, wie, że uwielbiam książki, których akcja jest osadzona na południu Stanów Zjednoczonych. Gatunek nie ma tu większego znaczenia, nie potrzebuję też zachęty w stylu, że drugie Smażone zielone pomidory czy kolejne Służące, po prostu chętnie po nie sięgam i zazwyczaj połykam w dzień lub dwa.

Nie inaczej było z Królową cukru. To opowieść o czarnoskórej Charley Bordelon, która otrzymuje niezwykły spadek i porzuca życie w Los Angeles, by wraz z jedenastoletnią córką zamieszkać w domu swojej babki Miss Honey i poprowadzić plantację trzciny cukrowej. Szybko przekonuje się, że przed nią niełatwe zadanie. Ziemia jest zaniedbana, zarządca rezygnuje, a koszty rosną. Do tego w domu babki pojawia się przyrodni brat Charley, który wyraźnie ma żal, że ojciec pozostawił ziemię wyłącznie córce.

Powieść Natalie Baszile opiera się na dobrze znanych nam motywach. Powrót do domu, szukanie własnego miejsca na ziemi, wykluczenie w małej społeczności, marzenia i heroiczna walka najeżona trudnościami: z jednej strony są to wątki wielokrotnie już eksploatowane, z drugiej – wciąż udaje się z nich wycisnąć coś świeżego i interesującego. Baszile się to udało. Choć w jej powieści trudno nie doszukać się pewnego schematyzmu, książka nadrabia sprawnie i ciekawie poprowadzoną akcją. To nie tylko opowieść o pełnej determinacji walce o plantację, ale także o dość skomplikowanych relacjach rodzinnych opartych na zadawnionych krzywdach, urazach i wydarzeniach rzutujących na życie kolejnych pokoleń. W Królowej cukru nie brak ciekawych, dobrze nakreślonych postaci, które potrafią wzbudzić w czytelniku sympatię lub niechęć. Samo południe w powieści Baszile jest krainą piękną, skąpaną w różnych odcieniach zieleni, przesyconą zapachem pulchnej ziemi i rozlewiska. Ale jest też miejscem, nad którym nadal unosi się słabo wyczuwalna woń strachu. Gdzie na widok białego wyrostka w samochodzie serce czarnej kobiety gwałtownie przyspiesza, bo choć pewne rzeczy się zmieniają, to inne pozostają takie same.

Spotkanie z Królową cukru okazało się bardzo ciekawą, wzruszającą podróżą literacką. Jeśli lubicie takie klimaty i szukacie ładnie napisanej powieści z silną postacią kobiecą, sięgnijcie.

Każdy, kto trochę mnie zna literacko, wie, że uwielbiam książki, których akcja jest osadzona na południu Stanów Zjednoczonych. Gatunek nie ma tu większego znaczenia, nie potrzebuję też zachęty w stylu, że drugie Smażone zielone pomidory czy kolejne Służące, po prostu chętnie po nie sięgam i zazwyczaj połykam w dzień lub dwa.

Nie inaczej było z Królową cukru. To opowieść o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lato 1939. Hrabina Olga Mężyńska wraz z synem Teofilem, jego żoną Bisią oraz służącą Lorcią spędza wakacje w Juracie. Wydarzeniem sezonu jest bal maskowy w hotelu Lido. Królową balu jest ciemnowłosa, czarnooka Klementyna, która za nic ma konwenanse i maniery. Gdy tańczy z Teofilem, widać, że tych dwoje trudno będzie rozdzielić. Cztery kobiety kochające jednego mężczyznę. Czy po wojennej zawierusze ich drogi się jeszcze przetną? Jak odnajdą się w powojennej rzeczywistości? Jak potoczą się ich losy?

Uwielbiam książki z tłem historycznym, które pokazują nam, jak wyglądało życie przed laty, dlatego natychmiast zwróciłam uwagę na zapowiedź najnowszej powieści Bogny Ziembickiej. Losy czterech kobiet połączone postacią jednego mężczyzny okazały się niezwykle barwne, dramatyczne i ciekawe. Na okładce powieści znalazłam informację, że od tej książki nie sposób się oderwać i szczerze mówiąc, całkowicie się z tym zgadzam. Nie odłożyłam, póki nie przeczytałam, tak bardzo pochłonęły mnie losy Olgi, Lorci, Klementyny i Bisi. Bogna Ziembicka nie szczędziła swoim bohaterkom dramatycznych przeżyć, odmalowując przy ich pomocy dramatyzm polskiej historii. Pamiętasz tamto lato to powieść o miłości, która przybiera różne oblicza, a także o tęsknocie i próbie odnalezienia się w nowym, obcym i nieprzyjaznym świecie. Jeśli lubicie emocjonujące, obfitujące w zwroty akcji książki z tłem historycznym, powieść Bogny Ziembickiej powinna przypaść Wam do gustu. Styl autorki jest lekki, ale barwny i obrazowy. Ona naprawdę pięknie pisze o tamtych czasach! Tą powieścią skłoniła mnie do sięgnięcia po wcześniejsze książki i na pewno przeczytam cykl o Różanach.

Jednak ta książka – mimo że tak bardzo mi się podobała i pochłonęłam ją z wypiekami na twarzy – ma jednak i swoje wady. Najbardziej przeszkadzało mi to, że jest dość chaotyczna. Powieść została podzielona na cztery części poświęcone czterem bohaterkom wzbogacone o prolog i epilog, jednak autorka, mówiąc nieładnie, przeskakiwała między różnymi płaszczyznami czasowymi, przez co łatwo było się pogubić. Trochę czasu zajęło mi przywyknięcie do takiego stylu pisania, ale nadal uważam, że umieszczenie daty byłoby dużym udogodnieniem dla czytelników. Nie do końca przemówił do mnie również wątek Lorci, do pewnego momentu był bardzo naturalny i prawdopodobny, ale w pewnym miejscu wdarło się trochę przesady rodem z filmu o Jamesie Bondzie. Poza tym autorka zdobyła moje serce… umieszczeniem w powieści moich rodzinnych stron. Pojawia się Kalwaria Zebrzydowska, pojawiają się Wadowice i Skawina, aż się prosi, by zapytać Bognę Ziembicką, gdzie umieściła Olszynki…

Lato 1939. Hrabina Olga Mężyńska wraz z synem Teofilem, jego żoną Bisią oraz służącą Lorcią spędza wakacje w Juracie. Wydarzeniem sezonu jest bal maskowy w hotelu Lido. Królową balu jest ciemnowłosa, czarnooka Klementyna, która za nic ma konwenanse i maniery. Gdy tańczy z Teofilem, widać, że tych dwoje trudno będzie rozdzielić. Cztery kobiety kochające jednego mężczyznę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile tajemnic może kryć jedna rodzina? Sięgając po powieść Kerry Fisher, przekonacie się, że naprawdę wiele. Klan Farinellich, którego częścią poprzez małżeństwo z Nico staje się Maggie, sprawia wrażenie familii idealnej. Nic dziwnego, że przy krewniakach męża kobieta czuje się jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Niechęć teściowej, wściekłość pasierbicy, która jest rozgoryczona, że ktoś zajął miejsce jej nieżyjącej matki, cień idealnej pierwszej żony, a do tego postać Lary, bratowej Nico, eleganckiej, świetnie zorganizowanej, szczęśliwej żony. Pewnego dnia Maggie znajduje list i odkrywa szokującą prawdę o pierwszej żonie Nico. Waha się, czy wyjawić prawdę, czy milczeć i chronić tych, których kocha. Tajemnice skrywa także bratowa Nico, Lara. Pozornie ma wszystko: czułego męża, cudownego synka, piękny dom, idealne, spełnione życie. Nikt nie wie, że małżeństwo jest dla niej więzieniem, z którego nie potrafi się uwolnić.


Posłuszna żona spodobała mi się już od pierwszych stron. Może wpłynął na to fakt, że w moje ręce od dawna nie trafiła podobna powieść, ale bardzo szybko zagłębiłam się w świecie Maggie i Lary. Autorka zastosowała w swojej historii narrację pierwszoosobową, oddając głos obydwu żonom braci Farinnellich. Dwie kobiety, dwie różne historie, dwa zupełnie inne dramaty rodzinne i dwie różne osobistości. Kerry Fisher bardzo sprawnie odmalowała charaktery tych dwóch żon, a wspomniana narracja pierwszoosobowa dodatkowo to zaakcentowała. Cóż, Maggie, nie przebiera w słowach, jest spontaniczna, radosna. Jej fragmenty potrafiły mnie rozbawić. Lara w pierwszej chwili wydaje się sztywna, ale czytelnik szybko odkrywa, że za jej zachowaniem kryje się rozpacz.


Powieść Kerry Fisher nie jest specjalnie dynamiczna i nie obfituje w emocjonujące zdarzenia. Akcja rozwija się w dość powolnym tempie, pozwalając czytelnikowi dostrzec prawdziwe oblicze rodziny Farinellich. To, co najważniejsze, kryje się w relacjach Lary i Maggie. To cichy dramat, o którym nie wiedzą nawet najbliżsi. Ta książka mnie zaskoczyła. Dlaczego? Ponieważ dała mi więcej, niż się spodziewałam. Potrafiła mnie nie tylko wciągnąć do świata wykreowanego przez Kerry Fisher, ale również rozbawić postaciami Beryl i Maggie, czy rozczulić pewnym nieporadnym staruszkiem z alzheimerem, który na widok wchodzącej kobiety wstawał, by oddać jej szacunek. Książka Kerry Fisher nie jest pozbawiona wad, zdarzają się dłużyzny, które nawet cierpliwego czytelnika przyprawiają o mamrotane pod nosem "No dalej". Za błąd uważam tez porównywanie tej powieści Fisher do Diane Chamberlain, ponieważ autorki mają zupełnie inny styl! Chamberlain bierze temat z każdej strony, jej powieści wydają się głębsze. Z kolei Fisher potrafi przemycić w swojej powieści troch humoru i nadać jej lekkości. Jeśli lubicie historie rodzinne i tajemnice, przekonajcie się, dlaczego ta powieść mi się spodobała :)

Ile tajemnic może kryć jedna rodzina? Sięgając po powieść Kerry Fisher, przekonacie się, że naprawdę wiele. Klan Farinellich, którego częścią poprzez małżeństwo z Nico staje się Maggie, sprawia wrażenie familii idealnej. Nic dziwnego, że przy krewniakach męża kobieta czuje się jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Niechęć teściowej, wściekłość pasierbicy, która jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lubię serię „Prawdziwe historie” Wydawnictwa Znak Horyzont. Cenię publikacje Kamila Janickiego, ale szczególne miejsce na mojej półce zajmują książki Anny Herbich. Jej „Dziewczyny...” to historia w niezwykle przystępnej formie, opowiedziana ustami świadków opisanych wydarzeń. Najnowszej części cyklu zatytułowanej „Dziewczyny z Wołynia” trochę się bałam. Wiedziałam, że opowieści przedstawione na jej stronach przyniosą wiele emocji, gniewu, bólu i łez. Nie pomyliłam się – było smutno, momentami ciężko, ale cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę. Bohaterki Anny Herbich zasługują na to, by zostać wysłuchane.

Wołyń. Miejsce niemal mityczne, dziś przez Polaków utożsamiane głównie z ludobójstwem, jakie miało tam miejsce 75 lat temu. Dla kobiet z książki Anny Herbich to przede wszystkim dom. Mała ojczyzna tworzona przez zielone łąki, lasy, malownicze wioski i leniwie płynące rzeki. Miejsce, gdzie obok siebie zgodnie żyli Polacy, Ukraińcy, Żydzi czy Czesi. Kraina szczęśliwego dzieciństwa utracona nagle i boleśnie. Co ponadto? Cierpienie. Wspomnienie strasznych scen, krzywdy najbliższych, zdewastowanych lub spalonych gospodarstw, bólu i krwi.

Dziesięć kobiet, dziesięć Wołynianek, którym jakimś cudem udało się przeżyć tę gehennę. W chwili, gdy banderowcy mordowali Polaków były tylko dziećmi. Mimo to ich wspomnienia są żywe. Patrzyły na ciała swoich bliskich, na maltretowanych sąsiadów, na żywcem płonącą trzodę. Opowiadają o kryciu się w piwnicach, łanach zbóż, budynkach gospodarczych. O ciągłym strachu, jaki towarzyszył ludziom świadomym, że najbliżsi sąsiedzi rozpoczęli na nich polowanie. O rozpaczliwej nadziei, jakiej czepiali się Polacy, sądząc, że skoro nikomu krzywdy nie zrobili, ich również nikt nie skrzywdzi… Ale historie bohaterek Anny Herbich to nie tylko krwawa jatka, krew i łzy. To również piękne wspomnienia o Wołyniu, który nigdy nie powróci. O pięknych strojach, szczęśliwych rodzinach, zadbanych gospodarstwach, szumiących sadach i wyjątkowych tradycjach. Potrafię sobie wyobrazić, jak Wołynianki uśmiechają się, snując opowieść o tej pięknej krainie, jak błyszczą im oczy. Bo i ja uśmiechałam się przez łzy, czytając, jak pięknie to opisywały.

Lektura Dziewczyn z Wołynia z pewnością nie jest łatwa, jednak bardzo się cieszę, że sięgnęłam po tę pozycję. Nie odważyłam się obejrzeć filmu Wojciecha Smarzowskiego, bojąc się brutalnych scen, zyskałam za to relację dzielnych kobiet, które przetrwały tę rzeź. Pamięć o tych strasznych wydarzeniach żyje, póki żyją one. Póki my podsycamy płomień pamięci i oddajemy cześć zamordowanym

Bardzo lubię serię „Prawdziwe historie” Wydawnictwa Znak Horyzont. Cenię publikacje Kamila Janickiego, ale szczególne miejsce na mojej półce zajmują książki Anny Herbich. Jej „Dziewczyny...” to historia w niezwykle przystępnej formie, opowiedziana ustami świadków opisanych wydarzeń. Najnowszej części cyklu zatytułowanej „Dziewczyny z Wołynia” trochę się bałam. Wiedziałam,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Szczurołap Jay Asher, Jessica Freeburg
Ocena 7,0
Szczurołap Jay Asher, Jessica ...

Na półkach: ,

Znacie legendę o Szczurołapie? Człowieku, który przybył do Hameln i za godziwą opłatę zgodził się wypędzić niszczące miasto szczury, a kiedy przekonał się, że został oszukany, zemścił się w okrutny sposób, uprowadzając za pomocą swojej niezwykłej muzyki wszystkie dzieci? To opowieść, która nie raz wzbudzała we mnie dreszczyk grozy. Odwołania do niej pojawiają się w wielu książkach i filmach, np. w Sadze o Ludziach Lodu. Tym razem po tę niezwykłą legendę sięgnęli Jay Asher oraz Jessica Freeburg.

Powieść Ashera – 13 powodów – zrobiła na mnie spore wrażenie, kiedy więc zauważyłam zapowiedź Szczurołapa, wiedziałam, że muszę przeczytać tę pozycję. Przyznaję, że zaskoczyła mnie forma powieści graficznej, ale już po chwili nie potrafiłam się oderwać. Historia Magdaleny i tajemniczego przybysza z fletem pochłonęła mnie od pierwszych stron. Asher i Freeburg stworzyli niezwykłą wersję opowieści o szczurołapie. Ujęło mnie to, że nie skupili się wyłącznie na postaci wędrowca z fletem, ale także na mieszkańcach miasteczka, odsłaniając ich jasne i ciemne strony. Oraz to, jak bardzo uniwersalna i ponadczasowa okazała się ich historia. To, o czym opowiada, pasuje i do wydarzeń sprzed wieków i do tego, co dzieje się wokół nas na co dzień.

Kluczową postacią jest tu Magdalena. Głucha dziewczyna, odrzucona przez prawie całe społeczeństwo, obiekt drwin i agresji. Jej historia pokazuje, jak niewiele zmieniło się na przestrzeni wieków. Niepełnosprawni, inni, biedni, mniej ładni, mniej inteligentni, mniej sprytni, oj, długo by wymieniać – nadal spotykają się z szykanami i atakami. Czy nie o tym pisał Asher w swoich 13 powodach? Czy nie z tym zmagają się miliony dzieci, nastolatków i dorosłych na całym świecie? Magdalena z opowieści o Szczurołapie jest postacią fikcyjną, ale tak naprawdę spotkamy ją tuż za rogiem.

Nie odłożyłam, dopóki nie doczytałam. Podczas lektury towarzyszyły mi różne emocje i refleksje, nie zawsze przyjemne, a po zamknięciu książki wielokrotnie wracałam do niej myślami. I nadal wracam, choć minął tydzień, odkąd odłożyłam ją na półkę. Może zadziałała magia starych legend, może przemówiły do mnie problemy dnia współczesnego, nie wiem. Ale wiem, że polecam Wam gorąco.

Znacie legendę o Szczurołapie? Człowieku, który przybył do Hameln i za godziwą opłatę zgodził się wypędzić niszczące miasto szczury, a kiedy przekonał się, że został oszukany, zemścił się w okrutny sposób, uprowadzając za pomocą swojej niezwykłej muzyki wszystkie dzieci? To opowieść, która nie raz wzbudzała we mnie dreszczyk grozy. Odwołania do niej pojawiają się w wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Molestowanie seksualne, wulgarne zaczepki, gwałty – życie naszych babek i prababek nie było usłane różami. Kobiety żyjące w przedwojennej Polsce mało kiedy mogły liczyć na obronę i sprawiedliwość. Nawet jeśli przełamywały wstyd i miały odwagę opowiedzieć o krzywdzie, jaka je spotkała, uznawano, że wina leży po ich stronie, że przedstawione wydarzenia są wytworem ich wyobraźni, a jeśli zasądzano jakieś wyroki, to były one śmiesznie niskie. O przestępstwach seksualnych czy dewiacjach się nie mówiło. Był to temat tabu, lepiej było udawać, że takie rzeczy w ogóle nie mają miejsca. A pokrzywdzeni? Cóż, skoro zazwyczaj nie mogli liczyć na zrozumienie ze strony swoich najbliższych, nie powinna dziwić obojętność a nawet wrogość społeczeństwa, prawda?

W swojej najnowszej książce Kamil Janicki bierze pod lupę dwudziestolecie międzywojenne i obdziera je z ładnego, kolorowego papierka. Epoka, którą wielokrotnie przedstawia się jako niezwykle barwną, kulturalną i wyrafinowaną, w rzeczywistości nie była taka idealna i obfitowała w straszliwe zbrodnie seksualne. I bynajmniej nie były one udziałem tak zwanego marginesu społecznego czy biedoty. Owszem, w takim środowisku z pewnością było się na napaść bardziej narażonym, ale „wstydliwe występki” zdarzały się także w dobrych i majętnych domach. Choć naturalnie na wypadało o tym wspominać.

Kamil Janicki odsłania przed nami nie tylko brud opisanej epoki, ale wskazuje również demoralizację społeczeństwa, które w wielu przypadkach nie widziało w podobnych przestępstwach niczego zdrożnego czy dziwnego. W niektórych kręgach uznawane za normalne było to, że służące świadczą chlebodawcom seksualne usługi, zupełnie jakby nie były one ludźmi, ale sprzętami ustawionymi w domu dla wygody państwa. Również prasa – zamiast piętnować podobne występki – niejednokrotnie czyniła je tematem żartów, frywolnych opowiastek czy wierszyków. Wszak gwałt to świetna zabawa, można się pośmiać, czyż nie?

Nie będę ukrywać: to nie jest przyjemna książka. To lektura, przy której wszystko aż skręca od środka, zaciska się zęby z bezsilności i kręci głową z niedowierzaniem. Niby wiemy, że gwałt nie jest znakiem naszych czasów, że i przed laty molestowało się dzieci i rozpowszechniano treści pornograficzne, niby nie powinno to dziwić, ale i tak boli. Nie sposób przeczytać książki Janickiego bez emocji i tego wewnętrznego bólu. Przynajmniej ja nie potrafiłam, a już przy rozdziałach poświęconych wykorzystywaniu dzieci i zwierząt, musiałam robić przerwy w czytaniu, bo nie dawałam rady. Książka Kamila Janickiego jest mocna i bezkompromisowa. Odsłania to, co przez lata próbowano ukryć. Takie pozycje są potrzebne, bo choć w niewielkim stopniu oddają sprawiedliwość tym, których krzywdzono i tym, którym sprawiedliwości przed laty odmówiono.

Molestowanie seksualne, wulgarne zaczepki, gwałty – życie naszych babek i prababek nie było usłane różami. Kobiety żyjące w przedwojennej Polsce mało kiedy mogły liczyć na obronę i sprawiedliwość. Nawet jeśli przełamywały wstyd i miały odwagę opowiedzieć o krzywdzie, jaka je spotkała, uznawano, że wina leży po ich stronie, że przedstawione wydarzenia są wytworem ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od dziecka lubiłam historie z zagadkami kryminalnymi dla młodszego czytelnika. Nie bez powodu moim ulubionym bohaterem u Lindgren był detektyw Kalle Blomkvist, a Chmielewskiej przeczytałam wyłącznie (i biję się w piersi) cykl o Janeczce i Pawełku. Może i z tego powodu usiłuję zarazić Milenkę podobnymi opowieściami. Dla niej Best Seler okazał się ciut za trudny, ale i tak bohaterowie Mikołaja Marceli zdobyli jej sympatię.

Na kartach książki przenosimy się do urokliwego miasteczka – Jarzynowa. Jak sama nazwa wskazuje, mieszkają w nim same warzywa. Kogóż my tu nie mamy! Jest Augusta Kapusta, jej rezolutne córeczki Brukselki: Rachelka, Kornelka, Anielka i Melka. Jest tytułowy Best Seler – dumnie noszący gwiazdę szeryfa i strzegący bezpieczeństwa mieszkańców miasteczka i są jego współpracownicy: Czarka Pieczarka, Natalia Pietrucha oraz Wiktor Por. A także cała masa innych ciekawych postaci, które spokojnie żyją sobie w Jarzynowie, pochłaniając smaczne sole mineralne i unikając Wielkiego Lasu, gdzie podobno straszy wampij… nad sielskim życiem mieszkańców miasteczka unosi się tylko jeden cień: przed laty zniknęła i nigdy nie została odnaleziona Malina Pomidor. Gdy niespodziewanie znika jedna z sióstr Brukselek, na mieszkańców pada strach. Zagadkę usiłuje rozwiązać ambitny szeryf, a młode Brukselki rozpoczynają śledztwo na własną rękę.

Best Seler i zagadka znikających warzyw to niezwykle ciepła i sympatyczna opowieść dla młodszego czytelnika. Niech was jednak nie zwiodą moje słowa, bo to najprawdziwsza historia kryminalna, która trzyma w napięciu do ostatniej strony i nie raz przyprawia o mocniejsze uderzenie serca. Aż sama byłam zdziwiona, że aż tak mnie pochłonęła i sprawiła, że nie mogłam doczekać się finału i rozwiązania zagadki znikających warzyw. Ubawiłam się przy niej setnie, ponieważ historia stworzona przez Mikołaja Marcelę jest nie tylko dynamiczna i emocjonująca, ale również przesycona fajnym humorem. Momentami perypetie mieszkańców Jarzynowa przeradzały się w ognistą, pełną temperamentu telenowelę, co jeszcze dodawało tej historii uroku. Bo czy nie fajnie poczytać o romansie Frytki Ziemniak czy Ewki Marchewki? Przecież warzywa też ludzie, chcą kochać i być kochane! A że nie brakuje w ich życiu dramatów i uniesień? Przynajmniej nie narzekają na nudę.

I czytelnik też na nią narzekać nie może, bo kolejnym atutem vege kryminału Marceli jest mnogość zwrotów akcji. W tej historii nie ma miejsca na stagnację, cały czas coś się dzieje, ktoś wpada w tarapaty albo trafia na nowy trop, ktoś znika lub wprost przeciwnie: pojawia się nie wiadomo skąd. Tak jak wspomniałam, dla Milenki książka okazała się nieco za trudna, ale ona w sumie jest młodsza niż grupa docelowa tej opowieści. Za to od pierwszego spotkania pokochała zabawne przydomki warzyw, które skojarzyły się jej z Gangiem Świeżaków. Do dzisiaj przy zabawie przypomina sobie bohaterów książki Mikołaja Marceli i zmienia imiona naszym domowym świeżakom. Jej uznaniem cieszyła się też oprawa książki. Co prawda nie ma tu kolorowych i specjalnie licznych obrazków, ale kiedy pokazałam jej, jak fajnie rusza się przy kartkowaniu malutki Best Seler – po prostu oniemiała z zachwytu!

Mam przeczucie, że to tej książki wrócimy za rok, może za dwa lata, gdy Milenka do niej trochę dojrzeje. Mam też nadzieję, że Mikołaj Marcela nie poprzestanie na tej jednej książce dla dzieci i dalej będzie tworzył tak pozytywne i zakręcone, a przy tym ciekawe historie kryminalne. Bo tego na naszym rynku wydawniczym jest naprawdę mało, a dzieci naprawdę lubią. No dobra, ja lubię :D
Polecam!

Od dziecka lubiłam historie z zagadkami kryminalnymi dla młodszego czytelnika. Nie bez powodu moim ulubionym bohaterem u Lindgren był detektyw Kalle Blomkvist, a Chmielewskiej przeczytałam wyłącznie (i biję się w piersi) cykl o Janeczce i Pawełku. Może i z tego powodu usiłuję zarazić Milenkę podobnymi opowieściami. Dla niej Best Seler okazał się ciut za trudny, ale i tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dolores Redondo podbiła moje czytelnicze serce trylogią Baztan i zajęła w nim stałe miejsce. Od dawna obserwowałam facebookowy profil autorki i niecierpliwie wypatrywałam zapowiedzi polskiego przekładu powieści „Todo este te dare”. I doczekałam się nareszcie – powieść ukazała się w maju tego roku nakładem Wydawnictwa Kobiecego.


Przyznaję, że trudne było dla mnie do przełknięcia to, że autorka odeszła od Baztan, a także konwencji i klimatu tamtych powieści. Dam ci to wszystko jest zupełnie inna, ale na szczęście dowiedziałam się o tym jeszcze przed rozpoczęciem lektury i kiedy w końcu zabrałam się za czytanie, nie było mowy o rozczarowaniu.


Bohaterem powieści jest powieściopisarz, Manuel, który dowiaduje się, że w wypadku samochodowym w Galicji zginął jego mąż. Manuel czuje się zdezorientowany, przecież Alvaro nie miał żadnych powodów, by przebywać w Galicji, w tym czasie miał znajdować się w zupełnie innym miejscu. Wkrótce Manuel odkrywa, że to nie jedyna tajemnica, jaką miał przed nim nieżyjący małżonek. Kiedy przybywa do Galicji dowiaduje się, że Alvaro należał do arystokratycznego rodu Muniz de Davilów, a na domiar wszystkiego cały majątek przekazał w spadku jemu, Manuelowi. Pisarz zamierza zrezygnować ze spadku i jak najszybciej wyjechać, jednak powstrzymuje go emerytowany policjant Nogueira, który jest zdania, że Alvaro nie zginął w zwyczajnym wypadku…


Kryminał ten został uhonorowany prestiżową hiszpańską nagrodą literacką Premio Planet. Kryminał? Hm, nie do końca, a przynajmniej nie tylko. W moim odczuciu Dam ci to wszystko nie jest klasycznym kryminałem. Choć osią tej powieści jest tajemnicza śmierć Alvara i związane z nią amatorskie śledztwo Manuela i Nogueiry, autorka porusza na jej stronach wiele ważnych tematów. Nie chcę wymieniać jakich, aby nie psuć wam efektu zaskoczenia i przyjemności z lektury. Cóż mogę napisać – Dolores mnie nie zawiodła. Chociaż nowa powieść znacznie odbiega od trylogii Baztan, za którą pokochałam twórczość Redondo, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu o wielkim talencie autorki. Tamta seria była jakby oderwana od ziemi, przesiąknięta mistycyzmem. Tutaj tego nie ma: to realna, współczesna historia, która mogłaby się wydarzyć gdzieś obok nas. Problemy przedstawione na jej stronach są uniwersalne i ponadczasowe, choć pojawiają się w różnych formach i na różną skalę. W miejsce pradawnych wierzeń pojawia się arystokratyczna rodzina, toksyczne relacje, zadawnione spory, kłamstwa i sekrety, dzięki którym książkę przenika duszna atmosfera. Jeśli lubicie historie naszpikowane rodzinnymi tajemnicami, trzymające w napięciu do końca – polecam!

Dolores Redondo podbiła moje czytelnicze serce trylogią Baztan i zajęła w nim stałe miejsce. Od dawna obserwowałam facebookowy profil autorki i niecierpliwie wypatrywałam zapowiedzi polskiego przekładu powieści „Todo este te dare”. I doczekałam się nareszcie – powieść ukazała się w maju tego roku nakładem Wydawnictwa Kobiecego.


Przyznaję, że trudne było dla mnie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka od razu zafascynowała mnie tytułem. Wiosennym, pachnącym i kobiecym. I choć nieczęsto sięgam ostatnimi czasy po powieści obyczajowe, tę zapragnęłam przeczytać. Skusiła mnie obietnica klimatycznego Krakowa lat dziewięćdziesiątych, czyli i mojej nastoletniej młodości, Krakowa tak przeze mnie uwielbianego, tajemniczego i intrygującego. A losy Alicji okazały się nie mniej zajmujące.

Ale od początku. Jedno upalne popołudnie, dzwonek do drzwi, a w progu on. Niewidziany od ponad dwudziestu lat, zupełnie inny, a jednak znajomy. Ta wizyta budzi w Alicji wspomnienia burzliwej historii miłosnej, która stała się ich udziałem w czasach studenckich. Kobieta przypomina sobie pewną rozgrywkę pokera, kiedy jej serce rozdarło się na pół i podzieliło między dwóch mężczyzn. Czy po latach odzyska utraconą miłość?

W cieniu magnolii to piękna i wciągająca powieść o miłości, pożądaniu i trudnych wyborach, jakich przychodzi nam dokonać. Główna bohaterka miota się między dwoma mężczyznami: narzeczonym Leszkiem i nowo poznanym Jankiem, który pochodzi z zupełnie innego świata, ale szybko staje się jej bliski. My, czytelnicy, obserwujemy jej zmagania i rozterki i kibicujemy, by Alicja zrozumiała, kogo powinna wybrać. I chociaż znając wstęp książki, jesteśmy w stanie przewiedzieć, jak potoczą się studenckie losy Ali i Janka, historia trzyma w napięciu do końca. Poza tym wciąż możemy mieć nadzieję, że odnajdą się po latach, prawda? Powieść Anny Płowiec to także opowieść o toksycznym związku, który niszczy. Trudno pozostać obojętnym, czytając, jak główna bohaterka jest traktowana przez swojego wybranka. Czy przejrzy na oczy?

Niezwykły klimat Krakowa lat dziewięćdziesiątych, nagrzanych słońcem ulic, studenckich klubów i odrapanych kamienic doprawiony subtelnym zapachem magnolii i miłością. Ta powieść spodoba się wszystkim, którzy cenią romantyczne, ale nieoczywiste historie. Mnie ujęła niezwykłą atmosferą, oraz lekkim i przyjemnym piórem autorki, która wie, jak snuć swą opowieść, by zaintrygować czytelnika. Trudno mi napisać więcej, by nie zdradzić zbyt wiele, więc po prostu polecam!

Ta książka od razu zafascynowała mnie tytułem. Wiosennym, pachnącym i kobiecym. I choć nieczęsto sięgam ostatnimi czasy po powieści obyczajowe, tę zapragnęłam przeczytać. Skusiła mnie obietnica klimatycznego Krakowa lat dziewięćdziesiątych, czyli i mojej nastoletniej młodości, Krakowa tak przeze mnie uwielbianego, tajemniczego i intrygującego. A losy Alicji okazały się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy myślimy o adopcji, przed oczyma mamy radosny happy end, który pokrzywdzonym przez los dzieciakom zapewnia wymarzony dom. Daje rodzinę, miłość rodzicielską, troskliwą opiekę, o jaką trudno w placówkach, gdzie przebywa równocześnie zbyt wiele dzieci, by wychowawcy byli w stanie każdemu poświecić tyle uwagi, ile potrzeba. Mało kiedy myślimy o trudnościach, z jakimi muszą zmagać się rodzice adopcyjni i ich dzieci.

Magdalena Majcher po raz kolejny bierze na tapetę niełatwy i ważny temat. Jej bohaterowie przeżywają swój osobisty dramat: nie mogą mieć dzieci. Dojrzewają jednak do myśli o adopcji i decydują się przysposobić dziecko. W ich życiu pojawia się dziewięcioletni Piotruś. Ma być ich wymarzonym synkiem. Ale droga, którą przyjdzie im pokonać nie będzie usłana różami. Chłopiec cierpi na FAS – alkoholowy zespół płodowy, zmaga się z licznymi deficytami rozwojowymi i trudnymi zachowaniami. Czy mimo obaw Ewelina, Adrian i mały Piotruś stworzą szczęśliwą rodzinę?

Po spokojnej jesieni i trzymającej w napięciu zimie przychodzi emocjonująca wiosna. I jak na wiosnę przystało niesie nadzieję nowego życia, nowych porządków i uczuć. W tym wypadku uczuć szczególnych, rodzicielskich, ale niełatwych. Rodzice czekający na swoje dziecko dziewięć miesięcy, mają czas, by oswoić się z emocjami. Towarzyszą swojemu maleństwu od pierwszych dni, obserwują, jak kształtuje się jego charakter, rozwijają zdolności i ujawniają deficyty. Ewelina i Adrian wprowadzają pod swój dach w pewnym stopniu ukształtowanego człowieka. Są świadomi trudności, z jakimi przyjdzie im się zmierzyć. W teorii. A jak wiadomo od teorii do praktyki daleka droga. Droga wyboista, podlana łzami po obu stronach, najeżona wrzaskiem, strachem i wątpliwościami.

Kolejna ważna rzecz, którą Majcher porusza w swojej powieści to FAS – alkoholowy zespół płodowy. O tym wciąż mówi się bardzo mało, a przecież co roku rodzą się tysiące maluszków z uszkodzeniami poalkoholowymi. Wciąż można spotkać się z opiniami, że lampka wina czy małe piwo w ciąży nie zaszkodzi. Tymczasem nawet malutka ilość alkoholu spożyta przez przyszła matkę wywiera ogromny wpływ na stan płodu i grozi nieodwracalnymi konsekwencjami.

Podsumowując: Wszystkie pory uczuć Wiosna autorstwa Magdaleny Majcher to emocjonująca obyczajówka mocno nakreślające ważny problem społeczny. Przystępny styl, lekkość pióra autorki i umiejętnie wplecione wątki retrospekcyjne uprzyjemniają lekturę. Lada dzień premiera czwartej odsłony cyklu, z nowymi bohaterami i kolejną ważną historią. Znając upodobanie autorki do uciekania od schematów, możemy być pewni, że po raz kolejny nas ona zaskoczy.

Kiedy myślimy o adopcji, przed oczyma mamy radosny happy end, który pokrzywdzonym przez los dzieciakom zapewnia wymarzony dom. Daje rodzinę, miłość rodzicielską, troskliwą opiekę, o jaką trudno w placówkach, gdzie przebywa równocześnie zbyt wiele dzieci, by wychowawcy byli w stanie każdemu poświecić tyle uwagi, ile potrzeba. Mało kiedy myślimy o trudnościach, z jakimi muszą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Colmstock. Nieduże senne miasteczko, w którym perspektywy do życia są gorsze niż kiepskie. Brak pracy, rozwinięty handel narkotykami. Zaczyna się od pożaru sądu, w którym zginął powszechnie lubiany nastolatek, ale prawdziwa panika wybucha w chwili, gdy na progu kilku domów pojawiają się porcelanowe lalki do złudzenia przypominające mieszkające w nich dziewczynki. Rodzi się teoria mówiąca o pedofilu, który w ten sposób oznacza przyszłe ofiary. Miasteczko pogrąża się w strachu, a w mieszkańcach budzą się najgorsze instynkty. Młoda, ambitna dziewczyna marząca o karierze dziennikarki zamierza wykorzystać okazję, stworzyć temat życia i wyrwać się do wielkiego miasta. Nie wszystkim podoba się to, co robi.


Powieść Anny Snoekstra obudziła we mnie sprzeczne uczucia. Już intrygujący opis, obiecujący zagadkowy thriller osadzony w klimatycznym miasteczku, wzbudził moje zainteresowanie. Ta historia zapowiadała się naprawdę wspaniale i miałam wobec niej dość wysokie oczekiwania. Z jednej strony książka sprostała moim wymaganiom co do odprężającej lektury. Nie zabrakło tu dynamicznej akcji, która nawet na moment nie pozostaje w zawieszeniu i nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Autorka trzyma w napięciu do samego końca, a co więcej: potrafi zaskoczyć zupełnie nieoczekiwanymi twistami. A przynajmniej nieoczekiwanymi dla mnie, więc biorę to zdecydowanie za atut tej powieści.


Niestety, lekturze tej książki niemal cały czas towarzyszyło mi uczucie, że nie wykorzystano potencjału tej historii. Przede wszystkim jest to bardzo prosty thriller, prosta jest tu fabuła, prosty jest także język i styl autorki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to nie musi być wadą książki, czyta się lekko i szybko, powiedziałabym nawet, że za lekko. Gdyby rozbudować niektóre z wątków, dać pewnym wydarzeniom drugie dno, zagłębić się trochę w psychikę wybranych bohaterów – wyszłaby z tego mroczna, klimatyczna opowieść, która niejednemu czytelnikowi podniosłaby włoski na karku.


Anna Snoekstra operuje bardzo prostym, lekko przyswajalnym językiem. Owszem, potrafi na swój sposób odmalować klimat małego, pozbawionego perspektyw miasteczka, ale czyni to bardzo oszczędnie. W czasie lektury zwróciłam uwagę na krótkie zdania, jakimi operuje autorka. Przeważają te jednoczłonowe, nierozbudowane, zupełnie jakby autorka czuła awersję do znaków interpunkcyjnych czy spójników. A mam wrażenie, że gdyby te zdania trochę rozwinęła, treść książki mogłaby na tym zyskać, stałaby się głębsza, zdania nabrałyby miękkości. Nie zawsze tak jest. Czasami pojawiają się dłuższe, bardziej rozbudowane treści. I w takiej sytuacji zawsze zastanawiam się, ile w przełożonej książce jest z autora a ile z tłumacza.


Są autorzy, których po jednej książce, po jednym spotkaniu z ich piórem, wyobraźnią i zdolnością budowania historii, wyglądam w zapowiedziach. Ta autorka niestety nie trafi do ich grona. Nie mówię jej stanowczego nie, jednak na chwilę obecną nie przewiduję, byśmy się zaprzyjaźniły. Polecam czy odradzam? Ani jedno ani drugie – wiem, że ta książka znajdzie swojego czytelnika i w pełni to rozumiem. Jest dość wciągająca, intrygująca, zagadkowa, ale zupełnie "nie moja". Macie ochotę się przekonać?

Colmstock. Nieduże senne miasteczko, w którym perspektywy do życia są gorsze niż kiepskie. Brak pracy, rozwinięty handel narkotykami. Zaczyna się od pożaru sądu, w którym zginął powszechnie lubiany nastolatek, ale prawdziwa panika wybucha w chwili, gdy na progu kilku domów pojawiają się porcelanowe lalki do złudzenia przypominające mieszkające w nich dziewczynki. Rodzi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

- Ale, Helciu, to nie niebo tutaj nie jest nasze.
- Jak to nie? Zobacz, głuptasku. Tu jest Wielki Wóz, tam Mały. A Wielka Niedźwiedzica…?
- Tutaj! - triumfalnie wykrzyknęła Felicja.

Nowe niebo to moje trzecie spotkanie z twórczością Hanny Cygler i śmiało mogę stwierdzić, że zdecydowanie najbardziej udane. Historia rodziny Halmanów wciągnęła mnie od pierwszych stron i z wielkim zaangażowaniem śledziłam losy wszystkich jej członków: Felicji, Matyldy, Heleny, Augusta i Józula, a także bohaterów, z którymi krzyżowały się ich drogi. Nigdy wcześniej nie czytałam powieści opowiadającej o emigracji Polaków za Wielką Wodę, a tutaj nie dość, że mogłam obserwować całą rodzinę, której różnie się wiodło, to jeszcze akcja była osadzona w bardzo ciekawym przedziale czasowym, na przełomie XIX i XX wieku.

Niełatwe jest życie na emigracji. Wszystko jest nowe i obce, nawet niebo wydaje się jakieś inne, choć niby pojawiają się na nim takie same chmury i gwiazdy. Życie nie w każdym przypadku układa się tak, jak życzą sobie ludzie, a nowy kraj nie zawsze mlekiem i miodem płynie. Hanna Cygler stworzyła powieść, które idealnie oddaje związane z tym niepokoje i trudności, a równocześnie pokazuje, jak ważne jest wsparcie najbliższych. Nowe niebo to powieść niezwykle realistyczna, czym szybko wzbudziła moje zainteresowanie. Autorka przywołała na jej stronach dzieje emigrujących za chlebem Kaszubów, którzy na przełomie XIX i XX wieku licznie zasiedlili miasteczko Winona w Minessocie. W opowieści spotkamy postaci i wydarzenia znane z kart historii, co jeszcze bardziej dodaje jej klimatu i skłania do zgłębienia wątku emigrujących Polaków. Ale poza trudami życia z dala od ojczyzny i budowania nowej codzienności sporo miejsca poświęca Hanna Cygler stosunkom rodzinnym i poszukiwaniu własnej tożsamości. Czasy te nie są łatwe, szczególnie dla kobiet, które nadal walczą o prawo do decydowania o sobie, edukacji, podejmowania kariery zawodowej czy o prawo głosu.

Nowe niebo niejednokrotnie wzbudziło we mnie silne emocje. Nie brakuje tu wątków, które wzbudzają w czytelniku sprzeciw i są przykrym przypomnieniem, jak wyglądała (i nadal wygląda) rzeczywistość w wielu rodzinach, z jakimi dramatami zmagają się ludzie pozbawieni pracy i środków do życia albo jak biały człowiek potrafił skrzywdzić rdzennych mieszkańców ziem, które sobie przywłaszczył. Powieść Hanny Cygler pozornie opowiada historię jednej rodziny, ale tak naprawdę jest wielowarstwowa i możemy z niej wynieść dużo więcej niż tylko opowieść o niełatwych losach emigrantów z Kaszub.

- Ale, Helciu, to nie niebo tutaj nie jest nasze.
- Jak to nie? Zobacz, głuptasku. Tu jest Wielki Wóz, tam Mały. A Wielka Niedźwiedzica…?
- Tutaj! - triumfalnie wykrzyknęła Felicja.

Nowe niebo to moje trzecie spotkanie z twórczością Hanny Cygler i śmiało mogę stwierdzić, że zdecydowanie najbardziej udane. Historia rodziny Halmanów wciągnęła mnie od pierwszych stron i z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stary dworek, tajemnica z przeszłości i paczka niezawodnych przyjaciół. Przygodę z twórczością Małgorzaty Kursy zaczynam od Tajemnicy sosnowego dworku. Trochę nie po kolei, bo nie doczytałam, że na kartach tej powieści pojawiają się bohaterowie znani z wcześniejszych książek autorki, ale nie szkodzi. Domyślam się, że jest to bardzo luźna kontynuacja, a nie seria, i poszczególne książki można czytać bez znajomości pozostałych.

W Tajemnicy sosnowego dworku poznajemy sympatyczną Kasię, która podejmuje pracę w fundacji. Nową siedzibą fundacji ma być właśnie tytułowy sosnowy dworek, a pierwszym zadaniem Kasi jest nadzór nad prowadzonymi w budynku pracami remontowymi. Szybko okazuje się, że nie będzie to zwyczajna praca. Kasia poznaje niezwykłe lokatorki starego dworku i trafia na ślad zagadki z przeszłości. Musi zmierzyć się nie tylko z nowymi obowiązkami, ale także z własnym, dość skomplikowanym, życiem miłosnym.

Tajemnica sosnowego dworku to lekka i zabawna powieść z historią w tle. Dużym jej atutem jest zagadka z przeszłości, której rozwiązanie zajmuje Kasię i jej przyjaciół. Klimatem przypomina mi nieco powieści detektywistyczne, które czytałam jako nastolatka. Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie postaci dwóch dam nie z tego świata. I choć początkowo ten paranormalny akcent budził moje wątpliwości, przekonałam się, że nadaje historii kolorytu i to właśnie on w głównej mierze odpowiada za zabawną stronę Tajemnicy sosnowego dworku. Rozmowy panien Zuzanny i Marianny nie raz przyprawiły mnie o wybuch śmiechu.

Przyznaję, że początkowo miałam problem, by odnaleźć się wśród licznych bohaterów, bo nie czytałam wcześniejszych powieści pani Małgorzaty. A jest tych postaci naprawdę sporo, ponieważ obok tajemnicy z przeszłości to właśnie przyjaźń między grupką ludzi wydaje się być jednym z ważniejszych wątków powieści. Bohaterowie Tajemnicy Sosnowego dworku są tacy, jak lubię. Z krwi i kości, charakterystyczni ale nie przerysowani, a styl powieści jest lekki i przystępny. Myślę, że to świetna propozycja relaksującej lektury, przy której można odpocząć i dobrze się bawić. Polecam.

Stary dworek, tajemnica z przeszłości i paczka niezawodnych przyjaciół. Przygodę z twórczością Małgorzaty Kursy zaczynam od Tajemnicy sosnowego dworku. Trochę nie po kolei, bo nie doczytałam, że na kartach tej powieści pojawiają się bohaterowie znani z wcześniejszych książek autorki, ale nie szkodzi. Domyślam się, że jest to bardzo luźna kontynuacja, a nie seria, i...

więcej Pokaż mimo to