-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant23
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
Biblioteczka
2022-10-19
2022-09-19
2022-07-04
2022-05-16
2022-04-20
2022-03-28
2022-03-15
2022-02-10
Wielbicielem twórczości Adama Zamoyskiego jestem już od wielu lat. Ten polsko-brytyjski historyk i pisarz stworzył cały szereg inspirujących dzieł dotyczących nie tylko epoki napoleońskiej czy dziejów Polski w XX wieku. Jest również autorem biografii postaci tej rangi co Fryderyk Chopin czy Ignacy Jan Paderewski, a to i tak zaledwie niewielka część jego dotychczasowego dorobku. Wreszcie przyszedł czas, by i ten autor zmierzył się z jednym z największych przywódców i bohaterów historii, z Napoleonem Bonaparte. Dzieło to tym większe i zadanie trudne tym bardziej, że nie był pierwszym, który wziął na swe barki tak ogromną odpowiedzialność i trud, tak więc ci czytelnicy, którzy znajomość z Napoleonem zawarli za przyczyną innych jego biografii, z pewnością dokonywać będą porównań. Tytułem przykładu wspomnijmy choćby znamienite dzieło Andrew Robertsa "Napoleon Wielki". Ta wyśmienita, monumentalnych rozmiarów książka jest zarazem ważną analizą polityki Napoleona, a także jego licznych militarnych podbojów. To udana próba ukazania strategicznego i militarnego wymiaru jego geniuszu. Książka Zamoyskiego podobnych aspiracji nie wykazuje. Sporo tu wprawdzie polityki, jednak problematyka wojskowa pozostaje w tle innych zagadnień. Pierwsze skrzypce grają tu bowiem stosunki dworskie, układy i kamaryle, a także wiele z tego co składało się na osobiste życie Napoleona i koleje jego losu wpierw jako korsykańskiego patrioty (nieco niechcianego sojusznika generała Paolo), jakobińskiego polityka, pierwszego konsula czy ostatecznie Cesarza Francuzów, w tej ostatniej roli ochoczo i bez umiaru restytuującego zwyczaje i rytuały właściwe dworowi Ludwika XVI. Tak oto spadkobierca Rewolucji Francuskiej sam stał się "monarchą", a to przecież nie pierwszy i nie ostatni ze znanych nam paradoksów historii. Z drugiej jednak strony ten wielkiego formatu imperator i autokrata swoich czasów uczynił wiele dla utrwalenia w Europie zdobyczy Oświecenia. Był przywódcą bezwzględnym i brutalnym (choć może nie aż tak, jak ci o wiek późniejsi) , który mimo to, a może i dzięki temu cywilizował Europę burząc wciąż jeszcze na poły feudalny ład. W tym miejscu warto wspomnieć choćby tylko "Kodeks Napoleona",fundament ówczesnego ładu prawnego, po dziś dzień z zapałem studiowany przez kolejne pokolenia teoretyków prawa. Stał się też uosobieniem polskiego marzenia o niepodległości. Wszyscy wszak wiemy, że za jego to przyczyną powstało Księstwo Warszawskie wraz z oktrojowaną przezeń konstytucją (to ostatnie Zamoyski przemilczał). Nadzieje te okazały się płonne, a sam Napoleon traktował sprawę polską zgoła instrumentalnie i gotów był wyrzec się jej, o ile jego własny interes by tego wymagał. Mimo to odbywamy z Napoleonem podróż aż po kres jego życia i w jakiś dziwny sposób przepełniają nas smutkiem jego końcowe niepowodzenia i klęski. To mit wciąż jeszcze żywy. Przed kilkoma laty chęć napisania jego biografii deklarował Antony Beevor, a Ridley Scott przymierza się do ekranizacji jego historii. Podobno w postać Napoleona ma się wcielić Joaquin Phoenix, który w filmie tego samego reżysera zagrał już kiedyś Kommodusa.
Wielbicielem twórczości Adama Zamoyskiego jestem już od wielu lat. Ten polsko-brytyjski historyk i pisarz stworzył cały szereg inspirujących dzieł dotyczących nie tylko epoki napoleońskiej czy dziejów Polski w XX wieku. Jest również autorem biografii postaci tej rangi co Fryderyk Chopin czy Ignacy Jan Paderewski, a to i tak zaledwie niewielka część jego dotychczasowego...
więcej mniej Pokaż mimo toKsiążka cenionego gdańskiego mediewisty jest dobrym przykładem na to, jak należy pisać o historii. Czytelnik otrzymuje tu zasób bardzo rzetelnych informacji podanych w sposób atrakcyjny literacko (choć bez "fajerwerków"). Przystępnie wyjaśnione tło "rzezi gdańskiej" nakłada się na sprawnie nakreślony obraz społeczności zamieszkującej Gdańsk u progu XIV wieku. Dowiadujemy się zatem wiele na temat tego jak wyglądał gdański gród i jakimi profesjami trudnili się jego mieszkańcy. Znaleźć możemy całkiem sporo informacji związanych z lokalizacją opisywanych wydarzeń, stąd może to być cenna lektura dla mieszkańców Gdańska i miłośników jego dziejów. Jest to zarazem praca rasowego historyka, a więc nie ma tu próby powiązania tamtych wydarzeń z całą serią krzyżackich okrucieństw, a tym samym niejako wkomponowania jej w dzieje procesu, którego zwieńczeniem w naszej tradycji bywa...II Wojna Światowa. Na samym wstępie otrzymujemy więc zestaw problemów związanych choćby z liczbą ofiar, która - jak to zwykle bywa - przez jednych jest zawyżana, przez innych zaniżana. Niegdyś mówiło się o 10 tys. Dziś już wiadomo, że było ich znacznie mniej, gdyż taka ilość znacząco przekraczałaby liczbę mieszkańców średniowiecznego miasta. Wielu z nas pamięta okoliczności, w jakich Władysław Łokietek zaprosił Krzyżaków do Gdańska (chodziło o przegnanie stamtąd Brandenburczyków), zapewne niewielu jednak wie o tajnej umowie zawartej przez Łokietka i sędziego Boguszę, na mocy której rycerze zakonni mieli zająć tylko część zamku, w pozostałej zaś nadal przebywać miały siły polskie. Ze względu na wspomniany tu tajny charakter umowa stała się bazą dla dalszych nieporozumień między stronami polską i krzyżacką, po części krwawo rozstrzygniętych. Podobnie zapewne niewielu znany jest fakt, że ofiarami dalszych krzyżackich okrucieństw padali zazwyczaj mieszczanie, z których większość była pochodzenia niemieckiego i popierała Brandenburczyków. Nie była to więc akcja wymierzona w ludność polską, który to charakter miały działania późniejsze, takie jak zajęcie grodów w Tczewie i Świeciu. Interesujące są też uwagi na temat związków tradycji pruskiej (i niemieckiej) z Zakonem Krzyżackim. Wielu z nas pamięta słowa Heinricha Himmlera o "starym teutońskim szlaku na wschód", warto jednak wiedzieć i o tym, że popularność krzyżackiego "mitu" w Niemczech zaistniała dopiero od XIX wieku. W latach wcześniejszych źródłem tożsamości Niemców było ich luterańskie, ewangelickie dziedzictwo, sam zaś Zakon postrzegano raczej jako związany z kulturą rzymskokatolicką. Także i obecni Niemcy, a przynajmniej ci spośród nich, dla których historia i tożsamość nadal są istotne, myślą o sobie raczej jako o "spadkobiercach Lutra", aniżeli ideowych pobratymcach Zakonu Krzyżackiego. Podczas mojej dość już odległej w czasie wizyty w Muzeum Historii Niemiec w Berlinie zauważyłem jak niewiele miejsca zajmował w nim Zakon, podczas gdy pamiątki związane z tradycją reformacyjną (w tym słynne karykatury ośmieszające papieża i katolicki kler)nagromadzone były w ilościach wręcz hurtowych. Wynika z tego, że w naszej tradycji Krzyżacy pełnią rolę dużo ważniejszą, niż w świadomości historycznej naszych zachodnich sąsiadów.
Książka cenionego gdańskiego mediewisty jest dobrym przykładem na to, jak należy pisać o historii. Czytelnik otrzymuje tu zasób bardzo rzetelnych informacji podanych w sposób atrakcyjny literacko (choć bez "fajerwerków"). Przystępnie wyjaśnione tło "rzezi gdańskiej" nakłada się na sprawnie nakreślony obraz społeczności zamieszkującej Gdańsk u progu XIV wieku. Dowiadujemy...
więcej mniej Pokaż mimo toAndrzej Chwalba to obecnie jeden z popularniejszych historyków w Polsce, także jego dorobku nikomu z zainteresowanych historią specjalnie rekomendować nie trzeba. Na niektórych forach internetowych pojawiają się utyskiwania, jakoby z każdą kolejną książką (a przecież jest to pisarz dość płodny)Chwalba "odcinał kupony" od wcześniejszych swoich publikacji. Istotnie, prace profesora na ogół dotyczą tego samego okresu dziejów, tak więc w większości z nich powtórzenia zdarzają się nawet dość często. Twórczość Andrzeja Chwalby charakteryzuje jednak to, co zwykliśmy nazywać lekkością pióra i wartką narracją. Rewolucyjnych tez wprawdzie tu nie ma, jest jednak zdroworozsądkowa, poparta ogromną wiedzą i pracą badawczą, logiczna i spójna opowieść o jednym z ważniejszych konfliktów w naszych dziejach. Autor nie stworzył dzieła "pomnikowo-patriotycznego". Zachwyt bohaterstwem polskiego żołnierza(skądinąd niewątpliwym i także na kartach tej książki niekwestionowanym) ustępuje miejsca ocenom wyważonym i racjonalnym, a więc i przekonującym. Nie pozostawia się tutaj wątpliwości co do złych skutków wyprawy kijowskiej Piłsudskiego czy późniejszego zajęcia Wilna przez Żeligowskiego, a strony, na których autor opisuje propagandowy wymiar pierwszej z tych akcji należą tu do najlepszych. Słów krytyki nie oszczędzono też skutkom traktatu ryskiego, czy polityce II RP wobec mniejszości narodowych, w tym także i Żydów, którzy - wbrew rozpowszechnionemu w niektórych źródłach przekonaniu - nie tylko nie byli siłą napędową bolszewizmu (na takich kreowała ich propaganda endecka), lecz bardzo często okazywali się gorliwymi patriotami, ochoczo podejmującymi służbę w polskim wojsku. Mimo to również i podczas tamtego konfliktu bywali ofiarami niesłusznych podejrzeń z polskiej strony, za które dość często płacili wysoką cenę. Karmieni martyrologią nie zawsze skłonni jesteśmy tego rodzaju krytykę przyjmować, jednak praca Chwalby służyć ma ujawnieniu także i tej trudnej prawdy o przebiegu polsko-bolszewickiego konfliktu i jako taka nie jest dziełem apologetycznym, jak choćby książki popularnego ostatnio prof. Andrzeja Nowaka. Nie jest to też publikacja lansująca krzykliwe i wydumane tezy w rodzaju Jana Tomasza Grossa, czy Jana Grabowskiego, pisane pod przyjęte z góry założenia i pozbawione większej wartości jako prace historyczne. W podobnie racjonalno-krytycznej formule utrzymane są też inne pozycje profesora, by wspomnieć choćby wydaną wcześniej, choć wartą przeczytania już po lekturze "Przegranego zwycięstwa" książkę "1919".
Andrzej Chwalba to obecnie jeden z popularniejszych historyków w Polsce, także jego dorobku nikomu z zainteresowanych historią specjalnie rekomendować nie trzeba. Na niektórych forach internetowych pojawiają się utyskiwania, jakoby z każdą kolejną książką (a przecież jest to pisarz dość płodny)Chwalba "odcinał kupony" od wcześniejszych swoich publikacji. Istotnie, prace...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo dobra praca, monografia historyczna warta polecenia zainteresowanym dziejami lewicy, choć siłą rzeczy jest to również opowieść o mozolnym odradzaniu się państwa polskiego i jego struktur po latach niewoli. Już na samym wstępie autor słusznie konstatuje, że popularna ostatnimi laty narracja historyczna (ta płynąca z kręgów władzy i ze środowisk z nimi związanych)znacząco zniekształciła prawidłowe rozumienie historii i zachodzących w niej procesów. Dzięki tej właśnie narracji (popularnie określanej nieszczęśliwym mianem "polityki historycznej") i przy coraz bardziej rozpowszechnionej bierności intelektualnej naszych czasów Piłsudski uchodzić może za państwowego i konfesyjnego konserwatystę (sam słyszałem kilka wypowiedzi na temat jego rzekomo głębokiej religijności), a dzieje się tak dlatego, że lewicowość jego starannie ukryto za obrazem pogromcy bolszewików, który dla celów propagandowych, co tu kryć, nadaje się zdecydowanie lepiej. Pamiętając o tym,że - jak mawiał nie(świętej) pamięci prokurator generalny Związku Sowieckiego Andriej Wyszynski - "historia jest polityką projektowaną wstecz", warto o pewnych sprawach myśleć wbrew wyuczonym i wpajanym nam schematom i nie opowiadać się po stronie uproszczeń tam, gdzie widoczne są złożoność i skomplikowanie.
Nie jest to jednak książka o Piłsudskim, choć tu i ówdzie postać Marszałka wybija się na pierwszy plan. Zgodnie z tym, co zostało już napisane, jest to historia ruchu lewicowego w różnych jego odłamach. Czytelnik otrzymuje w miarę pełny obraz tworzenia się polskiej lewicy w jej odmianie niepodległościowej i reformistycznej (PPS - Frakcja Rewolucyjna) oraz komunistycznej i rewolucyjnej (SDKPiL, PPS - Lewica). Z konieczności trochę tu powtórzeń, zwłaszcza z Leszka Kołakowskiego. Nie sposób jednak napisać na nowo historię lewicy nie posiłkując się "Głównymi nurtami marksizmu" tego ostatniego, które dla pragnących zrozumieć świat polityki powinny być lekturą obowiązkową. Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne na kartach tej książki gości raczej rzadko i to głównie w kontekście jego stosunku do Żydów i Rosji. Rzecz jest dobrze napisana, także pomimo dość trudnego i wymagającego tematu czyta się ją stosunkowo łatwo. Polecam spragnionym prawdziwej wiedzy historycznej. Zagorzali sympatycy twórczości niejakiego Piotra Zychowicza będą zawiedzeni, choć oni po taką książkę i tak pewnie nie sięgną.
Bardzo dobra praca, monografia historyczna warta polecenia zainteresowanym dziejami lewicy, choć siłą rzeczy jest to również opowieść o mozolnym odradzaniu się państwa polskiego i jego struktur po latach niewoli. Już na samym wstępie autor słusznie konstatuje, że popularna ostatnimi laty narracja historyczna (ta płynąca z kręgów władzy i ze środowisk z nimi...
więcej mniej Pokaż mimo to"Mała Zagłada" to książka należąca do wielkiej literatury. To coś z tej samej półki, co dzieła Swietłany Aleksijewicz, może też Hanny Krall czy Wojciecha Tochmana, jeśli jednak ktoś zechciałby ochrzcić ją mianem reportażu literackiego, to przecież tematu by nie wyczerpał. Pomimo że utwór Anny Janko spełnia wiele kryteriów niezbędnych do uznania go za reprezentatywny dla tego akurat gatunku, to przecież wcale nierzadko bywa też zaskakująco bliski poezji, twardej wprawdzie i bezlitosnej, ale mimo wszystko urzekającej i pięknej. Przede wszystkim nie jest to kolejna książka o barbarzyństwie wojny, która operuje liczbami ofiar i innymi "abstrakcyjnymi" danymi. To dla odmiany historia zbrodni bardzo konkretnej, a mianowicie pacyfikacji wsi Sochy na Zamojszczyźnie, mającej miejsce 1 czerwca 1943 roku. To historia bohaterów znanych z imienia i nazwiska, ludzi, którym w dzieciństwie dane było patrzeć na śmierć rodziców, a doznaną w ten sposób traumę przekazać kolejnemu, powojennemu już pokoleniu. To także historia zbrodni nieukaranej, bo przecież ci niezidentyfikowani niemieccy sprawcy mogli żyć jeszcze długo, być może ciesząc się dobrym zdrowiem i korzystając z owoców zachodnioniemieckiego cudu gospodarczego. W tym samym czasie w Polsce żyli ludzie, którzy doznawszy tak wielkiej niesprawiedliwości zmuszeni byli wysłuchiwać, jak ktoś w ich imieniu wybaczał wyrządzone im krzywdy nie zapytawszy ich wcześniej o zgodę. Było tak w przypadku pamiętnego listu biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku, kiedy to słynne także dziś "wybaczamy i prosimy o wybaczenie" słusznie oburzyło tak wiele osób. Sprawa powtórzyła się, choć na mniejszą skalę, także przy okazji kilkadziesiąt lat późniejszego spotkania Mazowieckiego z Kohlem w Krzyżowej. Nie o to jednak chodzi, by nie wybaczyć. Rzecz raczej w tym, że wybaczenie dotyczyć może tylko konkretnych krzywd i udzielić mogą go tylko te osoby, którym krzywdy te wyrządzono. Być może takie tylko przebaczenie może prowadzić do prawdziwego pojednania. Książka jest również kolejną próbą udzielenia odpowiedzi na odwieczne pytanie o źródła i pochodzenie zła, psychologicznie bardzo interesującą, posiłkującą się choćby ustaleniami Philipa Zimbardo ("Efekt Lucyfera"). Naprawdę warto przeczytać.
"Mała Zagłada" to książka należąca do wielkiej literatury. To coś z tej samej półki, co dzieła Swietłany Aleksijewicz, może też Hanny Krall czy Wojciecha Tochmana, jeśli jednak ktoś zechciałby ochrzcić ją mianem reportażu literackiego, to przecież tematu by nie wyczerpał. Pomimo że utwór Anny Janko spełnia wiele kryteriów niezbędnych do uznania go za reprezentatywny dla...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z tego co jest mi wiadome, "Waterloo" to debiut Bernarda Cornwella w dziedzinie literatury faktu. Popularny autor powieści historycznych, w tym wielu z epoki napoleońskiej, spróbował swych sił w materii, która - moim zdaniem - powinna być zastrzeżona dla zawodowych historyków. Od osób profesjonalnie parających się naukami historycznymi można bowiem zasadnie oczekiwać, że nie napisałyby o "Cesarsko-Królewskim Konsulacie w Genui" w odniesieniu do 1815 roku, podczas gdy monarchia austro-węgierska powstała dopiero w roku 1867. Ten błąd został szczęśliwie skorygowany przez tłumacza Piotra Kucharskiego, o czym wspomina on w JEDYNYM znajdującym się w książce przypisie (str.22). Nie mam już pewności co do tego, czy w którymś z fragmentów nie wspomina się o Napoleonie jako o "Cesarzu Francji", podczas gdy przysługiwało mu przecież miano "Cesarza Francuzów". Bywają też stronice, na których autor mierzy się z opiniami innych, czasem zgadzając się z nimi, czasem nie. Niestety nie dane nam jest dowiedzieć się do czyich opinii Cornwell się odnosi, skoro nie pokusił się o podanie jakichkolwiek nazwisk. Wbrew pozorom nie są to nieistotne szczegóły. Od autorów tego rodzaju książek czytelnik ma pełne prawo oczekiwać profesjonalnego przekazu wiedzy, a nie podobnej amatorszczyzny, choćby nawet rzeczony autor był wielkim entuzjastą czasów, których jego utwór dotyczy. Zdaje się jednak, że wydawnictwo "Fabryka Słów" hołduje zasadzie sformułowanej kiedyś przez red. Rafała Ziemkiewicza, który promując którąś ze swoich niesłychanie bzdurnych pseudohistorycznych pozycji o "konieczności sojuszu z Hitlerem w 1939 roku" wspomniał, że "książka nie ma przypisów, bo źle się czyta książki z przypisami"...
Niewątpliwą zaletą tej publikacji jest obfitość występujących tu relacji źródłowych, a więc fragmentów rozmaitych dzienników i listów, spisywanych wprawdzie post factum (trudno oczekiwać by było inaczej), jednak sprawiających wrażenie żywiołowej i spontanicznej relacji z pola walki. To najlepsza i zarazem dominująca część książki, łudząco zarazem podobna do scen batalistycznych znanych nam już z licznych powieści tego autora. In plus zapisałbym też materiał ilustracyjny, na który składają się liczne obrazy z epoki przedstawiające sceny bitwy oraz portrety bohaterów. Warto też wspomnieć o mapach, bez których wydanie podobnej książki w ogóle trudno sobie wyobrazić. Dzięki nim czytelnik może przestrzennie wizualizować przebieg opisanych zdarzeń, co jest tym cenniejsze, że od tamtych dni pole bitwy prawdopodobnie znacząco się zmieniło. Ostatecznie można to przeczytać, choć - jako się rzekło - lepiej sięgać po dzieła profesjonalnych znawców epoki, a dla Cornwella byłoby z kolei zdecydowanie lepiej, gdyby zajmował się wyłącznie pisaniem powieści.
Z tego co jest mi wiadome, "Waterloo" to debiut Bernarda Cornwella w dziedzinie literatury faktu. Popularny autor powieści historycznych, w tym wielu z epoki napoleońskiej, spróbował swych sił w materii, która - moim zdaniem - powinna być zastrzeżona dla zawodowych historyków. Od osób profesjonalnie parających się naukami historycznymi można bowiem zasadnie oczekiwać, że...
więcej Pokaż mimo to