-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
Czasem z przyczyn różnych trafiają w moje ręce książki, po które niekoniecznie planowałam sięgać. Niewyczekiwane spotkania wypadają różnie – lepiej, gorzej, wszak co książka, to inna historia pełna zaskoczeń. Tak było w przypadku „Głębokiego snu” Raymonda Chandlera, który wzbudził we mnie dość mieszane odczucia. Z jednej strony: zupełnie nie zafascynowała mnie ta opowieść… Z drugiej wprost nie mogę zaprzeczyć wpływowi, jaki cykl z detektywem Marlowe wywarł na kreowanie literatury noir.
Los Angeles – miasto szans, sukcesów, hazardu, rozpusty i przestępstwa… Philip Marlowe wynajęty zostaje przez głowę jednej z bogatych rodzin, by rozwikłać sprawę niespodziewanego, anonimowego szantażu. Wydająca się błahą sprawa wciąga go w wir zdarzeń pełnych zbrodni. Morderstwa, kradzieże, ucieczki: stałe elementy życia typów spod ciemnej gwiazdy wyłącznie gmatwają zagadkę, do rozwiązania której zatrudniony został detektyw. Robi się coraz goręcej… A córki pracodawcy również mają swoje rozterki i sekrety, którymi nie zamierzają się dzielić.
Czytając tę pozycję wciąż miałam przed oczami jeden obraz: wielkie lufy, szybkie samochody i piękne kobiety, które najchętniej same wpakowałyby się detektywowi do łóżka. Jednocześnie Marlowe w pewnym stopniu przypomina ekranowego Bonda. Stale lawiruje między szarmanckością, a bezczelnym prostactwem i brawurą. Zdarzy mu się dostać w pysk, zdarzy pomachać trzymanym w kieszeni gnatem. Można to lubić – pewnie, akcja w kryminałach też potrafi kreować fascynujące opowieści. Mnie to jednak tak do końca nie kupuje… Więcej w tym z mojej strony prawdopodobnie niechęci do kreowanego w „Głębokim śnie” archetypu detektywa niż do samej historii. Ta wszak, choć liniowa, nie należy do kompletnie złych. Jest nieprzewidywalna, co nie stanowi szczególnej zalety: nie lubię ani motywów sięgających niemalże po rozwiązania z kategorii deus ex machina, ani ukrywania przed czytelnikiem istotnych fabularnie faktów aż do samego końca. Rozumiem chęć kreowania w ten sposób wrażenia ponadprzeciętnej inteligencji głównego bohatera, ale sama nie zgadzam się z tego typu zabiegami.
Powieść ta była bolączką na płaszczyźnie językowej. W żadnym razie nie chodzi tu o archaizmy – choć pierwsza przygoda detektywa Marlowe ma za sobą ponad 80 lat, naprawdę byłabym w stanie uwierzyć, że wydano ją niedawno i fabuła po prostu stylizowana jest na wczesny XX wiek. Jednak… Te opisy! już dawno żadna powieść mi się nie dłużyła tak bardzo przez zanadto rozbudowane opisy świata przedstawionego. Dodatkowo dziwaczny rozkład akcentów w zdaniach sprawiał, że miejscami zamiast fabuły, moją uwagę przykuwały kupidynki na kominku bądź granatowe zegarki na skarpetkach bohatera. Taki poziom szczegółowości trzeba albo lubić, albo umiejętnie ignorować. Dość ciekawie prezentują się dialogi – wartkie, odważne, emocjonujące. Może tylko czasem Marlowe gada odrobinę za dużo… Niemniej nawet wówczas nie jest kompletnie sztywny.
„Głęboki sen” da się lubić. Szkoda, że akurat mi nie przypadł do gustu – kwestia niedopasowania gatunkowego do moich preferencji czytelniczych. Mimo tego trudno gnębić mi tę pozycję wyłącznie za to, że nie jestem fanem tego typu opowieści. Zyskuje ode mnie 7/10. Z pewnością jednak nie sięgnę po kolejne części tej serii.
Czasem z przyczyn różnych trafiają w moje ręce książki, po które niekoniecznie planowałam sięgać. Niewyczekiwane spotkania wypadają różnie – lepiej, gorzej, wszak co książka, to inna historia pełna zaskoczeń. Tak było w przypadku „Głębokiego snu” Raymonda Chandlera, który wzbudził we mnie dość mieszane odczucia. Z jednej strony: zupełnie nie zafascynowała mnie ta opowieść…...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Dwie rzeczy na tym świecie nie mają dna. To głębokie morze… i otchłań ludzkich żądz”.
Gdybym miała wskazywać swoje ulubione gatunki – science-fiction prawdopodobnie byłoby bardzo wysoko. Nie bez przyczyny zainteresowałam się więc mangą „Blue Phobia” autorstwa Eri Tsuruyoshi, która stanowi jednocześnie kolejne moje spotkanie z serią jednotomówek od wydawnictwa Waneko. Dokładając do tego delikatne elementy grozy – mogę bez przeszkód stwierdzić, że to pozycja zdecydowanie warta uwagi.
Młody mężczyzna budzi się na stole operacyjnym w nieznanym sobie laboratorium. Nie pamięta niczego, nawet własnego imienia. W momencie, gdy ponury naukowiec usiłuje podać mu podejrzany lek o ciemnej barwie, do pomieszczenia wpada pewna niezwykła dziewczyna… Jej oczy, włosy, a także kończyny mają niebieską barwę, z kolei siła, jaką dysponuje, potrafi powalić każdego człowieka. Dolegliwością, która stoi za tą tajemniczą przemianą, jest indygopatia. Choroba przemieniająca kości w najczystsze źródło energii – szafir morski. Interwencja nieznajomej jest wstępem do pełnej napięcia ucieczki z tajnego obiektu badawczego…
Przyznam, że opowieść ta skutecznie potrafiła mnie zaintrygować. W pewnych aspektach przypomina dużo bardziej znane „Elfen Lied”. Ciekawie obserwuje się przemierzanie kolejnych korytarzy, a próby mające zatrzymać uciekinierów potrafią naprawdę przerazić. W kilku momentach zrobiło się naprawdę strasznie. W udany sposób wprowadzano także przebłyski z przeszłości bohaterów – szczególnie poruszające potrafiły być momenty, w których Kai zaczyna przypominać swoje dawne poczynania. Historia ta zdecydowanie ma potencjał, a poszczególne wątki dałoby się rozwinąć nawet lepiej. Ograniczeniem była tu jednak przede wszystkim objętość. Niemniej potencjał zrealizowano najlepiej, jak się dało w tych raptem trzystu stronach. Zakończenie jest dość słodko-gorzkie z gatunku tych, które szczególnie trafiają w moje gusta, choć niektórzy mogą odczuć po nim niedosyt.
Ilustracje prezentują się wprost pięknie. Klimat został udanie wykreowany. Z jednej strony pojawiają się niemal sterylne wnętrza, z drugiej miejscami artystyczny styl sięga niemalże po turpizm i niezwykle mroczne koncepcje. Kreacja bohaterów bardzo przypadła mi do gustu – ich charakterystyczne cechy zdecydowanie przykuwają wzrok. Świetnie przekazano także wszystkie targające nimi emocje. Bardzo podobały mi się wszystkie ujęcia kryształów i szafirowych szkieletów: pomysł ten jest jednocześnie przerażający oraz po prostu piękny, co idealnie wybrzmiewa na planszach tej mangi. Przewspaniale wygląda przy tym sama obwoluta, a także kolorowa ilustracja we wnętrzu tego tomiku.
Gdybym tylko mogła, chętnie przyjrzałabym się rozbudowanej wersji tej opowieści. W obecnej formie posiada ona drobne braki, a z pewnością powoduje niedosyt. Mimo tego to jednak wciąż naprawdę dobra pozycja, po którą warto po prostu sięgnąć. Z mojej strony zyskuje ocenę 8/10 i mam wrażenie, że kiedyś na pewno jeszcze do niej zajrzę.
„Dwie rzeczy na tym świecie nie mają dna. To głębokie morze… i otchłań ludzkich żądz”.
więcej Pokaż mimo toGdybym miała wskazywać swoje ulubione gatunki – science-fiction prawdopodobnie byłoby bardzo wysoko. Nie bez przyczyny zainteresowałam się więc mangą „Blue Phobia” autorstwa Eri Tsuruyoshi, która stanowi jednocześnie kolejne moje spotkanie z serią jednotomówek od wydawnictwa Waneko....