-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-10
2023-11
Byłam dość zaintrygowana nowym i nieznanym mi komiksowym światem, gdy w moje ręce trafił tegoroczny „Sztorm”. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałam się nabyć całą dotychczasową serię „Wydziału 7.”, by poznać lepiej historię tej tajnej jednostki do spraw paranormalnych. „Operacja Totenkopf” jest pierwszym zeszytem, który sprawnie wprowadza w niezwykle tajemniczy świat pełen duchów i innych nadnaturalnych zjawisk. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, a ilustracje wykonane przez Grzegorza Pawlaka (rysunek i kolor) oraz Marka Turka (kolor).
W Kortowie dzieją się dziwne rzeczy. Teren, na którym mają powstać uczelnia i akademiki zdaje się być nawiedzony. Władze Polski Rzeczpospolitej Ludowej postanawiają utworzyć specjalną jednostkę do rozwiązywania problemów, z którymi nie radzą sobie standardowe metody. Funkcjonariusz Służb Bezpieczeństwa – Filip Dobrowolski, dominikanin Lange oraz chorąży Szymon Wilk mają przed sobą misję wymagającą niezwykłego wręcz pośpiechu. Co jednak tak naprawdę wydarzyło się przed niemal dwudziestu laty w Kortowie?
Intryga w tym zeszycie jest niezwykle prosta i wątek paranormalny jest niemal niesatysfakcjonujący. Atuty znajdują się tutaj w zupełnie innym miejscu. Wydarzenia roku 1945 są tu zdecydowanie bardziej przerażające niż efekty klątwy, z którymi zmaga się Wydział 7. Przy okazji intrygują na tyle, że z wielką chęcią zaczęłam poszukiwania na temat przedstawionych (choć grozowo podkolorowanych) kontekstów historycznych. Dość dobrze wypada również element budowania „drużyny” – wypada to naprawdę sprawnie, nie jest sztuczne, a postaci nie wydają się być antypatyczne, a to zdecydowanie jest dużą zaletą. Nie tak łatwo stworzyć dające się lubić postaci w raptem trzydzieści stron. Bardzo udanie czyta się poszczególne dialogi – nie ma w nich tej dozy sztuczności, jaką miejscami odczuwałam podczas lektury „Sztormu”, Doceniam również końcowe „dodatki” w postaci raportów, notatek, a także zdjęć wcześniejszych etapów projektu – miło tak zerknąć okiem, w jaki sposób powstawał ten świat.
Dość dużą satysfakcję dał mi styl rysowania wykorzystany w tym zeszycie. Jest tu bardzo szaro, ponuro, klimat wręcz wychodzi z poszczególnych kadrów. Krajobrazy, choć proste, naprawdę przykuwają wzrok. Niezwykle udanie wyglądają zarówno czarno-białe retrospekcje z przeszłości, jak również sceny nocne, którym nic nie ubywa nawet w bardziej dynamicznych momentach. Podobał mi się design postaci – są naprawdę proporcjonalne, często narysowane zostały dość szczegółowo, nie tracąc przy tym swego komiksowego uroku. Przyznam jednak, że podczas sceny walki lekko zgubiłam się w rozpoznawaniu tego, kto jest kim i nawet ponownie zaglądając na te problematyczne strony, nie potrafię nazwać ze stuprocentową pewnością konkretnego bohatera. Ponarzekać jeszcze mogę wyłącznie na mój wewnętrzny głos perfekcjonizmu, który bolał mnie, gdy kolorystyka lub styl kadrów nie zgrywał się z ogólnym designem strony (niektóre kadry wręcz krzyczały do mnie, żeby znaleźć się stronę wcześniej/później, by zachować spójność barwną).
„Operacja Totenkopf” stanowiła dla mnie dość udaną rozrywkę i z wielką chęcią przeczytam w wolnym czasie kolejne zeszyty. Jako komiks grozy może nie sprawdza się idealnie, gdyż grozy jako takiej zbyt wiele tu nie ma, mimo tego jest to naprawdę udana opowieść. Dało się to może zrobić lepiej, dłużej, nie można jednak zapomnieć, że to pierwsza część dość licznej serii, więc zasługuje ona na pewną taryfę ulgową. Z mojej strony to krótkie otwarcie „Wydziału 7.” zyskuje ocenę 7/10.
Byłam dość zaintrygowana nowym i nieznanym mi komiksowym światem, gdy w moje ręce trafił tegoroczny „Sztorm”. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałam się nabyć całą dotychczasową serię „Wydziału 7.”, by poznać lepiej historię tej tajnej jednostki do spraw paranormalnych. „Operacja Totenkopf” jest pierwszym zeszytem, który sprawnie wprowadza w niezwykle tajemniczy świat pełen...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11
Dalsze poznawanie przeze mnie „Wydziału 7.” trwa w najlepsze. Drugi zeszyt pod tytułem „Larinae” zafascynował mnie nawet bardziej niż poprzednie dwa, które wpadły mi w ręce. Scenariusz opowieści stworzony został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonał tym razem Krzysztof Budziejewski. Przygoda ledwo się zaczyna, a ja już odczuwam pewne przywiązanie do tego tytułu i oczekuję po nim naprawdę wiele…
Jedna z informatorek Wydziału 7. powiadamia majora Dobrowolskiego o niepokojącej sile czającej się w wodach portu bez dostępu do morza. Telefon od władz wzywa jednak do pilniejszych problemów – gość z Arabii został znaleziony martwy w swym pokoju… a jego brzuch został rozsadzony od środka. Sekcja zwłok przeprowadzona przez lekarkę medycyny sądowej – Bogumiłę Fiszer ujawnia niezwykłą hybrydę kijanek z człowiekiem, które musiały doprowadzić do tajemniczego zgonu mężczyzny. Jedyną poszlaką mogącą przybliżyć okoliczności tej tragedii okazuje się być bilet na występ w lokalu „Kaskada”… Co jednak mężczyzna robił w Szczecinie i dlaczego zginął..?
Na chwilę obecną pod kątem historii jest to najlepszy z zeszytów, które miałam już szansę przeczytać. Zagadka intryguje, nie jest przesadzona, rozwiązanie satysfakcjonuje. Bardzo przypadła mi do gustu postać Bogumiły Fiszer – ma ona swój charakterek i zdecydowanie wyróżnia się dzięki temu na tle pozostałych bohaterów. Ciekawie obserwowało się wstęp całej opowieści, a także początkowe śledztwo: wątki te zostały naprawdę bardzo rozbudowane, przez co mam wrażenie, że ucierpiała przez to odrobinę sekwencja starcia z siłami zła. Konfrontacja minęła w zadziwiająco krótkim czasie, niemal bezproblemowo, co najpewniej podyktowane było ograniczeniem objętościowym całego zeszytu. Zadziwiająco zakończenie pozostawia trochę pola do interpretacji, gdy mowa o niezamkniętych do końca wątkach, które potencjalnie mogą się jeszcze rozwinąć.
Styl rysunków zdecydowanie różni się od poprzedniego zeszytu i szczerze powiedziawszy odpowiada mi on nawet bardziej. Jest niezwykle barwnie, dużo tu zabawy ze światłocieniem, niektóre panele robią niesamowite wrażenie. Udanie wypadają nawet niezwykle schematyczne szczegóły, które posiadają pewien niezaprzeczalny urok. Szczególnie przypadły mi do gustu sceny podwodne, które wyglądają naprawdę unikatowo na tle pozostałych. Wiele tu również dynamiki w poszczególnych kadrach, przez co można odnieść wrażenie, jakby przedstawione rysunki miały się zaraz poruszyć. Końcowe dodatki skutecznie kreują uniwersum całej serii. Skomplementuję również okładkę specjalną – naprawdę cieszy mnie, że się na nią zdecydowałam, gdyż prezentuje się ona po prostu spektakularnie.
„Larinae” jest bardzo dobrze zrealizowanym komiksem, który zdecydowanie zapada w pamięć lepiej niż poprzednie przeczytane przeze mnie zeszyty. Moim zdaniem raczej warto sięgnąć po tę serię i mam nadzieję, że nie rozczaruje mnie ona w swych kolejnych odsłonach. Druga część przygód „Wydziału 7.” zyskuje ode mnie ocenę 8/10.
Dalsze poznawanie przeze mnie „Wydziału 7.” trwa w najlepsze. Drugi zeszyt pod tytułem „Larinae” zafascynował mnie nawet bardziej niż poprzednie dwa, które wpadły mi w ręce. Scenariusz opowieści stworzony został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonał tym razem Krzysztof Budziejewski. Przygoda ledwo się zaczyna, a ja już odczuwam pewne przywiązanie do tego tytułu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11
Komiksowa podróż trwa w najlepsze, a „Wydział 7.” Staje się mi coraz bliższy. Trzeci zeszyt pod tytułem „Żywa woda” stworzony został przez Tomasza Kontnego (scenariusz), Arkadiusza Klimka (rysunki i kolor), a także Marka Turka (kolor). Jaka przygoda tym razem czeka pracowników wydziału do spraw paranormalnych?
Dominikanin Lange bada magiczne właściwości źródełka położonego w wiosce pod Wrocławiem. Żywa woda ma leczyć wszelkie dolegliwości, uzdrawiać w niespotykany sposób, a mieszkańcy starają się zgłosić całą sprawę Watykanowi – jednak takie miejsce kultu może bardzo nie spodobać się panującej władzy… Pewna cyganka wróży z kart, lecz z jakiegoś powodu ciągle wykłada ten sam układ. Wkrótce zostaje wykurzona przez radzieckich żołnierzy, którzy starają się oczyścić teren z ludzi. W ich bazie wybuchły groźne chemikalia i dostały się one między innymi do uzdrawiającego źródła…
Nie da się za bardzo komentować przedstawionej opowieści w oderwaniu od jej bezpośredniej kontynuacji, jaką jest „Martwa woda”. Postaram się jednak to uczynić na tyle, na ile jest to możliwe. Ciekawie zostaje wprowadzona postać Heleny Kwiatkowskiej (choć w rzeczywistości można ją było krótko zobaczyć już w drugim zeszycie, czyli „Larinae”), intryguje również wątek z przeszłości Ojca Lange. Oprócz tego jednak cały zeszyt stanowi wyłącznie odrobinę dłuższy wstęp do właściwej opowieści. Dużo tu mimo wszystko dialogów, mam wrażenie, że odrobinę więcej niż zwykle i wypadają one dość udanie. Na uznanie zasługuje również wykorzystana groza, której choć nie ma wiele – to udanie buduje początkowy klimat tajemnicy.
Z kwestii odrobinę bardziej negatywnych… nie należę do szczególnych fanów stylu tego konkretnego zeszytu. Miejscami skłania się on do przesadnej symplifikacji bohaterów, za sprawą czego niektóre kadry wyglądają, jak wyjęte z kreskówki, co odrobinę gryzło mi się z poważno-grozowym klimatem. Różnie wyszło też z dynamiką między poszczególnymi kadrami. Atrakcyjnie wypadły na szczęście przedstawione potwory, które, co tu dużo mówić, straszą na tyle, na ile powinny. Bardzo odpowiadała mi kolorystyka – znowu zrobiło się ponuro, ciemno, a nieprzenikniona noc stanowi kanwę niemal całej opowieści. Dodatki tym razem dotyczą głównie TW „Aleksandra”, czyli kryptonimu Heleny Kwiatkowskiej: wspomnę przy tym, że jej końcowy portret prezentuje się po prostu fenomenalnie.
„Żywa woda” stanowi udany wstęp do opowieści, nawet jeśli nie broni się zupełnie jako osobny zeszyt. O ile całkowicie rozumiem podział tej konkretnej historii na pół, o tyle nie mogę go nazwać stuprocentowo dobrym – gdybym trafiła przypadkiem na tę część jako pierwszą, mogłaby ona nie zachęcić mnie do sięgnięcia po pozostałe (a niekiedy zdarzało mi się zacząć czytanie jakiejś serii od środka). W połączeniu z „Martwą wodą” przyznałabym temu modułowi opowieści jakieś 6/10, jednak rozbijając tę ocenę, trzeci zeszyt z serii jako osobny twór zasługuje wyłącznie na 5/10.
Komiksowa podróż trwa w najlepsze, a „Wydział 7.” Staje się mi coraz bliższy. Trzeci zeszyt pod tytułem „Żywa woda” stworzony został przez Tomasza Kontnego (scenariusz), Arkadiusza Klimka (rysunki i kolor), a także Marka Turka (kolor). Jaka przygoda tym razem czeka pracowników wydziału do spraw paranormalnych?
Dominikanin Lange bada magiczne właściwości źródełka...
2023-11
Tuż po ukończeniu „Żywej wody” zabrałam się za jej bezpośrednią kontynuację czyli „Martwą wodę”. Scenariusz czwartego zeszytu „Wydziału 7.” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonane przez Roberta Adlera. Co stało się po przybyciu majora Dobrowolskiego i porucznika Wilka do podwrocławskiej wsi?
Na polecenie władz Wrocław zostaje odcięty od reszty państwa. Powód? Rzekoma epidemia czarnej ospy. Tymczasem w nieodległej wsi należy zatrzeć wszelkie ślady po wybuchu w radzieckiej bazie. Chemikalia, które trafiły do wody mają jednak bardzo przerażające efekty. Wokół miejscowości pełno jest martwych zwierząt… a także takich, które wróciły do żywych. Spotkanie z mieszkańcami wcale nie będzie łatwe – czy niewielkie zapasy amunicji pracowników Wydziału 7. wystarczą, by uciszyć całą sprawę, w którą wdarli się nieumarli?
Dalsza część historii z poprzedniego zeszytu rozwija się z niezwykłym przytupem. Wiele tu dynamiki, iście grozowych momentów, które potrafią przerazić, a także napięcia. Ani ucieczka, ani walka nie jest łatwa, gdy napływają wciąż kolejne fale zombiaków. Nie należą one może do szczególnie lubianych przeze mnie potworów, jednak tutaj jestem w stanie je przełknąć. Ciekawie przedstawiono niektóre relacje między postaciami, szczególnie na linii władza-podwładni, dialogi dobrze wybrzmiewają. Na pochwałę zasługuje też niejako zakończenie, które posiada w sobie pewne optymistyczne nuty. Zauważę też, że zeszyt ten w przeciwieństwie do „Żywej wody” potrafi obronić się sam na polu prezentowanego wycinka historii.
Wizualnie komiks naprawdę mi się podobał. Nieumarli wyglądają w niektórych scenach niezwykle przerażająco, a dynamika sytuacji prezentuje się zadziwiająco dobrze. Dobrze odwzorowano również mimikę bohaterów, zdecydowanie miejscami przykuwała ona moją uwagę. Ciekawie wypadają również plenery, z jednej strony sielskie, a z drugiej stanowiące krajobraz wielkiej masakry. Kolorystyka ma się adekwatnie do poszczególnych kadrów, jednak najlepiej tworzy klimat we wnętrzu wiejskiego kościoła: szarości i brązy sprawiają, że miejsce to po prostu straszy samym swym wyglądem. Wspomnę jeszcze, że część ta nie posiada żadnych dodatków: historia się odrobinę wydłużyła ich kosztem.
Po odrobinę rozczarowującej „Żywej wodzie” – czwarty zeszyt serii wypada naprawdę dobrze. Czyta się go przyjemnie, rysunki satysfakcjonują, a przedstawiona opowieść umiejętnie operuje wątkiem zombie, którego tak nie cierpię. Z mojej strony „Martwa woda” zyskuje ocenę 7/10, więc wypadkowa za całą historię (czyli łącznie z poprzednią odsłoną serii) to 6/10.
Tuż po ukończeniu „Żywej wody” zabrałam się za jej bezpośrednią kontynuację czyli „Martwą wodę”. Scenariusz czwartego zeszytu „Wydziału 7.” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonane przez Roberta Adlera. Co stało się po przybyciu majora Dobrowolskiego i porucznika Wilka do podwrocławskiej wsi?
Na polecenie władz Wrocław zostaje odcięty od reszty państwa....
2023-12
Kolejny tydzień, kolejna recenzja zeszytu „Wydziału 7.”. Piąta odsłona serii pod tytułem „Dobranocka” narysowana została przez Grzegorza Pawlaka, Piotra Nowackiego, a także Arkadiusza Klimka – scenariusz, tak jak w przypadku poprzednich odsłon, wyszedł spod ręki Tomasza Kontnego. Przygoda nabiera tempa, a dalsze losy wydziału stają pod znakiem zapytania…
Po nieudanej akcji pod Wrocławiem tajnej jednostce do spraw paranormalnych grozi rozwiązanie. Władza nie jest zadowolona z porażki i kompromitacji wydziału, które doprowadziły do eksterminacji całej wioski. Ojciec Lange wraca do standardowej posługi kościelnej, chorąży Wilk ma zostać odesłany do innego miasta i zwyczajnych, nudnych obowiązków… W tym samym czasie Helenę Kwiatkowską nawiedzają mroczne wizje dotyczące przyszłości, w której Wydział 7. już nie funkcjonuje. Na ostatnią misję zostają wysłani major Dobrowolski oraz doktor Fiszer. Spotkanie z wiedźmą nie należy do przyjemnych, jednak… z jakiegoś powodu wie ona zadziwiająco dużo o Filipie. Co takiego wydarzyło się w jego przeszłości, że znany jest on w wiedźmowym światku?
Widmo zamknięcia Wydziału 7. stanowi niezwykle intrygujący wątek w serii. Prowadzony on jest zadziwiająco dobrze, a emocje bohaterów związane z tą nieuchronną groźbą niezwykle wiarygodne. Walka z wiedźmą również wypada niezwykle udanie: choć nie jest długa, to wokół niej roztacza się tajemniczy i iście magiczny klimat. Prawdziwym sukcesem narracyjnym tego zeszytu jest jednak tytułowa dobranocka. Nawet wyrwana z kontekstu stanowi iście druzgocącą baśń pełną miłości i straty. Za to osadzona w realiach całej serii, niezwykle udanie, w ten nieoczywisty sposób, wprowadza wątki z wcześniejszego życia majora Dobrowolskiego, dokładając kilka warstw do rozwoju jego postaci. Z pewnością jest to jedna z tych części, które bardziej zapadną mi w pamięć.
Mówiąc o walorach estetycznych całego zeszytu, zaznaczyć trzeba pewną odrębność stylistyczną dwóch składowych tej opowieści. Elementy osadzone na płaszczyźnie aktualnych dla bohaterów zdarzeń przedstawione są w sposób bardziej realistyczny i nawet kolorystycznie przypominają one plansze znane z „Operacji Totenkopf”. Dynamika działań bohaterów zgrywa się tu świetnie, a doktor Fiszer nie wyglądała tak dobrze chyba w żadnym z zeszytów, które miałam okazję do tej pory przeczytać. Całkowita odmiana wizualna następuje, gdy rozpoczyna się dobranocka. Styl jej narysowania jest niezwykle bajkowy, a przedstawienie wydarzeń zdaje się być idealnie naiwne i wręcz dziecięce. Przyjęcie tej nietypowej formy w bądź co bądź silącym się na powagę uniwersum istotnie podbija atrakcyjność tego zeszytu w moich oczach.
„Dobranocka” jest udaną kontynuacją, która świetnie zachęca do sięgnięcie po kolejne przygody bohaterów. Oferuje zgrabną opowieść zahaczającą o grozę, a także sprawnie wprowadza wątki biograficzne, by te nie nudziły czytelnika. Ode mnie zeszyt ten zyskuje ocenę 7/10, a przy okazji raczej uznam go za jeden z bardziej przeze mnie lubianych.
Kolejny tydzień, kolejna recenzja zeszytu „Wydziału 7.”. Piąta odsłona serii pod tytułem „Dobranocka” narysowana została przez Grzegorza Pawlaka, Piotra Nowackiego, a także Arkadiusza Klimka – scenariusz, tak jak w przypadku poprzednich odsłon, wyszedł spod ręki Tomasza Kontnego. Przygoda nabiera tempa, a dalsze losy wydziału stają pod znakiem zapytania…
Po nieudanej akcji...
2023-12
Byliście kiedyś na zamku Czocha? Mi udało się do niego wrócić za sprawą opowieści zawartej w pierwszym zeszycie specjalnym serii „Wydział 7.”. Scenariusz „Heleny” napisany został przez Tomasza Kontnego, za rysunki odpowiadał Arkadiusz Klimek, a za kolor – Grzegorz Pawlak. Jaką historię można jednak poznać na łamach tego komiksu?
Kilka lat przed powstaniem PRL-owskiego wydziału do spraw paranormalnych Helena Kwiatkowska pochowała swego męża. Znajomi i przyjaciele zmarłego nie mieli jednak zbyt pozytywnego stosunku do pogrążonej w żałobie wdowy. Kobieta pod wpływem społecznego przymusu i oschłej wrogości ponownie dołącza do wędrownych Cyganów. Podczas podróży trafiają na niezwykle korzystną ofertę zarobku. Wystarczy tylko rozhulać parkiet na jednym z dolnośląskich zamków… Wkrótce jednak okazuje się, że biesiadnicy nie są zwykłymi ludźmi, a niespotykane zdolności Heleny prędko pójdą w ruch, gdy ta będzie chciała skontaktować się ze zmarłym mężem. Czy głosy z zaświatów pomogą jej pogodzić się ze stratą?
Opowieść, choć niezwiązana z główną osią fabularną serii, umiejętnie wprowadza historię Heleny Kwiatkowskiej, a także wydarzeń, które sprawiły, że zdecydowała się ona zostać medium. Jej postać została wykreowana niezwykle udanie, dzięki czemu staje się bohaterką z krwi i kości. Jej wcześniejsze życie intryguje, niezałatwione sprawy martwią, dzięki czemu można poczuć szczerą satysfakcję z jej dalszych poczynań. Atutem jest również sama grozowa otoczka. Można się niemal zachłysnąć narracją pełną duchów przeszłości, która zdaje się być wyciągnięta z opowiadań Edgara Allana Poe… a to tylko nasze polskie legendy połączone w jedną, spójną całość. Dialogowo również zauważyć można wysoki poziom – udanie pchają one całą opowieść naprzód, kreując intrygujące persony.
Mówiąc o samej kresce… Jest ona chyba najatrakcyjniejsza spośród tych, które miałam już okazję uświadczyć w serii, a z pewnością najbardziej szczegółową. Bohaterowie narysowani zostali z niesamowitą precyzją i dbałością o detale. Ich mimika wypada intrygująco, nieraz wręcz tajemniczo. Poszczególne lokacje mają fenomenalny klimat, zamek po prostu straszy swymi wnętrzami, z kolei jego niezwykle udane przedstawienie sprawia, że już po pierwszych kadrach można stwierdzić, gdzie rozgrywa się cała akcja, choć miejsce to pozostaje nienazwane do ostatnich stron. Mówiąc już o straszeniu… Pojawiające się duchy idealnie kontrastują ze stonowanymi, ponurymi, szaro-burymi wnętrzami. Kolorystyka została dobrze dobrana, więc tak naprawdę nie mam na co narzekać, gdy mowa o warstwie wizualnej tej pozycji. Napomknę jeszcze o dodatkach – tym razem notek związanych z fabułą jest niewiele, za to przedstawiono szczegółowe szkice niektórych bohaterów, które wypadają tak dobrze, jak rysunki w samej opowieści.
Po „Helenę” można sięgnąć bez znajomości pozostałych zeszytów serii. Jeśli kogoś niekoniecznie interesuje czytanie ponad dziesięciu części głównej opowieści – wybranie akurat tego zeszytu może być bardzo dobrą decyzją. Z mojej perspektywy (aktualnie przeczytane 7 zeszytów) jest ona jedną z najlepszych części „Wydziału 7.”. Nie wiem, czy nie podoba mi się nawet bardziej od „Larinae”, jednak prawdopodobnie tak jest, gdyż dostrzegam tu zdecydowanie mniej niedociągnięć czy uwag z kategorii „czy nie byłoby lepiej, gdyby…”. W ostatecznym rozrachunku „Helena” zyskuje ode mnie zatrważającą ocenę 9/10 – a tak wysoka nota to chyba najlepsza możliwa rekomendacja.
Byliście kiedyś na zamku Czocha? Mi udało się do niego wrócić za sprawą opowieści zawartej w pierwszym zeszycie specjalnym serii „Wydział 7.”. Scenariusz „Heleny” napisany został przez Tomasza Kontnego, za rysunki odpowiadał Arkadiusz Klimek, a za kolor – Grzegorz Pawlak. Jaką historię można jednak poznać na łamach tego komiksu?
Kilka lat przed powstaniem PRL-owskiego...
2023-12
Za oknem wciąż zimno, więc nieustannie wzdycham za cieplejszymi miesiącami. W pogodzeniu się z tą wielką tęsknotą z pewnością nie pomogli mi „Letnicy”… Szósty zeszyt „Wydziału 7.” osadzony został nad pięknym jeziorem, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a ja żałuję, że mnie tam nie ma. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, rysunki wykonał Krzysztof Owedyk, który razem z Robertem Adlerem odpowiadał również za kolor. Jakie tym razem przygody czekają dobrze już znanych bohaterów?
Wydział 7. został skutecznie rozwiązany i wymazany z kart historii. Nie przeszkadza to jednak w poszukiwaniu kolejnych tajemnic. Filip Dobrowolski, Bogumiła Fiszer oraz Jakub Lange spotykają się ponownie… Pod osłoną letnich wakacji wybierają się nad Jezioro Długie w Węsiorach. Stanowi to jednak wyłącznie przykrywkę – w rzeczywistości planują zbadać nieliczne tropy odnalezione w teczce Szymona Wilka. Tajemnica, jaką skrywa mężczyzna, wydaje się być niezwykle niepokojąca. W tym samym czasie w okolicy dzieją się dziwne rzeczy – córka Filipa oraz siostrzenica Bogumiły znikają. Poszukiwania muszą być dynamiczne: w tym jeziorze już kiedyś utonęła grupa dzieci. Okoliczności ich śmierci nie należały do zwyczajnych.
Opowieść nabiera tempa, pojawiają się nowe, intrygujące wątki. Niezwykłe wydarzenia z poprzednich zeszytów powoli zaczynają łączyć się ze sobą. O ile sam aspekt paranormalny nie dominuje zanadto w tej części, o tyle motyw śledztwa w sprawie Wilka to ciekawa odskocznia od dotychczasowych przygód. Czymś, co szczególnie muszę wyróżnić w tej opowieści, jest wręcz hiperrealistyczne przedstawienie postaci wędkarza. Mąż Fiszer to niemal istne ucieleśnienie wojownika trzciny, który bawi i uczy – może i ma mało linii dialogowych, jednak jak zapada przy tym w pamięć! Mówiąc o dialogach – prowadzone są one naprawdę sprawnie, nadają rytm całej opowieści, nawet jeśli nie należy ona do najdłuższych.
Od strony czysto rysunkowej przyznam, że czuję się odrobinę… dziwnie. Jest tu bardzo jasno, sielsko, żywo – z jednej strony to odświeżające po tak ponurych zeszytach, jednak taka gama kolorów wypada mimo wszystko nietypowo. Zdecydowanie lepiej odnajdywałam się w scenach nocnych, gdy las stawał się mroczny i nieprzenikniony. Same plansze wypadają atrakcyjnie i nie mam do nich szczególnych zastrzeżeń – są miłe dla oka, a leśne licha wyglądają dość ciekawie. Odniosłam przy tym jednak wrażenie, że postać Ewy (córki majora Dobrowolskiego) wygląda tutaj niemal zupełnie inaczej niż w „Dobranocce”… Najbardziej jednak podoba mi się sama okładka, która, szczerze powiedziawszy, przeraża chyba najbardziej w tym zeszycie. Z udanych nowości: po wewnętrznej stronie okładki od tej części pojawiły się miniaturowe portrety bohaterów, którzy wystąpią w opowieści. Dodatki stanowią głównie prezentację szkiców wcześniejszych etapów pracy, jednak pojawiły się też drobne dokumenty związane z działalnością nieoficjalnego już „Wydziału 7.”.
„Letnicy” stanowią udany komiks, chociaż w pewnych aspektach nie zachwycają tak, jak niektóre poprzednie w tej serii. Mimo wszystko wprowadzenie większej tajemnicy wypadło dobrze, historia nadal ciekawi, a ja nie odczuwam niechęci przed sięgnięciem po kolejne zeszyty. Szósta część opowieści otrzymuje ode mnie ocenę 7/10.
Za oknem wciąż zimno, więc nieustannie wzdycham za cieplejszymi miesiącami. W pogodzeniu się z tą wielką tęsknotą z pewnością nie pomogli mi „Letnicy”… Szósty zeszyt „Wydziału 7.” osadzony został nad pięknym jeziorem, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a ja żałuję, że mnie tam nie ma. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, rysunki wykonał Krzysztof...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Spodziewałam się wielu rzeczy, gdy sięgałam po „Kruka” spod ręki Jamesa O’Barra. Wartkiej opowieści pełnej akcji, zemsty i okrutnej sprawiedliwości, tragicznej historii o bólu i stracie… Nie oczekiwałam jednak niemal trzystustronicowego listu miłosnego w formie komiksu. Pozycja ta po raz pierwszy wydana została w 1989 roku, jednak w moje ręce trafiło drugie wydanie specjalne, rozszerzone, które w 2022 ukazało się nakładem wydawnictwa Planeta Komiksów.
Pewnej zimnej październikowej nocy na poboczu drogi ginie kobieta i mężczyzna. Stojących za tym gangsterów nie spotyka żadna kara. Zmarłego Erica nawiedza kruk, który jest jego przewodnikiem w zaświatach, czuwa nad nim, pomagając mu na drodze do pomszczenia ukochanej. Krwawa vendetta przybiera na sile, przestępcy nigdzie nie są bezpieczni, ulice zalewa pożoga stale zmywana przez wieczny deszcz. Wspomnienia jednak nie dają o sobie zapomnieć, a ból straty wcale nie maleje w miarę osiągania kolejnych celów wędrówki. Czy zemsta naprawdę może ukoić duszę targaną płonącym gniewem i nieprzeniknioną samotnością?
Opowieść diametralnie różni się od tej znanej z głośnej ekranizacji z Brandonem Lee w roli głównej. Jest tu zdecydowanie brutalniej, a zarazem brutalizm ten nie epatuje z kolejnych obrazów, za to kryje się w bardzo sugestywnych dialogach. Niektóre z nich potrafiły zmrozić mi krew w żyłach, choć na samych planszach nic wielkiego się nie działo. Bardzo poruszające są też wspomnienia z przeszłości Erica, te dotyczące jego związku z Shelly, a także marzeń utraconych przez jedną feralną noc. Dzięki tym migawkom sprzed lat zdecydowanie łatwiej zrozumieć stan emocjonalny głównego bohatera. Mówiąc już o uczuciach – wylewają się one z kolejnych stronic, a każde z nich ma szczególne znaczenie. Wiele tu niemal niezrozumiałych dialogów, szaleństwa, rozpaczy przemawiającej z każdego atomu ciała tragicznej postaci mściciela. Tego komiksu się nie czyta, go się po prostu czuje.
Od strony rysunkowej mówić tu można niemalże o arcydziele. Poszczególne plansze powstawały jeszcze w epoce przedcyfrowej, w całości technikami ręcznymi, łącznie z liternictwem. Ponad dwieście stron spod ręki jednego artysty, stanowiące niezwykłe mangum opus jego kariery. Gotyk, groza, wszystko to, co najpiękniejsze zamknięte we wspaniałym komiksie. Całość jest czarno-biała i wykorzystuje rozmaite style, które idealnie wpasowują się w konkretne fragmenty dzieła. Jest dynamika, są sprawnie skonstruowane kadry, wyróżniające się wizualnie postaci. Z przyjemnością ogląda się kolejne etapy podróży tak ziemskiej, jak tej we wspomnieniach czy zaświatach. Ponury klimat pełen żałości fenomenalnie dopełnia całą historię, a nieuchwytne widmo rozpaczy przeplatanej tęsknotą wybrzmiewa głośno z kart całej opowieści.
„Kruk” Jamesa O’Barra to fenomenalna pozycja, po którą naprawdę warto sięgnąć. Choć chciałabym rzec coś innego - nie jest to jednak historia dla wszystkich. Karty tego komiksu to rozlane łzy zamienione w tusz, z kolei emocje wybrzmiewają tym mocniej, im bardziej są one znane samemu czytelnikowi. Tak, jak można nie rozumieć języka mandaryńskiego, tak można nie znać języka rozpaczy, tęsknoty i samotności, a to właśnie takim językiem przemawia autor. Przypadnie on jednak z pewnością do gustu wszystkim fanom gotyckich powieści grozy, dla których romantyzm nie jest jeszcze przeżytkiem, a losy Wertera nie stanowią obiektu kpin. W przypadku innych czytelników nie jestem już w stanie wystawić takiej gwarancji zadowolenia. Z mojej strony „Kruk” zyskuje ocenę 10/10, naprawdę warto było zatracić się w tym wszystkim na kilka wspaniałych godzin, a z pewnością jeszcze nie raz wrócę do tego przejmującego świata.
Spodziewałam się wielu rzeczy, gdy sięgałam po „Kruka” spod ręki Jamesa O’Barra. Wartkiej opowieści pełnej akcji, zemsty i okrutnej sprawiedliwości, tragicznej historii o bólu i stracie… Nie oczekiwałam jednak niemal trzystustronicowego listu miłosnego w formie komiksu. Pozycja ta po raz pierwszy wydana została w 1989 roku, jednak w moje ręce trafiło drugie wydanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Miejskie legendy są często intrygującymi opowieściami. Mogą przy tym stanowić wspaniałą inspirację dla kreowania zupełnie nowych. Do słynnych historii tego typu z czasów PRL-u należy niewątpliwie Czarna Wołga. Nic więc dziwnego, że motyw ten musiał w końcu zostać wykorzystany także w „Wydziale 7.”. Scenariusz „Pościgu na E81” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki stworzył Grzegorz Kaczmarczyk.
Gdy rozwiązany został Wydział 7., Szymon Wilk został oddelegowany do lublińskiego patrolu drogówki. Monotonna praca nie stanowi szczególnej przygody w porównaniu do polowania na duchy i potwory… Szczęśliwie w życiu mężczyzny pojawiła się kobieta, z którą wdał się w romantyczną relację. Sielanka nie trwa jednak długo, gdy świat paranormalny ponownie daje o sobie znać. W mieście znikają dzieciaki, dorośli szeptają między sobą o Czarnej Wołdze, a tajemnicza dziewczynka zostaje przyłapana na kradzieży. Czym tak naprawdę jest nietypowy pojazd karmiony kociętami i ludźmi?
Opowieść, choć prosta, to skutecznie intryguje. Samochód-morderca wypada świetnie, a zagubiona dziewczynka jednocześnie zasmuca i przeraża. Wątki bezpośrednio dotyczące Szymona Wilka prowadzone są ciekawie – przy czym zakończenie ma iście druzgocące brzmienie, które skutecznie zachęca do prędkiego zapoznania się z dalszą historią. Pod kątem grozowym jest naprawdę strasznie: przynajmniej z mojej perspektywy to jeden z mroczniejszych zeszytów, co zdecydowanie stanowi wielką zaletę. Dialogi prowadzone są naprawdę dobrze, bohaterowie skutecznie rozbudowani – narracyjnie utrzymano dzięki temu dość wysoki poziom.
Bardzo odpowiadał mi styl rysunków. Są szczegółowe, rozbudowane, a dynamika pościgu prezentuje się niezwykle udanie. Kolorystycznie jest szaro i ponuro, co wprowadza klimat PRL-owskiego miasta. Jednak to nie lokacje pełne betonu przerażają. Prawdziwy horror zaczyna się dopiero we wnętrzu Czarnej Wołgi. Środek samochodu jest jednym ze straszniejszych miejsc w całej serii, a wykorzystany design naprawdę robi wrażenie. Wygląda tak, jakby miało nie być z niego żadnej ucieczki i przypadkowy posiłek może wyłącznie pogodzić się z własnym losem, gdy przypadkiem trafi do trzewi blaszanej maszyny.
Siódmy zeszyt wypada odrobinę ciekawiej od poprzedniego, a z pewnością lepiej korzysta z elementów grozy. „Pościg na E81” stanowi udaną rozrywkę, która skutecznie umila wieczór. Niewątpliwie ciekawi mnie, co dalej wyniknie w związku z tak intrygującym zakończeniem. Z mojej strony część ta zyskuje ocenę 8/10.
Miejskie legendy są często intrygującymi opowieściami. Mogą przy tym stanowić wspaniałą inspirację dla kreowania zupełnie nowych. Do słynnych historii tego typu z czasów PRL-u należy niewątpliwie Czarna Wołga. Nic więc dziwnego, że motyw ten musiał w końcu zostać wykorzystany także w „Wydziale 7.”. Scenariusz „Pościgu na E81” napisany został przez Tomasza Kontnego, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Pod koniec „Martwej wody” naprawdę intrygowały mnie dalsze losy „jedynych ocalałych” z epidemii zombie. Bardzo ucieszył mnie powrót do tego wątku w ósmym zeszycie serii pod tytułem „Kły i Pazury” – nawet jeśli przygnębił mnie on bardziej niż mogłam przypuszczać. Scenariusz napisany został przez Tomasza Kontnego, a w charakterze autora rysunków ponownie można podziwiać Krzysztofa Budziejewskiego, którego styl na tym etapie przygody z „Wydziałem 7.” można kojarzyć z „Larinae”.
ZSRR wysłało w kosmos dwa psy. Doktor Fiszer zastanawia się nad tym, co zrobić z uratowaną w „Martwej Wodzie” Zuzą, która nie jest w stanie wrócić do normalności. W końcu wydziałowe pomieszczenia pełne osobliwości muszą zostać oczyszczone… a dziewczynka nie potrafi funkcjonować bez cudzej pomocy. W środku nocy do ziemi zbliża się kapsuła satelity z psimi kosmonautami. Rozbija się na terenach Kampinoskiego Parku Narodowego i musi zostać zabezpieczona. Nie może mieć to miejsca bez udziału Bogumiły Fiszer. Kupa złomu jedzie do Moskwy, z kolei biedne zwierzęta trafiają do gabinetu lekarki, gdy nikogo z radzieckich władz nie interesuje ich los. Jednak… psy wcale nie są normalne. Z kosmosu coś wróciło razem z nimi i nie ma przyjaznych ludziom zamiarów.
Opowieść, choć prosta, tak mrozi krew w żyłach z wielu powodów. Dostrzec można tu z pewnością pewną analogię do kultowego filmu „Coś” spod ręki Johna Carpentera, lecz mi potwór z tej części bardziej przypominał o zupełnie prawdziwym /Ophiocordyceps unilateralis/ (przy czym fakt jego istnienia przeraża bardziej niż jakakolwiek grozowa interpretacja). Sam kosmiczny wyścig i zacieranie niepowodzeń również stanowi pewien udany motyw, który spaja tę historię. Tym, co jednak najbardziej porusza, jest postać Fiszer, jej rozważania, więź stworzona z niezwykłą dziewczynką. Wszystkie te elementy składowe sprawiają, że zakończenie wywiera na czytelniku jeszcze większy efekt, nie pozostawiając go obojętnym.
Styl rysunków niemal wcale nie odbiega od tego, który można było zobaczyć w „Larinae”. Nie każdemu będzie on odpowiadał – mi jednak naprawdę przypada do gustu swą nietypowością. Jest tutaj szaro, ponuro, wszystko dzieje się w pomieszczeniach, w których po prostu odczuwa się ciasnotę, gdy akcja nabiera tempa. Fiszer zajmuje się tym, co robi najlepiej, a podczas odkrywania sekretów z kosmosu czuć narastające napięcie. Elementy grozy przerażają tak, jak powinny i z pewnością nie należą do przyjemnych. Końcowe dodatki wypadają udanie, stanowią pewnego rodzaju domknięcie niektórych kwestii. W przypadku tego zeszytu bardzo atrakcyjnie wypada również okładka specjalna, której autorem jest Robert Adler – rysownik ten pracował wcześniej przy wydziałowej „Martwej Wodzie”.
„Kły i Pazury” stanowią kolejną udaną kontynuację serii. Wątki z poprzednich części wracają, wyjaśniają się – nic nie zostaje zapomniane. Całe uniwersum powoli składa się w jedną całość, co naprawdę cieszy. Ode mnie ósma odsłona „Wydziału 7.” zyskuje zasłużone 8/10.
Pod koniec „Martwej wody” naprawdę intrygowały mnie dalsze losy „jedynych ocalałych” z epidemii zombie. Bardzo ucieszył mnie powrót do tego wątku w ósmym zeszycie serii pod tytułem „Kły i Pazury” – nawet jeśli przygnębił mnie on bardziej niż mogłam przypuszczać. Scenariusz napisany został przez Tomasza Kontnego, a w charakterze autora rysunków ponownie można podziwiać...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
"Kimże jesteś? Czymże jesteś? Swoją prawdziwą 'ja' czy upragnioną? Aniołem czy ofiarą?"
Zdarzało mi się niekiedy sięgnąć po mangę internetową, jednak nigdy nie miałam szczególnej okazji, by przeczytać jakąkolwiek w całości w formie fizycznej. Ostatnio udało mi się jednak nabyć pełną serię pod tytułem „Aniołowie Zbrodni”, którą kilka lat temu obejrzałam w formie animowanej. Pierwszy tom ukazał się w 2016 roku w Japonii, a na polskie półki trafił w 2018 nakładem wydawnictwa Waneko. Pozycja bazuje na grze komputerowej o tej samej nazwie: jednym z jej producentów był Makoto Sanada – autor scenariusza do powstałej później wersji mangowej. Autorem rysunków jest z kolei Kudan Naduka.
W piwnicy dziwnego budynku budzi się Rachel Gardner. Trzynastolatka, której ostatnim wspomnieniem jest przybycie do szpitala na terapię w związku z tragicznymi wydarzeniami, jakich była świadkiem. Nie wie, gdzie się znajduje, więc iść może wyłącznie przed siebie. Komputer zbiera o niej podstawowe informacje, ściany zdobią zagmatwane cytaty, a wszystkiemu przygląda się sztuczny, niemalże papierowy księżyc za oknem. Po wejściu do windy nadany zostaje przerażający komunikat. Staje się ofiarą – jedyną możliwością ucieczki jest przemierzanie kolejnych pięter tak, by uniknąć zamordowania przez ich rezydentów. Wkrótce jednak odkrywa, że… tak naprawdę chce umrzeć.
W odniesieniu do anime związanego z tą mangą, pierwsza część serii pokrywa materiał mniej więcej do połowy drugiego odcinka. Akcja zaczyna się bardzo dynamicznie, pierwszy atak następuje raptem po kilkunastu stronach, a ucieczka pełna jest napięcia. Umiejętnie wprowadzono tajemnicę, niepewność, nie sposób przewidzieć dalszych losów głównej bohaterki. Psychopatyczny morderca z piętra B6 jest przy tym w moim odczuciu bardziej przerażający niż swój animowany odpowiednik, a zagubiona dziewczynka wydaje się być dużo bardziej przestraszona od pierwszych stron niż ekranowa Rachel. Wprawdzie większość materiału pokrywa się z wersją anime, jednak manga wprowadza kilka unikalnych informacji. Można się tu bliżej przyjrzeć chociażby przeszłości doktora Danny’ego oraz poznać genezę jego obsesji, jak również treść zamazanej wiadomości ukrytej na piętrze B5. Pojawiają się także notki od autora, w których nakreśla on etapy pracy nad powstałą wcześniej grą, jej pierwotnymi wersjami, rozwijanymi pomysłami – co stanowi dość ciekawy dodatek do całej opowieści. Podobnie jest w przypadku samej okładki: pod obwolutą kryją się dodatkowe panele komiksu, które mają dużo bardziej komediowy wydźwięk.
Rysunki są bardzo udane i szczerze powiedziawszy podobają mi się nawet bardziej niż kreska wykorzystana w anime. Klimat jest tu zdecydowanie gęstszy, a niektóre plansze wręcz przerażające – szczególnie, że tekstury rysunków dodają im głębi, której zabrakło w dość płaskich pomieszczeniach animacji. Również charakter postaci lepiej został oddany w ich wyglądzie: Rachel wydaje się być jeszcze bardziej niewinna w obliczu spotkań z kolejnymi mordercami, którzy wręcz ociekają szaleństwem. Rzuca mi się przy tym w oczy fakt, że historia ta miejscami traci w swej czarno-białej odsłonie. Nie sposób przykładowo skojarzyć, co oznacza fraza „Moje oko jest jak aleksandryt”, skoro realnie nie można dostrzec jego koloru. Pomijając jednak ten drobiazg, całość wypada wizualnie naprawdę świetnie.
„Aniołowie Zbrodni #1” stanowią całkiem udany wstęp do opowieści, który przyciąga uwagę dużo bardziej niż pierwszy odcinek serii animowanej. Mimo tego mam wrażenie, że to pozycja raczej dla osób, które już kojarzą ten pokręcony świat z anime bądź gry i darzą go szczerą sympatią. W przeciwnym razie tempo może być odrobinę zbyt szybkie, by dobrze zorientować się we wszystkim. Odradzałabym ją również tym, którzy nie lubią, gdy historia opiera się w głównej mierze na domysłach, a chłodną logikę zastępuje symbolizm. Mi osobiście przypada ona dzięki temu do gustu, dzięki czemu pierwsza część zyskuje ocenę 8/10.
"Kimże jesteś? Czymże jesteś? Swoją prawdziwą 'ja' czy upragnioną? Aniołem czy ofiarą?"
Zdarzało mi się niekiedy sięgnąć po mangę internetową, jednak nigdy nie miałam szczególnej okazji, by przeczytać jakąkolwiek w całości w formie fizycznej. Ostatnio udało mi się jednak nabyć pełną serię pod tytułem „Aniołowie Zbrodni”, którą kilka lat temu obejrzałam w formie animowanej....
2024-01
„Ten budynek aż roi się od typków, którzy z radością Cię zamordują. Ale to mnie przypadnie ten zaszczyt. Przysięgam na Boga!”
Drugi tom „Aniołów zbrodni” podnosi stawkę, wciągając czytelnika w kolejne tajemnice niezwykłego budynku, w którym Rachel walczy o przetrwanie. Scenariusz Makoto Sanady oraz rysunki Kudan Naduki świetnie wprowadzają kolejne warstwy opowieści. Jest coraz bardziej niebezpiecznie, a to dopiero początek podróży…
Po tym jak Zack narusza zasady, goniąc za Rachel na pięto B5 – zostaje również uznany za ofiarę. By przetrwać, musi się wydostać, lecz nie jest w stanie tego zrobić sam… Potrzebuje pomocy tej dziwnej dziewczynki, która pragnie umrzeć. Na poziomie B4 trafiają na cmentarz, a Rachel znajduje dokumenty z informacjami o sobie oraz swym nowym kompanie podróży… Wkrótce jednak oboje zmuszeni zostają stawić czoło Edwardowi Masonowi, który pełni rolę tutejszego grabarza. Z jakiegoś powodu nastoletni Eddie darzy dziewczynkę wielkim uczuciem, a zarazem pragnie stworzyć dla niej idealny grób. Pełne napięcia wydarzenia doprowadzają w końcu do zawarcia wielkiej przysięgi, którą zrozumieć mogą wyłącznie zwichrowane umysły Zacka oraz Rachel…
Manga ta pokrywa swym materiałem drugą połowę drugiego odcinka anime, a także cały trzeci. Oferuje przy tym zdecydowanie więcej fascynujących informacji niż wersja animowana. Bardzo podoba mi się, że przedstawione postaci są tu zdecydowanie bardziej charakterne. Może i przez to bywa miejscami odrobinę wulgarnie, jednak w przypadku sytuacji, gdy stawką jest życie, wydaje się to być wręcz skazane. Zack oraz Eddie są tu bardzo cięci jeśli chodzi o wymianę zdań, dzięki czemu festiwal rywalizacji przepełnionej zazdrością ma dużo ciekawsze wybrzmienie. Wiele można również dowiedzieć się o przeszłości rezydenta B4, a jego historia potrafi zmrozić krew w żyłach. Przy okazji też udanie tłumaczy jego obecne zachowanie. Na końcu pojawia się z kolei krótkie Q&A z autorem gry, w którym opowiada on o postaci Eddiego, a także całym piętrze B4.
Rysunki utrzymują ponury, miejscami przerażający klimat. Lokacje wypadają dobrze, a Mason wygląda jak wyjęty z dawnej opowieści grozy. Odrobinę denerwuje mnie sama okładka… Rachel wygląda na niej trochę dziwnie i choć całość jest ładna, tak te niedopracowane szczegóły bardzo rzucają mi się w oczy. W kilku miejscach mangi pojawiają się „karty postaci” z gry, które zawierają podstawowe informacje na temat dotychczasowych bohaterów, a także ich bardziej RPG-owe wizualizacje. Jednocześnie coraz bardziej doceniam humorystyczne plansze na okładce – stanowią bardzo ciekawy dodatek i miło zobaczyć te całkowicie inne koncepcje relacji między postaciami.
Druga część mangi „Aniołowie Zbrodni” jest wprost fenomenalna i zdecydowanie przewyższa to, co można było zobaczyć w anime. Poszerza intrygujące wątki, prezentuje nowe tajemnice. Jednocześnie wypada lepiej od pierwszego tomu. Zyskuje ode mnie dzięki temu ocenę 9/10.
„Ten budynek aż roi się od typków, którzy z radością Cię zamordują. Ale to mnie przypadnie ten zaszczyt. Przysięgam na Boga!”
Drugi tom „Aniołów zbrodni” podnosi stawkę, wciągając czytelnika w kolejne tajemnice niezwykłego budynku, w którym Rachel walczy o przetrwanie. Scenariusz Makoto Sanady oraz rysunki Kudan Naduki świetnie wprowadzają kolejne warstwy opowieści. Jest...
2024-01
Szpital psychiatryczny to dość klasyczny motyw wśród opowieści grozy. Ponownie miałam okazję się z nim spotkać przy okazji lektury dziewiątego zeszytu z serii „Wydział 7.”. Scenariusz „Azylu” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonał Wojciech Stefaniec.
Po tym, jak śmierć Szymona Wilka została upozorowana w „Pościgu na E81”, trafił on do szpitala psychiatrycznego. Tam poddano go uporczywemu leczeniu i wnikliwej obserwacji, w wyniku czego stracił częściowo pamięć. Gdy mężczyzna zaczyna stopniowo dochodzić do siebie, zauważa, że pozostali pacjenci mają specyficzne umiejętności, które nie mieszczą się w ramach normalności. Powoli zaznajamia się z Witoldem – starszym człowiekiem, który przez kontakt z ludźmi i przedmiotami może poznać ich przeszłość… Jednocześnie mężczyzna planuje ucieczkę z przybytku, w którym spędził ostatnie dziewięć miesięcy. Nie będzie jednak należała ona do łatwych.
Dość ciekawie przedstawiono zdarzenia mające miejsce w szpitalu. Placówka ta przeraża, skrywa tajemnice, przywodzi lekko na myśl „Lot nad Kukułczym Gniazdem”, gdy zwróci się uwagę na samych pracowników. Ciekawie obserwuje się kolejne poczynania Szymona Wilka, a także to, jak oscyluje na granicy szaleństwa, nie mogąc stwierdzić, co jest prawdziwym wspomnieniem, a co wyłącznie ułudą. Pozostali pacjenci także intrygują i niemal szkoda, że nie można poznać zbyt dobrze ich losów. Sam scenariusz został naprawdę dobrze przemyślany – prezentuje pewną fragmentaryczność, dzięki czemu czytelnik może się świetnie wczuć w głównego bohatera, dla którego rzeczywistość stała się zlepkiem różnych wydarzeń, niekoniecznie łączących się ze sobą we wspólną całość. Dialogi również wypadają ciekawie, a zakończenie pozostawia pełną nadziei furtkę na wyjście z opresji.
Bardzo zaskoczyły mnie rysunki w tym zeszycie. Wyglądają one zupełnie inaczej niż w pozostałych częściach. Zamiast pełnego mroku, ponurego klimatu, zdecydowano się na pójście bardziej w kierunku psychodeliów. Dzięki temu dużo lepiej zobrazowano sposób postrzegania świata przez Szymona Wilka. Leki rozmywają mu rzeczywistość, a przed czytelnikiem rozpostarty został świat, w którym miejscami nawet kolory nie są „na swoim miejscu”. Wszystko więc jest naprawdę barwne, miejscami może trochę pokraczne, co świetnie koresponduje z samą zawartością. Wśród dodatków tego zeszytu znaleźć można fragmenty regulaminu szpitala oraz dokumentacji medycznej głównego bohatera. Atrakcyjnie wypada także okładka specjalna, której autorem jest Marek Turek.
„Azyl” świetnie kontynuuje wątek z „Pościgu na E81”. Nowa sceneria przeraża miejscami bardziej niż dotychczasowa. W tym zeszycie straszne nie są same kwestie paranormalne, a właśnie ludzie i bezduszny system. Dość ciekawa odmiana w konwencji, która szczególnie wpada w moje gusta. Dziewiąty zeszyt „Wydziału 7.” zyskuje u mnie ocenę 8/10.
Szpital psychiatryczny to dość klasyczny motyw wśród opowieści grozy. Ponownie miałam okazję się z nim spotkać przy okazji lektury dziewiątego zeszytu z serii „Wydział 7.”. Scenariusz „Azylu” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonał Wojciech Stefaniec.
Po tym, jak śmierć Szymona Wilka została upozorowana w „Pościgu na E81”, trafił on do szpitala...
2024-02
„Grzeszni zbrodniarze! Będziecie wić się z bólu i rozpaczy, póki nie odkupicie swoich win!”
Duet Zacka i Rachel dotarł na piętro B3, na którym robi się bardzo niebezpiecznie. Makoto Sanada i Kudan Naduka zabierają czytelnika w podróż przez najeżony pułapkami labirynt. W trzecim tomie „Aniołów zbrodni” jest już naprawdę gorąco.
Winda otwiera się, a bohaterom ukazują się żelazne kraty. Wszędzie znajdują się kamery, miejscami działa pełne śmiercionośnej amunicji. Za sprawą ekranów i głośników przebojowa Catherine Ward oznajmia swą obecność. Kat tego piętra, które zamienione zostało w jedno wielkie więzienie, zamierza wymierzyć sprawiedliwość tam, gdzie nikt inny nie dał rady. Przed Rachel oraz towarzyszącym jej mordercą postawiony zostaje wybór. Spędzić dożywocie za kratami piętra B3 lub ponieść karę za swoje grzechy… Jak sobie poradzą w obliczu sadystycznej natury Cathy?
Opowieść tym razem pokrywa cały czwarty i fragment piątego odcinka serii animowanej. Zadziwiająco tym razem wszystko prezentuje się niemalże tak samo, a różnice są zaledwie kosmetyczne. Trochę zasmuca mnie fakt, że nie pojawiają się żadne dodatkowe wątki, bo przez to moje zainteresowanie stopniowo malało w trakcie opowieści. Odrobinę męczy mnie też głupkowatość Zacka, choć jeszcze kilka lat temu te same sceny po prostu mnie bawiły. Moje odrobinę dojrzalsze spojrzenie zdecydowanie nie służy temu fragmentowi historii. Trochę mierzwi też nagromadzenie wulgaryzmów, gdyż w pewnym momencie zaczynają być niezwykle powtarzalne i wręcz na siłę używane w wypowiedziach. Na końcu tomu znajduje się fragment wywiadu z autorem dotyczący postaci Cathy, jednak tym razem nie jest on szczególnie fascynujący.
Zdecydowanie bardziej podobały mi się okładkowe plansze humorystyczne niż zawartość tej części. Mówiąc jednak typowo o rysunkach: wygląd Cathy prezentuje się dość udanie i choć nie gra ona jeszcze pierwszych skrzypiec na planie, to niektóre jej przedstawienia przerażają. Największe wrażenie robi jednak wizualizacja pierwszej z kar, które wymierza bohaterom. Można dostać gęsiej skórki między kolejnymi ujęciami na maszynę zbrodni… a szczególnie ujęciami na jej ofiarę. Brrr nie chciałabym się znaleźć na ich miejscu – to realnie pierwsza tortura, jaka pojawia się w tej serii, przez co wywiera naprawdę piorunujący efekt.
Przyznam, że nie jestem szczególnym fanem tego etapu podróży, a Cathy chyba zawsze wydawała mi się odrobinę przerysowana i przez to niemal śmieszna. Jest to chyba najmniej lubiany przeze mnie złoczyńca w tej serii, co też przekłada się odrobinę na mój odbiór tej części. „Aniołowie zbrodni #3” zyskują ode mnie zaledwie 6/10 – mam szczerą nadzieję, że kolejne będą zdecydowanie lepsze.
„Grzeszni zbrodniarze! Będziecie wić się z bólu i rozpaczy, póki nie odkupicie swoich win!”
Duet Zacka i Rachel dotarł na piętro B3, na którym robi się bardzo niebezpiecznie. Makoto Sanada i Kudan Naduka zabierają czytelnika w podróż przez najeżony pułapkami labirynt. W trzecim tomie „Aniołów zbrodni” jest już naprawdę gorąco.
Winda otwiera się, a bohaterom ukazują się...
2024-02
„Nie mam zamiaru robić tego, co ona mi każe. W końcu ani ja, ani ty nie jesteśmy jej narzędziami. Zabijanie, czy danie się zabić… Decyzja o tym należy tylko do nas.”
Po lekko rozczarowującej trzeciej odsłonie serii „Aniołowie Zbrodni”, nie miałam zbyt wielu oczekiwań wobec czwartej części. Wiedziałam, że wciąż będzie się ona rozgrywać na piętrze B3, którego szczerze powiedziawszy nie lubię. Jednakże praca Makoto Sanady oraz Kudan Naduki nie poszła na marne i zostałam naprawdę miło zaskoczona.
Zaprojektowane przez Cathy pokoje kary zdają się nie mieć końca. Wystawieni na próbę bohaterowie nie zamierzają się jednak poddać. Zacka nawiedzają koszmary własnej przeszłości, a plan kata tego piętra stara się wyzwolić w nim najgorsze żądze. Obietnica złożona przed Bogiem zostaje wystawiona na próbę, gdy obnażone zostaje jej egoistyczne brzmienie. Kto jednak wykorzystuje kogo w tej sytuacji? Czy z pokoju kary rozstrzelania jest jakiekolwiek wyjście, które nie skończy się śmiercią?
Historia w tej części pokrywa większą część piątego i połowę szóstego odcinka anime. Dość znaczącą różnicą jest pierwszy etap, który się tu pojawia. Zamiast charakterystycznego domku dla lalek, który można było zobaczyć w wersji animowanej, pojawia się niewielki „tor przeszkód” z dwoma alternatywnymi ścieżkami. Bohaterowie muszą się rozdzielić, a chcąca pomóc Rachel próbuje kierować Zacka tak, by ominęło go niebezpieczeństwo. Z jednej strony to rozwiązanie ma dużo więcej sensu i uzasadnienia (wszak skąd animowana Cathy miałaby znać aż takie szczegóły dzieciństwa Zacka, by je odtworzyć w pułapce), ale z drugiej… ciężej przez to zrozumieć jego reakcję na próbę pomocy. Największym atutem jest tu jednak dynamika relacji między Rachel i Zackiem: świetne dialogi, rewelacyjne sceny, zacieśnianie więzi. To najpewniej również jedna z przyczyn popularności tej serii – towarzyszący dziewczynce morderca potrafi przyprawić o szybsze bicie serca niejedną nastolatkę (a nawet niektóre odrobinę starsze od nich kobiety). Dramatyczne zakończenie wyłącznie potęguje te wszystkie emocje sprawiając, że natychmiast chce się sięgnąć po więcej.
Od strony rysunkowej tak naprawdę nie ma nic nowego względem poprzednich tomów. Rysunki są udane, lecz nie było tu plansz, które zachwyciłyby mnie od strony typowo technicznej. Pojawia się kilka naprawdę brutalnych momentów, szczególnie w przypadku flashbacków z przeszłości Zacka. Jednak poza tym, wszystko wygląda niemal tak samo, jak w trzeciej części. Pojawia się kilka dodatków na końcu (tym razem żadne nie przerywają opowieści), które sprowadzają się do fragmentu wywiadu z autorem. Można poczytać odrobinę o Cathy, a także sierocińcu, z którego uciekł Zack. Nie są to jednak szczególnie fascynujące materiały.
Manga „Aniołowie Zbrodni 4#” zaskoczyła mnie bardziej niż się spodziewałam. Emocje, napięcie, wszystko to powróciło (a przy okazji nie musiałam słuchać aż tyle Cathy, co w trzeciej części), wracając do poziomu początkowych odsłon. Przyznaję ocenę 8/10, więc mój optymizm i oczekiwania względem kolejnych tomów wyłącznie rośnie.
„Nie mam zamiaru robić tego, co ona mi każe. W końcu ani ja, ani ty nie jesteśmy jej narzędziami. Zabijanie, czy danie się zabić… Decyzja o tym należy tylko do nas.”
Po lekko rozczarowującej trzeciej odsłonie serii „Aniołowie Zbrodni”, nie miałam zbyt wielu oczekiwań wobec czwartej części. Wiedziałam, że wciąż będzie się ona rozgrywać na piętrze B3, którego szczerze...
2024-02
„Jeżeli serce twe jest wolne od matactw, powierz drzemiące w nim imię. Uświadom sobie, co skrywa się w tobie, lecz nie zapomnij, że Bóg nie potrzebuje nieczystych istnień.”
Kolejny etap lektury „Aniołów zbrodni” mam już za sobą. Piąta część serii wprowadza zupełnie nowe wątki poboczne, jednocześnie pchając główną fabułę stanowczo do przodu. Co mają do zaoferowania Makoto Sanada i Kudan Naduka w tym tomie?
Przejmujące wydarzenia w pokoju kary rozstrzelania po raz pierwszy odsłaniają prawdziwą twarz Rachel. Splot nieprzewidywalnych okoliczności doprowadza do ucieczki z piętra B3. Nie obeszło się jednak bez ciężkich ran – Zack lawiruje na krawędzi świadomości, gdy docierają w końcu do B2. Powierzchnia jest coraz bliżej, lecz cała misja jest potężnie zagrożona… Jednocześnie zagłębiamy się w przeszłość Cathy, a także Lucy, która stale za nią podążała, nim ta zdecydowała się zamieszkać na B3 w tym tajemniczym budynku. Co jednak doprowadziło do tego, że stała się bezdusznym katem?
Bardzo mnie zdziwiło to, jak mała część opowieści zawartej w piątej części w ogóle pokrywa się z wersją anime. Opisane są tak naprawdę wyłącznie wydarzenia z drugiej połowy szóstego odcinka – cała reszta to materiał dotyczący przeszłości Cathy. Miło jest przyjrzeć się czemuś zupełnie nowemu w tej opowieści (szczególnie z racji tego, że do tej pory piętro B3 przedstawione zostało niemal tak samo, jak w animacji), ale muszę przyznać, że ten wątek poboczny nie był w stanie mnie zainteresować w takim samym stopniu, jak dotychczasowe opowieści o pozostałych bohaterach. Nie wiem czy wynika to z mojej niechęci do Cathy, czy po prostu faktycznie historia ta mało fascynuje. Zwłaszcza, że pani kat nie mówi w niej zbyt wiele, a obserwuje się ją wyłącznie z perspektywy nowowprowadzonej Lucy (jej zresztą w głównej mierze poświęcone są pytania końcowego wywiadu).
Naprawdę podobały mi się rysunki w tej części. Jeszcze na piętrze B3 zrobiło się bardzo niebezpiecznie, strasznie, a gwałtowne zwroty akcji otrzymały naprawdę bardzo ostrą i ciemną kreskę. Ślicznie prezentowały się za to plansze opiewające dawne losy Cathy. Na żadnych ujęciach nie wyglądała tak ładnie, jak w tej nastoletniej odsłonie. Miała przy tym charakter odrobinę bardziej rozbudowany niż „szaleństwo”, choć szczerze powiedziawszy wyłącznie nieznacznie. Ciekawie wygląda Lucy – wiecznie zagubiona, trochę roztrzepana… Jednocześnie zupełnie niepasująca do opowieści i koszmarnie wręcz irytująca. Oczekiwałam odrobinę więcej od tak długiego wątku pobocznego, jednakże zostałam rozczarowana.
„Aniołowie zbrodni #5” nie zachwycają, choć zachwycić potencjalnie mogą. Nigdy nie lubiłam postaci Cathy, więc nieszczególnie dziwi mnie, że nie przekonała mnie nawet jej rozbudowana historia. Szczęśliwie to wyłącznie krótki przystanek fabularny, który nie ma szczególnego znaczenia. Część ta otrzymuje ode mnie raptem 6/10 – mam nadzieję, że piętro B2 zapewni mi zdecydowanie więcej emocji.
„Jeżeli serce twe jest wolne od matactw, powierz drzemiące w nim imię. Uświadom sobie, co skrywa się w tobie, lecz nie zapomnij, że Bóg nie potrzebuje nieczystych istnień.”
Kolejny etap lektury „Aniołów zbrodni” mam już za sobą. Piąta część serii wprowadza zupełnie nowe wątki poboczne, jednocześnie pchając główną fabułę stanowczo do przodu. Co mają do zaoferowania Makoto...
2024-02
Wydziałowa przygoda trwa w najlepsze. Po Czarnej Wołdze, psich kosmonautach i mrocznym szpitalu psychiatrycznym nastała pora na klasyczną grozową bestię. „Wilki” to dziesiąty zeszyt z serii, który sprawnie powraca do dobrze znanych tropów, by przedstawić je w swój unikalny sposób. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, rysunki wykonał Antonio Marinetti oraz Krzysztof Budziejewski, a za kolor odpowiadał Mateusz Kurczoba.
Wydział 7. został rozwiązany, Szymon Wilk wylądował w szpitalu psychiatrycznym, a na terenie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wciąż grasują nadnaturalne zmory. Byli członkowie starają się o reaktywację jednostki, a także uwolnienie porucznika Wilka. By to osiągnąć, posuwają się do drobnej mistyfikacji ataków wilkołaków. Nikt z nich jednak nie przewidział, że w bieszczadzkich lasach faktycznie może jakiś grasować… Spotkanie to jednak szybko udowadnia im, że czasem największą z bestii jest wyłącznie człowiek.
Wątki w „Wilkach” prowadzone są dość sprawnie. Mamy reaktywację wydziału, zagubionego w świecie Szymona Wilka, a także kolejne przebłyski z dawnego życia majora Dobrowolskiego. Nie ma tu szczególnie wielu zaskoczeń i mam wrażenie, że wszystko to wypadło dużo spokojniej niż zazwyczaj. Kilka zabiegów prezentuje się intrygująco, choć sama opowieść nie porwała mnie aż tak, jak kilka poprzednich. Mocnym atutem jest samo zakończenie, które zdecydowanie wynagradza wcześniejsze krążenie wokół mistyfikacji i wioskowego śledztwa. Autor scenariusza dość sprawnie prowadzi tutaj postać porucznika Wilka, jednak naprawdę trudno zobrazować jakąkolwiek traumę w tak wąskiej objętości, a już na pewno wyzwaniem będzie sprawne wybrnięcie z tego wątku w kolejnych zeszytach. Jak na to, ile objętościowo zajmuje ta opowieść – wyszło to wszystko przynajmniej przyzwoicie.
Styl rysunków w zeszycie mi odpowiadał. Niektóre plansze komiksu są naprawdę szczegółowe i robią dobre wrażenie – na kilku pierwszych stronach czułam się tak, jakbym czytała nagle jakąś zupełnie inną pozycję. Do gustu szczególnie przypadł mi wygląd dawnego bunkra, a także sposób przedstawienia przemiany w wilkołaka. Choć wiele scen ma miejsce w plenerach, pod kątem kolorystycznym jest tu zdecydowanie mniej sielsko niż było w „Letnikach”, co mi osobiście bardziej się podobało. Bywa więc szaro, buro, czasem ciemno, a przede wszystkim niepokojąco. Wyraźnie widać, od którego momentu plansze były tworzone przez innego rysownika, lecz szczerze powiedziawszy podczas pierwszego czytania nie zwróciłam na to aż takiej uwagi. W zeszycie tym nie ma żadnych dodatków, dzięki czemu opowieść zyskała kilka dodatkowych stron ich kosztem.
„Wilki” to w moi odczuciu delikatny spadek formy względem trzech poprzednich zeszytów. Wprowadzone zostają ciekawe wątki, jednak z przyczyn objętościowych zostały one potraktowane dość pobieżnie, a szkoda. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach będą one odrobinę bardziej rozwinięte, bo naprawdę potrafią zaintrygować. Niemniej jednak komiks ten wciąż zyskuje ode mnie pozytywną ocenę 7/10.
Wydziałowa przygoda trwa w najlepsze. Po Czarnej Wołdze, psich kosmonautach i mrocznym szpitalu psychiatrycznym nastała pora na klasyczną grozową bestię. „Wilki” to dziesiąty zeszyt z serii, który sprawnie powraca do dobrze znanych tropów, by przedstawić je w swój unikalny sposób. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, rysunki wykonał Antonio Marinetti...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
„Czyś barankiem ofiarnym? Czyś zagubioną duszyczką? Czyś samym diabłem?”
Moja przygoda z „Aniołami Zbrodni” trwa w najlepsze. Zobrazowana przez Makoto Sanadę i Kudan Nadukę opowieść przenosi się na piętro B2. Co przynosi ze sobą szósta część serii?
Zack jest ciężko ranny i nie może kontynuować podróży. Rachel musi samotnie zanurzyć się w niepokojące korytarze piętra B2, by odnaleźć leki mogące uratować jej towarzysza. Pomieszczenia z każdym krokiem stają się dziwniejsze, przypominają niemal senne przebłyski o ulotnej naturze. Słodki zapach sprowadza dziewczynkę do wnętrza kościoła, którego pastorem jest Abraham Gray. W przeciwieństwie do poprzednich mieszkańców poszczególnych kondygnacji – nie pragnie jej zabić od razu, lecz zamierza wpierw poznać jej rzeczywistą naturę. W poszukiwaniu lekarstw zabiera Rachel na B5… Nim jednak tam dotrą, zostanie ona poddana próbie mającej obnażyć prawdę o jej duszy.
Historia tego tomu pokrywa się z całym siódmym, większą częścią ósmego, a także fragmentem dziewiątego odcinka anime. Nie zachodzi tu tak naprawdę zbyt wiele rozbieżności względem obu wersji – czym lekko jestem rozczarowana, bo nachalny symbolizm przytłacza na tym etapie historii… Nawet jeśli nie da się go w pełni zrozumieć za pierwszym razem, nie znając dalszych losów bohaterów. Gray jest dość udaną postacią, choć nie należy do mych ulubionych: w tym tomie nie zdążył się jednak jeszcze rozkręcić. Fascynująco wypada za to Rachel, która coraz mniej przypomina zagubioną dziewczynkę z pierwszej części. Potrafi ona zdecydowanie wzbudzić swymi poczynaniami spory niepokój. Oprócz tego dzieje się również wiele rzeczy nieprzewidywalnych i zaskakujących, jednak ich szokujący efekt działa wyłącznie przy pierwszym podejściu.
Piętro B2 wygląda bardzo niepokojąco. Kolejne pomieszczenia zdają się mieć ni to psychodeliczny, ni to oniryczny charakter. Przyjemnie się ogląda kolejne plansze, choć niekiedy wymaga to pewnego wysiłku – wszak nic nie jest tu tym, czym się wydaje, a wszelkie zniekształcenia dodatkowo sugerują, że nie wszystko dzieje się naprawdę. Poruszająco wypada za to pokój Zacka, do którego trafia w końcu Rachel – ta przykra sceneria bardzo dosadnie mówi o swym mieszkańcu, przyciągając skutecznie uwagę. Końcowe Q&A dotyczy tym razem piętra B2, a także Zacka i samej historii zawartej w tym tomie.
Szósta część „Aniołów zbrodni” ani nie zachwyca, ani nie rozczarowuje. To przyzwoity przerywnik pełen poszukiwań, który uzupełnia pewne informacje o bohaterach, zasiewając ziarno wątpliwości, co do tego, kto jest faktycznie „tym złym” w głównym duecie. Odsłona ta zyskuje u mnie ocenę 6/10, to raczej adekwatna wycena tego fragmentu opowieści.
„Czyś barankiem ofiarnym? Czyś zagubioną duszyczką? Czyś samym diabłem?”
Moja przygoda z „Aniołami Zbrodni” trwa w najlepsze. Zobrazowana przez Makoto Sanadę i Kudan Nadukę opowieść przenosi się na piętro B2. Co przynosi ze sobą szósta część serii?
Zack jest ciężko ranny i nie może kontynuować podróży. Rachel musi samotnie zanurzyć się w niepokojące korytarze piętra B2,...
2024-03
Miałam nie lada problem podczas rozmyślania nad formą recenzowania drugiego zeszytu specjalnego serii „Wydział 7.”. Wszak „Import Eksport” różni się tak bardzo od pozostałych odsłon, że nie sposób ugryźć go z dobrej strony. Komiks ten, choć objętościowo jest trochę większy od standardowych części, składa się z pięciu krótkich opowiadań poprzekładanych rozmaitymi dodatkami. Scenariusz poszczególnych opowiadań napisał Tomasz Kontny, za to wśród rysowników znaleźli się Kuba Babczyński, Robert Adler, Michał Śledziński, Łukasz Pawlak oraz Unka Odya.
Przedszkolne wcielenia pracowników wydziału mierzą się z tajemniczą epidemią poobiedniej utraty przytomności w grupie jeżyków. Jest to zwykłe zatrucie, czy może niezwykłe opętanie? Na stół sekcyjny doktor Fiszer trafia mężczyzna, który zmarł w podejrzanych okolicznościach w studio telewizyjnym. Nawet po jego śmierci mają wokół niego miejsce nietypowe fenomeny, do których wyjaśnienia niezbędne jest medium. Szymon Wilk pomaga grupie harcerzy niepokojonych przez nieuchwytnego psotnika uprzykrzającego im biwak. Czy wytropienie sprawcy będzie możliwe w tych leśnych ostępach? Lange staje się świadkiem niezwykłej spowiedzi. Do konfesjonału przychodzi istota, której losy przerażają i smucą jednocześnie. Major Dobrowolski wybiera się z rodziną na grzyby. Podczas polowania na podgrzybki i prawdziwki natrafia na… swych twórców.
Przekrój opowieści jest naprawdę szeroki i każda z historii budzi zupełnie odmienne emocje. „Wydziałek” rozbraja swą prostotą, świetnie łapiąc dziecięce spojrzenie na niezrozumiałe wydarzenia. Kreacja kilkuletnich „wydziałowców” stanowi przy tym świetną parodię ich charakterystycznych cech. „Prognoza” przedstawia intrygujący fenomen, który szczerze powiedziawszy sprawił mi pewien drobny problem w interpretacji. Opowiadanie „Skrzaty” to najbardziej „wydziałowa” historia w zbiorze, której moim zdaniem zabrakło pewnej puenty. Nawet jeśli „pamiątka z przeszłości” zastanawia, to na tym etapie historii nie sposób stwierdzić, co tak naprawdę oznacza. „Spowiedź” podobała mi się najbardziej, sporo w niej chaosu, jednak towarzyszący mu ładunek emocjonalny potrafi urzec. Liczę na owocne rozwinięcie tego wątku w kolejnych zeszytach, bo naprawdę byłoby to coś mocnego. „Grzybobranie” z kolei… ciekawie łamie pewne ramy, w których do tej pory mieściła się seria. Traktować je można jednak bardziej w kategorii ciekawostki niż rzeczywistej historii – jakkolwiek na to nie patrzeć, aż tak wiele treści w tym opowiadaniu nie ma.
Rysunkowo widać tu wiele skrajnie odmiennych stylów. Kuba Babczyński w „Wydziałku” kreuje dziecięcą perspektywę pełną przerysowań. Bohaterowie są maleńcy, przedszkolanki straszne, leżakowanie istną karą, a to wszystko przedstawione w bardzo prosty sposób. Robert Adler w „Prognozie” prezentuje ponownie styl znany już z „Martwej Wody”, choć w odrobinę uproszczonym wydaniu. Przyznam jednak, że jestem fanem tego przedstawienia Heleny, a kadry „telewizorowe” wypadają zadziwiająco ciekawie. „Skrzaty” Michała Śledzińskiego są dość szczegółowe, a król tytułowych skrzatów prezentuje się niezwykle. Najmocniejszym aspektem wizualnym tej opowieści jest jednak bujna kolorystyka i fenomenalna zabawa światłocieniem. Z wielką trudnością patrzyło się na „Spowiedź” narysowaną przez Łukasza Pawlaka, lecz bynajmniej nie stanowi to zarzutu. Pewna doza nieuporządkowania i prostoty, jaką można tu zaobserwować, nie każdemu przypadnie do gustu – u mnie się to jednak sprawdziło, bo wprost idealnie pasuje do tematyki przedstawionej historii. W przypadku „Grzybobrania” Unka Odya zaprezentowała chyba najschludniejszy styl rysunku w tym zeszycie. Wszystko jest proste, zgrabne, plenery ładne i kolorowe, a „grzybowe efekty” ciekawie wpływają na otaczający krajobraz.
Wspomnę jeszcze krótko o dodatkach, których pojawiło się w tym zeszycie naprawdę wiele. Zobaczyć można mapę umiejscawiającą akcję poszczególnych części w konkretnych lokalizacjach, projekty plansz, okładek, liczne szkice. Dość oryginalną na tle serii zawartością są fragmenty scenariusza wraz z powstałymi na jego podstawie rysunkami. Ciekawie tak podejrzeć również ten z procesów, które umożliwiają powstanie „Wydziału 7.”. Warto mieć przy tym na uwadze, że owe materiały dodatkowe zajmują ponad 20 stron. Ten zeszyt specjalny jest więc skierowany odrobinę bardziej do tych, którzy zaznajomili się już z serią i ciekawi ich także stojący za nią proces twórczy. Oczekując wyłącznie sześćdziesięciostronicowej opowieści można się troszeczkę rozczarować.
„Import Eksport” to zeszyt wyjątkowy w obrębie „Wydziału 7.”, przez co jego odbiór może być dość skrajny. Mi osobiście przypadł do gustu, nawet bardzo, jednak zupełnie zrozumiałe są też głosy niezadowolenia. Tak, jak po pozostałe zeszyty specjalne można sięgnąć bez znajomości głównej fabuły serii – tak w tym przypadku nie stanowi to najlepszego pomysłu. Nie znając bohaterów ucieknie czytelnikowi wiele smaczków, żartów, a dodatki nie będą aż tak cieszyć. Ocena tej pozycji nie była łatwa, jednak po długim zastanowieniu przyznaję jej uczciwe 8/10.
Miałam nie lada problem podczas rozmyślania nad formą recenzowania drugiego zeszytu specjalnego serii „Wydział 7.”. Wszak „Import Eksport” różni się tak bardzo od pozostałych odsłon, że nie sposób ugryźć go z dobrej strony. Komiks ten, choć objętościowo jest trochę większy od standardowych części, składa się z pięciu krótkich opowiadań poprzekładanych rozmaitymi dodatkami....
więcej mniej Pokaż mimo to
Nigdy tak naprawdę nie należałam do grona komiksiarzy. Nic szczególnie dziwnego, gdy rynek tego typu w Polsce skupia się obecnie głównie na opowieściach o superbohaterach i kolejnych przygodach Kaczora Donalda (nie licząc mang, które jednak traktowałabym w odrobinę odmiennej kategorii). Okazuje się jednak, że nawet na tym małym rodzimym podwórku natknąć się można także na opowieści spod znaku grozy. Moim pierwszym spotkaniem z polskim, komiksowym horrorem stała się wydana w 2023 roku pozycja „Sztorm”, która stanowi trzeci zeszyt specjalny serii „Wydział 7.” (choć zdaniem autorów, można go przeczytać również nie znając dotychczasowych tomów). Przy powstawaniu komiksu pracowali Tomasz Kontny i Marek Turek (jako współtwórcy historii), a także Łukasz Godlewski, czyli rysownik, który powołał całą opowieść do życia w kolorowych kadrach.
Ojciec Jakub Lange podróżuje po świecie, poszukując informacji na temat zmartwychwstań. Nowy Orlean, Kalkuta, Nepal… Lata pięćdziesiąte pełne nieznanego, lecz nie dające satysfakcjonujących odpowiedzi. Najbardziej obfitującą w tajemnice okazuje się jednak podróż powrotna do Polski na pokładzie MS Batory. Rejs przebiega bez zakłóceń do czasu, gdy w egipskim porcie do pasażerów dołącza dziwna para, w której bagażach znajduje się drewniana trumna. Ksiądz organizuje mszę, jednak domniemani żałobnicy z jakiegoś powodu nawet na nią nie przychodzą. W nocy coś atakuje dominikanina, lecz nikt nie wierzy w paranormalne opowieści klechy. Co tak naprawdę dzieje się na pokładzie Batorego? Czy prawda zostanie odkryta, a zło pokonane, nim będzie za późno?
Mówiąc o historii, nie sposób nie zauważyć pewnego podobieństwa w jej konstrukcji do tegorocznego filmu „Demeter: Przebudzenie zła”, który wyszedł tak naprawdę kilka miesięcy po premierze komiksu. Tutaj również ograny zostaje motyw wampira na pokładzie, choć w bardziej polski i odrobinę uwspółcześniony (o ile można tak powiedzieć w kontekście lat pięćdziesiątych) sposób. Całość ma dość prostą fabułę, nie ma zbyt wielu zaskoczeń, lecz jest mimo wszystko naprawdę spójnie. Można przy tym znaleźć tu kilka naprawdę ciekawie zaplanowanych scen, jak chociażby „bal okrętowy”. Z drugiej strony miejscami pojawiały się dość dziwne z mojej perspektywy dialogi, które brzmiały średnio naturalnie, choć może to wyłącznie taki komiksowy urok, gdy trzeba wiele treści zmieścić w bądź co bądź małej objętości. Niejako fascynującym podejściem jest tworzenie na kanwie historycznej, wykorzystując faktyczne zdarzenia i dopiero wokół nich kreując tajemnicę odzianą w płaszczyk grozy. Warto wspomnieć, że zeszyt ten stanowi prequel do całej serii, więc de facto Wydział 7. jeszcze tutaj nie funkcjonuje, a dopiero się formuje. Przyznam jednak: choć to chronologicznie pierwsza opowieść – niekoniecznie rozumiem wszystko, co dotyczy głównego bohatera tej części (szczególnie celu pierwotnej wyprawy oraz motywu tatuaży…). Może to wynikać raczej z tego, że nie jestem wcale zaznajomiona z tą postacią, a poprzednie (następne?) odsłony nakreślą mi wszystko odrobinę lepiej – przynajmniej mam taką nadzieję.
Najbardziej komiks podoba mi się na płaszczyźnie wizualnej. Rysunki są naprawdę proste, a przez to odbiór kolejnych scen jest niezwykle przyjemny. Bohaterowie wyglądają charakterystycznie, łatwo ich odróżnić, choć zauważę, że w niektórych miejscach byli narysowani odrobinę mało proporcjonalnie, szczególnie, gdy mowa o dłoniach, które stanowią zmorę każdego rysownika. Naprawdę urzekła mnie za to wykorzystana kolorystyka i to, że każda strona miała konkretne, ujednolicone barwy związane z daną sceną, co niewątpliwie też wymagało dokładnego zaplanowania poszczególnych kadrów. Nie jest tu więc szaro i nudno, a klimat narysowanych pomieszczeń zmienia się jak w kalejdoskopie. Największą zaletę stanowią tła, które choć niekiedy proste, tak zdecydowanie przykuwają uwagę. Wspomnę jeszcze, że komiks wydrukowany został na naprawdę dobrym papierze, więc wszystkie wykorzystane odcienie prezentują się wyraziście, satysfakcjonując jako podróż wizualna.
Jak każda przygoda, również moja pierwsza wyprawa przez świat komiksu musiała się zakończyć. Szkoda, że była ona tak krótka, jednak realia rynku „opowiadań obrazkowych” nie są szczególnie wesołe, więc zbyt prędko się to raczej nie zmieni. Podróż ta stanowiła dość ciekawe przeżycie i z chęcią sięgnę po pozostałe części, gdy tylko będę miała ku temu okazję. Z mojej strony „Sztorm” zyskuje ocenę 7/10, choć nie ukrywam: ma on też pewne niedociągnięcia. Mimo wszystko uważam, że warto zainteresować się komiksem, wesprzeć ten mimo wszystko niszowy rynek, gdy ma się taką możliwość lub też po prostu zapoznać się z nim za sprawą lokalnej biblioteki. Kto wie, może komuś uda się w ten sposób zapałać miłością do tego nietypowego rodzaju tekstów kultury?
Nigdy tak naprawdę nie należałam do grona komiksiarzy. Nic szczególnie dziwnego, gdy rynek tego typu w Polsce skupia się obecnie głównie na opowieściach o superbohaterach i kolejnych przygodach Kaczora Donalda (nie licząc mang, które jednak traktowałabym w odrobinę odmiennej kategorii). Okazuje się jednak, że nawet na tym małym rodzimym podwórku natknąć się można także na...
więcej Pokaż mimo to