-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać4
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński25
Biblioteczka
2016-12-04
2016-09-08
2016-05-01
2016-04-13
2016-11-14
2016-09-26
2016-05-26
2016-09-01
2016-11-01
2016-12-25
2016-01-01
2016-10-21
2016-10-02
Interesujące opowiadanie Sci-Fi z domieszką grozy. Bardzo ciekawy pomysł na obcego jako istoty mogącej imitować dowolnych organizm pod względem fizycznym, jak i psychicznym. niestety szkoda, że nie jest to dłuższa powieść, ponieważ w wielu miejscach akcja jest "rwana", i aż się prosiło o jej rozwinięcie, tak jak to miało miejsce w przypadku filmu Carpentera. Trudno jest również odnaleźć się w natłoku postaci. Na szczęście z upływem stron problem ten maleje. Mimo wszystko warto przeczytać.
Interesujące opowiadanie Sci-Fi z domieszką grozy. Bardzo ciekawy pomysł na obcego jako istoty mogącej imitować dowolnych organizm pod względem fizycznym, jak i psychicznym. niestety szkoda, że nie jest to dłuższa powieść, ponieważ w wielu miejscach akcja jest "rwana", i aż się prosiło o jej rozwinięcie, tak jak to miało miejsce w przypadku filmu Carpentera. Trudno jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-15
2016-11-19
2016-04-26
2016-05-14
2016-05-11
2016-05-09
2016-08-01
Nie przypadły mi to gustu wspomnienia pani Ginzburg. Nie byłem wstanie jakoś jej współczuć. Autorka pisze, że była niewinna i niesłusznie ją zesłano. Zapewne z prawnego punktu widzenia to prawda, ale jest jeszcze kwestia sumienia. Ginzburg cały czas wierzyła w partię. Popierała plany kolektywizacji i industrializacji, które – jak wiadomo – były okupione cierpieniem milionów ludzi, prześladowanych jedynie dla tego, że nie pasowali do „wzorca klasowego” komunistów. Nie wierzę, że Ginzburg nie wiedziała w jaki sposób prowadzi się kolektywizację, choćby z licznych plotek. Oczywiście jej wyrok nie był wynikiem popierania tych „reform”, ale ostatecznie uważam go za jakąś formę kary. Na jej obronę można powiedzieć wyświechtane "takie były czasy". Należy jednak pamiętać, iż w partii było maks. 7 mln osób, a ZSRS liczyło 160 mln obywateli. Innym słowy nie każdy musiał być w partii i była to kwestia własnego wyboru.
„Rewolucja pożera własne dzieci”. W jakiś sposób ROK 1937 stał się karą dla „bolszewickich” komunistów za zbrodnie popełniane (lub świadomie przemilczane i akceptowane) od 20 lat, za wyznawanie „rewolucyjnej sprawiedliwości”, czyli nie liczenie się z życiem innych ludzi.
Sama książka jest napisana w sposób przyzwoity, choć w wielu miejscach jest trochę infantylna. Denerwowały mnie pewne fragmenty, w których autorka pisze o tym, że „przeczuwała”, „przewidywała” (np. od pierwszego spojrzenia na Stalina wiedziała jak złą osobą on jest). Widać tu wpływy informacji uzyskanych „post factum”.
Książka nie wzbudziła we mnie takich emocji jak dzieła Sołżenicyna, Herlinga-Grudzińskego czy Margolina, ale warto się z nią zapoznać.
Nie przypadły mi to gustu wspomnienia pani Ginzburg. Nie byłem wstanie jakoś jej współczuć. Autorka pisze, że była niewinna i niesłusznie ją zesłano. Zapewne z prawnego punktu widzenia to prawda, ale jest jeszcze kwestia sumienia. Ginzburg cały czas wierzyła w partię. Popierała plany kolektywizacji i industrializacji, które – jak wiadomo – były okupione cierpieniem milionów...
więcej Pokaż mimo to