-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-05-21
2024-05-15
Bardzo chciałem zdobyć tę książkę i kupiłem jej wersję elektroniczną mimo relatywnie wysokiej ceny (chętnie za te pieniądze wziąłbym do ręki kawał cegły i potem jeszcze chwalił się nią na półce, ale litości - miejsce!), później jednak odłożyłem na półkę. Z jednej strony nieco obawiałem się hermetyczności tematyki, a z drugiej może chciałem poświęcić jej więcej czasu i wykorzystać jakieś zatrzymanie dla poświęcenia jej dostatecznej uwagi. Długi majowy weekend okazał się świetną okazją dla rozpoczęcia lektury.
Opowieść pisana oczyma Persów, nie zaś - jak przyjęło się w kręgu naszej kultury - Greków. Boć zwycięzcy piszą historię, a różnie się zwycięstwa w wojnach grecko-perskich układały… Sama zaś perspektywa ciekawa, a tyleż i interesująca; kto powiedział, że to my (a wówczas kultura grecka) mamy prawo pisać historię? Czy globus postawiony do góry nogami pokazuje inną rzeczywistość? Dlaczego to północ ma być “do góry”?
Spojrzenie na fascynujący rozkwit perskiego imperium, który dokonał się “z niczego” w dwa-trzy pokolenia, czy raczej za panowania dwóch czy trzech pierwszych królów dynastii achemenidzkiej. Rzeczywiście dostajemy opowieść nieco inną niż propagandowy zapis herodotowski (i w istocie będącą “odtrutką” na wspaniałego skądinąd historyko-bajarza), z którego otrzymywaliśmy naszą głównie znaną narrację. Inaczej rozłożone są akcenty, nieco inaczej oceny poszczególnych władców. A do tego przebogaty opis obyczajów, dworskiej etykiety i życia codziennego dworu czy rozbudowanej królewskiej biurokracji. Dostajemy też opowieść nieukończoną, gdyż nie wszystkie tabliczki dotychczas odnalezione zostały już przetłumaczone i można wciąż liczyć na nowe odkrycia, na poszerzające się spojrzenie na dzieje Persów.
Autor zaś wykonał tytaniczną pracę tropiąc źródła, trzymając rękę na pulsie nowych odkryć i tłumaczeń, bywając w Iranie i na miejscu zapoznając się z kulturą obecnego narodu, a węsząc za okruchami przeszłości. Iście rzetelna choć pewnie poboczna robota akademika, zajmującego się zawodowo starożytnością Bliskiego Wschodu. Wspaniale, że znalazł czas na napisanie tego dzieła, a w nim tak doskonale odmierzył i połączył faktografię i smaczki dla nieprofesjonalnych (dla zagadnienia) czytelników!
Persowie tu przedstawieni nagle z barbarzyńców - jak dotychczas ich znaliśmy - stają się potężnym narodem, a ich władcy to oświeceni monarchowie, z rozmachem budujący “nowe światy” i rozmiłowani w sztukach takich jak poezja, budowa i pielęgnacja ogrodów, ale i zapaleni biurokraci, tworzący nowe zasady funkcjonowania społeczeństw. A i nam to odwrócenie perspektywy po jakimś czasie wchodzi w krew i sami tych Greków (ów jeden z korzeni naszej europejskiej kultury) zaczynamy widzieć jako bez mała barbarzyńców. Dobre ćwiczenie logiczne - ta zabawa perspektywą…
Choć oczywiście sam ten mit “oświeceniowy” perskich dynastii natychmiast dekonstruuje i stawia wszystko w prawdziwym oświetleniu epoki: dworskie intrygi, zamachy i królobójstwa jak w jakimś “Rodzie smoka” - znikąd się te nasze współczesne ikony popkultury nie biorą… Jako szczególnie okrutne - z dzisiejszej naszej perspektywy - muszą nam się jawić przedstawiane tu dość obficie i szczegółowo kary, kaźnie i sposoby egzekucji w państwie Achemenidów. Abstrahując od faktu, iż tortury dziś uważamy za okrucieństwo w ogóle, pamiętać musimy, że poruszamy się po świecie starożytnym, gdzie inaczej pojmowano ich istotę, a w przypadku Persów wiele z nich miało przypisywane im szczególne znaczenie wynikające z systemu wierzeń czy pojęcia (rytualnej) czystości. I nie o takich ekscesach - i to z serca Europy - opowiada “Historia kar i tortur” stojąca na mojej półce…
Co ciekawe, autor niewiele poświęca miejsca wojnie z Grekami (czyli wyprawie Kserksesa, która to opowieść jest osią główną “Dziejów” Herodota), a raczej wplata je jako jeden z równorzędnych epizodów licznych prowadzonych wówczas wojen, tłumień buntów czy innych kampanii. Tacy byli dla Persów ówcześni Grecy: mało istotny choć trudny do poskromienia lud z obrzeży ich niewyobrażalnie wielkiego imperium.
W samym zaś imperium pozwalano na dość niezwykłą dozę autonomii podbitych ludów w kwestii ustroju społecznego, obyczajów, wierzeń. Władcy perscy nie dość, że nie narzucali - jak późniejsi Rzymianie - jednej religii czy jednego języka (no chyba że aramejski dla celów administracyjnych) w całym imperium, to jeszcze władca chętnie prezentował się lokalnym ludom w miejscowym anturażu: Egipcjanom jako bóg-faraon, Judejczykom - w przyjaźni z JHWH.
Ciekawy wydaje się rozdział o wierzeniach samych Persów. Choć wyznawali wiarę w Ahura Mazdę, to trudno byłoby widzieć w nich zaratusztrian późniejszych epok: w ogóle nie znali mitycznej postaci proroka Zaratustry, a i sam Ahura Mazda był bóstwem jednym z wielu przez nich czczonych (obok np. Mitry).
Ciekawy jest końcowy rozdział książki, dotyczący już nie historyczno-mitycznej Persji z czasów Achemenidów, a współczesnego Iranu i w nim odbioru tej części własnej historii. W związku z brakiem niezawodnych materiałów źródłowych (inne mieli Persowie niż choćby Grecy zapatrywania na historię i konieczność jej dokumentowania, liczne mity mieszają się z fragmentami historycznych faktów, władcy kreują opowieści o zdarzeniach służące ich celom propagandowym) i wielowiekową dominacją Islamu, nie sprzyjającą i dziś odkrywaniu pre-islamskiej tożsamości - jak i u nas: “prawda” chrześcijańska” pokrywa rodzimowierczy słowiański “zabobon”, tak i tam “prawda” Proroka utrudnia pamięć o wyznawcach “zabobonnych” kultów Ahury Mazdy (i Arymana - jego wielkiego antagonisty) czy Mitry. Nie zmienia to faktu, że nawet w kraju restrykcyjnie rządzonym przez religijnych fanatyków współczesne młode pokolenia odkrywają swą historyczną tożsamość, a Cyrus Wielki staje się ikoną popkultury.
Świetna książka, wspaniała! Nie mogłem przestać czytać! Nie ma potrzeby bać się wejść w świat Persów z czasów dynastii achemenidzkiej.
Bardzo chciałem zdobyć tę książkę i kupiłem jej wersję elektroniczną mimo relatywnie wysokiej ceny (chętnie za te pieniądze wziąłbym do ręki kawał cegły i potem jeszcze chwalił się nią na półce, ale litości - miejsce!), później jednak odłożyłem na półkę. Z jednej strony nieco obawiałem się hermetyczności tematyki, a z drugiej może chciałem poświęcić jej więcej czasu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-11
Dość dobrze wyjaśnia nam już we wstępie Tomasz Polak, o czym jego rozprawa nie jest. Nie jest na pewno o udowadnianiu bądź nie istnienia Boga. Zarzucanie też specyficznej biografii autora wpływu na kształt książki w tej formule, iż miałaby być “zemstą” na kościelnym systemie, zdaje się tezą nie do obrony; swoimi pytaniami już w okresie kapłańskim profesor Polak udowadniał, iż zawsze poruszał się po krawędzi teologicznej prawomyślności, a teraz - jako świecka osoba - stawia pytania idące daleko bardziej w głąb jego wcześniejszych poszukiwań i wątpliwości. Zresztą to nie w boskość Jezusa czy jego zmartwychwstanie stara się wątpić tą pozycją, a raczej pytać, czy w istocie zamiarem Jezusa świadomym i intencjonalnym było stworzenie instytucji, które dziś mienią się jego duchowości kontynuacją? W jaki sposób antysystemowy ruch Jezusa stał się zaczynem religii najskrajniej systemowej?
Profesor Polak mówi do nas językiem naukowym, zaawansowanym i nieco skomplikowanym, choć - jeśli dobrze rozumiem sens jego wypowiedzi - to w najprostszej postaci można by ją zredukować do takiej opowieści o Kościele: “stworzyliśmy system i doskonale zdajemy sobie sprawę, że jest oparty na baśni i nieprawdzie, ale z kolei daje nam tyle profitów, że już robimy i jeszcze w przyszłości zrobimy wszystko, by zabezpieczyć trwanie tego systemu. Na wieki wieków.” Jeśli jest tak, to jest to dokładnie to, co i ja sam o kościele (i wielu innych religiach) sądzę; mają wiele funkcji, a żadną z nich nie jest opowiedzenie prawdy.
Profesor Polak udowadnia nam tą pozycją, iż “system kościelny” w dowolnej odmianie chrześcijaństwa da się uzasadnić i obronić jedynie z jego - chrześcijaństwa - wnętrza. Spojrzenie nań krytyczne (przy odrzuceniu ubóstwienia/odczłowieczenia Jezusa) i spoza niego samego sprawia, iż staje się nie do obrony. Pierwotny, reformatorski i antysystemowy “impuls Jezusa” został przez jego uczniów - i właściwie wbrew jego intencji - wtórnie właśnie ureligijniony.
Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie figury brechtowskiego “pana K.”, którego widzimy wprawdzie jedynie w cytatach będących mottami poszczególnych rozdziałów książki, ale istotność tych cytatów sytuuje go w znacząco istotniejszej roli, niż wynikająca z pozornie nikłej obecności w tekście. Aż żal, że pozycja nie przetłumaczona na polszczyznę; po prezentowanych tu krótkich wprawkach - żal też, że profesor Polak nie podjął się tłumaczenia: może hitu wydawniczego by nie było, ale jakże istotna - i to z wielu względów - pozycja zasiliła by rodzimy rynek wydawniczy…
Cóż jeszcze robi nam profesor Polak tą książką? Ano, przypomina (choć wierzę, że niektórym mógłby dopiero uświadomić), że Ewangelie nie są literalnym zapisem życia i słów Jezusa. Jak i to, że nie wyszły spod piór czterech facetów z ikonicznymi zwierzętami u ich stóp, a miały swoich autorów i redaktorów, mają również swe warstwy, którzy językoznawcy i inni badacze potrafią rozszyfrować. Każda z Ewangelii powstała co najmniej na 60-70 lat po śmierci Jezusa i mówiła do konkretnej społeczności i w konkretnej jej sytuacji to, co społeczność ta potrzebowała dla swej konsolidacji usłyszeć (trochę tak jak z Listami Apostolskimi). Inaczej - bazując na uznawanych faktach - każda z tych Ewangelii musiałaby brzmieć identycznie i dość skrótowo: “Wierzymy, że Jezus istniał. Wierzymy, że był Bogiem, czynił cuda, a po śmierci zmartwychwstał.”
Mimo klarownego wywodu i jasności sformułowanych poglądów oraz nadania książce trybu rozprawy naukowej (z metodologią, celami, uzasadnieniami i wnioskami) - ma ona stosunkowo wysoki próg wejścia. Już sama część wstępna, gdzie Autor wyłuszcza metodologię pracy, może działać nieco zniechęcająco. Niepotrzebnie. Owszem - do zrozumienia metodyki pracy niezbędny jest podstawowy zakres pojęć z dziedzin takich jak kogniwistyka, teorie społeczne, lingwistyka nawet - potem jednak przystępujemy do zasadniczej treści rozprawy i okazuje się, iż w zastosowaniu tych teorii nie okazują się one tak wymagające od czytelnika dla śledzenia toku argumentowania Autora. Ot, po prostu uzmysławia nam już we wstępie metodologicznym swe zamiłowanie do kwestii (i pytań) po-granicznych…
Kolejna książka, czytana z “piórem” w dłoni; z jednej strony stanowiąca nieustającą rzekę wartych zapamiętania myśli (cytatów), a z drugiej wymuszająca pisanie swoistego resume (recenzji) już w trakcie lektury. No i jeszcze - jak często w podobnych publikacjach - dająca kolejne liczne tropy dla lektur przyszłości. I tu mały problem: profesor Polak operuje literaturą z interesujących go zakresów w kilku językach, a ty człowieku bądź tu mądry i ucz się francuskiego, by przeczytać nieprzetłumaczone dzieło Loisy’ego…
Dość dobrze wyjaśnia nam już we wstępie Tomasz Polak, o czym jego rozprawa nie jest. Nie jest na pewno o udowadnianiu bądź nie istnienia Boga. Zarzucanie też specyficznej biografii autora wpływu na kształt książki w tej formule, iż miałaby być “zemstą” na kościelnym systemie, zdaje się tezą nie do obrony; swoimi pytaniami już w okresie kapłańskim profesor Polak udowadniał,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kupiłem tę książkę wieki temu (wersję elektroniczną w dniu, gdy w księgarni zobaczyłem książkę fizyczną!) i odłożyłem na długo na półkę. Jakub Nowak kojarzy mi się z wspaniałym “Amnezjakiem” - zbiorem opowiadań SF - i jakoś nie mogłem przemóc się do kolejnej jego pozycji, obawiając się, jak ten świetny debiutant poradzi sobie z “przekleństwem drugiego dzieła”? Czy słuszne to były obawy?
Kanwą wydarzeń powieściowych są zdarzenia zaistniałe historycznie: oto Helena Modrzejewska (z mężem Karolem Chłapowskim), państwem Sypniewskimi, Henrykiem Sienkiewiczem (felietonistą u progu sławy i kariery, a później to już wiadomo: noblistą i naszym dekoratorem narodowego fantazmatu i piewcą nieistniejących wielkości) oraz Łucjanem Paprockim i gromadką dzieci wyjeżdżają w 1876 roku do Ameryki i osiedlają się w kalifornijskim Anaheim, gdzie - jak tu widać, a okaże się to i historycznie - bez powodzenia próbują prowadzić ranczo, żyjąc w przyjacielskiej komunie. Wszystko inne: rozmowy, pijaństwa, uczucie Sienkiewicza do Modrzejewskiej (obsesja raczej) i ten duszny nastrój potęgowany przez podmuchy gorącego Santa Ana, to już licentia poetica pisarza, debiutującego tu pełnowymiarowym dziełem.
Uczynienie z postaci historycznych i niemal już pop-kulturowych bohaterów powieści i opowiedzenie ich (domniemanych, czy bardziej wydumanych) amerykańskich losów jest zabiegiem tyleż ryzykownym, co odważnym. Sam długo zastanawiam się, czy konieczny był ten Sienkiewicz i ta Modrzejewska, a nie postaci Sienkiewicz-like i Modrzejewska-like, w których to dopiero krytyka dopatrywała by się podobieństw do rzeczywiście żyjących wówczas bohaterów? Z drugiej jednak strony ukazanie prawdziwych bohaterów w okrytym nieco mrokiem tajemnicy okresie ich życia i przerobienie ich egzystencji na całkiem normalną dialogowo-fizjologiczną pozwala na ukazanie motywacji czy inspiracji dla bardziej już znanych ich dokonań; “to jak w gardle im rodził się śpiew” innymi słowy. Dość ciekawa perspektywa… A opisy upojenia Sienkiewicza na lokalnym święcie winobrania i ten z finału powieści tyleż brawurowe co obrzydliwie dosłowne - wprost mistrzowskie (uśmiałem się)!
To, co jednak do pewnego momentu wydaje się potencjalnie możliwą historią, rodzącą się w głowie pisarza na kanwie znanej ogólnie historii, w pewnym momencie - po jakimś fikołku fabuły- staje się raczej światem alternatywnym, który jak wiemy się jednak nie ziścił… I chyba zdajemy sobie sprawę, że lepiej nam żyć w tej naszej “alternatywie”... A Autor powieści z nas sobie tą pisaniną zadrwił i zwyczajnie nas wmanewrował w swoją gierkę.
Zdecydowanie jest to literatura kalecząca gładkie oblicza kryształów, strącająca może i z piedestałów czy wręcz świętokradcza dla co bardziej wyczulonych czytelników. No jeśli kto nie uwierzy, że mógł Sienkiewicz bywać w burdelu, a Modrzejewska “chadzać na stronę”, to tak - przeżyje tu szok poznawczy. Ja jestem obrazoburcą (i lubię nim być), a tymczasem aż sam drze z ekscytacji i złości, na ileż sobie ten Nowak tu pozwala!
Co jednak ciekawe - zarzuty zarzutami, a jak dobrze się to czyta! Jak bez przymusu wraca do kolejnych chwil lektury! Bo też ładnie to jest napisane (może to zresztą bardziej zarzut niż pochwała?).
I na koniec jeszcze coś o konwencji, bo książka jest też rasowym i całkiem udanym westernem! Jakoś był ten gatunek w pogardzaniu (filmowo i literacko), a teraz jakoś przeżywa renesans (filmy jak "3:10 do Yumy" czy "Psie pazury" czy cała książkowa seria zaczynająca się od "Na południe od Brazos"). I ja też już nie krzywię się grymaśnie na samo słowo western, a tu mam kolejny przykład bardzo udanego jego przykładu!
Ja oceniam relatywnie dość wysoko, ale rację mają i ci, co dają i po 4-5 “gwiazdek”. Nie oburza mnie szarganie narodowych świętości, nie razi naturalistyczny (zwłaszcza tam, gdzie to potrzebne!) język, no i mam jakąś słabość do tego Autora. Cholera, ciężko wystawić notę nie najwyższą książce “i tak ulubionego” Pisarza! Czekam na kolejne dokonania pana Nowaka…
Kupiłem tę książkę wieki temu (wersję elektroniczną w dniu, gdy w księgarni zobaczyłem książkę fizyczną!) i odłożyłem na długo na półkę. Jakub Nowak kojarzy mi się z wspaniałym “Amnezjakiem” - zbiorem opowiadań SF - i jakoś nie mogłem przemóc się do kolejnej jego pozycji, obawiając się, jak ten świetny debiutant poradzi sobie z “przekleństwem drugiego dzieła”? Czy słuszne...
więcej Pokaż mimo to