-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2023-10-28
2023-10-15
Prawdę mówiąc uważam, że ocena tej książki na Lubimyczytać.pl, jest nieco za niska. Co prawda dzieło, a właściwie dziełko (niewiele ponad sto stron) nie stoi na tak niebotycznie wysokim poziomie, jak np. „Fikcje” wielkiego mistrza Jorge Luisa Borgesa jednakowoż ocena 6,4 na Lc. to nieco za mało.
Autor co wynika z jego dzieła, z pewnością zna doskonale twórczość swego argentyńskiego rodaka wyżej wspomnianego J.L.Borgesa, świadczy o tym wielokrotnie przytaczane przez Domíngueza nazwisko wielkiego mistrza wymieniane wśród nazwisk tych: naj, naj, największych w literaturze światowej.
Głównym bohaterem tej książki (w moim odczuciu) jest sama książka, wraz z jej tajemniczością, poruszaniem się wśród tematów ściśle powiązanych z książką tą fizyczną namacalną książką nie jakimiś tam pdf-ami, e-bookami i innymi audio-bookami, ale między tymi prawdziwymi namacalnymi fizycznie tworami ludzkiego intelektu.
Autor w jaskrawym, może nieco zbyt jaskrawym świetle ukazuje czytelnikowi przypadek człowieka ulegającego zapamiętaniu się, pewnego rodzaju zaprzedaniu, a może nawet będącego pod wpływem opętania, człowieka, dla którego nic i nikt się nie liczy, tylko jego książki są wszystkim: co kocha, posiada i czemu jest gotów oddać dosłownie wszystko.
Dzieło Carlos Maríi Domíngueza pt. ”Dom z papieru” zaliczyć należy do kategorii tych dzieł, które zasługują na szczególną uwagę, a przeczytanie, którego wiąże się nie tylko z wielką przygodą intelektualną, ale również wnosi coś innego w nasz świat, rzuca inne światło, na zdawałoby się dobrze nam znane sprawy.
Jednakowoż jak widać po przeczytaniu przeze mnie powyższego dzieła sprawy znane dość powierzchownie, ale tak naprawdę czy da się poznać tak dogłębnie i do końca to coś, co stanowi o wielkości książki, co przyciąga niczym magnes- chyba nie.
Książka to wielka niewiadoma, to zagadka, to poszukiwanie, to bardzo często rozczarowania, to całe regały w domowych bibliotekach (częstokroć zakurzone), regały z książkami, które przeczytaliśmy tylko raz, abo i nigdy.
Książka to nadzieja, to obietnica, czasami wyzwanie nie do przebrnięcia.
Książka, książka, książka... Polecam.
Prawdę mówiąc uważam, że ocena tej książki na Lubimyczytać.pl, jest nieco za niska. Co prawda dzieło, a właściwie dziełko (niewiele ponad sto stron) nie stoi na tak niebotycznie wysokim poziomie, jak np. „Fikcje” wielkiego mistrza Jorge Luisa Borgesa jednakowoż ocena 6,4 na Lc. to nieco za mało.
Autor co wynika z jego dzieła, z pewnością zna doskonale twórczość swego...
2023-09-24
Czarodziejska góra to trzecia pozycja z bogatej twórczości T. Manna, którą miałem przyjemność przeczytać i jak dotychczas najlepsza.
Coś niewątpliwie w tym jest, że aby stworzyć arcydzieło potrzeba czasu, czasu i jeszcze raz czasu, oczywiście przy założeniu (paradoksalnie), że mamy do czynienia z geniuszem.
T. Mann pisał „Czarodziejską górę” około 12 lat, co ciekawe Bułhakow „Mistrza i Małgorzatę” pisał również 12 lat, a Marcel Proust swój siedmiotomowy cykl „W poszukiwaniu straconego czasu” ukończył po 13 latach.
Wszystkie wyżej wymienione pozycje to arcydzieła zaliczane do kanonu literatury światowej, a ich autorzy do najjaśniej świecących gwiazd w panteonie gigantów literatury.
Pewien polski trzydziestokilkuletni seryjny twórca ma już na koncie ponad 50 (!!!) książek...można?, można!, tylko trzeba chcieć!
Zostawmy w spokoju te ponad 50 książek i ich seryjnego autora i skupmy się na „Czarodziejskiej górze”.
Dzieło Manna przerosło moje oczekiwania, co prawda spodziewałem się wielkiego pisarstwa, bo jak już wcześniej wspomniałem, jest to już trzecia książka tego pisarza przeczytana przeze mnie, ale i tak autor zaskoczył mnie niebotycznie wysokim poziomem „Czarodziejskiej góry”.
Dzieło w moim odczuciu jest doskonałe i pełne pod każdym względem. Co prawda pewne elementy nieco się zestarzały, choć nie zdezaktualizowały, a mianowicie sposób ukazania w powieści starcia dwu odmiennych ideologii: lewicowo-liberalnej z konserwatywno-klerykalną.
Temat starcia stary jak świat, wciąż aktualny i obecny w życiu społecznym — z tym że w dzisiejszych czasach medialnie bardziej rozdmuchany, skrajnie spolaryzowany (albo w lewo, albo w prawo) w większym stopniu używany w walce politycznej.
Wyżej wymieniony temat tarć ideologicznych jest w dziele Manna dość istotnym tematem (na szczęście niedominującym), w dużym stopniu odkrywającym poglądy samego autora, ukazany jest (światopogląd autora) w sposób subtelny i bardzo zawoalowany.
Najważniejszym elementem dzieła i w moim odczuciu najciekawszym w całej powieści jest zdecydowanie główny bohater dzieła Hans Castrop.
Postać jest to, zdawać by się mogło dość tuzinkowa i może nawet dla mniej wnikliwego czytelnika przeciętna, ale to tylko pozory. Pod warstwą oportunizmu tak naprawdę ukrywa się cała bogata i wrażliwa osobowość naszego bohatera. Osobowość wrażliwa na drugiego człowieka, osobowość współczująca, przyjazna i empatyczna, choć niewątpliwie w twardych realiach życia codziennego nieco zagubiona, nieporadna i mało praktyczna.
Obok postaci Hansa Castropa będącej niejako pewnego rodzaju kopalnią wiedzy odnośnie do pewnego ściśle określonego rodzaju osobowości, w powieści Manna występuje „nieskończona” ilość postaci równie interesujących, wyrazistych i niezwykle plastycznie ukazanych przez wielkiego mistrza powieści T. Manna.
„Czarodziejska góra” oczarowała mnie swym kunsztem, głębią, bogactwem i barwnością postaci. Dzieło a właściwie arcydzieło jest to wielkie, którego przeczytanie jest niejako wyzwaniem (dla wielu), nakazem i obowiązkiem dla każdego, kto twierdzi, że kocha literaturę.
POLECAM!!!
Czarodziejska góra to trzecia pozycja z bogatej twórczości T. Manna, którą miałem przyjemność przeczytać i jak dotychczas najlepsza.
Coś niewątpliwie w tym jest, że aby stworzyć arcydzieło potrzeba czasu, czasu i jeszcze raz czasu, oczywiście przy założeniu (paradoksalnie), że mamy do czynienia z geniuszem.
T. Mann pisał „Czarodziejską górę” około 12 lat, co ciekawe...
2023-09-20
Czytając " Czarodziejską górę" T. Manna w pochmurny, deszczowy, lekko depresyjny dzień człowiekowi przychodzą szare ponure myśli. Wydaje się, że nikt i nic nie jest i nie będzie w stanie poprawić mu humoru... i tu konieczna jest chwilowa odmiana, tu wkracza Kubuś Puchatek wraz z przyjaciółmi.
Przygody Kubusia Puchatka znane są chyb każdemu, z takiego czy innego źródła, zwłaszcza z rozlicznych adaptacji filmowych, występujących w niemal nieskończonej ilości wersji.
Tak też było i ze mną. Kubusia znałem tylko z wersji filmowej, aż do dziś, do momentu odkrycia tej niepozornej książeczki na półce w biblioteczce córki.
W ten pochmurny dzień wreszcie się uśmiechnąłem za sprawą takich oto kwiatków z ogródka Kubusiowych możliwości intelektualnych:
- "Z początku powiedział do siebie samego:
- To bzykanie coś oznacza. Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy, że ktoś bzyka, a jedyny powód, jaki znam, to ten, że się jest pszczołą.
Potem znów pomyślał dłuższą chwilę i powiedział:
- A jedyny powód, żeby być pszczołą, to ten, żeby robić miód."
.............................
" - Widzisz?
- Co?- spytał Prosiaczek i aż podskoczył ze strachu. I zaraz potem, chcąc pokazać, że to wcale nie było ze strachu, podskoczył jeszcze raz czy dwa razy, udając, że to są takie ćwiczenia gimnastyczne."
..............................
"Ajaj co za nieszczęście! Pewnie biegłeś za szybko. Czyś się aby nie potłukł, mały prosiaczku?
- Nie... Tylko balonik...Ach Kłapołuszku, ja go pękłem."
..............................
"Hejże ha ! Niech Kubuś żyje!
Niechaj tyje, je i pije!
Czy przy środzie, czy przy wtorku
On w miodowym jest humorku."
Niechaj ostatni cytat odda stan jego ducha i wprowadzi czytelnika w podobny nastrój...czego sobie i innym, życzę z całego serca. Polecam.
Czytając " Czarodziejską górę" T. Manna w pochmurny, deszczowy, lekko depresyjny dzień człowiekowi przychodzą szare ponure myśli. Wydaje się, że nikt i nic nie jest i nie będzie w stanie poprawić mu humoru... i tu konieczna jest chwilowa odmiana, tu wkracza Kubuś Puchatek wraz z przyjaciółmi.
Przygody Kubusia Puchatka znane są chyb każdemu, z takiego czy innego źródła,...
Pomimo mojego wielkiego szacunku tak do twórczości, jak i samej osoby Tadeusza Różewicza niestety podobnie jak w przypadku ostatniego utworu tego autora przeze mnie przeczytanego „Duszyczka” tak i w stosunku do tego utworu odczucia moje są wysoce ambiwalentne. Odnoszę wrażenie, że tak do końca nie zdołałem się przebić przez „Kartotekę".
Są fragmenty, które próbują coś przekazać, są miejsca jakby już gdzieś w innej rzeczywistości widziane, gdzieś zasłyszane. Wszystko jakby znajome takie nasze, takie polskie z naszego (wówczas) niezwykle szarego podwórka. Jednym słowem mroczne, zawiłe, z pozoru odrealnione a w rzeczywistości realne i prawdziwe aż do bólu. Postaci występujące w „Kartotece” to ludzie, których niemalże znam, ludzie mijani na ulicy, w pracy, w poczekalni u lekarza, ludzie z pozoru obcy, a jednocześnie tacy swojscy tacy nasi.
Z niektórymi utworami Różewicza mam problem tej natury, że po przeczytaniu („Duszyczka”, „Kartoteka”) czuję mętlik w głowie. W pierwszych chwilach po przeczytaniu nastawienie moje i moje odczucia do wyżej wymienionych dzieł były mocno na „nie”, po kilku zaś dniach coś mnie od środka świdruje, coś męczy, coś podpowiada, że może to nie było takie złe, że coś w tym jest, że prawdopodobnie nie wszystko do mnie dotarło, że wszystkiego młyny mojej percepcji nie zmieliły w sposób należyty.
W przypadku „Duszyczki” przeczytanej przeze mnie jakieś dwa miesiące temu doszło nawet do tego, że mam lekkie wyrzuty sumienia, że za nisko oceniłem, że może za bardzo skrytykowałem i skrzywdziłem samo dzieło, jak i autora, że to nie autor zawinił, lecz moje ograniczenie w postrzeganiu alternatywnych rzeczywistości, że to moje „tu i teraz" (brak wyobraźni) za bardzo ograniczyło procesy poznawcze.
Coś, co wzbudza kontrowersje, coś, co siedzi w człowieku pomimo przelatującego czasu, to coś z pewnością nie może być nijakie. To „coś” jest czymś, czego prawdopodobnie tak do końca nie zrozumieliśmy czymś, nad czym może należałoby pochylić się raz jeszcze. Może jeszcze nie teraz, może niech sobie to dzieło jeszcze poświdruje, niech się do naszego wnętrza nieco podobija, niech dojrzeje w nas samych myśl sięgnięcia po nie raz jeszcze.
Podsumowując: T. Różewicz i jego „Kartoteka” może się podobać albo i nie.
Jedno jest jednak pewne: obok „Kartoteki” obojętnie przejść się nie da, tu wszystko się gotuje, podskakuje i bulgocze niczym lawa w wulkanie.
Dziełko króciutkie zaledwie kilkadziesiąt stron, ale sponiewierać czytelnika może niemiłosiernie.
Jeśli ktoś, kto czytał „Ferdydurke” Gombrowicza albo „Czekając na Godota” Samuela Becketta, myśli, że miał do czynienia z literaturą eksperymentalną z czymś dziwacznym i kontrowersyjnym to po przeczytaniu „Kartoteki” i „Duszyczki” T. Różewicza będzie musiał zrewidować swoje poglądy co do literatury eksperymentalnej. Polecam.
Pomimo mojego wielkiego szacunku tak do twórczości, jak i samej osoby Tadeusza Różewicza niestety podobnie jak w przypadku ostatniego utworu tego autora przeze mnie przeczytanego „Duszyczka” tak i w stosunku do tego utworu odczucia moje są wysoce ambiwalentne. Odnoszę wrażenie, że tak do końca nie zdołałem się przebić przez „Kartotekę".
więcej Pokaż mimo toSą fragmenty, które próbują coś...