-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-07-28
2014-07-24
Całe życie Tris legło w gruzach. Okazuje się, że to wszystko, w co dotychczas wierzyła, było iluzją, kłamstwem. Matka Tobiasa zniosła frakcje i sprawuje tyrańskie rządy nad miastem. Osoby niezadowolone z obecnego stanu rzeczy zaczynają się buntować i chcą wiedzieć, co jest za płotem. A najbardziej niespodziewane jeszcze nadejdzie...
"A może przebaczenie polega właśnie na ciągłym odsuwaniu od siebie bolesnych wspomnień, póki czas nie uleczy ran i gniewu, i póki krzywdy nie zostaną zapomniane."
"Niezgodna" bardzo mi się podobała, "Zbuntowana" niestety była już mocno średnia... A co z "Wierną"? Hm... Na razie mam mieszane uczucia, ale mam nadzieję, że podczas pisania trochę sobie wszystko poukładam w głowie. Książka dzieli się na dwie części - jedna to wolno płynąca akcja (choć w sumie trudno to akcją nazwać...), a druga - szalona jazda kolejką górską, bądź spływ w dół rwącej rzeki. Problem w tym, że: 1) pierwsza część to... 9/10 książki i 2) była przeplatana ochami i achami dwójki głównych bohaterów, bądź ich ciągłymi kłótniami. Głupota czasami wypływała ze stron... Bo, uwaga, kto normalny całowałby swojego chłopaka/dziewczynę, będąc pod ostrzałem, zamiast uciekać?! Rozumiem, że wielka miłość i te sprawy, ale bez przesady! Druga część natomiast wreszcie porwała mnie i jakoś tak trochę bardziej zrozumiałam Tris.
Bohaterowie zamiast rozwijać się, raczej cofali się. Przez większość czasu nie rozumiałam właściwie, co się dzieje i DLACZEGO. Większość postaci, które wcześniej naprawdę lubiłam, albo zeszły na dalszy plan, albo zaczęły mnie irytować. Większości scen z Cztery nie mogłam wycierpieć - nie mam pojęcia co się z nim stało! Gdyby ktoś zapytał się mnie po przeczytaniu "Niezgodnej" o ulubionych męskich bohaterów, zdecydowanie umieściłabym go w pierwszej piątce. Teraz, niestety, trafiłby na szary koniec. Veronica Roth - what do you think you're doing?!
Może to Was zaskoczy, ale zakończenie wyjątkowo mi się podobało. Co prawda wiedziałam jak to się skończy, ale mimo wszystko przepłakałam ostatnie pięćdziesiąt stron. Nie dlatego, że wyjątkowo przywiązałam się do bohaterów, nie dlatego, że nie chciałam kończyć trylogii... Ja po prostu zawszę płaczę we wzruszających momentach. A TEN moment został całkiem umiejętnie opisany i przedstawiony. Więc aż tak źle nie było.
"Stworzymy dom gdzieś w sobie i będziemy go wszędzie ze sobą nosić."
Jak podsumuję tę trylogię? Ujdzie. Raczej (napewno!) nie będę do niej wracać, ale też nie podrę i nie spalę wszystkich części. Zastanawiam się tylko, gdybym wtedy nie weszła na tego Instagrama i niezaspojlerowała sobie zakończenia, to czy "Wierna" podobałaby mi się bardziej... W sumie to wątpię, ale i tak od wtedy unikam potencjalnych źródeł spojlerów...
Całe życie Tris legło w gruzach. Okazuje się, że to wszystko, w co dotychczas wierzyła, było iluzją, kłamstwem. Matka Tobiasa zniosła frakcje i sprawuje tyrańskie rządy nad miastem. Osoby niezadowolone z obecnego stanu rzeczy zaczynają się buntować i chcą wiedzieć, co jest za płotem. A najbardziej niespodziewane jeszcze nadejdzie...
"A może przebaczenie polega właśnie na...
2014-07-19
Kurcze. Nie spodziewałam się, że jakakolwiek seria o wampirach może mnie jeszcze zainteresować. Bo większość paranormali już po prostu nie jest dla mnie. Ci infantylni bohaterowie, przewidywane zakończenia, sztuczne dialogi... Jak dobrze, że Pocałunek Cienia (i poprzednie dwa tomy serii) nie należy do tej grupy! Jak dobrze, że (jak na razie) części Akademii Wampirów są coraz lepsze! Często się zdarza, że pierwsza część serii jest genialna, a kontynuacja okazuje się pisana na siłę lub po prostu gorsza. Mogłabym tu wymienić kilka książek, ale nie chcę odbiegać od tematu. To raczej materiał na oddzielny wpis... W każdym razie, w tym przydługim wstępie chciałam napisać, że Pocałunek Cienia mnie nie zawiódł, czytało się świetnie choć... Hm. Mam jedno "ale".
" O mój Boże. Uprzejme słowo od Rose Hathaway. Mogę umrzeć jako szczęśliwy człowiek."
Rose próbuje pozbierać się po stracie jednego z przyjaciół. Fakt, że zaczyna wariować i widzieć duchy, nie pomaga jej w tym. Do tego Lissa chce wrócić do magii i opanować żywioł ducha, co niestety źle na nią wpływa. Zbliżająca się rozprawa Daszkowa też kiepsko wpływa na humor małej dampirzycy. No i... Dymitr. Wie, że nigdy nie będzie mogła z nim być, co nie powstrzymuje jej uczuć do niego. Wszystko układa się źle, a ma być jeszcze gorzej.
Jak już pisałam na początku, Pocałunek Cienia był nawet lepszy od W szponach mrozu. Większą część książki przeczytałam w drodze nad morze (GIGANTYCZNE korki) i nawet nie zauważyłam jak ten czas szybko minął. Na całego wciągnęłam się w akcje, która na początku powoli się rozwijała, aż w końcu zaczęła pędzić pod koniec. I choć stałam w korku, czułam się jak podczas jazdy bez trzymanki! Nie było momentów, w których nic się nie działo i bym musiała czytać na siłę. To była prawdziwa książkowa przyjemność!
"Szaleńcy rzadko kwestionują swoje zdrowe zmysły."
Rose przechodzi widoczną przemianę. Nie tracąc swojego charakterku, zaczyna podejmować odpowiedzialne decyzje, ale też trochę myśleć o sobie. Wcześniej denerwowało mnie (ale tylko trochę!) to ślepe oddanie Lisie, odrzucanie własnych potrzeb i to całe motto Oni są najważniejsi. Na szczęście się ogarnęła. Wreszcie! A słabym punktem, o którym pisałam wcześniej, był... Dymitr. Co za drewno! Wcześniej się to tak w oczy nie rzucało, ale teraz "relacja" jego i Rose średnio mi się podobała. Może dlatego, że ani razu nie dane mi było poznanie prawdziwych uczuć Dymitra i ogólnie jego jako postaci? Pani Mead niestety strasznie skąpi informacji na jego temat... W recenzji poprzedniej części pisałam, że polubiłam Adriana. Zmieniłam zdanie. UWIELBIAM GO! Jego teksty, jego osoba, sceny, w których się pojawił - wszystko! Może odstawiam tu za duży fangirling, ale co tam... Razem z Rose przekonałam się też do Christiana. Ciekawe jak nasza znajomość się później rozwinie ;).
"Wolność, pomyślałam. To był jedyny prezent, na który czekałam."
Podsumowując, Pocałunek Cienia jest książką przyjemną, wakacyjną, z zakończeniem wciskającym w fotel (Richelle, czemu nam to robisz?). Pierwszy tom nie był tak dobry, ale widoczna jest tu tendencja zwyżkowa. Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po AW to koniecznie to zróbcie! Nawet jeśli początek trochę Was zniechęcił to nie poddawajcie się :).
Kurcze. Nie spodziewałam się, że jakakolwiek seria o wampirach może mnie jeszcze zainteresować. Bo większość paranormali już po prostu nie jest dla mnie. Ci infantylni bohaterowie, przewidywane zakończenia, sztuczne dialogi... Jak dobrze, że Pocałunek Cienia (i poprzednie dwa tomy serii) nie należy do tej grupy! Jak dobrze, że (jak na razie) części Akademii Wampirów są...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-16
Trochę zwlekałam zanim sięgnęłam po Zbuntowaną. Zawsze, po świetnym początku serii/trylogii trochę się waham, boję się, że kontynuacja mnie zawiedzie. Do tego czytałam tak dużo niepochlebnych opinii na temat Zbuntowanej. Z drugiej strony nienawidzę nie kończyć serii... I jak tu nie mieć dylematu? Zaraz mogą pojawić się spojlery z poprzedniej części.
Tris i Cztery muszą uciekać z miasta i ukrywają się na terenach Serdeczności. Erudycja wraz ze zdrajcami z Nieustraszoności zaatakowała Altruizm i szuka niezgodnych. Już nigdzie nie jest bezpiecznie. Tris nadal roztrząsa swoje wybory, opłakuje bliskich i traci chęć do życia. Cały czas igra ze śmiercią, a Tobias nie jest w stanie powstrzymać jej od ciągłego ryzyka. KONIEC spojlerów.
"Już myślałem, że nigdy nie przestanie działać i będę musiał cię zostawić, żebyś... wąchała kwiatki czy co tam chciałaś robić na haju."
Tak jak myślałam, Zbuntowana raczej mnie zawiodła. Nie była to może zła książka, po prostu mocno średnia. Początek zapowiadał się ciekawie, ale niestety im dalej tym... nudniej. Nie wiem skąd u mnie ta obojętność na losy bohaterów, których tak pokochałam czytając Niezgodną. Książka mi się dłużyła i co chwile odliczałam ile stron zostało do końca rozdziału. Na szczęście opłacało się nudzić, bo już końcówkę przeczytałam błyskawicznie. Wreszcie zaczęła się jakaś akcja!
Od pierwszych stron Niezgodnej Tris podbiła moje serce i uwielbiałam czytać historię z jej punktu widzenia. Tym razem trochę przesadzała (jej zachowanie streszcza poniższy obrazek), a jej związek z Cztery był już mocno przesadzony. Za to Cztery po prostu... Grrrr! Nienawidzę jak z twardego, stanowczego bohatera robi się taka mimoza. Eh...
"Czasem ludzie po prostu chcą się czuć szczęśliwi, nawet jeśli to złudzenie."
Nie za bardzo wiem, co więcej powinnam napisać, bo po prostu się zawiodłam. Bardzo, bardzo, bardzo nie chciałam wierzyć w te niepochlebne recenzje. Ale zakończenie bardzo mnie zaskoczyło i już nie mogę się doczekać aż sięgnę po Wierną! Moje nadzieje rosną i liczę na epickie zakończenie tej trylogii!
Trochę zwlekałam zanim sięgnęłam po Zbuntowaną. Zawsze, po świetnym początku serii/trylogii trochę się waham, boję się, że kontynuacja mnie zawiedzie. Do tego czytałam tak dużo niepochlebnych opinii na temat Zbuntowanej. Z drugiej strony nienawidzę nie kończyć serii... I jak tu nie mieć dylematu? Zaraz mogą pojawić się spojlery z poprzedniej części.
Tris i Cztery muszą...
2014-07-11
Znowu złamałam jedną z moich zasad dotyczących książek. Miałam nie zaczynać żadnych nowych serii, dopóki nie dokończę innych... Niestety nie wyszło. Tak jak i postanowieniem, by nie kupować nowych książek. Wkrótce na blogu zaprezentuję Wam jak to "nic nie kupowałam" :). Ale przechodząc do Mechanicznego Anioła. Odleżał już swoje na półce, ale nie planowałam czytania go w najbliższym czasie. Jednak brakowało mi świata Nocnych Łowców, więc stwierdziłam, że Piekielne Maszyny umilą mi czekanie na Miasto Niebiańskiego Ognia... Swoją drogą, ktoś wie kiedy w Polsce pojawi się finał serii?
Po śmierci ciotki szesnastoletnia Tessa przemierza ocean, aby zamieszkać wraz z bratem w Londynie. Niestety wpada w pułapkę i zostaje porwana przez Mroczne Siostry. Odkryje swoje niesamowite zdolności i pozna londyński Podziemny Świat. Pomoże też Nocnym Łowcom w rozwiązaniu pewnej zagadki, a ani w zamian pomogą w poszukiwaniach brata Tessy. Dziewczyna nie spodziewa się kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za jej porwanie...
" - To było niegrzeczne. Wiele osób porównywało patrzenie na mnie z wpatrywaniem się w blask słońca.
- Jeśli mieli na myśli to, że potrafisz przyprawić o ból głowy, to mieli rację."
Miło było znowu powrócić do świata Nocnych Łowców. Nie miałam pojęcia jak bardzo mi tego brakowało. Z początku miałam pewne wątpliwości, co do tego typu powieści umiejscowionej w Londynie z czasów wiktoriańskich. Te gorsety, strojne suknie, dżentelmeni i cała ta otoczka kompletnie mi nie pasowała do odważnych wojowników. Jednak pomyliłam się. Tamte klimaty idealnie mi przypasowały i nawet dodawały nutkę tajemniczości i wyrafinowania.
Od samego początku nie mogłam się powstrzymać od porównywania postaci z Mechanicznego Anioła do tych z Darów Anioła. I rzeczywiście podobieństwa były dość znaczne, ale na szczęście po czasie bohaterowie zaczęli nabierać charakteru i wyróżniać się. Choć jacyś genialni nie byli i mam nadzieję, że z czasem dowiemy się o nich więcej. Ostatecznie więc mogę powiedzieć, że Cassandra Clare nie kopiowała pomysłów i wymyśliła coś nowego. A właśnie powtórek się tu najbardziej obawiałam.
"Sugerujesz, że resztki mojej reputacji zostały nietknięte? - zapytał Will z udawanym przerażeniem. - Najwyraźniej coś źle zrobiłem. Albo nie zrobiłem czegoś złego, tak też może być. - Zabębnił pięścią w bok powozu. - Thomas! Musimy natychmiast ruszać do najbliższego burdelu! Szukam skandalu i podejrzanego towarzystwa."
Najbardziej ze wszystkich chyba polubiłam Jema (oczywiście zaraz za Willem, to oczywiste). Już nie mogę się doczekać jak dalej potoczą się jego losy. Wątek miłosny akurat średnio mi przypasował i nie jestem szczególnie zainteresowana jego kontynuacją. Chyba, że autorka jeszcze jakoś mnie zaskoczy. Było by miło. Fragmenty, w których pojawiał się Magnus i Camille również były ciekawe - fajnie jest poczytać o przeszłości znanych już nam bohaterów.
Mechaniczny Anioł nie zachwycił mnie, choć uważam, że historia ma w sobie potencjał. Bez wątpienia sięgnę po kolejne części. Jeśli lubicie Nocnych Łowców to serdecznie zachęcam Was do przeczytania. Z książką spędziłam miłe chwile i już zawsze będzie mi się bardzo dobrze kojarzyć ;). No i jeszcze ten humor charakterystyczny dla Clare na pewno skutecznie poprawi Wam nastrój!
Znowu złamałam jedną z moich zasad dotyczących książek. Miałam nie zaczynać żadnych nowych serii, dopóki nie dokończę innych... Niestety nie wyszło. Tak jak i postanowieniem, by nie kupować nowych książek. Wkrótce na blogu zaprezentuję Wam jak to "nic nie kupowałam" :). Ale przechodząc do Mechanicznego Anioła. Odleżał już swoje na półce, ale nie planowałam czytania go w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-04
Grę w kłamstwa przeczytałam już baaaardzo dawno temu i zdążyłam pozapominać sporo istotnych szczegółów. Trochę się martwiłam, że nie będę ogarniać co się dzieje, ale na szczęście jak tylko zaczęłam czytać, nie było takiego problemu, bo wszystko sobie przypomniałam, a prolog, który w skrócie opisywał akcje poprzedniego tomu, jeszcze bardziej mi w tym pomógł. Więc obyło się bez czytania ostatniego rozdziału Gry w Kłamstwa, szukania streszczeń w internecie i innych sposobów, które zazwyczaj używam w takich przypadkach ;).
Niewiele pamiętam ze swojego życia, pozostały zaledwie przebłyski wspomnień. Wiem jedno: nie tak dawno miałam wszystko - wspaniałych przyjaciół, cudownego chłopaka i kochającą rodzinę. Teraz Emma, moja siostra bliźniaczka, zajęła moje miejsce i desperacko próbuje rozwikłać zagadkę mojego zniknięcia. Jednak czuje, że ktoś śledzi każdy jej ruch...
- opis z okładki
Emma jest dziewczyną spokojną, raczej poukładaną i doświadczoną przez życie. Wie jak wygląda prawdziwy świat, nigdy nie leżała na forsie, dobrze znana jej jest ciężka praca, a zaufanie do obcych ludzi przychodzi jej z trudem. Gdy zajmuje miejsce swojej martwej siostry bliźniaczki i próbuje rozwiązać zagadkę jej morderstwa, nie jest jej łatwo się dostosować. Sutton nigdy nie brakowało pieniędzy, była popularna, rozpuszczona... Emma zastępuje ją i nie wie co robić, nie wie kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. No i Ethan - tajemniczy samotnik, jedyna osoba, której Emma może ufać i która zna jej tajemnicę. Do tego widocznie mają się ku sobie, ale dziewczyna nie jest gotowa na związek w środku poszukiwać zabójcy siostry bliźniaczki.
Pierwsza część podobała mi się, ale jakoś szczególnie mnie nie porwała. Nigdy Przenigdy przekonało mnie do siebie o wiele bardziej. Shepard ma wyjątkową umiejętność do zainteresowania czytelnika i wciągnięcia go w akcję. No bo niby nic specjalnego, a tylko czeka się by sięgnąć po kolejne części. Podoba mi się jak autorka przedstawia kontrasty między życiem Sutton, a Emmy. Same postaci też są całkiem niezłe, choć jak dla mnie za mało szczegółowo opisane. Liczę, że zostanie to nadrobione w kolejnej części (która, swoją drogą, już dziś będzie moja! :]). Przyjemna jest też ta specyficzna atmosfera tajemnicy, to jak autorka starannie wydziela informacje, które co jakiś czas dostajemy.
Jedyne, czego się boję to, to że tak jak PLL, seria będzie niemiłosiernie przeciągana. Nie lubię jak ktoś pisze kolejne tomy tylko i wyłącznie dla kasy, a przy tym tylko niepotrzebnie wszystko rozwleka. Zobaczymy jak to tutaj z tym będzie.
Z Nigdy Przenigdy jestem bardzo zadowolona i uważam, że to świetna lektura na wakacje! Jeśli jeszcze nie sięgneliście po Grę w Kłamstwa to koniecznie to zróbcie. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale bezsprzecznie można zaliczyć ją do tych lekkich i przyjemnych w odbiorze.
Grę w kłamstwa przeczytałam już baaaardzo dawno temu i zdążyłam pozapominać sporo istotnych szczegółów. Trochę się martwiłam, że nie będę ogarniać co się dzieje, ale na szczęście jak tylko zaczęłam czytać, nie było takiego problemu, bo wszystko sobie przypomniałam, a prolog, który w skrócie opisywał akcje poprzedniego tomu, jeszcze bardziej mi w tym pomógł. Więc obyło się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-30
Po Trzy metry nad niebem sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze zalegała na mojej półce od Bożego Narodzenia. Drugim powodem był czerwcowy motyw wyzwania "Grunt to okładka", jakim jest niebo. Można by dodać, że zachęcił mnie też po trosze film, który ktoś mi kiedyś polecał, a książka przecież musi być pierwsza!
"Nie jest ładne, to co ładne, lecz ładne, co się podoba."
Babi jest ułożoną dziewczyną z zamożnej rodziny, chodzi do prywatnej szkoły, posłusznie nosi mundurek i generalnie prowadza się godnie. Za to Step jest typowym chuliganem - bójki, uliczne wyścigi, rozboje i kradzieże nie są mu obce. Ta dwójka jest z dwóch zupełnie różnych światów, mają odmienny światopogląd i charaktery. Jednak... zakochują się w sobie. A wiadomo, że z takiej mieszanki nie może wyniknąć nic dobrego.
Czy to nie brzmi znajomo? Dwa różne "rody", bariery nie do przebicia... Czy to tylko mi zalatuje tutaj Romeo i Julią? A wiedzcie, że ta historia jest dla mnie bezkreśnie głupia i nierealistyczna. Te całe samobójstwa z rozpaczy, sceny balkonowe etc. to nie dla mnie. Możecie się więc domyśleć, że Trzy metry nad niebem nie zaliczę do moich ulubionych powieści...
"Nie wiadomo dlaczego wszystko na świecie zaczyna się w poniedziałek."
Pierwsze sto stron szło mi naprawdę opornie. Potem było już lepiej, ale niestety tylko z tempem czytania, a nie z treścią książki. Już od pierwszych stron uderzyła mnie ogromna ilość mark ubrań, okularów, butów, papierosów i innych. Poczułam się prawie jak podczas oglądania reklam. Kurtka marki Levi's; malboro w ustach, oczy ukryte za okularami Ray-Ban; poprawia swoje lewisy 501 i wsiada na granatową hondę 750 custom - a to wszystko tylko na pierwszej stronie! Czy tylko ja sądzę, że książka nie powinna być jednym wielkim lokowaniem produktów?!
Dalej. Język. Momentami budowa dialogów wyjątkowo mnie denerwowała. I chodzi mi tu, o bardzo krótkie wypowiedzi, bez żadnych opisów ciągnące się przez pół strony. W pewnym momencie łatwo się pogubić kto co mówi, zwłaszcza jeśli jest dialog-opis-dialog i nie jest wspomniane kto zaczyna mówić. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi... Dodatkowo sama budowa zdań była jakaś taka koślawa. Nie wiem czy wpływa na to typowo włoska budowa zdania (jeśli wygląda podobnie do francuskiej, to rzeczywiście trudno się tłumaczy)...
"Pozostaje z pustym kieliszkiem w ręku i czymś trudniejszym do napełnienia w środku."
Generalnie tytuł powinien brzmieć raczej "Trzy metry pod niebem", bo książce do nieba brakuje duuuużo. Historia raczej mało ciekawa, szablonowa, zakończenie kiepskie. Przez większość powieści (a dokładnie to przez pierwsze 300 stron) niewiele się działo, a było to przeciągane do granic możliwości. Potem nagle autor stwierdził, że rzeczywistą akcję skróci do TRZYDZIESTU stron, przedstawi w formie wspomnień i to bardzo niedokładnie. Tym sposobem nadal nie do końca wiem, co tak właściwie się wydarzyło. Co prawda, dalsze losy bohaterów opisuje książka Tylko ciebie chcę, ale raczej się na nią nie skuszę...
Trzy metry nad niebem do książek udanych nie należy, jest szablonowa, nudna, przeciągana na siłę i po prostu kiepska. Plusy jakie znalazłam to okładka, która jest naprawdę ładna, kilka udanych scen (wyścigi motorów na przykład) oraz dużo mądrych i dających do myślenia cytatów, które jednak nie za bardzo pasują do stylu książki. Jak już się pewnie domyśliliście - nie polecam. Szkoda marnować na nią czas, zwłaszcza w wakacje, gdy można przeczytać tak dużo świetnych książek! Od biedy możecie sięgnąć, może tak źle nie będzie ;).
www.miedzy-stronnicami.blogspot.com
Po Trzy metry nad niebem sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze zalegała na mojej półce od Bożego Narodzenia. Drugim powodem był czerwcowy motyw wyzwania "Grunt to okładka", jakim jest niebo. Można by dodać, że zachęcił mnie też po trosze film, który ktoś mi kiedyś polecał, a książka przecież musi być pierwsza!
"Nie jest ładne, to co ładne, lecz ładne, co się...
2014-08-29
2014-08-20
2014-08-20
2014-08-19
2014-08-13
2014-08-16
2014-08-10
2014-08-06
2014-08-05
2014-07-30
Książki Ewy Nowak czytałam głównie na początku gimnazjum. Sięgałam po losowe tomy i zaczytywałam się w przygodach bohaterów. Mimo, że autorka poruszała dość trudne tematy, to robiła to w tak umiejętny sposób, że czytało się łatwo i przyjemnie. Jakiś czas temu postanowiłam powrócić do serii Miętowej i przeczytać wszystkie tomy w odpowiedniej kolejności. Zaczęłam oczywiście od Wszystko, tylko nie mięta.
Książka opowiada o losach rodziny Gwidoszów - Malwiny, która właśnie rozpoczęła naukę w liceum; Kuby, typowego amanta, Marysi - wyjątkowo ciekawego dziecka oraz ich zwariowanych rodziców. Pierwsze miłości, problemy i przyjaźnie, a to wszystko rozgrywające się w Warszawie z XXI wieku.
"Człowiek musi cierpieć, bo inaczej nigdy nie nauczy się doceniać szczęścia. Radość i cierpienie to dwie połówki tego samego jabłka."
Ewa Nowak należy do nielicznego grona polskich autorów, których książki czytam. Oczywiście nie mam nic do polskiej literatury, ale rzadko zdarza mi się po nią sięgać, niestety. Uważam, że wybór młodzieżówek, dystopii i innych jest nadal dość mały, ale mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Odbiegam od tematu. W każdym razie chciałam napisać, że Wszystko, tylko nie mięta, to jedna z tych książek, która wpasowuje się w moje gusta i czytanie jej było wielką przyjemnością! Mimo, że okładka jest... hm... raczej średnia i odrzucająca (po co ten kubek i buty?!), to obiecuję Wam, że jej wnętrze jest o wiele, wiele lepsze!
Główni bohaterowie Mięty są wyraziści, charakterystyczni i ciekawi. Macie tak czasami, że postaci Wam się mieszają, nie pamiętacie kto jest kim, bo autor trochę zawalił na początku i poskąpił opisów i stworzenia WYJĄTKOWYCH bohaterów? Ja bardzo dobrze znam to uczucie i na szczęście tutaj z postaciami było wszystko w porządku. Książkę skończyłam jakieś dwa tygodnie temu, a nadal pamiętam ich imiona, więc jest w porządku ;). Najbardziej polubiłam chyba małą Marysię, która jest po prostu czarującą dziewczynką, a jej pytania często mnie rozbrajały. Generalnie książka jest zabawna, przez co jeszcze łatwiejsza w odbiorze.
Czytanie tej Mięty to naprawdę sama przyjemność, atmosfera jest taka... ciepła. Wyobrażam sobie siebie siedzącą pod kocykiem, pijącą kakao i czytającą tę właśnie książkę! (Nie za bardzo potrafię wytłumaczyć, o co mi chodzi... Mój mózg zjeżdża już na dziwne tory, eh...) Być może jest to lektura bardziej jesienna, ale z racji, że jest bardzo lekka, to na wakacje również się nadała. Do tego większość bohaterów wzbudziło moją sympatię - czego więcej chcieć?
"Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."
Wszystko, tylko nie mięta nie jest tworem wybitnym, to raczej powieść, od której nie oczekujemy zbyt wiele, a ona w zamian zapewnia dobrze spędzony wieczór. Uważam, że najlepiej wpasuje się w gust czytelników poniżej dwudziestego roku życia, ale i tak pewnie znajdą się wyjątki. Trochę szkoda, że książka jest tak krótka, a historie Malwiny i Kuby - za mało rozwinięte. Wiem, że w kolejnych "częściach" z "serii" mogą się jeszcze pojawić, ale będą to postaci raczej drugoplanowe, więc...
Książkę polecam wszystkim tym, którzy za parę tygodni wracają do szkoły i szukają czegoś lekkiego i szybkiego do przeczytania podczas "zajętych i pełnych nauki" dni. Jednak cała reszta też powinna zainteresować się tą pozycją i sprawdzić, czy to coś dla nich ;).
Książki Ewy Nowak czytałam głównie na początku gimnazjum. Sięgałam po losowe tomy i zaczytywałam się w przygodach bohaterów. Mimo, że autorka poruszała dość trudne tematy, to robiła to w tak umiejętny sposób, że czytało się łatwo i przyjemnie. Jakiś czas temu postanowiłam powrócić do serii Miętowej i przeczytać wszystkie tomy w odpowiedniej kolejności. Zaczęłam oczywiście...
więcej Pokaż mimo to