-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-02-21
2024-02-20
W piątej odsłonie serii autor ponownie zmienia niemal wszystko co może. Bawi się bohaterami, wrzuca kontrowersyjne i poważne tematy, odchodzi od konwencji walk i przemocy w stronę najpierw intymnej dyskusji dwójki bohaterów, trochę na siłę, niekoniecznie uzasadnionej fabularnie, bądź może zbyt słabo przygotowanej, a potem podnosi poprzeczkę, sięga do rozważań o zemście, wraca do początkowych wątków serii. I zaczyna się robić bardzo dobrze. Historia idzie w gorzkie rozwiązania, nie daje satysfakcji ze sposobu poprowadzenia fabuły, a oferuje zgrzyt, refleksję, wątpliwości, stawia przed bohaterem ale i czytelnikiem dylematy. Można poważnie zastanowić się nad potępieniem, zemstą, wybaczeniem. I ogrywa to autor niestereotypowo. I mocno. I robi się naprawdę ciekawie.
W piątej odsłonie serii autor ponownie zmienia niemal wszystko co może. Bawi się bohaterami, wrzuca kontrowersyjne i poważne tematy, odchodzi od konwencji walk i przemocy w stronę najpierw intymnej dyskusji dwójki bohaterów, trochę na siłę, niekoniecznie uzasadnionej fabularnie, bądź może zbyt słabo przygotowanej, a potem podnosi poprzeczkę, sięga do rozważań o zemście,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-19
Jeff Lemire lubi i umie operować na relacjach ludzkich w formie komiksowej i jak wiadomo od czasu "Łasucha" potrafi też bawić się wątkami postapokaliptycznymi. A w "Korzeniach rodzinnych" łączy te dwa tematy. I wiadomo, że nie będzie to kiepski komiks. Jest w miarę oryginalny pomysł na koniec świata, jest sięgnięcie po splątane i trudne rodzinne losy, są w tle konflikty, jest obawa o życie najbliższych, jest pewien rodzaj odkupienia, jest zmuszanie bohaterów do zmiany perspektywy w ocenie swoich bliskich. Wszystko jest i w miarę działa, ale do tego, żebym ten komiks uznał za świetny czegoś zabrakło.
Z jednej strony jest tu pewna powtarzalność motywów, już to znamy, już nas nie zaskakuje, i to nasuwają się skojarzenia zarówno z wcześniej wydanymi u nas dziełami Lemire'a jak i z dziełami innych komiksiarzy. W efekcie jest to trochę przewidywalne, nawet jeśli fajnie zmieszane i przyzwoicie rozgrywane.
Z drugiej strony brakuje mocniejszych zagrań, scen podnoszących adrenalinę, takich w których czytelnik boi się rozwiązań fabularnych, wzdryga się przed nimi albo bulwersuje. Jakby autor trochę stawiał za każdym razem jeden krok do tyłu. A też może te pomysły nie rozwinął tak aby zrobiły się nośne dla głębszej opowieści.
Tytuł solidny, do tego sprawnie narysowany, trochę jakby kreską nasuwającą skojarzenia z uboższą wersją"100 naboi" z takim sznytem jakby udającym kreskę Lemire'a mimo że rysunki nie jego autorstwa. Fani tego twórcy, tacy jak ja, będą zadowoleni, ale chciałbym czegoś większego.
Jeff Lemire lubi i umie operować na relacjach ludzkich w formie komiksowej i jak wiadomo od czasu "Łasucha" potrafi też bawić się wątkami postapokaliptycznymi. A w "Korzeniach rodzinnych" łączy te dwa tematy. I wiadomo, że nie będzie to kiepski komiks. Jest w miarę oryginalny pomysł na koniec świata, jest sięgnięcie po splątane i trudne rodzinne losy, są w tle konflikty,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-18
W czwartym tomie seria wraca na bardzo dobry poziom. Pierwsza połowa tomu to wariackie sceny akcji podczas pościgu za ocalonymi uciekinierami z Behemdolgu, przywodzący chwilami na myśl nieskrępowaną zabawę akcją i brutalnością rodem z ostatniego "Mad Maxa". A potem w połowie następuje odmiana całej serii, miejsce scen akcji zajmują rozmowy, filozoficzne rozkminy bohaterów, szaleństwa autora i jego chorobliwe pomysły. Wyraźnie bawi się on swoim światem, bohaterami, możliwościami, które mu dają. Nie wiem czy miał on od początku pomysł na całą serię czy na bieżąco bawił się i rozwijał nowe koncepcje. Niemniej wychodzi mu to bardzo sprawnie i historia wciągnęła mnie na dobre.
W czwartym tomie seria wraca na bardzo dobry poziom. Pierwsza połowa tomu to wariackie sceny akcji podczas pościgu za ocalonymi uciekinierami z Behemdolgu, przywodzący chwilami na myśl nieskrępowaną zabawę akcją i brutalnością rodem z ostatniego "Mad Maxa". A potem w połowie następuje odmiana całej serii, miejsce scen akcji zajmują rozmowy, filozoficzne rozkminy bohaterów,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-17
Pierwsza przeczytana przeze mnie książka autora, na pewno nie ostatnia. Bardzo solidna, ciekawie napisana historia podjęcia przez Rosję decyzji o sprzedaży Alaski. Największą wartością jest podjęcie oceny czy przede wszystkim opisu tego aktu jako decyzji podjętej w ówczesnych realiach politycznych, podejmowanej z racjonalnych pobudek. Autor widzi w tym element przesunięcia sił i uwagi polityki mocarstwa na inny teatr, na kierunki bardziej realistyczne, prowadzące do bliskich czasowo perspektyw poszerzania wpływów imperialnych.
Wywód jest bardzo przejrzysty i logiczny. Zresztą mniej tu eseistycznego gdybania i analizowania, a sporo solidnej roboty historycznej. Jest sporo danych o dyplomatycznych rozgrywkach, o próbach kolonizacji i o braku realnych możliwości rozwinięcia posiadłości rosyjskich na kontynencie północnoamerykańskim.
Całość bardzo ciekawa, a do tego nie stanowi oceny sprzedaży Alaski z punktu widzenia dzisiejszej polityki, wiedzy, amerykańskich zyskach uzyskiwanych później z tego terenu.
Tytuł wart poznania.
Pierwsza przeczytana przeze mnie książka autora, na pewno nie ostatnia. Bardzo solidna, ciekawie napisana historia podjęcia przez Rosję decyzji o sprzedaży Alaski. Największą wartością jest podjęcie oceny czy przede wszystkim opisu tego aktu jako decyzji podjętej w ówczesnych realiach politycznych, podejmowanej z racjonalnych pobudek. Autor widzi w tym element przesunięcia...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-16
Druga książka autora po tytule "Pomorze 1807", którą czytałem, też poświęcona wojnom napoleońskim. Tym razem mamy opracowanie dwóch starć z kampanii francuskiej 1814 roku. To moment, gdy po klęsce wyprawy na Rosję i nieustannego cofania się i oddawania terytoriów Napoleon prowadził wojnę już na terenie swojego kraju. I co ważne to bitwy w Polsce prawie nie opisane, pewnie z uwagi na to, że wszyscy chętniej piszą o okresie wielkich zwycięstw Bonapartego.
Książka wydana w serii Pola bitew wydawnictwa inforteditions, która charakteryzuje się tytułami o mniejszej objętości, ale za to najczęściej skupiającymi się konkretnie na omawianym temacie. I autor faktycznie nakreślił jedynie wstępnie początki inwazji alianckiej na Francję, plany sprzymierzonych i pierwsze walki, a następnie praktycznie 60 z 80 stron książki jest poświęcone dwóm dniom walk i dwudniowej pauzie między nimi. Opis starć jest bardzo przejrzysty i ciekawy, szczegółowo zostały przedstawione ruchy wojsk, przebieg walk, podejmowane decyzje dowódców, ich skutki, rozstrzygnięcia i straty armii.
Książkę odebrałem lepiej niż poprzedni tytuł autora i jestem już ciekaw kolejnej jego pozycji tym razem znów wydanej w serii Historyczne bitwy.
Druga książka autora po tytule "Pomorze 1807", którą czytałem, też poświęcona wojnom napoleońskim. Tym razem mamy opracowanie dwóch starć z kampanii francuskiej 1814 roku. To moment, gdy po klęsce wyprawy na Rosję i nieustannego cofania się i oddawania terytoriów Napoleon prowadził wojnę już na terenie swojego kraju. I co ważne to bitwy w Polsce prawie nie opisane, pewnie z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-15
Lubię komiksowe pisarstwo Jeffa Lemire'a. Dlatego zapewne oceniam trochę wyżej jego komiksy gdzieś plasujące się w średnich rejestrach jego twórczości. Jego sposób narracji, pomysły, budowanie postaci i emocje które serwuje sprawiają mi w lekturze przyjemność. I takim właśnie dziełem jest "Sztuczna inteligencja", komiks daleki od wybitności, oparty na fajnym pomyśle, wykorzystujący oklepane wątki. Oto rusza statek z kolonistami na odległą planetę, wśród których jest grupa dzieci, ale misja zaczyna się od sabotażu prowadzącego do śmierci wszystkich dorosłych i otwiera się ciekawa perspektywa współistnienia ocalałych ze sztuczną inteligencją statku. Prosta fabuła prowadzi do rozwiązań odwrotnych do zwyczajowego zagrania rodem z science fiction, w którym SI zarządzająca statkiem obraca się przeciwko ludzkiej załodze. U Lemire'a właśnie ta oklepana "Matka" sterująca statkiem podejmuje w istocie rolę odpowiadającą temu określeniu i tworzy rodzicielską więź z dziećmi osieroconymi w drodze do kolonii. A na drodze czyhają kolejni ludzie, przed którymi ta współdziałająca grupa musi się obronić.
W zasadzie scenariuszowi zarzucam jedną rzecz, a mianowicie pewną skrótowość, prostotę, bo historia powinna wybrzmieć na przestrzeni pewnie podwójnej ilości stron niż ta którą otrzymaliśmy. Przez to rozwiązania sprawiają wrażenie zbyt łatwych, pospiesznych, chciałoby się dłużej zatrzymać na pomysłach.
Ale jednak jest to bardzo dobra rozrywka, przyjemna, sprawna, zaciekawiająca pomysłem. I współgra z tym rysunek, dość standardowy, bez fajerwerków, ale dobrze kadrowany, przejrzysty i czytelny i w akcji i w ruchu i w emocjach. Przez to dobrze niesie fabułę.
Zatem po lekturze byłem zadowolony i takich średniaków Lemire'a chcę jak najwięcej.
Lubię komiksowe pisarstwo Jeffa Lemire'a. Dlatego zapewne oceniam trochę wyżej jego komiksy gdzieś plasujące się w średnich rejestrach jego twórczości. Jego sposób narracji, pomysły, budowanie postaci i emocje które serwuje sprawiają mi w lekturze przyjemność. I takim właśnie dziełem jest "Sztuczna inteligencja", komiks daleki od wybitności, oparty na fajnym pomyśle,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-13
Książka to w zasadzie artykuł o bitwie będącej epilogiem czy dogrywką do odsieczy wiedeńskiej i batalii odblokowującej habsburską stolicę. Faktyczna treść zamyka się na niespełna pięćdziesięciu stronach, a reszta to aneksy zbierające relacje z tytułowej bitwy.
Ze względu na objętość autor nie zawarł w książce rozważań czy opisów walk pod Wiedniem, a zaczyna narrację od chwili gdy tureckie wojska wycofują się po porażce, a zwycięscy alianci od razu rozpoczynają spór co do dalszego postępowania. Zdecydowanie, ale i brawura Jana III Sobieskiego doprowadziło do starcia niewielkich w zasadzie sił względem rozmiarów armii walczących pod murami Wiednia, a w toku walki mogło zakończyć się śmiercią polskiego króla. Ciekawie widać na przykładzie bitwy pod Parkanami jak w przeszłości chaotyczne były działania wojsk, jakie skutki mogło przynieść zaniedbanie należytego rozpoznania oraz jak trudne było należyte ocenianie faktycznych ilości sił przeciwnika i znaczenia toczących się walk.
Sam opis bitwy, określanej przez autora jako dość szczęśliwe zwycięstwo Sobieskiego, jest barwny, mocno korzystający z języka źródeł. Analiza jednak jest przejrzysta, choć dość zwięzła. Na koniec dostajemy jeszcze krótki opis dalszego ciągu zmagań i krytyczną analizę polityki Sobieskiego, odznaczającej się po kampanii 1683 roku coraz większą słabością i nieudolnością.
Podsumowując pozycja ciekawa, niemniej mam pewne wątpliwości odnośnie tak okrojonych i zwięzłych pozycji w serii Pola bitew. Niewątpliwie dałoby się np. rozbudować część dotyczącą wydarzeń po tytułowym starciu. A tak mamy dłuższy artykuł sprzedawany jako samodzielna książka.
Książka to w zasadzie artykuł o bitwie będącej epilogiem czy dogrywką do odsieczy wiedeńskiej i batalii odblokowującej habsburską stolicę. Faktyczna treść zamyka się na niespełna pięćdziesięciu stronach, a reszta to aneksy zbierające relacje z tytułowej bitwy.
Ze względu na objętość autor nie zawarł w książce rozważań czy opisów walk pod Wiedniem, a zaczyna narrację od...
2024-02-12
Fajna ciekawostka, przede wszystkim dla miłośników autora. Zgodnie z tytułem to krótkie teksty osnute wokół zdjęć wybranych t-shirtów Murakamiego, które je kolekcjonuje. Były to felietony z prasy i nie są ani literacko wartościowe, ani nie można się w zasadzie nic nowego o pisarzy dowiedzieć, ale czytało mi się to bardzo przyjemnie, taki jeden miły wieczór. A, że sam lubię t-shirty to uśmiechałem się wiele razy podczas lektury. I polubiłem chłopa jeszcze bardziej. Bo nawet w takiej formie przebija się ten jego spokój i dystans, to co tak lubię w jego prozie.
Fajna ciekawostka, przede wszystkim dla miłośników autora. Zgodnie z tytułem to krótkie teksty osnute wokół zdjęć wybranych t-shirtów Murakamiego, które je kolekcjonuje. Były to felietony z prasy i nie są ani literacko wartościowe, ani nie można się w zasadzie nic nowego o pisarzy dowiedzieć, ale czytało mi się to bardzo przyjemnie, taki jeden miły wieczór. A, że sam lubię...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-11
Rozczarował mnie ten komiks. Może oczekiwania miałem zbyt duże. Oczywiste było, że to rzecz już wiekowa, a zatem może razić i kreską i pewną niezręcznością fabularną, ale jednak jest to jedna z tych bardziej docenianych historii o Venomie, więc liczyłem na komiks, który w pewien sposób oparł się upływowi czasu.
Niestety scenariusz komiksu razi słabościami, dziwnymi pomysłami, bowiem jednym z głównych wątków jest wielka społeczność wyrzutków żyjąca w tajemnicy pod potężnym amerykańskim miastem i atakowana przy pomocy wielkich mechów, a tytułowy bohater musi mierzyć się z symbiontami przeszczepionymi różnym łotrom. Nie obroniło się to. Mimo, że pozostałe części historii wypadają bardzo dobrze, po części dlatego, że wówczas skierowany jednak do młodszych czytelników komiks potrafił być poważny, dramatyczny, miał jakieś wątki obyczajowe, poruszał społecznie niewygodne tematy, nawet jeśli powierzchownie, ale jednak naiwność i poziom absurdu pomysłów używanych do budowania efektownych konfrontacji, czyta się trudno.
Lepiej jednak bronią się rysunki, dość sprawne, z taką lepszą odsłoną kreski z lat 90-tych.
Finalnie całość mnie nie nudziła, ale to już po latach przeciętniak, chyba niekoniecznie do wydania w takiej formie jak teraz serwowane nam się komiksy superbohaterskie sprzed trzydziestu lat.
Rozczarował mnie ten komiks. Może oczekiwania miałem zbyt duże. Oczywiste było, że to rzecz już wiekowa, a zatem może razić i kreską i pewną niezręcznością fabularną, ale jednak jest to jedna z tych bardziej docenianych historii o Venomie, więc liczyłem na komiks, który w pewien sposób oparł się upływowi czasu.
Niestety scenariusz komiksu razi słabościami, dziwnymi...
2024-02-10
Tomasz Rogacki wydaje regularnie o kolejnych bitwach i epizodach wojen napoleońskich, niewątpliwie ma sporą wiedzę w tym temacie. Bitwa pod Friedlandem to fragment wojny z lat 1806-1807, starcia armii Napoleona z rosyjską armią Bennigsena, która została zaskoczona manewrem i złapana w pozycji, prowadzącej do walki z rzeką za plecami. Ten układ doprowadził do znaczącego zwycięstwa Napoleona.
Autor, jak sam wskazuje we wstępie, powraca do tego tematu po tym jak całą wojnę opisywał w dwutomowym dziele "I wojna polska 1806-1807", ale tym razem mógł w oparciu o dodatkowe źródła dokładniej opracować tytułową bitwę. I rzeczywiście książka, choć niewielkich rozmiarów, to w całości poświęcona jest faktycznie dwóm dniom poprzedzającym starcie, a obejmującymi forsowne marsze obu stron i głównego dnia wypełnionego dramatyczną bitwą. Takie podejście autora pozwoliło drobiazgowo odtworzyć każdy etap, każde starcie kolejnych docierających na pole bitwy oddziałów. W efekcie świetnie widać jak przebiegały bitwy z czasów Napoleona, jak odmiennie od stereotypowych wyobrażeń. Dostajemy bardzo żywo napisane dzieło, wsparte licznymi ilustracjami, a przede wszystkim bardzo dobrze opracowanymi mapami, pozwalającymi dokładnie śledzić opisywane walki, umiejscowienie każdego z wymienianych oddziałów ich przemieszczanie się i rozumieć znaczenie kolejnych rozstrzygnięć bądź niepowodzeń działań każdej ze stron.
Całościowo, z ostatnim rozdziałem obejmujących podsumowanie strat i ocenę bitwy, jest to jedna z najlepszych pozycji poświęconych pojedynczej bitwie, bez jakichkolwiek zbędnych elementów, wprowadzenia, tła politycznego czy typowych rozwinięć zapełniających takie tytuły. Tutaj autor daje samą creme de la creme. A do tego jest to tak dobrze napisane i tak dynamiczne, że czyta się to jak powieść, z utrzymywanym napięciem, bardziej w stylu anglosaskich dzieł historycznych niż krajowych z często nudną wyliczanką danych. Tutaj mamy ogrom szczegółu podany biegle i z żywym językiem.
Dla wszystkich zainteresowanych wojskowością czasów napoleońskich i bitwami epoki rzecz po prostu obowiązkowa.
Tomasz Rogacki wydaje regularnie o kolejnych bitwach i epizodach wojen napoleońskich, niewątpliwie ma sporą wiedzę w tym temacie. Bitwa pod Friedlandem to fragment wojny z lat 1806-1807, starcia armii Napoleona z rosyjską armią Bennigsena, która została zaskoczona manewrem i złapana w pozycji, prowadzącej do walki z rzeką za plecami. Ten układ doprowadził do znaczącego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-09
Lemire i Sorrentino, to jeden z moich ulubionych komiksowych duetów. Ukazało się już u nas kilka ich wspólnych dzieł, oczywiście o różnym poziomie, czasem w ramach uniwersum DC, czasem autorskich, ale jakoś ten scenarzysta i rysownik uzupełniają się sprawiając, że nawet dość przeciętne ich tytuły sprawiają mi sporo przyjemności.
Tym razem sięgają po kosmiczne klimaty, w ramach alternatywnej historii zimnowojennego wyścigu w drodze poza Ziemię. I podają to w klimatach tajemniczości, spisku, zagadki, czegoś nadprzyrodzonego. To coś jak odcinek "Z archiwum X" albo "Strefy mroku".
USA i ZSRR wysyłają w kosmos zwierzęta, psa, a później małpy, ale coś się dzieje, one znikają, a rządy ukrywają prawdziwy przebieg tych nieudanych prób. W efekcie zaprzestano dalszych prób lotów kosmicznych, programy zamknięto, a tajemniczy los zwierząt staje się ściśle strzeżoną tajemnicą.
To punkt wyjścia, który jednak nie został poprowadzony tak jak zapewne wiele osób by oczekiwało, bo spisek, tajemnica, gra wywiadów itp. tutaj są tylko pretekstem do snucia historii stawiającej na oddanie hołdu zwierzęcym pionierom lotów kosmicznych, przywołania ich postaci, zagrania na emocjach. Lemire napisał trochę wzruszającą, emocjonalną opowieść. Porusza to jakieś dziecięce nuty o tym, żeby los Łajki potoczył się inaczej. Całkiem to fajne, ale żeby uniknąć rozczarowania nie można nastawiać się na jakąś ambitniejszą fabułę, bądź sensacyjną, bo typową rodem z science fiction. To tu jest, ale powierzchownie, w uproszczeniu.
A do tego dostajemy typową luźną zabawę formą plansz i kadrów przez Sorrentino. Coś co serwował np. w "Gideon Falls", ale tutaj utrzymując swój poziom jest jednak jakby skromniejszy, trochę widać pośpiech. Ma się wrażenie, że tak jak scenariusz powstawał szybko i mógł być lepiej rozpisany, to i rysunki, miejscami zachwycają, miejscami pozostawiają obojętnym, bądź są zbyt oszczędne dla przyjętej koncepcji.
Ale całościowo ta prosta w zasadzie historia zadziałała. Pewnie jakbym nie był takim fanem tego duetu i oceniłbym ten komiks trochę niżej, a tak jestem ukontentowany.
Lemire i Sorrentino, to jeden z moich ulubionych komiksowych duetów. Ukazało się już u nas kilka ich wspólnych dzieł, oczywiście o różnym poziomie, czasem w ramach uniwersum DC, czasem autorskich, ale jakoś ten scenarzysta i rysownik uzupełniają się sprawiając, że nawet dość przeciętne ich tytuły sprawiają mi sporo przyjemności.
Tym razem sięgają po kosmiczne klimaty, w...
2024-02-08
Ciekawe otwarcie trylogii, taka fantasy nie rozrastająca się, bo od początku widać, że autor ogranicza się, zmniejsza potencjał i rozmach. Historia toczy się wokół postaci wędrującego przedstawiciela imperialnego prawa, będącego połączeniem sędziego, inkwizytora, wizytującego różne miejsca w imperium urzędnika. Natomiast narratorem jest jego uczennica, kancelistka, będąca w poruszającym się orszaku, w zasadzie wespół z samym sędzią i jego pomocnikiem, robiącym za przybocznego wojownika i śledczego.
Od pierwszej, zdawałoby się nie mającej wyjątkowego charakteru, sprawy, w której sędzia osądza wioskę, która nie pogodziła się z narzuceniem imperialnej wiary, eskaluje konflikt z młodym, fanatycznym przedstawicielem rządzącego kościoła. A wkrótce w tle rozgrywających się wydarzeń kryminalnych w sporym mieście, będącym na tracie sędziego, zaczyna pulsować jakiś spisek, jakiś drzemiący rozmach, który może przekształcić się w typowy set wydarzeń z literatury fantasy.
Cały czas jednak autor powściąga gromadzące się pomysły, potrafi dość oszczędnie prowadzić narrację zmierzającą do uspokojenia narastających apetytów czytelnika na nadchodzącą epickość. Tu nawet większe dawki akcji czy zbrojne starcia są niewielkie, pasujące do tej powściągliwości autora. Niemniej zawiązuje się spisek, słychać o nadciągającym kryzysie w imperium, a zatem zapowiada się większa skala wydarzeń i starcie o wyższą stawkę.
Ciekawą perspektywę zrobiło też oddanie roli narratora kobiecie będącej pomocnikiem sędziego.
Otwarcie przyzwoite, zachęcające do sięgnięcia po kolejne tomy, ale uczciwie należy przyznać, że MAG ma w ofercie o wiele lepsze cykle fantasy i dzieło Richarda Swana, będzie w tej konkurencji surowiej oceniane.
Ciekawe otwarcie trylogii, taka fantasy nie rozrastająca się, bo od początku widać, że autor ogranicza się, zmniejsza potencjał i rozmach. Historia toczy się wokół postaci wędrującego przedstawiciela imperialnego prawa, będącego połączeniem sędziego, inkwizytora, wizytującego różne miejsca w imperium urzędnika. Natomiast narratorem jest jego uczennica, kancelistka, będąca w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-06
Pomysł zebrania krótkich komiksowych opowiadań w czerni i bieli z dodanym elementem czerwieni idealnie pasuje do postaci Elektry, bo przecież biega ona i walczy w czerwonym stroju, zatem nie trzeba urozmaiceniem tego koloru bawić się wyłącznie, jakby sugerował tytuł, w krwawych ujęciach. I rzeczywiście rysownicy poszczególnych opowieści łatwo przyjęli koncepcję, najczęściej dodając czerwień w stroju Elektry, w rozbryzgach krwi, a tylko pojedynczy autorzy rozegrali to inaczej. Niemniej graficznie zbiór daje radę, oferuje różnorodność, troszkę odmienne style rysunków, raz bardziej realistyczne, raz bardziej cartoonowe. Nie jest to jakiś przesadnie wysoki poziom graficzny, ale nie można narzekać.
Niestety scenariuszowo w większości to tylko pretekstowe narracje dla scen walki. Brak w większości historii jakiejś fajnej fabuły, puenty, zaskakującego ujęcia bohaterki, zabawy konwencją i grania z oczekiwaniami. A szkoda, bo ci najlepsi pokazują jak odmiennie można podejść do bohaterki.
Wyróżnia się komiks do scenariusza Ala Ewinga, znanego u nas chociażby z serii o Hulku. Jego opowieść to z jednej strony przypomnienie i podkreślenie, że Elektra nie jest herosem, a zabójczynią, stojącą po tej złej stronie, a jednocześnie to ujęcie jej postaci, niemal bez jej udziału. Wreszcie nawet czerwony kolor nie zostaje zastosowany schematycznie, nawet krew nie jest czerwona, bo w ten sposób podkreślona jest tylko nieuchwytna obecność tytułowej postaci, smuga szala w chwili zabójstwa.
Daje radę też mangowa odsłona, z wplecionym wątkiem z tradycji i w średniowiecznej czy nowożytnej scenerii. Charles Soule wprawdzie zaserwował oklepane ujęcie wampiryczne, ale rozpisał je sprawnie. I chyba raptem scenariuszowo te trzy opowieści zapamiętałem i odebrałem pozytywnie, pozostałe można obejrzeć i tyle, już ich nie pamiętam. Szkoda. Dam jeszcze szanse tej serii, ale widać, że Marvel traktuje ją po łebkach, mało ambitnie.
Pomysł zebrania krótkich komiksowych opowiadań w czerni i bieli z dodanym elementem czerwieni idealnie pasuje do postaci Elektry, bo przecież biega ona i walczy w czerwonym stroju, zatem nie trzeba urozmaiceniem tego koloru bawić się wyłącznie, jakby sugerował tytuł, w krwawych ujęciach. I rzeczywiście rysownicy poszczególnych opowieści łatwo przyjęli koncepcję, najczęściej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-05
Miałem mieszane uczucia podczas lektury tego komiksu, bo oczywiście w pierwszej kolejności zwracały uwagę rysunki polskiego autora, Jakuba Rebelki, który na dobre zasiedział się na amerykańskim rynku i co jakiś czas dostajemy albumy spod jego ręki. Na mocny plus warstwy graficznej jednak wysunęły się jednak kolory, ich bogactwo, a za nie odpowiada Patricio Delpeche. Szkoda, że wydawca nie pokusił się o jakieś notki o autorach, zwłaszcza, że wydanie jest zacne, z twardą lakierowaną okładką i galerią okładek.
Same rysunki robią dobre wrażenie, szczególnie w pewnej dynamice, wyrazistym stylu, czerpiącym w mojej ocenie z poetyki rysunki Mignoli, który mimo grubej kreski i kanciastych sylwetek postaci oddawał ruch i ożywiał swoje kadry. Rebelka też to potrafi, ale gorzej wypadają twarze, jakby w części kadrów ich nie dopracowywał, niepotrzebnie upraszczał. W połączeniu z rezygnacją z części szczegółów na niektórych planszach daje mocne poczucie nierówności warstwy graficznej, którą na jednej stronie się zachwycam, a na kolejnej irytuję. I właśnie kolory, świetnie nałożone to poprawiają, ujednolicają, ożywiają podciągając te słabsze miejscami rysunki.
Scenariusz to poprawna robota w klimacie postapokaliptycznym, w odległej przyszłości, w której rozgrywa się być może ostatni akord ludzkości. Pomysły były całkiem fajne, ale lepiej wypadłyby w większym formacie, być może na przestrzeni podwójnej względem tej, którą zawiera album, przez co rozwiązania są pospieszne, łatwo rozgrywane, a wydźwięk powierzchniowy, bez należnego ładunku emocjonalnego.
Podczas lektury oceniałem ten komiks lepiej, bo czyta się go lekko, przyjemnie, ale pozostaje spory niedosyt.
Miałem mieszane uczucia podczas lektury tego komiksu, bo oczywiście w pierwszej kolejności zwracały uwagę rysunki polskiego autora, Jakuba Rebelki, który na dobre zasiedział się na amerykańskim rynku i co jakiś czas dostajemy albumy spod jego ręki. Na mocny plus warstwy graficznej jednak wysunęły się jednak kolory, ich bogactwo, a za nie odpowiada Patricio Delpeche. Szkoda,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-04
Cormac McCarthy to pisarz wybitny, mający swój wyjątkowy styl, a jego książki wyróżniają się specyficznym klimatem i językiem, spójnością warstwy fabularnej i literackiej. I nie inaczej jest już w jego debiucie. To ponura, surowa historia gdzieś z lat trzydziestych, rozgrywająca się w Ameryce odległej od dużych miast, pośród gór i lasów, niewielkich miejscowości, osamotnionych chat, zamieszkanych przez dziwacznych odludków. Na kartach powieści dostajemy odpychające postacie, proste i brutalne, dobrze odnajdujące się w okrutnym świecie. Szmugluje się tu alkohol, albo ginie przez niego, czy w krótkim wybuchu przemocy czy w katastrofie rozlatującej się karczmy. Ten świat poznamy przez losy trzech postaci, szmuglera, który na pierwszych stronach, przed laty dopuści się zabójstwa, chłopca, syna owego zabitego i starca, w sadzie którego pochowane zostały zwłoki. W zasadzie fabuła jest tu szczątkowa. To szereg krótkich scen, luźno powiązanych, oszczędnych w dialogi, w działania, snujących się w powolnym, znudzonym rytmie, bądź wypełnionych przemocą przyjmowaną, czynioną i opisywaną z obojętnością, w mroku, smutku i z wiszącym nastrojem beznadziei. Ma to wydźwięk niemal postapokaliptyczny, a autor potrafi takie klimaty wytwarzać rewelacyjnie, co później zaowocowało kultową już "Drogą".
Odznacza się w tej książce język. W podawaniu fabuły bardzo oszczędny, z krótkimi dosadnymi zdaniami, z językiem bohaterów, a chwilami i narracji prymitywnym, gwarowym, czy raczej wieśniackim, brawurowo przetłumaczonym przez Michała Kłobukowskiego, który to język ożywia pełnymi barw, choć ponurymi i monumentalnymi opisami przyrody, surowej i okrutnej jak bohaterowie powieści, ale pięknej i fascynującej. Można nawet odnieść wrażenie, że pisarz popisuje się w swoim debiucie, chce oszałamiać, ucieka od łatwej prozy, chce ją utrudnić, stawia na klimat i obraz przed fabułą. Efekt jest świetny. Od tej debiutanckiej książki, którą pierwszy raz czytałem po "Drodze", pozostaję zafascynowany prozą McCarthy'ego.
Cormac McCarthy to pisarz wybitny, mający swój wyjątkowy styl, a jego książki wyróżniają się specyficznym klimatem i językiem, spójnością warstwy fabularnej i literackiej. I nie inaczej jest już w jego debiucie. To ponura, surowa historia gdzieś z lat trzydziestych, rozgrywająca się w Ameryce odległej od dużych miast, pośród gór i lasów, niewielkich miejscowości,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-03
Jason Aaron wszedł w marvelowską serią o Thorze świetnym starciem z Bogobójcą, a potem zakwestionował pozycję najbardziej stereotypowo męskiego bohatera, uosobienia siły, rubaszności i prymitywnego wdzięku, stawiając w jego miejsce słabą fizycznie, chorą kobietę, która okazuje się bardziej godna mitycznego młoda, którym dotąd władał Thor.
Ta wersja tego cyklu o nordyckim bogu i jego superbohaterskiej wersji w fajny sposób odpowiada na współczesną powszechnie wykazywaną słabość mężczyzn, przejmowanie dominującej roli kobiet, temu trendowi w kulturze, który oddaje płci rzekomo słabszej prym. Bardzo dobrze to rozgrywa, a w tym albumie odchodzi na bok by skupić się właśnie na tym wątpiącym w swoje możliwości i swoją godność mężczyźnie. Thor jest upadły, przegrywający, narażony na kolejne ataki przeciwników, ale głównie z racji tego, że uważa się za niegodnego właśnie, za kogoś kto zawiódł i kto nie zasługuje na nową szansę, ale jednocześnie nie radzi sobie z nową rolą i nie potrafi się z tą porażką pogodzić.
Oczywiście nie jest to ambitny komiks, a prosta dość rozrywkowa historia, w której chodzi o akcję, walkę na wielką skalę, nadęcie superbohaterskie itd, ale jednak Aaron dał serii o Thorze świeżość, zmienił podejście i dość sprawnie rozgrywa swoje pomysły. W zasadzie najsłabiej wychodzi mu właśnie typowa nawalanka, której mam wrażenie ani on tu by nie chciał pisząc, ale musiał ją włożyć, bo takie są prawidła tej odmiany komiksu, ani ja czytając nie znajduję w niej wartości.
Do tego Aaron ma w serii szczęście do rysowników, bo w tej odsłonie także nie dostajemy typowej pstrokacizny marvelowskiej, tylko ciekawiej rozrysowany i kolorowany świat, z dużym urozmaiceniem kadrowania, perspektyw i licznymi zbliżeniami na twarze, czy pojedyncze postaci, a mniej szukania efekciarskości. I kreska w takiej odsłonie naprawdę daje radę.
Jason Aaron wszedł w marvelowską serią o Thorze świetnym starciem z Bogobójcą, a potem zakwestionował pozycję najbardziej stereotypowo męskiego bohatera, uosobienia siły, rubaszności i prymitywnego wdzięku, stawiając w jego miejsce słabą fizycznie, chorą kobietę, która okazuje się bardziej godna mitycznego młoda, którym dotąd władał Thor.
Ta wersja tego cyklu o nordyckim...
2024-02-02
Prosta, krótka fabuła w świecie growego Cyberpunka 2077, która chyba lepiej by wybrzmiała w dłuższej formie.
Mamy tutaj znane z gatunku wątki i pomysły, chociażby przeżywanie cudzego życia w wirtualnej rzeczywistości, żywienie się czyimiś emocjami w tej postaci, hakerów i zabójców w świecie gdzie w zasadzie współistnieją tylko wielkie korporacje i ich pracownicy oraz klasa wyrzutków i biedoty, wegetująca i pasożytująca na ich obrzeżach, wiecznie wykorzystywana, niszczona i spychana do roli narzędzi o krótkotrwałej dacie przydatności. Ale wszystko jest rozgrywane pretekstowo, bo zaledwie 48 stron to zbyt mało na głębszą czy ambitniejszą historię. Czyli to zatem taka próbka polskiego scenarzysty, która wypada na tyle dobrze, że komiks został nagrodzony.
Graficznie też nie jest to nic zapadającego w pamięć, ale nic tej kresce zarzucić nie można, dobrze wpisuje się w klimat historyjki.
Nie grałem w grę, widziałem animowany serial i znam raptem dwa inne komiksy z serii, na tle których ten wypada bardzo dobrze, ale to ledwie fabularna migawka.
Prosta, krótka fabuła w świecie growego Cyberpunka 2077, która chyba lepiej by wybrzmiała w dłuższej formie.
Mamy tutaj znane z gatunku wątki i pomysły, chociażby przeżywanie cudzego życia w wirtualnej rzeczywistości, żywienie się czyimiś emocjami w tej postaci, hakerów i zabójców w świecie gdzie w zasadzie współistnieją tylko wielkie korporacje i ich pracownicy oraz klasa...
2024-02-01
Lubię komiksy z Jonah Hexem. Pulpowe historie z okaleczonym, wyglądającym upiornie rewolwerowcem, który jest niezniszczalnym bohaterem w starym stylu, rodem właśnie z jakiś czasów groszowych magazynów i opowiadań, których chodziło o czystą akcję, niesamowitość, odrobinę grozy. W większości tytułów w serii o konfederackim herosie przemierzającym Dziki Zachód w latach po wojnie secesyjnej, dostajemy krótsze historyjki, z szybko zawiązywaną akcją i puentą w okrutnym, zdecydowanym stylu z grzmotem rewolwerów i dawką przemocy. A tym razem autorzy wpadli na pomysł długiej fabuły i to się nie sprawdza. Bo to zlepek przewidywalnych, schematycznych i całkowicie niedziałających wątków, klisz które zamiast dawać frajdę nużą i zniechęcają.
Rysunki nie wychodzą poza zwyczajową konwencję w tej serii, nie wyróżniają się, ale rysownik słabiej radzi sobie w twarzach.
Podsumowując chyba najsłabszy tytuł w serii.
Lubię komiksy z Jonah Hexem. Pulpowe historie z okaleczonym, wyglądającym upiornie rewolwerowcem, który jest niezniszczalnym bohaterem w starym stylu, rodem właśnie z jakiś czasów groszowych magazynów i opowiadań, których chodziło o czystą akcję, niesamowitość, odrobinę grozy. W większości tytułów w serii o konfederackim herosie przemierzającym Dziki Zachód w latach po...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-30
Historia ciekawej i kontrowersyjnej postaci, żołnierza, który od odsuwanego na dalszy plan wojskowego w okresie przed pierwszą wojną światową, przeszedł na pozycję bohatera, gdy potrafił, stawiając wbrew innym dowódcom Wielkiej Wojny, na taktykę defensywną, utrzymać pozycje francuskiej armii i przeciwstawić się niemieckiej ofensywie, ale i demoralizacji wewnątrz armii, aż po okresie międzywojennego splendoru i kariery politycznej, dotarł do roli przywódcy okrojonego państwa idącego na kolaborację z Hitlerem, a skończył skazany za tę postawę po drugiej wojnie światowej.
Biografia jest krótka, dość oszczędna, bardzo konkretna. Pokazuje rys osobisty, postawy, charakter kobieciarza, być może pewne słabości, które później odbiją się na przyjęciu dość narcystycznej postawy w okresie państwa Vichy. Mamy opisaną karierę wojskową, która zakończyłaby się rozczarowaniem gdyby nie wybuch wojny i klęska ofensywnych zapatrywań dowództwa francuskiego. Bardzo krótko potraktowany jest okres międzywojenny, gdy ruszyła kariera polityczna Petaina, prowadząca go do najwyższych urzędów, a zwieńczyła się objęciem władzy za cenę kolaboracji z hitlerowcami.
Całościowo to ciekawy rys biograficzny, stroniący od wyrazistych jednostronnych ocen, a pokazujący szarości tego niezwykłego człowieka, dobrego dowódcy, kobieciarza, kolaboranta, męża stanu, narcysty o tendencjach do autokratycznych rządów. Na pewno to postać kontrowersyjna, na swój sposób tragiczna, jednak trudna w ocenie, a przez to jeszcze bardziej interesująca.
Kolejna z serii biografii Ossoloneum, która mnie nie zawiodła.
Historia ciekawej i kontrowersyjnej postaci, żołnierza, który od odsuwanego na dalszy plan wojskowego w okresie przed pierwszą wojną światową, przeszedł na pozycję bohatera, gdy potrafił, stawiając wbrew innym dowódcom Wielkiej Wojny, na taktykę defensywną, utrzymać pozycje francuskiej armii i przeciwstawić się niemieckiej ofensywie, ale i demoralizacji wewnątrz armii, aż...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam pewien problem z tą książką. Jest to niewątpliwie solidna pozycja, napisana o konflikcie, o którym u nas jest niewiele, bo o I wojnie mitrydatejskiej. Tyle, że jest o tym mało i dość ogólnie. Tym bardziej, że prawie jedna trzecia objętości została poświęcona wprowadzeniu i poprzedzającym wydarzeniom z samej Italii, pogrążającej się wówczas w kryzysie, w tym wojnie ze sprzymierzeńcami. Można na marginesie wspomnieć, że w tym samym wydawnictwie ukazała się książka o tym konflikcie, będąca opasłym tomiszczem.
O samych wydarzeniach niejako tytułowych jest niewiele więcej niż można przeczytać np. w bardzo dobrej biografii "Lukullus" Keaveya. Pewnie to efekt braku większej ilości źródeł, ale mam wrażenie, że można było z tego zagadnienia wycisnąć wiele więcej. Niemniej, z racji tego, że to praca dość porządna, a o tej wojnie jest u nas niewiele, to tytuł warto uwagi.
Mam pewien problem z tą książką. Jest to niewątpliwie solidna pozycja, napisana o konflikcie, o którym u nas jest niewiele, bo o I wojnie mitrydatejskiej. Tyle, że jest o tym mało i dość ogólnie. Tym bardziej, że prawie jedna trzecia objętości została poświęcona wprowadzeniu i poprzedzającym wydarzeniom z samej Italii, pogrążającej się wówczas w kryzysie, w tym wojnie ze...
więcej Pokaż mimo to