-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
-
ArtykułyNowe „444” Macieja Siembiedy – przeczytaj zupełnie inny początek książki!LubimyCzytać2
-
Artykuły„Wisława Szymborska jest najczęściej czytaną poetką w naszym kraju”. Nie chodzi o PolskęAnna Sierant10
-
Artykuły„Ślady nocy”: sztuka przetrwania wg najmłodszej autorki nominowanej do Nagrody BookeraSonia Miniewicz4
Biblioteczka
2024-04-27
2024-04-25
Lubię, gdy w książkach już samo miejsce akcji odgrywa znaczącą rolę i mogę dowiedzieć się czegoś nowego o danym miejscu lub zostać zainspirowana do jego odwiedzenia, gdy spodoba mi się na stronach książki. W przypadku tej powieści sama autorka zwiedzając okolice Jeziora Czorsztyńskiego uznała, że to będzie dobre miejsce na osadzenie w niej kryminału.
Kojarzyłam z lekcji geografii fakt tworzenia sztucznych jezior, ale nigdy nie zgłębiałam się w to, że wybierając teren pod takie jezioro mógł ktoś tam mieszkać i trzeba ludzi przenieść w inne miejsce, odbierając im kawałek przeszłości. Za to właśnie uwielbiam poznawać nowe historie, które uwrażliwiają mnie na problemy, nad którymi wcześniej nie przyszło mi do głowy się pochylić. Po części, chociaż sama fabuła w książce jest fikcyjna to można powiedzieć, że napisało ją samo życie, bo raz, że miejsce akcji i to co się tam działo jest prawdziwe to jeszcze jeden z elementów kryminalnej fabuły też miał miejsce w rzeczywistości, a możemy się tego dowiedzieć od autorki w przedmowie.
Akcja książki jest podzielona dwutorowo, bo obok morderstw, które dzieją się współcześnie, dostajemy wstawki z czasów przenosin wsi pod jezioro i tego co się tam działo podczas prac archeologicznych i przenosin m.in. cmentarza. Im dalej tym się okazuje, że historia odkryta w kościach sięga jeszcze dalej w przeszłość, w której swój udział mieli mieszkańcy wsi. Wiąże się to wszystko z dusznym klimatem tajemnicy, którą ukrywają okoliczni mieszkańcy. Podobało mi się zrobienie z głównej postaci pisarza, który osiedla się w Czorsztynie świeżo po wyjściu z więzienia. Igor nie jest kryształową postacią i nie bawi się w domorosłego detektywa z własnej inicjatywy, a po prostu został wciągnięty w to co się dzieje i stara się w tym odnaleźć. Rozwiązanie wszystkich wątków było ciekawe, chociaż przyznaję, że trochę bez elementu zaskoczenia, bo zwracając uwagę na dwa zdarzenia domyśliłam się kto jest winny zabójstw kobiet.
Też nie mogę napisać, że było to bardzo wprost opisane, a przecież wręcz trzeba powoli odkrywać karty, więc nie uważam tego za błąd, a raczej to po prostu moja dobra spostrzegawczość na pewne sygnały. Doceniam tę książkę za ciekawe miejsce akcji i przemyślane połączenie wątków.
Lubię, gdy w książkach już samo miejsce akcji odgrywa znaczącą rolę i mogę dowiedzieć się czegoś nowego o danym miejscu lub zostać zainspirowana do jego odwiedzenia, gdy spodoba mi się na stronach książki. W przypadku tej powieści sama autorka zwiedzając okolice Jeziora Czorsztyńskiego uznała, że to będzie dobre miejsce na osadzenie w niej kryminału.
Kojarzyłam z lekcji...
2024-04-22
Dobrze poprowadzony thriller powinien powodować zagięcie czasoprzestrzenne, tym w jaki sposób odczuwamy przy nim czas. Gdy mamy wrażenie, że minęła godzina, a tak naprawdę minęły ponad trzy i właśnie poznaliśmy zakończenie.
Pod tym względem bardzo lubię ten gatunek i nie ukrywam, że lubię książki w klimacie, który tworzy np. Harlan Coben czy B.A. Paris. Już jakiś czas nie miałam okazji poczuć właśnie takiego totalnego wciągnięcia, gdzie kartki uciekają mi spod palców, a ja w myślach stopuję siebie, by czytając za szybko nic mi nie umknęło. „Złe dziecko” przypomniało mi ten pęd, nad którym ciężko zapanować.
Historia zawarta w książce skupia się na dwóch płaszczyznach czasowych. Po pierwsze poznajemy małą Hannah, która od dzieciństwa zaczyna przejawiać zachowania socjopatyczne. Jej rodzice są tym bardzo zaniepokojeni, ale okazuje się, że nie mogą z tym nic zrobić, ponieważ sami są obarczeni tajemnicą, która mogłaby doprowadzić do ich skazania. Na dodatek ich tajemnicę w dzieciństwie poznaje Hannah, która zaczyna tą wiedzą terroryzować rodziców, stając się jeszcze bardziej bezkarna.
Dzieje się to w latach 80 i 90 XX wieku, a drugą osią czasu jest rok 2017. W tym czasie dochodzi do porwania młodego mężczyzny i śledzimy poczynania jego dziewczyny i rodziny, by go odnaleźć. Już na wczesnym etapie możemy przypuszczać połączenie tych dwóch wątków, ale autorka świetnie wyczuła momenty, w których odkrywać przed nami kolejne elementy układanki. Nie pojawiło się za szybko, ale też i nie czekała nadmiernie, by ujawnić co i jak.
Dobrze sobie poradziła z wyjaśnieniem wszystkiego i też nie zapomniała o tym, że skoro już komuś przypisała jakieś podejrzane zachowania, to potem je wyjaśniła nawet, gdy było już po głównej sprawie. Jednocześnie nie mogę napisać, że byłam zaskoczona całością, bo nie przypominam sobie niczego co by wywołało we mnie duże zdziwienie, jednak to była dobrze napisana książka z logicznymi wyjaśnieniami i bardzo mnie wciągnęła. Może i trochę z cyklu tych co się zaraz zapomni, ale tych dobrych, a nie złych, a już na pewno nie nudnych. 🔥
Dobrze poprowadzony thriller powinien powodować zagięcie czasoprzestrzenne, tym w jaki sposób odczuwamy przy nim czas. Gdy mamy wrażenie, że minęła godzina, a tak naprawdę minęły ponad trzy i właśnie poznaliśmy zakończenie.
Pod tym względem bardzo lubię ten gatunek i nie ukrywam, że lubię książki w klimacie, który tworzy np. Harlan Coben czy B.A. Paris. Już jakiś czas nie...
2024-04-13
Książki mają magiczną moc przenoszenia w czasie, bo podczas czytania tej książki czułam się jakbym cofnęła się do nastoletnich lat, gdy namiętnie czytałam takie serie jak „Zmierzch”, „Akademia wampirów” czy „Upadli”.
Biorąc do ręki „Black Bird Academy” nie zdawałam sobie sprawy jak głęboki mam sentyment do tego typu historii. I chociaż ostatnio zaczęto używać słowa: „romantasy” na połączenie romansu z fantastyką, to ja już dawno takie książki czytałam tylko nie było dla nich odpowiedniej nazwy. 😆
Nakreślam wam tę sytuację, dlatego żebyście wiedzieli skąd bierze się mój pozytywny odbiór tej książki, chociaż obok przebija się do głosu rozsądek, że sama książka nie była mocno odkrywcza. Autorka tworząc szkołę dla egzorcystów, która szkoli adeptów do tego, by tropili i pozbywali się demonów i innych upiorów, mimo wszystko czerpie dużo motywów, które są już nam ogólnie znane, a przynajmniej mi, która niejedną książkę w takim klimacie czytała. Oczywiście dodaje swoje stwory i pomysły, ale nie na tyle, bym uznała tę książkę za odkrywczą. To co spotyka główną bohaterkę po spotkaniu z demonem też nie jest mi obce, chociaż muszę przyznać, że sama kreacja bohaterki mi się podobała tym jak zadziorną postacią była i mimo całej nieciekawej dla niej sytuacji się nie poddawała. Plus też za jej duże poczucie humoru, które było bardziej sarkastyczne.
Nawet fajnie, że w tej części było więcej akcji niż romansu, chociaż autorka tak budowała napięcie w relacji głównych bohaterów, że już chciałam, by popchnęła dalej relację Leaf i Falco, który jest jednym z najlepszych egzorcystów.
À propos Leaf i jej „demona" to tak trochę przeczuwałam, że nie będzie tak mrocznie jak się na początku wydawało, ale nie mogę tego wskazać jako wady, bo przecież większość tego typu książek, gdzieś się tam stara obróć akcję w bardziej pozytywną stronę. Dobrze jednak, że są momenty, które autorka pozostawiła jako mocniejsze.
Zakończenie dało mi połowiczną satysfakcję, bo demoniczna akcja była w porządku i nawet lekko mnie zaskoczyła obrotem, ale samiuteńka końcówka z relacją bohaterów wprowadziła wątek, za którym nie przepadam.
Jednak przez to wszystko przebija się taki mój własny nastoletni sentyment do tego typu historii i to był dobrze spędzony czas, który z chęcią przedłużę za sprawą kolejnych tomów.
Książki mają magiczną moc przenoszenia w czasie, bo podczas czytania tej książki czułam się jakbym cofnęła się do nastoletnich lat, gdy namiętnie czytałam takie serie jak „Zmierzch”, „Akademia wampirów” czy „Upadli”.
Biorąc do ręki „Black Bird Academy” nie zdawałam sobie sprawy jak głęboki mam sentyment do tego typu historii. I chociaż ostatnio zaczęto używać słowa:...
2024-04-06
Czwarta część „Szczurów Wrocławia” dzieje się dwa tygodnie po wydarzeniach z pierwszej części, czyli pierwszego przypadku, gdy zmarli wracają do żywych. Horda zombie opanowuje Wrocław i tylko nielicznej garstce osób udaje się przeżyć. Robert J. Szmidt skonstruował tak świat, że poradzenie sobie z plagą zombie wydaje się praktycznie niemożliwe, ale ludzie za wszelką cenę starają się opracowywać metody na to, by oczyszczać ulice z nieumarłych. Przez te dwa tygodnie świat, który wszyscy znali został zniszczony, a Ci, którzy nie chcą dołączyć do grona powiększającego się w szybkim tempie nieumarłych, muszą dostowawać się do sytuacji i kombinować jak przetrwać.
Autor po raz kolejny postanowił stworzyć żywego antybohatera, którego za swoje czyny względem ludzi mamy ochotę rozszarpać. Myślałam, że dorównanie do gangu Sprychy, którego poznaliśmy w „Kratach” będzie trudne, ale Robert J. Szmidt świetnie sobie radzi w wykreowaniu postaci grubo ciosanymi złem. Tutaj jeszcze dochodzi ten aspekt, że tam, gdzie ludzie nie spodziewali się po więźniach skazanych za morderstwa niczego dobrego, tak tutaj zła jest jedna osoba, ale która w łatwy sposób potrafi do siebie przyciągnąć nieświadomych niczego ludzi ofertą pomocy w wydostaniu się z miasta i znalezieniem bezpieczniego miejsca.
Nie myślcie, że to już koniec „nowości”, które serwuje nam autor, bo obok ludzkich zwyroli, wygłodniałych psów, które rzucają się na ludzi i hordy zombie pojawią się Rosjanie, którzy chcą przejąć miasto. W książce dostajemy pokaz tego jak rosyjskie wojsko jest dobre w manipulacji swoimi ludźmi. Co jest bardzo aktualnym obrazem.
Ten tom nie byłby pełnoprawną częścią tej serii, gdyby nie jej w większości fatalistyczny wydźwięk, ale zakończenie wreszcie daje jakiś powód do poczucia sukcesu, chociaż nie obyło się bez ofiar. Podziwiam pomysły i wykonanie, które autor włożył w ten tom. Wstępnie kolejna część pojawi się dopiero za rok, ale już jest na mojej liście książek do przeczytania.
Czwarta część „Szczurów Wrocławia” dzieje się dwa tygodnie po wydarzeniach z pierwszej części, czyli pierwszego przypadku, gdy zmarli wracają do żywych. Horda zombie opanowuje Wrocław i tylko nielicznej garstce osób udaje się przeżyć. Robert J. Szmidt skonstruował tak świat, że poradzenie sobie z plagą zombie wydaje się praktycznie niemożliwe, ale ludzie za wszelką cenę...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-04
To nie było moje pierwsze spotkanie z twórczością Anety Jadowskiej, jednak wcześniej nie czytałam od niej komedii kryminalnej, więc i tak mogłam się poczuć jakbym sprawdzała ją pierwszy raz. Pisząc te słowa uśmiecham się przed ekranem komputera, bo z ogromną radością mogę zaliczyć komedię kryminalną autorki do wąskiego grona tych, które mi odpowiadają poczuciem humoru, brakiem niezrozumiałych zachowań ze strony bohaterów i nie zabieraniem powagi tam, gdzie potrzeba. Umieszczaniem żartu w naturalnych sytuacjach, a nie stworzonych na siłę pod śmieszność.
Bawiłam się prześwietnie. 😍
Z tym gatunkiem mam zawsze nie lada problem, a jednak staram się poznawać nowe, bo potem trafiam na kogoś kto mi w pełni odpowiada i przerasta moje oczekiwania. Już dawno nie pamiętam, by któraś z komedii podobała mi się tak mocno jak ta. Na pewno będę nadrabiać poprzednią serię kryminalną autorki, która również dzieje się w Ustce.
Dużym atutem książki jest jej nadmorska lokalizacja i wiekowy opuszczony dom, który dziedziczy główna bohaterka Nina. Dokładając do tego włamanie i trupa wraz z podejrzeniami kierowanymi w stronę Niny robi się nieprzyjemnie dla naszej bohaterki. Jednak może liczyć na wsparcie przyjaciółek, które niczym walkirie przybywają jej z odsieczą. Fajnym wątkiem jest to, że kobiety poznały się na czacie dla pisarek, bo Nina ma marzenie wydać książkę, a Zuza i Agata już są poczytnymi autorkami. Ciekawie też obserwować jaki wpływ na ich postrzeganie i sposób pracy ma to, że Agata publikuje powieści pod własnym nazwiskiem, a Zuza ma dwa pseudonimy. Ze swoim pisarskim zmysłem podejmują się dowiedzenia po co ktoś włamywał się do opuszczonego domu.
Barwnie wykreowane postacie, ciekawa fabuła, żarty sytuacyjne i popkulturalne, które mnie ubawiły, przyjemnie dodany wątek romantyczny głównej bohaterki, pies, który szeka tak, jakby śpiewał piosenki Dolly Parton 😆 i policjanci, którzy nie są tępi i potrafią się przyznać do błędu.
Jeżeli szukacie czegoś luźniejszego to sprawdźcie Gracje z Ustki.
To nie było moje pierwsze spotkanie z twórczością Anety Jadowskiej, jednak wcześniej nie czytałam od niej komedii kryminalnej, więc i tak mogłam się poczuć jakbym sprawdzała ją pierwszy raz. Pisząc te słowa uśmiecham się przed ekranem komputera, bo z ogromną radością mogę zaliczyć komedię kryminalną autorki do wąskiego grona tych, które mi odpowiadają poczuciem humoru,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-02
„Zło rozkwita wiosną” dopełniła taką nieoficjalną serię w serii jubileuszowej. Z okazji 100. rocznicy wydania pierwszej książki Agathy Christie możemy zbierać jubileuszowe wydania jej książek. Od samej rocznicy minęły co prawda 4 lata, ale czy to nie cudowne, że razem z tym wydaniem jeszcze wzrosła popularność książek autorki i na prośbę czytelników i ich zaangażowania oferta tych wydań stale się powiększa. 😄
Jeżeli chodzi o moje sformułowanie seria w serii to mam na myśli to, że wydawnictwo pokusiło się o stworzenie specjalnie do tych wydań zbiorów opowiadań, które są wybierane z innych zbiorów autorki, by stworzyć z nich motyw pór roku. Teraz wszystkie pory roku mamy już w komplecie. Zdaję sobie sprawę, że dobór opowiadań pod konkretny motyw, gdy nie jest za to odpowiedzialna autorka może być trudny, ale pod względem pogodowym udał się tutaj osobom za to odpowiedzialnym.
Jednak same opowiadania nie do końca mnie porwały. Jakbym miała je uplasować w tym jak mi się podobały patrząc się po ocenach poprzednich pór roku to są na równi ze „Zbrodnie zimową porą”, czyli niestety najniżej, ale to wcale nie oznacza, że mi się nie podobały, bo to jednak Christie, która jest dla mnie komfortową twórczynią. Tylko chcę wam zobrazować porównanie, które mi się nasuwa. I oczywiście, że jeżeli lubicie twórczość autorki to te opowiadania dadzą wam to co się u niej ceni.
W środku znajduje się 12 opowiadań i jak mam wskazać te, które dla mnie wypadły najlepiej pod różnym względem to uśmiałam się na rozwiązaniu sprawy, którą rozwiązywali Tommy i Tuppence, zaciekawiła mnie najbardziej sprawa rozgrywająca się po części w pociągu z tajemniczą nieznajomą i powrót do dobrze sobie znanego opowiadania ze zbioru „Tajemnica gwiazdkowego puddingu”, który uświadomił mnie w tym, że jak coś jest dobre to nawet jak się to czyta drugi raz to nadal jest dobre. Christie jak to Christie, ale jednak na tle innych książek czuję, że daję 6/10.
„Zło rozkwita wiosną” dopełniła taką nieoficjalną serię w serii jubileuszowej. Z okazji 100. rocznicy wydania pierwszej książki Agathy Christie możemy zbierać jubileuszowe wydania jej książek. Od samej rocznicy minęły co prawda 4 lata, ale czy to nie cudowne, że razem z tym wydaniem jeszcze wzrosła popularność książek autorki i na prośbę czytelników i ich zaangażowania...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-23
Czwarta książka autorki i tak się składa, że to również czwarta książka spod jej ręki, którą przeczytałam. Przez to mimowolnie mam swój własny ranking, który do tej pory był w miarę wyrównany pod tym względem, że drobne niuanse decydowały o mojej większej sympatii do danego tytułu, bo wszystkie były na dobrym poziomie. A tu niespodziewanie (a może spodziewanie) pojawił się tytuł, który zdecydowanie wysunął się na pierwsze miejsce. ⭐
„Za zasłoną milczenia” skupia się na powrocie do życia na wolności. Wolności oddanej dobrowolnie w zakonie i wolności pozbawionej wyrokiem skazującym na pobyt w więzieniu. Uzmysławia jak trudno odnaleźć się w obecnej rzeczywistości, gdy w życiu doświadcza się izolującej przerwy od społeczności.
Z perspektywy Klary dowiadujemy się jak czas zmienia wartość podjętej decyzji i ile trzeba mieć odwagi, by zdecydować się zawrócić z obranej drogi. Dorota szukając bezpiecznego miejsca dla siebie i siostry trafia w jeszcze gorsze niebezpieczeństwo. Wieloletnia przemoc domowa kończy się śmiercią męża. Wymiar sprawiedliwości skazuje ją na pobyt w więzieniu, a jej nastoletni syn zostaje pod opieką siostry.
Bodźcem Klary w opuszczeniu zakonu jest śmierć brata, a Dorota wychodzi z więzienia warunkowo. Ich drogi połączy mały nadmorski pensjonat i początkowa obopólna niechęć zmieni się w zrozumienie, że punkt życia, w którym obie są wiele się od siebie nie różni. Obie czują się poza marginesem przyjętego życia.
Warto zwrócić uwagę na psychologiczne dopracowanie wszystkich występujących postaci, bo obok Klary i Doroty jest jeszcze mocna perspektywa Joanny, wdowy po bracie Klary, która ugrzęzła w decyzjach męża oraz Weroniki, siostry Doroty, która opiekując się synem Doroty rekompensuje sobie pragnienie bycia mamą.
Książki Żanety Pawlik mają to do siebie, że skłaniają do refleksji. Tutaj po raz kolejny zastanawiam się dlaczego każdy wie lepiej jak powinniśmy żyć i jak odejście od przyjętej normy skazuje nas na ostracyzm ze strony innych. Najgorsze w tym jest to, że często to właśnie bliscy nas najbardziej odtrącają.
Autorka lubi w swoich książkach zostawić mocno otwarte zakończenia, a tutaj jest inaczej, bo bardziej zamknięcie, chociaż to dopiero początek nowej drogi wszystkich bohaterów. ✨️
Czwarta książka autorki i tak się składa, że to również czwarta książka spod jej ręki, którą przeczytałam. Przez to mimowolnie mam swój własny ranking, który do tej pory był w miarę wyrównany pod tym względem, że drobne niuanse decydowały o mojej większej sympatii do danego tytułu, bo wszystkie były na dobrym poziomie. A tu niespodziewanie (a może spodziewanie) pojawił się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-21
Nie ukrywam, że otwierając paczkę z tą książką i widząc prawie 700 stron do przeczytania oczy mi się zaświeciły. Adekwatnie do tematu jednak nie były to gwiazdy, a płonący ogień z wizerunkiem zombie 🔥🧟♀️ (chociaż kto czytał ten wie, że to połączenie w Szczurach Wrocławia nie jest dobrym rozwiązaniem).
Jestem totalnie zajarana tą serią i „Kraty” tylko mnie w tym umocniły. Widzę tu zmianę w budowie narracji pod względem zmniejszenia ilości bohaterów i większego czasu na rozbudowanie jakiegoś wątku, co może przypaść do gustu wszystkim tym, którym w pierwszej części nie odpowiadało chaotycznego natężenie wszystkiego, a w szczególności bohaterów. Dla mnie w „Chaosie” była w tym wszystkim metoda, ale rozumiem, że nie każdy mógł się w pełni odnaleźć. Dlatego warto dać szansę krótszemu „Szpitalowi”, ale też warto zobaczyć, że dużo obszerniejsze „Kraty” też są trochę inne od „Chaosu” pod tym względem.
Na początku ponownie przenosimy się w czasie fabuły do 10 sierpnia 1963 roku obserwując tym razem poczynania w zakładzie karnym. Jednak tym razem cofnięcie się jest tylko na jakiś czas, bo oprócz więzienia możemy potem obserwować kolejne dni sierpnia i działania w lokalizacjach znanych z „Chaosu”. Razem z bohaterami odkrywamy nowe właściwości zombie, które nie zapowiadają się optymistycznie. Autor zdecydowanie nie patyczkuje się pod tym względem i każda kolejna wiadomość dotycząca transformacji i tego jak zachowują się później nieumarli, utrudnia życie tym, którym udało się przetrwać.
Jednak siłą napędową strachu w tej części są przede wszystkim ludzie, którzy nie potrzebują wzbudzać strachu przemianą. Mowa tu o najgorszych więźniach zakładu karnego, którzy grasując po ulicach Wrocławia dopuszczają się makabrycznych czynów. Autor tworząc bandę Sprychy stworzył tak przerażających bohaterów, że ja jako czytelniczka życzyłam im tylko, by ich koniec był równie bolesny jak to co zgotowali niewinnym ludziom.
Ludzkie zło pozbawione granic plus rozrywające ludzi na strzępy zombie to naprawdę przerażająca mieszanka. I jak nie sądziłam, że da się jeszcze bardziej podkręcić zło w tej serii to autor pokazał mi, że się da.
Końcowe cmentarne odkrycia też nie zwiastują niczego dobrego. Pomysł na kierunek tej serii jest naprawdę spektakularny, więc wyczekuję kolejnych tomów. 🔥
Nie ukrywam, że otwierając paczkę z tą książką i widząc prawie 700 stron do przeczytania oczy mi się zaświeciły. Adekwatnie do tematu jednak nie były to gwiazdy, a płonący ogień z wizerunkiem zombie 🔥🧟♀️ (chociaż kto czytał ten wie, że to połączenie w Szczurach Wrocławia nie jest dobrym rozwiązaniem).
Jestem totalnie zajarana tą serią i „Kraty” tylko mnie w tym umocniły....
2023-07-08
Nawet najgorsza prawda jest lepsza od niewiadomej, która nie pozwala iść do przodu tym co zostali...
Ciało młodej kobiety zostaje odnalezione praktycznie zaraz po dokonaniu zbrodni, ale brak jednoznacznych dowodów sprawia, że ciężko znaleźć winnych. Autorka postanowiła skupić się na ukazaniu mozołu śledztwa, któremu brakuje wystarczających dowodów, by kogoś skazać. Jednocześnie daje nam obraz tego jak można zniszczyć życie świadków, którzy nie bali się zgłosić swojego odkrycia, a przez brak dowodów w stosunku do innych zostali pociągnięci w krąg podejrzeń. Dodatkowo ciężkość atmosfery pogłębia fakt, że przez 25 lat dalej nikt nie odpowiada za zbrodnię.
Z początku myślałam, że będzie to mozolna historia, która przekroczy granicę i stanie się nudna, ale na szczęście dla mnie tak się nie stało. Ona co prawda jest powolna, szczegółowa i skupiająca się bardziej na bohaterach niż samej zbrodni, ale jak coś jest dobrze napisane to ja nawet lubię taką powolność i zbudowanie więzi z bohaterami, którą daje mi jej wielkość (prawie 600 stron).
Przez większość książki krążymy tylko wokół jednego morderstwa i nie ma tutaj nadmiernej krwawości, a raczej skrupulatność w postępowaniu i odbiciu się tragedii na życiu osób w nią pośrednio i bezpośrednio zaangażowanych. Gdy mija 25 lat dochodzi do większej zwrotności akcji, ale nadal to nie jest tak dynamiczne jak w większości współczesnych kryminałów.
Zabawne jest to, że w trakcie pomyślałam sobie, że ta książka ma taki vibe kryminałów z wczesnych lat dwutysięcznych (mniej krwi, zwrotów akcji, a więcej analizy i życia pośrednich bohaterów) i cofnęłam się do strony redakcyjnej, by przeczytać, że autorka napisała ją w 2003 roku, a teraz doczekaliśmy się jej tłumaczenia.
Kto stał za wszystkim mnie zaskoczyło, chociaż miałam swoje przypuszczenia, że nie jest to sugerowana przez bezpośrednią fabułę osoba. Z ciekawostek jeden z głównych bohaterów miał polskie korzenie co zawsze jest miłym odkryciem przy czytaniu zagranicznych tytułów. 😉
Nawet najgorsza prawda jest lepsza od niewiadomej, która nie pozwala iść do przodu tym co zostali...
Ciało młodej kobiety zostaje odnalezione praktycznie zaraz po dokonaniu zbrodni, ale brak jednoznacznych dowodów sprawia, że ciężko znaleźć winnych. Autorka postanowiła skupić się na ukazaniu mozołu śledztwa, któremu brakuje wystarczających dowodów, by kogoś skazać....
2024-03-08
Od thrillera oczekuję tego, by na którymś etapie (najlepiej od samego początku) dać się wkręcić jakiejś postaci na tyle, by wierzyć jej we wszystko co mówi, a potem być w wielkim zdziwieniu, że jednak jest zupełnie inaczej. Jak nie potrafię w nic uwierzyć, bo każda z postaci nie jest dla mnie wiarygodna to mam problem z tym, by się w książce zatracić. I tutaj tak niestety jest, że nikomu nie wierzę.
Wiadomo, że taka podejrzliwość może być i dobrą cechą w próbowaniu szukania prawdy, ale akurat w przypadku tej książki sprawiła, że kreacja postaci jest dla mnie przeszkodą. Jeszcze przez większość książki przeskakujemy w narracji pierwszoosobowej między ponad siedmioma osobami i nikt nie potrafił mnie do siebie przekonać. Oczywiście, że można to obrócić tak, że dzięki temu uważam, że każdy ma coś na sumieniu i potęguję to napięcie, ale we mnie tworzyło w tym przypadku irytację.
Kolejną przeszkodą w tym, bym mogła być zadowolona z książki było jak dla mnie niepotrzebne wepchnięcie wątku Gry, który moim zdaniem nie miał dobrego rozwinięcia. Też w przeciągu ostatniego roku czytałam inną książkę („Manekiny” Jolanty Żuber), gdzie właśnie taka niemoralna gra miała miejsce, ale tam wszystko miało swoje uzasadnienie, a była nawet krótszą książką od tej.
Lubię książki, gdzie dużo się dzieje, ale niebezpieczeństwem jest to, że w takim przypadku można przekroczyć granicę ilości i dla mnie tak tutaj właśnie było. Zakończenie nie spełnio oczekiwań w swojej wiarygodności albo też sobie myślę, że przez brak wkręcenia z mojej strony skupiałam się za bardzo na szczegółach, które przy większym przeżywaniu lektury mogłyby nie mieć, aż takiego znaczenia. Pomyślałam też jeszcze o innej książce („Sundial” Catriony Ward), która też była tak pokręcona, ale akurat tam byłam wkręcona na maksa.
I dochodząc do sedna wierzę, że ta książka mogła wywołać duże emocje, bo elementy do tego były, ale w moim przypadku nie zadziałały.
Od thrillera oczekuję tego, by na którymś etapie (najlepiej od samego początku) dać się wkręcić jakiejś postaci na tyle, by wierzyć jej we wszystko co mówi, a potem być w wielkim zdziwieniu, że jednak jest zupełnie inaczej. Jak nie potrafię w nic uwierzyć, bo każda z postaci nie jest dla mnie wiarygodna to mam problem z tym, by się w książce zatracić. I tutaj tak niestety...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-05
Pamiętam jak czytając pierwsze w kolejności trzy tomy z panną Marple nie byłam do końca do niej przekonana, bo relatywnie w porównianiu z detektywem Poirotem było jej mało w całej historii. Pojawiała się na samym końcu, by rozwiązać zagadkę, a ja żałowałam, że nie ma jej więcej w samym procesie dedukcji. Zmieniło się to od książki „Morderstwo odbędzie się...”, bo wreszcie miałam tyle panny Marple ile chciałam i w tym momencie nie jestem w stanie przyznać z jaką postacią najbardziej lubię czytać książki Agathy Christie.
„Zwierciadło pęka w odłamków stos” zaskoczyło mnie dużą dozą sentymentu, a przecież nie jest ostatnim tomem z panną Marple, bo na trzynaście książek jest numerem osiem. Osobiście znalazłam trzy odniesienia tutaj do innych książek, ale najważniejszym jest to, że miejsce akcji pokrywa się z książką „Noc w bibliotece”. Co prawda posiadłość Gossington Hall została sprzedana komu innemu, ale pani Bantry (jego poprzednia właścicielka) też pojawia się w tej historii. Jak inne wzmianki nie mają większego znaczenia, tak nawiązanie do „Nocy w bibliotece” zdradza jedną z jej tajemnic, więc w tym przypadku najpierw polecam przeczytać wcześniej wspomniany tytuł.
Panna Marple w tej części ma na siebie bardziej uważać ze względu na swój wiek, ale ona wcale nie czuje, by była taka potrzeba. Za to panna Knight, która została zatrudniona, by jej pomagać szargała moje czytelnicze nerwy tym jaka była upierdliwa. Na szczęście to nie było tylko moje zdanie. 😆
W posiadłości Gossington Hall podczas przyjęcia dochodzi do niespodziewanego zgonu. Kierunek śledztwa zmierza w tę stronę, że ofiara jest przypadkowa, a kto inny miał być celem. W rozwiązanie sprawy angażuje się inspektor Dermot Craddock, który miał już wcześniej styczność z panną Marple i bardzo szanuje jej zdanie. Nie ukrywam, że gdy w połowie książki panna Marple powiedziała na co inspektor ma zwrócić uwagę to sama zaczęłam patrzeć się przez ten pryzmat, ale mimo tego, że miała rację z tym tropem, to nie wpadłam na to w jaką stronę poszło rozwiązanie.
Bawiłam się świetnie i ponownie się przekonałam, że Christie jest pisarką, którą uwielbiam.
Pamiętam jak czytając pierwsze w kolejności trzy tomy z panną Marple nie byłam do końca do niej przekonana, bo relatywnie w porównianiu z detektywem Poirotem było jej mało w całej historii. Pojawiała się na samym końcu, by rozwiązać zagadkę, a ja żałowałam, że nie ma jej więcej w samym procesie dedukcji. Zmieniło się to od książki „Morderstwo odbędzie się...”, bo wreszcie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-28
Zabierając się za siódmy tom na czele z komisarz Niną Warwiłow miałam za sobą dwa pierwsze tomy, więc jej postać była mi już znana.
Pierwsze co mi się rzuciło na myśl to jak ja mogę tak odkładać w czasie przeczytanie całości, gdy Nina jest naprawdę jedną z lepszych kobiecych postaci w polskich kryminałach, a książek z tego gatunku już wiele przeczytałam.
Drugą rzeczą jest ukłon w stronę autora, bo chociaż to siódmy tom to wszelkie wzmianki na temat życia Niny i jej dawnych spraw są pozbawione jakichkolwiek spoilerów, więc każda historia jest taką w tym wszystkim zamkniętą historią, ale bez pozbawiania łączącej nici dla każdego kto zna poprzednie tomy. Bardzo lubię właśnie takie przekazanie historii w seriach, chociaż oczywiście bardziej spoilerowe fakty nie sprawiają, że gorzej oceniam książki, ale tutaj jest już totalnie tak jak lubię.
Trzecią sprawą, która jest ogromnym plusem książki to jej górska lokalizacja, a dokładnie Beskidy Sądeckie. Plastyczność przekazania obrazu od razu nasuwa myśl, że sam autor musiał mieszkać w okolicy i tak właśnie było.
Po czwarte sprawa zabójstwa podróżnika i jego żony w górskim wąwozie jest tak ograna, że do końca nie wiedziałam kto mógłby być w to zamieszany. Działo się to za sprawą przestrzeni, która była na poznanie życia bezpośrednich świadków i mieszkańców. W tak małych miejscowościach część przeszłości zostaje przemilczana, ale wcale nie oznacza, że zostaje zapomniana, a komisarz Warwiłow dokopuje się do jej samego źródła.
Wyszła mi taka opinia w punktach, więc trzymając się tego to punktem numer pięć jest to, że samo rozwiązanie mnie osobiście nie szokuje na tle innych książek, które już znam, ale w całości było naprawdę bardzo dobre i tak perfekcyjnie spięło całość. Do samego końca byłam w pełni zaangażowana.
Z takich dodatkowych smaczków to zapamiętam jak nazywa się wydarzenie prezentujące kulturę góralską, bo słowo „śtryt” pojawiło się tyle razy, że dobrze je sobie utrwaliłam. 😉
Zabierając się za siódmy tom na czele z komisarz Niną Warwiłow miałam za sobą dwa pierwsze tomy, więc jej postać była mi już znana.
Pierwsze co mi się rzuciło na myśl to jak ja mogę tak odkładać w czasie przeczytanie całości, gdy Nina jest naprawdę jedną z lepszych kobiecych postaci w polskich kryminałach, a książek z tego gatunku już wiele przeczytałam.
Drugą rzeczą...
2024-02-24
Nie nazwałabym tego zasadą, a raczej praktyką, że jak pierwsze spotkanie z osobą autorską pozostawiło mnie z mieszanymi uczuciami, ale nie przeważają w tym minusy to robię jeszcze drugie podejście. Chcę się dzięki temu ostatecznie przekonać czy problem był w samej historii czy raczej chodzi o to, że nie odpowiada mi styl danej osoby.
Debiut Anny Kaczanowskiej „Okaleczone” zostawił mnie właśnie z takimi odczuciami. Książka była poprawna, przystępna w odbiorze, ale dla mnie była za prosta w konstrukcji kryminału i mimo ciężkiego tematu nie niosła ze sobą większych emocji. Jednak została się w mojej pamięci na tyle, że postanowiłam sprawdzić jak wypadła druga książka autorki.
Tym razem Hanna Osul bada sprawę śmierci ministra sprawiedliwości. Zaskakujące jest to, że w jej ostateczny powrót do pracy jest zamieszana osoba odpowiedzialna za zbrodnie z „Okaleczonych”. Przez co książki są ze sobą mocne powiązane, więc kolejność czytania jest ważna. Hanna podejmuje się wejścia w ten niecodzienny pakt ze względu na nadal nierozwiązaną sprawę śmierci jej męża i córki, której rozwiązania poszukuje od pierwszej części.
Już od samego początku ta polityczna fikcja bardziej mi podeszła przede wszystkim tym, że rozwiązanie nie było podane tak łatwo. Sieć intrygi była zmyślnie poprowadzona i mam wrażenie, że też dzięki większej opisowości. Moralne wątpliwości prokurator Osul były ciekawym punktem, bo w śmierć ministra był zamieszany ktoś jej znany, to jeszcze wchodząc w pakt o uzyskanie informacji o śmierci bliskich, musiała postępować nie do końca z literą prawa. Zakończenie było takie jak lubię, czyli sprawa główna została rozwiązana, ale wszystko pod nią zostawia jeszcze pytania i kontynuację w kolejnym tomie.
Możecie z tego wnioskować, że ta książka spodobała mi się bardziej co jest prawdą, ale nadal mam problem z tym, że mało ta historia wywołuje we mnie emocji i nie mam przy niej takiego wyczekiwania czytania. Było lepiej, ale nie wiem czy będę kontynuować tę serię.
Nie nazwałabym tego zasadą, a raczej praktyką, że jak pierwsze spotkanie z osobą autorską pozostawiło mnie z mieszanymi uczuciami, ale nie przeważają w tym minusy to robię jeszcze drugie podejście. Chcę się dzięki temu ostatecznie przekonać czy problem był w samej historii czy raczej chodzi o to, że nie odpowiada mi styl danej osoby.
Debiut Anny Kaczanowskiej „Okaleczone”...
2024-02-21
W porównaniu do tomu pierwszego to objętościowo ta książka jest taka niepozorna... A niesie ze sobą taką dawkę emocji, że głowa mała. 🤯
Umówmy się, że osadzenie miejsca akcji podczas apokalipsy zombie w szpitalu psychiatrycznym to już brzmi jako coś mocnego, ale poznać ten klimat to już zupełnie inny wymiar.
Czas akcji na początku książki rozgrywa się równolegle jak w „Chaosie”, czyli w piątek 9 sierpnia 1963 roku. Znając treść obydwu książek mogę śmiało napisać, że jeżeli chcielibyście zacząć od „Szpitala” to spokojnie bez straty wątku możecie to zrobić. Od siebie polecam też bardzo audiobooka, który jest dostępny na Empik Go, bo wraz z głosem lektora został zrealizowany z odgłosami otoczenia co przy tym horrorze przyniosło niesamowicie działający na wyobraźnię efekt. 😱
Też przez objętość, ale bardziej myślę, że przede wszystkim skupienie się na jednej lokalizacji (z małymi wyjątkami) sprawiło, że jest mniej chaotycznie niż w poprzedniej części, gdzie co rozdział były zmieniane lokalizacje i ilość bohaterów potrafiła przytłoczyć, chociaż dla mnie jak już się wgryzłam (nawiązanie do zombie niezamierzone 🧟♀️😆) to ten chaos w poprzednim tomie był sam w sobie atrakcyjny. Też będę wam za każdym razem przypominać, że bohaterami książki są osoby, które wygrały nabory organizowane przez autora w mediach społecznościowych. W sporej większości zostali tutaj wcieleni jako personel medyczny i pacjenci szpitala psychiatrycznego. Co przez trochę większy czas pozwoliło im na bycie w fabule niż osoby w „Chaosie”.
Napięcie było tutaj dla mnie jeszcze bardziej podniesione, bo wraz z przemienionymi umarłymi trzeba się było też bać pacjentów, którzy byli nieprzewidywalni, a ci najbardziej niebezpieczni nieśli więcej zagrożenia od zombie. Zdziwiłabym się, gdyby puenta zakończenia miała być inna. 🔥
W porównaniu do tomu pierwszego to objętościowo ta książka jest taka niepozorna... A niesie ze sobą taką dawkę emocji, że głowa mała. 🤯
Umówmy się, że osadzenie miejsca akcji podczas apokalipsy zombie w szpitalu psychiatrycznym to już brzmi jako coś mocnego, ale poznać ten klimat to już zupełnie inny wymiar.
Czas akcji na początku książki rozgrywa się równolegle jak w...
2024-02-10
Mieszkając w małej miejscowości blisko morza nie spodziewasz się, że kiedyś trafisz na książkę, gdzie twoje miasto stanie się jednym z punktów na trasie. A nawet, że część bohaterów w nim mieszka i jeszcze na dodatek inne miasta w nadmorskim paśmie od Niechorza do Kołobrzegu też będą opisane to już przeszło moje wyobrażenia. 🌊
Tym bardziej, gdy w opisie jest podana jedynie nazwa miasta Regalice, które zostało stworzone na potrzeby książki. Jeszcze te prawdziwe lokalizacje są tak plastycznie opisane, że aż byłam ciekawa jak to wyglądało ze strony autorki. Miałam możliwość napisać do niej wiadomość i okazało się, że właśnie na tym terenie spędzała wakacje z rodzicami. Cieszę się, że stąd wypłynęła inspiracja, bo mam dzięki temu książkę, która już zawsze będzie w mojej pamięci ze względu na jej miejsce akcji. 😍
Co prawda przez to, że to kryminał, który skupia się na postaci seryjnego mordercy to nie wiem czy dobrze zrobi to na moją psychikę, by iść teraz w znane miejsce, ale mam nadzieję, że nie będzie tak źle. 😆
Z drugiej strony chcę być też rzetelna w tym jaka sama w sobie jest ta książka, bo przecież nie każdemu zaskarbi swoje względy lokalizacją, ale już w trakcie mogłam odetchnąć ze spokojem, bo ta historia naprawdę mi się spodobała. Ciekawą miała konstrukcję, która co jakiś czas na początku rozdziałów pokazywała proces myślowy policjantki, która stara się rozgryźć zachowania mordercy. Też powrót do przeszłości za sprawą fragmentów, których narratorem jest mały chłopiec były interesujące, bo zachodziło uzasadnione przypuszczenie czy to on przez to co go spotkało w dzieciństwie nie stoi za obecnymi morderstwami.
Polubiłam się z główną bohaterką Leną Dobrowicz, która wcześniej wystąpiła w „Pograniczniku”. Jeżeli już dobrze mnie poznaliście to wiecie, że ja to kryminały bardzo często czytam nie po kolei, więc na wszelkiego rodzaju spoilery jestem gotowa, a tak się trafiło tutaj, że jest praktycznie całe odniesienie do „Pogranicznika”, więc wy czytajcie po kolei. 😉
Tropy kto jest sprawcą były tak mylone, że ja do końca nie wiedziałam kto i jak, ale ta osoba przewija się na kartach książki za co plus. Jestem ciekawa czy kiedyś jeszcze autorka wróci się do tej historii, bo jest w tym wszystkim taka szczypta niepewności sprzed lat. Bardzo mnie cieszy, że całościowo mi się spodobała i mogę jej zostawić ocenę 8/10. 🔥
Mieszkając w małej miejscowości blisko morza nie spodziewasz się, że kiedyś trafisz na książkę, gdzie twoje miasto stanie się jednym z punktów na trasie. A nawet, że część bohaterów w nim mieszka i jeszcze na dodatek inne miasta w nadmorskim paśmie od Niechorza do Kołobrzegu też będą opisane to już przeszło moje wyobrażenia. 🌊
Tym bardziej, gdy w opisie jest podana jedynie...
2024-02-05
Seria „Szczury Wrocławia” nie jest mi obca, bo kojarzę jej wcześniejsze wydanie z bibliotecznej półki i również akcją na portalu społecznościowym, by móc pojawić się w książce i z prawie 99% pewnością zginąć na jej kartach, co było dla mnie przezarąbistym pomysłem. Po co wymyślać postacie, jak to postacie mogą zgłosić się do autora. 😆
Jednak w tamtym momencie nie zdecydowałam się na poznanie książek, bo dopiero otwierałam się na gatunek jakim jest horror. Patrząc się z perspektywy czasu dobrze zrobiłam, bo nie wiem czy wtedy odnalazłabym się w tak pełnej szczegółów, krwawej i chaotycznej historii. I żeby była jasność ten chaos, który nawet i sam tytuł głosi nie jest tu minusem, a jest właśnie oddaniem idei tego co dzieje się, gdy osoby ewidentnie martwe wstają jak gdyby nigdy nic i idą przed siebie z flakami na wierzchu. 😱
Pierwszy tom opiera się raptem na niecałych 24 godzinach od wystąpienia pierwszego incydentu z zombie i przerzuca nas w różne lokalizacje, bo zaraza występuje naraz w kilku miejscach. Jednocześnie możemy obserwować to jak ciężko nad nią zapanować i jak łatwo rozprzestrzenia się po części z błędnych decyzji tych, którzy nie wiedzą z czym mają do czynienia. Warto też zaznaczyć, że akcja książki to rok 1963, czyli na wszystko co obserwujemy musimy dołożyć realia głębokiego PRL-u.
Co do wspomnianej przeze mnie akcji z naborem do obsady Szczurów jest w tej książce od groma i jeszcze więcej postaci. Nie ma co się do kogokolwiek przywiązywać, bo zaraz może być po tej drugiej stronie. Postacie są bardziej lub mniej rozbudowane. Też się trzeba przyzwyczaić do tego, że w innej książce nie byłoby tyle osób wymienionych z imienia i nazwiska plus jakieś ich znaki szczególne. Z początku jest to trochę męczące i dezorientujące w akcji, ale im lepiej idzie rozumieć działanie otaczającego świata tym wygodniej przywyknąć do samej koncepcji szczegółowości osób. Tym bardziej, gdy się wie, że każdy ze „szczęśliwców”, którzy trafili do książki czeka na swoją kolej. 🧟
Moja ulubione rozdziały, a raczej lokalizacje, gdzie miałam gęsią skórkę to internat dla pielęgniarek i dworzec kolejowy. 😱 Też warto zaznaczyć, że pozostało się jeszcze tyle niewiadomych na temat zombie, że chcę czytać kolejne tomy.
Seria „Szczury Wrocławia” nie jest mi obca, bo kojarzę jej wcześniejsze wydanie z bibliotecznej półki i również akcją na portalu społecznościowym, by móc pojawić się w książce i z prawie 99% pewnością zginąć na jej kartach, co było dla mnie przezarąbistym pomysłem. Po co wymyślać postacie, jak to postacie mogą zgłosić się do autora. 😆
Jednak w tamtym momencie nie...
2024-01-20
Po zakończeniu pierwszego tomu w pierwszej połowie 2023 roku z niecierpliwością wyczekiwałam kontynuacji. Wpływ na to ma dobry styl autora, który podpasował mi nieustannie podtrzymywaną dynamiką akcji za sprawą krótkich rozdziałów.
Moje preferencje czytelnicze co do stylu są tak skrajne jak gatunki, po które sięgam. 😆 Tu wam piszę przy części książek, że uwielbiam powolne treści i opisy natury, a z drugiej strony szaleję, gdy ktoś umiejętnie potrafi skracać tak rozdziały, bym co chwila przesuwała swoje postanowienie o skończeniu książki, bo urwane jest to w takim momencie, że chcę się dowiedzieć co dalej. I tym sposobem 500-stronicową książkę kończę w dwa dni.
Mike Omer mnie nie zawiódł, a wręcz mogę napisać, że niezamierzenie trafił w drugiej części jeszcze bardziej w moje gusta tworząc jeszcze bardziej sensacyjną otoczkę. Jak ja bym z chęcią obejrzała ekranizację tej książki, bo kino akcji to takie moje guilty pleasure.
Kolejną rzeczą, która wpływa na fakt, że lubię ten cykl to zakończenia obranego wątku kryminalnego, ale zostawienie sobie otwartej pobocznej furtki dotyczącej mrocznej przeszłości policyjnej negocjatorki Abby Mullen. I to właśnie ten wątek opierający się na przynależności do sekty religijnej niesie ze sobą łączącą nić tomy cyklu. To wyczekiwanie na „Fałszywe intencje” było po części właśnie spowodowane końcówką dotyczącą znajomości z dzieciństwa w „Zgubnym wpływie”. Cały czas byłam ciekawa co i jak, i muszę przyznać, że autor nie zawiódł mnie rozwiązaniem, a wręcz udało mu się ponownie opierając się na przeszłości bohaterki pociągnąć ciąg dalszy tego wątku, więc teraz wyczekuję tomu trzeciego.
W tym tomie dostałam kolejne odłamy szeroko pojętych sekt, teorii spiskowych; niebezpieczeństwa wynikającego z jednego fałszywego ruchu; nieodwracalnych konsekwencji ataku na szkołę; pełną napięcia pracę policyjnych negocjatorów i zrozumienia jak łatwo pochopnie ocenić kogoś, gdy samemu nie przeżyło się podobnej sytuacji.
Po zakończeniu pierwszego tomu w pierwszej połowie 2023 roku z niecierpliwością wyczekiwałam kontynuacji. Wpływ na to ma dobry styl autora, który podpasował mi nieustannie podtrzymywaną dynamiką akcji za sprawą krótkich rozdziałów.
Moje preferencje czytelnicze co do stylu są tak skrajne jak gatunki, po które sięgam. 😆 Tu wam piszę przy części książek, że uwielbiam powolne...
2024-01-10
To nie było moje pierwsze spotkanie z historią Patryka Galewskiego i księdza Jana Kaczkowskiego, bo w 2022 roku przeczytałam książkę i obejrzałam film o tym samym tytule „Johnny”, który opowiadał ich historię. Napisać wtedy, że ta historia emocjonalnie mnie przeczołgała to i tak za mało. Była to jedna z tych opinii, gdzie ciężko było mi ubrać myśli w słowa. To jest ten moment, gdy rzeczywistość wbija Cię w fotel, gdy uświadomisz sobie, że wystarczy jedna osoba, która okaże Ci trochę ciepła i zainteresowania, by móc zmienić twoje życie, a w przyszłości wpłynąć na życie całej rodziny.
Za sprawą rozmowy Patryka Galewskiego i dziennikarza Piotra Żyłki mogłam znowu wrócić się do tej historii i poznać ją jeszcze głębiej. Trzeba docenić też fakt, że Piotr Żyłka znał księdza Jana, bo wcześniej wspólnie pracowali przy książce, która również była wywiadem (którą swoją stroną też czytałam). Dzięki temu ta rozmowa nie jest pustym odpytywaniem, a wspólnym wspominaniem człowieka, który odcisnął ślad na życiu obu panów. Też wyczuwalne jest w tej rozmowie to, że rozmówcy świetnie ze sobą współgrają, co poskutkowało otwarciem się na bardzo trudne tematy. Polecam też przesłuchać godzinny podcast dostępny na Spotify, który wydarzył się między rozmówcami w 2022 roku, bo to daje dodatkowe doznanie, gdy można usłyszeć ich głosy.
Jedną z cech niezwykłej osobowości jest to co się po sobie zostawia, a ksiądz Jan pozostawił wiele dobra, które m.in. Patryk dalej szerzy z projektem PaKa. Wchodząc jeszcze głębiej w świat Patryka dostałam wiele skrajnych uczuć, ale przeogromnie podnosi mnie na duchu fakt, że w jego przypadku udało się zmienić swoje życie i nie jest to tylko pusty frazes.
Ponownie jestem rozłożona na łopatki historią życia Patryka Galewskiego. Życzę każdemu z nas, by w swoim życiu spotkał na drodze swojego „Johnny'ego”. ❤️
To nie było moje pierwsze spotkanie z historią Patryka Galewskiego i księdza Jana Kaczkowskiego, bo w 2022 roku przeczytałam książkę i obejrzałam film o tym samym tytule „Johnny”, który opowiadał ich historię. Napisać wtedy, że ta historia emocjonalnie mnie przeczołgała to i tak za mało. Była to jedna z tych opinii, gdzie ciężko było mi ubrać myśli w słowa. To jest ten...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-08
Na wstępie muszę się z wami podzielić tym co przede wszystkim skłoniło mnie do sięgnięcia po tę książkę. Odkąd pamiętam to dobrze, a nawet bym napisała bardzo dobrze zapamiętuję to co mi się śni. Nie zdarza się to codziennie, ale myślę, że spokojnie przez większą część tygodnia pamiętam co danej nocy mi się śniło. Motywem tej książki jest świadome śnienie i w tej kwestii też mam własne doświadczenie. Nie stosowałam żadnej z metod, które są opisane tutaj w fabule, ale po prostu od dziecka co jakiś czas wiem w środku snu, że śnię. To uświadomienie sprawia, że w danym momencie wypadam ze snu i się budzę, ale też już były takie sytuacje, że wpływając na sen śniłam dalej.
Dlatego byłam ciekawa jak autorki poradzą sobie z ukazaniem dwóch światów jawy i snu, a przede wszystkim jaki będzie miało to wpływ na fabułę. Od samego początku bardzo duży, a to za sprawą głównej bohaterki Oliwii, która jest pisarką i też dobrze zapamiętuje swoje sny. Postanawia eksperymentować ze świadomym śnieniem co skutkuje poznaniem tajemniczego mężczyzny, który regularnie powraca w jej snach. Podobał mi się abstrakcyjny obraz snów, które często są właśnie takie bez ładu i składu, ale co do ich regularności i aż takiego wpływania na ich przebieg miałam zastrzeżenia nierealności (przy snach to sformułowanie dziwnie brzmi, ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi). 😉
Też spotykanie się cały czas z tą samą osobą, której wcześniej się nie znało wydawało mi się naciągane. A z resztą nie wiem czy gdzieś nie czytaliście, że podobno nie ma możliwości, by przyśniła nam się twarz osoby, której wcześniej nie widzieliśmy. I gdybym w tym momencie przestała czytać to nie odkryłabym, że w tym szaleństwie jest metoda, a mianowicie autorki poszło mocno w stronę realizmu magicznego.
To odkrycie miało wpływ na moją ocenę i sprawiło, że lepiej odebrałam historię wiedząc na jakim założeniu miało się opierać. Natomiast przeszkadzało mi, że w coś tak abstrakcyjnego, czyli spotykanie w śnie co noc tego samego mężczyzny uwierzyli bez większych oporów bohaterowie twardo stąpający po ziemi. Za to na plus było potocznie się losów Oliwii, bo mimo całej magiczności i tego jak niezwykłe to było, dobrze że odnalazła szczęście tam, gdzie myślałam, że znajdzie je od samego początku.
Na wstępie muszę się z wami podzielić tym co przede wszystkim skłoniło mnie do sięgnięcia po tę książkę. Odkąd pamiętam to dobrze, a nawet bym napisała bardzo dobrze zapamiętuję to co mi się śni. Nie zdarza się to codziennie, ale myślę, że spokojnie przez większą część tygodnia pamiętam co danej nocy mi się śniło. Motywem tej książki jest świadome śnienie i w tej kwestii...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wiem, że w natłoku nowości ciężko wygospodarować czas na ponowne przeczytanie danej książki i sama dość rzadko to robię, ale muszę być bardziej na to otwarta, bo już kolejny raz przekonałam się jakie to wartościowe. Tym bardziej, że sięgam po sprawdzoną książkę i już wiem, że będzie dobrze, więc odpada mi niemiłe rozczarowanie.
„Billy'ego Summersa” przeczytałam zaraz po jego premierze w 2021 roku, a teraz w związku z wygraniem akcji kreatywnej organizowanej przez wydawnictwo mogłam wrócić jeszcze raz do tej książki w nowym wydaniu. Nie ukrywam, że dość dobrze pamiętałam fabułę i nawet wtedy pisałam jej opinię, ale nie czytałam swoich słów sprzed trzech lat, by mimo wszystko zachować tę świeżość w obecnym przekazie.
Jednak mam widocznie za dobrą pamięć, bo pamiętam, że zaczęłam wtedy od tego, że pierwsze 100 stron trochę mi się dłużyło, a teraz tego nie zauważyłam i wręcz przeczytałam je równie błyskawicznie jak całą książkę. Na pewno wpływ miała na to wiedza co wydarzy się dalej i docenienie teraz potrzebnego etapu dla tej historii.
A o czym jest książka? Billy Summers jest weteranem wojny w Iraku i po powrocie do kraju zajmuje się zabijaniem na zlecenie. Wyznaje zasadę przyjmowania zleceń tylko na tych złych, więc mimo tego co robi ma to swój bardziej pozytywny wydźwięk, chociaż oczywiście to każdy z nas musi odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie zaczyna się i kończy granica moralności. Przyjmuje ostatnie zlecenie za dość dużą kwotę, ale sprawa nie idzie po jego myśli i musi się po swojemu rozliczyć ze zleceniodawcami. Już za pierwszym czytaniem bardzo podobało mi się wprowadzenie postaci Alice w połowie książki i ukazanie kolejnego dobrego oblicza Billy'ego, więc tym bardziej teraz nie mogłam się tego doczekać i chociaż widzę w tym takie hollywoodzkie rozwiązanie to bardzo mi się ono podoba. Z resztą nieraz wspominam w opiniach, że bardzo lubię amerykańskie kino akcji, a ta książka idealnie się nadaje do zekranizowania w takim klimacie.
Dodatkiem, który ubogaca tę powieść jest przekazywanie przez Billy'ego historii swojego życia w takiej formie, jakby miał napisać o tym książkę. Ten zabieg pozwolił też Stephenowi Kingowi na lekkie zmylenie na końcu czytelników. Zakończenie dzięki temu zyskuje na większym zaskoczeniu i jest takie prawdziwsze... Z ogromną przyjemnością wróciłam do tej książki i ponownie zostawiam mocne 8/10.
Wiem, że w natłoku nowości ciężko wygospodarować czas na ponowne przeczytanie danej książki i sama dość rzadko to robię, ale muszę być bardziej na to otwarta, bo już kolejny raz przekonałam się jakie to wartościowe. Tym bardziej, że sięgam po sprawdzoną książkę i już wiem, że będzie dobrze, więc odpada mi niemiłe rozczarowanie.
więcej Pokaż mimo to„Billy'ego Summersa” przeczytałam zaraz po...