-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-01-11
2014-02-11
Do książki od początku podeszłam dość sceptycznie. Złe kody podświadomości? Powtarzanie na głos dobrych kodów, aby zastąpić te złe? Nie byłam do końca przekonana. Zawsze myślałam, że aby znaleźć szczęście i wieść szczęśliwe życie potrzeba ciągłego działania, spełniania marzeń, realizacji celów, przyjaźni, miłości. A autorka przedstawia to w zupełnie inny sposób. Twierdzi, że do naszego szczęścia nie potrzebni są żadni inni ludzie; że nie powinniśmy uzależniać swojego samopoczucia od innych. I udowadnia to.
"Nie boję się zmian. Wychodzę im naprzeciw."
Ciekawą rzeczą jest sam wygląd książki. Znajdujemy w niej "karty pracy", które mamy wypełniać. Na przykład autorka podaje nam jakiś fałszywy kod, a pod spodem zostawia miejsce, w które powinniśmy wpisać ten dobry, prawidłowy. Do tego książka jest naprawdę ładnie wydana, pełna rysunków oraz ręcznie napisanych sentencji. Poradnik więc nie tylko spełnia swoje zadanie (a spełnia), ale też cieszy oko czytelnika.
Ale przejdźmy do oceny. Na początku napisałam, że podchodziłam dość sceptycznie do tej książki. I ten sceptycyzm utrzymywał się gdzieś do dwusetnej strony. Nie wiem gdzie uciekł, może autorka poprzez swoją książkę przeprowadziła pewnego rodzaju masowe pranie mózgu, ale ostatecznie przekonałam się do rad, które są zawarte w Treningu Szczęścia. Zrozumiałam co Pawlikowska chciała mi przekazać od pierwszej strony. To, że JA jestem panią własnego życia i to jak je przeżyje zależy tylko ode MNIE.
"Masz prawo czuć to, co czujesz.
Masz prawo myśleć inaczej niż wszyscy.
I nie musisz się z niczego tłumaczyć.
Przed nikim.
Z wyjątkiem samej siebie."
Nie zgadzam się może ze wszystkimi twierdzeniami zawartymi w tej książce, ale pozostałe uświadomiły mi parę ważnych rzeczy. Warto samodoskonalić się. Warto przestać porównywać się do innych ludzi i przestać interesować się ich życiem. Bo to NASZE życie jest ważne i tylko my możemy je przeżyć.
Jedyny minus Treningu Szczęścia jaki znalazłam to powtarzanie się grupy kodów przez kilka następnych rozdziałów. Ja rozumiem, że służy to ich utrwaleniu, ale ile można? Ciągłe wpisywanie tego samego było czasem dla mnie dość uciążliwe i irytujące. Zdarzały się też nawiązania do poprzednich tomów - brak zapoznania z nimi skutkował niepełnym zrozumieniem danego rozdziału. Na szczęście nie zdarzało się to często, więc pomijając drobne wyjątki Trening Szczęścia spokojnie można czytać niezależnie z resztą książek autorki.
"Nie oczekuję wdzięczności ani wzajemności, bo dobre uczynki nie są narzędziem do sterowania ludźmi."
Trening Szczęścia to książka godna polecenia. Mimo początkowej "fazy buntu" jaką u mnie wywołała, uważam, że to pozycja wartościowa i godna poświęcenia swojego czasu. Uświadamia nas. Trochę zmienia nasz punkt widzenia. No i motywuje do poszukiwania szczęścia, więc chyba warto :)
www.miedzy-stronnicami.blogspot.com
Do książki od początku podeszłam dość sceptycznie. Złe kody podświadomości? Powtarzanie na głos dobrych kodów, aby zastąpić te złe? Nie byłam do końca przekonana. Zawsze myślałam, że aby znaleźć szczęście i wieść szczęśliwe życie potrzeba ciągłego działania, spełniania marzeń, realizacji celów, przyjaźni, miłości. A autorka przedstawia to w zupełnie inny sposób. Twierdzi,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-06
Bohiń Tadeusza Konwickiego niestety nie mogę zaliczyć do moich ulubionych lektur. Mimo, że historia Heleny i Eliasza była ciekawa, to sposób jej przedstawienia zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Miałam wrażenie, że autor zamiast skupić się na fabule i przedstawieniu bohaterów (czyli na tym, co dla mnie najważniejsze) zajął się szczegółowymi opisami przyrody oraz miejscowości, w której toczy się akcja - Bohini.
"Mijają świty, dnie, wieczory. Wokół trzęsawiska banałów. Banalnych odruchów ludzkich, banalnych zdarzeń, banalnych krajobrazów. Życie zwolnione, życie odcedzone."
Książkę polecam miłośnikom kultury XIX-wiecznej. Ja niestety czytałam pod przymusem i nie z taką łatwością jak bym chciała... Momentami bardzo mnie nudziła i jedyne na co miałam ochotę, to odłożyć ją na półkę... Gdyby tam wyciąć połowę opisów, bardziej rozwinąć bohaterów, to książkę czytałoby się zdecydowanie przyjemniej!
www.miedzy-stronnicami.blogspot.com
Bohiń Tadeusza Konwickiego niestety nie mogę zaliczyć do moich ulubionych lektur. Mimo, że historia Heleny i Eliasza była ciekawa, to sposób jej przedstawienia zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Miałam wrażenie, że autor zamiast skupić się na fabule i przedstawieniu bohaterów (czyli na tym, co dla mnie najważniejsze) zajął się szczegółowymi opisami przyrody oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-24
Po Zapomniane sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze z powodu kwietniowego motywu wyzwania Grunt to Okładka (czerń i biel), a po drugie - książka jest pod patronatem serwisu Lubimy Czytać i najzwyczajniej w świecie byłam jej ciekawa. No i ta okładka! Spokojnie mogę ją zaliczyć do grona moich ulubionych.
Nie nastawiałam się na to, że mam w rękach arcydzieło, ani nic szczególnego. Liczyłam po prostu na przyjemną i łatwą lekturę. Dostałam to, a nawet więcej!
Mam problem: widzę migawki przyszłości, jakby to były wspomnienia. Ale przeszłość jest dla mnie tajemnicą. Pamiętam, co będę miała na sobie jutro i kłótnię, która zdarzy się dopiero po południu. Ale nie wiem, co jadłam wczoraj na kolację. Radzę sobie dzięki notatkom, mamie i najlepszej przyjaciółce, Jamie, i system jakoś działa...
"Przeszłość jest dla mnie stracona, teraźniejszość to przygoda, a przyszłość - wspomnienie..."
Tak w skrócie historię przedstawia opis z tylnej okładki książki. Zainteresował mnie. Sugerował coś zupełnie nowego, coś czego jeszcze nie było (albo raczej ja niczego takiego jeszcze nie czytałam). No i rzeczywiście Cat Patrick miała świetny pomysł na powieść!
London Lane jest bohaterką ciekawą, inteligentną w taki życiowy sposób i nieprzesadzoną. Łatwo ją polubić oraz wczuć się tak, aby przeżywać wszystkie wydarzenia wraz z nią. Dzięki narracji pierwszoosobowej (za którą normalnie raczej nie przepadam) możemy dokładnie śledzić proces zapominania i odczucia bohaterki.
Sama historia jest niesamowicie ciekawa, akcja rozwija się dość szybko, dzięki czemu łatwo wciąga. Brakuje mi tylko większej ilości informacji na temat przypadłości London. Jak dla mnie ten temat autorka opisała trochę po macoszemu - można by to bardziej rozwinąć. Momentami całość wydawała się lekko naciągana, ale z racji, że to debiut autorki, można było przymknąć na to oko.
"Zabawne jak możliwości dodają skrzydeł. Zabawne jak rzeczywistość ściąga z powrotem na ziemię."
Książkę polecam molom poszukujących czegoś świeżego, nowego. Oczekujący czegoś ambitnego raczej nie będą zachwyceni. Szczególnie spodoba się osobom, które mają ochotę na coś przyjemnego, lekkiego, ale jednocześnie zaskakującego i z zakończeniem dającym do myślenia, niespodziewanym. Na deszczowy wiosenny wieczór idealna!
www.miedzy-stronnicami.blogspot.com
Po Zapomniane sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze z powodu kwietniowego motywu wyzwania Grunt to Okładka (czerń i biel), a po drugie - książka jest pod patronatem serwisu Lubimy Czytać i najzwyczajniej w świecie byłam jej ciekawa. No i ta okładka! Spokojnie mogę ją zaliczyć do grona moich ulubionych.
Nie nastawiałam się na to, że mam w rękach arcydzieło, ani nic...
2014-07-28
Książki Ewy Nowak czytałam głównie na początku gimnazjum. Sięgałam po losowe tomy i zaczytywałam się w przygodach bohaterów. Mimo, że autorka poruszała dość trudne tematy, to robiła to w tak umiejętny sposób, że czytało się łatwo i przyjemnie. Jakiś czas temu postanowiłam powrócić do serii Miętowej i przeczytać wszystkie tomy w odpowiedniej kolejności. Zaczęłam oczywiście od Wszystko, tylko nie mięta.
Książka opowiada o losach rodziny Gwidoszów - Malwiny, która właśnie rozpoczęła naukę w liceum; Kuby, typowego amanta, Marysi - wyjątkowo ciekawego dziecka oraz ich zwariowanych rodziców. Pierwsze miłości, problemy i przyjaźnie, a to wszystko rozgrywające się w Warszawie z XXI wieku.
"Człowiek musi cierpieć, bo inaczej nigdy nie nauczy się doceniać szczęścia. Radość i cierpienie to dwie połówki tego samego jabłka."
Ewa Nowak należy do nielicznego grona polskich autorów, których książki czytam. Oczywiście nie mam nic do polskiej literatury, ale rzadko zdarza mi się po nią sięgać, niestety. Uważam, że wybór młodzieżówek, dystopii i innych jest nadal dość mały, ale mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Odbiegam od tematu. W każdym razie chciałam napisać, że Wszystko, tylko nie mięta, to jedna z tych książek, która wpasowuje się w moje gusta i czytanie jej było wielką przyjemnością! Mimo, że okładka jest... hm... raczej średnia i odrzucająca (po co ten kubek i buty?!), to obiecuję Wam, że jej wnętrze jest o wiele, wiele lepsze!
Główni bohaterowie Mięty są wyraziści, charakterystyczni i ciekawi. Macie tak czasami, że postaci Wam się mieszają, nie pamiętacie kto jest kim, bo autor trochę zawalił na początku i poskąpił opisów i stworzenia WYJĄTKOWYCH bohaterów? Ja bardzo dobrze znam to uczucie i na szczęście tutaj z postaciami było wszystko w porządku. Książkę skończyłam jakieś dwa tygodnie temu, a nadal pamiętam ich imiona, więc jest w porządku ;). Najbardziej polubiłam chyba małą Marysię, która jest po prostu czarującą dziewczynką, a jej pytania często mnie rozbrajały. Generalnie książka jest zabawna, przez co jeszcze łatwiejsza w odbiorze.
Czytanie tej Mięty to naprawdę sama przyjemność, atmosfera jest taka... ciepła. Wyobrażam sobie siebie siedzącą pod kocykiem, pijącą kakao i czytającą tę właśnie książkę! (Nie za bardzo potrafię wytłumaczyć, o co mi chodzi... Mój mózg zjeżdża już na dziwne tory, eh...) Być może jest to lektura bardziej jesienna, ale z racji, że jest bardzo lekka, to na wakacje również się nadała. Do tego większość bohaterów wzbudziło moją sympatię - czego więcej chcieć?
"Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."
Wszystko, tylko nie mięta nie jest tworem wybitnym, to raczej powieść, od której nie oczekujemy zbyt wiele, a ona w zamian zapewnia dobrze spędzony wieczór. Uważam, że najlepiej wpasuje się w gust czytelników poniżej dwudziestego roku życia, ale i tak pewnie znajdą się wyjątki. Trochę szkoda, że książka jest tak krótka, a historie Malwiny i Kuby - za mało rozwinięte. Wiem, że w kolejnych "częściach" z "serii" mogą się jeszcze pojawić, ale będą to postaci raczej drugoplanowe, więc...
Książkę polecam wszystkim tym, którzy za parę tygodni wracają do szkoły i szukają czegoś lekkiego i szybkiego do przeczytania podczas "zajętych i pełnych nauki" dni. Jednak cała reszta też powinna zainteresować się tą pozycją i sprawdzić, czy to coś dla nich ;).
Książki Ewy Nowak czytałam głównie na początku gimnazjum. Sięgałam po losowe tomy i zaczytywałam się w przygodach bohaterów. Mimo, że autorka poruszała dość trudne tematy, to robiła to w tak umiejętny sposób, że czytało się łatwo i przyjemnie. Jakiś czas temu postanowiłam powrócić do serii Miętowej i przeczytać wszystkie tomy w odpowiedniej kolejności. Zaczęłam oczywiście...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-24
Całe życie Tris legło w gruzach. Okazuje się, że to wszystko, w co dotychczas wierzyła, było iluzją, kłamstwem. Matka Tobiasa zniosła frakcje i sprawuje tyrańskie rządy nad miastem. Osoby niezadowolone z obecnego stanu rzeczy zaczynają się buntować i chcą wiedzieć, co jest za płotem. A najbardziej niespodziewane jeszcze nadejdzie...
"A może przebaczenie polega właśnie na ciągłym odsuwaniu od siebie bolesnych wspomnień, póki czas nie uleczy ran i gniewu, i póki krzywdy nie zostaną zapomniane."
"Niezgodna" bardzo mi się podobała, "Zbuntowana" niestety była już mocno średnia... A co z "Wierną"? Hm... Na razie mam mieszane uczucia, ale mam nadzieję, że podczas pisania trochę sobie wszystko poukładam w głowie. Książka dzieli się na dwie części - jedna to wolno płynąca akcja (choć w sumie trudno to akcją nazwać...), a druga - szalona jazda kolejką górską, bądź spływ w dół rwącej rzeki. Problem w tym, że: 1) pierwsza część to... 9/10 książki i 2) była przeplatana ochami i achami dwójki głównych bohaterów, bądź ich ciągłymi kłótniami. Głupota czasami wypływała ze stron... Bo, uwaga, kto normalny całowałby swojego chłopaka/dziewczynę, będąc pod ostrzałem, zamiast uciekać?! Rozumiem, że wielka miłość i te sprawy, ale bez przesady! Druga część natomiast wreszcie porwała mnie i jakoś tak trochę bardziej zrozumiałam Tris.
Bohaterowie zamiast rozwijać się, raczej cofali się. Przez większość czasu nie rozumiałam właściwie, co się dzieje i DLACZEGO. Większość postaci, które wcześniej naprawdę lubiłam, albo zeszły na dalszy plan, albo zaczęły mnie irytować. Większości scen z Cztery nie mogłam wycierpieć - nie mam pojęcia co się z nim stało! Gdyby ktoś zapytał się mnie po przeczytaniu "Niezgodnej" o ulubionych męskich bohaterów, zdecydowanie umieściłabym go w pierwszej piątce. Teraz, niestety, trafiłby na szary koniec. Veronica Roth - what do you think you're doing?!
Może to Was zaskoczy, ale zakończenie wyjątkowo mi się podobało. Co prawda wiedziałam jak to się skończy, ale mimo wszystko przepłakałam ostatnie pięćdziesiąt stron. Nie dlatego, że wyjątkowo przywiązałam się do bohaterów, nie dlatego, że nie chciałam kończyć trylogii... Ja po prostu zawszę płaczę we wzruszających momentach. A TEN moment został całkiem umiejętnie opisany i przedstawiony. Więc aż tak źle nie było.
"Stworzymy dom gdzieś w sobie i będziemy go wszędzie ze sobą nosić."
Jak podsumuję tę trylogię? Ujdzie. Raczej (napewno!) nie będę do niej wracać, ale też nie podrę i nie spalę wszystkich części. Zastanawiam się tylko, gdybym wtedy nie weszła na tego Instagrama i niezaspojlerowała sobie zakończenia, to czy "Wierna" podobałaby mi się bardziej... W sumie to wątpię, ale i tak od wtedy unikam potencjalnych źródeł spojlerów...
Całe życie Tris legło w gruzach. Okazuje się, że to wszystko, w co dotychczas wierzyła, było iluzją, kłamstwem. Matka Tobiasa zniosła frakcje i sprawuje tyrańskie rządy nad miastem. Osoby niezadowolone z obecnego stanu rzeczy zaczynają się buntować i chcą wiedzieć, co jest za płotem. A najbardziej niespodziewane jeszcze nadejdzie...
"A może przebaczenie polega właśnie na...
2014-07-19
Kurcze. Nie spodziewałam się, że jakakolwiek seria o wampirach może mnie jeszcze zainteresować. Bo większość paranormali już po prostu nie jest dla mnie. Ci infantylni bohaterowie, przewidywane zakończenia, sztuczne dialogi... Jak dobrze, że Pocałunek Cienia (i poprzednie dwa tomy serii) nie należy do tej grupy! Jak dobrze, że (jak na razie) części Akademii Wampirów są coraz lepsze! Często się zdarza, że pierwsza część serii jest genialna, a kontynuacja okazuje się pisana na siłę lub po prostu gorsza. Mogłabym tu wymienić kilka książek, ale nie chcę odbiegać od tematu. To raczej materiał na oddzielny wpis... W każdym razie, w tym przydługim wstępie chciałam napisać, że Pocałunek Cienia mnie nie zawiódł, czytało się świetnie choć... Hm. Mam jedno "ale".
" O mój Boże. Uprzejme słowo od Rose Hathaway. Mogę umrzeć jako szczęśliwy człowiek."
Rose próbuje pozbierać się po stracie jednego z przyjaciół. Fakt, że zaczyna wariować i widzieć duchy, nie pomaga jej w tym. Do tego Lissa chce wrócić do magii i opanować żywioł ducha, co niestety źle na nią wpływa. Zbliżająca się rozprawa Daszkowa też kiepsko wpływa na humor małej dampirzycy. No i... Dymitr. Wie, że nigdy nie będzie mogła z nim być, co nie powstrzymuje jej uczuć do niego. Wszystko układa się źle, a ma być jeszcze gorzej.
Jak już pisałam na początku, Pocałunek Cienia był nawet lepszy od W szponach mrozu. Większą część książki przeczytałam w drodze nad morze (GIGANTYCZNE korki) i nawet nie zauważyłam jak ten czas szybko minął. Na całego wciągnęłam się w akcje, która na początku powoli się rozwijała, aż w końcu zaczęła pędzić pod koniec. I choć stałam w korku, czułam się jak podczas jazdy bez trzymanki! Nie było momentów, w których nic się nie działo i bym musiała czytać na siłę. To była prawdziwa książkowa przyjemność!
"Szaleńcy rzadko kwestionują swoje zdrowe zmysły."
Rose przechodzi widoczną przemianę. Nie tracąc swojego charakterku, zaczyna podejmować odpowiedzialne decyzje, ale też trochę myśleć o sobie. Wcześniej denerwowało mnie (ale tylko trochę!) to ślepe oddanie Lisie, odrzucanie własnych potrzeb i to całe motto Oni są najważniejsi. Na szczęście się ogarnęła. Wreszcie! A słabym punktem, o którym pisałam wcześniej, był... Dymitr. Co za drewno! Wcześniej się to tak w oczy nie rzucało, ale teraz "relacja" jego i Rose średnio mi się podobała. Może dlatego, że ani razu nie dane mi było poznanie prawdziwych uczuć Dymitra i ogólnie jego jako postaci? Pani Mead niestety strasznie skąpi informacji na jego temat... W recenzji poprzedniej części pisałam, że polubiłam Adriana. Zmieniłam zdanie. UWIELBIAM GO! Jego teksty, jego osoba, sceny, w których się pojawił - wszystko! Może odstawiam tu za duży fangirling, ale co tam... Razem z Rose przekonałam się też do Christiana. Ciekawe jak nasza znajomość się później rozwinie ;).
"Wolność, pomyślałam. To był jedyny prezent, na który czekałam."
Podsumowując, Pocałunek Cienia jest książką przyjemną, wakacyjną, z zakończeniem wciskającym w fotel (Richelle, czemu nam to robisz?). Pierwszy tom nie był tak dobry, ale widoczna jest tu tendencja zwyżkowa. Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po AW to koniecznie to zróbcie! Nawet jeśli początek trochę Was zniechęcił to nie poddawajcie się :).
Kurcze. Nie spodziewałam się, że jakakolwiek seria o wampirach może mnie jeszcze zainteresować. Bo większość paranormali już po prostu nie jest dla mnie. Ci infantylni bohaterowie, przewidywane zakończenia, sztuczne dialogi... Jak dobrze, że Pocałunek Cienia (i poprzednie dwa tomy serii) nie należy do tej grupy! Jak dobrze, że (jak na razie) części Akademii Wampirów są...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-16
Trochę zwlekałam zanim sięgnęłam po Zbuntowaną. Zawsze, po świetnym początku serii/trylogii trochę się waham, boję się, że kontynuacja mnie zawiedzie. Do tego czytałam tak dużo niepochlebnych opinii na temat Zbuntowanej. Z drugiej strony nienawidzę nie kończyć serii... I jak tu nie mieć dylematu? Zaraz mogą pojawić się spojlery z poprzedniej części.
Tris i Cztery muszą uciekać z miasta i ukrywają się na terenach Serdeczności. Erudycja wraz ze zdrajcami z Nieustraszoności zaatakowała Altruizm i szuka niezgodnych. Już nigdzie nie jest bezpiecznie. Tris nadal roztrząsa swoje wybory, opłakuje bliskich i traci chęć do życia. Cały czas igra ze śmiercią, a Tobias nie jest w stanie powstrzymać jej od ciągłego ryzyka. KONIEC spojlerów.
"Już myślałem, że nigdy nie przestanie działać i będę musiał cię zostawić, żebyś... wąchała kwiatki czy co tam chciałaś robić na haju."
Tak jak myślałam, Zbuntowana raczej mnie zawiodła. Nie była to może zła książka, po prostu mocno średnia. Początek zapowiadał się ciekawie, ale niestety im dalej tym... nudniej. Nie wiem skąd u mnie ta obojętność na losy bohaterów, których tak pokochałam czytając Niezgodną. Książka mi się dłużyła i co chwile odliczałam ile stron zostało do końca rozdziału. Na szczęście opłacało się nudzić, bo już końcówkę przeczytałam błyskawicznie. Wreszcie zaczęła się jakaś akcja!
Od pierwszych stron Niezgodnej Tris podbiła moje serce i uwielbiałam czytać historię z jej punktu widzenia. Tym razem trochę przesadzała (jej zachowanie streszcza poniższy obrazek), a jej związek z Cztery był już mocno przesadzony. Za to Cztery po prostu... Grrrr! Nienawidzę jak z twardego, stanowczego bohatera robi się taka mimoza. Eh...
"Czasem ludzie po prostu chcą się czuć szczęśliwi, nawet jeśli to złudzenie."
Nie za bardzo wiem, co więcej powinnam napisać, bo po prostu się zawiodłam. Bardzo, bardzo, bardzo nie chciałam wierzyć w te niepochlebne recenzje. Ale zakończenie bardzo mnie zaskoczyło i już nie mogę się doczekać aż sięgnę po Wierną! Moje nadzieje rosną i liczę na epickie zakończenie tej trylogii!
Trochę zwlekałam zanim sięgnęłam po Zbuntowaną. Zawsze, po świetnym początku serii/trylogii trochę się waham, boję się, że kontynuacja mnie zawiedzie. Do tego czytałam tak dużo niepochlebnych opinii na temat Zbuntowanej. Z drugiej strony nienawidzę nie kończyć serii... I jak tu nie mieć dylematu? Zaraz mogą pojawić się spojlery z poprzedniej części.
Tris i Cztery muszą...
2014-07-11
Znowu złamałam jedną z moich zasad dotyczących książek. Miałam nie zaczynać żadnych nowych serii, dopóki nie dokończę innych... Niestety nie wyszło. Tak jak i postanowieniem, by nie kupować nowych książek. Wkrótce na blogu zaprezentuję Wam jak to "nic nie kupowałam" :). Ale przechodząc do Mechanicznego Anioła. Odleżał już swoje na półce, ale nie planowałam czytania go w najbliższym czasie. Jednak brakowało mi świata Nocnych Łowców, więc stwierdziłam, że Piekielne Maszyny umilą mi czekanie na Miasto Niebiańskiego Ognia... Swoją drogą, ktoś wie kiedy w Polsce pojawi się finał serii?
Po śmierci ciotki szesnastoletnia Tessa przemierza ocean, aby zamieszkać wraz z bratem w Londynie. Niestety wpada w pułapkę i zostaje porwana przez Mroczne Siostry. Odkryje swoje niesamowite zdolności i pozna londyński Podziemny Świat. Pomoże też Nocnym Łowcom w rozwiązaniu pewnej zagadki, a ani w zamian pomogą w poszukiwaniach brata Tessy. Dziewczyna nie spodziewa się kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za jej porwanie...
" - To było niegrzeczne. Wiele osób porównywało patrzenie na mnie z wpatrywaniem się w blask słońca.
- Jeśli mieli na myśli to, że potrafisz przyprawić o ból głowy, to mieli rację."
Miło było znowu powrócić do świata Nocnych Łowców. Nie miałam pojęcia jak bardzo mi tego brakowało. Z początku miałam pewne wątpliwości, co do tego typu powieści umiejscowionej w Londynie z czasów wiktoriańskich. Te gorsety, strojne suknie, dżentelmeni i cała ta otoczka kompletnie mi nie pasowała do odważnych wojowników. Jednak pomyliłam się. Tamte klimaty idealnie mi przypasowały i nawet dodawały nutkę tajemniczości i wyrafinowania.
Od samego początku nie mogłam się powstrzymać od porównywania postaci z Mechanicznego Anioła do tych z Darów Anioła. I rzeczywiście podobieństwa były dość znaczne, ale na szczęście po czasie bohaterowie zaczęli nabierać charakteru i wyróżniać się. Choć jacyś genialni nie byli i mam nadzieję, że z czasem dowiemy się o nich więcej. Ostatecznie więc mogę powiedzieć, że Cassandra Clare nie kopiowała pomysłów i wymyśliła coś nowego. A właśnie powtórek się tu najbardziej obawiałam.
"Sugerujesz, że resztki mojej reputacji zostały nietknięte? - zapytał Will z udawanym przerażeniem. - Najwyraźniej coś źle zrobiłem. Albo nie zrobiłem czegoś złego, tak też może być. - Zabębnił pięścią w bok powozu. - Thomas! Musimy natychmiast ruszać do najbliższego burdelu! Szukam skandalu i podejrzanego towarzystwa."
Najbardziej ze wszystkich chyba polubiłam Jema (oczywiście zaraz za Willem, to oczywiste). Już nie mogę się doczekać jak dalej potoczą się jego losy. Wątek miłosny akurat średnio mi przypasował i nie jestem szczególnie zainteresowana jego kontynuacją. Chyba, że autorka jeszcze jakoś mnie zaskoczy. Było by miło. Fragmenty, w których pojawiał się Magnus i Camille również były ciekawe - fajnie jest poczytać o przeszłości znanych już nam bohaterów.
Mechaniczny Anioł nie zachwycił mnie, choć uważam, że historia ma w sobie potencjał. Bez wątpienia sięgnę po kolejne części. Jeśli lubicie Nocnych Łowców to serdecznie zachęcam Was do przeczytania. Z książką spędziłam miłe chwile i już zawsze będzie mi się bardzo dobrze kojarzyć ;). No i jeszcze ten humor charakterystyczny dla Clare na pewno skutecznie poprawi Wam nastrój!
Znowu złamałam jedną z moich zasad dotyczących książek. Miałam nie zaczynać żadnych nowych serii, dopóki nie dokończę innych... Niestety nie wyszło. Tak jak i postanowieniem, by nie kupować nowych książek. Wkrótce na blogu zaprezentuję Wam jak to "nic nie kupowałam" :). Ale przechodząc do Mechanicznego Anioła. Odleżał już swoje na półce, ale nie planowałam czytania go w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-04
Grę w kłamstwa przeczytałam już baaaardzo dawno temu i zdążyłam pozapominać sporo istotnych szczegółów. Trochę się martwiłam, że nie będę ogarniać co się dzieje, ale na szczęście jak tylko zaczęłam czytać, nie było takiego problemu, bo wszystko sobie przypomniałam, a prolog, który w skrócie opisywał akcje poprzedniego tomu, jeszcze bardziej mi w tym pomógł. Więc obyło się bez czytania ostatniego rozdziału Gry w Kłamstwa, szukania streszczeń w internecie i innych sposobów, które zazwyczaj używam w takich przypadkach ;).
Niewiele pamiętam ze swojego życia, pozostały zaledwie przebłyski wspomnień. Wiem jedno: nie tak dawno miałam wszystko - wspaniałych przyjaciół, cudownego chłopaka i kochającą rodzinę. Teraz Emma, moja siostra bliźniaczka, zajęła moje miejsce i desperacko próbuje rozwikłać zagadkę mojego zniknięcia. Jednak czuje, że ktoś śledzi każdy jej ruch...
- opis z okładki
Emma jest dziewczyną spokojną, raczej poukładaną i doświadczoną przez życie. Wie jak wygląda prawdziwy świat, nigdy nie leżała na forsie, dobrze znana jej jest ciężka praca, a zaufanie do obcych ludzi przychodzi jej z trudem. Gdy zajmuje miejsce swojej martwej siostry bliźniaczki i próbuje rozwiązać zagadkę jej morderstwa, nie jest jej łatwo się dostosować. Sutton nigdy nie brakowało pieniędzy, była popularna, rozpuszczona... Emma zastępuje ją i nie wie co robić, nie wie kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. No i Ethan - tajemniczy samotnik, jedyna osoba, której Emma może ufać i która zna jej tajemnicę. Do tego widocznie mają się ku sobie, ale dziewczyna nie jest gotowa na związek w środku poszukiwać zabójcy siostry bliźniaczki.
Pierwsza część podobała mi się, ale jakoś szczególnie mnie nie porwała. Nigdy Przenigdy przekonało mnie do siebie o wiele bardziej. Shepard ma wyjątkową umiejętność do zainteresowania czytelnika i wciągnięcia go w akcję. No bo niby nic specjalnego, a tylko czeka się by sięgnąć po kolejne części. Podoba mi się jak autorka przedstawia kontrasty między życiem Sutton, a Emmy. Same postaci też są całkiem niezłe, choć jak dla mnie za mało szczegółowo opisane. Liczę, że zostanie to nadrobione w kolejnej części (która, swoją drogą, już dziś będzie moja! :]). Przyjemna jest też ta specyficzna atmosfera tajemnicy, to jak autorka starannie wydziela informacje, które co jakiś czas dostajemy.
Jedyne, czego się boję to, to że tak jak PLL, seria będzie niemiłosiernie przeciągana. Nie lubię jak ktoś pisze kolejne tomy tylko i wyłącznie dla kasy, a przy tym tylko niepotrzebnie wszystko rozwleka. Zobaczymy jak to tutaj z tym będzie.
Z Nigdy Przenigdy jestem bardzo zadowolona i uważam, że to świetna lektura na wakacje! Jeśli jeszcze nie sięgneliście po Grę w Kłamstwa to koniecznie to zróbcie. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale bezsprzecznie można zaliczyć ją do tych lekkich i przyjemnych w odbiorze.
Grę w kłamstwa przeczytałam już baaaardzo dawno temu i zdążyłam pozapominać sporo istotnych szczegółów. Trochę się martwiłam, że nie będę ogarniać co się dzieje, ale na szczęście jak tylko zaczęłam czytać, nie było takiego problemu, bo wszystko sobie przypomniałam, a prolog, który w skrócie opisywał akcje poprzedniego tomu, jeszcze bardziej mi w tym pomógł. Więc obyło się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-25
Uwaga. Przygotujcie się na długaśny wywód, który prawdopodobnie będę pisać na kilka razy. I w sumie wątpię, czy kiedykolwiek uda mi się napisać o wszystkim tym, o czym bym chciała. No i o czym powinnam... Będzie tu zarówno o samej części siódmej, ale też i o całości, jaką jest seria Jutra. Spoilerów postaram się unikać. Życzę miłego czytania.
"Kiedy będę mogła żyć dalej? Kiedy zdołam o tym wszystkim zapomnieć? Wiedziałam, że odpowiedź jest prosta. Nigdy. Nigdy. Niektóre rzeczy się kończą. Ale nie wojna."
Ponad rok temu Ellie wraz z przyjaciółmi wyruszyli na biwak, zapuszczając się aż do Piekła - dziewiczego miejsca ukrytego w Australijskich górach. Nie spodziewali się, że w tym czasie na ich kraj napadnie jakieś nieznane mocarstwo. Ale tak to właśnie bywa - śmierć i wojna przychodzą niespodziewane. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy robili wszystko, by powstrzymać najeźdźców przed inwazją. Wysadzanie mostów, siedzib dowódców i innych istotnych miejsc. Zmienili się bardzo. A teraz przyszła pora na prawdziwe działania wojenne, sabotaż 24/7. Co jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem?
Z tą grupą zżyłam się na tyle, że wszystkie akcje, niebezpieczeństwa, ale również chwile w Piekle, przeżywałam razem z nimi. Bardzo nie chciałam kończyć tej serii... A jeszcze bardziej nie chciałam zwlekać z sięgnięciem po następny tom. I jak tu utrzymać zdrowie psychiczne? A siódmy tom był wyjątkowy. Nie do końca wiem, na czym polega ta jego wyjątkowość, ale COŚ zdecydowanie wyróżnia go spośród innych. Może sam fakt, że Po drugiej stronie świtu jest finałem tak wytrącił mnie z równowagi? Bo uwierzcie. Czytałam jak szalona, czułam się jak pod wpływem i za nic nie mogłam się od niej oderwać. Ostatnie 200 stron przeczytałam ciurkiem z małą przerwą na kibelek i obiad. A to mówi samo za siebie.
"Każdy cel jest wielki."
Już niemal na samym początku zostałam wrzucona w wir akcji. Ta część była najbardziej dynamiczna ze wszystkich, moje tętno nie spadało poniżej 100. Nie żartuję, serce łomotało mi jak szalone.
Mimo, że jestem dość ckliwą osobą, często płaczę podczas czytania (a o filmach to już nie wspomnę), to nie spodziewałam się takiego pokładu uczuć wypływającego gdzieś w środku książki, w postaci łez, histerycznego śmiechu i nieopanowanego rzucania książką w ścianę. Kilka razy. Dopiero końcówka zrobiła się bardziej spokojna i hm... stonowana. Ale to nie znaczy, że zatamowało moje morze łez. Przeciwnie - było jeszcze gorzej.
Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć o tej książce, jako jednostce. Od dłuższego czasu uważam, że raczej stanowi pewną całość, aniżeli oddzielne historie. Chyba napisałam już wszystko, co mogłam napisać. Zarówno tutaj, jak i w poprzednich recenzjach. Za to mam jeszcze trochę do powiedzenia (napisania) właśnie o całości. Jako, że jestem osobą uwielbiającą wszelkie podsumowania, to nie mogłabym go sobie odpuścić i tutaj!
"W życiu chodzi o coś więcej niż tylko bycie szczęśliwym. Chodzi o odczuwanie całej gamy emocji: szczęścia, smutku, złości, żalu, miłości, nienawiści. Jeśli spróbujesz stłumić jedną z nich, stłumisz je wszystkie."
Jutro jest uznawane za serię młodzieżową. Nie do końca się z tym zgodzę. Uważam, że tematyka jest na tyle ważna i życiowa, że nawet starszy czytelnik powinien zapoznać się z tymi książkami. Mimo, że jest to fikcja literacka, to świetnie oddaje realia inwazji, walki, poświęcenia. Momentami miałam wrażenie, że to wszystko wydarzyło się naprawdę (może to przez formę pewnych "kronik" i pierwszoosobową narrację), a ja tylko czytam wspomnienia po latach. Autor opisał przygody przyjaciół w tak realistyczny sposób, że trudno stwierdzić, że te wydarzenia nie miały miejsca. A więc czym jest Jutro? Dla mnie to książki zmieniające nasz światopogląd, zmuszające do zastanowienia i pokazujące nam, że zawsze powinniśmy doceniać, to co mamy, bo w każdej chwili możemy to stracić.
Gdy sięgnęłam po pierwszą część prawie rok temu, licząc na lekką wakacyjną książkę, nie spodziewałam się TEGO. A teraz, gdy wszystko już za mną (no może poza Kronikami Ellie, których akurat strasznie się boję i na razie nie zamierzam po nie sięgać)... Jest mi przykro. Zwłaszcza, że epilog trochę mnie rozczarował. Serio, kto pisze takie epilogi? Moje serce rozpadło się na tysiąc małych kawałków i nie wiem kiedy wreszcie się pozbieram...
"Poświęcenia są do kitu. Tyle, że bez nich niewiele można osiągnąć. Niczego nie osiągniesz, jeśli z czegoś nie zrezygnujesz."
Dobra, coś jest nie tak, bo zaczynam zapominać, co napisałam na początku. W ogóle jeśli udało się Wam dotrwać do końca tej tyrady, to jestem z Was dumna! Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, żeby Was przekonać, więc chyba zakończę moją wypowiedź. Po prostu zaufajcie mi i przeczytajcie. Zwłaszcza, że wakacje są idealnym na to czasem!
Uwaga. Przygotujcie się na długaśny wywód, który prawdopodobnie będę pisać na kilka razy. I w sumie wątpię, czy kiedykolwiek uda mi się napisać o wszystkim tym, o czym bym chciała. No i o czym powinnam... Będzie tu zarówno o samej części siódmej, ale też i o całości, jaką jest seria Jutra. Spoilerów postaram się unikać. Życzę miłego czytania.
"Kiedy będę mogła żyć dalej?...
2014-04-18
Beata Pawlikowska ostatnio robi się specjalistką od wszystkiego - psychologii, zdrowego odżywiania, szczęścia, podróży i języków. Moją recenzję jej powieści o znajdywaniu szczęścia możecie przeczytać TUTAJ. Posiadam również książkę z serii "Blondynka na językach", z której jestem całkiem zadowolona, więc w końcu zdecydowałam się na coś o podróżach autorstwa Pawlikowskiej.
Autorka w Blondynce w zaginionych światach opisała swoje wyprawy do Meksyku, Peru, Kambodży i na Wyspę Wielkanocną. Pokazuje niegdyś wielkie cywilizacje, opisuje legendy, wierzenia, bóstwa. Pisze również o obecnych zwyczajach, tradycyjnych potrawach i kulturze. Do tego na prawie każdej stronie znajdują się piękne zdjęcia opisywanych miejsc.
Najbardziej podobało mi się chyba to, że w książce znalazło się tak dużo zdjęć i rysunków, a nie tylko suchy tekst. Jak dla mnie to ważna cecha książki podróżniczej - w końcu dobrze jest zobaczyć jak wyglądają miejsca, potrawy, ludzie etc. opisywane przez autora.
Niestety sama treść aż tak mi nie przypadła do gustu. Historie starożytnych cywilizacji nie porwały mnie. Byłam dużo bardziej zainteresowana potrawami jakie obecnie się tam jada, czy chociażby takie ciekawostki jak na przykład to, że w Meksyku kobiety i mężczyźni jeżdżą oddzielnymi wagonami metra. Albo do czego wykorzystywane są liście koki w Peru. Może fascynatom historii książka spodobałaby się bardziej niż mi.
Ogólnie nie jest to czytadło, przy którym można się zanudzić na śmierć, ale też nie porywa. W Blondynce... znajdziemy kilka naprawdę interesujących fragmentów oraz wiele pięknych zdjęć, ale nie jest to niestety arcydzieło. Śmiem stwierdzić, że szkoda marnować na nią swój czas. Ja raczej nie sięgnę po inną książkę Pawlikowskiej o tematyce podróżniczej - mam dużo więcej ciekawszych książek do przeczytania. Ale pamiętajcie, że wybór należy do Was ;)
www.miedzy-stronnicami.blogspot.com
Beata Pawlikowska ostatnio robi się specjalistką od wszystkiego - psychologii, zdrowego odżywiania, szczęścia, podróży i języków. Moją recenzję jej powieści o znajdywaniu szczęścia możecie przeczytać TUTAJ. Posiadam również książkę z serii "Blondynka na językach", z której jestem całkiem zadowolona, więc w końcu zdecydowałam się na coś o podróżach autorstwa...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-30
Po Trzy metry nad niebem sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze zalegała na mojej półce od Bożego Narodzenia. Drugim powodem był czerwcowy motyw wyzwania "Grunt to okładka", jakim jest niebo. Można by dodać, że zachęcił mnie też po trosze film, który ktoś mi kiedyś polecał, a książka przecież musi być pierwsza!
"Nie jest ładne, to co ładne, lecz ładne, co się podoba."
Babi jest ułożoną dziewczyną z zamożnej rodziny, chodzi do prywatnej szkoły, posłusznie nosi mundurek i generalnie prowadza się godnie. Za to Step jest typowym chuliganem - bójki, uliczne wyścigi, rozboje i kradzieże nie są mu obce. Ta dwójka jest z dwóch zupełnie różnych światów, mają odmienny światopogląd i charaktery. Jednak... zakochują się w sobie. A wiadomo, że z takiej mieszanki nie może wyniknąć nic dobrego.
Czy to nie brzmi znajomo? Dwa różne "rody", bariery nie do przebicia... Czy to tylko mi zalatuje tutaj Romeo i Julią? A wiedzcie, że ta historia jest dla mnie bezkreśnie głupia i nierealistyczna. Te całe samobójstwa z rozpaczy, sceny balkonowe etc. to nie dla mnie. Możecie się więc domyśleć, że Trzy metry nad niebem nie zaliczę do moich ulubionych powieści...
"Nie wiadomo dlaczego wszystko na świecie zaczyna się w poniedziałek."
Pierwsze sto stron szło mi naprawdę opornie. Potem było już lepiej, ale niestety tylko z tempem czytania, a nie z treścią książki. Już od pierwszych stron uderzyła mnie ogromna ilość mark ubrań, okularów, butów, papierosów i innych. Poczułam się prawie jak podczas oglądania reklam. Kurtka marki Levi's; malboro w ustach, oczy ukryte za okularami Ray-Ban; poprawia swoje lewisy 501 i wsiada na granatową hondę 750 custom - a to wszystko tylko na pierwszej stronie! Czy tylko ja sądzę, że książka nie powinna być jednym wielkim lokowaniem produktów?!
Dalej. Język. Momentami budowa dialogów wyjątkowo mnie denerwowała. I chodzi mi tu, o bardzo krótkie wypowiedzi, bez żadnych opisów ciągnące się przez pół strony. W pewnym momencie łatwo się pogubić kto co mówi, zwłaszcza jeśli jest dialog-opis-dialog i nie jest wspomniane kto zaczyna mówić. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi... Dodatkowo sama budowa zdań była jakaś taka koślawa. Nie wiem czy wpływa na to typowo włoska budowa zdania (jeśli wygląda podobnie do francuskiej, to rzeczywiście trudno się tłumaczy)...
"Pozostaje z pustym kieliszkiem w ręku i czymś trudniejszym do napełnienia w środku."
Generalnie tytuł powinien brzmieć raczej "Trzy metry pod niebem", bo książce do nieba brakuje duuuużo. Historia raczej mało ciekawa, szablonowa, zakończenie kiepskie. Przez większość powieści (a dokładnie to przez pierwsze 300 stron) niewiele się działo, a było to przeciągane do granic możliwości. Potem nagle autor stwierdził, że rzeczywistą akcję skróci do TRZYDZIESTU stron, przedstawi w formie wspomnień i to bardzo niedokładnie. Tym sposobem nadal nie do końca wiem, co tak właściwie się wydarzyło. Co prawda, dalsze losy bohaterów opisuje książka Tylko ciebie chcę, ale raczej się na nią nie skuszę...
Trzy metry nad niebem do książek udanych nie należy, jest szablonowa, nudna, przeciągana na siłę i po prostu kiepska. Plusy jakie znalazłam to okładka, która jest naprawdę ładna, kilka udanych scen (wyścigi motorów na przykład) oraz dużo mądrych i dających do myślenia cytatów, które jednak nie za bardzo pasują do stylu książki. Jak już się pewnie domyśliliście - nie polecam. Szkoda marnować na nią czas, zwłaszcza w wakacje, gdy można przeczytać tak dużo świetnych książek! Od biedy możecie sięgnąć, może tak źle nie będzie ;).
www.miedzy-stronnicami.blogspot.com
Po Trzy metry nad niebem sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze zalegała na mojej półce od Bożego Narodzenia. Drugim powodem był czerwcowy motyw wyzwania "Grunt to okładka", jakim jest niebo. Można by dodać, że zachęcił mnie też po trosze film, który ktoś mi kiedyś polecał, a książka przecież musi być pierwsza!
"Nie jest ładne, to co ładne, lecz ładne, co się...
2014-12-31
2014-12-29
2014-12-24
2014-09-05
Zostań, jeśli kochasz to książka, po którą sięgnęłam z wyłącznie jednego powodu. Bardzo chciałam zobaczyć film, a raczej nie łamię zasady "najpierw książka, później film", więc sięgnęłam po ebooka. Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się niczego szczególnie porywającego, albo wzruszającego. Jak dobrze, że się pomyliłam ;).
"Uświadamiam sobie nagle, że umieranie jest proste. To życie jest trudne."
Mia ma kochającą rodzinę - niekonwencjonalnych rodziców i młodszego brata. Kocha muzykę klasyczną, zaczęła grać na wiolonczeli będąc w młodym wieku i trochę kryje się za tym instrumentem. W liceum poznaje Adama, grającego w rockowej kapeli, który ją zauważa. Jej życie mogłaby się wydawać idealne, ale pewnego dnia wszystko się zmienia. W drodze do dziadków Mia z rodziną zostają potrąceni przez tira i wszystko ma się zmienić.
Na początku mała dygresja. Nienawidzę okładek filmowych. Naprawdę ich nie znoszę. Od kilku miesięcy poluję na Niezgodną w normalnej oprawie graficznej... Ale muszę przyznać, że okładka Zostań, jeśli kochasz jest wyjątkiem! Baaardzo mi się podoba i nie mogę się na nią napatrzeć...
"Miłość to dziwka."
Książka jest bardzo krótka, a co za tym idzie - coś musi trochę kuleć. Akcja jest poprowadzona dobrze, mimo że zdecydowana jej większość to retrospekcje, ale nie stoi i czytelnik się nie nudzi. Całość jest bardzo dynamiczna, logicznie połączona i czyta się bardzo szybko. Więc co tutaj jest nie tak? Bohaterowie. Nie żeby było z nimi coś nie tak - po prostu nie udało mi się z nimi zżyć, utożsamić. Gdyby książka była trochę dłuższa...
Zakończenie było... niesamowite. Nie spodziewałam się, że tak mnie wzruszy i nawet po przeczytaniu ostatniej strony będę leżeć i beczeć. Wcześniej myślałam, że to po prostu lekkie czytadło na jeden wieczór... Teraz nadal myślę, że to książka na jeden wieczór, ale bogata w treści, z morałem i taka, która rzeczywiście daje nam coś do myślenia. Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie poznali tej pięknej historii.
Zostań, jeśli kochasz to książka, po którą sięgnęłam z wyłącznie jednego powodu. Bardzo chciałam zobaczyć film, a raczej nie łamię zasady "najpierw książka, później film", więc sięgnęłam po ebooka. Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się niczego szczególnie porywającego, albo wzruszającego. Jak dobrze, że się pomyliłam ;).
"Uświadamiam sobie nagle, że umieranie jest...
2014-09-10
Czy też tak macie, że raczej nie podchodzicie chętnie do nowych serii? Macie wrażenie, że Wam się nie spodoba, brniecie przez pierwsze strony zupełnie bez przekonania? Ja tak mam. Przypominam sobie mnóstwo serii, które zaczynałam kilka miesięcy temu i jak zwykle podchodziłam do nich z pewną rezerwą. Jak teraz o tym myślę to wydaje mi się to zupełnie głupie. Nie mam pojęcia dlaczego o tym teraz piszę, ale takie właśnie odczucia miałam związane z Diabelskimi Maszynami. Niby czytałam już Dary Anioła (i pokochałam je), niby to ten sam świat, ale... Początek był ciężki. Na szczęście, gdy sięgałam po drugi tom, wątpliwości same zniknęły. Dziwne. Też tak macie?
W magicznym podziemnym świecie wiktoriańskiego Londynu Tessa znalazła bezpieczne schronienie u Nocnych Łowców. Jednakże bezpieczeństwo okazuje się nietrwałe, kiedy grupa podstępnych członków Clave zaczyna spiskować, żeby udsunąć jej protektorkę Charlotte od kierowania Instytutem. Gdyby Charlotte straciła stanowisko, Tessa znalazłaby się na ulicy... jako łatwa zdobycz dla Mistrza, który chce wykorzystać jej moc do własnych celów. Z pomocą przystojnego i autodestrukcyjnego Willa oraz zakochanego w niej Jema Tessa odkrywa, że wojna Mistrza z Nocnymi Łowcami wynika z osobistych pobudek. [...] a dziewczyna odkrywa, że prawda o jej pochodzeniu jest bardziej złowieszcza, niż przypuszczała.
"Mówią, że czas leczy rany, ale to nie oznacza, że znika przyczyna smutku. A u mnie rana jest codziennie świeższa."
Zacznę od czegoś, co mogłoby być największym minusem tej książki. Trójkąt miłosny. Czy wspominałam już kiedyś, jak bardzo nie znoszę trójkątów?! Są dla mnie wyjątkowo naciągane, a te wieczne rozważania głównej bohaterki kogo wybrać doprowadzają mnie do szału. O dziwo tutaj jest inaczej. Autorka stworzyła piękną historię, realistycznych bohaterów i jeszcze umiejscowiła to w cudownych czasach wiktoriańskich, co sprawiło, że naprawdę uwierzyłam w tę historię :). Po przeczytaniu Mechanicznego Księcia naprawdę pokochałam i przywiązałam się do głównych bohaterów. Już teraz Tessa przeszła niesamowitą przemianę, stała się bardziej śmiała i waleczna. O Jemie i Willu mogłabym pisać bez końca, przydałby się na to oddzielny wpis, ale wyjątkowo się powstrzymam i zostawię sobie pole do popisu w recenzji finałowej części.
Mimo, że Mechaniczny Książę do cienkich książek nie należy, to przeczytałam go stosunkowo szybko. Od razu wciągnęłam się w przygody Tessy i Nocnych Łowców i za każdym razem odkładałam książkę z wielką niechęcią. Cassandra Clare jak zwykle zachwyca barwnym językiem, logicznie zbudowaną fabułą, licznymi zwrotami akcji oraz dużą dawką humoru. Czytanie jej twórczości to zdecydowanie wielka przyjemność :).
"Nie pozwoli żeby Gideon Lightwood dopiął swego. Poza tym, on jest czarujący jak skrzynka pocztowa."
Drogi czytelniku, jeśli jeszcze nie sięgnąłeś po trylogię Diabelskich Maszyn, to naprawdę nie mam pojęcia dlaczego się jeszcze nad tym zastanawiasz. Jeśli zaś z pewnego (również zupełnie niezrozumiałego) powodu zatrzymałeś się po pierwszym tomie, to też nie powinieneś się dłużej wahać. Mechaniczny Książę to świetna kontynuacja, lepsza od pierwszego tomu, napakowana akcją, pełna cudownych bohaterów... Trudno jest mi znaleźć cokolwiek, co by mi się w Księciu nie spodobało.
Czy też tak macie, że raczej nie podchodzicie chętnie do nowych serii? Macie wrażenie, że Wam się nie spodoba, brniecie przez pierwsze strony zupełnie bez przekonania? Ja tak mam. Przypominam sobie mnóstwo serii, które zaczynałam kilka miesięcy temu i jak zwykle podchodziłam do nich z pewną rezerwą. Jak teraz o tym myślę to wydaje mi się to zupełnie głupie. Nie mam pojęcia...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-18
Czy płaczecie często podczas czytania? Kiedyś mi się to nie zdarzało. Gdy byłam młodsza nie potrafiłam wyrażać uczuć, nigdy nie płakałam publicznie. NIE PŁAKAŁAM NA KRÓLU LWIE. Nie wiem, co się zmieniło i kiedy, ale... w tym momencie ryczę prawie na wszystkim i WSZĘDZIE. W autobusie, pociągu, szkole czy we własnym pokoju. W każdym razie mam problem. Ale nie o tym miałam pisać. Mechaniczna Księżniczka w pewnym sensie wprowadziła załamanie po książkowe na nowy poziom...
"Jedne sekrety lepiej jest wyjawić, inne lepiej dźwigać samemu, żeby nikomu nie sprawiać bólu."
Mroczna sieć zaczyna się zaciskać wokół Nocnych Łowców z Instytutu Londyńskiego. Mortmain planuje wykorzystać swoje Piekielne Maszyny, armię bezlitosnych automatów, żeby zniszczyć Nocnych Łowców. Potrzebuje jeszcze tylko ostatniego elementu , żeby zrealizować swój plan. Potrzebuje Tessy Gray. Charlotte Branwell, szefowa Instytutu Londyńskiego, rozpaczliwie stara się znaleźć Mortmaina, zanim ten zaatakuje. Ale kiedy Mortmain porywa Tessę, chłopcy, którzy roszczą sobie równe prawa do jej serca, Jem i Will, zrobią wszystko, żeby ją uratować. Bo choć Tessa i Jem są zaręczeni, Will jest zakochany w niej jak zawsze.
Nienawidzę kończyć serii, które uwielbiam. Nie znoszę tego tępego uczucia pustki. A Mechaniczna Księżniczka to był gigant. Tessa, Jem, Will i reszta to postaci, które zapamiętam na bardzo długo. Przemiana Tessy przez te wszystkie części jest niesamowita, trudno sobie wyobrazić, że kiedyś była taką cichą, siedzącą z nosem w książkach dziewczyną. Jem to najsłodszy chłopak na świecie, romantyczny, ale nie mdły i sztuczny. Inteligentny, rozważny... Długo by wymieniać. A Will? Arogancki, pewny siebie i porywczy. Ale tylko pozornie, prawdziwego Willa miało okazję poznać niewiele osób. I jak tu ich wszystkich nie kochać? Nie wierzę, że to już naprawdę koniec. Koniec tej historii. Mam ochotę płakać, krzyczeć i... nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Najmniejsza myśl na temat Księżniczki wywołuje kolejne fale histerii.
"Nie można szukać zemsty i nazywać ją sprawiedliwością."
Cassandra Clare jest prawdziwą czarodziejką potrafiącą wyczarować piękną, wciągającą historię i żywych bohaterów. Historia o Nocnych Łowcach zostanie na długo w mojej pamięci i nie mogę się pogodzić, że już nigdy się z nimi nie spotkam. Mimo, że zostało mi trochę ponad 300 stron Miasta Niebiańskiego Ognia, to wyczuwam zbliżający się koniec.
Diabelskie Maszyny polecam wszystkim. Jeśli lubicie fantastykę, dobrą miłosną historię, czasy wiktoriańskie, to jestem w stu procentach pewna, że cała trylogia Was zachwyci. Nie czekajcie i sięgajcie po Mechanicznego Anioła. Ja tymczasem lecę zbierać kawałki mojego potłuczonego serca i przygotowywać je na kolejne załamania...
Czy płaczecie często podczas czytania? Kiedyś mi się to nie zdarzało. Gdy byłam młodsza nie potrafiłam wyrażać uczuć, nigdy nie płakałam publicznie. NIE PŁAKAŁAM NA KRÓLU LWIE. Nie wiem, co się zmieniło i kiedy, ale... w tym momencie ryczę prawie na wszystkim i WSZĘDZIE. W autobusie, pociągu, szkole czy we własnym pokoju. W każdym razie mam problem. Ale nie o tym miałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-26
Gdy usłyszałam, że ekranizacja Więźnia Labiryntu wkrótce wchodzi do kin, musiałam zabrać się za pierwowzór. Do książki podeszłam z wielkim entuzjazmem i dość dużymi oczekiwaniami. Byłam nastawiona na coś epickiego i zostającego długo w pamięci...
Kiedy Thomas budzi się w ciemnej windzie, jedyną rzeczą, którą pamięta jest jego imię. Nie wie kim jest ani dokąd zmierza. Jednak to nie wszystko - kiedy winda się zatrzymuje i drzwi się otwierają jego oczom ukazuje się grupka dzieciaków, która wita go w Strefie - otwartej przestrzeni otoczonej murami znajdującej się w samym centrum przerażającego i tajemniczego Labiryntu.
Książka raczej nie przypadła mi do gustu. Pojawiło się kilka elementów, które mnie irytowały i zdecydowanie utrudniały czytanie. Po pierwsze - język. Autor pokusił się o stworzenie dość, hm... oryginalnego slangu, który już od samego początku strasznie mnie raził i irytował. Był po prostu wulgarny i prostacki. Druga sprawa - Więzień Labiryntu do najcieńszych książek nie należy, a dzieje się w nim stosunkowo mało... Trzy czwarte czytałam niemal na siłę, dopiero końcówka jako tako mnie wciągnęła.
Główny bohater Thomas raczej nie wzbudził mojej sympatii, jego losy były mi raczej obojętne. Zachowanie reszty chłopców mnie denerwowało i jedynie Chuck w pewien sposób zachęcał mnie do brnięcia dalej. Nie rozumiałam dlaczego wszyscy byli tacy agresywni, niemili i odpychający...
Więzień Labiryntu pozostawił po sobie raczej niesmak niż pozytywne odczucia. Zakończenie było ciekawe, ale jak na razie nie zamierzam kontynuować tej trylogii. Książka po prostu mi się nie podobała i niestety nie zachęcam Was do jej przeczytania. Szkoda czasu, gdy wokół mnóstwo innych, lepszych i ciekawszych powieści :).
Gdy usłyszałam, że ekranizacja Więźnia Labiryntu wkrótce wchodzi do kin, musiałam zabrać się za pierwowzór. Do książki podeszłam z wielkim entuzjazmem i dość dużymi oczekiwaniami. Byłam nastawiona na coś epickiego i zostającego długo w pamięci...
Kiedy Thomas budzi się w ciemnej windzie, jedyną rzeczą, którą pamięta jest jego imię. Nie wie kim jest ani dokąd zmierza....
"Każdy ma swoje przeznaczenie; jedyne co musi zrobić, to za nim podążać i je zaakceptować, bez względu na to, dokąd prowadzi."
Moje pierwsze spotkanie z serią Nieśmiertelni nie było zbyt udane. Ever dostało ode mnie ocenę trzy. W takim razie jak wypadła Błękitna Godzina w porównaniu z pierwszą częścią? Hm... Dość słabo.
Ever i Damon mają wielkie plany. Teraz gdy wreszcie uwolnili się od Driny mają przed sobą nieskończone lata szczęścia. Czy aby na pewno? Żeby nie było za nudno okazuje się, że Damon zapada na jakąś nieznaną chorobę i następuje koniec sielanki. Kim jest Romano? I czym do licha jest błękitna godzina?
Ta cała błękitna godzina wydawała się ważnym elementem, a ostatecznie nie miała prawie żadnego znaczenia... Zdecydowanie mi to nie pasuje. Był to jeden z ciekawszych elementów w tej książce, a został tak bezdusznie pominięty. Eh...
Jeśli z każdym tomem Ever będzie coraz bardziej denerwująca (a jak na razie tak jest) to nie wiem jak przeżyje czytanie W Cieniu Klątwy... A sięgnę po nią na pewno bo 1) nie lubię nie kończyć serii (choć często to mi się zdarza) i 2) mam trzeci tom na półce i nie wymienię/sprzedam go bez przeczytania. Tak już niestety mam. Ale miało być o głównej bohaterce. Jest ona lekkomyślna, dziecinna, zazdrosna jak nie wiem co i do tego głupia. W poprzedniej części nie rzucało to się tak w oczy, a tutaj było to wyjątkowo uwydatnione. Gr...
"Nie można przestać za kimś tęsknić - można tylko nauczyć się żyć z tą wielką, niekończącą się pustką w sercu."
Damen też stracił ten pazur, który wcześniej posiadał. Teraz był dla mnie wręcz obojętny. Tak jak cała ta wielka miłość jego i Ever. Nie wiem, może jestem nie czuła, ale czy kogoś to w ogóle rusza?! Mnie zupełnie. Do tego jeszcze te opisy. Idealny zarys szczęki, idealnie wykrojone usta, idealna śniada cera, idealne ruchy i ubiór. To już lekka przesada. Każdy ma jakieś tam defekty, dzięki temu jest realistyczny. A Damon wydaje się płaski i przesłodzony. Zupełnie jak sama książka.
Co prawda jest też trochę plusów. Fabuła nie była wcale tragiczna - choć momentami ciągnęła się i wydawała mało logiczna. Jednak nie było aż tak źle. Sama lektura nie była jakąś katorgą, czytało się dość szybko. Do dość udanych należy zakończenie - naprawdę mnie zainteresowało i jestem ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy. Może ta trzecia część nie będzie taką masakrą...
Podsumowując, raczej nie polecam. No chyba, że Ever spodobało wam się bardzo - wtedy może nie będziecie aż tak zawiedzeni. Błękitna Godzina zdecydowanie nie jest lekturą głęboką, czy wysokich lotów. No i styl autorki - zostawia bardzo wiele do życzenia. Dialogi są dość sztuczne, co często mnie raziło. Żałuję czasu przeznaczonego na czytanie tej powieści - mogłam go wykorzystać dużo lepiej. Pozostaje mi liczyć na lepszą kolejną część. Albo raczej w ogóle nie liczyć, bo pewnie znowu się przeliczę ;)
"Wiem, że jedyny wybór, jaki teraz mam, to patrzeć w przyszłość - i na tym powinnam się skoncentrować."
"Każdy ma swoje przeznaczenie; jedyne co musi zrobić, to za nim podążać i je zaakceptować, bez względu na to, dokąd prowadzi."
więcej Pokaż mimo toMoje pierwsze spotkanie z serią Nieśmiertelni nie było zbyt udane. Ever dostało ode mnie ocenę trzy. W takim razie jak wypadła Błękitna Godzina w porównaniu z pierwszą częścią? Hm... Dość słabo.
Ever i Damon mają wielkie plany. Teraz gdy wreszcie...