-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać55
Biblioteczka
2023-09-22
2023-05-22
🌼"Miłość jest jak dzikie kwiaty;
często znajduje się ją w najmniej oczekiwanych miejscach".
.
.
Wyzbyta z autentyczności, nużąca, a także wyprana z jakichkolwiek emocji. Naznaczona mnóstwem tragedii, przyprawiająca o ciarki żenady, niedopracowana, a w dodatku rozczarowująca opowieść o bólu, stracie, miłości oraz przyjaźni. Przyozdobiona dzikimi kwiatami, zachwycająca, inna niż wszystkie okładka – to właśnie ona przekonała mnie do lektury pierwszego tomu dylogii “Wildflower”. Na mojej półce naprawdę trudno znaleźć drugą tak przepięknie wydaną, okraszoną motywem kwiatowym publikację. Zdradzę Wam, że zanim zabrałam się za tworzenie tej recenzji przez długi czas siedziałam przed laptopem, jednocześnie spoglądając ukradkiem na swój egzemplarz “Wytrwałości dzikich kwiatów”. Rozmyślałam nad tym, dlaczego zapoznając się z losami Salem oraz Thayera nie czułam zupełnie nic. Dlaczego nie płakałam, skoro łzy leją mi się strumieniami po policzkach podczas czytania praktycznie każdej historii miłosnej? Dlaczego moje serce nie rozbiło się na raniące dotkliwie kawałki, skoro w życiu protagonistów tragedia goniła tragedię? Z jakiego powodu moja na co dzień wrażliwa dusza przeszła obojętnie wobec wydarzeń z końcowych rozdziałów tego tekstu? Godziny mijały, a ja ciągle nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań. Nie będę ukrywać, iż oprócz okładki nie dostrzegłam w tym dziele żadnych plusów. Od dawien dawna w moje ręce nie wpadła tak niedopracowana, płasko napisana, pozbawiona emocji książka. Za jej najsłabsze ogniwo bez wątpienia uważam główną bohaterkę, czyli osiemnastoletnią Salem Matthews.
.
Salem to osoba tak bardzo nieczuła, egoistycznie postępująca, niedojrzała, że aż mnie to przerażało. Wiele jej dziwnych zachowań można wytłumaczyć młodym wiekiem, w którym jak najbardziej miała prawo popełniać błędy, ale ona po prostu niczym malutkie dziecko nie rozumiała, iż do pewnych sytuacji należy podejść z szacunkiem. Zacznę od tego, jak potwornie traktowała swojego chłopaka Caleba. Twierdziła, że go kocha, że stanowi on dla niej opokę od dobrych kilku lat. Uznawała go za kogoś, kto uzdrowił serce zniszczonej dziewczyny, a jednak bez mrugnięcia okiem niejednokrotnie go okłamała, a następnie zdradziła. Uprawiała seks bez prezerwatywy ze swoim sąsiadem mimo iż chwilę wcześniej wyznała Calebowi miłość. Po tej sytuacji stała się w moich oczach okropną osobą, a jej zachowanie wręcz mnie obrzydziło. Panna Matthews myślała wyłącznie o sobie, a całe jej życie składało się jedynie z pieczenia babeczek, dietetycznej coli, świeczek oraz biegania.
.
“Kwiaty łąkowe są silne. Odporne. Rosną w niemal wszystkich warunkach. Też chcę taka być. Pragnę mieć pewność siebie łąkowych kwiatów. Nigdy się nie poddawać, rozkwitać, wzrastać”.
.
Natomiast Thayer Holmes to mężczyzna milczący, pochmurny, gburowaty. Na co dzień prowadził firmę urządzającą ogrody oraz na przemian ze swoją byłą żoną zajmował się sześcioletnim synkiem Forrestem. Ten trzydziestojednolatek miał w sobie coś z potężnego, nietykalnego człowieka, a do tego posiadał piękną duszę. Uwielbiał również układać puzzle, jeżdzić na kempingi, a także czytać trylogię “Władcy Pierścieni”. Względem protagonisty odczuwam raczej ambiwalentny stosunek. Szczerze mówiąc nie wiem, co o nim sądzić. Zastanawiam się cały czas, co takiego dostrzegł w niedojrzałej, dziecinnej Salem, iż obdarzył ją uczuciami. W jednym z rozdziałów rzucił dosłownie wszystko, a następnie wyjechał z nią na koncert do Bostonu, gdyż ujrzał ją płaczącą na ulicy. Panna Matthews niczym rozkapryszona nastolatka po prostu nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że nie pojedzie na tę imprezę, ale co najlepsze finalnie i tak zapomniała zabrać na nią wejściówki, więc sąsiad sprezentował jej bilety pod samą scenę za kilka tysięcy. Pragnął, aby dziewczyna była szczęśliwa, więc kupił jej jeszcze koszulkę, torbę i czapkę. Przyrzekam, iż czułam się zażenowana całą tą sytuacją. Tak samo niepojęte okazało się dla mnie to, że Thayer urządził Salem w swojej piwnicy siłownię, którą wypełnił drogimi sprzętami. Jego troska względem niej została nakreślona w taki sztuczny, nienaturalny sposób, iż tylko przewracałam oczami podczas ich dialogów.
.
W “Wytrwałości dzikich kwiatów” króluję mój ulubiony książkowy motyw, a mianowicie age gap. Uważam, że trzeba posiadać talent, aby pomimo różnicy wieku między bohaterami pokazać, iż nie odstają oni od siebie, że są dojrzali i równi sobie. Micalea Smeltzer niestety nie podołała temu zadaniu, gdyż moim zdaniem relacja Thayera oraz Salem przypominała chwilami relację taty z córką. On się o nią martwił, opiekował się nią, pomagał, a ona odnoszę wrażenie, iż widziała w nim troskliwego ojca, którego nigdy nie miała. Tę dwójkę dzieliła emocjonalna przepaść. Nie dało się ukryć, że między nimi znajdował się głęboki dół niemożliwy do zakopania. Niby na początku tylko się przyjaźnili, ale nagle wszystko uległo zmianie. Podobno połączyło ich coś rzadkiego, pięknego, cennego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, ale ja tego po ludzku nie czułam. Autorka nie zbudowała pomiędzy nimi odpowiedniego napięcia, nie poświęciła im wystarczającej ilości uwagi, aby ich związek stał się w moich oczach wiarygodny. Nie dostrzegłam między nimi ani chemii, ani przyciągania, ani tym bardziej miłości, jeśli coś ich wiązało to jedynie seks.
.
“Thayer Holmes mnie naznaczył. I nie mam wątpliwości, co do tego, że czymkolwiek to jest, kimkolwiek się staniemy, czy będziemy wzrastać i zakwitniemy jak kwiaty na łące za naszymi domami, czy też runiemy i spłoniemy, nie będzie to miało znaczenia, bo kiedy jako siwa staruszka będę rozmyślała o swoim życiu, ta jego część okaże się najlepsza”.
.
Na wstępie pisarka ostrzega, iż “Wytrwałość dzikich kwiatów” to lektura wyłącznie dla dorosłych czytelników, ze względu na to, że pojawiają się w niej wątki raka, śmierci i przemocy seksualnej wobec dzieci. Aczkolwiek warto podkreślić, iż te tematy zostały zaledwie muśnięte. Autorka pobieżnie nakreśliła każde tragiczne wydarzenie występujące w tej powieści. Brakowało mi osobiście szczegółów z przeszłości Salem, gdyż dostaliśmy o tym zaledwie wzmianki, a jeśli chodzi o raka to tej chorobie również nie została poświęcona odpowiednia uwaga.
.
W tej historii nie brakowało absurdalnych sytuacji, scen praktycznie nic nie wnoszących do fabuły, nieistotnych szczegółów oraz nielogicznych momentów. Muszę wspomnieć jeszcze o tym, że miałam wrażenie, iż zarówno ciasteczkowe babeczki, jak i dietetyczna cola stały się odrębnymi bohaterami tego dzieła. Salem dosłownie, co kilka stron wypiekała te słodkości, co po pewnym czasie stało się bynajmniej nużące.
.
Micalea Smeltzer stworzyła tekst, który z pewnością przypadnie do gustu fanom zakazanych romansów z motywem age gap oraz wielbicielom małomiasteczkowych opowieści. Osobiście zaliczam “Wytrwałość dzikich kwiatów” do listy największych, książkowych rozczarowań tego roku. Męczyłam tę pozycję przez kilkanaście dni i szczerze mówiąc żałuję, że po nią sięgnęłam. Niestety nie mogę Wam jej polecić, gdyż oprócz okładki nic innego mi się w niej nie podobało.
🌼"Miłość jest jak dzikie kwiaty;
często znajduje się ją w najmniej oczekiwanych miejscach".
.
.
Wyzbyta z autentyczności, nużąca, a także wyprana z jakichkolwiek emocji. Naznaczona mnóstwem tragedii, przyprawiająca o ciarki żenady, niedopracowana, a w dodatku rozczarowująca opowieść o bólu, stracie, miłości oraz przyjaźni. Przyozdobiona dzikimi kwiatami,...
2023-07-13
🐎"Milczenie nie zawsze oznacza złe zamiary".
.
.
Fabularnie ulokowana w pobliżu stadniny koni oraz tętniącego życiem pensjonatu. Wypełniona sielskim, małomiasteczkowym klimatem, osadzona w urokliwej, malowniczej bieszczadzkiej scenerii. Lekka niczym piórko, przyjemna, wciągająca, ale również przewidywalna, sztampowa, schematyczna, niczym niewyróżniająca się z licznego tłumu romansów. Nasączona ciepłem, delikatnością, romantycznymi chwilami, owiana smutkiem, bólem, żalem, cierpieniem lektura o walce o siebie i swoje szczęście. Poruszająca także dość istotny w dzisiejszych czasach temat dotyczący przemocy psychicznej w związku. Naszpikowana pasją historia obrazująca nie tylko miłość do drugiej osoby, ale też do zwierząt.
.
Ludka Skrzydlewska to autorka, której pióro poznałam dobrych kilka lat temu na słynnej platformie Wattpad. Niegdyś namiętnie śledziłam jej twórczość i jak na szpilkach wyczekiwałam najnowszych rozdziałów jej tekstów. Teraz również z ogromną przyjemnością sięgam po jej powieści w wersji papierowej, szczególnie, gdy mam ochotę na dopracowany, ciekawy romans z nutką sensacji czy kryminału w tle. “Weterynarz. Dzikie serce” to moim zdaniem książka z ogromnym potencjałem, który tym razem nie do końca został wykorzystany. Nie zrozumcie mnie źle, świetnie spędziłam czas z tym tytułem, przeczytałam go w mgnieniu oka, a jednak trwam w przekonaniu, iż równie szybko o nim zapomnę.
.
Główni bohaterowie to niewątpliwie osoby sympatyczne, aczkolwiek nie poczułam z nimi głębszej więzi. Zarówno Lucyna, jak i Janek nie byli idealni, czyści niczym łza. Posiadali wady oraz zalety, popełniali błędy, ale jednocześnie zachowywali się niczym nastolatkowie. Oboje przed czymś uciekali: ona przed toksycznym związkiem, a on przed dramatyczną przeszłością. Na niektóre ich zachowania czy odzywki dosłownie przewracałam oczami, o czym wspomnę za chwilę.
.
Lucyna Lis w dniu swojego ślubu postanowiła wyjechać w Bieszczady. Podjęła taką decyzję oczywiście nie bez powodu. Od miesięcy czuła się jak zwierzę uwięzione w klatce. Miała wrażenie, że dusi się w związku z Tomkiem. Nie była z nim szczęśliwa, zważywszy na fakt, iż jego główną rozrywkę stanowiło pozbawianie jej pewności siebie oraz wiary we własne umiejętności. Mężczyzna karał ją milczeniem, a jej matka miała do niej wiecznie pretensje. Protagonistka przywykła do tego, że najbliżsi krytykowali każdy jej krok, każdą jej decyzję, wypominali każdą słabość, ale pomimo wszystko pamiętała jeszcze, co to znaczy być szczęśliwą. Pamiętała też, gdzie najczęściej doświadczała tego uczucia, gdzie nikt nie miał wobec niej oczekiwań. To właśnie w Bieszczadach, u ciotki Marianny, w pensjonacie Nad Potokiem nikt nie wywierał na niej żadnej presji. Zdradzę Wam, iż Lucyna okropnie działała mi na nerwy. Mając dwadzieścia cztery lata nadal słuchała się matki i ulegała narzeczonemu. Tak naprawdę w ostatnim czasie nie posiadała w ogóle kontroli nad swoim własnym życiem. Kochała jeździć konno, ale jej rodzicielka od lat starała się zdusić w niej miłość do tych zwierząt. Powtarzała jej, że to głupie hobby, które nie przyniesie jej nic dobrego, a ona w to oczywiście uwierzyła, w wyniku czego porzuciła swoją pasję. Panna Lis jawiła mi się jako dziecinna, nieporadna, impulsywna, a do tego nad wyraz histeryzująca. W dodatku zazwyczaj uciekała ile sił w nogach, kiedy coś szło nie po jej myśli. W jednym z rozdziałów poczuła się odrzucona przez Janka, gdyż przez cały dzień się do niej nie odzywał, ale jak miał nawiązać z nią kontakt, skoro ona nie włączała swojej komórki? Chciała, aby przysłał jej gołębia pocztowego z wiadomością? Co prawda, z czasem Lucy stała się pewniejsza siebie, odważniejsza, zamieniła się w gadułę, ale nie zmieniło to zbytnio mojego stosunku do niej.
.
Jan Wagner to małomówny, mrukliwy, tajemniczy, zamknięty w sobie weterynarz. Mężczyzna siedem lat temu przeżył niewyobrażalną stratę, która na zawsze go zmieniła. Przyjeżdżając w Bieszczady uciekał przed tym, co zostawił we Wrocławiu. Potrzebował miejsca, żeby się ukryć, żeby zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Myślał, że kiedy wyliże rany wróci do miasta, ale on zadomowił się tu, poczuł jak w domu i pokochał to miejsce. Janek to taka neutralna, niczym niewyróżniająca się postać. Czasami zachowywał się jak dorosły facet, a chwilami jak rozwydrzony dzieciak. Szczerze mówiąc, co do jego kreacji mam raczej ambiwalentny stosunek.
.
Protagoniści to osoby po przejściach, skrzywdzone przez życie, którym udało się odnaleźć szczęście w najdzikszym i najbardziej tajemniczym miejscu w Polsce, czyli w Bieszczadach. Ta dwójka otworzyła przed sobą serca, zaufała sobie, a jednak uważam, że w ich relacji brakowało czegoś istotnego, zważywszy na to, iż nie poczułam między nimi ani elektryzującej chemii ani magnetycznego przyciągania. Bohaterowie weszli w związek głęboko i szybko – jak na moje oko zbyt szybko. Po bodajże tygodniu znajomości oboje wyznali, że się w sobie zakochują, w co niestety nie byłam w stanie uwierzyć. Janka oraz Lucynę łączyło to, że nie robili żadnych planów na przyszłość, nie zastanawiali się, co będzie kiedyś – żyli chwilą i nie przejmowali się konsekwencjami. Mężczyzna czuł z panną Lis dziwną więź, za to ją ciągnęło do niego, jakby oddziaływała na nią jego grawitacja. Pragnęła zastąpić smutne chwile Janka samymi dobrymi wspomnieniami.
.
Szkoda, że w “Weterynarz. Dzikie serce” nie pojawiły się przypisy z wytłumaczeniem słownictwa związanego z jazdą konną. Szczególnie na początku książki musiałam sama sprawdzić sobie w Internecie, co to przykładowo popręg czy strzemiona.
.
W dziełach Ludki zawsze przewija się wątek kryminalny, bądź sensacyjny. Acz z przykrością muszę stwierdzić, że akurat w tej historii wydawał mi się on zbędny. W dodatku nie został należycie rozwinięty, dopieszczony, przez co w moich oczach wypadł mało wiarygodnie.
.
Po zakończonej lekturze nie dawał mi spokoju temat dotyczący stajennego Marcina, który nie stawił się na umówionym spotkaniu. W epilogu również nie został wspomniany, dlatego zaczęłam się zastanawiać czy coś mu się stało. Sama autorka rozwiała moje wątpliwości i zapewniła, iż wszystko z nim w jak najlepszym porządku, jednak w końcowych rozdziałach po ludzku o nim zapomniała. Człowiek nie jest nieomylny, dlatego jak najbardziej to rozumiem, natomiast dziwi mnie fakt, że redakcja nie wychwyciła tak istotnego szczegółu.
.
“Weterynarz. Dzikie serce” polecam w szczególności fanom małomiasteczkowych romansów, wielbicielom lektur z różnicą wieku pomiędzy bohaterami oraz miłośnikom pozycji z wątkiem instant love. W moim odczuciu ta powieść nie została należycie dopracowana, brakowało w niej większych emocji, a także elementu zaskoczenia. To taka lekka historia, która sprawdzi się idealnie na chwilę relaksu po ciężkim dniu, ale bezapelacyjnie jej fabuła nie zagości na dłużej w pamięci czytelnika.
🐎"Milczenie nie zawsze oznacza złe zamiary".
.
.
Fabularnie ulokowana w pobliżu stadniny koni oraz tętniącego życiem pensjonatu. Wypełniona sielskim, małomiasteczkowym klimatem, osadzona w urokliwej, malowniczej bieszczadzkiej scenerii. Lekka niczym piórko, przyjemna, wciągająca, ale również przewidywalna, sztampowa, schematyczna, niczym niewyróżniająca się z licznego...
2023-08-06
🛩️"– Nie mogę sobie przypomnieć, jak to jest cię nie kochać, Calla. Nie pamiętam, jak to jest obudzić się i o tobie nie myśleć. Każdej nocy kładę się spać wkurzony, bo nie ma cię przy mnie. Ponieważ jesteś tak daleko. Potrzebuję cię jak latania. Jak tego alaskańskiego powietrza. Bardziej niż powietrza".
.
.
Wypełniona magicznymi, realistycznymi, zapierającymi dech w piersiach opisami Alaski, która stała się odrębnym bohaterem tej powieści. Wielobarwna emocjonalnie, boleśnie wnikająca w myśli, przepełniona ciepłem, otulająca, klimatyczna, wartościowa historia pokazująca jak ważne w związku bywają kompromisy. Naznaczona samotnością, tęsknotą, ale również miłością, przyjaźnią, nadzieją słodko-gorzka publikacja o poświęceniu, odkrywaniu siebie na nowo oraz o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Obrazująca rozwój młodej kobiety, trzymająca w napięciu, chwilami zabawna, posiadająca w sobie niezaprzeczalny urok, dojrzała, mądra, ujmująca, nietuzinkowa, poruszająca szereg ważnych tematów lektura udowadniająca, że niekiedy nawet najgłębsze uczucie pomiędzy dwojgiem ludzi nie wystarczy, aby stworzyli oni szczęśliwy, a co najważniejsze trwały związek.
.
Nie boję się rzec, iż “The Simple Wild. Zostań ze mną” to taka moja książka życia, która trafiła wprost do mojego serca i z pewnością już na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Pomimo że kontynuacja tego fenomenalnego tytułu miała premierę prawie rok temu nie spieszyło mi się, aby po nią sięgnąć. Obawiałam się, iż nie spełni ona moich wygórowanych oczekiwań, że okaże się rozczarowująca, ale na szczęście tak się nie stało. Co prawda przy tej części łzy nie lały mi się strumieniami po policzkach, a momentami jej czytanie niesamowicie mi się dłużyło, lecz niewątpliwie posiada ona w sobie cząstkę czegoś wyjątkowego, poraża swoją autentycznością i realizmem fabularnym. To kolejne dzieło K.A. Tucker doskonale ukazujące jej ogromny talent pisarski, a także doskonałą umiejętność przekazywania czytelnikom we wręcz namacalny sposób emocji, rozterek czy dylematów bohaterów.
.
W “Wild at Heart. Wróć do mnie” zwróciła moją uwagę przede wszystkim niezwykła przemiana, jaka dokonała się w protagonistce. Zdradzę Wam, iż bez problemu potrafiłam utożsamić się z Callą, gdyż w pewnym sensie dostrzegam w niej siebie – dziewczynę z miasta, bez zobowiązań, tyle że nie wiem, czy ja kiedykolwiek odważyłabym się przeprowadzić na Alaskę. Aczkolwiek mówi się, iż człowiek dla miłości jest gotowy do wielu poświęceń, prawda? W tej części panna Fletcher porzuciła wszystko, co znajome, by być z ukochanym. Obawiała się tego kroku, ale czuła się na niego w pełni gotowa. Wcześniejszy pobyt na Alasce zmienił ją w sposób, którego nie była w stanie określić. Pół roku temu, zanim Jonah wkroczył do jej życia, nie dałaby się złapać bez makijażu. Wygląd wydawał jej się wtedy jednym z ważniejszych elementów, lecz teraz już tak nie uważała. Calla to kobieta bystra, mądra, twarda na swój własny sposób, która zmagała się z odnalezieniem własnej drogi w świecie, w którym dzikie zwierzęta sprawiały, że nieustannie musiała oglądać się za siebie, a trudne warunki wykraczające poza zimne, ciemne miesiące jedynie zniechęcały do opuszczania ciepłego domu. Główna bohaterka w tym tomie dojrzała, dorosła, ale moim zdaniem dawała od siebie o wiele więcej niż Jonah. Pragnęła, aby ukochany się rozwijał, spełniał marzenia, jednocześnie zapominając o sobie. Powiedziała mu, aby przyjął ofertę pracy jako strażak, gdyż właśnie to chciał robić na co dzień, ale ona stała się przez to nieszczęśliwa – w końcu jej facet spędzał długie godziny poza miejscem zamieszkania, a ona widywała go tylko w nocy, gdy kładł się do łóżka. On poświęcił się temu, co kochał, a ona całe dnie robiła coś, co nie sprawiało jej przyjemności. Podążanie za nim, gdy pilotował samoloty przestało jej wystarczać, dlatego musiała znaleźć tu swoje miejsce, coś takiego, dzięki czemu będzie miała cel, coś, co będzie wyłącznie jej.
.
Jonah Riggs to mężczyzna śmiały, bezpośredni, niecierpliwy, lojalny, stanowczy, pewny siebie, nieustraszony w powietrzu, ciut antyspołeczny, ale i romantyczny. Ten trzydziestodwulatek martwił się o wszystkich tylko nie o siebie. Uwielbiał pomagać ludziom, a także nienawidził, gdy coś powstrzymywało go przed robieniem tego, czego chciał. Ten seksowny, onieśmielający pilot z alaskańskiej dziczy mówił zawsze to, co myślał, nawet jeśli nie było to nic przyjemnego. W tym tomie Jonah okropnie działał mi na nerwy, a w pewnym momencie tak mi podniósł ciśnienie, iż miałam ochotę zrobić mu krzywdę. Nie rozumiem, jak mógł zarzucić Calli, że od początku nie dawała Alasce szansy, skoro ona jeździła na quadzie, gadała z kozą, ratowała psy z sideł na niedźwiedzie, chodziła na festiwale chili, ale też próbowała sprawić, aby ich dom wyglądał jak prawdziwy dom, a nie jak szopa w lesie. Na dodatek wyhodowała w ogródku wystarczającą ilość warzyw, aby pięćdziesięcioosobowa rodzina przetrwała zimę i nauczyła się gotować, a on twierdził, iż jego ukochana szukała powodów, przez które Alaska była okropna. Odnosił wrażenie, że wciąż mówiła o Toronto, jakby tam znajdował się jej dom, a ten tu traktowała jako tymczasowy. Uważał, iż skupiała się na tym, że tu nie pasuje, a to wcale nieprawda, gdyż ona robiła wszystko, aby pokochać to miejsce. Calla poświęciła się, zmieniła dla niego całe swoje życie. Musiała przywyknąć do wielu rzeczy, aby kiedykolwiek w przyszłości móc nazywać Alaskę domem, a on moim zdaniem nawet nie próbował tego zrozumieć.
.
Relacja protagonistów została nafaszerowana elektryzującą chemią, ognistą namiętnością, napięciem, pasją, magnetycznym przyciąganiem czy słownymi przepychankami. Początkowo między nimi wszystko układało się idealnie, bez problemu popadli w swój rytm. Ich związek był nowy, gwałtowny, świeży, ekscytujący. Czekało na nich wiele możliwości i planów, ale w końcu przyszedł spokój, dni zaczęły się dłużyć, a co za tym idzie powoli gasła w nich ochota na to, co przed nimi. Jonah jednak pragnął, by im się udało, aby Calla trwała przy nim już na zawsze. Był pewien ich związku, chciał się ustatkować, kupić dom, mieć z panną Fletcher dzieci. Jednak Calla po kilku miesiącach mieszkania na Alasce poczuła, że zaczęła tracić cząstkę siebie. Rozkwitała w niej niewytłumaczalna pustka, zważywszy na to, iż nie była stworzona do samodzielnego spędzania czasu. Uwielbiała przebywać wśród ludzi, a mieszkając w Trapper’s Crossing została od nich odizolowana. Autorka w tym tomie wystawiła związek bohaterów na wiele prób. Co istotne, ukazała na ich przykładzie, że budowanie wspólnego życia to tak naprawdę trudna sztuka, w której to nie może zabraknąć kompromisów, zaufania oraz szczerych rozmów.
.
“Jednego dnia związek wydaje się nierozerwalny, a drugiego wygląda na kruchy – wystarczy nieporozumienie, kilka słów, góra tłumionych obaw, które w końcu wypływają na powierzchnię”.
.
K.A. Tucker tym razem ulokowała swoje dzieło w dzikich stronach Alaski, w których to nie brakowało groźnych zwierząt, upierdliwych komarów, trzęsień ziemi, długich, ciemnych zim czy nieprzyjemnych, rdzennych mieszkańców. Śledząc “Wild at Heart. Wróć do mnie” odbyłam niezapomnianą podróż wraz z Jonahem, Callą, Agnes, Mabel, Royem i wspomnieniami o Wrenie. Cudownie spędziłam czas z tym tytułem, acz nie ukrywam, iż okazał się on nieco słabszy od pierwszego tomu. Chwilami dłużyła mi się ta historia, nudziła mnie, na co doskonałym dowodem jest to, że czytałam ją ponad dwa tygodnie. Nie mniej jednak seria “Wild” zasługuję na to, aby znaleźć się w Waszych biblioteczkach – polecam Wam ją z całego serca!
🛩️"– Nie mogę sobie przypomnieć, jak to jest cię nie kochać, Calla. Nie pamiętam, jak to jest obudzić się i o tobie nie myśleć. Każdej nocy kładę się spać wkurzony, bo nie ma cię przy mnie. Ponieważ jesteś tak daleko. Potrzebuję cię jak latania. Jak tego alaskańskiego powietrza. Bardziej niż powietrza".
.
.
Wypełniona magicznymi, realistycznymi,...
2023-07-23
🎶"Kochanie kogoś to dobrowolna zgoda na to, że ta osoba może cię zniszczyć".
.
.
Ulokowana w niewielkiej, klimatycznej, irlandzkiej wiosce znajdującej się rzut beretem od Dublina. Naszpikowana magią, iście bajkowa, zaskakująca na wielu różnych płaszczyznach, porywająca, intrygująca, a zarazem ciut pogmatwana i chaotyczna. Wywołująca sprzeczne, dosyć burzliwe emocje, trzymająca w napięciu do ostatniej strony, lecz chwilami zadziwiająca swoją absurdalnością. Wypełniona nieoczekiwanymi zwrotami akcji, erotyzmem, pasją, napięciem oraz specyficznym poczuciem humoru. Naznaczona bólem, stratą, żalem, cierpieniem opowieść pozwalająca dostrzec kruchość ludzkiej egzystencji. Nafaszerowana tajemnicami, sekretami, kłamstwami, zdradami, niedomówieniami lektura o przeznaczeniu, poszukiwaniu siebie, swojej życiowej drogi. Obrazująca, w jaki sposób przeszłość wpływa na naszą teraźniejszość.
.
“Jeśli jakimś cudem…” to przepiękna, wzruszająca, wielowarstwowa historia o miłości, która potrafi przezwyciężyć wszelkie przeszkody. L.J. Shen tym razem stworzyła książkę zgoła inną, wyróżniającą się spośród jej literackiego dorobku. To tekst nieco abstrakcyjny, szalony, pokręcony, w pewnym stopniu pozbawiony realności fabularnej, ale jednocześnie oryginalny, nieszablonowy, nieoczywisty, niosący za sobą głęboki przekaz. Widziałam na social mediach sporo negatywnych opinii o tym tytule, stąd też nie przypuszczałam, iż mnie akurat on zauroczy, a na dodatek rozbiję moją duszę na raniące dotkliwie kawałeczki. Nie ukrywam, że dostrzegam liczne wady tego dzieła, chociażby chaos w nim panujący, ale jednocześnie coś mnie w nim ujęło, a jego treść trafiła prosto do mojego serca.
.
Główni bohaterowie zostali wykreowani w realistyczny, niejednoznaczny, autentyczny sposób. Popełniali błędy, posiadali zarówno wady jak i zalety. Oboje jawili mi się jako lekko pokręceni i popieprzeni. Mieli skłonności do destrukcji, kierowali się obsesją, niszczyli spotkanych na swojej drodze ludzi, aby móc być razem. Polubiłam Mala oraz Rory, aczkolwiek niektóre ich zachowania pozostawiały wiele do życzenia.
.
Malachy Doherty to zwariowany, ekscentryczny, zarozumiały, enigmatyczny, zabawny, czarujący, przebiegły, będący najgorszym rodzajem łamacza damskich serc mężczyzna. Protagonista kiedyś był biedakiem, który nie chciał stać się królem, ale jednak nim został. Teraz Ameryka miała obsesję na punkcie muzyki tego nieuchwytnego irlandzkiego poety, przed którym padały na kolana wszystkie wytwórnie muzyczne. Osiem lat temu nienawidził ekstrawaganckich wydarzeń, magazynów rozrywkowych czy wyszukanego jedzenia. Uwielbiał za to swoją matkę, rozmowy o bzdurach, picie na umór i pisanie piosenek przy swoim domu pod czystym, nocnym niebem. Pozostawał oddany rodzinie, gospodarstwu oraz krajowi. “To niezrozumiany, piękny, genialny chłopiec, który został obarczony darem, o jaki nawet nie prosił, ale i tak z niego korzysta”. Mal między szesnastym, a dwudziestym drugim rokiem życia tkwił w jednym, wielkim stanie upojenia i ciągle tracił przytomność. Za to w wieku trzydziestu lat miał serce, które przypominało skuty lodem ogród zimowy.
.
Aurora Jenkins to spostrzegawcza, zabawna, troskliwa, błyskotliwa, waleczna dwudziestosześciolatka. “Całe moje życie mieści się w pięknej, okrągłej kuli śnieżnej. Dokładnie takiej, jaką podnosi się z zakurzonej półki po latach. Jest niewstrząśnięta, cicha i spokojna. Wewnątrz zadbana szwajcarska wioska wygląda idealnie. I poniekąd taka jest”. Rory nie była już tą samą zagubioną, cierpiącą, rozpadającą się na kawałki księżniczką, którą Malachy Doherty poskładał swoimi zniszczonymi dłońmi osiem lat temu – teraz miała karierę, chłopaka, mieszkanie, współlokatorkę. Zmieniła się, ale on również. Na pozór wiodła poukładane, idealne życie, a ponownie pojawienie się Mala w jej rzeczywistości wywołało burzę w jej niewstrząśniętej kuli śnieżnej. Podziwiałam ją za to, iż wybaczyła ukochanemu jego przewinienia. Za to, że potrafiła zapomnieć o jego licznych kłamstwach, sekretach, gdyż osobiście chyba nie zdołałabym tego zrobić.
.
“Jeśli jakimś cudem…” to taka bajkowa opowieść dla dorosłych, w której to bohaterowie zakochali się w sobie w ciągu zaledwie jednej doby. Aurorę i Malachiego połączyło coś wyjątkowego, niezwykłego, coś, co zdarza się naprawdę rzadko. Ich więź jawiła mi się jako abstrakcyjna, ale też ciut mroczna. Osiem lat temu ta dwójka podpisała na serwetce kontrakt, w którym to obiecali sobie, że jeśli jeszcze kiedykolwiek, jakimś cudem się spotkają, w dowolnym momencie w przyszłości, to wtedy rzucą wszystko i będą razem. Protagoniści oczywiście otrzymali od losu drugą szansę na miłość. Przeznaczenie znowu ich ze sobą połączyło, jednak najpierw musieli przejść długą, wyboistą, przepełnioną wzlotami oraz upadkami drogę, aby móc w końcu otrzymać swój happy end. Między głównymi postaciami nie brakowało namacalnego, magnetycznego przyciągania, silnej chemii czy ognistej namiętności. Potyczki słowne tej dwójki, a także ich błyskotliwy humor nieustannie wywoływał szeroki uśmiech na mojej twarzy. Aurora miała wrażenie, jakoby znała Mala całe życie. Jakby od dziecka nosiła w sercu jakiś fragment jego osoby, a teraz, gdy w końcu się spotkali, mogła dopasować ten element do reszty, jakby ukończyła układankę. “Przez niego płonę. Roztapiam się. Rozpadam. Moja miłość do niego jest gęsta i silna. Metaliczna i żywa. Jest jak bijący organ, którego istnienie jest zależne od mojego serca”. Natomiast Mal początkowo nienawidził Aurory, był na nią wkurzony, żądny zemsty. Nie potrafił znieść jej widoku. Obwiniał ją o zniszczenie mu życia, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że została mu zesłana po to, aby zmienić jego egzystencję. W końcu ta kobieta wytatuowała się w jego umyśle boleśnie i na zawsze. “Jesteś dla mnie wszystkimi czterema porami roku, Rory. A ja obiecuję być twoim schronieniem na zimę. Zachwycać się twoim blaskiem latem. Zakochiwać się w tobie na wiosnę jak za pierwszym razem. A jesienią zawsze będę cię podnosić, gdy upadniesz”.
.
Niewątpliwie przeżyłam wspólnie z bohaterami szaloną przygodę. Razem z nimi stopniowo odkrywałam również ich rodzinne tajemnice. Trzeba przyznać, że autorka naprawdę genialnie wykreowała tutaj sieć kłamstw, niedopowiedzeń. Fascynowały mnie te wszystkie sekrety i praktycznie do samego końca nie domyśliłam się, w jakim kierunku potoczy się ta historia.
.
Niezwykle podobały mi się wstawki w rozdziałach, w których to pisarka oddała głos między innymi: zmarłym osobom, serwetce, krowie, a także batonikowi czekoladowemu. W żadnej inne powieści nie spotkałam się z takim zabiegiem. To było dla mnie coś świeżego, niespotykanego, co uważam za ogromny plus tej książeczki.
.
L.J. Shen na łamach swojego dzieła poruszyła szereg trudnych tematów, takich jak: alkoholizm, uzależnienie od narkotyków, skomplikowane relacje rodzinne czy samotne rodzicielstwo. “Jeśli jakimś cudem…” to słodko-gorzka lektura pokazująca, iż nic nie dzieję się bez przyczyny, a ten kto zdradził raz, zdradzi też ponownie. Należy pamiętać, że życie bywa kruche, ulotne, dlatego trzeba z niego korzystać pełną piersią i nie marnować żadnej cennej chwili naszego ziemskiego czasu. Wyśmienicie spędziłam czas z Rory oraz Malem, z tego względu pozostaję pewna, iż jeszcze nieraz powrócę do ich historii. Jeśli jeszcze nie znacie tego tytułu to serdecznie polecam Wam nadrobić zaległości!
🎶"Kochanie kogoś to dobrowolna zgoda na to, że ta osoba może cię zniszczyć".
.
.
Ulokowana w niewielkiej, klimatycznej, irlandzkiej wiosce znajdującej się rzut beretem od Dublina. Naszpikowana magią, iście bajkowa, zaskakująca na wielu różnych płaszczyznach, porywająca, intrygująca, a zarazem ciut pogmatwana i chaotyczna. Wywołująca sprzeczne, dosyć burzliwe emocje,...
2023-06-20
🖤"Prawdziwa miłość jest silniejsza niż śmierć".
.
.
Niezwykle emocjonująca, nasączona zawiłymi intrygami, doskonale obrazująca fakt, iż miłość nie wybiera, więc siłą rzeczy nie mamy wpływu na to, w kim się zakochamy. Snuta dynamicznie, wciągająca, przepełniona błyskotliwymi dialogami, słownymi potyczkami, a także potężną dawką humoru. Naszpikowana zaskakującymi zwrotami akcji, tajemnicami, pikanterią, magnetyzmem oraz pasją. Ten płomienny, fascynujący, nieco mroczny romans z sekretami w tle podkreśla, że w życiu nie trzeba się poddawać. Należy walczyć o siebie, swoją przyszłość, ale również odważnie dążyć do realizacji własnych marzeń i celów.
.
“Sparrow” to niewątpliwie udane wprowadzenie do mojej ukochanej serii “Boston Belles” spod pióra L.J. Shen. Cieszę się, iż w końcu ta książeczka pojawiła się w Polsce, aczkolwiek szkoda, że aż tak późno. Niezbyt rozumiem, dlaczego wydawnictwo nie połączyło tego tytułu z wyżej wymienionym przeze mnie cyklem tylko potraktowało go jako jednotomówkę. Uważam, iż informacje w nim zawarte wypadałoby przyswoić przed lekturą “Huntera”, a już na pewno przed sięgnięciem po “Monstera”. Żałuję, że nie otrzymałam takiej możliwości, ale jednocześnie raduję mnie to, iż w ogóle w moje ręce trafiła przetłumaczona na nasz rodzimy język historia Sparrow Raynes oraz Troya Brennana.
.
L.J. Shen po raz kolejny wykreowała bohaterów swojej powieści w nietuzinkowy, nieszablonowy sposób. Oboje mieli silne charaktery, walczyli o swoje racje, ale też wytrwale dążyli do realizacji własnych celów. Nie ukrywam, że pannę Raynes polubiłam od samego początku tego tekstu, natomiast Brennana obdarzyłam nutką sympatii dopiero po pewnym czasie. Jego postać wywołała we mnie dość sprzeczne uczucia, o czym oczywiście opowiem za chwilkę.
.
Sparrow Raynes to silna, uparta, odważna, bystra, inteligentna, mająca swoją dumę oraz rozum bohaterka. Ta temperamentna dwudziestodwulatka nie poddawała się, ciągle walczyła, za sprawą czego w pewnym sensie zaimponowała Troyowi. Pod wizerunkiem kobiety o dobrym sercu kryła się całkiem zadziorna osóbka, która nieustannie rzucała ciętymi ripostami, a także pyskowała. Sparrow to zapalona biegaczka, chłopczyca, fanka pankejków z borówkami, gorącej czekolady, lata i obszernych dżinsów boyfriendów. Marzyła o pracy w kuchni, od kiedy w podstawówce obejrzała “Ratatuj”. Kochała gotować, a w przyszłości pragnęła zostać szefową kuchni. Kiedy gotowała, bądź piekła czuła się jak wartościowa osoba, jak ktoś ważny. “Była kobietą, która nigdy nie interesowała się modą. Biedną dziewczyną, która uważała, że pieniądze są przereklamowane, drogie samochody są dla typów z małymi fiutami, a synonimem szczęścia jest irlandzki gulasz”. Jej życie towarzyskie było równie bogate, jak u pustelnika. Nie posiadała zbyt wielu znajomych, a teraz nagle miała poślubić bogatego mężczyznę, uznawanego za jednego z najbardziej rozchwytywanych kawalerów w Bostonie – Troya Brennana.
.
Protagonista to mężczyzna władczy, pewny siebie, niebezpieczny, brutalny, znany z braku cierpliwości i skrupułów, posiadający w sobie geny irlandzkiej mafii oraz bezwzględność swojego ojca. “Nazywano go Magikiem, bo działał w magiczny sposób. Potrafił sprawić, że ludzie znikali jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mógł załatwić komuś krótszą odsiadkę, a w ciągu kilku godzin wyczarować mu nowy paszport i nową tożsamość. Wystarczyło mu kilka dni, aby przekonać ludzi, którzy dybią na czyjeś życie, że ten ktoś nie istnieje. Troy Brennan był najlepszym manipulatorem w Bostonie, pociągał za sznurki jak mistrz marionetek. On decydował, kto będzie żyć, a kto umrze, kto zniknie, a kto wróci”. Nigdy niczego się nie bał, ale morderstwo stanowiło dla niego granicę, której nigdy nie przekraczał – chyba że chodziło o sprawy osobiste. “Był człowiekiem, o którym lokalne stacje telewizyjne często mówiły, ale na ogół nic dobrego. Kłopoty to jego specjalność, przez co był piekielnie gorącym tematem”. Troy miał mroczną przeszłość, a jego przyszłość malowała się w równie ciemnych barwach. “Byłem potworem łaknącym krwi. Byłem zemstą i nienawiścią, furią i gniewem”. Pewnego dnia ni stąd, ni zowąd trzydziestodwulatek wywlókł Sparrow z domu i oznajmił, iż czeka ich ślub. Ślub, którego oboje pragnęli niemal tak bardzo jak porannej sraczki.
.
W relacji Sparrow oraz Troya nie brakowało chemii, pasji, napięcia, ale też magnetycznego przyciągania. Ich uczucie rozwijało się powoli, rodziło się stopniowo, dzięki czemu ich związek jawił mi się jako wiarygodny, autentyczny. Ten szorstki, surowy mężczyzna wtargnął do życia panny Raynes niczym czołg. Początkowo Troy przerażał ją, wzbudzał w niej lęk, gniew, złość i odrazę. Niekiedy wprawiał w ponury nastrój, innym razem napawał przerażeniem, a z rzadka nadzieją, a także czymś pozytywnym. Patrzył na nią, jakby była jego kulą u nogi, sprawiał wrażenie człowieka w ogóle nią nie zainteresowanego. Dziewczyna nie miała zielonego pojęcia, dlaczego Troy ją zechciał. Przez osiemnaście lat mieszkała w sąsiedztwie jego domu, ale on nigdy nie poświęcał jej uwagi. Ich małżeństwo od pierwszych chwil było niczym innym, jak tylko iluzją, szopką zbudowaną na kłamstwach i wymuszeniach. Mąż podciął jej skrzydła, zamknął w złotej klatce, w której mimo wszystko próbowała odnaleźć wolność. Aczkolwiek z biegiem czasu ich sytuacja zaczęła ulegać zmianom. “Troy powoli zakradał się do moich myśli. Przedzierał się przez wszystkie warstwy, wwiercał się coraz bardziej. Kwestią czasu było to, że dotrze do najniebezpieczniejszego miejsca w moim ciele. Do mojego serca”. W jego ramionach czuła się niczym rażona prądem. Ten diabeł wcielony tchnął w nią życie. “Był zdrajcą. Kryminalistą. Mordercą. A ja byłam nim zafascynowana”.
.
Bohaterowie z każdym kolejnym dotykiem wzajemnie się uzdrawiali, dopełniali się wzajemnymi pocałunkami. Podobało mi się jak stopniowo ten pozbawiony uczuć, zimny mężczyzna zaczął zmienić się pod wpływem odpowiedniej kobiety. Śledzenie jego metamorfozy, jak i sukcesywnego rozwoju ich relacji okazało się naprawdę interesującym doświadczeniem. Jednak Brennan stracił w moich oczach tuż po tym, jak zdradził Sparrow i to w ich wspólnej sypialni. Ta scena była według mnie całkowicie zbędna, gdyż przyprawiła mnie wyłącznie o niesmak. Na szczęście z czasem Troy ponownie wkupił się w moje łaski, zyskał sympatię, ale nie mogę powiedzieć, że w pełni go polubiłam.
.
“Sparrow” to dzieło, które z pewnością spodoba się wielbicielom motywu age gap, powieści z zaaranżowanym małżeństwem oraz tych z wątkiem hate-love. Fantastycznie spędziłam czas z tym tytułem, a intensywny świat postaci pochłonął mnie bez reszty. Ta historia bezsprzecznie wyróżnia się intrygującą, ciekawą fabułą, ale również frapującymi tajemnicami. Przyznam się Wam, iż do samego końca nie miałam pojęcia, kto zlecił zabójstwo ojca Troya. W momencie, gdy wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce byłam w kompletnym szoku. Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak tylko serdecznie polecić Wam tę lekturę. Mam nadzieję, że przypadnie Wam ona do gustu, tak samo jak mnie!
🖤"Prawdziwa miłość jest silniejsza niż śmierć".
.
.
Niezwykle emocjonująca, nasączona zawiłymi intrygami, doskonale obrazująca fakt, iż miłość nie wybiera, więc siłą rzeczy nie mamy wpływu na to, w kim się zakochamy. Snuta dynamicznie, wciągająca, przepełniona błyskotliwymi dialogami, słownymi potyczkami, a także potężną dawką humoru. Naszpikowana zaskakującymi...
2022-07-15
📚"Miłość i życie z pewnością mogą być przerażające. Ale jeśli nie żyjesz najlepiej, jak umiesz, i nie kochasz najmocniej, jak potrafisz... Cóż, tracisz mnóstwo".
.
.
Naznaczona trudami związanymi z poszukiwaniem prawdziwej siebie, odkrywaniem uczuć oraz nauką świata zewnętrznego na nowo. Obrazująca codzienność człowieka cierpiącego na amnezję wsteczną, a także pokazująca jak diametralnie, w ułamku sekundy potrafi zmienić się nasza egzystencja. Zmuszająca do refleksji i zastanowienia się nad tym czy warto wchodzić drugi raz do tej samej rzeki.
.
„Druga szansa” to opowieść o kobiecie i mężczyźnie, którzy otrzymali od losu kolejną szansę na miłość, a tym samym naprawienie popełnionych w przeszłości błędów. Kylie Scott pokusiła się o stworzenie lekkiej, przyjemnej, ale również poruszającej ważne tematy lektury, z którą dobrze spędziłam czas, aczkolwiek nie ukrywam, iż czuję się nią troszeczkę rozczarowana. Za sprawą serii takich jak „Stage Dive” czy „Dive Bar” pokochałam pióro tej autorki i dość często, zresztą z ogromnym sentymentem wracam do tych niezwykłych serii. Zajmują one wyjątkowe miejsce w mojej biblioteczce, dlatego z przykrością stwierdzam, że akurat „Druga szansa” nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Nie zrozumcie mnie źle – to bez dwóch zdań poprawny romans z wątkiem second chance, lecz w moim odczuciu momentami naiwny, dziwny i nieco niezrozumiały. Początkowe rozdziały wzbudziły moje zainteresowanie, czułam się zaintrygowana historią, a także przemianą głównej bohaterki, ale w drugiej połowie tego tekstu coś zaczęło się psuć, jakby pisarka niezbyt przemyślała sobie, w jakim kierunku mają potoczyć się dalsze losy postaci.
.
Zagłębiając się w treść „Drugiej szansy” trafiamy do świata Clementine Johns – dziewczyny, która w wyniku brutalnego ataku straciła pamięć oraz jej byłego chłopaka, pięknego zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz tatuażysty Eda Larsena. „Moim pierwszym wspomnieniem po napadzie jest obudzenie się w szpitalu, choć tak naprawdę ocknęłam się późno w nocy na ulicy w centrum miasta. Jakaś para znalazła mnie nieprzytomną i zakrwawioną na chodniku. Bez dokumentów. Bez torebki i portfela. A nieopodal leżało narzędzie zbrodni, czyli pusta, zakrwawiona butelka po szkockiej”. Dwudziestopięciolatka cierpiała na amnezję wsteczną. Zniknęło jej to, co lekarze nazywają „pamięcią epizodyczną” – wszystkie wspomnienia dotyczące wydarzeń, ludzi, historii. Informacje osobiste. Nadal jednak umiała zaparzyć filiżankę kawy, przeczytać książkę czy prowadzić samochód. Clem zaczynała od zera, z tego względu pragnęła wmieszać się w tłum, aby obserwować, uczyć się wszystkiego po raz kolejny. Chciała dowiedzieć się, kim naprawdę była, jakie błędy wcześniej popełniła, dlaczego dokonała takich, a nie innych wyborów. Właśnie z tego powodu udała się do mężczyzny, którego zaledwie miesiąc wcześniej opuściła. W końcu kto, jak nie jej były chłopak, z którym mieszkała osiem miesięcy mógłby odpowiedzieć na dręczące ją pytania?
Z każdym kolejnym rozdziałem poznawałam coraz więcej faktów z dawnego życia protagonistki i powiem Wam, że trwam w przekonaniu, iż nie polubiłabym jej poprzedniej wersji. Wcześniej Clem bywała nerwowa, nadmiernie wszystko analizowała, przejmowała się opiniami innych. Nie zawsze mówiła to, co myślała. Kiedyś nie potrafiła zaznać spokoju w bałaganie, zbierała rzeczy po domu, pilnowała, aby naczynia były pozmywane.
Natomiast z czasem główną cechą definiującą jej związek z Edem stała się podejrzliwość. Siostra panny Johns twierdziła, że to przystojny tatuażysta złamał jej serce, w końcu ona szalała na jego punkcie, a po rozstaniu z nim czuła się potwornie nieszczęśliwa. Jednakże podobno to właśnie ona zniszczyła ich związek. Clementine pojawiła się w salonie tatuażu całkowicie niespodziewanie. Ed obawiał się, iż dwudziestopięciolatka zafunduję mu po raz kolejny bolesne rozczarowanie. Jego uczucia do niej były skomplikowane i nawet pomimo upływu czasu nie potrafił ich zrozumieć. Acz wierzył, że ta kobieta wróciła do jego życia z jakiegoś konkretnego powodu, dlatego postanowił pomóc jej odzyskać utracone wspomnienia. Clem z jednej strony nie chciała stać się dla niego ciężarem, a z drugiej nieustannie pragnęła przebywać w jego towarzystwie. Ed powodował zwarcie w jej mózgu, a pod wpływem jego spojrzenia jej serce zaczynało szybciej bić. „Ten facet uszczęśliwiał ją. Sprawiał, iż czuła się wspaniale. Napełniał ją żarem pożądania, także ciepłem czułości, zajmował puste miejsce w niej i karmił jej ciekawość myślami, słowami i doświadczeniami”. Nie chciała go stracić, gdyż z łatwością wzbudzał w niej wszystkie emocje, pragnienia, ale starała się nie zapominać, że kiedyś ich związek już się rozpadł, a ona dalej nie wiedziała z jakiego powodu. Czy Larsen ją zdradzał? A może po prostu uciekła od niego, jednocześnie uwalniając się z toksycznego związku? Ed i Clementine tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia, co ich łączyło. Zadawali sobie ciągle pytanie czy wchodzenie do tej samej rzeki to na pewno dobry pomysł. Nie wiedzieli czy ich miłość zasługiwała na tytułową drugą szansę….
.
Postać Eda wywarła na mnie stosunkowo pozytywne wrażenie. Ujęła mnie głównie jego cierpliwość, ciepło, opiekuńczość oraz zrozumienie, jakim wykazywał się w stosunku do Clem. Z biegiem czasu zaczął dostrzegać drobne zmiany, jakie zaszły w dwudziestopięciolatce w wyniku napadu. Kiedyś nie potrafiła nikogo przepraszać, teraz za to przepraszała cały czas. Wcześniej była mniej pewna siebie, a aktualnie brnęła naprzód bez względu na wszystko. Nie zwracała na nic uwagi, mniej się przejmowała. Aczkolwiek kompletnie nie zrozumiałam, dlaczego Larsena dręczyły wyrzuty sumienia, tuż po tym jak zaczęli uprawiać z panną Johns ciut ostrzejszy seks. Przejął się niesamowicie, że mając trzydzieści dwa lata, niczym uczniak zrobił swojej partnerce malinkę, co wprawiło mnie w niemałą konsternację. Wkurzało mnie również jego niezdecydowanie względem protagonistki. Raz ją przyciągał, raz odpychał i tak w kółko.
.
Za to Clementine to bohaterka, z którą nie poczułam głębszej więzi. Co prawda, jawiła mi się jako silna, otwarta, waleczna, bezpośrednia, ale jakoś zabrakło w niej tego pazura, głębi czy charakteru. Irytowało mnie, iż idealizowała swojego byłego chłopaka. Uważała go za wspaniałego, seksownego, niezastąpionego Boga. Stawiała go na piedestale nie czując się godna jego towarzystwa, co doskonale pokazuję, do czego niekiedy potrafi doprowadzić u ludzi brak pewności siebie.
.
W fabule pojawił się też dość przeciętny wątek kryminalny, który nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. Szczerze mówiąc typowałam całkowicie innego sprawcę napadu na Clem, a rozwiązanie tej zagadki okazało się, co tu dużo mówić, w mojej ocenie lekko bezsensowne oraz niewiarygodne. Temat amnezji, który autorka poruszyła na łamach swojej powieści na moje oko nie został do końca wyczerpany. Szkoda, że Kylie Scott potraktowała go „po macoszemu”, a co za tym idzie nie pogłębiła tego wątku i nie wplotła tu więcej ciekawostek dotyczących tego zaburzenia. Wspomniałam na początku tej opinii, iż odniosłam wrażenie, że pisarce wyczerpały się pomysły na drugą połowę tej książki. Pomyślałam tak dlatego, iż jej ostatnie rozdziały zdominowały zbliżenia erotyczne postaci, jakoby pisarka nie wiedziała, w jaki sposób dalej pokierować ich losami, bądź jak zainteresować swoich czytelników, więc postawiła na niewyszukane rozwiązanie, czyli liczne sceny intymne.
.
„Druga szansa” to prosta, a jednak w pewien sposób nietuzinkowa opowieść pokazująca, że „każdy z nas ma swoją historię, ale ważna jest tylko teraźniejszość”. Ten tekst obrazuję, do czego mogą doprowadzić domysły, kłamstwa, a także brak szczerej rozmowy w związku dwojga ludzi. Kylie Scott umiejętnie podkreśliła, iż incydentalnie miłość zasługuje na drugą szansę. Ten ciepły, nieskomplikowany, zabawny romans na pewno nie zapadnie na dłużej w mojej pamięci, ale bądź co bądź, naprawdę dobrze spędziłam z nim kilka wieczorów, dlatego pomimo jego wad mogę Wam go z czystym sumieniem polecić.
Moja ocena: 6,5/10 ✨
📚"Miłość i życie z pewnością mogą być przerażające. Ale jeśli nie żyjesz najlepiej, jak umiesz, i nie kochasz najmocniej, jak potrafisz... Cóż, tracisz mnóstwo".
.
.
Naznaczona trudami związanymi z poszukiwaniem prawdziwej siebie, odkrywaniem uczuć oraz nauką świata zewnętrznego na nowo. Obrazująca codzienność człowieka cierpiącego na amnezję wsteczną, a...
2022-11-25
🏰"Prawdziwe zło dobrze umie się ukryć przed oczami świata. Prawdziwe zło jest podstępne".
.
.
Mroczna niczym ciemna, zimowa noc, na dodatek ulokowana w majestatycznym zamku otoczonym lasem, nad którym nieustannie unosiła się wywołująca ciarki na całym ciele mgła. Wciągająca, intrygująca, ognista opowieść inna niż wszystkie. Nasączona niezwykłym, gotyckim klimatem; skrywająca niepokojące sekrety wywołujące doskonale odczuwalną atmosferę grozy. Misternie utkana, tajemnicza historia, która z biegiem czasu przemieniła się w naszpikowany żenującymi, niesmacznymi scenami zbliżeń erotyk.
.
Zagłębiając się w lekturę “Gothikany” trafiamy do świata dwudziestojednoletniej Corviny Clemm oraz dwudziestoośmioletniego Vada Deverella. Protagonistka mieszkała całe życie w miasteczku, w którym ludzie bali się jej matki schizofreniczki. Niektórzy szeptali, że była czarownicą uprawiającą czarną magię. Inni za to uważali ją za wariatkę, gdyż słyszała głosy, które podpowiadały jej przeróżne rzeczy. Powiedziały jej między innymi, żeby unikała ludzi, żeby zabrała Corvinę ze szkoły i uczyła ją w domu, a także, aby trzymała córkę z daleka od wszystkich. Młoda dziewczyna nie mogła wałęsać się po okolicy ani odzywać się do nikogo. “Jeśli jej matka była wariatką, to może i ona nią była. W końcu czasem też słyszała głosy”. Corvina kilka tygodni wcześniej otrzymała list napisany wiecznym piórem na zbrązowiałym, grubym papierze pachnącym jak stare książki. Zaproponowano jej miejsce na renomowanym uniwersytecie w Verenmore, do którego od ponad stu lat zapraszano młode osoby znajdujące się w trudnych okolicznościach życiowych. Pragnęli również zaoferować jej stypendium pokrywające wszystkie koszty studiów licencjackich. Bohaterka uważała, iż ta wiadomość była naprawdę przedziwna. W końcu “miała dwadzieścia jeden lat, uczyła się w domu i przez całe życie była izolowana od świata przez matkę. Dlaczego jakiś uniwersytet chciałby mieć w gronie studentów osobę w jej wieku, na dodatek kształconą w tak niekonwencjonalny sposób?” Co najważniejsze, panna Clemm nigdy nie słyszała o tej uczelni. “Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że nie słyszała o wielu powszechnie znanych rzeczach, do czego przyczynił się sposób, w jaki została wychowana. Wszystko wskazywało jednak na to, że o tej uczelni nie słyszał też nikt inny”. Dwudziestojednolatka próbowała się czegoś dowiedzieć o tym miejscu, ale bezskutecznie. Verenmore istniało wyłącznie na mapie, a i na niej było zaledwie punkcikiem. Aczkolwiek Corvina zdecydowała się zostać studentką tejże akademii, zważywszy na fakt, że zdobycie tytułu licencjata umożliwiłoby jej kontynuowanie edukacji oraz otworzyłoby przed nią wiele drzwi. Życie w niewielkiej chatce, w której się wychowała, robienie biżuterii i świec, a także zarobkowanie czytaniem kart tarota stało się dla niej monotonne, więc list z ofertą podjęcia nauki jawił jej się niczym znak od wszechświata. “Corvina chciała się przekonać, jak to jest uczyć się w prawdziwej szkole, zgłębiać wiedzę w otoczeniu rówieśników i zaprzyjaźnić się z ludźmi, którzy nie znają jej przeszłości. Rozpocząć nowy rozdział, napisać go całkowicie po swojemu”. W głębi serca niczego tak nie pragnęła, jak spotkać kogoś, komu będzie mogła powierzyć wszystkie swoje tajemnice. Chciała być kochana, podziwiana, adorowana niezależnie od bagażu, który za sobą niosła. Podczas pierwszych dni na uniwersytecie protagonistka poznała młodego profesora, o którym krążyły niepokojące plotki. “Vad miał w sobie coś takiego, że mógł budzić lęk. Był nieokrzesanym, nieokiełznanym, pozbawionym zahamowań mężczyzną, który krył się pod maską zimnego, doskonale nad sobą panującego człowieka. Zdecydowanie miał dwa oblicza: jedno dla świata, a drugie ukryte w cieniu”. Nikt nic o nim nie wiedział, ani skąd pochodził, ani nic innego. Nazywano go w Verenmore Srebrnookim Diabłem. Dwudziestoośmiolatek posiadał w sobie mrok, tajemniczość, intensywność, której nie znała, w końcu tak naprawdę nigdy nie miała do czynienia z mężczyznami. Im dłużej obserwowała go, tym bardziej była nim zafascynowana, coś ją do niego przyciągało – jakiś magnetyzm, który czuła po raz pierwszy, i którego nie potrafiła zdefiniować. “Między nimi następowała jakaś reakcja chemiczna, emocjonalna, psychologiczna czy Bóg wie jaka. Byli jak płynna lawa i gorący popiół wyrzucone na zewnątrz przez całkowicie niemożliwą do przewidzenia erupcję”.
.
“Gothikana” łączy w sobie elementy fantastyki, thrillera, ale też gorącego romansu. Od pierwszych stron czułam się zafascynowana tym tytułem: tajemnicze zaginięcia studentów, czarne niczym smoła jezioro w środku lasu oraz zakazana relacja między nauczycielem, a uczennicą zagwarantowały mi rewelacyjną, jednocześnie mrożącą krew w żyłach przygodę literacką. Plotkowano, że ten piękny zamek w Verenmore był nawiedzony. Ludzie podobno tracili tam rozum, popełniali samobójstwa lub ginęli bez śladu, a ja śledziłam te nowinki z zapartym tchem i wprost nie mogłam się doczekać, aż wyjdą na jaw wszystkie sekrety dotyczące tego miejsca. Nie ukrywam, iż najbardziej w tym tekście spodobał mi się unikatowy pomysł na fabułę; wartka akcja; jego gotycki, mroczny klimat, ale również elektryzujące, trudne do wyjaśnienia tajemnice. Natomiast zarówno relacja głównych bohaterów, jak i sceny intymne pomiędzy nimi to dla mnie totalne nieporozumienie. Przede wszystkim wydaję mi się, że to w głównej mierze wina specyficznego tłumaczenia. Myślę, iż niektóre zwroty czy opisy zbliżeń Corviny i Vada w oryginalnej wersji nie brzmią, aż tak tandetnie, mechanicznie, płasko, lecz może się mylę. Zacznijmy od następującego zdania, które profesor wypowiedział do swojej uczennicy przed odebraniem jej dziewictwa: “Na tyle starszy, że zaraz dojdziesz na moim kutasie jak petarda”. Podczas śledzenia tej sceny przechodziły mnie dosłownie ciarki żenady. Przyrzekam, że jeszcze nigdy nie czułam się do tego stopnia zniesmaczona współżyciem seksualnym postaci. “Czy nieznajomy wiedziałby dokładnie, jak smakuje twój soczek?”, “Parzyli się w najbardziej prymitywny, podstawowy sposób” – to kolejne przykłady zdań, które skutecznie zniechęcały mnie do dalszej lektury. Nie potrafiłam obdarzyć protagonistów nawet nutką sympatii. Na moje oko oboje zachowywali się dziecinnie, nieadekwatnie do swojego wieku, a ich związek opierał się w głównej mierze na erotycznych momentach. Szkoda, że autorka potraktowała ich zakazaną relację po macoszemu, co za tym idzie nie wyczarowała między nimi elektryzującej chemii czy magnetycznego przyciągania. RuNyx posługuje się niezbyt wyszukanym, przystępnym dla czytelnika językiem. Za to według mnie tworzy denne, wręcz infantylne dialogi pomiędzy postaciami. Chwilami autentycznie przewracałam oczami śledząc rozmowy panny Clemm z jej nauczycielem. Największym minusem tego dzieła dla mnie okazał się jednak zauważalny brak korekty i redakcji. Pojawiły się w treści błędy składniowe, liczne powtórzenia, a niektóre zdania brzmiały nienaturalnie, aż do przesady sztucznie. “Corvina złapała uchwyt nad drzwiami, żeby spaść z siedzenia”, “Corvina podeszła do wschodów”, “A jutro, kiedy znowu opadną cię wątpliwości…” – to tylko zaledwie kilka zanotowanych przeze mnie przykładów nieprawidłowości znalezionych w tym tekście. Nie brakowało tutaj też zdrobnień, które doprowadzały mnie do szału. Przyczepię się także do historii dotyczącej Rzeźników. Pomimo wielokrotnego powrotu do niej, śledzenia jej w pełnym skupieniu nie do końca ją zrozumiałam. Zresztą mam takie same odczucia względem zakończenia. Nie dość, iż jawiło mi się jako zbyt szybkie, banalne, rozczarowujące, to w dodatku ciągle nie dociera do mnie, z jakiego powodu Corvina podjęła w nim taką, a nie inną decyzję.
.
RuNyx stworzyła nietuzinkową, wypełnioną mrokiem, tajemnicami, ale również specyficznym, gotyckim klimatem historię o tym, jak fałszywe plotki mogą wpłynąć na czyjeś życie. Główna bohaterka, dzięki Vadowi odnalazła samoakceptację oraz zrozumiała, że jest inna, ale też warta wszystkiego, co najlepsze. “Gothikana” to powieść z ogromnym potencjałem, który według mnie nie został do końca wykorzystany. Przyjemnie mi się ją czytało, wciągnęła mnie od pierwszych stron, ale pewne elementy, niedociągnięcia popsuły mi finalny odbiór tej lektury. Ta jednotomówka spodoba się z pewnością fanom mrocznych klimatów, a także wielbicielom romansów akademickich oraz tych z różnicą wieku między bohaterami. We mnie niestety “Gothikana” nie wywołała pożądanego efektu WOW, ale może Was ta książka zachwyci? Tego właśnie Wam życzę!
Moja ocena: 6,5/10 🖤
🏰"Prawdziwe zło dobrze umie się ukryć przed oczami świata. Prawdziwe zło jest podstępne".
.
.
Mroczna niczym ciemna, zimowa noc, na dodatek ulokowana w majestatycznym zamku otoczonym lasem, nad którym nieustannie unosiła się wywołująca ciarki na całym ciele mgła. Wciągająca, intrygująca, ognista opowieść inna niż wszystkie. Nasączona niezwykłym, gotyckim klimatem;...
2023-05-15
🏁"Miłość nie jest czymś, czego należy się bać, lecz tym, o co trzeba dbać".
.
.
Przesiąknięta emocjami o różnorakim zabarwieniu, portretująca trwałe i piękne więzy przyjaźni, zwracająca uwagę na fakt, iż wystarczy zaledwie jeden oddech, jeden ułamek sekundy, jeden obrót kół, aby wszystko stracić. Skłaniająca do przemyśleń, zawierająca w sobie wartościowe przesłanie, dogłębnie poruszająca, mimowolnie łamiąca serce, pokazująca, że pełne konto w banku nie daje prawdziwego szczęścia. Po osiągnięciu pewnego poziomu egzystencji kolejne dolary stają się bezwartościowe – tak jak i ludzie, którzy lgną do innych ze względu na nie. Ważne jest, by w życiu umieć zwolnić, aby cieszyć się każdą chwilą, by nie przegapić tego, co ważne.
.
“Zbawienie” to naznaczona bólem, smutkiem, ale i nadzieją historia o pokonywaniu własnych słabości, walce o samego siebie, o marzenia, a także o miłość. To po prostu przepiękna opowieść, którą pokochałam dosłownie od pierwszych stron. Autorka w każdym słowie swojego tekstu zawarła potężną dawkę emocji, czyniąc go jednocześnie wyjątkowym, niezwykłym, zapadającym w pamięci. Ta lektura w pełni uświadamia, że aby pokochać kogoś innego, najpierw trzeba się nauczyć kochać samego siebie. Każdy tom serii “Brudne powietrze” zajmuje wyjątkowe miejsce w moim sercu, ale zdradzę Wam, iż to właśnie “Zbawienie” zasługuję na miano tego najlepszego, najbardziej przemyślanego i dopracowanego z całego cyklu. Nie spodziewałam się, że poruszy mnie on tak dogłębnie, że zostawi trwały ślad na mojej duszy. Wspaniała, autentyczna, życiowa, dojrzała kreacja głównych bohaterów stanowi niewątpliwie jeden z istotnych aspektów tej historii. Ona była księżniczką zrywającą polne kwiaty, lśniącą światłem słonecznym, a on bestią poranioną zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, aczkolwiek pomimo tych różnic ta dwójka razem zdołała stworzyć swoją własną, oryginalną bajkę, w której odgrywali główne role.
.
Santiago Alatorre to nieziemsko przystojny, onieśmielający facet z trudną przeszłością i zbolałym sercem. Wypadek przekreślił jego karierę oraz zniweczył marzenie o wygraniu mistrzostw. Santi cierpiał po tym wydarzeniu nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Uważał, iż jego życie dobiegło końca zanim tak naprawdę się zaczęło. Stał się skorupą dawnego siebie, gdyż uznał, że to łatwiejsze niż stawianie czoła beznadziejnej przyszłości. Poruszał się jak każdy zdrowy mężczyzna, chociaż bynajmniej tak nie wyglądał. Fizycznie był w dobrej formie, ale nie można powiedzieć tego samego o jego psychice. Nawet po trzech latach wciąż nawiedzały go duchy przeszłości. Długie miesiące psychoterapii i fizjoterapii nie sprawiły, iż przestał czuć się wybrakowany. Cierpiał na depresję. Łatwiej było mu egzystować w stanie, w którym nic go nie obchodziło. Zamiast okazywać uczucia wolał zagrzebywać je głęboko wewnątrz siebie. “Apatia to zbroja, która pomaga mi walczyć z rzeczywistością”. Santi przeszedł drogę od bycia traktowanym niczym Bóg do kogoś, o kim prasa przypomina sobie raz na rok. Tkwił sam jak palec w wielkim domu położonym w ustronnym miejscu – w małym miasteczku nad jeziorem we włoskich górach, przynajmniej dopóki Chloe nie włamała się do jego posiadłości i nie zaczęła udawać jego dziewczyny.
.
Chloe Carter to niepoprawna optymistka, marzycielka stanowiąca doskonałe połączenie słodyczy oraz seksapilu. Emanowała ciepłem, pewnością siebie, choć bała się być w centrum uwagi. Pomimo iż miała już dwadzieścia cztery lata nadal pozwalała swojej toksycznej matce narkomance sobą rządzić. Liczyła, że gdy dorośnie ich relacja zmieni się na lepsze, ale tak się nie stało, a uzależniona kobieta nadal wnosiła do jej życia jedynie destrukcje. To właśnie wytrwałość dawała Chloe odwagę, by każdego dnia stawać do walki, by iść do przodu i zacząć nowe życie robiąc to, co sprawiało jej radość. Protagonistka pragnęła spotkać na swojej drodze kogoś, kto ją doceni zamiast niszczyć. Zawsze marzyła o prawdziwej rodzinie, ale jedna jej decyzja doprowadziła do tego, iż skończyła z udawanym chłopakiem, którego nawet nie chciała. Z chłopakiem, którego serce wołało ją o pomoc.
.
Relacja głównych bohaterów rozwijała się stopniowo, naturalnie, realistycznie. Ta dwójka krok po kroku budowała wzajemne zaufanie będące solidną podstawą każdego związku. Przyciąganie między nimi zostało opisane wręcz namacalnie, czułam tą elektryzującą chemię na swojej własnej skórze. Perfekcyjnie się uzupełniali, wspierali się, działali na siebie kojąco niczym balsam na duszę. Chloe nieźle namąciła w poukładanej rzeczywistości Santiago. Miała jakąś magiczną zdolność stapiania lodu, w który zamieniała się krew w jego żyłach, gdy rozmawiał z kimś o niepełnosprawności. Dwudziestoczterolatka dostrzegała w nim zwyczajnego człowieka. Nie litowała się nad nim, traktowała go jak równego sobie. Sprawiała, że Alatorre chciał żyć aktualnym życiem, zamiast tak bardzo skupiać się na przeszłości. Dzięki niej wszystko stawało się łatwiejsze, lepsze, radośniejsze. “Ona przywraca do życia tę część mnie, którą pogrzebałem lata temu, jednocześnie dając mi motywację, bym stawał się lepszą wersją siebie”. Za jej sprawą protagonista na powrót nauczył się kochać innych, ale też i siebie. W końcu był teraz przy nim ktoś dla kogo chciał pokonywać swoje słabości. Pragnął udowodnić i jej i sobie, że znów potrafi stać się mężczyzną, na jakiego zasługuje. Facetem, który przeszedł przez piekło, jednak wyszedł z tego zwycięsko. “Panna Carter zniszczyła mnie w każdy sposób, jakiego potrzebowałem. Rozłożyła mnie na części, by potem posklejać na nowo, naprawiając przy tym to, co zostało połamane”.
.
Warto również wspomnieć, iż główna bohaterka “Zbawienia” miała ciekawe, dość nietypowe hobby, z którym nie spotkałam się w żadnej innej powieści, a mianowicie wyszywanie.
.
Natomiast zarówno pierwszy, jak i drugi epilog ostatniego tomu serii “Brudne powietrze” to coś wspaniałego. To taka wisienka na torcie, której po prostu nie mogło zabraknąć. Powiem Wam, że chyba lepszego zakończenia tego cyklu nie mogłam sobie wymarzyć.
.
Lauren Asher stworzyła historię pokazującą, iż niepełnosprawność to żadna przeszkoda. To po prostu nowy rodzaj normalności. Takie osoby są jak każdy z nas, z tego względu należy traktować je na równi ze sobą. “Zbawienie” to opowieść o tym, że rodzina to nie tylko więzy krwi, ale przede wszystkim bliscy, którzy pozostają u twojego boku nawet w najtrudniejszych chwilach. To lektura o dążeniu do akceptacji samego siebie, o walce z poczuciem własnej wartości, o batalii z mrokiem czającym się w duszy, ale także o pokonywaniu słabości. To tekst wprost idealny dla fanów motywu fake dating, ale również grumpy x sunshine, w którym nie brakowało humoru, zabawnych dialogów, trudnych tematów oraz słodkich momentów. Mnie to niezwykłe dzieło wręcz zachwyciło, dlatego mam ogromną nadzieję, iż Wasze serce też skradnie!
Moja ocena: 9,5/10 💚
🏁"Miłość nie jest czymś, czego należy się bać, lecz tym, o co trzeba dbać".
.
.
Przesiąknięta emocjami o różnorakim zabarwieniu, portretująca trwałe i piękne więzy przyjaźni, zwracająca uwagę na fakt, iż wystarczy zaledwie jeden oddech, jeden ułamek sekundy, jeden obrót kół, aby wszystko stracić. Skłaniająca do przemyśleń, zawierająca w sobie wartościowe przesłanie,...
2023-07-09
🖤"Słowa niewypowiedziane czasami są ważniejsze niż słowa powiedziane".
.
.
Nafaszerowana mrokiem, brutalnością, bólem, gniewem, a także zdradą. Przyprawiająca o szybsze bicie serca, seksowna, intensywna, wciągająca, acz jednocześnie ciut niedopracowana, niedopieszczona. Nasączona fascynującymi tajemnicami, intrygującymi zagadkami, kłamstwami, ale również kilkoma ciekawymi zwrotami akcji. Wywołująca sprzeczne emocje, tkana wolno, niespiesznie, lecz momentami zbyt nużąca i naciągana. Pełna nieoczywistej miłości, pikantnych uniesień, lekka niczym piórko, przyjemna w odbiorze. Niesiona głosem przewidywalności historia udowadniająca, iż każdy z nas posiada w sobie nutkę mroku. Chwilami zadziwiająca swoją słodkością opowieść ukazująca, jak trudno zdobyć czyjeś zaufanie.
.
“Rosyjski zabójca” to tytuł, z którym dobrze spędziłam czas. Niewątpliwie posiada on w sobie potencjał, nie powiela dobrze nam znanych schematów, ale niestety jego wykonanie nie zachwyca. Gołym okiem widać, że pisały tę książkę dwie osoby, gdyż jej akcja została pozbawiona płynności. Niektóre rozdziały były interesujące, ciekawe, a inne nudne, ciągnące się niczym flaki z olejem, a na dodatek wypełnione nużącymi opisami i nic nie wnoszącymi do fabuły dialogami. Brakowało mi w tej lekturze karuzeli emocji, jakiegoś elementu, za sprawą którego losy Miny oraz Yana pozostałyby na dłużej w mojej pamięci. Na szczęście samą kreację głównych bohaterów uważam za jeden z największych plusów tejże powieści.
.
Mina Belan to kobieta silna, twarda, bezlitosna, przebiegła, bystra, nieustraszona, waleczna, ale jednocześnie wrażliwa, delikatna, skrzywdzona. Wewnątrz skrywała tę miękką stronę; opiekuńczą, troskliwą naturę. Protagonistka nie należała do grona księżniczek kochających różowe sukienki, ona rozkwitała, dzięki niebezpieczeństwu i adrenalinie. “To buntowniczka w czerni. Anioł w bieli. Żołnierz”. Panna Belan już jako dziecko wykazywała się niesamowitą wytrzymałością, doskonałą sprawnością fizyczną, znajomością języków oraz ponadprzeciętną inteligencją. Teraz była doskonałym żołnierzem, szpiegiem, osobą niebezpieczną – w końcu wyszkolono ją na snajpera w Węgierskich Siłach Specjalnych. Mina to piękna, lecz nieco dziwna dziewczyna ze skomplikowaną historią. Od wielu lat sama radziła sobie z każdym problemem, który stawał na jej drodze. Na zewnątrz zachowywała się jak granitowy posąg, ale w środku znajdowało się w niej też coś niebywale kruchego.
.
Yan Ivanov to będący uosobieniem niebezpieczeństwa, bezduszny, okrutny, zimny zabójca, aczkolwiek posiadający w sobie nutkę wrażliwości. Potrafił również kochać, co widać doskonale na przykładzie jego relacji z bratem bliźniakiem. Nie ukrywam, że momentami nie podobało mi się jego zaborcze zachowanie względem Miny. Traktował ją okropnie niczym swoją marionetkę. Upokarzał ją, poniżał, rozkazywał, groził śmiercią i mówił, co ma robić. Zamknął ją w klatce jak ptaszka, jednakże trzeba przyznać, iż autorki świetnie opisały jego późniejszą przemianę pod wpływem tej odpowiedniej osoby.
.
Głównych bohaterów połączyło mroczne, silne, obezwładniające przyciąganie, a także pokręcona, intensywna pasja. Mina oraz Yan zostali ulepieni z tej samej gliny: oboje zabijali dla pieniędzy, nie pozwalali się nikomu do siebie zbliżyć i sami do nikogo się nie zbliżali.
.
“Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Oboje widzieliśmy koszmarną stronę życia i potrafimy być bezwzględni. Jesteśmy lojalni wobec rodziny, którą kochamy. Nie wspominając o tym, że oboje potrzebujemy w naszym życiu trochę więcej pikanterii niż większość ludzi”.
.
Na początku panna Belan była dla Yana obiektem, rzeczą, przedmiotem, zabawką, ale to z upływem czasu uległo zmianie. Mina dokonała czegoś, czego nie udało się nikomu innemu: zrobiła z zimnego zabójcy człowieka. Mężczyznę, który kocha kobietę. Coś w niej poruszyło jego ludzką stronę, o której już dawno zapomniał. Yan czuł, że Mina to jego bratnia dusza. Miał na jej punkcie absolutną obsesję, uwielbiał jej siłę, odporność. Ubóstwiał inteligencję oraz bezczelność. “Jest moją Mona Lisą. Fascynuję mnie ta dziwna kobieta, która jest drobniejsza i mniejsza niż większość dziewczyn, a wykonuje pracę wielkich, bezlitosnych mężczyzn, takich jak ja”. Serce protagonistki zamieniło się w lód w momencie, w którym stała się świadkiem zabójstwa swoich rodziców. Od tej chwili czuła się półmartwa, półżywa, ale w ramionach Ivanova, o dziwo, nie towarzyszyła jej pustka. Jej porywacz rozmrażał jej serce, stał się jej kotwicą – bała się go, ale jednocześnie go pragnęła. “Ten mężczyzna przedostaje się przez moje tarcze, przenikając wygodne odrętwienie, w które popadłam po śmierci rodziców”. Miłość głównych bohaterów jawiła mi się jako nieoczywista, zaskakująca, elektryzująca, lecz niestety według mnie pod sam koniec powieści zrobiło się między nimi zbyt cukierkowo. “Razem znajdujemy światło w mroku i żar w naszych zimnych sercach”.
.
Treść “Rosyjskiego zabójcy” została naszpikowana pikantnymi, odważnymi scenami seksu – jak na erotyk przystało. Natomiast moim zdaniem brakowało w zbliżeniach protagonistów różnorodności. Nie zrobiły na mnie wrażenia te momenty, a wręcz po pewnym czasie miałam ich serdecznie dosyć i omijałam je wzrokiem.
.
Pod względem korekty i redakcji również ten tytuł kuleje. Dostrzegłam tutaj mnóstwo literówek, nieustannie też mylono rodzaj żeński z męskim, a już czarę goryczy przelała stale powtarzająca się niepoprawna forma czasownika “SSAM”. Trzy osoby były odpowiedzialne za korektę w tym tekście i żadna z nich nie wiedziała, że zamiast “SSAM” powinno być “SSĘ”? W głowie mi się to nie mieści.
.
Anna Zaires oraz Charmaine Pauls stworzyły dzieło, które z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom mocniejszych wrażeń. Osobom, którym nie straszna krew, trupy, brutalne sceny walki czy mnoga ilość scen erotycznych. Autorki na łamach swojej powieści pokazały także jak wygląda codzienne życie z białaczką oraz chorobą Parkinsona. Dobrze spędziłam czas z historią Miny i Yana, ale trwam w przekonaniu, iż lada chwila zapomnę o ich losach. Nie mniej jednak polecam Wam sięgnąć po pierwszy tom serii “Darker Than Love”, gdyż pomimo wad to erotyk warty przeczytania!
🖤"Słowa niewypowiedziane czasami są ważniejsze niż słowa powiedziane".
.
.
Nafaszerowana mrokiem, brutalnością, bólem, gniewem, a także zdradą. Przyprawiająca o szybsze bicie serca, seksowna, intensywna, wciągająca, acz jednocześnie ciut niedopracowana, niedopieszczona. Nasączona fascynującymi tajemnicami, intrygującymi zagadkami, kłamstwami, ale również kilkoma...
2022-08-13
💛"Szanuj i doceniaj to, co masz, bo dopiero kiedy to stracisz, poczujesz, że ci tego brak".
.
.
Wypełniona specyficznym poczuciem humoru, rozbrajającymi dialogami, a także niebanalnymi ripostami. Obfitująca w ciut przerysowane, absurdalne sytuacje, ale zarazem zwracająca uwagę na ważne problemy dnia codziennego. Wielobarwna emocjonalnie, wartościowa, naszpikowana soczyście nasyconymi zwrotami. Przyjemna, lekka, pikantna, sarkastyczna, namiętna, pochłaniająca i wzruszająca historia, która z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci.
.
Nie ukrywam, że cykl “Mój szef” darzę ogromnym sentymentem, z tego względu, iż jestem patronką pierwszego tomu tej serii. Historia Jana oraz Marii zajmuje w moim sercu wyjątkowe miejsce i myślę, że ta sytuacja nigdy nie ulegnie zmianie. Niezwykle cieszę się, iż Melissa Darwood wysłuchała próśb fanek MarJana, a co za tym idzie zdecydowała się kontynuować ich losy. “Mój szef. Mój AS 2 i pół” nieco różni się od poprzednich części – zresztą nic w tym dziwnego, skoro życie głównych bohaterów również zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. W tym tomie autorka pokazała nam z przymrużeniem oka przebieg ciąży Marii, poruszyła temat porodów w państwowych szpitalach, a także przemyciła wiele rad dla młodych rodziców. Nie zabrakło też tutaj wzmianek o profilaktycznym badaniu piersi oraz depresji poporodowej. Dziecko zmienia wszystko. Nie tylko nas samych, ale również otaczającą nas rzeczywistość, o czym doskonale przekonali się Maria Gabara i Jan Engler.
.
Protagonistka przechodziła w swoim życiu trudny okres – dosłownie wszystko jawiło jej się w czarnych barwach. Początkowo nie oszalała na punkcie ciąży, wręcz ją wypierała. Unikała rozmów na jej temat. Zastanawiała się, czy aby na pewno nadaje się na matkę, w końcu nawet nie czuła instynktu macierzyńskiego. W ogóle nie interesował ją mały człowieczek żyjący w jej ciele. Nie obchodziło jej czy dziecko jest zdrowe. Chciała po prostu przetrwać ciążę, urodzić, kiedy przyjdzie na to pora i żyć dalej tak jak dotychczas. Maria nie wiedziała czy zdoła wytrzymać z własnym dzieckiem. Prześladowały ją makabryczne wizje, co do tego jak będzie wyglądał pierwszy miesiąc po narodzinach potomka. Od zawsze towarzyszyła jej myśl, że nie nadaje się na matkę. Sądziła, iż może przy Janie coś się zmieni, że razem stworzą rodzinę, że będzie ją wspierał, że dadzą radę. Tymczasem wszystko kręciło się wokół niego. Nie liczyła się dla niego jako kobieta, narzeczona. Traktował ją niczym inkubator, co sprawiło, iż Maria stała się nieszczęśliwa.
.
Doskonale wiemy z poprzednich części tej serii, że osoby z zespołem Aspergera ufają rutynie. Mają wszystko zaplanowane, a ich działania są pełne zasad. Jan cenił sobie uporządkowane życie, wypełnione obowiązkami, co do minuty, a ciąża wywróciła do góry nogami jego poukładany świat. Był przerażony stanem błogosławionym Marii oraz tym, że zostanie ojcem, że nie da sobie rady. Utracił również w tym tomie pracę, co wiązało się z kolejną gigantyczną zmianą, która wytworzyła dziury w jego dotychczasowej, codziennej rutynie. “Jan pracę zawodową, zegarki, poranne ćwiczenia i wieczorne czytanie porzucił na rzecz poradników ciążowych, testowanie laktatorów, kupowanie białych ubranek, prześcieradeł, koców”. Główny bohater popadł w manię, całkowicie zafiksował się na punkcie dziecka. Każda jego czynność, każde słowo, każda myśl związana była wyłącznie z nadejściem na świat pierworodnego.
.
Maria nauczyła się już żyć z Janem. To właśnie przy nim mogła być sobą. W jego towarzystwie czuła się bezpieczna. Kochała go miłością wierną, bezgraniczną. Tymczasem ciąża sprawiła, że zmienił się nie do poznania. Rządził nim chaos, jakaś chora obsesja tacierzyństwa. Porzucił cały swój poukładany świat i dostał paranoi na punkcie dziecka. Zresztą tak naprawdę oboje byli zagubieni, zestresowani przygotowaniami do nowej roli. Nie wiedzieli, czego się spodziewać w pierwszych dniach, tygodniach, miesiącach po narodzinach potomka, dlatego towarzyszył im nieustannie lęk, strach oraz niepewność.
.
Zdradzę Wam, iż w “Mój szef. Mój AS 2 i pół” nie brakuję sytuacji wywołujących na twarzy szeroki uśmiech. Scena z kotem podczas jazdy do weterynarza, poród Marii czy chociażby anegdotka o “Smerfach” to istne mistrzostwo świata. Nie ukrywam natomiast, że pojawiło się tu kilka mocno niesmacznych momentów, o których wolałabym zapomnieć. Za to ostatnie rozdziały okazały się dla mnie naprawdę zaskakujące, nie spodziewałam się akurat takiego zwrotu akcji.
.
Melissa Darwood oddała w ręce czytelników z pozoru lekką, przyjemną lekturę, która pod płaszczykiem humoru poruszyła ważne, a zarazem trudne tematy. “Mój szef. Mój As 2 i pół” to wprost idealne zakończenie tej trylogii – lepszego nie mogłam sobie wymarzyć. Jeśli jeszcze nie znacie tego cyklu to szybko nadrabiajcie zaległości. Zapewniam Wam, że nie pożałujecie sięgnięcia po zwariowane losy MarJana!
💛"Szanuj i doceniaj to, co masz, bo dopiero kiedy to stracisz, poczujesz, że ci tego brak".
.
.
Wypełniona specyficznym poczuciem humoru, rozbrajającymi dialogami, a także niebanalnymi ripostami. Obfitująca w ciut przerysowane, absurdalne sytuacje, ale zarazem zwracająca uwagę na ważne problemy dnia codziennego. Wielobarwna emocjonalnie, wartościowa, naszpikowana...
2023-05-04
👑"Ludzie słyszą tylko to, co chcą usłyszeć".
.
.
Wypełniona szczyptą humoru, sarkazmu, słodyczy, pikanterii, a jednocześnie nieco chaotyczna, absurdalna. Wywołująca szczery uśmiech na twarzy, ale momentami też uczucie zażenowania. Nakreślona z lekkością, bajkowa, oderwana od rzeczywistości, pozbawiona zawiłości, tajemnic, zaskoczeń. Obrazująca blaski oraz cienie sławy, a także plusy i minusy życia na świeczniku. Nasączona namiętnymi chwilami, błyskotliwymi dialogami, ciętymi ripostami historia, która z pewnością umili leniwe popołudnie, bądź wolny wieczór niejednemu czytelnikowi.
.
“Tylko nie on!” to książeczka, która nie wywarła na mnie zbyt dobrego wrażenia. Nie ukrywam, że Whitney G. należała swego czasu do grona moich ulubionych autorek, jednak nie opuszcza mnie wrażenie, iż każda jej kolejna wydana w Polsce powieść jest słabsza od poprzedniej. Z historią Tylera i Chloe przyjemnie spędziłam czas – nic więcej, nic mniej. Nie skłoniła mnie ona do refleksji, ani głębszych przemyśleń. Za sprawą krótkich rozdziałów przeczytałam ją z prędkością światła, lecz pozostaje pewna, że równie szybko o niej zapomnę. W fabule pojawiło się wiele nieścisłości, akcja pędziła niczym wiatr, za sprawą czego cała historia została odarta z wiarygodności. Nie mogę też powiedzieć, iż polubiłam głównych bohaterów. W moim mniemaniu ten tekst był zbyt krótki, abym mogła poczuć z nimi jakąkolwiek więź albo żebym chociażby obdarzyła ich nutką sympatii. Oboje zachowywali się dziecinnie, niedojrzale, a co najważniejsze nieadekwatnie do swojego wieku.
.
Tyler Carrington to przystojny książę, playboy, który prowadził uprzywilejowane życie. Na dodatek posiadał takie cechy jak: upartość, zarozumiałość, arogancja i nieznośność. Trzydziestopięciolatek nienawidził swojej rodziny, a swojego ojca najbardziej na świecie. Był zdesperowany, by posmakować tak zwanej normalności, więc wymykał się, co sobotę z pałacu Kensington. Mężczyzna chciał znaleźć kogoś, kto nie śledzi na bieżąco plotek z tabloidów – kobietę, która nie miała pojęcia, kim on jest, aczkolwiek plama błękitnej krwi jego rodziny okazała się zbyt trudna do usunięcia. Tyler nie mógł znieść, że przypadkowi nieznajomi wiedzieli więcej o historii jego rodziny niż jego prawdziwi przyjaciele. Z tego też powodu zamierzał za kilka miesięcy zrzec się tytułu księcia Londynu i zacząć w Seattle nowy rozdział życia jako osoba prywatna. Najpierw jednak pragnął niepostrzeżenie polecieć tam na kilka nocy, aby poczuć to miasto, świętować swoje urodziny, ale również zabawić się. Jak się później okaże ten szalony wypad do Seattle wywróci jeszcze bardziej jego rzeczywistość do góry nogami…. W Tylerze niezaprzeczalnie spodobało mi się to, iż lubił poznawać ludzi poprzez książki. Sam zresztą też uwielbiał powieści od thrillerów i kryminałów po young adult i romanse, czym zdecydowanie mi zaimponował. Czy tacy mężczyźni jak on istnieją w rzeczywistości, czy tylko w bajkach? Aczkolwiek nie dało się ukryć, że nie zachowywał się na te swoje trzydzieści pięć lat. Osobiście dałabym mu maksymalnie dwadzieścia, zważywszy na fakt, iż niczym nastolatek nieustannie uciekał z pałacu, aby zasmakować normalności.
.
Natomiast Chloe March mimo że skończyła trzydzieści lat nie osiągnęła absolutnie nic, czym mogłaby się pochwalić. “Moja zdolność kredytowa była zbyt niska, żeby nawet marzyć o kupnie samochodu, moje mieszkanie wyznaczało nowy standard dla słowa nora, a moje życie erotyczne istniało tylko dzięki kolekcji romansów. Jeśli chodzi o osiągnięcia zawodowe, mogłabym wymienić je na trzech palcach. Po pierwsze, nie zamordowałam jeszcze swojej szefowej. Po drugie, nie pobiłam jej ani nie urwałam jej łba. Po trzecie, utrzymałam zatrudnienie przez ponad sześć lat i nie zamordowałam szefowej”. Praca w wydawnictwie – zwłaszcza w dziale romansów – miała być spełnieniem jej marzeń. Opis stanowiska w ogłoszeniu zawierał dosłownie wszystko, czego chciała w życiu: bezpłatne, nowe wydania książek w miękkiej oprawie, szanse na spotkania z ulubionymi autorami oraz ekskluzywne, wczesne egzemplarze powieści. Jednak lata pracy pod kierunkiem nieodpowiedzialnej dziedziczki majątku swojego ojca, która nie miała najmniejszego pojęcia o książkach szybko pokazały, że wszystko ma swoją cenę. Chloe w wydawnictwie powinna zajmować się projektami marketingowymi romansów, ale spędzała więcej czasu wykonując pracę swojej szefowej i załatwiając jej sprawy. Gdyby panna March mogła uciec od swojego egzystencji, pojechać na jedną noc do innego kraju na pewno skorzystałaby z tej okazji, ponieważ czuła się czasem jak w pułapce. “Praca zajmuje większą część mojego życia, ale nie mogę jej rzucić, bo to wszystko, co mam”. Kobieta przynajmniej w dzień swoich trzydziestych urodzin chciała na chwilę zapomnieć o swojej codzienności. Zapragnęła się zabawić i zrobić coś szalonego – z tego powodu przyjaciółki urządziły jej urodzinowe poszukiwania skarbów. Aczkolwiek jedna źle odczytana wskazówka doprowadziła ją do pokoju w hotelu Four Seasons. To właśnie tam wtargnęła do apartamentu mężczyzny, który przedstawił jej się jako William. Protagonistka spędziła z nim cały wieczór, ale i upojną noc, która przyniesie im nieoczekiwane konsekwencje…. Powiem Wam, że na moje oko Chloe to bardzo mądra dziewczyna, ambitna, dlatego niezbyt rozumiałam niektóre jej zachowania. Momentami niesamowicie mnie irytowała, działała na nerwy, aż miałam ochotę wejść do książki i nią potrząsnąć.
.
W temacie relacji głównych bohaterów mam do powiedzenia tylko tyle: nie poczułam między nimi wielkiej miłości. Ich burzliwy związek okazał się dla mnie mało wiarygodny, a ich wyznania miłosne były sztuczne i płytkie niczym woda w kałuży.
.
Na koniec przybliżę Wam sytuację z tej historii, która mnie autentycznie zniesmaczyła. Wyobrażacie sobie, że w pewnym momencie szefowa zadzwoniła do Chloe, aby ta przyszła do jej domu i wyciągnęła jej z pochwy prezerwatywę? Po tej scenie miałam już ochotę porzucić tę książeczkę i do niej nie wracać.
.
Whitney G. oddała w ręce swoich czytelników nieskomplikowaną lekturę z prostą fabułą, przyozdobioną sarkastycznymi, nieco żenującymi tekstami – wprost idealną na wakacyjny wypoczynek. Z “Tylko nie on!” z pewnością wyśmienicie spędzą czas fani lekkich romansów biurowych. Nie ukrywam, iż mnie ta powieść nie porwała, ale może Wam przypadnie ona do gustu? Myślę, że sami powinniście po nią sięgnąć i to sprawdzić!
👑"Ludzie słyszą tylko to, co chcą usłyszeć".
.
.
Wypełniona szczyptą humoru, sarkazmu, słodyczy, pikanterii, a jednocześnie nieco chaotyczna, absurdalna. Wywołująca szczery uśmiech na twarzy, ale momentami też uczucie zażenowania. Nakreślona z lekkością, bajkowa, oderwana od rzeczywistości, pozbawiona zawiłości, tajemnic, zaskoczeń. Obrazująca blaski oraz cienie sławy, a...
2022-11-17
🤍"– Domyśliłem się, że nie będzie łatwo cię przekonać. Dlatego w umowie zawarłem wynagrodzenie.
– Ile?
– Wróć na kanapę i sama przeczytaj.
– Nie chcę. – Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. – Ile?
– Pięćdziesiąt tysięcy.
– Pięćdziesiąt tysięcy? – Prychnęłam z oburzeniem. – Nosi pan zegarek, który kosztował trzy razy tyle.
– Mój zegarek nigdy nie chodził na rozmowy kwalifikacyjne za moimi plecami".
.
.
Przyjemna niczym promienie słońca padające na twarz w jesienny dzień. Wypełniona szczyptą humoru, nutką słodyczy, a jednocześnie nieco chaotyczna i sztampowa. Naszpikowana namiętnymi chwilami, pikanterią, sarkastycznymi dialogami oraz ciętym językiem historia, która z pewnością umili leniwe popołudnie, bądź wolny wieczór niejednemu czytelnikowi. Whitney G. to jedna z nielicznych autorek, po której teksty sięgam w ciemno. Niezwykle cenię sobie jej lekkie, subtelne, przystępne w odbiorze pióro i nie ukrywam, iż zawsze z niecierpliwością wyczekuję nowości przez nią stworzonych. Wszystkie jak dotąd wydane w Polsce powieści tej pisarki zajmują honorowe miejsce w mojej biblioteczce, dlatego byłam wprost przekonana, że “Narzeczony na miesiąc” również znajdzie się w tym wyjątkowym gronie. Niestety, z ogromną przykrością muszę stwierdzić, iż historia Emily oraz Nicholasa opisana na łamach tej nowelki nie spełniła moich oczekiwań. Przede wszystkim nie dało się nie zauważyć jej łudzącego podobieństwa do innej pracy Whitney G., a mianowicie “Dwa tygodnie i jedną noc”. Powiem Wam, że po ludzku nie lubię, gdy autorki powielają schemat swoich dzieł, zważywszy na to, iż czyni to każdą ich książkę przewidywalną od początku do samiutkiego końca. “Narzeczony na miesiąc” to taka infantylna bajeczka dla dorosłych pozbawiona elementów zaskoczenia, tajemniczości, nutki niepewności. Rozczarowało mnie, że pisarka mimo wszystko nie pokusiła się o jej rozbudowanie: nie umieściła w niej żadnego głębszego przekazu czy ważnej, życiowej nauki. Niewielka objętość tejże historii przyczyniła się również do tego, iż nie otrzymałam możliwości lepszego poznania głównych bohaterów, polubienia ich, a co za tym idzie utożsamienia się z nimi.
.
Na kartkach tej lektury zostały przedstawione losy dwudziestoośmioletniej Emily Johnson – osobistej asystentki prawdziwego Wilka z Wall Street Nicholasa A. Wolfa. Kobieta już dwa lata pracowała w Wolf Industries, a jej współpracownicy nieustannie zastanawiali się, jakim cudem tyle wytrzymała. Pan Wolf jawił się im jako najbardziej wkurzający, wymagający człowiek na świecie, a ona spędzała z nim więcej czasu niż z kimkolwiek innym. Był pierwszą osobą, którą widziała rano i ostatnią, z którą rozmawiała wieczorem. Spotykali się zresztą również w weekendy, gdyż oboje należeli do grona pracoholików. Dzielnie stała u jego boku, gdy żelazną ręką zarządzał firmą wartą miliardy dolarów. Wyjeżdżała też z nim w delegację. Zawsze dbała o to, by wiedział, co dzieje się w korporacji.
.
“Nasza trwająca już dwa lata biznesowa relacja przypominała małżeństwo, tylko bez seksu. Praca dla niego przynosiła mi wyłącznie materialne korzyści: nieograniczony dostęp do służbowego samochodu z szoferem, narożny gabinet z widokiem na Manhattan, dostęp do jego karty kredytowej, gdy nachodziła mnie ochota na zakupy, i wynagrodzenie pięć razy wyższe niż to, co zarabiały asystentki w innych firmach. Z drugiej strony nigdy nie miałam czasu skorzystać z tych pieniędzy, bo ciągle pracowałam. Moje życie było jego życiem”.
.
Panna Johnson nienawidziła swojej pracy. Pragnęła jak najszybciej ją rzucić, gdyż zatrudnienie w firmie aroganckiego, apodyktycznego pana Wolfa poskutkowało u niej przedwczesnym siwieniem, jednak szef robił dosłownie wszystko, aby uniemożliwić jej odejście. Gdy zaczynała u niego prace była głupią dwudziestosześciolatką z wielkimi marzeniami. Wierzyła, że czteroletni kontrakt, który podpisała zleci jak z bicza strzelił. Sądziła, iż praca dla najbardziej rozpoznawalnego człowieka na Wall Street otworzy jej szeroko drzwi do każdej firmy prawniczej. Za to teraz pozostałe dwa lata umowy jawiły jej się jak dekada. Pan Wolf to mężczyzna, na którym każda kobieta zawieszała wzrok. To prawdziwa, chodząca enigma, apodyktyczny dupek, acz pomimo odpychającego charakteru podniecał ją jak nikt inny. Szczególnie w chwilach, gdy była dosłownie o krok od sprzedania mu liścia…
.
Nicholas zbudował swoją firmę od zera. “Zacząłem jako chłopiec na posyłki – w wielkiej korporacji byłem nikim i niewiele zarabiałem. Nikt nie chciał powierzyć mi prawdziwej pracy, ale zadawałem pytania, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zostawałem w pracy po godzinach i przysłuchiwałem się rozmowom na spotkaniach, udając, że odrabiam zadania domowe na zajęcia. A kiedy jakiś ważny dyrektor chciał zostać do późna i jeszcze raz podliczyć obroty firmy, zgłaszałem się na ochotnika. Latami zbierałem fundusze i w końcu zainwestowałem wszystko w akcje, których oni bali się tknąć. Wkrótce potem stałem się jednym z najbardziej szanowanych biznesmenów na Wall Street. Jeśli jakaś firma wzbudzała moje zainteresowanie, kupowałem ją. Jeśli jakieś akcje wydawały się warte uwagi, bez wahania w nie inwestowałem. Jeśli zależało mi na jakiejś transakcji, dokonywałem jej w ciągu kilku minut”. Natomiast w chwili obecnej na jego drodze pojawiła się pewna komplikacja. Poważny problem, który mógł spowodować, iż planowana od wielu miesięcy transakcja przejdzie mu koło nosa. Kontrahent, który wystawił firmę na sprzedaż nie był pewien czy chce, aby Nicholas ją wykupił. Zależało mu na tym, aby nowy właściciel posiadał rodzinę – a Wolf został przecież okrzyknięty kawalerem roku dziesięć razy z rzędu. Według niego nowym zarządcą biznesu powinna zostać osoba, która rozumie, że w życiu liczy się nie tylko praca. Osoba potrafiąca docenić piękne chwile poza salą konferencyjną. Nicholas aktualnie nie miał żadnych bliskich relacji. Nigdy nawet nie przeszło mu przez myśl, aby założyć rodzinę, gdyż na własne oczy widział, jak to wpływa na jego kolegów po fachu. Stopniowo pracowali coraz mniej, ich ambicje malały, aż w końcu prowadzili firmę kierowani szczęściem, a nie rozsądkiem. Jeśli chodzi o Emily to pomimo morderczych spojrzeń, którymi go częstowała każdego dnia, sarkastycznych liścików zostawianych na jego biurku, a także tego, iż wciąż chodziła potajemnie na rozmowy kwalifikacyjne uważał ją za swoją najbardziej lojalną pracownicę, za najlepszą asystentkę i o dziwo za jedyną przyjaciółkę. Należała do skromnego grona dwóch osób, którym w pełni ufał.
.
“Niestety była również najseksowniejszą kobietą, jaką w życiu widział. Przy niej każda modelka wypadała blado. Od dwóch lat przeżywał katusze, bo zmuszał się do pracy przy jej boku każdego dnia przez minimum dziesięć, a czasem dwanaście godzin. I w dodatku przeżywał najgorszą posuchę w życiu, bo miał ochotę tylko na nią – wiedział jednak, że nie może przekroczyć tej granicy”.
.
Doradca Nicholasa uważał, że ten powinien tymczasowo się zaręczyć i jak najszybciej to ujawnić, dzięki czemu wyjdzie na prezesa, którego tamten facet chciałby w nim widzieć. W związku z tym Wolf zaproponował swojej asystentce szalony układ. Zaoferował jej rozwiązanie umowy o pracę, wysokie wynagrodzenie, spłatę kredytu studenckiego oraz wszystkich zadłużeń, jeśli ta pomoże mu w jednej sprawie. Chciałby po prostu, aby udawała jego narzeczoną przez następne trzydzieści dni. Czy Emily zdecyduje się podpisać cyrograf z diabłem? A co najważniejsze, czy uda jej się przetrwać cały miesiąc u boku Nicholasa i nie ulec w tym czasie jego urokowi?
.
“Narzeczony na miesiąc” to tak jak wspomniałam wcześniej według mnie najsłabsza historia spod pióra Whitney G. Jawiła mi się ona jako trywialna, nieoryginalna, niedopracowana, pozbawiona emocji, a także chociażby jednego elementu wyróżniającego ją z licznego tłumu romansów. Między Emily, a Nicholasem w chwili poznania zrodziło się niezaprzeczalne, wręcz namacalne napięcie seksulane, aczkolwiek brakowało mi tu szerszego opisu rozwoju ich relacji. Po podpisaniu kontraktu ciągle kłócili się o nie wiadomo co, czym mnie niesamowicie irytowali. Odniosłam wrażenie, że w tej książce w ogóle wszystkiego było po prostu za mało. Akcja pędziła z prędkością światła – jak na nowelkę przystało, przez co stała się niewiarygodna. Miałam również ogromne trudności z wkręceniem się w fabułę. Co prawda, kilka razy podczas śledzenia tego dzieła pojawił się uśmiech na mojej twarzy, ale niestety koniec końców i tak czuję się nim dosyć mocno rozczarowana.
.
Z tym tekstem z pewnością wyśmienicie spędzą czas fani romansów biurowych, ale też wielbiciele motywu zakazanego związku oraz fake dating. Przyznaję się szczerze, że mnie ta lektura nie porwała, ale może Wam przypadnie ona do gustu? Myślę, iż sami powinniście po nią sięgnąć i to sprawdzić!
🤍"– Domyśliłem się, że nie będzie łatwo cię przekonać. Dlatego w umowie zawarłem wynagrodzenie.
– Ile?
– Wróć na kanapę i sama przeczytaj.
– Nie chcę. – Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. – Ile?
– Pięćdziesiąt tysięcy.
– Pięćdziesiąt tysięcy? – Prychnęłam z oburzeniem. – Nosi pan zegarek, który kosztował trzy razy tyle.
– Mój...
2023-04-02
🏰"Najlepsze nagrody wymagają wysiłku, a wspaniałe rzeczy nie są rozdawane za darmo".
.
.
Przepełniona pasją, ambicjami, wyzbyta z banalności, przyprawiająca o szybsze bicie serca, snuta niespiesznie, a co najważniejsze zwracająca uwagę na to, iż zanim podpiszemy jakąkolwiek umowę powinniśmy przeczytać również punkty zapisane w niej drobnym drukiem. Nasączona ciepłem, uroczym, bajkowym klimatem, a także karuzelą emocji historia udowadniająca, że opłaca się podążać za swoimi marzeniami czy pragnieniami. Momentami słodka niczym lukier, przyozdobiona błyskotliwym humorem, intrygującymi scenami oraz nutką pikanterii opowieść o tym, iż pieniądze nie mogą wszystkiego naprawić, a dla niektórych rzeczy w życiu warto zaryzykować.
.
“Drobnym drukiem” to ujmująca, poruszająca, zabawna, urocza, przyjemna, wartościowa, lekka niczym piórko lektura, z którą fantastycznie spędziłam czas. Lauren Asher po raz kolejny stworzyła tekst dopracowany, oryginalny, wyróżniający się z licznego tłumu romansów zważywszy na fakt, że umiejscowiła jego akcję w parku rozrywki “Kraina Marzeń”. Powiem Wam, iż zachwyciła mnie ta historia, gdyż wprost idealnie wpasowała się w mój gust czytelniczy. Nie brakowało w niej humoru, ciętych ripost, słodkich, niezwykle klimatycznych, iście bajkowych momentów, ognistych zbliżeń, a także życiowych tematów, takich jak: niepełnosprawność, alkoholizm, depresja czy trudne relacje rodzinne. Nie mogę również nie wspomnieć o interesującej, barwnej, emocjonalnie dojrzałej kreacji głównych bohaterów. Zarówno Rowan, jak i Zahra zaskarbili sobie moją sympatię od samego początku lektury. Zżyłam się z nimi, w wyniku czego pod koniec książki naprawdę ciężko było mi się z nimi rozstać.
.
Rowan Kane to człowiek skrywający przed światem swoje złote serce. Małomówny, chłodny, zdystansowany, mrukliwy, nieśmiały, a co istotne pozbawiony pewności siebie. To marzyciel, który przestał marzyć. Ten trzydziestolatek może i wyglądał jak anioł, ale poza tym był ucieleśnieniem zła. Diabłem w absurdalnie drogim garniturze emanującym władzą. Rowan kochał tworzyć – rysowanie ożywiało go. Dzięki niemu mógł chociaż na chwilę odciąć się od świata i stawianych mu wymagań. Aczkolwiek odkąd ojciec wpoił mu, że to bezużyteczne hobby zaprzestał rozwijania swoich pasji. Kane czuł się samotny, nie radził sobie także z traumatycznymi przeżyciami z przeszłości. Na jego przykładzie autorka wspaniale ukazała, iż miliardy na koncie nie są w stanie w pełni nas uszczęśliwić.
.
Zahra Gulian to piękna, beztroska, bezinteresowna, opiekuńcza kobieta mająca bystry umysł oraz szczere serce. Zawsze gotowa zrobić wszystko, aby pomóc ludziom wokół siebie. To wieczna optymistka, typowe słoneczko zarażające innych pozytywną energią. Ta dwudziestotrzylatka była marzycielką i ciągle wierzyła w takie bajki jak ta, że trafi na księcia, który ją poślubi. Po tym jak chłopak perfidnie ją zdradził, panna Gulian bała się gonić za swoimi pragnieniami, które on w pewnym sensie jej ukradł. Podkopał jej wiarę w siebie swoim postępowaniem, ale mimo tego ona potrafiła się podnieść, zawalczyć o swoją przyszłość, a także kroczyć przez życie z uśmiechem na twarzy. To taka wyjątkowa bohaterka, kolorowa niczym ptak, miła, dobra, z którą bez problemu odnalazłabym wspólny język w prawdziwym życiu.
.
W mojej opinii główne postacie stworzyły po prostu uroczą relację, w której nie brakowało zarówno słodkich, sarkastycznych, jak i tych gorzkich chwil. Gołym okiem dało się dostrzec elektryzującą chemię, magnetyczne przyciąganie oraz niebezpiecznie iskrzące się między nimi pożądanie.
.
“Co tam iskry. Razem rozpalamy prawdziwą pożogę, tak gorącą, że boję się, że stanę w płomieniach, jeśli znajdę się w jej centrum. To wydaje się odpowiednią metaforą, biorąc pod uwagę, że zakochanie się w Rowanie jest niczym igranie z ogniem. Jeden zły ruch może mnie zniszczyć. Zamienić w popiół. Mimo to chcę zaryzykować i obdarzyć go uczuciem z nadzieją, że razem zbudujemy coś tak pięknego jak diamenty, które powstają pod ciśnieniem, ale po oszlifowaniu są oszałamiające. Pragnę tego rodzaju miłości. Miłości łączącej mnie z tym mężczyzną. Gwałtownej niczym pożar i trwałej jak klejnot".
.
Ta dwójka była niczym ogień i woda, niebo i ziemia. Zahra to zupełne przeciwieństwo Rowana – ona potrafiła rozświetlić całe pomieszczenie uśmiechem. Jawiła mi się niczym słońce, wokół którego ludzie orbitują, by pławić się w jego cieple, natomiast w jego przypadku dosłownie jeden grymas wystarczył, by trzymać wszystkich na dystans. Śledzenie powolnego rozwoju ich relacji okazało się dla mnie wyjątkowym doświadczeniem. Protagonista mimo iż pragnął jedynie luźnej relacji, zachowywał się od samego początku niczym kochający chłopak. Stopniowo, naturalnie zmieniał się pod wpływem Zahry. Wiecie, że obejrzał siedemnaście wersji “Dumy i uprzedzenia”, gdyż były to jej ulubione filmy? Takiego słodkiego faceta jak on po prostu nie dało się nie pokochać! W dodatku, aby dwudziestotrzylatka ofiarowała mu godzinę czasu na rozmowę przyniósł jej do złożenia domek z piernika, a wcześniej intensywnie poszukiwał najlepszych strategii ich robienia, czym w zupełności skradł moje serce. Panna Gulian to tak naprawdę jedyna osoba, która dostrzegała prawdziwe oblicze Rowana. Wierzyła w niego i go wspierała, na powrót nauczyła go śmiać się. Dostała się pod jego skórę niczym trucizna, na którą nie znaleziono dotąd antidotum. “Jest moją chmurą burzową w środku suszy. Niedoceniane piękno wnętrza Rowana sprawia, że czuję się równie żywa jak słońce czy gwiazdy”.
.
Lauren Asher stworzyła dzieło, które z pewnością przypadnie do gustu fanom powieści slow burn, romansów biurowych, a także motywu grumpy x sunshine. Jedynym zastrzeżeniem, jakie mam do tego tytułu to korekta, która niestety pozostawia wiele do życzenia. Zawsze niezwykle zasmuca mnie fakt, iż takie perełki jak przykładowo ta historia nie zostają należycie dopieszczone przed dopuszczeniem do druku. Nie mniej jednak serdecznie polecam Wam sięgnąć po “Drobnym drukiem”, a ja już z niecierpliwością wypatruję polskiej premiery kolejnego tomu serii “Miliarderzy z Krainy Marzeń”!
Moja ocena: 8,5\10 💙
🏰"Najlepsze nagrody wymagają wysiłku, a wspaniałe rzeczy nie są rozdawane za darmo".
.
.
Przepełniona pasją, ambicjami, wyzbyta z banalności, przyprawiająca o szybsze bicie serca, snuta niespiesznie, a co najważniejsze zwracająca uwagę na to, iż zanim podpiszemy jakąkolwiek umowę powinniśmy przeczytać również punkty zapisane w niej drobnym drukiem. Nasączona...
2023-05-22
✨"Można w życiu wiele stracić, oceniając książkę tylko po okładce".
.
.
Otulająca niczym kocyk, wypełniona empatią, ciepłem, a także dobrym humorem. Naznaczona smutkiem, bólem, lękiem, ale również niosąca nadzieję. To ciekawa, urocza, zabawna, nakreślająca istotne w życiu wartości historia pokazująca, iż możemy osiągnąć dosłownie wszystko, jeśli tylko przezwyciężymy swoje słabości. To opowieść o walce o marzenia, szczęście; o stopniowym budowaniu zaufaniu oraz próbie uporania się z niełatwą przeszłością.
.
Vi Keeland to autorka, której z pewnością nikomu nie trzeba przedstawiać. Po jej powieści zawsze sięgam w ciemno, gdyż wiem, że się na nich nie zawiodę. “Spark” to jej kolejny niepozbawiony schematów, delikatny, słodko-gorzki romans z poważnymi problemami w tle, z którym przyjemnie spędziłam czas. Aczkolwiek nie ukrywam, iż czuję się nim ociupinkę rozczarowana. Moim zdaniem brakowało tutaj większych emocji, zwrotów akcji, tajemnic czy sekretów. Śledziłam ten tekst ze sporym zaangażowaniem, ale na pewno nie mogę zaliczyć go do grona ulubieńców spod pióra tej pisarki.
.
Głównych bohaterów obdarzyłam sympatią od samego początku lektury, lecz mam do ich kreacji pewne zastrzeżenia. Donovan Decker to facet czuły, troskliwy, inteligentny, kochany, ale też szalenie romantyczny. Świetnie znał się na ludziach, a do tego był wybitnym adwokatem. “Ten mężczyzna wydawał się zbyt dobry, żeby być prawdziwy. Przystojny i silny z zewnątrz, a w środku miękki i wrażliwy”. Dzieciństwo Donovana nie należało do tych łatwych, beztroskich, mimo tego teraz wykonywał dobrze płatny zawód. Zapracował samodzielnie na każde swoje życiowe osiągnięcie, na każdy swój sukces. Jawił mi się jako naprawdę wspaniała osoba, ze swoim pięknem oraz głębokim zrozumieniem ludzkiej psychiki, jednak osobiście uważam, że jego postać została aż nazbyt wyidealizowana. To taki perfekcyjny facet o wielkim sercu bez praktycznie żadnych wad. Wiecie, iż posiadał w mieszkaniu mnóstwo roślin, którym się zwierzał, i o które systematycznie dbał? Zapewniam Wam, że to wprost doskonały materiał na książkowego męża!
.
Autumn Wilde to kobieta ciepła, troskliwa, empatyczna, ale również nieufna. Ta dwudziestoośmiolatka dorastała jako rozpieszczona dziewczyna otoczona bogatymi ludźmi, a wykonywała obecnie zawód z gównianą pensją i pracowała na co dzień głównie z biednymi osobami. Protagonistka wiele przeszła w swoim życiu. Nieustannie prześladowały ją demony przeszłości, z tego też powodu bała się zaangażować emocjonalnie w relację z mężczyzną. Nie ukrywam, iż momentami jej zachowanie mocno działało mi na nerwy, irytowała mnie, wkurzała swoimi decyzjami. Starałam się ją zrozumieć, ale jak dla mnie w pewnych chwilach jej postępowanie zostało po prostu pozbawione sensu.
.
Donovan i Autumn poznali się przez przypadek, ale bez wątpienia od razu między nimi zaiskrzyło. Czułam pomiędzy tą dwójką chemię, magnetyczne przyciąganie oraz przepływającą elektryzującą energię. Cieszę się, że ich relacja rozwijała się leniwie, bez pośpiechu. Cenię to, iż Decker dawał pannie Wilde przestrzeń, a jednocześnie pokazywał jej, że nigdzie się nie wybiera. Główni bohaterowie mieli problemy z zaufaniem, borykali się z niełatwą przeszłością, ale powoli zaczęli otwierać się na siebie. Na nowo uczyli się zaufania, zrozumienia, a także poznawali w swoich ramionach prawdziwe znaczenie słowa “miłość”.
.
“Niespodziewanie zapragnęłam przy nim czegoś więcej. Coś we mnie chciało zaryzykować – znów się otworzyć, zaufać i uwierzyć, że świat może być dobrym miejscem”.
.
“Spark” to powieść obrazująca, iż nawet jedno przypadkowe spotkanie może wpłynąć na całe nasze życie. Vi Keeland zwraca też uwagę na to, że ciężka praca popłaca. Każdy z nas może osiągnąć sukces niezależnie od tego, z jakiego środowiska pochodzi – trzeba tylko chcieć. Ta lektura nie została pozbawiona wad, do kilku rzeczy niestety musiałam się przyczepić, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że przyjemnie spędziłam z nią czas i zdecydowanie nie żałuję, iż po nią sięgnęłam. Jeśli macie ochotę na słodko-gorzki romans z przesłaniem to “Spark” z pewnością okaże się wyśmienitym wyborem!
✨"Można w życiu wiele stracić, oceniając książkę tylko po okładce".
.
.
Otulająca niczym kocyk, wypełniona empatią, ciepłem, a także dobrym humorem. Naznaczona smutkiem, bólem, lękiem, ale również niosąca nadzieję. To ciekawa, urocza, zabawna, nakreślająca istotne w życiu wartości historia pokazująca, iż możemy osiągnąć dosłownie wszystko, jeśli tylko przezwyciężymy...
2023-02-24
💙"Prawdziwa miłość pozostanie prawdziwą miłością, nawet gdy kostium opadnie i czar świeżości minie".
.
.
Boleśnie akcentująca kruchość ludzkiego życia, spowita rzeczywistością, autentyczna, obrazująca, iż miłość może zostać nam odebrana zaledwie w ułamku sekundy. Naznaczona bólem, owiana smutkiem, żalem, cierpieniem, ale także niosąca nadzieję. Pokazująca, że związki są trudne, ryzykowne, a brak rozmowy, szczerości potrafi sukcesywnie zniszczyć niejedną relacje. Ukazująca, iż nawet dobrych ludzi spotykają złe rzeczy i to bezustannie. Ta ciepła, ckliwa, urocza, słodko-gorzka opowieść mimowolnie wywołuję uśmiech na twarzy czytelnika. Nakreśla również istotne w życiu wartości, jednocześnie zwracając szczególną uwagę na to, że każdy człowiek w ciężkich chwilach potrzebuje wsparcia rodziny, przyjaciół czy najbliższych mu osób.
.
“Make me yours” to już moje drugie spotkanie z solową twórczością Melanie Harlow, które jak najbardziej uważam za udane. Jednakże w moim mniemaniu ten tom serii “Bellamy Creek” okazał się nieco słabszy od poprzedniego, ale przede wszystkim inny: nieco spokojniejszy, stonowany, a nawet momentami zbyt rozwleczony, cukierkowy. Nie zmienia to faktu, iż ta przyozdobiona nutką humoru lektura o miłości, przyjaźni i rodzinie umiliła mi jeden z moich wolnych wieczorów.
.
Nie ukrywam, że głównych bohaterów od samego początku obdarzyłam dozą sympatii. Zarówno Cole, jak i Chayenne nie byli idealni, jednoznaczni, czyści niczym łza. Posiadali wady oraz zalety, popełniali błędy, aczkolwiek niektóre ich zachowania szczególnie zwróciły moją uwagę, o czym wspomnę za chwilę.
.
Cole to mężczyzna mądry, słodki, szczodry, silny, opiekuńczy, będący najlepszym tatą na świecie. Słynął ze swojego opanowania oraz umiejętności zachowania spokoju w kryzysowych sytuacjach. Nie martwił się o siebie tylko o ludzi, których kochał. To właśnie ich chciał za wszelką cenę chronić.
.
Natomiast Cheyenne Dempsey to cudowna, ciepła, urocza kobieta. Podziwiałam ją za jej niezwykłe podejście do dzieci, a także nieskończone pokłady cierpliwości. W końcu czekała ponad dwadzieścia lat, aż mężczyzna z sąsiedztwa zwróci na nią uwagę.
.
Bohaterowie stworzyli naprawdę sympatyczną parę. Czułam między nimi elektryzującą chemię oraz magnetyczne przyciąganie, wszak moim zdaniem ich relacja rozwinęła się zgoła zbyt szybko. Rozumiem, iż znali się od dawna, jednak nie zmienia to faktu, że tempo błyskawicy wcale nie pomagało ich związkowi. Nie spodobało mi się w pewnym momencie postępowanie Cole’a względem Cheyenne. Kobieta okazywała mu cierpliwość, miłość, zrozumienie. Pragnęła, aby czuł się w jej towarzystwie bezpiecznie, a on ją bez skrupułów okłamywał. Udawał szczęśliwego, a tak naprawdę w środku trząsł się ze strachu. Deklarował, iż chcę iść dalej ze swoim życiem, jednocześnie ciągle oglądając się za siebie. Rozumiem jego obawy, co do zbliżającej się katastrofy, ale ranił pannę Dempsey swoim zachowaniem. W końcu nie da się zbudować szczęścia na grząskim gruncie. Zaproponował ukochanej wspólne mieszkanie tylko po to, aby udowodnić sobie i innym, że nic mu nie dolega, że przepracował już wszystkie swoje problemy, a to wcale nie była prawda.
.
Przypadł mi do gustu sposób, w jaki autorka ukazała wyjątkową przyjaźń pomiędzy czterema mężczyznami. W ciągu dwudziestu paru lat przetrwali razem rozmaite trudności. Bez wątpienia łączyła ich rzadka, niezwykła więź, która z roku na rok tylko się umacniała – ci faceci byli dla siebie jak bracia i nie potrafili wyobrazić sobie bez siebie życia. Z wielką przyjemnością śledziłam fragmenty, w których to ci panowie spotykali się i debatowali na różnorakie tematy.
.
Melanie Harlow stworzyła tekst będący cenną, życiową lekcją. Autorka pokazała na przykładzie Cole’a, iż blizny same nie znikają z naszego serca. W związku z tym, aby udało nam się pójść dalej musimy się nimi zająć, porozmawiać o nich, podzielić się nimi z innymi. Należy pamiętać, że terapia wbrew pozorom nie jest dobra tylko dla kobiet czy dzieci. Powinien udać się na nią każdy mający do przepracowania problemy oraz inne ważne kwestie. Cole nie chciał rozmawiać z terapeutką, w końcu był silnym, twardym mężczyzną, ale z upływem czasu zrozumiał, iż najpierw należy zmierzyć się ze swoimi lękami, obawami, aby zamknąć pewne etapy swojej egzystencji i ruszyć z miejsca. “Make me yours” polecam w szczególności fanom małomiasteczkowych, sielskich romansów oraz wielbicielom książek z wątkiem samotnego ojcostwa.
💙"Prawdziwa miłość pozostanie prawdziwą miłością, nawet gdy kostium opadnie i czar świeżości minie".
.
.
Boleśnie akcentująca kruchość ludzkiego życia, spowita rzeczywistością, autentyczna, obrazująca, iż miłość może zostać nam odebrana zaledwie w ułamku sekundy. Naznaczona bólem, owiana smutkiem, żalem, cierpieniem, ale także niosąca nadzieję. Pokazująca, że...
2023-04-30
🎶"Świat nie jest czarno-biały. Musisz się trochę bardziej oswoić z szarościami. Pogodzić się z tym, że życie jest doskonałe ze swoimi niedoskonałościami".
.
.
Zachwycająca malowniczymi, barwnymi krajobrazami hawajskich wysp, odurzająca wakacyjnym klimatem, a także otulona subtelnie rozwijającym się uczuciem. Lekka niczym piórko unoszące się na wietrze, przyjemna jak spacer w promieniach zachodzącego słońca, niepozbawiona humoru, wzruszająca, słodko-gorzka historia obrazująca blaski oraz cienie sławy. Pokazująca, iż życie celebrytów to droga pełna poświęceń, wzlotów i upadków. Upajająca, namiętna, dowcipna, pochłaniająca, w dodatku zwracająca uwagę na wiele istotnych problemów opowieść o poświęceniu, ale również o walce o samą siebie. Obrazująca, że nieprzepracowane problemy z dzieciństwa często wpływają na nasze zachowanie w życiu dorosłym.
.
“Diabeł na Hawajach” to iście wakacyjny, niewymagający romans, który pod płaszczykiem lekkości oraz humoru skrywa całkowicie inne oblicze. Powiem Wam, iż pierwsza część cyklu “Nie taki diabeł straszny” niezbyt przypadła mi do gustu, ale za to ten tom totalnie mnie zauroczył. Za sprawą dosyć krótkich rozdziałów pochłonęłam go w ekspresowym tempie. Akcja posuwała się dynamicznie, bez zbędnych opisów. Ta historia z jednej strony wydaje się prosta, ale z drugiej odbieram ją jako nietuzinkową, unikatową. Do jej niekwestionowanych plusów zaliczam przede wszystkim niepozbawioną wad, barwną, realistyczną kreację postaci, których nie dało się nie polubić.
.
Drew Wilson to księżniczka popu, kobieta skomplikowana, krucha i skrzywdzona. W oczach innych osób jej życie wyglądało niemal na idealne: w końcu była piękna, bogata, sławna, uzdolniona, a na dodatek ciągle odnosiła sukcesy. Aczkolwiek dwudziestosześciolatka nienawidziła swojego życia oraz swojej kariery. Miała poczucie, że zawiodła wszystkich, że jest oszustką. W końcu osoba, która pojawiała się w czasopismach, występowała dla tysięcy fanów nie była nią. A jednak udawanie to jedyny sposób, w jaki mogła osiągnąć sukces. Jedyna drogą, by uzyskała to, czego chciała. Drew odnosiła wrażenie, iż jest skazana na rozczarowywanie innych. Czuła się przerażająco samotna, wiodła smutne, nieszczęśliwe życie. Obcy ludzie kradli wszystkie chwile jej codzienności, jakby należały do nich. Pozwalała fanom po sobie deptać, a managerowi, aby sprawiał, by czuła się jak gówno, nawet, gdy nie zrobiła nic złego. Dawała przyzwolenie na to, aby zamieniano ją w przedmiot i nawet nie wiedziała dlaczego. “Po to, by zasłużyć sobie na szacunek matki? Aby przywrócić honor mojemu ojcu?”. Panna Wilson była dzieckiem, które nigdy nie mogło podbić serca rodzica bez względu na to, jak bardzo się starało. Przez większą część fabuły współczułam głównej bohaterce, pragnęłam jej pomóc, przytulić ją, podnieść na duchu. Chciałam, aby wreszcie spełniły się jej marzenia, żeby mogła przedstawić fanom swoją własną twórczość, a nie to, co kazali jej śpiewać inni. Podziwiałam ją za, że w pewnej chwili odważyła się wziąć sprawy w swoje ręce, co za tym idzie zdecydowała się zawalczyć o swoje szczęście. Pokazała tym, iż gdzieś głęboko w niej tkwiła silna, doskonała wojowniczka.
.
Natomiast Joshua Bailey to lekarz z powołania na co dzień pracujący w Somalii. W miejscu, w którym nieustannie groziło mu niebezpieczeństwo. To facet mający twardą skorupę, ale miękkie wnętrze. Opiekuńczy, słodki, czuły, troskliwy, inteligentny. “Josh jest z pozoru twardy i nieprzystępny. Jego uśmiechy są rzadkie jak sucha ziemia w porze deszczowej. A jednak w głębi serca troszczy się o innych znacznie bardziej niż ktokolwiek kogo znam”. Protagonista jawił mi się jako wyjątkowy facet, dlatego nie miałabym nic przeciwko, gdyby został moim mężem!
.
Drew i Joshua stworzyli naprawdę uroczą parę. Autorka bez wątpienia umiejętnie zbudowała napięcie pomiędzy nimi. W ich relacji nie brakowało chemii, namiętności, słodkości, potyczek słownych, uszczypliwości, sarkastycznych dialogów, a także pięknych uczuć. Na samym początku ta dwójka nie pałała do siebie sympatią, ale z czasem odkryli, iż całkiem sporo ich łączy. Drew uważała, że Josh był dla niej zbyt mądry i dobry, że nie zakochałby się w kimś tak zepsutym jak ona. Mimo iż panna Wilson objechała cały świat czuła, że za żadne skarby nie dorówna Joshowi, co oczywiście nie było prawdą. Mężczyzna troszczył się o nią, wspierał w trudnych chwilach, a jego zachowanie wielokrotnie wywoływało szeroki uśmiech na mojej twarzy.
.
Elizabeth O’Roark stworzyła tekst, który z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom powieści z motywem hate-love, enemies to lovers oraz romansów w stylu slow burn. W “Diable na Hawajach” zostało zawartych wiele istotnych, uniwersalnych tematów, takich jak: alkoholizm, nieuleczalna choroba czy skomplikowane relacje z bliskimi. To historia wprost idealna dla każdej romantycznej duszy. Serdecznie Wam ją polecam, a sama już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po kolejny tom z tej serii!
🎶"Świat nie jest czarno-biały. Musisz się trochę bardziej oswoić z szarościami. Pogodzić się z tym, że życie jest doskonałe ze swoimi niedoskonałościami".
.
.
Zachwycająca malowniczymi, barwnymi krajobrazami hawajskich wysp, odurzająca wakacyjnym klimatem, a także otulona subtelnie rozwijającym się uczuciem. Lekka niczym piórko unoszące się na wietrze,...
2023-01-31
☕"Miłość nie jest transakcją wymienną. Nie obdarzasz nią drugiego człowieka tylko wtedy, gdy on może ci się zrewanżować tym samym. Miłość to oddanie swojego kruchego serca drugiej osobie, ponieważ chcesz, aby je miała, bez względu na to, co z nim zrobi. Robisz to, bo kochasz tę osobę bardziej niż siebie".
.
.
Przyjemna niczym chłodna mżawka w upalny dzień, nasączona nutką sarkazmu, szczyptą ironii, a także błyskotliwymi dialogami. Wypełniona ciepłem, pozytywną energią, soczyście nasyconymi zwrotami, lekka jak piórko, ale jednocześnie nieco naiwna, infantylna, niesiona głosem przewidywalności. Opowieść snuta niespiesznie, przyprawiająca o szybsze bicie serca, która w duecie z lampką wina, bądź kubkiem aromatycznej herbaty umili czytelnikowi wolny wieczór po ciężkim dniu w pracy.
.
Twórczość Elizabeth O’Roark znam nie od dziś. “Przebudzenie Olivii” to niezmiennie od wielu lat jeden z moich ukochanych romansów, do którego lektury powracam regularnie. Mój egzemplarz tejże książki został już sfatygowany do tego stopnia, iż kartki ledwo się w nim trzymają, nie mówiąc o wielokrotnie przełamanym grzbiecie, co doskonale ukazuje, jak niezwykle cenię sobie historię opisaną na jej łamach. Wyczekiwałam z utęsknieniem nowości spod pióra tej autorki, a gdy zobaczyłam w zapowiedziach, że w Polsce pojawi się stworzona przez nią seria pt. “Nie taki diabeł straszny” byłam dosłownie w siódmym niebie! Aczkolwiek w momencie, gdy zasiadłam do śledzenia “Diabła z Hollywood” poczułam się lekko zawiedziona. Większość czytelników na pewno się ze mną nie zgodzi, gdyż widziałam w przeważającej mierze pozytywne opinie na temat tego tytułu, ale niestety mnie ta książka wymęczyła. Nie kupiłam historii w niej zawartej i śledziłam ją bez większego emocjonalnego zaangażowania, a stało się tak prawdopodobnie dlatego, iż podeszłam do niej ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Spodziewałam się, że to będzie coś nietuzinkowego, uzależniającego, podobnego w pewien sposób do “Przebudzenia Olivii”, a otrzymałam jedynie zwyczajny, sztampowy, monotonny, niczym niewyróżniający się z tłumu romans.
.
Zagłębiając się w tekst “Diabła z Hollywood” trafiamy do świata Natalii Bell – barmanki z baru, w którym grają na okrągło Jimmy'ego Buffeta, a obsługa nosi bandany na głowie oraz słynnego chirurga plastycznego Hayesa Flynna. W życiu głównej bohaterki ostatnio nic nie układało się tak, jak tego pragnęła. Niebawem musiała oddać wydawcy ukończoną książkę, ale niestety nie potrafiła przelać swoich pomysłów na papier. Pisanie było kiedyś jej ulubionym zajęciem, a teraz stało się zmorą – czymś, czego starała się za wszelką cenę unikać. Kobieta otrzymała już zaliczkę za swoją powieść, którą przekazała mamie, aby ta pokryła zaległości w spłacie kredytu hipotecznego. Zapłaciła dodatkowo za leczenie swojej siostry, więc potrzebowała sporo pieniędzy, aby w razie konieczności zwrócić pobrane od wydawnictwa wynagrodzenie. Za sprawą propozycji swojego przyjaciela, Tali postanowiła rzucić obecną pracę i przejąć jego obowiązki asystenta samego diabła na czas sześciu tygodni. Zarobiona tam kwota, co prawda nie rozwiąże wszystkich jej problemów, ale na pewno poprawi jej sytuację.
.
“Technicznie rzecz biorąc, on nie jest diabłem – nie rządzi podziemnym światem ani nie ma rogów. A jednak uważam, że zasługuje na miano diabła. Po pierwsze dlatego, że jest chirurgiem plastycznym hollywoodzkich gwiazd, czyli wykonuje dokładnie taką pracę, jakiej można by się spodziewać po księciu ciemności, gdyby z jakiegoś powodu nie mógł praktykować prawa. Po drugie: jest Brytyjczykiem. Wiadomo, że każdy gładki w obyciu Brytyjczyk niebędący Jamesem Bondem to wcielenie zła, a przynajmniej tak by wynikało z powieści Jane Austen i jedynego filmu o Jamesie Bondzie, który oglądałam. I wreszcie jest zbyt doskonały, co ewidentnie wskazuje na działanie czarnej magii”.
.
Panna Bell przez ponad miesiąc miała umawiać spotkania, załatwiać sprawunki, a także spełniać nierealistyczne żądania Hayesa Flynna, mężczyzny, którego uważała za gburowatego, nadętego bufona. W tym miejscu wspomnę o tym, że postępowanie Tali strasznie mnie zasmuciło oraz zirytowało. Przykro czytało mi się o tym, iż oceniła swojego pracodawcę na podstawie artykułów zamieszczonych na plotkarskich portalach i profilach na Instagramie. Wyrobiła sobie krzywdzące, mylne wyobrażenia na jego temat w oparciu o bzdurne wzmianki czy swoją żywą wyobraźnię. Co prawda, na początku znajomości protagonista ukazał jej swój wredny charakter, naturę nałogowego uwodziciela, zamiłowanie do imprezowego stylu życia, ale z każdym kolejnym tygodniem dwudziestopięciolatka przekonywała się, że ten pozornie zły facet mający reputację lekkoducha oraz egoisty, skrywał pod brzydkimi bliznami złote serce. Zdradzę Wam, iż nie obdarzyłam sympatią głównej bohaterki. Nie tylko z powodu tego, że oceniała innych po pozorach, ale również dlatego, iż pozwala rodzinie sobą pomiatać. Swoich bliskich stawiała zawsze na piedestale, pomagała każdemu, a jej nie wspierał nikt. Brakowało jej bez wątpienia pewności siebie, co doprowadzało mnie niekiedy do szału. Pod koniec tej historii również niemiłosiernie mnie zdenerwowała. Po zbliżeniach z Hayesem uciekała od niego, robiła uniki, rzucała kiepskimi żartami, zamiast zainicjować szczerą rozmowę. Postąpiła egoistycznie nie biorąc pod uwagę uczuć drugiej osoby. Usiłowała ochronić siebie przed zranieniem, jednocześnie krzywdząc Flynna.
.
Natomiast doktora Hayesa naprawdę polubiłam. “Patrząc na niego, można by pomyśleć, że ma wszystko, czego tylko mógłby zapragnąć mężczyzna: świetną aparycję, pieniądze i kobiety. Tymczasem okazuje się, że ma też nikczemną matkę i prawdopodobnie jeszcze gorszego ojca”. Ten facet uznawał się za kogoś, kto nie potrafi kochać oraz nie zasługuję na miłość. Jednak to spowodowało, iż czuł się znacznie bardziej samotny, niż byłby gotów przyznać nawet przed samym sobą. “Hayes kroczy przez życie w masce obojętności, arogancji, wyniosłości, a ludzie to kupują, nawet nie zauważając jego wrażliwości i łagodności”. Zapewniam Was, że ten zabójczo przystojny bohater skrywał w środku znacznie większe serce, niż można by się po nim spodziewać. Co prawda, żaden z niego diabeł, ale mnie to w ogóle nie przeszkadzało. Wspomnę jeszcze, iż przypadły mi do gustu jego nieprzyzwoite aluzje oraz docinki słowne o zabarwieniu erotycznym kierowane względem Tali.
.
Relacja głównych postaci rozwijała się autentycznie, powoli, bez pośpiechu. Krok po kroku nienawiść zamieniła się w ich przypadku w przyjaźń, a następnie w coś o wiele bardziej wyjątkowego. “Na początku Hayes był dla mnie tylko czarującym rozpustnikiem, którym chciałam się zaopiekować, ale z biegiem czasu stał się dla mnie kimś znacznie więcej. Kiedy o nim myślę, czuję delikatne ciepło w okolicach piersi. Zamieniam się w lżejszą, bardziej słoneczną i optymistyczną wersję siebie, o której istnieniu prawie zapomniałam”. Ta dwójka pochodziła z dwóch odmiennych światów, ale w rzeczywistości zbytnio się od siebie nie różnili, oprócz tego, że on posiadał na koncie o wiele więcej pieniędzy od niej. Obydwoje pod płaszczykiem humoru, sarkazmu, ironii ukrywali bezgraniczną, wewnętrzną pustkę.
.
Elizabeth O’Roark stworzyła poprawny tekst, który pochłonęłam w kilka dni, ale nie zmienia to faktu, iż między mną, a tą historią po prostu nie zaiskrzyło. Nie żałuję, że po nią sięgnęłam, gdyż potyczki słowne między bohaterami sprawiły, iż niejednokrotnie szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Aczkolwiek nie czułam praktycznie żadnych emocji śledząc tę lekturę, jedynie wywracałam oczami czytając niektóre dziwne sceny. Nie brakowało tutaj zawirowań, romantycznych momentów, czy humoru, ale nie znalazłam tu żadnego elementu, który sprawiłby, że zapisałaby mi się ona na dłużej w pamięci. “Diabeł z Hollywood” to powieść obrazująca, iż czasami pozory mylą, z tego względu nie należy oceniać innych na podstawie plotek czy strzępków informacji wyrwanych z kontekstu. To książka o przyjaźni, miłości, uzależnieniu, trudach terapii oraz o tym, że każdy człowiek radzi sobie z żałobą w odmienny sposób. Ten zadziorny romans przypadnie z pewnością do gustu fanom motywu hate-love. Pomimo lekkiego rozczarowania pierwszym tomem serii “Nie taki diabeł straszny” na pewno skuszę się na drugą część tego cyklu. Mam nadzieję, iż “Diabeł na Hawajach” podbiję moje serce!
☕"Miłość nie jest transakcją wymienną. Nie obdarzasz nią drugiego człowieka tylko wtedy, gdy on może ci się zrewanżować tym samym. Miłość to oddanie swojego kruchego serca drugiej osobie, ponieważ chcesz, aby je miała, bez względu na to, co z nim zrobi. Robisz to, bo kochasz tę osobę bardziej niż siebie".
.
.
Przyjemna niczym chłodna mżawka w...
2022-07-21
🖤"Miłość to nie dwa słowa, to nie „kocham cię”. To właśnie te wszystkie drobnostki, których zazwyczaj nie dostrzegamy, a składają się w całość. Starasz się dla nas, żyjesz dla nas. Każdego dnia jesteś. Miłość to te z pozoru błahe pytania".
.
.
Przyprawiająca o szybsze bicie serca, trzymająca w napięciu, uzależniająca, intensywna, pochłaniająca. Wypełniona zaskakującymi zwrotami akcji, intrygującymi zagadkami, a także błyskotliwym humorem. Naszpikowana mrokiem, brutalnością, przemocą, krwią, strachem, bólem, cierpieniem, ale też radością, nadzieją, miłością i namiętnością. Snuta dynamicznie, wyzbyta z banalności, rozbijająca dusze na raniące dotkliwie kawałeczki. Nieobliczalna fabularnie, zagmatwana, skomplikowana historia pokazująca, do czego jesteśmy zdolni, gdy w grę wchodzi kwestia bezpieczeństwa osób, które darzymy bezgraniczną miłością. Nakreślająca bezwzględny świat rosyjskiej mafii, dopracowana w najmniejszym szczególe, wielobarwna emocjonalnie, oryginalna lektura o sile przyjaźni, lojalności, poświęceniu, walce z demonami przeszłości oraz trudnym uczuciu, które narodziło się pomiędzy aniołem, a diabłem.
.
“Egzekutor” to już moje czwarte spotkanie z twórczością Anny Falatyn. Za sprawą jej fenomenalnej, debiutanckiej serii “Prawniczka Camorry” doskonale poznałam jej pióro, sposób pisania czy prowadzenia narracji. Z tego też powodu z ręką na sercu mogę stwierdzić, że Ania to jedna z najbardziej utalentowanych, dokładnych, skrupulatnych pisarek tworzących literaturę kobiecą. Po jej powieści będę sięgała w ciemno i bez żadnego wahania, gdyż po prostu wiem, iż mnie one nie zawiodą. Niezwykle doceniam szczegółową wiedzę autorki na temat struktur czy schematów działania rosyjskiej, ale również włoskiej organizacji przestępczej. Doskonały research to jest coś, czego niestety w wielu obecnie pojawiających się na rynku czytelniczym lektur po prostu brakuję. Cała seria “Prawniczka Camorry” skradła moje serce, ale to chyba właśnie “Egzekutor” zrobił na mnie największe wrażenie. Ta historia to majstersztyk, to coś wspaniałego, jedynego w swoim rodzaju. To tytuł, który wywołał we mnie karuzelę różnorakich emocji i tak jak w przypadku “Zdrajcy” trudno opisać słowami wrażenia po jego przeczytaniu. Za jego ogromny plus uważam wyśmienitą kreację psychologiczną postaci. Stella i Alex to dwie brutalnie poturbowane przez życie osoby zmagające się z demonami przeszłości. To bohaterowie realistyczni, namacalni, nieidealni, pełni zalet, jak i wad. Obdarzyłam ich bez problemu sympatią, podziwiałam ich siłę, waleczność oraz charakter.
.
Alexander Parisi to intrygujący mężczyzna o złożonej osobowości. To pedantyczny, brutalny, zepsuty do szpiku kości zabójca pozbawiony skrupułów. “Jestem Włochem, synem bossa jednego z neapolitańskich klanów Camorry. Dorastałem w rodzinie mafijnej. Co robię na co dzień? Poza praniem brudnych pieniędzy z nielegalnego hazardu zabijam dla włoskiej Camorry i rosyjskiej bratwy. Zabijam ludzi. Na zlecenie, za pieniądze. Podrzynam gardła, torturuję, wyciągam informację. Zabijam każdego, kto nawinie się pod nóż. Pierwszy raz zabiłem mając osiem lat. Kiedy chłopcy w moim wieku ganiali za piłką, ja wykonywałem egzekucje za mojego ojca i dziadka, na oczach dziesiątek ludzi. Jestem egzekutorem, człowiekiem, który się nie liczy”. Alexa mógł wynająć każdy. Pracował dla rządów i wpływowych biznesmenów, ale to właśnie organizacje przestępcze okrzyknęły go swoim ulubieńcem. “Był jak najbardziej ekskluzywna dziwka, która zamiast nasienia toczy z ofiar krew, w wymyślny i wyrafinowany sposób wydobywając z nich ostatnie tchnienie”. Dla niego zabicie kobiety lub dziecka nie stanowiło większego problemu. Już dawno temu przekroczył cienką granicę, zza której nie było odwrotu. Uważał swój mózg za zatruty, zepsuty, zainfekowany. Ciemność stała się odzwierciedleniem jego życia, gdyż w nim również panował głęboki mrok, ale przestało mu to przeszkadzać. W końcu wolał pustą czerń od złudnego ciepła słońca, które i tak zaraz zajdzie. Aczkolwiek pewnego dnia w jego życiu pojawiły się dwie osoby, przy których zaczął odnajdywać w sobie pokłady delikatności, przestawał być bezwzględny, zimny – stawał się ludzki. Obserwowanie przemiany człowieka wypranego z uczuć okazało się dla mnie naprawdę niezwykłym, wręcz fascynującym doświadczeniem.
.
Natomiast Stella Morgan to samotna, zagubiona, zawzięta, ciut naiwna, łatwowierna dwudziestoczterolatka o dobrym sercu. Dziewczyna krucha, wrażliwa, pełna tajemnic, a także emanująca nieopisaną siłą i odwagą. Protagonistka ledwo wiązała koniec z końcem. Walczyła o byt dla swojego dziecka. Bała się, co przyniesie jej następny tydzień, miesiąc. Żyła tylko po to, by dociągnąć kolejny dzień do końca i zobaczyć jak jej córka zasypia. Bohaterka robiła, co mogła, aby zapewnić Amandzie namiastkę domu. Niestety im ta była starsza, tym ona mniej mogła jej dać. Bezgraniczna miłość nie zapewniała ciuchów, wykształcenia czy innych rzeczy, których potrzebowała dorastająca dziewczynka. Nie dało się być jednocześnie matką i ojcem, nie dało się ciągnąć wszystkiego samemu, niezależnie od tego, jak wielkie chęci by się miało. Panna Morgan marzyła o pięknym życiu dla córki oraz o księciu na białym koniu, który przegoniłby ich wszelkie smutki. Marzyła o beztroskich wyjściach ze znajomymi, o kimś, komu mogłaby się wypłakać lub kogo mogłaby zwyczajnie przytulić, aby poczuć ciepło czyjegoś ciała. Tymczasem dźwigała brzemię dnia codziennego i przeszłości, której widma coraz bardziej deptały jej po piętach. Los oraz kilka osób zadecydowały za Stellę, odbierając jej dzieciństwo, ale też młodość, po czym wrzucono ją w wir brutalnego świata dorosłych. Powiem Wam, że współczułam tej dziewczynie, a jednocześnie podziwiałam jej siłę, w końcu niekiedy dorosły człowiek nie potrafiłby udźwignąć tego, co ona przeżyła będąc jeszcze dzieckiem. “Odrzucona przez rodziców i środowisko, odarta z godności, przetrwała i nie zatraciła niczego, co ludzkie, nie porzuciła moralności”.
.
Główni bohaterowie to osoby diametralnie różniące się od siebie. “Zwierzyna i łowca. Ofiara i oprawca. Anioł i diabeł”. Jednakże mimo tego wspólnie stworzyli jedną całość, idealnie uzupełniali się na wielu życiowych płaszczyznach. Razem odkrywali nowe dla nich uczucia. Stella początkowo była dla Parisiego tylko pionkiem, dzięki któremu zamierzał zrealizować swój plan. Protagonista wykorzystał jej miłość do Amandy, wyprał jej umysł, jednocześnie uderzając w najgłębsze lęki. Aczkolwiek z czasem ta kobieta obudziła w nim coś niepokojącego, czym go zaintrygowała. Wprowadziła do jego życia kojący spokój, ale też niepokojącą aurę ciepła, która osaczała go z każdej strony. W obecności Stelli czuł się oczyszczony, rozgrzeszony. Miał wrażenie, że ona w pełni go rozumie. Była aniołem, przed którym chciał paść na kolana i błagać, żeby położyła dłoń na jego głowie i pozwoliła mu znaleźć ukojenie. Panna Morgan stworzyła dla niego namiastkę raju na ziemi. Pokazała, jak to jest bezgranicznie kochać. Co istotne, bohaterkę nie przerażało to, kim był i co robił Alex. Ona uważała go za tarczę, obrońcę, wymarzonego rycerza. Wszak w jej bajce wybawiciel nosił czarną zbroję oraz jeździł na czarnym koniu.
.
“Ich miłość była brudna, brzydka, wypełniona ciemnymi barwami. Zrodzona w bólu, cierpieniu, naznaczona krwią i śmiercią. Nietypowa, wydawać się mogło, że bez przyszłości. Z pozoru niepewna i krucha, została związana najtwardszymi więzami. Emanowała nadludzką siłą, rozganiała mrok, pozwalała ujrzeć słońce”.
.
Warto wspomnieć o wyjątkowej więzi, jaka narodziła się pomiędzy Alexandrem, a córką Stelli, czyli Amandą. Ta mała dziewczynka dość nierówno i niechlujnie kolorowała szary świat Parisiego. Śledząc sceny z ich udziałem na mojej twarzy wielokrotnie pojawiał się uśmiech, a w oczach lśniły łzy wzruszenia.
.
Anna Falatyn stworzyła wartościową, poruszającą, pozbawioną schematów, brutalną powieść, po której dosłownie płynęłam. Niezwykle ciężko było mi się rozstać z bohaterami cyklu “Prawniczka Camorry”, gdyż zarówno James Moretti, jak i Alexander Parisi to postacie, które trwale zapisały się w mojej pamięci. Bez dwóch zdań jeszcze kiedyś powrócę do tej serii, a tymczasem w moich najbliższych planach czytelniczych znajduję się najnowsza dylogia Anny Falatyn, czyli “KodeX”. Liczę, iż historia Wojciecha oraz Zuzanny również przypadnie mi do gustu!
🖤"Miłość to nie dwa słowa, to nie „kocham cię”. To właśnie te wszystkie drobnostki, których zazwyczaj nie dostrzegamy, a składają się w całość. Starasz się dla nas, żyjesz dla nas. Każdego dnia jesteś. Miłość to te z pozoru błahe pytania".
.
.
Przyprawiająca o szybsze bicie serca, trzymająca w napięciu, uzależniająca, intensywna, pochłaniająca....
2021-07-10
🏎️"Miłość nie stawia warunków. Żadnych "jeśli", "a" czy "ale". Powinna czynić cię lepszym człowiekiem, nie dlatego, że musisz się nim stać, ale dlatego, że chcesz".
.
.
Jesteście gotowi na to, aby poznać tajniki ze świata kierowców Formuły 1? Chcecie zagłębić się w codzienność mężczyzn będących nieustannie w trasie, zwiedzających świat, uczęszczających na liczne konferencje prasowe i imprezy firmowe? Zastanawiacie się, co dzieję się w garażach zawodników tuż przed startem? Ciekawi Was, jak w pocie czoła pracują ekipy i mechanicy, których jeden błędny ruch, może zaważyć na losach całego wyścigu? Jeśli na te wszystkie pytania odpowiedzieliście twierdząco to znaczy, że debiut Lauren Asher koniecznie powinien znaleźć się na Waszych półkach!
Noah Slade to przystojny, arogancki, zarozumiały, a jednocześnie diabelsko pociągający mistrz świata Formuły 1. Jego protekcjonalny i opętany chorą fiksacją na punkcie zwycięstwa ojciec również jest legendą F1, ale też „wężem czeluści piekielnych przysłanym tu przez samego diabła. Ten toksyczny człowiek fundował jego karierę, a zarazem mieszał go z błotem przy każdej nadążającej się ku temu okazji. Natomiast przy innych ludziach zachowywał się jak troskliwy tatuś, który wspierał swojego syna zarówno na polu finansowym, jak i emocjonalnym”. Noah od lat miał burzliwą relację z ojcem, który pozbawił go dzieciństwa, znęcał się nad nim i przy okazji zabrał mu też człowieczeństwo. „Po jego zachowaniu nie została mu ani jedna blizna, nie licząc zdeformowanych pozostałości jego serca – niezdolnego do zaufania organu zniszczonego przez Nicholasa Slade’a”. Ten pewny siebie mężczyzna uwielbiał stać na najwyższym stopniu podium, kochał też kobiety i jednorazowe numerki, na co nic nie mógł poradzić. „To był ten typ faceta, którego nie zabierzesz do domu, żeby przedstawić go rodzicom. Z nim możesz zabawić się przez jakiś czas, aż w końcu znajdziesz takiego, którego zabierzesz do mamy i zapewnisz ją, że okres szaleństw masz już za sobą”. Trzydziestojednolatek należał niezmiennie od wielu lat do zespołu Bandini, dlatego nie przewidział, że od tego sezonu wiele się zmieni, zarówno w jego życiu prywatnym, jak i zawodowym. Przede wszystkim nie spodziewał się, że jako drugiego kierowcę jego team zatrudni największego wroga Noaha, czyli Santiago Alatorre. Mężczyzna zostanie zmuszony dzielić zespół z kolesiem, którego nie lubił. Ostro z nim rywalizował i miał ogromne zastrzeżenia, co do jego niebezpiecznego stylu jazdy, którym narażał innych uczestników wyścigów na kraksę. Na dodatek Santiago postanowił zabrać w trasę swoją dwudziestotrzyletnią siostrę, która zmieni w życiu Noaha dosłownie wszystko. To właśnie dzięki niej Slade zrozumie, czym jest miłość i co tak naprawdę znaczy słowo „kocham”. Doświadczy z nią uczucia, którego do tej pory nie miał okazji poznać…
Maya dopiero ukończyła studia na kierunku komunikacja, ale nie chciała póki co szukać stałej pracy. Postanowiła za to podróżować razem z bratem po świecie podczas jego pierwszego sezonu w nowym teamie. Zdecydowała się na ten wyjazd przede wszystkim ze względu na to, iż pragnęła lepiej poznać samą siebie i w pełni dorosnąć. Ciągle jeszcze poszukiwała życiowej drogi, dlatego też uznała, że będzie dotrzymywać Santiago towarzystwa podczas jego zmagań na torze F1, a zarazem zajmie się vlogowaniem. Na swoim kanale zamierzała publikować ciekawe wywiady z kierowcami, zza kulisowe smaczki dotyczące funkcjonowania zespołu Bandini, ale i nie tylko. Maya natomiast nie przewidziała, że w jej codzienność powoli zacznie wkradać się przystojny mężczyzna – rywal jej brata, który dzień po dniu będzie przywłaszczał sobie kolejne kawałki jej kruchego serca. „On był jak huragan, który schwytał mnie w oko cyklonu, dając fałszywe poczucie bezpieczeństwa, zanim wiatr znowu się zerwie. Katastrofalnym, nieustępliwym żywiołem, nadciągającym nieszczęściem”. Kobieta czuła się przy nim przytłoczona, pozbawiona kontroli i przepełniona pożądaniem. Jej ciało nie zamierzało słuchać upomnień mózgu, który ostrzegał ją, że Noah Slade oznaczał same kłopoty. „Zbliżenie się do niego byłoby złe z wielu powodów. Po pierwsze ledwo go znała. Był on też kolegą z zespołu jej brata, a do tego rywalem. I męską dziwką, która zaliczyła więcej numerków, niż było we wszystkich sezonach „The Bachelor””. Opieranie się Noahowi wymagało od niej wielkiego wysiłku, dlatego wiedziała, że w końcu przyjdzie taki moment, w którym ulegnie jego seksapilowi. Co z tego wyniknie? Czy Maya zdecyduję się w tajemnicy przed bratem nawiązać romans z ulubieńcem kobiet? Czy Noah złamie dwudziestotrzylatce serce? A może między nimi oprócz pożądania wytworzy się uczucie, którego oboje nie mieli jeszcze okazji w pełni doświadczyć?
.
Autorki bardzo rzadko poruszają w swoich książkach tematy dotyczące wyścigów Formuły 1. Naprawdę bardzo tego żałuję, gdyż od czasu, gdy zapoznałam się z serią „Driven” autorstwa K. Bromberg wprost uwielbiam sięgać po takie historie. Jakiś czas temu w moje ręce wpadły jeszcze powieści spod pióra Samanthy Towle, czyli „Revved” i „Revived, które również dotyczyły zmagań na torze wyścigowym i to by było na tyle, jeśli chodzi o teksty dotyczące F1, jakie miałam okazję przeczytać. Teraz do tego skromnego grona dołączył także pierwszy tom serii „Brudne powietrze”, o którym dzisiaj troszeczkę Wam opowiem. Gdy zobaczyłam w zapowiedziach „Zdławienie” wiedziałam, że ta książka na pewno znajdzie się w moich domowych zbiorach. Sięgając po nią nawet nie zdawałam sobie sprawy, iż to debiut zagranicznej pisarki, ale muszę stwierdzić, że ze swoją powieścią wkroczyła ona na Polski rynek w wielkim stylu. W żadnym wypadku nie poczułam, że to dopiero pierwsza książka Lauren Asher. Właściwie to nawet nie znalazłam tutaj wielu rzeczy, do których mogłabym się przyczepić. „Zdławienie” wywarło na mnie bardzo dobre wrażenie i już nie mogę się doczekać, aż w księgarniach pojawią się kolejne tomy tej serii. Ale po kolei. Ogromny plus należy się autorce za wykreowanie świetnych postaci, posiadających zalety, wady, jak i ludzkie problemy. W żadnym wypadku nie zostali oni wyolbrzymieni. Z łatwością ich polubiłam oraz współczułam w niektórych momentach. „Noah na co dzień był zarozumiałym facetem, niewzruszonym i kompletnie niezainteresowanym ludźmi dookoła, ale przy ojcu czuł się obdarty ze wszystkiego, zredukowany do mężczyzny pełnego słabości i z trudną przeszłością”. Jego postać od samego początku obdarzyłam ogromną sympatią i szczerze mówiąc Slade niezaprzeczalnie podbił moje serce. Pomimo tego, że dotąd uwielbiał szybkie życie, samochody, krążącą w żyłach adrenalinę i piękne kobiety był naprawdę niesamowitym mężczyzną. Jego poczucie humoru i słowne potyczki z innymi ludźmi, w tym również z Mayą wywoływały szeroki uśmiech na mojej twarzy. Pod maską ostatniego palanta i playboya skrywał wiele różnorakich twarzy, ale także swój wszechogarniający ból. Noah potrafił być sentymentalny, słodki, a jednocześnie uwodzicielski. Potrzebował bliskości drugiego człowieka, której nigdy nie doświadczył, nawet ze strony własnych rodziców. Większości osób wydawało się, że wiódł on wprost idealne życie, co wcale nie było prawdą. Slade borykał się bowiem z wieloma problemami, między innymi z apodyktycznym ojcem, który karał go zawsze wtedy, gdy podczas jakiegoś wyścigu nie zajął pierwszego miejsca. Nicholas Slade złamał go i zniszczył na wiele różnych sposobów, odebrał mu również mnóstwo pięknych chwil. Aczkolwiek Mai stopniowo, kawałek po kawałku udawało się odbudować jego pokiereszowaną duszę. To właśnie z nią spędził niezapomniane momenty i stworzył nowe wspomnienia, których już nikt, nigdy nie będzie mógł go pozbawić. To właśnie dla niej Noah próbował się zmienić, otworzyć na nieznane mu dotąd uczucia i zrozumieć na czym polegała miłość. „Maya dała mu nowe życie, nie chciała koniecznie go poukładać i akceptowała wszystkie te niepasujące części jego osobowości”. Kobieta pragnęła, aby Noah stał się lepszym człowiekiem: dla niej, dla siebie i dla całego świata.
Maya również została bardzo dobrze wykreowana. Oczywiście momentami troszeczkę mnie denerwowało jej zachowanie, jak i niezdecydowanie, co do relacji z Noahem, ale powiedzmy, że mogę wyjątkowo w obliczu tej naprawdę dobrej fabuły przymknąć na to oko. Panna Alatorre była piękna, wygada i ambitna. Poszukiwała właśnie swojej życiowej drogi, ale na pewno nie spodziewała się, że zacznie kroczyć nią razem z zarozumiałym kierowcą bolidu. Ich relacja od początku jawiła mi się jako taki zakazany owoc, którego nie powinni zrywać, a jednak pokusa okazała się silniejsza. „Noah sprawiał, że wszystko w niej szwankowało, ze zdrowym rozsądkiem włącznie”. Dziewczyna powinna trzymać się od niego z daleka, ale nie dało się ukryć, iż chemia między nimi od samego początku była wręcz elektryzująca, a z każdym kolejnym rozdziałem przybierała tylko na sile oraz stawała się coraz bardziej intensywna. Muszę też podkreślić, że już dawno nie czytałam książki, w której tak dobrze zostało opisane stopniowo rozwijające się uczucie między bohaterami. Ich miłość nie wzięła się znikąd, z każdym dniem napięcie między nimi rosło, aż do momentu, w którym nastąpił wybuch. Na koniec zostawiłam sobie temat wyścigów, które tutaj nie stanowiły tylko dodatku do fabuły lecz były jej integralną częścią. Czułam w „Zdławieniu” pasję. Widać było, że autorka wiedziała, o czym piszę i pokusiła się o naprawdę dobry research dotyczący F1. Mogliśmy dzięki tej historii przez kilka godzin poczuć się niczym kierowcy bolidów i zapoznać się ze światem, w którym rządzą: rywalizacja, adrenalina, wielkie pieniądze, sława, kobiety, ale i lejący się butelkami szampan.
.
„Zdławienie” to rewelacyjna historia, która spodoba się każdemu wielbicielowi romansów. Co prawda, nie zabrakło tutaj pewnych schematów, ale mimo tego i tak uważam, że ta książka wyróżniła się z tłumu i miała w sobie „to coś”. Znajdziemy tu też mnóstwo scen pełnych humoru, potyczek słownych i przekomarzań między bohaterami. Lauren Asher posługiwała się lekkim oraz przyjemnym stylem, dzięki czemu mimo sporej objętości szybciutko uporałam się z tym tytułem. Na dodatek pisarka miała naprawdę świetny pomysł na fabułę, za co otrzymuję ode mnie ogromnego plusa. Pierwsza część serii „Brudne powietrze” to przede wszystkim opowieść o poszukiwaniu tej właściwej życiowej ścieżki; o pracy będącej jednocześnie pasją; o wsparciu oraz presji ciążącej na zawodnikach F1. Autorka poruszyła również temat braku miłości ze strony rodziców, trudnego dzieciństwa oraz przedstawiła obraz toksycznej relacji. „Zdławienie” to książka pełna przyjaźni, miłości, nienawiści oraz napięcia i to nie tylko tego seksualnego. Nie zabrakło tutaj momentów zarówno romantycznych, słodkich, jak i tych mrożących krew w żyłach. Dodam jeszcze, że sceny erotyczne zostały fenomenalnie napisane: ostro, gorąco, a zarazem namiętnie. Nie były w żadnym wypadku wulgarne czy też niesmaczne. Ten tekst wywołał we mnie niezliczone ilości emocji oraz zapewnił mi mnóstwo niezapomnianych wrażeń. Szczerze mówiąc jestem nim wprost oczarowana! W tym przypadku nie pozostaje mi nic innego, jak tylko serdecznie polecić Wam „Zdławienie”. Mam nadzieję, że skusicie się na ten tytuł i będziecie się przy nim świetnie bawili!
🏎️"Miłość nie stawia warunków. Żadnych "jeśli", "a" czy "ale". Powinna czynić cię lepszym człowiekiem, nie dlatego, że musisz się nim stać, ale dlatego, że chcesz".
.
.
Jesteście gotowi na to, aby poznać tajniki ze świata kierowców Formuły 1? Chcecie zagłębić się w codzienność mężczyzn będących nieustannie w trasie, zwiedzających świat, uczęszczających na liczne konferencje...
🌸"Życie nie jest niewyczerpanym źródłem – kończy się, a najlepsze dla każdego jest nauczyć się tak właśnie je traktować, bo każdy oddech jest cennym darem, którego nie powinniśmy marnować".
.
.
Fabularnie ulokowana w klimatycznym miasteczku, wypełniona dzikimi kwiatami symbolizującymi odrodzenie, naszpikowana chwytającymi za serce cytatami. Dająca nadzieję, ale jednocześnie wyzbyta z jakichkolwiek emocji, ciekawych zwrotów akcji, a także pozbawiona autentyczności, realności. Naznaczona bólem, smutkiem, stratą, żalem historia obrazująca, iż wydarzenia z przeszłości wpływają na nasz umysł i podejmowane w przyszłości decyzje. Ta zadziwiająca swoją słodkością, nużąca, monotonna, schematyczna, mdła, przerysowana opowieść pokazuję, że trauma potrafi zakorzenić się naprawdę głęboko, w wyniku czego czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak mocno na nas oddziałuje.
.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Micalei Smeltzer do udanych nie należało. Inni czytelnicy swego czasu wylewali morze łez podczas lektury “Wytrwałości dzikich kwiatów”, natomiast po mnie jej treść spłynęła niczym woda po kaczce. Dodatkowo czułam się zażenowana sztywnym stylem pisania autorki oraz sztucznymi, wręcz teatralnymi scenami rozgrywającymi się pomiędzy głównymi bohaterami. Pomimo tego postanowiłam podarować pisarce jeszcze jedną szansę, lecz teraz z ręką na sercu mogę stwierdzić, iż żałuję, że podjęłam taką, a nie inną decyzję. Pierwsza część tej dylogii była w moim odczuciu słaba, ale drugi tom to już naprawdę jakieś totalne nieporozumienie. Chciałabym, aby ktoś mi wytłumaczył, o czym opowiada “Odrodzenie dzikich kwiatów”, gdyż według mnie to po prostu książka o niczym. Wyprana z emocji i większego sensu, niedopracowana, płasko nakreślona publikacja, w której akcja toczyła się jak po sznurku, od punktu do punktu. Nie będę ukrywać, iż oprócz oprawy graficznej nie dostrzegłam w tym cyklu żadnych pozytywnych aspektów.
.
Do niekwestionowanych minusów “Odrodzenia dzikich kwiatów” tak jak w przypadku poprzedniego tomu zaliczam przerysowaną, pretensjonalną, nierealistyczną kreację postaci. Od rozstania Salem z Thayerem minęło już sześć lat, więc trwałam w przekonaniu, iż protagonistka przez ten czas zdążyła dorosnąć, zmądrzeć, ale nic bardziej mylnego! Nadal zachowywała się jak malutkie dziecko błądzące we mgle. Panna Matthews to osoba tak bardzo nieczuła, oderwana od rzeczywistości, egoistycznie postępująca, niedojrzała, naiwna, toksyczna, że aż mnie to przerażało. Myślała wyłącznie o siebie, nie zwracała uwagi na to, iż swoim zachowaniem krzywdziła również inne osoby. W poprzedniej części potwornie traktowała swojego chłopaka Caleba. Bez mrugnięcia okiem okłamywała go, zdradzała, za to tutaj nieustannie łamała mu serce i bawiła się jego uczuciami. Powiem Wam, że po ludzku było mi go żal. Ten mężczyzna powinien ją nienawidzić, a jednak zawsze okazywał jej dobroć, na którą notabene nie zasługiwała. Salem długo czuła się zagubiona, nie wiedziała, kim chce być w przyszłości, ale o dziwo, w tym tomie wreszcie odnalazła swoje powołanie. Kto by się spodziewał, iż jej życiową misją okażą się babeczki, a konkretnie rzecz ujmując cukiernia o nazwie “Słoneczne Babeczki”. Powiem Wam, że autentycznie mnie to rozśmieszyło. Moim zdaniem bohaterka powinna jeszcze sprzedawać w swoim lokalu dietetyczną colę i świeczki – wtedy miałaby już w asortymencie wszystkie rzeczy kojarzące mi się z jej osobą.
.
Relacja protagonistów była płytka niczym woda w kałuży. Brakowało w niej większych emocji, głębi czy chociażby silnej fascynacji. Podobno tę dwójkę połączyło coś rzadkiego, pięknego, cennego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, ale ja osobiście tego nie czułam. Autorka nie zbudowała między nimi odpowiedniego napięcia, nie poświęciła im wystarczającej ilości uwagi, aby ich związek stał się w moich oczach wiarygodny. Nie dostrzegłam pomiędzy nimi ani chemii, ani pasji, ani tym bardziej tej ich wielkiej miłości.
.
Sześć lat temu Salem zakochała się w Thayerze mocno i szybko, ale on w trudnych dla niego chwilach odepchnął ją, dotkliwie zranił, złamał jej serce. Po tych wydarzeniach rzeczywistość panny Matthews uległa nieodwracalnej zmianie: odeszła, zaczęła na nowo, wyszła za innego, jednak nigdy nie zapomniała o swoim poprzednim mężczyźnie. Pewna sytuacja zmusiła ją do niezwłocznego powrotu do domu rodzinnego, co oznaczało konfrontację z trudną przeszłością. Jak się szybko okazało miłości głównych bohaterów nie osłabił ani czas ani odległość, a co najciekawsze rzekomo ich wzajemne przyciąganie tylko się nasiliło.
.
“Na świecie istnieją różne rodzaje miłości, a ta łącząca mnie z Thayerem nie gaśnie pod wpływem czasu, odległości czy czegokolwiek innego. Moglibyśmy mieszkać na różnych kontynentach, a ona wciąż by istniała w tej formie”.
.
Thayer po śmierci najbliższej mu osoby miał zdruzgotane serce, którego już nie dało się w pełni naprawić. W dodatku przed laty odtrącił miłość swojego życia, gdyż wydawało mu się, że postępuje słusznie. Ponowne spotkanie z Salem uświadomiło mu, iż ciągle był w niej zadurzony. Odkąd wróciła do miasteczka znów mógł oddychać pełną piersią. Wcześniej żył z dnia na dzień, a teraz żył każdym dniem. Protagonista w pewnym momencie powiedział, że powinien skontaktować się z ukochaną już dawno temu, ale co najlepsze kilka stron wcześniej pojawiła się wzmianka o tym, iż dzwonił i pisał do niej tylko ona zmieniła numer. To w końcu próbował nawiązać z nią kontakt na przestrzeni lat czy nie? Powiem Wam, że się w tym wszystkim pogubiłam.
.
“Salem powiedziała mi kiedyś, że chciałaby posiadać wytrwałość dzikich kwiatów. Pragnęła wzrastać i rozkwitać bez względu na to, co zgotuje jej życie. I tak właśnie zrobiła. Jeśli ona jest wytrwała jak dzikie kwiaty, ja się odradzam jak one”.
.
Nie dociera do mnie też, dlaczego protagoniści zachowywali się tak, jakby przez te sześć lat, gdy się nie widzieli nic się nie wydarzyło. Rozumiem, że chcieli iść do przodu, zapomnieć o popełnionych błędach, ale litości, Salem ukrywała przed Thayerem córkę, a on zdawał się nie mieć jej tego za złe. Ona mu wybaczyła, on jej wybaczył i z prędkością światła wrócili do tego, co kiedyś zbudowali. Na moje oko zbyt łatwo, zbyt szybko oboje wymazali z pamięci wzajemnie wyrządzone sobie krzywdy.
.
Cykl “Wildflower” powinien kojarzyć mi się głównie z silnymi emocjami, bólem, cierpieniem, żalem, a wiecie, co pierwsze przychodzi mi na myśl, gdy przywołuję go w pamięci – babeczki, dietetyczna cola i świeczki. Te powieści mogą przypaść do gustu wielbicielom motywu age gap czy second chance, a także fanom małomiasteczkowych romansów. Niestety mnie one nie zachwyciły. Męczyłam się z nimi łącznie ponad miesiąc i szczerze mówiąc naprawdę żałuję, iż sięgnęłam po tę serię, gdyż tylko straciłam na nią swój cenny czas. Przynajmniej utwierdziłam się w przekonaniu, że książki Micalei Smeltzer to nie moja bajka, co za tym idzie nowości spod jej pióra z pewnością będę omijać szerokim łukiem.
🌸"Życie nie jest niewyczerpanym źródłem – kończy się, a najlepsze dla każdego jest nauczyć się tak właśnie je traktować, bo każdy oddech jest cennym darem, którego nie powinniśmy marnować".
więcej Pokaż mimo to.
.
Fabularnie ulokowana w klimatycznym miasteczku, wypełniona dzikimi kwiatami symbolizującymi odrodzenie, naszpikowana chwytającymi za serce cytatami. Dająca...