rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Moja ukochana książka z dzieciństwa - każde słowo ponad to, jest zbędne.

Moja ukochana książka z dzieciństwa - każde słowo ponad to, jest zbędne.

Pokaż mimo to

Okładka książki Biblia dziennikarstwa Andrzej Niziołek, Andrzej Skworz
Ocena 8,1
Biblia dzienni... Andrzej Niziołek, A...

Na półkach:

„Biblia dziennikarstwa” to z pewnością nie jest książka z serii „Jak zostać gwiazdą mediów w 10 dni”. Nie ma w niej też gotowych przepisów na świetny tekst, super błyskotliwy felieton czy idealny reportaż. Jest jednak coś znacznie ciekawszego, coś co dla ludzi uprawiających ten zawód, chcących go uprawiać, lub po prostu zainteresowanych mediami ma ogromne znaczenie – praktyczne doświadczenie autorów. Zebrani w tomie eksperci, zajmujący się dziennikarstwem nie od dziś, doskonale wiedzą z czym się ten, nieraz gorzki i chleb je, i dzielą się ową wiedzą w sposób tyleż przystępny, co pozwalający odpowiedzieć sobie samemu – czy aby na pewno dziennikarstwo w swojej realnej postaci odpowiada wyobrażeniom i legendom.

Zwłaszcza w Polsce, gdzie dyskusja o mediach, ich teraźniejszości i przyszłości jest lub co chwilę staje się, za sprawą politycznej huśtawki wpływów, przekształceń i wzajemnych pretensji, tematem wiecznie żywym, potrzeba rzetelnego dziennikarstwa. Potrzeba syntezy, która pokazuje kierunek i możliwości uprawiania tego coraz rzadziej szlachetnego zawodu, przy zachowaniu granic – etycznych i profesjonalnych. Zresztą kwestia etyki dziennikarskiej także last but not least zostaje poruszona. Autorami tekstów poświęconych tej kwestii są, ks. Adam Boniecki i jeden z redaktorów tomu – Andrzej Skworz.

Ogromną wartością „Biblii dziennikarstwa” jest mocne osadzenie w obecnej rzeczywistości, niektóre teksty oczywiście przemycają kanoniczne i obowiązujące od pokoleń zasady, niepisane prawa i mądrości, ale całościowo tom odnosi się do polskiego medialnego „tu i teraz”. To cenna,bo weryfikowalna perspektywa – wystarczy włączyć telewizor, radio czy wziąć do ręki gazetę i przypatrzeć się szczegółom, poszukać tam elementów warsztatu, o których przed chwilą się czytało – także tych, których nie widać – redaktorów, fotoedytorów czy korektorów.

„Biblia dziennikarstwa”, określona przez redaktorów jako „największy uniwersytet dziennikarski w naszym kraju” z pewnością dysponuje najlepszą i najbliższą tematu kadrą. I dostać się na nie łatwo, trudniej tylko zaliczyć sesję, bo pierwszym egzaminem jest skuteczne wejście do redakcji i praktyczne zdobycie swoich własnych newsroomowych opowieści. Do tego potrzeba paru talentów, o których próżno czytać w książkach – dynamizmu, czujności, instynktu – by złapać temat, zgłębić go i przekazać. Przede wszystkim potrzeba ciekawości i potrzeby dzielenia się z czytelnikiem wiedzą, że napotkany człowiek ma za sobą historię, a z tych historii powstać może kolejna cegiełka mówiąca coś o świecie i o nas samych. To mimo wszystko nie zmienia faktu, że nawet dla czytelnika, który nie planuje kariery w tym zawodzie „Biblia dziennikarstwa” stanowi podręcznik, który czyta się z niekłamaną przyjemnością od deski do deski.

„Biblia dziennikarstwa” to z pewnością nie jest książka z serii „Jak zostać gwiazdą mediów w 10 dni”. Nie ma w niej też gotowych przepisów na świetny tekst, super błyskotliwy felieton czy idealny reportaż. Jest jednak coś znacznie ciekawszego, coś co dla ludzi uprawiających ten zawód, chcących go uprawiać, lub po prostu zainteresowanych mediami ma ogromne znaczenie –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytanie „Jamili” Katarzyny Sadowskiej przypomina przegląd kultowych filmów SF. Bohaterka, zagubiona i przestraszona niczym Leeloo z „Piątego Elementu”, kosmiczni piraci, szlachetni w głębi serca przemytnicy i złodziejaszkowie w prostej linii wywodzący się od Hana Solo, nadprzestrzenne podróże doskonale znane miłośnikom „Star Treka”. Jest nawet wątek żywcem przejęty z „Avatara”.

W myśl zasady inżyniera Mamonia lubimy te piosenki które już znamy – historia wchodzącej w życie Jamili już na progu dorosłości porwanej przez piratów i targanej kaprysami losu, popadającej z jednych tarapatów w następne i spod ciężkiej jednej ręki jednego pirackiego kapitana pod inną – jeszcze cięższą, to książkowy miks takich samograjów. Dzięki temu książkę Katarzyny Sadowskiej czyta się szybko, pędząc razem z akcją, która niczym Sokół Millennium nie zatrzymuje się nawet na chwilę... niestety pęd fabularny pęd i kalejdoskop zdarzeń nie przysłania wszystkich braków tej książki.

Już pierwszych parę stron skutecznie zniechęca przyciężkawym językiem, przypominającym miejscami wypracowanie gimnazjalisty na temat „Jak wyobrażam sobie życie w kosmosie za tysiąc lat”, a w innych z kolei poradnik pierwszej pomocy. I mimo, że w miarę czytania widać, że autorskie pióro potrzebowało rozbiegu i po rozgrzewce styl wchodzi na stały poziom, to nawet w najciekawszych momentach nie wzbija się ponad kategorię prozy znośnej.

Już pobieżny rzut oka i lektura okładkowego tekstu wprowadzają w konsternację, sugerując młodzieżową powieść o dojrzewaniu w wydaniu SF – „...musi rozpocząć walkę o przeżycie... na nowo pozna znaczenie słów przyjaźń i lojalność...” – średnio oryginalne, prawda??
Po tym pierwszym kroku czytelnik, który zdecydował się już przekroczyć barierę okładki, nie zawiedzie się ani na jotę – prostota i przewidywalność historii są jeszcze do przełknięcia, nawet z momentami kulminacyjnymi załatwionymi mocno wyświechtanymi chwytami w stylu „znam jeszcze jedno tajne przejście o którym nikt nie wie” albo „I am your father Luke”. Poważny zawód przynosi fasadowość świata przedstawionego – cały kosmiczny kostium powieści służy tylko temu, żeby akcja mogła się dziać gdzieś – „dawno, dawno temu w odległej galaktyce”, czyli gdzie? Nie ma miejsca na wyjaśnienie, kto skąd i po co. Ciężko też pogodzić się z tym, że „Jamila” jest napisana „na serio”, bez lekkości i dystansu, pozwalającego odciążyć melodramatyczny, bombastyczny ton i zamienić go w nić porozumienia z czytelnikiem. To samo niestety tyczy się postaci – papierowych i jednowymiarowych – jak ktoś jest zły to do szpiku kości, jak ktoś się zmienia, to dla tego, że mu wyprano mózg albo dzięki okładkowym „przyjaźni i lojalności”, bez refleksji i odcieni szarości.

Jeżeli czytelnik widział „Gwiezdne wojny” to „Jamila” nie zaskoczy go niczym. Może poza wrażeniem pewnej bezsensownej przemocy. W „Jamili” – natężenie „szmat” i „suk”, wobec zachowawczego i raczej ugrzecznionego języka całości po prostu przygniata, a autorski pomysł przeczołgania bohaterki przez kosmiczne piekło (znany już z „Achai” Andrzeja Ziemiańskiego), chyba miał coś udowodnić, tylko co i komu?

Szkoda trochę, bo byłem na prawdę szczerze zaskoczony, kiedy pierwszy raz zobaczyłem zapowiedź tej książki – nie dość, że polskie SF (z naprawdę oryginalnymi i niezwykłymi nazwiskami – pozwolę sobie tylko wymienić Lema, Zajdla i Dukaja), pomyślałem że to na pewno będzie coś niezwykłego, zwłaszcza że autorka, a nie autor – kobiecy punkt widzenia i tak dalej, w końcu kobiety są z Wenus... widocznie na Wenus też ogląda się Georgea Lucasa, tylko że u Lucasa, nawet C3P0 i R2D2 mieli charakter i dystans a świat posiadał reguły, zręby własnej filozofii i punkty odniesienia, czyli to wszystko czego „Jamila” nie posiada.

Słowo jeszcze o wydaniu, bo to właśnie ono jest niestety jest największa wada „Jamili” – bo przecież nawet byle czytadło można włożyć w ciekawe opakowanie. Zamiast dać czytelnikowi znośne w gruncie tramwajowe czytadło bez pretensji do wielkości, wydawca „Jamili” wydał książkę, która sprawia wrażenie jakby przedryfowała piętnaście ostatnich lat w lodowatej kosmicznej próżni. I to nie jest jedyny grzech popełniony na tej książce przez wydawcę – absolutnie zawalono kwestię redakcji i korekty książki. Kwiaty w stylu „Ciałem olbrzyma wstrząsnął dreszcz, gdy pocisk sięgnął jego ciała”, to w tekście „Jamili” normalka, podobnie jak literówki i błędy gramatyczne (zdecydowanie słabo brzmi „pięćdziesiąt ludzi”) – całość wygląda jakby pierwsza wersja, bez żadnych poprawek, zmian poszła do druku.

Ja tym kosmolotem więcej nie lecę – nabawiłem się lęku przestrzeni.

Czytanie „Jamili” Katarzyny Sadowskiej przypomina przegląd kultowych filmów SF. Bohaterka, zagubiona i przestraszona niczym Leeloo z „Piątego Elementu”, kosmiczni piraci, szlachetni w głębi serca przemytnicy i złodziejaszkowie w prostej linii wywodzący się od Hana Solo, nadprzestrzenne podróże doskonale znane miłośnikom „Star Treka”. Jest nawet wątek żywcem przejęty z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po na prawdę niezłym i świeżym debiucie w postaci dwóch tomów „Malowanego człowieka” spodziewałem się kontynuacji co najmniej trzymającej poziom, jeżeli nie uderzającej od razu do sedna w mysl Hitchcockowskiej zasady, że zaczynać się powinno od trzęsienia ziemi. W końcu podkład w postaci wejścia w świat powieści już mamy. I to jak wspomniałem całkiem niezły. Trudno bowiem w tak skonwencjonalizowanym gatunku jak fantasy wymyślić coś nowego – Brettowi się bardzo sympaatycznie udało – świat trochę jak z późnego średniowiecza z pseudoarabskim przyczółkiem, nad którym wisi ciągłe zagrożenie w postaci demonów atakujących nocą wszystkich niezależnie od poglądów, wyznania i rasy. Do tego kilkoro bohaterów, ewoluujących tak, żeby zaprowadzić zmiany – niby schematyczna podróż bohatera. Ale w ramach konwencji świeżo lekko i przyjemnie napisane. Więc co się stało w „Pustynnej włóczni”????
Jeżeli pierwsza część sagi rwała z kopyta i zaskakiwała zwrotami akcji, to w drugiej cały ten pęd zostaje wychamowany, przez dwie trzecie pierwszego tomu dostajemy prequel całości – spojrzenie spod turbana niejakiego Jardira. Ani się go przez to bardziej polubić nie da, ani specjalnie zrozumieć „co autor miał na myśli”. Jeżeli chodzi o umotywowanie jego działań, to średnio rozgarnięty czytelnik rozumiał motywy Jardira już w poprzednim tomie, jeżeli o sympatię to ze mną się nie udało – nie lubię zdrajcy nadal.
Dopiero w ostatniej części pierwszego tomu coś się zaczyna ślamazarnie dosyć ruszać, a pod koniec już wracamy niemal do prędkości narracji z „Malowanego człowieka” szkoda, że wtedy właśnie kończy się książka. I tu drobna i roztrząsana już z wydawcą w facebookowej dyskusji kwestia – dlaczego dzielić włos na czworo a w tym przypadku książkę napisaną jako całość na dwa tomy? Wydawca zasłania się wygodą czytania, kwestiamie estetycznymi itd. Do mnie te argumenty nie przemawiają – bo w takim przypadku oznacza to, że Anglicy i Amerykanie są lepsi od nas w czytaniu małych literek (u nich zarówno „Malowany człowiek” jak i „Pustynna Włócznia” zostały wydane w jednym tomie).
Z resztą rozbijanie przez polskich wydawców książek na niebotyczne ilości woluminów to nie jednostkowy przypadek, lecz raczej stała strategia sprzedażowa, np. na „Cykl Barokowy” Neala Stephensona – oryginalnie 3 (grube i owszem) tomy, w Polsce – osiem. Czy to kwestia tylko małych literek – nie sądzę.
Niemniej wracając do „Pustynnej Włóczni”, była dla mnie dość sporym rozczarowaniem, mam nadzieję, że drugi tom zatrze ten niesmak i nie sprawi, że porzucę ten cykl nie skończywszy go ( do tej pory porzuciłem tylko „Oko Jelenia” Pilipiuka, kiedy okazało się a) że czwarty tom nie kończy opowieści, b) że piąty tom (z którego zakupem przezornie postanowiłem się wstrzymać) nie kończy opowieści.

Na koniec mój skromny apel do autorów i wydawców:
Szanowni Państwo – czytelnik wie kiedy gra się z nim fair, a kiedy się go tnie po kolanach. Książka to moja umowa z Wami. Ja czytam, kupuję wrażenia, emocje, stany ducha. Wy piszecie po to żeby te stany ducha przekazać, a przy okazji parę groszy zarobić. Pamiętajcie co jest w tym duecie ważniejsze.

Po na prawdę niezłym i świeżym debiucie w postaci dwóch tomów „Malowanego człowieka” spodziewałem się kontynuacji co najmniej trzymającej poziom, jeżeli nie uderzającej od razu do sedna w mysl Hitchcockowskiej zasady, że zaczynać się powinno od trzęsienia ziemi. W końcu podkład w postaci wejścia w świat powieści już mamy. I to jak wspomniałem całkiem niezły. Trudno bowiem w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dwudziestoparoletni Brzeziński wsiadający na Kanadyjskiej prowincji do autobusu, mającego zawieźć go na miesięczny staż na Uniwersytecie Harvarda, to prolog niemal jak z bajki o Kopciuszku. Kopciuszku, który dzięki wytrwałości, przenikliwości i zdolności znacznie bardziej dalekowzrocznej oceny sytuacji, stał się w Ameryce postacią tak samo rozpoznawalną jak kontrowersyjną. Kariera naukowa, polityka pokojowego zaangażowania, mająca dokonywać stopniowego rozsadzania bloku sowieckiego i stanowczy charakter, przysporzyły Brzezińskiemu tyle samo zwolenników, co przeciwników.

Do tych ostatnich z pewnością nie należy Patrick Vaughan, autor biografii tego wybitnego męża stanu. Nie sposób podczas lektury nie zauważyć fascynacji autora osobą Zbigniewa Brzezińskiego, co momentami każe czytelnikowi zdystansować się odrobinę i jeszcze raz przemyśleć to, co właśnie przeczytał. Z drugiej ta widoczna fascynacja i rzetelność autora sprawia, że w tle portretu jednej osoby widać całą historię ostatniego półwiecza z okładem. W aktywności Brzezińskiego, przewijają się bliżej lub dalej (przeważnie jednak na wyciągnięcie ręki) procesy i wydarzenia, które ukształtowały (i wciąż kształtują) obecny świat.

To właśnie ten kontekst - wielość głosów budujących w dużej mierze książkę - od Jana Nowaka-Jeziorańskiego, po Madeleine Albright, tworzy wspaniały chór opisującym świat ostatnich 60 lat. Świat, w którym jedną z najbardziej decyzyjnych i wpływowych osób był i ciągle jest Zbigniew Brzeziński.

Lektura tej biografii, to czysta choć wymagająca pewnej świadomości politycznej i historycznej, przyjemność. Zwłaszcza w kontekście ciągle trwających w Polsce i na świecie zmian. Oprócz sylwetki wybitnego Polaka i Amerykanina, wnikliwy czytelnik zauważy bowiem znacznie więcej - koła historii, trafność diagnoz stawianych przed dziesięcioleciami, a w końcu także rozwiązania, mogące równie dobrze sprawdzić się na rodzimym poletku.

Dla mnie osobiście jest to lektura niezwykle ważna, bo zaprzeczająca tezie, że nie ma już autorytetów. Historia wciąż się pisze, a wśród jej autorów jest także Zbigniew Brzeziński.

Dwudziestoparoletni Brzeziński wsiadający na Kanadyjskiej prowincji do autobusu, mającego zawieźć go na miesięczny staż na Uniwersytecie Harvarda, to prolog niemal jak z bajki o Kopciuszku. Kopciuszku, który dzięki wytrwałości, przenikliwości i zdolności znacznie bardziej dalekowzrocznej oceny sytuacji, stał się w Ameryce postacią tak samo rozpoznawalną jak kontrowersyjną....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Schemat fabularny żywcem rżnięty z "Kota Leonarda" - no ale umówmy się, Dan Brown, nie ma być wysoką literaturą, stawiająca egzystencjalne pytania i zmuszającą do pogłębionej refleksji. Jak inżynier Mamoń stwierdził lubimy to co znamy, a Browna znamy na wylot, więc się czyta.
Godnym zauważenia jest potężna dawka product placementu zawarta w książce - myślę, że Volvo, Apple i Blackeberry nieźle się dorzuciły do autorskiego honorarium. Czyta się piorunem, ale sądzę, że równie szybko się zapomina.

Schemat fabularny żywcem rżnięty z "Kota Leonarda" - no ale umówmy się, Dan Brown, nie ma być wysoką literaturą, stawiająca egzystencjalne pytania i zmuszającą do pogłębionej refleksji. Jak inżynier Mamoń stwierdził lubimy to co znamy, a Browna znamy na wylot, więc się czyta.
Godnym zauważenia jest potężna dawka product placementu zawarta w książce - myślę, że Volvo, Apple...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chcę przejść ten szlak w wakacje - jeszcze nie w te, ale pierwszy wybór jak tylko będę miał wolny miesiąc, to będzie Camino del Santiago. Niesamowita wyprawa. Kapitalna książka.

Chcę przejść ten szlak w wakacje - jeszcze nie w te, ale pierwszy wybór jak tylko będę miał wolny miesiąc, to będzie Camino del Santiago. Niesamowita wyprawa. Kapitalna książka.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dżungla Hollywoodu od środka, czyli węgierskiego emigranta nauka pływania w basenie pełnym piranii. Świetnie się to czyta, zwłasza, że Joe Eszterhas jest zgorzkniałym, wrednym i okropnym opowiadaczem, jednocześnie będąc inteligentnym i niezwykle wdzięcznym bohaterem. Polecam.

Dżungla Hollywoodu od środka, czyli węgierskiego emigranta nauka pływania w basenie pełnym piranii. Świetnie się to czyta, zwłasza, że Joe Eszterhas jest zgorzkniałym, wrednym i okropnym opowiadaczem, jednocześnie będąc inteligentnym i niezwykle wdzięcznym bohaterem. Polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety już flaki z olejem, przeczytałem siłą rozpędu bo chciałem wiedzieć jak się skończy - a tu się nie skończyło. Chociaż nie wiedziałem, czy to taka nijaka końcówka czy zapowiedź kolejnego tomu. Teraz już wiem bo wyszedł piąty. Szczerze mówiąc już mi trochę lotto jak się skończy - "Oko Jelenia" to przykład tego, jak z fajnie zapowiadającego się tekstu żądza pieniądza i wydania "jeszcze tylko jednego" tomiku tworzy nieznośny tasiemiec. Trochę mi żal.

Niestety już flaki z olejem, przeczytałem siłą rozpędu bo chciałem wiedzieć jak się skończy - a tu się nie skończyło. Chociaż nie wiedziałem, czy to taka nijaka końcówka czy zapowiedź kolejnego tomu. Teraz już wiem bo wyszedł piąty. Szczerze mówiąc już mi trochę lotto jak się skończy - "Oko Jelenia" to przykład tego, jak z fajnie zapowiadającego się tekstu żądza pieniądza i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba przedawkowywać, bo odbija się czkawką, ale dozowany rozsądnie działa rewelacyjnie na główę, żołądek, i samopoczucie.

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba przedawkowywać, bo odbija się czkawką, ale dozowany rozsądnie działa rewelacyjnie na główę, żołądek, i samopoczucie.

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba przedawkowywać, bo odbija się czkawką, ale dozowany rozsądnie działa rewelacyjnie na główę, żołądek, i samopoczucie.

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba przedawkowywać, bo odbija się czkawką, ale dozowany rozsądnie działa rewelacyjnie na główę, żołądek, i samopoczucie.

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba przedawkowywać, bo odbija się czkawką, ale dozowany rozsądnie działa rewelacyjnie na główę, żołądek, i samopoczucie.

Bez Wędrowycza moje życie byłoby zdecydowanie uboższe. Książki Pilipiuka z tym bohaterem w roli głównej mają moc kompensacyjną. Kiedy myślisz, że z twoją głową zaczyna być gorzej, jedna akcja Jakuba potrafi uświadomić, że w porównaniu z chorą wyobraźnią autora Twoje problemy to absolutny szczyt życiowego poukładania i ładu psychicznego.

PS. Nie należy Jakuba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wojna końca świata" to monument. Epicki fresk o wzroście i upadku religijnej utopii. Tytułowy koniec świata staje się tutaj jak najbardziej namacalny, atmosfera schyłku, zmierzchu epoki jest obecna na niemal każdej stronie powieści Llosy. "Wojna..." gra emocjami czytelnika, niczym najlepszy manipulator, od epickiego uniesienia wspaniale odmalowanymi zwycięskimi bitwami, do rwącego żalu i poczucia klęski. Llosa w tej książce prezentuje całą gamę środków pisarskich - swobodnie przemieszcza się tak jak to tylko latynoscy pisarze potrafią - od magicznego realizmu zapomnianych wiosek, leżących na krańcu świata, do hollywoodzkiego niemal obrazowania wielkich batalii. Mistrzostwo!

"Wojna końca świata" to monument. Epicki fresk o wzroście i upadku religijnej utopii. Tytułowy koniec świata staje się tutaj jak najbardziej namacalny, atmosfera schyłku, zmierzchu epoki jest obecna na niemal każdej stronie powieści Llosy. "Wojna..." gra emocjami czytelnika, niczym najlepszy manipulator, od epickiego uniesienia wspaniale odmalowanymi zwycięskimi bitwami, do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam jeszcze jakieś mega stare wydanie tej książki pod innym tytułem - "Warstwy Wszechświata" :)

Mam jeszcze jakieś mega stare wydanie tej książki pod innym tytułem - "Warstwy Wszechświata" :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest po prostu niesamowita! Dawno nie czytałem czegoś, co tak mocno wbiłoby mnie w glebę. Język McCarthy'ego - jego zwięzłość, precyzja, ascetyczność - to coś, co pozwala wyobraźni na wiele, jednocześnie trzymając opowieść w bardzo mocnych ryzach (tutaj brawa dla tłumacza). Czytając "Drogę" wpadłem w jakiś trans i nie mogłem zupełnie przestać, a czytając ją po raz drugi miałem wrażenie, że autor cyzelował każde słowo, nad każdym się zastanawiał, tak by wyłuskać do szczytu możliwości melodię każdego ze zdań. Wizja McCarthy'ego jest przerażająca, ale jest jednocześnie opisana w sposób godny mistrza.
Czekam niecierpliwie na "Krwawy Południk".

Ta książka jest po prostu niesamowita! Dawno nie czytałem czegoś, co tak mocno wbiłoby mnie w glebę. Język McCarthy'ego - jego zwięzłość, precyzja, ascetyczność - to coś, co pozwala wyobraźni na wiele, jednocześnie trzymając opowieść w bardzo mocnych ryzach (tutaj brawa dla tłumacza). Czytając "Drogę" wpadłem w jakiś trans i nie mogłem zupełnie przestać, a czytając ją po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo się to sympatycznie czyta - średniowiecze, husyci, Dolny Śląsk = na prawdę sympatyczna powieść przygodowa. Niestety w "Lux Perpetua" czuć, że Sapkowski pisał na wyścigi z czasem, chyba przysnął do jakiegoś deadline'u, bo końcówka aż boli od uproszczeń i fabularnych hollywoodzkich skrótów. Ale cóż jako całość Trylogia ma się całkiem nieźle. Chciałbym w któreś wakacje przejechać trasą Reynevana po polsko-czeskim pograniczu i poczuć klimat trochę bliżej. Acha! - Reynevan - ciapa straszna, bohater zupełnie niebohaterski i czemu on tak ciągle biega?

Bardzo się to sympatycznie czyta - średniowiecze, husyci, Dolny Śląsk = na prawdę sympatyczna powieść przygodowa. Niestety w "Lux Perpetua" czuć, że Sapkowski pisał na wyścigi z czasem, chyba przysnął do jakiegoś deadline'u, bo końcówka aż boli od uproszczeń i fabularnych hollywoodzkich skrótów. Ale cóż jako całość Trylogia ma się całkiem nieźle. Chciałbym w któreś wakacje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak! Oscara przeczytałem jednym tchem - siadłem, dwie godziny potem wstałem i poszedłem na długi spacer. Po tej książce spacer jest sprawą fundamentalną.

Tak! Oscara przeczytałem jednym tchem - siadłem, dwie godziny potem wstałem i poszedłem na długi spacer. Po tej książce spacer jest sprawą fundamentalną.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiadomo - "Skazani na Shawshank", ale poza tym opowiadaniem no i może "Uczniem Szatana" nie bardzo jest się czym jarać. Takie czytadełko.

Wiadomo - "Skazani na Shawshank", ale poza tym opowiadaniem no i może "Uczniem Szatana" nie bardzo jest się czym jarać. Takie czytadełko.

Pokaż mimo to