-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
2013-07
2015-05
2015-05
2015-06
2015-06
2015-07
2015-03
2014
2015-01
2014
2014-12
2013-01-01
2013-01-01
2014-02-25
2013-09-26
2013-09-08
Dlaczego ta książka jest tak mało popularna? Natknęłam się na nią w angielskim antykwariacie i dałam jej szansę, nic o niej nie wiedząc. Przeczytałam oryginalną wersję, więc w recenzji nie mogę ocenić polskiego wydania. Polecam tę książkę każdemu, kto tylko na nią trafi.
Powieść mnie oczarowała. Wciąga już od pierwszych stron i nie puszcza. Faktycznie, jest dokładnie tak, jak opisuje okładka angielskiej wersji, coś niczym film rodem z Hollywood, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Chętnie obejrzałabym dobrą ekranizację prozy Igguldena. Książka jest pełna akcji, napięcia, dramaturgii. Główny bohater stawia czoła wydarzeniom, które kształtują go jako późniejszego chana, znanego nam z lekcji historii jako Dżyngis-chan (Czyngis chan).
To mój pierwszy na tyle bliski kontakt z tą postacią i nie spodziewałam się, że zachowało się aż tyle informacji na jego temat. Iggulden na ostatnich stronach książki rozprawia się z historią i przyznaje do kilku wprowadzonych zmian. Czytając odniosłam wrażenie, że przygody młodego Temudżina są fikcją literacką, ale okazało się, że wiele elementów jest prawdą historyczną. Oczywiście, można zarzucić autorowi, że odmienił trochę osoby, imiona czy wydarzenia, ale absolutnie mi to nie przeszkadza w lekturze. Warto trochę przymknąć oko na prawdę historyczną i dać się porwać wydarzeniom stworzonym przez autora, przez co powieść jest bardzo plastyczna, akcja toczy się wartko i zapiera dech. Sięgając po książki tego typu nie oczekuję dokumentu czy kroniki, ale przygody, która mnie porwie na kilka dni.
Historia Temudżina angażuje czytelnika już od pierwszych chwil. Jego życie tak bardzo różni się od naszego, czy choćby od znanych europejskich realiów. Z przyjemnością czyta się o codziennych rozrywkach Mongołów, o ich rytuałach, hierarchii, sztuce wojennej. Każdy ich dzień to walka o przeżycie, największym wrogiem bywa zima i głód. Ludy koczownicze czerpią siłę z wzajemnej bliskości, rodzina wykluczona z klanu najczęściej umiera w samotności. Wyobraźcie sobie, co musiał przejść Temudżin wystawiony na taką próbę. Ten mongolski chłopiec nagle staje się dorosłym mężczyzną, bo nie ma innego wyboru. Wraz z każdą jego przygodą, wraz z każdym nowym najazdem i bitwą przywiązywałam się do niego bardziej i chciałam wiedzieć, jak potoczą się dalsze losy.
O kim właściwie jest ta historia? O mongolskim chłopcu. Temudżin jest drugim synem chana Wilków. Jego przyjściu na świat towarzyszył zły omen: w jego pięści znaleziono skrzep krwi, co oznacza, że przez całe życie będzie mu towarzyszyła śmierć. Wydawałoby się, że jego największym problemem będzie walka ze starszym bratem o władzę, ale w jednej chwili historia przyjmuje inny bieg. Temudżin musi walczyć z głodem, chłodem, dzikimi zwierzętami i nie mniej dzikimi ludźmi, a także z samym sobą i swoją rodziną. Musi zacząć od samego początku budować własny klan i znaleźć własne miejsce. Ale przede wszystkim musi dokonać zemsty, która, jak wszyscy wiemy, najlepiej smakuje na zimno.
Gorąco polecam tę książkę, zdecydowanie jest warta przeczytania. Zapewnia zarówno sporo wrażeń, rozrywki, jak i przemyca kilka historycznych ciekawostek i przybliża sylwetki ludzi, którzy są tak od nas różni.
Dlaczego ta książka jest tak mało popularna? Natknęłam się na nią w angielskim antykwariacie i dałam jej szansę, nic o niej nie wiedząc. Przeczytałam oryginalną wersję, więc w recenzji nie mogę ocenić polskiego wydania. Polecam tę książkę każdemu, kto tylko na nią trafi.
Powieść mnie oczarowała. Wciąga już od pierwszych stron i nie puszcza. Faktycznie, jest dokładnie tak,...
Natknęłam się na nią przypadkiem i postanowiłam dać jej szansę. Wojny bogów, historyczne tło, słowiańska apokalipsa to coś dla mnie, znalazłam książkę w klimatach "Korony śniegu i krwi" Cherezińskiej. I właśnie ten tytuł jest bliższy powieści "Słowo i miecz" niż wspomniana "Gra o tron". Jeśli ktoś czytał Cherezińską: książka Jabłońskiego klimatem przypomina fragmenty dotyczące Jemioły, zielonych kobiet i wilkołaków.
"Słowo i miecz" oceniam wysoko, bo powieść czyta się jednym tchem, autor obrazowo opisuje słowiańskie obrzędy, piękno natury, akcja toczy się wartko i nie można się nudzić. Z chęcią sięgnę po kolejną część (w przygotowaniu "Ślepy demon").
Mam kilka zastrzeżeń co do samego stylu autora, z którym spotkałam się po raz pierwszy. Niektóre zdania wydawały się sformułowane na siłę i musiałam zastanowić się nad ich sensem. Jabłoński często używa omówień zamiast imion bohaterów i dochodzi do takich paradoksów, że na całej stronie książki ani razu nie używa imienia bohatera (starzec, demiurg, kapłanka, księżna, jasnowłosy, Boranin, łowca, Jadźwing, rycerz, guślarz, wybranka, kapłan Strzyboga, sługa Peruna...). Autor unika powtórzeń (założenie dobre, bo w wielu powieściach fantastycznych imię bohatera jest nadużywane), ale moim zdaniem przegina w drugą stronę, przez co czasami ciężko się połapać, kto jest kim. Zastanawiające jest to, że Jabłoński ma takie irytujące "kwiatki", ale poza tym pisze zgrabnie i czyta się z przyjemnością.
Ktoś z czytelników napisał, że polubił Żywię za jej stanowczość, niezłomność. Dla mnie było to dziwne doświadczenie, bo rzadko spotyka się głównego bohatera dobrej książki, którego się nie lubi. Dobrze to świadczy o samej powieści, ponieważ skonstruowani bohaterowie są wyraziści i sympatia do postaci wynika z własnych przekonań (a nie z opisu autora). Żywia irytowała mnie przez całą książkę, no może z wyjątkiem okresu przed Nocą Kupały. Co nie zmienia faktu, że jej losy śledziłam z zapartym tchem.
Minusem dla mnie jest postać Bolesława Chrobrego, który jest zbyt groteskowy, a przez to sztuczny. Autor ma tendencję do rozdzielania dobra od zła, w czym niestety przegrywa z twórcą "Gry o tron". Chrześcijanie są źli, najechali cudze ziemie i siłą wprowadzają obcą wiarę; Słowianie, mimo użycia drastycznych środków, są łatwo usprawiedliwiani i nie opuszcza nas wiara w słuszność ich postępowania.
Ktoś już wspomniał o niefortunnych zwrotach, które nie pasują do epoki, ale są to tylko pojedyncze wpadki, można ich nie zauważyć.
Polecam, bo książka jest naprawdę dobra, ma klimat i ciekawą historię. Duży plus za opisy słowiańskich rytuałów, wierzeń, zwyczajów - aż chce się poczytać więcej o naszych korzeniach. Polska fantastyka, której nie trzeba się wstydzić, lepiej przeczytać. Ciekawa lektura dla czytelników Cherezińskiej czy Brzezińskiej, ale trzeba przyznać, że jednak trochę lżejsza, można zabrać na wakacje.
Natknęłam się na nią przypadkiem i postanowiłam dać jej szansę. Wojny bogów, historyczne tło, słowiańska apokalipsa to coś dla mnie, znalazłam książkę w klimatach "Korony śniegu i krwi" Cherezińskiej. I właśnie ten tytuł jest bliższy powieści "Słowo i miecz" niż wspomniana "Gra o tron". Jeśli ktoś czytał Cherezińską: książka Jabłońskiego klimatem przypomina fragmenty...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to