-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Kryminały wszelkiego rodzaju należą do moich ulubionych lektur. Dobrym filmem kryminalnym też nie pogardzę. Przestępstwa zdarzały się od zawsze, a pomysłowość ludzka w tym względzie nie zna chyba granic. Autorzy książek o takiej tematyce mają więc spore pole do manewru. Intrygę mogą umiejscowić w starożytnym Rzymie, w średniowieczu, aż po czasy nam współczesne. I my w zależności od miejsca, a przede wszystkim czasu akcji, wiemy mniej więcej jakimi sposobami można odkryć sprawcę. Czasem zawodowi, czy amatorscy detektywi posługują się głównie dedukcją. Ale im bliżej czasom nam współczesnym, tym więcej mają do dyspozycji przeróżnych technik śledczych. Odciski palców, medycyna sądowa, toksykologia i batalistyka, dzisiaj to wszystko można wykorzystać, by złapać przestępcę, a potem udowodnić mu winę. Dzisiaj wydaje się to bardzo proste.
A kiedyś? Jak było przed laty? Jak to się stało, że policja dysponuje teraz tak szerokim zakresem badań. Osobiście zawsze patrzę ze zdumieniem pomieszanym z podziwem na znany serial "CSI Las Vegas" i jego spin - offy. Te wszystkie laboratoria, w których można przebadać praktycznie każdy ślad znaleziony na miejscu zbrodni. Wydaje się, że nic już nie może przejść nie zauważone. Dotąd nigdy nie przeszło mi przez myśl pytanie: Jak to się zaczęło?
Zmieniła to książka Thorwalda "Stulecie detektywów". Jeśli lubicie kryminały, musicie ją przeczytać.
Thorwald skupia się na kilku problemach mających zasadnicze znaczenie w wykrywaniu zbrodni. Najpierw mamy więc historię odkrycia odcisków palców. Aż trudno uwierzyć, że wszystko zaczęło się od pomiarów ciała, a doprowadziło do powstania daktyloskopii. Do tego opowieść o początkach specjalistycznej policji kryminalnej i pytania, które dzisiaj wydają nam się niedorzeczne, a kiedyś spędzały sen z powiek wielu ludziom. No, bo co jeśli takie linie papilarne można usunąć? Na szczęście nie można, ale próby i to bardzo ciekawe, były podejmowane.
Dalej doświadczenia śledcze, dzięki którym powstała medycyna sądowa, jako całkiem osobna dziedzina badań. Metody orzekania sposobu zgonu, a wśród nich toksykologia. Dzięki rozwojowi tego aspektu wiele przestępstw, jeszcze niedawno niewykrywalnych, nie mogło przejść bez kary. A na deser dostajemy batalistykę.
Lektura tej książki byłaby nudna, gdyby nie sposób pisania Thorwalda. W końcu każdemu z nas mogą znudzić się kolejne daty, miejsca, nazwiska. Nie sposób ich wszystkich spamiętać. Dlaczego więc nie przestałam czytać w połowie, albo i wcześniej? Autor nie pisze w sposób emocjonalny, nie łagodzi często brutalnych opisów, ale jego spostrzeżenia są świetnie udokumentowane. Wędrujemy swoistym szlakiem ciekawych zbrodni, których rozwiązanie było bardzo ważne dla rozwinięcia się metod śledczych. Skaczemy po kontynentach, czytamy o bezlitosnych zabójcach, gangsterach i zwykłych ludziach i o wszystkich aspektach popełnionych przestępstw. Od motywu, przez śledztwo, aż po proces. Ta książka to zbiór kryminałów opartych na faktach.
Jest to też opowieść o ludziach pochłoniętych prawdziwą pasją. Nieraz zbyt dumnych, nierzadko nie mogących się przyznać do błędów, ale to właśnie ich działania doprowadziły do powstania nowych dziedzin w służbie prawa i sprawiedliwości. Ich zmagania z nieznanym, chwile zwątpienia, małe i wielkie sukcesy są czymś niesamowitym. Po pewnym czasie przestałam odbierać tę książkę w płaszczyźnie dokumentalnej. Z każdym nowym opisywanym przypadkiem zastanawiałam się , jak zostanie udowodniona wina, jak potoczy się proces, czy sprawca poniesie karę, czy wszystko ujdzie mu na sucho? Wtedy lektura tego obszernego opracowania stała się po prostu pasjonująca. Bo zaczęła dotyczyć konkretnych ludzi i zdarzeń.
Thorwald włożył w odtworzenie tych wydarzeń dużo pracy. Widać w tym pasję. Książki pisane z pasją zawsze dobrze się czyta. I ta nie jest wyjątkiem.
Gorąco polecam. U mnie w kolejce do czytanie czeka już "Stulecie chirurgów". Szykuje się następna pasjonująca opowieść.
Jürgen Thorwald
"Stulecie detektywów"
Wydawnictwo Znak
Kraków 2009
Kryminały wszelkiego rodzaju należą do moich ulubionych lektur. Dobrym filmem kryminalnym też nie pogardzę. Przestępstwa zdarzały się od zawsze, a pomysłowość ludzka w tym względzie nie zna chyba granic. Autorzy książek o takiej tematyce mają więc spore pole do manewru. Intrygę mogą umiejscowić w starożytnym Rzymie, w średniowieczu, aż po czasy nam współczesne. I my w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na "Sagę o zbóju Twardokęsku" natrafiłam zupełnym przypadkiem. Bardzo lubiłam serię Sapkowskiego o Wiedźminie. Tolkiena znałam bardzo powierzchownie, zresztą nadal moja wiedza w tym zakresie nie jest imponująca. Było lato, pierwszy tydzień po zakończeniu roku akademickiego i pełnej nauki sesji. Miałam serdecznie dość wszelkich lektur i w bibliotece szukałam jedynie czegoś lekkiego, przy czym nie musiałabym za bardzo mysleć. Mój wzrok przyciągły dwie ksiązki wydane przez wydawnictowo SuperNOVA. Pierwsze skojarzenie to oczywiście Sapkowski. Niewiele myśląc wzięłąm.
Pierwszy tom nosił wtedy tytuł "Zbójecki gościniec". Dopiero potem Anna Brzezińska zmieniła go na "Plewy na wietrze". Druga wersja jest też znacznie rozszerzona.
Twardokęsek jest przywódcą szajki zbójeckiej, grasującej w Żmijowych Górach. Pewnego dnia uświadamia sobie, że ma już dosyć takiego życia. Absolutnie nie ciągnie go do uczciwego zarobku, ale chce sobie jeszcze bezpiecznie i w dostatku pożyć, a wiadomo, że profesja zbójcy do najbezpieczniejszych nie należy.
Rabuje więc wszystkie zgromadzone skarby i ucieka na daleką Targankę. Kiedy już myśli, że najgorsze ma za sobą i dalej czekają go już tylko uciechy, zostaje pojmany i skazany na śmierć.
Tyle, że Twadokęskowi śmierć wyraźnie nie jest pisana. Los zwiąże go z tajemniczą wojowniczką Szarką i z wygnanym dziedzicem Żalników - Koźlarzem. Zbójca trafi w sam środek wydarzeń, które zniszczą świat jaki zna. A świat ten jest niezwykły. Rządzą nim bogowie, którzy mają bardzo ludzkie słabości. Są chciwi, zazdrośni, często niewiadomo czy ich dary są błogosławieństwem, czy bardziej przekleństwem. A w Krainach Wewnętrzengo Morza szykuje się wojna międy prawowitym dziedzcem Żalników, a Wężymordem, który władzę zyskał z pomocą jednego z bogów. wobec tej wojny nikt nie pozostanie obojętny, każdy musi się opowiedzieć po którejś ze stron. Ludzie i bogowie.
Anna Brzezińska stworzyła świat bardzo różnorodny i bardzo prawdziwy. W tym świecie nic nie jest łatwe. I nic nie jest dane na zawsze. A bieg wydarzeń może zmienić decyzja jednego szarego człowieka, który nawet nie zdaje sobie sprawy, że właśnie wpłynął na losy wszystkich Krain. Bohaterowie są uwiezieni w swoim przeznaczeniu. Chcą się wyrwać, ale wszystko co robią i tak ostatecznie sprowadza ich na raz obraną ścieżkę. Tutaj właściwie nie ma bohaterów, których się nie lubi. Każdy ma wady i zalety, każdy jest na swój sposób intrygujący.
Ja, na przykład nie potrafię się oprzeć urokowi Wężymorda. Na pierwszy rzut oka to taki typowy czarny charakter. Zagarnął tron, zniszczył piękny kraj, służy bogowi, który dąży do zniszczenia wszystkich innych innych. A jednak Brzezińska dała mu tą niejednoznaczność. Kazała mu kochać siostrę swojego wroga. Miłość Zarzyczki i Wężymorda jest zaklęciem, które trzyma ich przy sobie. Tak jak u Tristana i Izoldy siłą sprawczą uczucia jest napój miłosny, tak Wężymorda i Zarzyczkę związała ze sobą okrutna zemsta bogów. Dla mnie ich historia jest jedną z najbardziej poruszających i wzruszających opowieści, jakie czytałam.
Cała seria książek jest pełna różnych nawiązań literackich i historycznych. Brzezińska jest historykiem i to miało duży wpływ na te powieści. Obraz każdej z Krain czerpie z różnych okresów historycznych i tradycji różnych krajów. Tropienie i odczytywanie przeróżnych kulturowych i mitologicznych cytatów sprawia wiele radości.
To, co mnie pociąga to soczysty język, jakim jest napisana cała saga. Postacie są różnorodne. Wywodzą się z chłopstwa, mieszczaństwa, szlachty i rodów królewskich. I widać to w ich języku, w sposobie ubioru. Brzezińska dużą wagę przykłada do opisów strojów, wnętrz chat i zamków. Ma się wrażenie, że czyta się o żywych istotach. Klną, wściekają się, kochają i popełniają błędy. A my się tym przejmujemy. Przejmujemy się nie tylko głównymi bohaterami, ale też prostymi ludźmi. Nawet charakter pobocznej postaci zarysowany jest z niezwykłą uwagą. Na losy tego świata wpływają z pozoru bardzo błache decyzje, więc my poznajemy, co kieruje zwykłym człowiekiem. Znamy jego przeszłość, czasem Brzezińska pozwala poznać nam również jego przyszłość. I stają się nam bardzo bliscy. Te małe opowiadania w całej historii stanowią niewątpliwy urok sagi. Oczywiście, jak przystało na fantasy obecna jest magia i niezwykłe stwory, których pochodzenia znowu można szukać w dawnych wierzeniach i folklorze. Spojone narracją autorki tworzą niepowtarzalny klimat Krain Wewnętrznego Morza.
"Saga o zbóju Twardokęsku" jest cyklem, od którego absolutnie nie mogłam się oderwać. Losy postaci i Krain zaprzątały moje myśli bardzo długo, a że lektura jest bardzo wielowątkowa, lubię do niej wracać. Można się za każdym razem skupić na innym bohaterze. Naprawdę każdy ma swój urok. Dla mnie to po prostu piękna, epicka opowieść o odwadze, miłości, nienawiści, przeznaczeniu silniejszym niż wszelkie ludzkie zamysły. I absolutnie mi nie przeszkadza, że tego świata nie ma . Zawsze pochłania mnie bez reszty.
Anna Brzezińska
"Plewy na wietrze"
"Żmijowa harfa"
"Letni deszcz. Kielich"
"Letni deszcz. Sztylet.
Agencja Wydawnicza Runa
Opublikowałam również na blogu:
http://ksiazkowepodrozowanie.blogspot.com/
Na "Sagę o zbóju Twardokęsku" natrafiłam zupełnym przypadkiem. Bardzo lubiłam serię Sapkowskiego o Wiedźminie. Tolkiena znałam bardzo powierzchownie, zresztą nadal moja wiedza w tym zakresie nie jest imponująca. Było lato, pierwszy tydzień po zakończeniu roku akademickiego i pełnej nauki sesji. Miałam serdecznie dość wszelkich lektur i w bibliotece szukałam jedynie czegoś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Za oknem nic nie wskazuje na to, że mamy już w kalendarzu wiosnę. Zimno, śnieżno, a krajobraz bardziej przypomina ten z okolicy Bożego Narodzenia niż Wielkanocy.
Ja jednak przez ostanie dni miałam wrażenie, że wokół mnie panują całkiem inne temperatury. Wszystko przez nową książkę Katarzyny Kwiatkowskiej "Abel i Kain". W zeszłym roku pisałam w tej notce o "Zbrodni w błękicie", pierwszej powieści z Janem Morawskim w roli głównej. Wtedy, w środku lata, czytałam o mroźnej zimie, teraz, kiedy śnieg za oknem, o istnieniu innych pór roku przypominała mi ta książka.
Jest środek bardzo upalnego lata roku 1900. Jan Morawski wraz ze służącym, który bardziej przypomina towarzysza i przyjaciela, ma jechać do znanego z poprzedniej części domu Tadeusza Tarnowskiego na chrzciny. Jednak zanim tam trafi, na prośbę Tadeusza, udaje się do majątku Adama Ponińskiego, gdzie niedawno miały miejsce wydarzenia tragiczne. Najpierw po bardzo ciężkim porodzie umarła synowa właściciela wraz z nowo narodzonym dzieckiem. Potem w gabinecie znaleziono ciało jego najstarszego syna. O morderstwo zostaje oskarżony młodszy potomek. Nikt z domowników nie wierzy w jego winę, ale Edward zamknięty w areszcie, milczy i ani słowem nie komentuje swojego ciężkiego położenia.
Jan spełnia życzenie przyjaciela i postanawia spróbować dowiedzieć się, co naprawdę zdarzyło się w noc morderstwa.
Pisałam już nieraz, że kocham książki, które wciągają mnie bez reszty w swój świat. "Abel i Kain" bez wątpienia należy do takich właśnie powieści. Odwracając kolejne strony z radością odkrywałam, że klimat książki opiera się w głównej mierze na świetnie skonstruowanym tle wydarzeń i bardzo zróżnicowanych charakterach bohaterów. Adam Poniński jest człowiekiem obowiązkowym, prowadzi swój majątek z wyczuciem, pozwalającym uzyskiwać dobre zyski. Wierzy, że w ten sposób też można doprowadzić do odzyskania prze Polskę niepodległości. Kierując się tym przekonaniem pomaga swoim sąsiadom i każdy może się do niego zwrócić z problemem. Edwardowi również do tej pory nic nie można było zarzucić. To raczej zamordowany Adam był czarną owcą w rodzinie, jednak ojciec był i jest przekonany o jego nieskazitelnym charakterze, w czym jeszcze utwierdzają go wszyscy domownicy, ukrywając przed nim prawdziwe oblicze juniora. Jan od początku czuje, że Edward nie byłby zdolny do bratobójstwa, ale kolejne odkrywane przed nim sekrety, uświadamiają mu, że spokojny na pierwszy rzut oka majątek, tak naprawdę skrywa burzliwe wydarzenia, które mogły doprowadzić do śmierci Adama.
Za sprawą powieści Katarzyny Kwiatkowskiej po raz kolejny przeniosłam się do świata, który już nie istnieje i miałam okazję podejrzeć funkcjonowanie dużego domu i gospodarstwa na przełomie XIX i XX wieku. Polubiłam małą wnuczkę gospodarza, uroczo kapryszącą przy każdym posiłku i rezydenta, pana Terencjusza który z kolei wszystko pochłania z jednakowym zaangażowaniem, jeśli tylko nie zawiera zbyt dużo warzyw. "Abel i Kain" to kryminał bogaty w różnorodne, wiarygodne charaktery, których obecność ubarwia zagadkę kryminalną, której rozwiązania podejmuje się Morawski. A i samo śledztwo jest zajmujące. Autorka kieruje umiejętnie domysłami czytelnika, co jakiś czas kierując podejrzenie na różne postaci. W pewnym momencie byłam pewna, że wiem kto zabił, ale moje typy okazały się błędne, a finał mnie trochę zaskoczył.
Na uwagę zasługują również widoczne w powieści starania, by czytelnik poczuł, że akcja dzieje się faktycznie w Wielkopolsce. Mateusz żartuje więc z oszczędności, z której słynie region, a bohaterom zdarza się mówić gwarą. Wszystko to sprawia, że kryminał czyta się z prawdziwą przyjemnością, która płynie nie tylko z obcowania z przemyślaną fabuła, ale i ze światem, skonstruowanym z dbałością o szczegóły.
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie z Janem i Mateuszem.
www.ksiazkowepodrozowanie.blogspot.com
Za oknem nic nie wskazuje na to, że mamy już w kalendarzu wiosnę. Zimno, śnieżno, a krajobraz bardziej przypomina ten z okolicy Bożego Narodzenia niż Wielkanocy.
Ja jednak przez ostanie dni miałam wrażenie, że wokół mnie panują całkiem inne temperatury. Wszystko przez nową książkę Katarzyny Kwiatkowskiej "Abel i Kain". W zeszłym roku pisałam w tej notce o "Zbrodni w...
Cherezińska nie pisze nudnych opracowań, podręcznikowych notatek. W jej powieści praktycznie nie ma stylizacji językowej. Przyznam, że po lekturze "Kacpra Ryxa" brakowało mi tego elementu, ale tylko na początku. Szybko "wsiąkłam" w fabułę i później już raczej nie przeszkadzało mi, że boaheterowie posługują sie językiem współczesnym nam. Może to i lepiej, bo w takiej formie powieść ma szansę trafić do szerszego grona odbiorcy, a język polski jakim posługiwano się w średniowieczu byłby dla nas praktycznie niezrozumiały.
Piastowie byli do tej pory dla mnie martwi. Byli, bo byli opisani na paru lekcjach w liceum i to wszystko. Cherezińska wprowadza na karty swojej powieści ogrom postaci, wśród których przynajmniej początkowo można się pogubić, szybko jednak umiejscawiamy książęta na właściwych ziemiach i zaczynamy kibicować swoim faworytom. A jest w kim wybierać, bo ród był niezwykle barwny i awanturny. Autorka skupia się procesie dojrzewania i dochodzenia do władzy Przemysła II. Kreśli przy tym szeroką panoramę stosunków pomiędzy nim i innymi książętami piastowskimi. Są więc i postacie szlachetne jak Bolesław Pobożny, opiekun młodego księcia, od początku popiarający i działający na rzecz zjednoczenia ziem polskich, jest Bolesław Wstydliwy i jego roztaczająca aurę świętości żona - Kinga. Jest świetnie opisany młody Władysław Łokietek, postać zawzięta i zadziorna. Z drugiej strony mamy też prawdziwy czarny charakter w postaci Matyldy Askeńskiej, kobiety, którą w pewnych momentach miałam ochotę po prostu udusić.
Te historyczne postacie, które utożsamiamy z datami i ważniejszymi wydarzeniami, zyskują prawdziwe życie wypełnione prawdziwymi uczuciami. Są nieposkromieni. Kochają przyjaciół i porywają swoich wrogów, zwierają sojusze, by zaraz zdradzić, albo zostać zdradzonym. Stają się po prostu nam bliscy.
Cherezińska nie pisze nudnych opracowań, podręcznikowych notatek. W jej powieści praktycznie nie ma stylizacji językowej. Przyznam, że po lekturze "Kacpra Ryxa" brakowało mi tego elementu, ale tylko na początku. Szybko "wsiąkłam" w fabułę i później już raczej nie przeszkadzało mi, że boaheterowie posługują sie językiem współczesnym nam. Może to i lepiej, bo w takiej formie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to