-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant3
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać73
Biblioteczka
2024-04-02
2024-03-10
2024-02-28
2024-02-25
2024-02-11
2024-02-02
2024-01-26
2024-01-24
2024-01-22
2024-01-04
2023-12-29
2023-11-29
2023-10-15
⚖️"– Dziękuję, że mi powiedziałaś – szepnął między jednym, a drugim muśnięciem warg.
– Dziękuję, że zrozumiałeś, bo pochodzimy z dwóch różnych światów.
– Mylisz się. Dla mnie świat jest jeden, bo ty jesteś całym moim światem."
.
.
"Mecenas" to fenomenalna, wyzbyta z banalności, rozbijająca duszę na raniące dotkliwie kawałki historia, która skradła moje serce. To publikacja wypełniona mozaiką różnorakich emocji, nasączona sarkazmem, słownymi przepychankami, błyskotliwym humorem. Trzymająca w napięciu, dopracowana w każdym aspekcie, wzbudzająca niepokój, a także zmuszająca do myślenia. To słodko-gorzka lektura naszpikowana sekretami, intrygami, niebezpieczeństwem, manipulacjami oraz zwrotami akcji. Anna Falatyn poruszyła na łamach swojego dzieła istotne problemy współczesnego świata, ale również w namacalny sposób zbudowała napięcie pomiędzy głównymi bohaterami. To książka wprost doskonała dla każdej romantycznej duszy, ale też polecam ją fanom powieści z wątkiem prawniczym, sensacyjnym czy kryminalnym. Losy charyzmatycznego pana mecenasa i upartej pani prokurator opisane na łamach pierwszego tomu dylogii “KodeX” zaliczam do grona najlepszych opowieści, jakie miałam okazję poznać w dwa tysiące dwudziestym trzecim roku. “Mecenas” to pozycja, która z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci, z tego względu serdecznie polecam Wam się z nią zapoznać!
⚖️"– Dziękuję, że mi powiedziałaś – szepnął między jednym, a drugim muśnięciem warg.
– Dziękuję, że zrozumiałeś, bo pochodzimy z dwóch różnych światów.
– Mylisz się. Dla mnie świat jest jeden, bo ty jesteś całym moim światem."
.
.
"Mecenas" to fenomenalna, wyzbyta z banalności, rozbijająca duszę na raniące dotkliwie kawałki historia, która skradła...
2023-09-03
🌺"To, co najlepsze w życiu jest warte czekania".
.
.
Utrzymana w iście bajkowym klimacie, zadziwiająca swoją słodkością, a co istotne pozbawiona pożądanej przeze mnie realności fabularnej. Niesiona głosem przewidywalności, wyzbyta z karuzeli różnorakich emocji, drętwa, sztuczna, męcząca, nużąca. Powielająca znane nam wszystkim schematy, szablonowa, mdła, odarta z naturalności i zaskakujących zwrotów akcji. Przyprawiająca o ciarki żenady, naszpikowana kłamstwami, zdradą, zemstą, rodzinnymi tajemnicami, a także zawiłymi intrygami. Naznaczona bólem, cierpieniem, smutkiem oraz radością historia o poświęceniu, problemach z zaufaniem, ale również o walce z demonami przeszłości.
.
Odkąd zobaczyłam w zapowiedziach wydawniczych "Forever After All" od razu wiedziałam, że ta książka obowiązkowo musi znaleźć się na mojej półce. Aczkolwiek koniec końców postanowiłam najpierw przeczytać ją na Legimi, aby przypadkiem nie wyrzucić pieniędzy w błoto, w końcu nie zawsze za zachwycająca okładką kryje się równie fenomenalna treść. Powiem Wam, iż niezwykle się cieszę, że wstrzymałam się z jej zakupem, gdyż mnie ta powieść kompletnie nie przypadła do gustu. Wymęczyła mnie, zanudziła, a w dodatku wywołała u mnie kryzys czytelniczy. Podobno Catharina Maura tworzy pełne akcji i emocji, łamiące serca czytelniczek romanse, jednak nie do końca się z tym zgodzę, gdyż dla mnie największym minusem tej publikacji okazał się właśnie brak tych elementów. Śledziłam ją bez większego zaangażowania, tak jakbym czytała dosłownie instrukcje obsługi jakiegoś urządzenia. Według mnie przyczyniło się do ów sytuacji w głównej mierze tłumaczenie tego tytułu, które na moje oko pozostawia wiele do życzenia.
.
Głównym bohaterom “Forever After All” niestety nie udało się zaskarbić sobie mojej sympatii. Alexander i Elena budzili we mnie od samego początku dość sprzeczne uczucia. Nieustannie mnie irytowali, doprowadzali do szewskiej pasji swoim postępowaniem. Jawili mi się jako papierowi, mdli, nijacy, bezbarwni, z uwagi na to bezapelacyjnie uważam ich za kolejne słabe ogniwo tego dzieła.
.
Elena Rousseau to kobieta o złotym sercu i dziecięco niewinnym spojrzeniu na świat. To dziewczyna szczera, życzliwa, słodka, osamotniona, ale także w pewnym stopniu odizolowana od świata. Protagonistka miała zaledwie szesnaście lat, gdy w ciągu kilku miesięcy najpierw straciła matkę, a potem razem z bratem została zmuszona do zamieszkania pod jednym dachem z macochą i jej córką. Z macochą, która wymogła na jej ojcu, żeby przestał płacić za pobyt poprzedniej żony w szpitalu. Rodzicielka Eleny osiem lat temu zapadła w śpiączkę, ale ona ciągle wierzyła, że kiedyś się z niej wybudzi. Dziewczyna posiadała fundusz powierniczy, na którym ulokowano kwotę ośmiu milionów dolarów. To właśnie dzięki niemu utrzymywała mamę przy życiu, lecz zgromadzone tam środki niestety się wyczerpały. Dwudziestotrzylatka była kompletnie spłukana, jednak zamierzała zrobić, co tylko się da, aby uratować najbliższą jej osobę.
.
“Sprzedałabym duszę, żeby uratować matce życie, więc jeśli będzie trzeba, sprzedam też swoje ciało”.
.
Ani ojciec ani brat nie chcieli pomóc jej finansowo, z tego względu panna Rousseau zdecydowała się na ostateczny krok – udała się do prywatnego, wysoce luksusowego, prestiżowego klubu, w którym planowała sprzedać swoje ciało. To właśnie tam spotkała Alexandra Kennedy’ego, brata przyjaciela z dzieciństwa, który zaproponował jej małżeństwo z rozsądku. Elena potajemnie wzdychała do tego mężczyzny od wielu lat, liczyła, że on też z czasem się w niej zakocha, jednak miłość w ich relacji nie wchodziła w grę.
.
“Jesteś teraz moją żoną, Eleno. Zaopiekuję się tobą, dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz. Ale nigdy nie dostaniesz ode mnie miłości”.
.
Z jednej strony podziwiałam główną bohaterkę za jej siłę, gotowość do poświęceń. Za to, że wciąż nie rezygnowała z walki o życie matki, mimo iż ta miała niewielkie szanse na wyzdrowienie, ale z drugiej jej wahania nastrojów, denerwujące, przerysowane zachowania przyprawiały mnie wyłącznie o ból głowy. Elena lubiła niezależność, a koniec końców skończyła jako utrzymanka Alexandra. Sprzedała się mu, oddała swoje ciało, a on w wyniku tego traktował ją niczym rzecz. Doceniam za to fakt, że z czasem dwudziestotrzylatka zaczęła dobitnie zaznaczać, iż nie stanowi niczyjej własności, iż nie jest przedmiotem, który ktoś może oznaczać jako swój – dzięki temu niewątpliwie jej postać zyskała nieco w moich oczach.
.
Alexander Kennedy to spadkobierca jednego z największych światowych konglomeratów. Temu dobremu, bystremu, inteligentnemu mężczyźnie dziadek postawił wręcz absurdalny warunek. Trzydziestolatek musiał ożenić się przed przejęciem władzy w ich rodzinnej firmie, choć on od lat wypruwał sobie dla niej żyły. Protagonista miał złamane serce, kompletnie stracił wiarę w miłość przez zdrady swojego ojca i przez to, co zrobiła jego była dziewczyna. Nie wierzył w to uczucie, uważał go za słabość, dlatego od samego początku małżeństwo z rozsądku z Eleną Rousseau, która należała do jego świata, pasowała do niego pod wieloma względami wydawało mu się dobrym pomysłem.
.
“Będziesz moja. Nie tylko twoje ciało Eleno, ale i każda twoja myśl i każde marzenie. Cała twoja przyszłość będzie należeć do mnie”.
.
Alec to zaborczy, zazdrosny, drażniący, pozbawiony charakteru facet, którego zachowania po ludzku nie byłam w stanie zaakceptować. Traktował swoją żonę przedmiotowo, za co miałam ochotę niejednokrotnie go spoliczkować. Inni mężczyźni nie mogli patrzeć na Elenę, rozmawiać z nią, ani nawet o niej pomyśleć. Nienawidził, gdy ktoś dotykał jego własności. Nieustannie przypominał żonie, że należy do niego i ma robić to, co on jej każe. Jego postępowanie z czasem naprawdę stało się męczące, nużyło mnie to ciągłe powtarzanie przez niego zdania: “Jesteś moja”. Również niektóre reakcje protagonisty na pewne sytuacje zostały nad wyraz wyolbrzymione. Przykładowo Alec wezwał lekarza, gdy Elena skaleczyła się szkłem. Dziewczyna miała malutką rankę, a on zareagował co najmniej tak, jakby odkroiła sobie palca nożem. Pod koniec książki oczywiście z zaborczego dupka stał się błagającym na kolanach pantoflarzem. Nie mógł spać, jeść, mazał się, cierpiał z miłości do niej. Powiem Wam, że takiego “księcia z bajki” jak on to ja bym w życiu nie chciała.
.
Między głównymi bohaterami nie wyczuwałam żadnej chemii czy magnetycznego przyciągania. Ich relacja w moim odczuciu była drętwa, dziwna, sztuczna. Pomimo tego, iż fabuła “Forever After All” rozgrywała się na przestrzeni kilku miesięcy, a uczucie postaci teoretycznie rozwijało się stopniowo i tak nie potrafiłam uwierzyć w tą ich wielką miłość. Początkowo panna Rousseau miała być pionkiem w grze Alexandra, narzędziem w jego rękach. Mężczyzna chciał ją wykorzystać, użyć jako tarczy przeciwko stawianym przez dziadka warunkom, jednak z czasem ta dwudziestotrzylatka o ponadczasowej urodzie zaczęła przyprawiać go o szybsze bicie serca. Elena wstrząsnęła nim, nikt nigdy nie budził w nim tak silnego instynktu opiekuńczego jak ona. Zapragnął być dla niej tym jedynym, chciał stać się dla niej całym światem.
.
"Ta kobieta nigdy nie miała być dla mnie nikim ważnym. Miałem w ogóle się nią nie przejmować. Potrzebowałem jedynie żony na pokaz i do seksu, która uszczęśliwi moją matkę i dotrzyma jej towarzystwa, i dzięki której nareszcie będę miał dziadka z głowy. Nie powinienem się martwić jej łzami, a jednak jest inaczej."
.
Protagonistka dzień po dniu, stopniowo leczyła jego złamane serce, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. Przebijała się przez pancerz, który wokół siebie zbudował i to właśnie dzięki niej uwierzył, że naprawdę istnieję “na zawsze”. Za to Elena pragnęła posiadać w przyszłości kochającego męża oraz dzieci. Aczkolwiek, aby wyjść z kłopotów zdała się na łaskę faceta, który nie wierzył w miłość. Mimo tego w środku nieprzerwanie łudziła się, iż może kiedyś uda jej się założyć rodzinę.
.
Wspomnę także o intensywnych, lecz niestety niezbyt wyszukanych, powtarzalnych intymnych zbliżeniach między bohaterami. Praktycznie każda scena erotyczna została nakreślona w podobny sposób, a do tego występowały podczas nich frazy typu: “o kurde”, “o kuźwa”, “ożeż”, “ojejku”, co sprawiało tylko, że nieustannie przewracałam oczami. Powiem Wam, że tłumaczka tej powieści zajmuję się również przekładem książeczek dla dzieci, więc tak sobie myślę, że może z przyzwyczajenia złagodziła pewne kwestie, w wyniku czego pojawiło się tutaj mnóstwo takich dziwnych, nienaturalnych określeń.
.
“Forever After All” to lektura wręcz doskonała dla fanów motywów takich jak: marriage of convenience, grumpy x sunshine oraz age gap. Catharina Maura stworzyła bajkę dla dorosłych, nieco przesłodzoną, nieprawdopodobną, wyzbytą z emocji, która kompletnie mnie nie porwała. Nie ukrywam, że po przeczytaniu tak wielu pozytywnych opinii na jej temat spodziewałam się, iż otrzymam fenomenalną, wartą zapamiętania historię, ale niestety po raz kolejny spotkało mnie gorzkie rozczarowanie. Czy sięgnę po inne teksty spod pióra tej autorki? Szczerze mówiąc muszę się jeszcze nad tym zastanowić, gdyż za sprawą “Forever After All” dosyć mocno zraziłam się do jej twórczości.
🌺"To, co najlepsze w życiu jest warte czekania".
.
.
Utrzymana w iście bajkowym klimacie, zadziwiająca swoją słodkością, a co istotne pozbawiona pożądanej przeze mnie realności fabularnej. Niesiona głosem przewidywalności, wyzbyta z karuzeli różnorakich emocji, drętwa, sztuczna, męcząca, nużąca. Powielająca znane nam wszystkim schematy, szablonowa, mdła, odarta z...
2023-09-22
🌸"Życie nie jest niewyczerpanym źródłem – kończy się, a najlepsze dla każdego jest nauczyć się tak właśnie je traktować, bo każdy oddech jest cennym darem, którego nie powinniśmy marnować".
.
.
Fabularnie ulokowana w klimatycznym miasteczku, wypełniona dzikimi kwiatami symbolizującymi odrodzenie, naszpikowana chwytającymi za serce cytatami. Dająca nadzieję, ale jednocześnie wyzbyta z jakichkolwiek emocji, ciekawych zwrotów akcji, a także pozbawiona autentyczności, realności. Naznaczona bólem, smutkiem, stratą, żalem historia obrazująca, iż wydarzenia z przeszłości wpływają na nasz umysł i podejmowane w przyszłości decyzje. Ta zadziwiająca swoją słodkością, nużąca, monotonna, schematyczna, mdła, przerysowana opowieść pokazuję, że trauma potrafi zakorzenić się naprawdę głęboko, w wyniku czego czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak mocno na nas oddziałuje.
.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Micalei Smeltzer do udanych nie należało. Inni czytelnicy swego czasu wylewali morze łez podczas lektury “Wytrwałości dzikich kwiatów”, natomiast po mnie jej treść spłynęła niczym woda po kaczce. Dodatkowo czułam się zażenowana sztywnym stylem pisania autorki oraz sztucznymi, wręcz teatralnymi scenami rozgrywającymi się pomiędzy głównymi bohaterami. Pomimo tego postanowiłam podarować pisarce jeszcze jedną szansę, lecz teraz z ręką na sercu mogę stwierdzić, iż żałuję, że podjęłam taką, a nie inną decyzję. Pierwsza część tej dylogii była w moim odczuciu słaba, ale drugi tom to już naprawdę jakieś totalne nieporozumienie. Chciałabym, aby ktoś mi wytłumaczył, o czym opowiada “Odrodzenie dzikich kwiatów”, gdyż według mnie to po prostu książka o niczym. Wyprana z emocji i większego sensu, niedopracowana, płasko nakreślona publikacja, w której akcja toczyła się jak po sznurku, od punktu do punktu. Nie będę ukrywać, iż oprócz oprawy graficznej nie dostrzegłam w tym cyklu żadnych pozytywnych aspektów.
.
Do niekwestionowanych minusów “Odrodzenia dzikich kwiatów” tak jak w przypadku poprzedniego tomu zaliczam przerysowaną, pretensjonalną, nierealistyczną kreację postaci. Od rozstania Salem z Thayerem minęło już sześć lat, więc trwałam w przekonaniu, iż protagonistka przez ten czas zdążyła dorosnąć, zmądrzeć, ale nic bardziej mylnego! Nadal zachowywała się jak malutkie dziecko błądzące we mgle. Panna Matthews to osoba tak bardzo nieczuła, oderwana od rzeczywistości, egoistycznie postępująca, niedojrzała, naiwna, toksyczna, że aż mnie to przerażało. Myślała wyłącznie o siebie, nie zwracała uwagi na to, iż swoim zachowaniem krzywdziła również inne osoby. W poprzedniej części potwornie traktowała swojego chłopaka Caleba. Bez mrugnięcia okiem okłamywała go, zdradzała, za to tutaj nieustannie łamała mu serce i bawiła się jego uczuciami. Powiem Wam, że po ludzku było mi go żal. Ten mężczyzna powinien ją nienawidzić, a jednak zawsze okazywał jej dobroć, na którą notabene nie zasługiwała. Salem długo czuła się zagubiona, nie wiedziała, kim chce być w przyszłości, ale o dziwo, w tym tomie wreszcie odnalazła swoje powołanie. Kto by się spodziewał, iż jej życiową misją okażą się babeczki, a konkretnie rzecz ujmując cukiernia o nazwie “Słoneczne Babeczki”. Powiem Wam, że autentycznie mnie to rozśmieszyło. Moim zdaniem bohaterka powinna jeszcze sprzedawać w swoim lokalu dietetyczną colę i świeczki – wtedy miałaby już w asortymencie wszystkie rzeczy kojarzące mi się z jej osobą.
.
Relacja protagonistów była płytka niczym woda w kałuży. Brakowało w niej większych emocji, głębi czy chociażby silnej fascynacji. Podobno tę dwójkę połączyło coś rzadkiego, pięknego, cennego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, ale ja osobiście tego nie czułam. Autorka nie zbudowała między nimi odpowiedniego napięcia, nie poświęciła im wystarczającej ilości uwagi, aby ich związek stał się w moich oczach wiarygodny. Nie dostrzegłam pomiędzy nimi ani chemii, ani pasji, ani tym bardziej tej ich wielkiej miłości.
.
Sześć lat temu Salem zakochała się w Thayerze mocno i szybko, ale on w trudnych dla niego chwilach odepchnął ją, dotkliwie zranił, złamał jej serce. Po tych wydarzeniach rzeczywistość panny Matthews uległa nieodwracalnej zmianie: odeszła, zaczęła na nowo, wyszła za innego, jednak nigdy nie zapomniała o swoim poprzednim mężczyźnie. Pewna sytuacja zmusiła ją do niezwłocznego powrotu do domu rodzinnego, co oznaczało konfrontację z trudną przeszłością. Jak się szybko okazało miłości głównych bohaterów nie osłabił ani czas ani odległość, a co najciekawsze rzekomo ich wzajemne przyciąganie tylko się nasiliło.
.
“Na świecie istnieją różne rodzaje miłości, a ta łącząca mnie z Thayerem nie gaśnie pod wpływem czasu, odległości czy czegokolwiek innego. Moglibyśmy mieszkać na różnych kontynentach, a ona wciąż by istniała w tej formie”.
.
Thayer po śmierci najbliższej mu osoby miał zdruzgotane serce, którego już nie dało się w pełni naprawić. W dodatku przed laty odtrącił miłość swojego życia, gdyż wydawało mu się, że postępuje słusznie. Ponowne spotkanie z Salem uświadomiło mu, iż ciągle był w niej zadurzony. Odkąd wróciła do miasteczka znów mógł oddychać pełną piersią. Wcześniej żył z dnia na dzień, a teraz żył każdym dniem. Protagonista w pewnym momencie powiedział, że powinien skontaktować się z ukochaną już dawno temu, ale co najlepsze kilka stron wcześniej pojawiła się wzmianka o tym, iż dzwonił i pisał do niej tylko ona zmieniła numer. To w końcu próbował nawiązać z nią kontakt na przestrzeni lat czy nie? Powiem Wam, że się w tym wszystkim pogubiłam.
.
“Salem powiedziała mi kiedyś, że chciałaby posiadać wytrwałość dzikich kwiatów. Pragnęła wzrastać i rozkwitać bez względu na to, co zgotuje jej życie. I tak właśnie zrobiła. Jeśli ona jest wytrwała jak dzikie kwiaty, ja się odradzam jak one”.
.
Nie dociera do mnie też, dlaczego protagoniści zachowywali się tak, jakby przez te sześć lat, gdy się nie widzieli nic się nie wydarzyło. Rozumiem, że chcieli iść do przodu, zapomnieć o popełnionych błędach, ale litości, Salem ukrywała przed Thayerem córkę, a on zdawał się nie mieć jej tego za złe. Ona mu wybaczyła, on jej wybaczył i z prędkością światła wrócili do tego, co kiedyś zbudowali. Na moje oko zbyt łatwo, zbyt szybko oboje wymazali z pamięci wzajemnie wyrządzone sobie krzywdy.
.
Cykl “Wildflower” powinien kojarzyć mi się głównie z silnymi emocjami, bólem, cierpieniem, żalem, a wiecie, co pierwsze przychodzi mi na myśl, gdy przywołuję go w pamięci – babeczki, dietetyczna cola i świeczki. Te powieści mogą przypaść do gustu wielbicielom motywu age gap czy second chance, a także fanom małomiasteczkowych romansów. Niestety mnie one nie zachwyciły. Męczyłam się z nimi łącznie ponad miesiąc i szczerze mówiąc naprawdę żałuję, iż sięgnęłam po tę serię, gdyż tylko straciłam na nią swój cenny czas. Przynajmniej utwierdziłam się w przekonaniu, że książki Micalei Smeltzer to nie moja bajka, co za tym idzie nowości spod jej pióra z pewnością będę omijać szerokim łukiem.
🌸"Życie nie jest niewyczerpanym źródłem – kończy się, a najlepsze dla każdego jest nauczyć się tak właśnie je traktować, bo każdy oddech jest cennym darem, którego nie powinniśmy marnować".
.
.
Fabularnie ulokowana w klimatycznym miasteczku, wypełniona dzikimi kwiatami symbolizującymi odrodzenie, naszpikowana chwytającymi za serce cytatami. Dająca...
2023-05-22
🌼"Miłość jest jak dzikie kwiaty;
często znajduje się ją w najmniej oczekiwanych miejscach".
.
.
Wyzbyta z autentyczności, nużąca, a także wyprana z jakichkolwiek emocji. Naznaczona mnóstwem tragedii, przyprawiająca o ciarki żenady, niedopracowana, a w dodatku rozczarowująca opowieść o bólu, stracie, miłości oraz przyjaźni. Przyozdobiona dzikimi kwiatami, zachwycająca, inna niż wszystkie okładka – to właśnie ona przekonała mnie do lektury pierwszego tomu dylogii “Wildflower”. Na mojej półce naprawdę trudno znaleźć drugą tak przepięknie wydaną, okraszoną motywem kwiatowym publikację. Zdradzę Wam, że zanim zabrałam się za tworzenie tej recenzji przez długi czas siedziałam przed laptopem, jednocześnie spoglądając ukradkiem na swój egzemplarz “Wytrwałości dzikich kwiatów”. Rozmyślałam nad tym, dlaczego zapoznając się z losami Salem oraz Thayera nie czułam zupełnie nic. Dlaczego nie płakałam, skoro łzy leją mi się strumieniami po policzkach podczas czytania praktycznie każdej historii miłosnej? Dlaczego moje serce nie rozbiło się na raniące dotkliwie kawałki, skoro w życiu protagonistów tragedia goniła tragedię? Z jakiego powodu moja na co dzień wrażliwa dusza przeszła obojętnie wobec wydarzeń z końcowych rozdziałów tego tekstu? Godziny mijały, a ja ciągle nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań. Nie będę ukrywać, iż oprócz okładki nie dostrzegłam w tym dziele żadnych plusów. Od dawien dawna w moje ręce nie wpadła tak niedopracowana, płasko napisana, pozbawiona emocji książka. Za jej najsłabsze ogniwo bez wątpienia uważam główną bohaterkę, czyli osiemnastoletnią Salem Matthews.
.
Salem to osoba tak bardzo nieczuła, egoistycznie postępująca, niedojrzała, że aż mnie to przerażało. Wiele jej dziwnych zachowań można wytłumaczyć młodym wiekiem, w którym jak najbardziej miała prawo popełniać błędy, ale ona po prostu niczym malutkie dziecko nie rozumiała, iż do pewnych sytuacji należy podejść z szacunkiem. Zacznę od tego, jak potwornie traktowała swojego chłopaka Caleba. Twierdziła, że go kocha, że stanowi on dla niej opokę od dobrych kilku lat. Uznawała go za kogoś, kto uzdrowił serce zniszczonej dziewczyny, a jednak bez mrugnięcia okiem niejednokrotnie go okłamała, a następnie zdradziła. Uprawiała seks bez prezerwatywy ze swoim sąsiadem mimo iż chwilę wcześniej wyznała Calebowi miłość. Po tej sytuacji stała się w moich oczach okropną osobą, a jej zachowanie wręcz mnie obrzydziło. Panna Matthews myślała wyłącznie o sobie, a całe jej życie składało się jedynie z pieczenia babeczek, dietetycznej coli, świeczek oraz biegania.
.
“Kwiaty łąkowe są silne. Odporne. Rosną w niemal wszystkich warunkach. Też chcę taka być. Pragnę mieć pewność siebie łąkowych kwiatów. Nigdy się nie poddawać, rozkwitać, wzrastać”.
.
Natomiast Thayer Holmes to mężczyzna milczący, pochmurny, gburowaty. Na co dzień prowadził firmę urządzającą ogrody oraz na przemian ze swoją byłą żoną zajmował się sześcioletnim synkiem Forrestem. Ten trzydziestojednolatek miał w sobie coś z potężnego, nietykalnego człowieka, a do tego posiadał piękną duszę. Uwielbiał również układać puzzle, jeżdzić na kempingi, a także czytać trylogię “Władcy Pierścieni”. Względem protagonisty odczuwam raczej ambiwalentny stosunek. Szczerze mówiąc nie wiem, co o nim sądzić. Zastanawiam się cały czas, co takiego dostrzegł w niedojrzałej, dziecinnej Salem, iż obdarzył ją uczuciami. W jednym z rozdziałów rzucił dosłownie wszystko, a następnie wyjechał z nią na koncert do Bostonu, gdyż ujrzał ją płaczącą na ulicy. Panna Matthews niczym rozkapryszona nastolatka po prostu nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że nie pojedzie na tę imprezę, ale co najlepsze finalnie i tak zapomniała zabrać na nią wejściówki, więc sąsiad sprezentował jej bilety pod samą scenę za kilka tysięcy. Pragnął, aby dziewczyna była szczęśliwa, więc kupił jej jeszcze koszulkę, torbę i czapkę. Przyrzekam, iż czułam się zażenowana całą tą sytuacją. Tak samo niepojęte okazało się dla mnie to, że Thayer urządził Salem w swojej piwnicy siłownię, którą wypełnił drogimi sprzętami. Jego troska względem niej została nakreślona w taki sztuczny, nienaturalny sposób, iż tylko przewracałam oczami podczas ich dialogów.
.
W “Wytrwałości dzikich kwiatów” króluję mój ulubiony książkowy motyw, a mianowicie age gap. Uważam, że trzeba posiadać talent, aby pomimo różnicy wieku między bohaterami pokazać, iż nie odstają oni od siebie, że są dojrzali i równi sobie. Micalea Smeltzer niestety nie podołała temu zadaniu, gdyż moim zdaniem relacja Thayera oraz Salem przypominała chwilami relację taty z córką. On się o nią martwił, opiekował się nią, pomagał, a ona odnoszę wrażenie, iż widziała w nim troskliwego ojca, którego nigdy nie miała. Tę dwójkę dzieliła emocjonalna przepaść. Nie dało się ukryć, że między nimi znajdował się głęboki dół niemożliwy do zakopania. Niby na początku tylko się przyjaźnili, ale nagle wszystko uległo zmianie. Podobno połączyło ich coś rzadkiego, pięknego, cennego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, ale ja tego po ludzku nie czułam. Autorka nie zbudowała pomiędzy nimi odpowiedniego napięcia, nie poświęciła im wystarczającej ilości uwagi, aby ich związek stał się w moich oczach wiarygodny. Nie dostrzegłam między nimi ani chemii, ani przyciągania, ani tym bardziej miłości, jeśli coś ich wiązało to jedynie seks.
.
“Thayer Holmes mnie naznaczył. I nie mam wątpliwości, co do tego, że czymkolwiek to jest, kimkolwiek się staniemy, czy będziemy wzrastać i zakwitniemy jak kwiaty na łące za naszymi domami, czy też runiemy i spłoniemy, nie będzie to miało znaczenia, bo kiedy jako siwa staruszka będę rozmyślała o swoim życiu, ta jego część okaże się najlepsza”.
.
Na wstępie pisarka ostrzega, iż “Wytrwałość dzikich kwiatów” to lektura wyłącznie dla dorosłych czytelników, ze względu na to, że pojawiają się w niej wątki raka, śmierci i przemocy seksualnej wobec dzieci. Aczkolwiek warto podkreślić, iż te tematy zostały zaledwie muśnięte. Autorka pobieżnie nakreśliła każde tragiczne wydarzenie występujące w tej powieści. Brakowało mi osobiście szczegółów z przeszłości Salem, gdyż dostaliśmy o tym zaledwie wzmianki, a jeśli chodzi o raka to tej chorobie również nie została poświęcona odpowiednia uwaga.
.
W tej historii nie brakowało absurdalnych sytuacji, scen praktycznie nic nie wnoszących do fabuły, nieistotnych szczegółów oraz nielogicznych momentów. Muszę wspomnieć jeszcze o tym, że miałam wrażenie, iż zarówno ciasteczkowe babeczki, jak i dietetyczna cola stały się odrębnymi bohaterami tego dzieła. Salem dosłownie, co kilka stron wypiekała te słodkości, co po pewnym czasie stało się bynajmniej nużące.
.
Micalea Smeltzer stworzyła tekst, który z pewnością przypadnie do gustu fanom zakazanych romansów z motywem age gap oraz wielbicielom małomiasteczkowych opowieści. Osobiście zaliczam “Wytrwałość dzikich kwiatów” do listy największych, książkowych rozczarowań tego roku. Męczyłam tę pozycję przez kilkanaście dni i szczerze mówiąc żałuję, że po nią sięgnęłam. Niestety nie mogę Wam jej polecić, gdyż oprócz okładki nic innego mi się w niej nie podobało.
🌼"Miłość jest jak dzikie kwiaty;
często znajduje się ją w najmniej oczekiwanych miejscach".
.
.
Wyzbyta z autentyczności, nużąca, a także wyprana z jakichkolwiek emocji. Naznaczona mnóstwem tragedii, przyprawiająca o ciarki żenady, niedopracowana, a w dodatku rozczarowująca opowieść o bólu, stracie, miłości oraz przyjaźni. Przyozdobiona dzikimi kwiatami,...
2023-07-13
🐎"Milczenie nie zawsze oznacza złe zamiary".
.
.
Fabularnie ulokowana w pobliżu stadniny koni oraz tętniącego życiem pensjonatu. Wypełniona sielskim, małomiasteczkowym klimatem, osadzona w urokliwej, malowniczej bieszczadzkiej scenerii. Lekka niczym piórko, przyjemna, wciągająca, ale również przewidywalna, sztampowa, schematyczna, niczym niewyróżniająca się z licznego tłumu romansów. Nasączona ciepłem, delikatnością, romantycznymi chwilami, owiana smutkiem, bólem, żalem, cierpieniem lektura o walce o siebie i swoje szczęście. Poruszająca także dość istotny w dzisiejszych czasach temat dotyczący przemocy psychicznej w związku. Naszpikowana pasją historia obrazująca nie tylko miłość do drugiej osoby, ale też do zwierząt.
.
Ludka Skrzydlewska to autorka, której pióro poznałam dobrych kilka lat temu na słynnej platformie Wattpad. Niegdyś namiętnie śledziłam jej twórczość i jak na szpilkach wyczekiwałam najnowszych rozdziałów jej tekstów. Teraz również z ogromną przyjemnością sięgam po jej powieści w wersji papierowej, szczególnie, gdy mam ochotę na dopracowany, ciekawy romans z nutką sensacji czy kryminału w tle. “Weterynarz. Dzikie serce” to moim zdaniem książka z ogromnym potencjałem, który tym razem nie do końca został wykorzystany. Nie zrozumcie mnie źle, świetnie spędziłam czas z tym tytułem, przeczytałam go w mgnieniu oka, a jednak trwam w przekonaniu, iż równie szybko o nim zapomnę.
.
Główni bohaterowie to niewątpliwie osoby sympatyczne, aczkolwiek nie poczułam z nimi głębszej więzi. Zarówno Lucyna, jak i Janek nie byli idealni, czyści niczym łza. Posiadali wady oraz zalety, popełniali błędy, ale jednocześnie zachowywali się niczym nastolatkowie. Oboje przed czymś uciekali: ona przed toksycznym związkiem, a on przed dramatyczną przeszłością. Na niektóre ich zachowania czy odzywki dosłownie przewracałam oczami, o czym wspomnę za chwilę.
.
Lucyna Lis w dniu swojego ślubu postanowiła wyjechać w Bieszczady. Podjęła taką decyzję oczywiście nie bez powodu. Od miesięcy czuła się jak zwierzę uwięzione w klatce. Miała wrażenie, że dusi się w związku z Tomkiem. Nie była z nim szczęśliwa, zważywszy na fakt, iż jego główną rozrywkę stanowiło pozbawianie jej pewności siebie oraz wiary we własne umiejętności. Mężczyzna karał ją milczeniem, a jej matka miała do niej wiecznie pretensje. Protagonistka przywykła do tego, że najbliżsi krytykowali każdy jej krok, każdą jej decyzję, wypominali każdą słabość, ale pomimo wszystko pamiętała jeszcze, co to znaczy być szczęśliwą. Pamiętała też, gdzie najczęściej doświadczała tego uczucia, gdzie nikt nie miał wobec niej oczekiwań. To właśnie w Bieszczadach, u ciotki Marianny, w pensjonacie Nad Potokiem nikt nie wywierał na niej żadnej presji. Zdradzę Wam, iż Lucyna okropnie działała mi na nerwy. Mając dwadzieścia cztery lata nadal słuchała się matki i ulegała narzeczonemu. Tak naprawdę w ostatnim czasie nie posiadała w ogóle kontroli nad swoim własnym życiem. Kochała jeździć konno, ale jej rodzicielka od lat starała się zdusić w niej miłość do tych zwierząt. Powtarzała jej, że to głupie hobby, które nie przyniesie jej nic dobrego, a ona w to oczywiście uwierzyła, w wyniku czego porzuciła swoją pasję. Panna Lis jawiła mi się jako dziecinna, nieporadna, impulsywna, a do tego nad wyraz histeryzująca. W dodatku zazwyczaj uciekała ile sił w nogach, kiedy coś szło nie po jej myśli. W jednym z rozdziałów poczuła się odrzucona przez Janka, gdyż przez cały dzień się do niej nie odzywał, ale jak miał nawiązać z nią kontakt, skoro ona nie włączała swojej komórki? Chciała, aby przysłał jej gołębia pocztowego z wiadomością? Co prawda, z czasem Lucy stała się pewniejsza siebie, odważniejsza, zamieniła się w gadułę, ale nie zmieniło to zbytnio mojego stosunku do niej.
.
Jan Wagner to małomówny, mrukliwy, tajemniczy, zamknięty w sobie weterynarz. Mężczyzna siedem lat temu przeżył niewyobrażalną stratę, która na zawsze go zmieniła. Przyjeżdżając w Bieszczady uciekał przed tym, co zostawił we Wrocławiu. Potrzebował miejsca, żeby się ukryć, żeby zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Myślał, że kiedy wyliże rany wróci do miasta, ale on zadomowił się tu, poczuł jak w domu i pokochał to miejsce. Janek to taka neutralna, niczym niewyróżniająca się postać. Czasami zachowywał się jak dorosły facet, a chwilami jak rozwydrzony dzieciak. Szczerze mówiąc, co do jego kreacji mam raczej ambiwalentny stosunek.
.
Protagoniści to osoby po przejściach, skrzywdzone przez życie, którym udało się odnaleźć szczęście w najdzikszym i najbardziej tajemniczym miejscu w Polsce, czyli w Bieszczadach. Ta dwójka otworzyła przed sobą serca, zaufała sobie, a jednak uważam, że w ich relacji brakowało czegoś istotnego, zważywszy na to, iż nie poczułam między nimi ani elektryzującej chemii ani magnetycznego przyciągania. Bohaterowie weszli w związek głęboko i szybko – jak na moje oko zbyt szybko. Po bodajże tygodniu znajomości oboje wyznali, że się w sobie zakochują, w co niestety nie byłam w stanie uwierzyć. Janka oraz Lucynę łączyło to, że nie robili żadnych planów na przyszłość, nie zastanawiali się, co będzie kiedyś – żyli chwilą i nie przejmowali się konsekwencjami. Mężczyzna czuł z panną Lis dziwną więź, za to ją ciągnęło do niego, jakby oddziaływała na nią jego grawitacja. Pragnęła zastąpić smutne chwile Janka samymi dobrymi wspomnieniami.
.
Szkoda, że w “Weterynarz. Dzikie serce” nie pojawiły się przypisy z wytłumaczeniem słownictwa związanego z jazdą konną. Szczególnie na początku książki musiałam sama sprawdzić sobie w Internecie, co to przykładowo popręg czy strzemiona.
.
W dziełach Ludki zawsze przewija się wątek kryminalny, bądź sensacyjny. Acz z przykrością muszę stwierdzić, że akurat w tej historii wydawał mi się on zbędny. W dodatku nie został należycie rozwinięty, dopieszczony, przez co w moich oczach wypadł mało wiarygodnie.
.
Po zakończonej lekturze nie dawał mi spokoju temat dotyczący stajennego Marcina, który nie stawił się na umówionym spotkaniu. W epilogu również nie został wspomniany, dlatego zaczęłam się zastanawiać czy coś mu się stało. Sama autorka rozwiała moje wątpliwości i zapewniła, iż wszystko z nim w jak najlepszym porządku, jednak w końcowych rozdziałach po ludzku o nim zapomniała. Człowiek nie jest nieomylny, dlatego jak najbardziej to rozumiem, natomiast dziwi mnie fakt, że redakcja nie wychwyciła tak istotnego szczegółu.
.
“Weterynarz. Dzikie serce” polecam w szczególności fanom małomiasteczkowych romansów, wielbicielom lektur z różnicą wieku pomiędzy bohaterami oraz miłośnikom pozycji z wątkiem instant love. W moim odczuciu ta powieść nie została należycie dopracowana, brakowało w niej większych emocji, a także elementu zaskoczenia. To taka lekka historia, która sprawdzi się idealnie na chwilę relaksu po ciężkim dniu, ale bezapelacyjnie jej fabuła nie zagości na dłużej w pamięci czytelnika.
🐎"Milczenie nie zawsze oznacza złe zamiary".
.
.
Fabularnie ulokowana w pobliżu stadniny koni oraz tętniącego życiem pensjonatu. Wypełniona sielskim, małomiasteczkowym klimatem, osadzona w urokliwej, malowniczej bieszczadzkiej scenerii. Lekka niczym piórko, przyjemna, wciągająca, ale również przewidywalna, sztampowa, schematyczna, niczym niewyróżniająca się z licznego...
2023-01-30
💜"Bajkowe życie może istnieć naprawdę. Musisz w to tylko uwierzyć".
.
.
Mimowolnie łamiąca serce, nasączona bólem, smutkiem, żalem, cierpieniem, ale również radością. Wypełniona ciepłem, nieoczywistą miłością, niosąca nadzieję oraz dogłębnie poruszająca. Naszpikowana mnóstwem emocji, rozczulająca, wciągająca, nietuzinkowa, wyjątkowa, piękna historia o nauce życia na nowo. Ta poruszająca trudne tematy lektura doskonale unaocznia, iż ludzie nagminnie tuszują swoje problemy, przysłaniają je, zakopują głęboko, gdyż nie potrafią stanąć z nimi twarzą w twarz.
.
“Przywiązany” to jedna z tych książek, o których pomimo upływu czasu nie sposób zapomnieć. To tekst nafaszerowany fundamentalnymi wartościami, przesiąknięty emocjami o różnorakim zabarwieniu, a także ważnymi naukami. Powiem Wam, że Carian Cole nie przestaje mnie zaskakiwać, zważywszy na to, iż każda jej kolejna przeczytana przeze mnie powieść okazuję się równie dobra jak jej poprzedniczka. W ubiegłym roku zachwycałam się “Nie możesz mnie pocałować” i “Rozdartym”, a teraz przyszła pora na to, abym przybliżyła Wam troszeczkę kolejną rozbijającą duszę w drobny mak publikację jej autorstwa. Do niekwestionowanych plusów “Przywiązanego” zaliczam niejednoznaczną kreację głównych bohaterów, których oczywiście od samego początku obdarzyłam sympatią.
.
Tyler Grace to małomówny, wycofany, powściągliwy, odizolowany od społeczeństwa, pokryty tatuażami i bliznami mężczyzna egzystujący w swoim własnym świecie. Ludzie z miasteczka uważali go za mordercę, potwora, wariata, psychola. Gapili się na niego, traktowali jak dziwadło. Tyler w wieku siedemnastu lat stał się wyrzutkiem, lecz chwilę wcześniej jego życie wyglądało zgoła inaczej. Będąc nastolatkiem miał dosłownie wszystko: same piątki w szkole, popularność, wspaniałych przyjaciół. Umawiał się z najładniejszą dziewczyną z klasy, a na dodatek znajdował się na dobrej drodze do uzyskania stypendium z lacrosse’a. Jego codzienność była wspaniała, a przyszłość zapowiadała się jeszcze lepiej, acz pewnego feralnego dnia jego plany na kolejne lata rozpadły się niczym wątły domek z kart.
.
Holly Daniels to dziewczyna, która została porwana, gdy miała zaledwie pięć lat. Przez wiele miesięcy jej istnienie wypełniał jedynie ból, strach oraz samotność. Protagonistka czekała cierpliwie w małym, ciemnym, ciasnym pomieszczeniu, aż na ratunek przybędzie jej książe z bajki i w końcu tak się stało. To właśnie Tyler Grace wyciągnął ją z dziury, uwolnił z rąk psychopaty, jednak powrót do rzeczywistości po jedenastu latach egzystencji w odosobnieniu okazał się dla niej nie lada wyzwaniem. Holly ciągle traciła poczucie czasu – godziny, dni i miesiące zlewały jej się ze sobą. Ta kobieta przeszła od życia, w którym nie miała żadnego kontaktu z drugim człowiekiem, do życia, gdzie praktycznie codziennie “wisieli” na niej inni ludzie. Wciąż czuła się zagubiona, samotna. Nikt z najbliższych nie wiedział, co tak naprawdę działo się w jej głowie. Przyjmowali z łatwością jej kłamstwa, wierzyli w to, że wszystko z nią w porządku. Za to mieszkańcy miasteczka patrzyli na nią tak, jakby była uszkodzona albo brudna, nazywali ją “dziewczyną z dziury”. Holly starała się poskładać w jedną całość powyginane i poskręcane cząstki siebie, ale nie udałoby się jej to w pełni, gdyby nie pomoc pewnego wyjątkowego, mądrego, kochanego, pięknego, troskliwego mężczyzny, który już raz ją ocalił.
.
Holly i Tyler to osoby mające poranione dusze. Oboje wiele w życiu przeszli, dźwigali na swoich barkach ogromny bagaż doświadczeń. Po tragicznym zdarzeniu główny bohater cierpiał, a zarazem był zły na cały świat, więc zaczął zachowywać się nieodpowiedzialnie. Uzależnienie wkradało się powoli w jego codzienność, niwecząc wszystkie plany. Trzydziestolatek odczuwał strach przed zaufaniem, intymnością, przed dawaniem i akceptowaniem miłości. Unikał spotkań rodzinnych czy towarzyskich. Nienawidził samego siebie, zmagał się z niskim poczuciem własnej wartości. Blizny, które miał na ciele widzieli wszyscy, lecz blizny, które nosił w środku pozostawały przez innych niezauważone. Dostrzegała je tak naprawdę tylko Holly. Natomiast panna Daniels to piękna na zewnątrz, jak i wewnątrz osiemnastolatka. Pomimo zagubienia doskonale wiedziała, czego chce od życia. Miała doskonały ogląd na to, co dobre, a co złe mimo iż dzieciństwo spędziła w małym, ciasnym pokoiku. Podziwiałam jej siłę, wolę walki oraz to, że z czasem stała się pewna siebie, a na jej usta wkradał się uśmiech. To niewątpliwie zasługa Tylera, który krok po kroku uczył ją, w jaki sposób radzić sobie z przeszłością. Właściwie to z przekonaniem mogę stwierdzić, iż ta dwójka pomagała sobie wzajemnie, gdyż razem było im po prostu lepiej.
.
“Ludzie nie rozumieją, gdy na ich pytanie, czego chcę w życiu, odpowiadam, że chcę być kochana. Chcę, żeby mi było ciepło. I chcę patrzeć każdego dnia w niebo. Nie chcę pieniędzy. Nie chcę rzeczy. Nie potrzebuję wypasionych ubrań ani samochodów. Chcę mojego księcia, z jego pięknymi, niebieskimi oczami, krzywym uśmiechem, potarganymi włosami oraz ramionami pełnymi tatuaży i blizn. Chcę mieć obok szalonego, uśmiechniętego lisa i mojego puchatego psa. Chcę długich spacerów po lesie, drzewek świątecznych oraz pocałunków, przez które tracę oddech”.
.
Relacja głównych postaci jawiła mi się jako nieśmiała, delikatna, urocza. Wydawało mi się, że dosłownie zostali dla siebie stworzeni. Ich drobne gesty względem siebie mówiły więcej niż tysiąc słów, a zjadający ich brak pewności siebie okazał się w moich oczach urzekający. Carian Cole tkała ich historię niespiesznie, małymi kroczkami. Protagoniści uczyli się wzajemnego zaufania, a także zrozumienia. Tyler dla Holly był bohaterem, księciem na białym koniu. W żadnym wypadku nie uważała go za dziwaka – dla niej był niezwykłym człowiekiem ratującym zagubione zwierzęta i tworzącym piękną biżuterię. Zobaczyła w nim cień kogoś, kim był wcześniej. Widziała tylko jego, a nie jego okropne blizny. Widziała więcej niż tylko jego porażki czy brzydotę.
.
“W oczach Tylera dostrzegam mężczyznę bez blizn i maski, mężczyznę, którym był zanim życie nie rozerwało go na strzępy i doprowadziło do tego, że zamieszkał w lesie. Zanim pewne tragiczne zdarzenie nie sprawiło, że stał się mężczyzną, który mógł udusić kogoś własnymi rękami. W jego środku ukryta jest osoba, której skradziono duszę”.
.
Tyler czuł, że zarówno on, jak i panna Daniels zostali ulepieni z tej samej gliny. “Holly jest jak iluzja. Z pewnej odległości jest bardzo piękna i kochana, a nawet urocza i dziecinna. Po prostu normalna dziewczyna, prawie niedotknięta niczym. Ale za tym obrazkiem kryła się mała dziewczynka z mrocznymi, pełnymi żalu oczami, na zawsze zagubiona, czekająca na kolejny cios, żyjąca w oczekiwaniu na strach i ból”. Holly stała się jego najbliższą przyjaciółką. Kimś, kogo nigdy tak naprawdę nie miał. Dzielił z nią ten sam ból, dlatego niewątpliwie właśnie z tego powodu to w jej ramionach znalazł zrozumienie oraz akceptację. Za jej sprawą zmienił się z mężczyzny, który nie wypowiadał żadnego słowa, w faceta, który uleczył ukochaną osobę za pomocą słów.
.
“Ona jest wszystkim. Moją przeszłością. Moją teraźniejszością. Moją przyszłością. Moim bliźniaczym płomieniem. Jest tą, która podąża ze mną ścieżką mojej duszy. Ona jest moim sercem, miłością, najlepszą przyjaciółką, zmysłowym aniołem ze złamanymi skrzydłami”.
.
W “Przywiązanym” niezwykle spodobał mi się sposób, w jaki autorka nakreśliła niekończącą się, bezwarunkową miłość i lojalność zwierzaków. Moim zdaniem przepięknie został przedstawiony tu wątek pokazujący psa jako najlepszego przyjaciela człowieka.
.
Scena bonusowa, którą tutaj znajdziemy bez dwóch zdań okazała się dla mnie czymś świeżym, nowym, czymś, czego nie spotkałam w żadnej innej książce. Zdradzę Wam, że zapoznając się z nią łezka mi się zakręciła w oku.
.
Aczkolwiek drugi tom serii “Całkowicie rozdarci” posiada w sobie także parę istotnych wad. Żałuję, iż tak szybko został ucięty wątek rodziców Holly. Chciałabym zobaczyć między innymi ich reakcję na jej związek z Tylerem. W moim odczuciu zabrakło też pewnych faktów z życia oprawcy głównej bohaterki czy chociażby szczegółowych informacji o jego rodzinie. Szkoda, że pisarka nie zagłębiła się w ten temat.
.
Carian Cole stworzyła magiczną, idealnie nieidealną, wypełnioną trudnościami, bólem, bliznami na ciele oraz duszy lekturę o narodzinach prawdziwej miłości. Na łamach swojej powieści autorka poruszyła ważne tematy, takie jak: przemoc fizyczna, psychiczna, molestowanie nieletnich, głęboka depresja, uzależnienie, zespół stresu pourazowego, ale również wspomniała o niskim poczuciu własnej wartości. Dodam jeszcze, iż ta historia z pewnością spodoba się wszystkim fanom motywu age gap. Osobiście z całego serca Wam ją polecam!
💜"Bajkowe życie może istnieć naprawdę. Musisz w to tylko uwierzyć".
.
.
Mimowolnie łamiąca serce, nasączona bólem, smutkiem, żalem, cierpieniem, ale również radością. Wypełniona ciepłem, nieoczywistą miłością, niosąca nadzieję oraz dogłębnie poruszająca. Naszpikowana mnóstwem emocji, rozczulająca, wciągająca, nietuzinkowa, wyjątkowa, piękna historia o nauce życia na...
2022-11-07
💋"Zawsze myślałam, że miłość to miłość i nie ma tam żadnej szarej strefy, ale teraz uczę się, że to nie jest takie proste. Miłość jest jak cebula, z dużą ilością warstw i łez, zanim się dostanie to, co najlepsze".
.
.
Fenomenalny, zaskakujący, niesztampowy, wartościowy, przyprawiający o szybsze bicie serca. Wyzbyty z banalności, hipnotyzujący, na swój sposób piękny, który z pewnością zakorzeni się w mojej pamięci na długie lata. Tytuł snuty niespiesznie, dokładnie, z niezwykłą starannością. Każde słowo w nim zawarte zostało naładowane potężną dawką emocji, ale również smutkiem i radością, nadzieją i wątpliwościami. Carian Cole stworzyła dzieło kontrowersyjne, trudne, niecodzienne, którego z pewnością wielu czytelników nie będzie w stanie zaakceptować. Całkowicie to rozumiem, gdyż osobiście sama na początku lektury czułam się nieco zniesmaczona, wewnętrznie rozdarta – w końcu ta pozycja opowiada o nieoczywistej miłości, która przez lata kiełkowała pomiędzy młodą dziewczyną, a dojrzałym mężczyzną będącym jej wujkiem, ojcem chrzestnym, powiernikiem. Aczkolwiek wtedy przypomniałam sobie słowa piosenki wykonywanej swego czasu przez Seweryna Krajewskiego brzmiące w następujący sposób: “Wielka miłość, nie wybiera. Czy jej chcemy – nie pyta nas wcale”. Uczucie, które połączyło głównych bohaterów jawiło mi się jako wyjątkowe, unikatowe, jedyne w swoim rodzaju. Bronili się przed nim jak tylko umieli, próbowali uwolnić się od niego, ale ono nie zniknęło, nie rozpłynęło się niczym kamfora. Na własnej skórze Toren i Kenzi przekonali się, że przed miłością nie da się uciec, a jedna krótka chwila, jeden delikatny dotyk, jeden przyśpieszony oddech mogą zmienić naprawdę wiele.
.
“Czy jest możliwe, że zakochanie się nie zaczyna się w momencie, w którym myślimy, że powinno się zacząć, i czasami zaczyna się dużo wcześniej, niż jesteśmy na to gotowi i rozwija się powoli, aby ludzie naprawdę się pokochali pod każdym względem?”
.
Zagłębiając się w tekst “Rozdartego” trafiamy do świata osiemnastoletniej Kenzi Valentine oraz najlepszego przyjaciela jej ojca – trzydziestotrzyletniego Torena Grace’a. Na samym początku warto podkreślić, iż pisarka pokusiła się tutaj o wykreowanie emocjonalnie dojrzałych postaci. Kenzi w ogóle nie zachowywała się ani nie wyglądała na swój wiek, nie pasowała też do swoich rówieśników. “Urodziła się w rodzinie raczej znanych ludzi. Jej dziadek jest popularnym piosenkarzem i autorem tekstów z lat siedemdziesiątych, a jej babcia autorką bestsellerowych romansów. Jej rodzice założyli zespół rockowy, gdy mieli siedemnaście lat”. Normą w jej rzeczywistości były głośne koncerty, alkohol, narkotyki, kłótnie, jednak mimo tego kochano ją i uwielbiano. Każdy się nią opiekował, gdyż jej rodzice pragnęli, aby brała udział we wszystkim, co robili. “Wystawiali ją na kontakt z wieloma rzeczami w życiu na długo przed tym, zanim jeszcze je rozumiała, ale z czasem pojęła je i chłonęła. Rodzice sprawili, iż stała się mądrzejsza, dojrzalsza niż powinna, przez co czuła się wyobcowana pośród rówieśników”. Dziewczyna szybko zrozumiała, że niektórzy chcieli przebywać z nią tylko i wyłącznie przez wzgląd na to, z kim była spokrewniona. Nigdy nie wiedziała, komu może tak naprawdę zaufać. Kiedy rodzice zabierali ją w trasę nieustannie otaczali ją pijani i naćpani ludzie, a te wspomnienia skutecznie przygasiły u niej jakiekolwiek zainteresowanie używkami. Kenzi lubiła mieć kontrolę nad tym, jak się zachowywała oraz nad decyzjami, jakie podejmowała. “Nie miała w sobie wewnętrznej potrzeby, żeby iść do college’u albo imprezować albo rozpocząć jakąś karierę, czy wyrwać się od swojej rodziny”. Za to osiemnastolatka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, czego pragnie od życia.
.
“Najbardziej na świecie chciałaby wyjść za mąż i mieć rodzinę. Chciałaby mieć mały, uroczy domek z werandą, skąd mogłaby patrzeć na dzieci bawiące się z psem. Chciałaby gotować kolację, którą razem z rodziną zajadałaby przy stole, a potem mąż przytulałby ją na kanapie. Chciałaby, żeby to była jej przyszłość. Nie chciała mieć “pracy”. Chciała spędzać cały swój czas, kochając swoją rodzinę. Chciała też udzielać się jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt. To właśnie sprawiało, że radowało się jej serce”.
.
Panna Valentine to bohaterka mądra, troskliwa, czarująca, urocza, miła, kochająca, posiadająca niezwykłą osobowość. To postać, której po prostu nie dało się nie polubić. Z wielkim podziwem czytałam o jej potrzebie niezależności, umiejętnościach konwersacji oraz skrupulatnie nakreślonych planach na przyszłość – w końcu osoby w jej wieku dopiero poznają świat, próbują tego, co zakazane, często nie myśląc o tym, co będą robili za kilka lat. W codzienności Kenzi od dnia narodzin znajdował się pewien wyjątkowy człowiek, na którego zawsze patrzyła niczym na bohatera naprawiającego świat. Zawsze przychodziła do przyjaciela swojego taty, gdy chciała pogadać, bądź się czegoś bała. “Dom Tora był jej drugim domem. Bardzo często u niego przebywała, kiedy jej rodzice wyjeżdzali w trasę. Pomieszkiwała z nim, a on zaprowadzał ją codziennie do szkoły”. Pierwszym słowem, jakie Kenzi wypowiedziała było jego imię, a gdy skończyła pięć lat przekonywała dosłownie wszystkich, iż kiedyś wyjdzie za niego za mąż. Kenzi czuła, że została z nim w jakiś sposób werbalnie połączona, iż między nimi narodziła się głęboka więź. Dotychczas zachowywali się wobec siebie jak członkowie rodziny, wspierali się, dbali o siebie nawzajem, darzyli się szczerą, bezinteresowną przyjaźnią, aczkolwiek ich relacja zaczęła powoli ewoluować w coś trudnego do określenia. “Panna Valentine poczuła coś do dużo starszego mężczyzny, który ją niańczył. Był na wszystkich jej urodzinach i na wszystkich szkolnych wydarzeniach. Dbał o nią, kiedy była chora. Nauczył jej jazdy na rowerze. Znał jej wszystkie sekrety i marzenia. On był dla niej wszystkim”.
.
Natomiast Toren Grace to doskonały, seksowny, zmysłowy, zaborczy, kochany, zabawny, dojrzały, troszczący się o innych mężczyzna o duszy romantyka. “Na zewnątrz wyglądał na twardziela. Był jak bestia w ciele człowieka. Ale w środku był cichy, zamyślony. Niesamowicie opiekuńczy i dobry”. Rodzice wychowali go na faceta z manierami, zaszczepili w nim miłość do zwierząt oraz jednośladów. Trzydziestotrzylatek dawno temu należał do zespołu rockowego swojego przyjaciela, a zarazem ojca Kenzi. Jednak przed pierwszą większą trasą koncertową i podpisaniem umowy z wytwórnią musiał go opuścić, aby zająć się mamą i braćmi po nagłej śmierci taty. W mgnieniu oka zmienił się z szalonego muzyka w kogoś odpowiedzialnego. Obecnie był nie tylko właścicielem sklepu z motocyklami, ale także lecznicy dla zwierząt. “Miał swoje motocykle i swój dom. Jego życie wydawało się poukładane, ale chciał czegoś więcej. Brakowało mu żony i dzieci. Toren czekał na tą jedyną, która sprawi, że wieczność nie będzie wystarczającym czasem”. Protagonista pragnął partnerki, która wiedziała, czego chce i nie bała się po to sięgnąć. Miłości przekraczającej czas, wiek, tytuły, oczekiwania społeczne. Acz niezwykle przerażała go powoli docierająca do niego prawda, iż to właśnie Kenzi była tą osobą, której najbardziej potrzebował w swojej egzystencji. Jedyną kobietą na tej planecie mogącą dać mu wszystko, o czym kiedykolwiek marzył. “Zdobyła mnie. Moja bratanica. Moja córka chrzestna. Moja mała wspólniczka. Miłość mojego życia”. Grace zaczął do niej czuć coś, czego nie powinien. Chciał być dorosłym człowiekiem, co za tym idzie postępować właściwie: skończyć, zamknąć, zerwać to, co się między nimi zaczęło dziać, ale nie potrafił o niej zapomnieć, wyrzucić jej z głowy. “Uważał się za człowieka chorego i popieprzonego. Nie tylko dlatego, że czuł coś do dziewczyny w tak młodym wieku, ale też dlatego, że ona pociągała go fizycznie. Serce mówiło mu jednak, iż to ta właściwa kobieta, jego druga połowa – ta, na którą czekał”. Panna Valentine kompletnie rozwaliła mu głowę, wstrząsnęła nim do głębi i sprawiła, że poczuł się szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Zaczął się w niej zakochiwać, a co istotne był wobec tego bezsilny.
.
“Czuję, jakby te uczucia były nadjeżdżającym pociągiem bez hamulców, sunącym po torach coraz szybciej i szybciej, prosto na mnie”.
.
Relacja głównych bohaterów została przedstawiona od samych podstaw. Autorka doskonale zobrazowała szczególną więź od zawsze łączącą Kenzi i Torena. Więź, która zmieniała się, ewoluowała z biegiem lat. Ta dwójka cały czas trzymała się razem, w końcu w przeważającym stopniu to Tor ją wychowywał. Znała go jako wujka, ojca chrzestnego – te fakty nie mogły zostać wymazane z ich przeszłości.
.
“Był najlepszym przyjacielem jej ojca. Był prawie dwa razy starszy od niej, ale z każdym mijającym dniem te fakty straciły dla niej znaczenie, a uczucia, które do niego żywiła stawały się silniejsze i ważniejsze, niż te sztucznie nałożone tytuły i różnica wieku. To było niezaprzeczalne: zmieniły się uczucia między nimi. Wiedziała to ona. Wiedział to on. Ale nie wiedzieli, co mają z tym zrobić”.
.
Nie rozumieli, co konkretnie się z nimi działo. Dlaczego, gdy znajdowali się w jednym pomieszczeniu ich oddechy przyśpieszały, a serca zmieniały rytm. Oboje czuli się rozdarci, przerażeni, gdyż znaleźli się jakimś sposobem w poplątanej relacji złożonej z pożądania i miłości, która nigdy nie powinna zaistnieć. Grace widział w Kenzi piękną, dojrzałą, zmysłową kobietę, ale również małą dziewczynkę, którą obserwował, gdy dorastała. Osiemnastolatka za to pragnęła zaopiekować się Torem, chciała stać się osobą, dzięki której będzie uśmiechał się każdego dnia.
.
“Nie chcę, żeby był dla mnie wujkiem, ani najlepszym przyjacielem mojego taty. Chcę, żeby był mój. Patrząc wstecz, nie mogę zaprzeczyć, że część z tych uczuć zaczęła rodzić się we mnie już dawno temu. Zupełnie, jakby były nasionami, które powoli kiełkowały przez te wszystkie lata, dojrzewając razem z nami”.
.
Kenzi czuła w głębi serca, że Toren to jej druga połowa. Ten jedyny mężczyzna, który wzbudzał w niej najpiękniejsze emocje, który tulił ją i kochał w niemal każdym momencie jej życia. Kenzi nie sądziła, że to, co wytworzyło się między nimi było złe pod jakimkolwiek względem. Uważała to raczej za coś wyjątkowego, pięknego, niezwykle rzadkiego. W końcu, ile osób może powiedzieć, iż kochało tą samą osobę przez całe życie w tak różny sposób?
.
“Moja przeszłość nie istnieje bez niego i przyszłość również. On jest całym moim światem. Nie ma opcji, żebym kiedykolwiek i dla kogokolwiek zrezygnowała z naszej miłości. Należymy do siebie. Zawsze to wiedziałam i jestem wykończona walką, zaprzeczeniem i ukrywaniem tego”.
.
“Rozdarty” to powieść idealna dla fanów kontrowersyjnych romansów ze sporą różnicą wieku pomiędzy postaciami. Osobiście wprost uwielbiam takie teksty, dlatego z ogromną przyjemnością muszę stwierdzić, iż Carian Cole posiada talent do ich tworzenia. Pierwszy tom serii “Całkowicie rozdarci” przeczytałam dosłownie jednym tchem. Płynęłam po nim, a protagoniści bezpowrotnie wciągnęli mnie do swojego świata. Zakochałam się od pierwszych stron w tej prawdziwej, wyważonej, chwytającej za serce, wzruszającej, czarującej, uroczej, wypełnionej ciepłem lekturze. Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak tylko serdecznie zachęcić Was do zapoznania się z twórczością tej autorki. Gwarantuję, że jej wnikające w myśli, a zarazem pełne nieoczywistej miłości książki na pewno Was nie zawiodą!
💋"Zawsze myślałam, że miłość to miłość i nie ma tam żadnej szarej strefy, ale teraz uczę się, że to nie jest takie proste. Miłość jest jak cebula, z dużą ilością warstw i łez, zanim się dostanie to, co najlepsze".
.
.
Fenomenalny, zaskakujący, niesztampowy, wartościowy, przyprawiający o szybsze bicie serca. Wyzbyty z banalności, hipnotyzujący, na swój...
2022-12-06
💦" - Oddychaj – mawiała mama. – Dziesięć płytkich oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je".
.
.
Boleśnie wnikająca w myśli, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiej egzystencji, poruszająca aktualne w dzisiejszych czasach problemy. Wielobarwna emocjonalnie, wartościowa, niebanalna, urzekająca, ale jednocześnie nieco przerysowana. Naznaczona bólem, cierpieniem, traumą, owiana smutkiem, żalem, współczuciem. Wypełniona zwrotami akcji, przyjemna niczym jesienny spacer w promieniach zachodzącego słońca, lekka jak piórko historia o tym jak ważne bywa przebaczenie sobie oraz innym. Ta skłaniająca do refleksji opowieść pokazuję również, że dosłownie jedna sekunda potrafi sprawić, aby nasze życie zmieniło się już bezpowrotnie.
.
“Dziesięć płytkich oddechów” to z jednej strony niepozbawiona schematów, wad, niesiona głosem przewidywalności, wprost doskonała dla młodszych czytelników lektura, lecz z drugiej to wyjątkowa, bolesna, nakreślająca istotne w życiu wartości, a także zwracająca uwagę na to jak ciężko wymazać z pamięci traumatyczne przeżycia książka. Tę publikację powinien przeczytać nie tylko każdy nastolatek, ale i każda osoba dorosła, zważywszy na to, iż K.A. Tucker stworzyła dzieło obrazujące dość istotny w naszym społeczeństwie problem dotyczący prowadzenia pojazdów pod wpływem alkoholu. Ta pozycja to swego rodzaju przestroga ukazująca konsekwencje nieodpowiedzialnego zachowania, które doprowadziło do ogromnej tragedii. Autorka posiada w swoim piórze pewnego rodzaju magię, gdyż według mnie w boleśnie przepiękny sposób opisała tutaj emocje, uczucia zarówno sprawcy, jak i ofiary wypadku.
.
Główni bohaterowie to osoby sympatyczne, choć nieco pogubione, zlęknione. Momentami podnosili mi ciśnienie swoim egoistycznym, wręcz irytującym zachowaniem, aczkolwiek akurat w ich przypadku byłam w stanie to zaakceptować. W końcu zarówno Kacey, jak i Trent przeszli w swoim życiu przez piekło. Zostali dotkliwie doświadczeni przez los mimo tak młodego wieku.
.
Rzeczywistość Kacey Cleary runęła niczym domek z kart pewnego wieczoru, gdy jej rodzice, chłopak oraz przyjaciółka jechali obejrzeć mecz rugby, w którym brała czynny udział. To właśnie wtedy straciła prawie wszystkie bliskie jej osoby. Bóg oszczędził jedynie jej piętnastoletnią siostrę Livie zsyłając na nią grypę. Dwudziestolatka po tej tragedii stała się trudna. Na rok wsiąknęła w świat prochów i alkoholu, by jakoś sobie poradzić. Wiedziała, że używki niszczą jej życie, ale jednocześnie miały też dla niej magiczną moc – potrafiły przytępić ból. One i seks. Bezsensowny i bezmyślny. Seks na zasadzie “Bierz, co chcesz”, z nieznajomymi, którzy nic jej nie obchodzili, z chłopakami na imprezach, z kolegami ze szkoły. To był doskonały mechanizm radzenia sobie z problemami, lecz do pewnego czasu. Jedna noc sprawiła, że zaprzestała wszystkiego. Dziewczyna znalazła się na krawędzi, mogła umrzeć, czego świadkiem stała się Livie. Niedługo potem protagonistka odnalazła w kick-boxingu nowy sposób wyzwalania emocji, jednak nadal czuła się jak wrak, pusta skorupa. Poprzednia Kacey śmiała się, miała hordy przyjaciół i wymykała się, kiedy tylko mogła, aby całować się chłopakiem. Obecna Kacey nie wiedziała, kim była ta poprzednia, nie pamiętała jej. Budowała mur przed każdym, kto chciał się do niej zbliżyć, otaczała się grubą barierą ochronną. Nie potrafiła znieść dotyku dłoni drugiego człowieka, nie otwierała się, nie dopuszczała nikogo do siebie. Dwudziestolatka miewała koszmary, rzadko przesypiała całą noc, a na dodatek niezbyt dobrze czuła się w ograniczonej przestrzeni. Ten wypadek odcisnął na niej ogromne piętno, zmienił ją bezpowrotnie. Nie ukrywam, że momentami panna Cleary zachowywała tak, jakby to tylko jej rodzice zginęli. Zapominała, iż przecież jej młodsza siostra również straciła mamę oraz tatę. Wkurzało mnie jej egoistyczne postępowanie, jednak właśnie dzięki niemu odebrałam ją jako postać realistyczną, autentyczną, w końcu sama nie wiem, jak zachowałabym się w jej sytuacji. Podziwiałam ją za to, że zaopiekowała się Livie, poświęciła się dla niej i próbowała zapewnić jej godne życie.
.
Trent Emerson to młody, pełen sprzeczności mężczyzna. W jednej chwili słodki, opiekuńczy, współczujący, a w drugiej nachalny, tajemniczy, diabelski. W krótkim czasie dwudziestopięciolatek dostrzegł w Kacey coś, nad czym tak ciężko pracowała, by to ukryć. Znalazł sposób, aby się do niej zbliżyć, stworzył trwałe szczeliny w jej starannie wykonanej barierze zdrowego rozsądku. Przedarł się przez jej tarcze ochronne, strach i dosyć szybko stał się dla niej ważną osobą. “Jakimś cudem udało mu się wsunąć dłoń pod mój tytanowy płaszcz i dotknąć mnie w sposób, w jaki nikt nigdy mnie nie dotknął”. Trent z łatwością wzbudzał w niej niechciane uczucia, rozpalał płomień w jej ciele. Zawładnął jej sercem, a co najważniejsze sprawił, że czuła się szczęśliwa. Pragnęła jego obecności, jego ciała, głosu, dotyku, śmiechu, wszystkiego. Potrzebowała go. “On smakuje jak arbuz po życiu w pragnieniu. Jest jak powietrze po latach spędzonych pod wodą. Jest jak życie”.
.
Bez wątpienia pomiędzy Kacey, a Trentem przeskakiwały elektryczne iskry. Pojawiło się między nimi magnetyczne przyciąganie, silna chemia, jednak uważam, iż ich uczucie rozwinęło się zbyt szybko. Na pewno zauroczyli się sobą, ale ciężko mi w ich przypadku mówić o miłość. Jakoś szczerze mówiąc nie czułam jej pomiędzy tą dwójką.
.
Zdradzę Wam, że końcówka tej pozycji totalnie mnie zaskoczyła. W momencie, gdy wyszła na jaw tajemnica głównego bohatera byłam dosłownie w szoku. Autentycznie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
.
K.A. Tucker stworzyła wartościową lekturę, po której dosłownie się płynie. Poruszyła na jej łamach kilka ważnych tematów, takich jak: pedofilia, molestowanie seksulane czy zespół stresu pourazowego. To historia o przyjaźni oraz miłości – tej siostrzanej, jak i romantycznej, wprost idealna dla fanów powieści new adult. Główni bohaterowie tego tytułu walczyli z demonami przeszłości, próbowali przełamać swój strach przed bliskością, przywiązaniem. “Dziesięć płytkich oddechów” to tekst niepozbawiony wad, aczkolwiek posiada on też w sobie coś niezwykłego, coś przez co trudno się od niego oderwać. Kilka lat temu na pewno pokochałabym tę książkę, ale dzisiaj mogę napisać jedynie, że mi się ona podobała, miło spędziłam z nią czas, ale również wyciągnęłam z niej daleko idące wnioski. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję po nią sięgnąć to nie wahajcie się ani chwili, gdyż pomimo kilku drobnych minusów naprawdę warto się z nią zapoznać!
💦" - Oddychaj – mawiała mama. – Dziesięć płytkich oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je".
.
.
Boleśnie wnikająca w myśli, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiej egzystencji, poruszająca aktualne w dzisiejszych czasach problemy. Wielobarwna emocjonalnie, wartościowa, niebanalna, urzekająca, ale jednocześnie nieco przerysowana. Naznaczona bólem, cierpieniem, traumą,...
🌸"Czasami lepiej jest milczeć niż powiedzieć za dużo".
.
.
Przesiąknięta emocjami o różnorakim zabarwieniu, wartościowa, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiego życia. Naznaczona bólem, owiana smutkiem, żalem, ujmująca, uzależniająca, a także fabularnie nieobliczalna. Wypełniona ciepłem, humorem, sarkazmem, ale też błyskotliwymi, inteligentnymi dialogami. Snuta niespiesznie, niosąca nadzieję, otulająca, portretująca trwałe i piękne więzy przyjaźni historia o poszukiwaniu siebie oraz odpowiedniej jakości życiowej drogi. “Przypomnij mi, kim byłeś” to przemyślana, skrupulatnie dopracowana, trzymająca w napięciu, posiadająca w sobie niezaprzeczalny urok publikacja, z którą cudownie spędziłam czas. Anna Falatyn po raz kolejny oczarowała mnie swoim niezwykłym, lekkim oraz przyjemnym w odbiorze piórem, ale również nietuzinkowym pomysłem na fabułę swojej powieści. Autorka naszpikowała ten tytuł intrygami, tajemnicami, niedomówieniami oraz wyjątkowymi, chwytającymi za serce cytatami. Wykreowała protagonistów w fenomenalny, ale co najważniejsze wiarygodny sposób. Abigail oraz Zachary to osoby barwne, niejednoznaczne, posiadające zarówno wady, jak i zalety. Na dodatek elektryzująca chemia oraz magnetyczne przyciąganie między nimi dało się zauważyć gołym okiem. “Przypomnij mi, kim byłeś” przypadnie z pewnością do gustu fanom dzieł z motywem amnezji, różnicy wieku czy tekstów w stylu slow burn. Razem z głównymi bohaterami przeżyłam niezwykłą literacką podróż, dlatego już z niecierpliwością wyczekuję premiery kolejnych części tego cyklu!
🌸"Czasami lepiej jest milczeć niż powiedzieć za dużo".
więcej Pokaż mimo to.
.
Przesiąknięta emocjami o różnorakim zabarwieniu, wartościowa, pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiego życia. Naznaczona bólem, owiana smutkiem, żalem, ujmująca, uzależniająca, a także fabularnie nieobliczalna. Wypełniona ciepłem, humorem, sarkazmem, ale też błyskotliwymi, inteligentnymi dialogami. Snuta...