-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-04-21
2023-07-08
Nawet najgorsza prawda jest lepsza od niewiadomej, która nie pozwala iść do przodu tym co zostali...
Ciało młodej kobiety zostaje odnalezione praktycznie zaraz po dokonaniu zbrodni, ale brak jednoznacznych dowodów sprawia, że ciężko znaleźć winnych. Autorka postanowiła skupić się na ukazaniu mozołu śledztwa, któremu brakuje wystarczających dowodów, by kogoś skazać. Jednocześnie daje nam obraz tego jak można zniszczyć życie świadków, którzy nie bali się zgłosić swojego odkrycia, a przez brak dowodów w stosunku do innych zostali pociągnięci w krąg podejrzeń. Dodatkowo ciężkość atmosfery pogłębia fakt, że przez 25 lat dalej nikt nie odpowiada za zbrodnię.
Z początku myślałam, że będzie to mozolna historia, która przekroczy granicę i stanie się nudna, ale na szczęście dla mnie tak się nie stało. Ona co prawda jest powolna, szczegółowa i skupiająca się bardziej na bohaterach niż samej zbrodni, ale jak coś jest dobrze napisane to ja nawet lubię taką powolność i zbudowanie więzi z bohaterami, którą daje mi jej wielkość (prawie 600 stron).
Przez większość książki krążymy tylko wokół jednego morderstwa i nie ma tutaj nadmiernej krwawości, a raczej skrupulatność w postępowaniu i odbiciu się tragedii na życiu osób w nią pośrednio i bezpośrednio zaangażowanych. Gdy mija 25 lat dochodzi do większej zwrotności akcji, ale nadal to nie jest tak dynamiczne jak w większości współczesnych kryminałów.
Zabawne jest to, że w trakcie pomyślałam sobie, że ta książka ma taki vibe kryminałów z wczesnych lat dwutysięcznych (mniej krwi, zwrotów akcji, a więcej analizy i życia pośrednich bohaterów) i cofnęłam się do strony redakcyjnej, by przeczytać, że autorka napisała ją w 2003 roku, a teraz doczekaliśmy się jej tłumaczenia.
Kto stał za wszystkim mnie zaskoczyło, chociaż miałam swoje przypuszczenia, że nie jest to sugerowana przez bezpośrednią fabułę osoba. Z ciekawostek jeden z głównych bohaterów miał polskie korzenie co zawsze jest miłym odkryciem przy czytaniu zagranicznych tytułów. 😉
Nawet najgorsza prawda jest lepsza od niewiadomej, która nie pozwala iść do przodu tym co zostali...
Ciało młodej kobiety zostaje odnalezione praktycznie zaraz po dokonaniu zbrodni, ale brak jednoznacznych dowodów sprawia, że ciężko znaleźć winnych. Autorka postanowiła skupić się na ukazaniu mozołu śledztwa, któremu brakuje wystarczających dowodów, by kogoś skazać....
2023-12-29
Przyznaję, że gdy na okładce widzę zdanie o tym, że książka spodoba się fanom Herkulesa Poirota i Sherlocka Holmesa to podchodzę do tego dwojako. Jako ich fanka czuję ciągoty do historii w podobnym klimacie, ale też podchodzę z rezerwą czy to, aby nie tylko chwyt marketingowy.
W przypadku „Morderstwa w zimowy dzień” to wabiące mnie zdanie miało swoje pełne uzasadnienie. Zdarza mi się, że w książkach, które mogę określić współczesnym kryminałem retro, nie zawsze odpowiada mi fabuła, w której wyczuwam właśnie za dużo współczesnych zachowań. Tutaj dla mnie tak nie było, co już sprawia, że sama historia podobała mi się bardzo. W umiejscowieniu czasów, w których rozgrywa się akcja, czyli 1956 rok, nie było nic co nie powinno tam się znaleźć. Może też być tak, że na fali czytania, ja nic takiego nie zauważyłam, więc może tu wyjść moja niewiedza, ale myślę, że najważniejszym kluczem są ogólne odczucia.
Tak jak w przypadku książek z Poirotem, Holmesem czy panną Marple najważniejsi zaraz obok zagadki kryminalnej są wyraziści bohaterowie, tak jest i tutaj za sprawą właścicielki księgarni Flory Steele i pisarza kryminałów Jacka Carringtona. I nie ukrywam, że akurat w przypadku tej książki to oni stanowili dla mnie najważniejszy powód, który sprawia, że tak dobrze odebrałam tę historię. Bardzo podoba mi się ich relacja, która dodaje kolorytu całej historii. Czuć między nimi rozwijające się uczucie, które sprawia, że mam ochotę dalej obserwować jak się to rozwinie.
Co do samej zagadki morderstwa, którą podejmują się rozwiązać to jest ona ciekawie poprowadzona, nie brakuje zwrotów akcji, które na czele są niebezpieczne dla życia naszych bohaterów, ale przez dość wyraźne poszlaki idzie łatwo wytypować mordercę i na końcu okazuje się, że nie było to po to, by zwieść czytelnika, a faktycznie takie było rozwiązanie.
Oczywiście to, że ja odgadłam kto, jest też spowodowane ilością przyswajanych kryminałów, więc dla kogoś może być zaskoczeniem, a przede wszystkim co się dla mnie liczy to motywacja i to, że całe zagęszczenie intrygi ze sobą grało. To przede wszystkim bohaterowie sprawili, że będę dobrze myśleć o tej książce.
Przyznaję, że gdy na okładce widzę zdanie o tym, że książka spodoba się fanom Herkulesa Poirota i Sherlocka Holmesa to podchodzę do tego dwojako. Jako ich fanka czuję ciągoty do historii w podobnym klimacie, ale też podchodzę z rezerwą czy to, aby nie tylko chwyt marketingowy.
W przypadku „Morderstwa w zimowy dzień” to wabiące mnie zdanie miało swoje pełne uzasadnienie....
2023-12-27
Opinia, w której nadużywam słowa "kot" i jego odmian 😆😸
Przed tą książką czytałam dwie inne, które miały przede mną odkryć historię kotów. Obie były bardziej skupione na ukazaniu pełnej historii pochodzenia kotów w poszczególnych epokach ich bytności przy człowieku. Jedna była bardziej luźna, a druga trochę mnie umęczyła swoim podręcznikowym stylem. W obu zabrakło mi równowagi między czasami przeszłymi, a teraźniejszymi, bo chociaż w obu była w opisie wzmianka o obrazie kota w naszych czasach to relatywnie patrząc się na objętość tamtych książek było tego zagadnienia mało. Wspomniane przeze mnie książki to „Historia kotów” Madeline Swan i „Miau. Kompletna historia kota” Laury A. Vocelle.
„Kocie story” to już zupełnie inna liga, która śmiało spodoba się szerokiemu gronu odbiorców. Sama autorka napisała na wstępie zdanie, z którym po przeczytaniu książki w pełni się zgadzam: „Zapraszam do czytania wszystkich kociarzy i tych, którzy jeszcze nie wiedzą, że nimi są”.
Ta książka ma wszystko to czego szukam. Jest historia kotów, ale opowiedziana własnymi słowami autorki i wybrane takie zagadnienia, które są kluczowe i ciekawe ze współczesnego punktu widzenia. Jednocześnie dostajemy dużo historii z życia autorki, która przez lata opiekowała się sporą gromadą kotów i historie ludzi, którzy zechcieli się podzielić swoimi kocimi opowieściami. Autorka poświęca też miejsce kocim mitom, z którymi się spotyka. A przede wszystkim i najważniejsze to ukazuję drogę, która pomoże lepiej zająć się kotem poprzez zrozumienie jego zachowań i reagowanie odpowiednią specjalistyczną pomocą, gdy zauważymy odstępstwo od norm do jakich przyzwyczaił nas nasz kot. Katarzyna Burda dzieli się w książce własnym doświadczeniem i korzysta z wiedzy ekspertów.
To jest naprawdę dobra książka na pozyskanie wiedzy o kotach, obaleniu mitów, które utrwaliły się w naszych głowach i uzupełnienie współczesnej popkulturalnej wiedzy na temat kotów. Ta pozycja potrafiła mnie zaskoczyć, rozśmieszyć, zasmucić okrutnością i wzruszyć dobrocią.
I jeszcze nie chciałabym zapomnieć o dużym wkładzie wizualnym tej książki, które sprawia, że ta pozycja nabiera większej przyjemności z czytania. To wszystko za sprawą przezabawnych i uroczych grafik autorstwa Krzysztofa Kiełbasińskiego, które ozdabiają każdą stronę tej książki.
Opinia, w której nadużywam słowa "kot" i jego odmian 😆😸
Przed tą książką czytałam dwie inne, które miały przede mną odkryć historię kotów. Obie były bardziej skupione na ukazaniu pełnej historii pochodzenia kotów w poszczególnych epokach ich bytności przy człowieku. Jedna była bardziej luźna, a druga trochę mnie umęczyła swoim podręcznikowym stylem. W obu zabrakło mi...
2023-12-18
Pierwszą styczność z twórczością Lema miałam w 2021 roku, który został ustanowiony jego rokiem. Przeżyłam niemałe zdziwienie, gdy okazało się, że tak bardzo podoba mi się „Solaris” i antologia najlepszych opowiadań wybrana przez czytelników. Panuje takie przekonanie, że Lem pisze bardzo skomplikowanie, a niesłusznie, bo oczywiście jak ktoś nie czyta na co dzień fantastyki czy sci-fi to się w tym nagle nie odnajdzie, ale dla wielbicieli tych gatunków nie ma najmniejszego problemu w czerpaniu przyjemności z książek Stanisława Lema.
„Dzienniki gwiazdowe” są podzielone na oddzielne podróże po galaktyce, a ich głównym bohaterem jest Ijon Tichy. We wspomnianej przeze mnie antologii, którą czytałam dwa lata temu spotkałam się z jedną podróżą, a mianowicie dwudziestą pierwszą, która w dużej mierze dostarczyła rozważań na tematy wiary. „Dzienniki gwiazdowe” moim zdaniem są bardziej wymagającą lekturą od „Solaris”. To czego doświadcza na swojej drodze Ijon jest ciekawe, ale w sporej mierze opiera się na abstrakcji, która ma za zadanie w luźniejszy sposób przedstawić nam problemy, z którymi mierzą się obecnie albo będą się mierzyć ludzie.
Cenię sobie ogromnie poczucie humoru Lema, które podczas czytania daje mi wrażenie, że to sam autor miał najwięcej frajdy z tworzenia. Czuję się tak jakby puszczał do mnie oko z szerokim uśmiechem. A jednocześnie wszystko spisane jest tak, że z natury wcale nie jest nastawione na komedię. To dopiero pisanie, które staje się sztuką słowa. Z resztą same słowa, które wymyśla Lem nadają się na osobny wpis. Te anagramy, które brzmią dwuznacznie, nazwiska postaci, które wyglądają na skomplikowane, a wystarczy je na spokojnie sobie przeliterować i już brzmią jak coś co znamy.
Nie będę wymieniać numerów przygód Ijona, która najbardziej mi się podobały, ale bardziej skupię się na motywach, które w sobie miały i mi się podobały. Najfajniesze były te, gdy czas się zakrzywia i Ijon ma możliwość spotkać siebie samego. Podróż, gdy musi działać jako robot pod przykrywką z puetną tej historii. Tam gdzie we władaniu ma dzieje świata. I już tak totalnie oderwanie żałuję, że planeta na której zagnieździły się drapieżne ziemniaki nie miała swojej większej kontynuacji. 😉
Pierwszą styczność z twórczością Lema miałam w 2021 roku, który został ustanowiony jego rokiem. Przeżyłam niemałe zdziwienie, gdy okazało się, że tak bardzo podoba mi się „Solaris” i antologia najlepszych opowiadań wybrana przez czytelników. Panuje takie przekonanie, że Lem pisze bardzo skomplikowanie, a niesłusznie, bo oczywiście jak ktoś nie czyta na co dzień fantastyki...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-12
Problem łączonych powieści jest taki jak przy zbiorze opowiadań. Często się zdarza, że nie wszystko spodoba się nam na równym poziomie, a pod książką jest miejsce na jedną ocenę.
W tym wydaniu serii dzieł pisarzy skandynawskich mamy dwie oddzielne historie autorstwa Tarjeia Vesaasa. Autor w swojej ojczyźnie, czyli Norwegii jest zaliczany do jednego z najważniejszych autorów XX wieku. Poznając jego książki czuję te emocje, które wywoływały.
Jego twórczość nie jest do końca prosta w odbiorze, bo w przypadku „Wiosennej nocy” mocno opiera się na oniryczności przekazu, a i „Zamek z lodu” też ma podobne elementy, ale już w mniejszym stopniu. Takie balansowanie na granicy jawy i snu, opowiadanie abstrakcyjnego zachowania i sytuacji, by poszukać samemu podprogowego znaczenia jest dla mnie ciekawe w momencie, gdy w większości jestem w stanie zrozumieć co autor_ chciał_ przekazać. Tutaj tak nie mam, co powoduję, że ciężko mi się odnieść tak do końca czy mi się podobało.
Dużym plusem jest sam styl literacki, który bardzo dobrze wydobyła tłumaczka Maria Gołębiewska-Bijak. Podoba mi się w nim to, że już sam ton wypowiedzi niesie ze sobą uczucia, których bezpośrednio nie ma w tekście. To wrażenie nierzeczywistości unosi się dookoła podczas czytania „Wiosennej nocy”. Inna sytuacja ma się z „Zamkiem z lodu”, który jest bardziej rzeczywisty i sama historia bardziej przypadła mi do gustu. Lubię w obu historiach opisy przyrody, chociaż „Zamek z lodu” miał je bardziej wyraziste.
Ciekawym zabiegiem jest wyczuwalna w obu historiach nuta erotyzmu, której nie ma bezpośrednio w tekście, a jest w bohaterach, którzy są nastolatkami. Co ciekawe dzięki posłowiu od tłumaczki wiem, że nie tylko ja to wyczuwałam i jak w przypadku „Wiosennej nocy” sam autor to potwierdził w swoich notatkach, tak w „Zamku z lodu” zaprzecza, by tak było, a dla mnie to czuć. Te dwie historie łączy zagubienie i poszukiwanie siebie w sposób dosłowny i niedosłowny. Wypośrodkowując ocenę jako całościowej książki zostawiam 6/10.
Problem łączonych powieści jest taki jak przy zbiorze opowiadań. Często się zdarza, że nie wszystko spodoba się nam na równym poziomie, a pod książką jest miejsce na jedną ocenę.
W tym wydaniu serii dzieł pisarzy skandynawskich mamy dwie oddzielne historie autorstwa Tarjeia Vesaasa. Autor w swojej ojczyźnie, czyli Norwegii jest zaliczany do jednego z najważniejszych...
2023-12-07
Ta książka ma wszystko to co lubię, czyli szlachetnego bohatera, przewrotność losu, poszanowanie dla natury, triumf nad niesprawiedliwością i powoli rozwijające się uczucie miłości.
Tytułowy „Dewajtis” to prastary dąb, który jest symbolem wiecznego trwania. Stanowi oś dla ważnych wydarzeń książki. Wielkim szacunek darzy go główny bohater książki Marek Czertwan (ciekawostka: dąb istnieje naprawdę i rośnie do tej pory na terenie dawnej posiadłości autorki na obecnej Białorusi). Jestem tą czytelniczką, którą zachwycają opisy przyrody, więc słynne „Nad Niemnem” nie było mi straszne 😆 (kolejna ciekawostka to rzeka Dubissa występująca w tej książce ma swoje ujście właśnie w Niemen).
Marek Czertwan jest bohaterem złożonym z warstw. Trzeba się postarać, by przebić się przez jego milczące usposobienie. Marek wypełniając ostatnią wolę ojca pilnuje bezterminowo posiadłości jego przyjaciela. Nie skarży się na swój los, gdy ojcowska ziemia, którą w pocie czoła zajmował się przez 10 lat nie przypada mu w udziale.
Dzielnie zajmuje się posiadłością Orwidów, gdy wreszcie znajduję się potomek, a ku zaskoczeniu wszystkich potomkini majątku. Irena Orwidówna powraca z Ameryki na Kresy Wschodnie. Marek wreszcie może zająć się rozwojem własnej gospodarki i porzucić rodzinne brzemię. Jednak los sprawi, że powroty tam nie będą mu już tak ciążyły.
Marek jest praktycznie bohaterem bez skazy, ale mi tylko przeszkadzała jego obojętność w stosunku do zwierząt. I tak wiem, że to powieść dziejąca się na wsi XIX wieku, gdzie zwierzęta były traktowane tylko jak pomoc gospodarcza, a ojciec chrzestny Marka, który kochał zwierzęta i był poniekąd ich zaklinaczem był traktowany jak dziwak, ale jeszcze jakby Marek kochał zwierzęta jak Rymko to już byłby ideał. 😉 Poza tym Rymko Ragis, czyli ojciec chrzestny Marka był świetną postacią.
Im dalej w las (dosłownie) tym możemy widzieć dokąd historia zmierza, a jednak na końcu potrafiła zaskoczyć swoją thrillerową nutką. Ujęła mnie ta historia, stąd moja ocena 8/10.
Ta książka ma wszystko to co lubię, czyli szlachetnego bohatera, przewrotność losu, poszanowanie dla natury, triumf nad niesprawiedliwością i powoli rozwijające się uczucie miłości.
Tytułowy „Dewajtis” to prastary dąb, który jest symbolem wiecznego trwania. Stanowi oś dla ważnych wydarzeń książki. Wielkim szacunek darzy go główny bohater książki Marek Czertwan...
2023-12-04
Wiecie po czym poznaję, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie i wyczerpuje skalę oceny? Po tym, gdy podczas czytania jestem w stanie uniesienia i jednoczesnego zrozumienia, a przede wszystkim po tym, gdy po jej skończeniu w głowie mam pustkę. Niezły paradoks, nie?
Pamiętam początki mojego pisania tutaj trzy lata temu, gdy potrafiłam zrezygnować i nie wstawić nic, bo jak opisać coś tak kochanego, gdy słów braknie, bo w głowie zostało się wszystko i nic. Od tamtej pory wiem, że nie zawsze to co piszę musi być składne, bo większość z was wie jakie to uczucia, gdy trafia się na książkę wyjątkową dla siebie, gdzie emocje biorą górę nad rozumem.
O czym jest „Grzybnia”? Czwórka przyjaciół z dzieciństwa, która nazywa siebie gałganiarzami, po trzydziestce musi zrewidować pojęcie: „gałganiarze zawsze razem”, bo jedno z nich umiera. Jesteśmy z nimi w pierwszą rocznicę śmierci przyjaciela i obserwujemy jak każde z nich sobie z tym radzi albo bardziej jak sobie z tym nie radzi. Przyglądamy się ich obecnym i przeszłym relacjom, które ich spotykały i spotykają nadal. To wszystko jest okraszone dużą ilością metafor ze świata grzybów, bo tytuł nie wziął się znikąd. Nie uważam, by napisanie skąd wzięła się „Grzybnia” było dużym spoilerem, ale jednak trochę jest, więc nie napiszę, ale zarzucę haczyk, że to motyw, który ludzie-książki lubią.
Wracając do metaforycznego stylu książki i jej nieoczywistości to widzę po sobie, że trzeba po prostu trafić na książkę, którą się rozumie, by nabrała znaczenia. To nie pierwszy raz, gdy czytam książkę w takiej konwencji, ale chyba pierwszy raz, gdy to właśnie te otwierające rozdziały odniesienia do rzeczywistego świata natury tak otwierały mi oczy jak przekłada się to na nas ludzi. Na czternaście rozdziałów mam zaznaczone każde otwarcie rozdziału. To książka o śmierci, trudnych decyzjach, relacjach międzyludzkich, żałobie, przyjaźni i miłości.
Przed jej czytaniem czułam smutek i biorąc ją w ręce ta historia mnie nie przygniotła, a ze mną rezonowała. Współodczuwaliśmy swoje smutki, by dać sobie nadzieję.
„Zawsze da się zbudować coś nowego”.
Wiecie po czym poznaję, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie i wyczerpuje skalę oceny? Po tym, gdy podczas czytania jestem w stanie uniesienia i jednoczesnego zrozumienia, a przede wszystkim po tym, gdy po jej skończeniu w głowie mam pustkę. Niezły paradoks, nie?
Pamiętam początki mojego pisania tutaj trzy lata temu, gdy potrafiłam zrezygnować i nie wstawić nic, bo...
2023-11-29
Mam słabość do książek autorstwa Kate Morton, bo pochłania mnie sposób w jaki przekazuje historię.
Autorka w swoich powieściach łączy teraźniejszość z przeszłością i to jak przedstawia XX wiek w swoich książkach sprawia, że zdarza mi się zapomnieć, że czytam książki współczesnej autorki, a nie takiej, która żyła w tamtych czasach.
Co prawda przy czwartej książce jej autorstwa, którą przeczytałam, czyli „Domie w Riverton” widzę powtarzający się schemat w jej książkach, ale z drugiej strony jak dobrze się czuję w takiej konwencji i jej to wychodzi to może niech tak zostanie. Chociaż na tle przeczytanych przeze mnie książek „Dom w Riverton” najmniej mnie wchłonął w siebie. Nie upatrywałabym w tym tego, że to jej debiut, bo naprawdę ciężko to rozpoznać. I żebyśmy się dobrze zrozumieli to nie jest tak, że książka była zła, bo była bardzo dobra, tylko mając porównanie takie miałam odczucia.
Moje emocje zawsze na końcu się podnoszą, bo w moich oczach Kate Morton świetnie sobie radzi z zakończeniami, które potrafią zmienić odczucia co do całości, gdy już wiem po co było rozwlekać jakiś fragment. Z resztą książki autorki nie należą do szybkich powieści i wcale nie mam tu na myśli tylko ich objętości, a sposobu opisania wydarzeń z dużą szczegółowością, która może część czytelników zmęczyć. Mi dają dobry obraz całości i takie poczucie wypełnienia.
Narratorką tej książki jest Grace, która była służącą w Riverton. Teraz jako prawie stulatka powraca myślami do Riverton za sprawą kręconego filmu, którego wątkiem jest tragedia, która wydarzyła się tam w 1924 roku. Grace jako naoczna świadkini tamtych zdarzeń do końca pozostaje lojalna wobec swoich pracodawców, ale zostawia nagrane kasety z tym co się tam naprawdę wydarzyło swojemu wnukowi.
Historia jest pełna składowych części, które świetnie ze sobą współgrają. Ukazuje też potęgę tego jak z pozoru nic nie znaczące kłamstwo kiedyś, może zniszczyć kilka żyć później. Ocena spowodowana trochę mniejszym zaangażowaniem z mojej strony niż przy innych powieściach autorki, a nie do końca samą treścią.
Mam słabość do książek autorstwa Kate Morton, bo pochłania mnie sposób w jaki przekazuje historię.
Autorka w swoich powieściach łączy teraźniejszość z przeszłością i to jak przedstawia XX wiek w swoich książkach sprawia, że zdarza mi się zapomnieć, że czytam książki współczesnej autorki, a nie takiej, która żyła w tamtych czasach.
Co prawda przy czwartej książce jej...
2023-11-27
Przypomniałam sobie, że w podstawówce na lekcji języka polskiego dostaliśmy zadanie przeinterpretowania wybranego mitu zachowując jego najważniejsze przesłanie. Wychodzi, więc na to, że sama robiłam retelling mitów zanim stało się to modne. 😆 Mam na pamiątkę takie prace, ale nie muszę tej szukać, by napisać za jaką postać się wzięłam, bo pamiętam, że była to Persefona. A na wspomnienia wzięło mnie za sprawą kolejnego retellingu mitów, który miałam okazję czytać i pamiętając właśnie ze szkoły, że to było jedno z fajniejszych zadań, które zapamiętałam, mogę się upatrywać w tym swojej słabości do tego typu powieści.
Tak jest z „Psyche i Erosem”. Podoba mi się, że autorka już w swoim debiucie potrafi pisać z taką lekkością, a zarazem tworzyć głębokich bohaterów. Nie ukrywam, że wpływ na polubienie Psyche i Erosa ma na pewno fakt, że to jeden z niewielu mitów, który na tle innych wyróżnia się dobrymi uczuciami i nie prowadzi do tragedii. Oczywiście, że nie obyło się tutaj bez przeszkód i sytuacji, które wzbudzają smutek, ale były one tylko etapem, a nie najważniejszym przesłaniem.
Akcja była wartka i wystąpiło w niej sporo znanych postaci z innych mitów, że aż w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy faktycznie ci bohaterowie mieli okazję się ze sobą spotkać w pierwowzorze. Okazało się, że nie. Autorka na końcu objaśniła co było jej inwencją twórczą. Zaczynając już od samego pochodzenia Psyche po mieszanie imion bogów i sytuacje, które w pierwotnym micie o Erosie i Psyche nie miały miejsca. Dużo jest tutaj zaczerpniętych fragmentów z historii Achillesa. Sama wolałabym mniej pomieszania mitów, ale też trzeba mieć na względzie, że takie prawo retellingów.
Najważniejsze przesłanie zachowane, a reszty lepiej nie czytać przed sprawdzianem w szkole. 🤣 Niemniej strona, w którą poszła autorka była ciekawa i historia miłości tej pary wpadła w moje gusta.
Przypomniałam sobie, że w podstawówce na lekcji języka polskiego dostaliśmy zadanie przeinterpretowania wybranego mitu zachowując jego najważniejsze przesłanie. Wychodzi, więc na to, że sama robiłam retelling mitów zanim stało się to modne. 😆 Mam na pamiątkę takie prace, ale nie muszę tej szukać, by napisać za jaką postać się wzięłam, bo pamiętam, że była to Persefona. A na...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-11
Nie znam autora z jego kryminalnej twórczości, więc spotkanie przy komedii obyczajowej było naszym pierwszym. Czy uważam, że było to udane spotkanie? Pierwsze mam w głowie stwierdzenie: w porządku.
Na plus jest na pewno koncepcja książki, która opiera się na rozdziałach zatytułowanych wadą Klary, a potem jej wyjaśnieniu w odniesieniu do jej życia. Podoba mi się to, że nie jest to zawsze do końca pospolita wada, a wręcz często ma humorystyczne zabarwienie. Z resztą podoba mi się tutejszy humor, który jest bardziej sarkastyczny niż zabawny co wpasowało się w mój gust, bo wolę, gdy śmieszność jest wynikiem codziennych wydarzeń niż tworzeniu nierzeczywistych scen i dialogów. Zaskoczyło mnie na pewno to, że książka zmienia się względem poziomu lekkości i żartu, bo im dalej tym robi się bardziej poważnie.
Co do samej głównej bohaterki mam mieszane uczucia, a wiemy, że od polubienia głównej postaci sporo zależy. Są postawy w jej zachowaniu, które mi odpowiadają, ale i też takie, które mnie drażnią. Przy zwrocie akcji miałam po części dla niej zrozumienie, ale i też trochę uczucia, że jest hipokrytką. Co ciekawe Klara też doszła do tego samego wniosku w swojej hipokryzji, więc tutaj jednocześnie plus dla niej. 😆
Ciężko mi stwierdzić czy pochłonęła mnie ta książka, bo dobrze mi się ją czytało, podobała mi się jej koncepcja, ale trochę jednak liczyłam na inne wyjście z tej historii i trochę zrzedła mi mina, że potoczyło się tak jak często w książkach bywa. Wiemy, że kreacja kobiecej bohaterki przez mężczyznę i to jeszcze tak głęboko wchodzącą w jej psychikę nie zawsze wychodzi, a tutaj uważam, że sama postać Klary była udana. Co do tej jednej zalety z tytułu to przyznaję, że zostawia po sobie dobry wydźwięk na sam koniec.
Nie znam autora z jego kryminalnej twórczości, więc spotkanie przy komedii obyczajowej było naszym pierwszym. Czy uważam, że było to udane spotkanie? Pierwsze mam w głowie stwierdzenie: w porządku.
Na plus jest na pewno koncepcja książki, która opiera się na rozdziałach zatytułowanych wadą Klary, a potem jej wyjaśnieniu w odniesieniu do jej życia. Podoba mi się to, że nie...
2023-10-03
Akademia Webbera jest prywatną szkołą, która umożliwa otwarcie drzwi do wielu wyższych uczelni. Dzięki pomocy samego założyciela Owena Webbera zdolna Waverly otrzymuje stypendium. Webber pomaga nie tylko Waverly, ale i nawet jej rodzicom dając im pracę i pomoc medyczną, której potrzebuje mama Waverly. W swojej szkole stawia na wsparcie wszystkich mniejszości i niepełnosprawności. Sama Waverly jest osobą z autyzmem. A co, gdy postawa Webbera to tylko fasada?
Początek historii przypomina trochę retelling kopciuszka. Odbywa się coroczny bal maskowy, na który wstęp mają tylko osoby z wysoką pozycją w kręgu szkoły. Waverly przez znajomość z Caroline udaje się trafić na bal, gdzie dzięki masce nikt nie wie, że to ona. Ten wieczór miał też jej pomóc w spotkaniu z córką dyrektora, która jest jej byłą dziewczyną.
Magiczny wieczór zmienia się w momencie, gdy Waverly odkrywa w miejscu balu niepokojąco wyglądające pokoje i ukryta, przysłuchuje się tajnemu zebraniu, któremu przewodniczy dyrektor szkoły. Niebezpiecznie zaczyna się robić w środku budynku, który zostaje zamknięty. Jakby tego było mało na całym świecie zaczyna dochodzić do niepokojących wydarzeń. Jaka jest prawdziwa twarz dyrektora Webbera i co planował na ten wieczór, dowiecie się sięgając po książkę.
Czekałam, aż obietnica dystopii z tyłu książki się wydarzy i tak się dzieje po ok. 100 stronach. Całość wypadła raczej tak luźniej i hollywoodzko względem akcji. Szczególnie końcowa scena dziejąca się na dachu była dla mnie, aż zbyt nierzeczywista. Też ciężko mi napisać o tym jak zostały przedstawione zachowania Waverly względem jej autyzmu, bo nie za wiele o nich się dowiadujemy. Nie wiem jakie to stadium i sama mam za małą wiedzę, by ocenić czy autorka poradziła sobie dobrze pod tym względem.
To była w porządku młodzieżówka z nutką niepokoju, ale też nie było w niej nic co by na dłużej mogło zapaść mi w pamięć.
Akademia Webbera jest prywatną szkołą, która umożliwa otwarcie drzwi do wielu wyższych uczelni. Dzięki pomocy samego założyciela Owena Webbera zdolna Waverly otrzymuje stypendium. Webber pomaga nie tylko Waverly, ale i nawet jej rodzicom dając im pracę i pomoc medyczną, której potrzebuje mama Waverly. W swojej szkole stawia na wsparcie wszystkich mniejszości i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-05
Bezproblemowego sąsiada doceni najbardziej ten kto miał z innym sąsiadem problem. Prawda?
Nie ukrywajmy, że to często od sąsiedztwa zależy czy gdzieś dobrze nam się mieszka. Nieważna lokalizacja, wielkość mieszkania czy domu, gdy trafi nam się sąsiad_, któr_ tylko czeka, by podglądać każdy nasz krok i ma pretensje o wszystko. Sąsiedzki problem spotyka bohaterów tej książki. Starszy pan, który mieszka pod rodziną Tiefenthalerów stawia przed ich drzwiami ciasto. To bardzo miłe z jego strony, ale miło przestaje być, gdy pod drzwiami Rebecca znajduje list miłosny, a potem kolejne listy z ohydnymi oszczerstwami.
Książka bazuje na narracji pierwszoosobwej jako coś na kształt pamiętnika męża Rebecki. Co pozwala nam tylko oglądać całą sprawę z jednej strony. Jest to o tyle osobliwe, że Randolpha ciężko momentami zrozumieć. W każdym z nas jest taka dwoistość charakteru, ale u Randolpha to dopiero są skrajności. Z czego w trakcie czytania wychodzi, że zastanawiam się czy to jak Randolph coś przedstawia jest, aż tak niebezpieczne.
Bohater przez oszczerstwa zamieszczone w listach popada w lekką psychozę, co jestem w stanie zrozumieć, ale jest w tej książce taka nieścisłość, której właśnie nie rozumiem. Najogólniej przedstawiając, by nie padł żaden spoiler. Randolph zgłasza na bieżąco postępowanie sąsiada, a dopiero na samym końcu kluczowe okazuje się zeznanie psychiatry, u którego lata temu był sąsiad. Jak to jest, że skoro Randolph to wcześniej wszystko zgłaszał to nikt nie znalazł tej opinii, która tak rzutuje na odbiór sytuacji.
Problemem dla mnie w tej historii było też to, że chociaż sprawnie się książkę czyta to chyba właśnie przez jej nadmierną obyczajowość i wieczne zaprzeczanie samemu sobie przez Randolpha siada w niej napięcie. Nie jest tak, że w każdej książce, która ma minusy widzę potencjał, ale tutaj naprawdę był i sam pomysł można przekuć w naprawdę napięciowy thriller psychologiczny, ale narracja, trochę dziwny bohater i lekka nieścisłość w postępowaniu policji sprawiła, że potencjał dla mnie nie został wykorzystany.
Bezproblemowego sąsiada doceni najbardziej ten kto miał z innym sąsiadem problem. Prawda?
Nie ukrywajmy, że to często od sąsiedztwa zależy czy gdzieś dobrze nam się mieszka. Nieważna lokalizacja, wielkość mieszkania czy domu, gdy trafi nam się sąsiad_, któr_ tylko czeka, by podglądać każdy nasz krok i ma pretensje o wszystko. Sąsiedzki problem spotyka bohaterów tej...
W Aerthlan istnieje pięć królestw. Podczas zaciemnienia księżyców rodzą się dzieci obdarzone magicznymi mocami. Większość władców chce zgładzić takie dzieci. Część z nich trafia na Wyspę Księżyców, by bezpiecznie dorosnąć. Na Wyspie poznaje się pięć dziewczynek, które stają się dla siebie przybranymi siostrami. Tak w skrócie mogę podsumować prolog tej książki. 😄
Nie ukrywam, że spodziewałam się po nim historii właśnie z wczesnej młodości dziewcząt, a dostałam od razu ich dorosłość. Co spowodowało, że potrzebowałam chwili na ogarnięcie tego co się wydarzyło, bo nikt nie wraca do przeszłości. Szkoda, że nie było listy postaci, bo byłaby przydatna. 😆
Jak już zorientowałam się co i jak to muszę przyznać, że akcja była w porządku, ale bez większej ekscytacji. Historia skupia się na jednej z sióstr, więc jest duże prawdopodobieństwo powstania pięciu tomów.
Tutaj bohaterką zostaje Sorcha, która pochodzi z rodu smoka. Jak są smoki to jestem kupiona. 😂 Z opresji ratuje ją tajemniczy Leśniczy, który działa w tej książce niczym Robin Hood, a ważnym miejscem akcji jest las. Całość jest utrzymana w dość luźnej narracji, której nie brak humoru i chociaż są sceny walki to nie ma w niej zbytniej brutalności. Bardziej skupiamy się na relacji Sorchy i Leśniczego. Nawet spodobała mi się ich chemia, a dla informacji były dwie pikantniejsze sceny. Czy to bardziej romans czy fantasy to powiedziałabym, że 70% dla romansu.
Może sam wykreowany świat nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale za to była to przyjemna, niezobowiązująca lektura, przy której dobrze się bawiłam. A i takie są potrzebne. Trochę nie wiem w jakim przekroju mogłabym ją polecić, bo dla osób, które już siedzą w fantasy to będzie zbyt proste, a jak ktoś nie czyta tego gatunku to jest trochę zbyt skomplikowana w ilości królestw, osób i coraz to nowych magicznych zdolności. Niemniej jako romans fantasy spełnia swoje oczekiwania, więc mam nielada dylemat z oceną. Niech będzie więcej niż środek 6/10.
W Aerthlan istnieje pięć królestw. Podczas zaciemnienia księżyców rodzą się dzieci obdarzone magicznymi mocami. Większość władców chce zgładzić takie dzieci. Część z nich trafia na Wyspę Księżyców, by bezpiecznie dorosnąć. Na Wyspie poznaje się pięć dziewczynek, które stają się dla siebie przybranymi siostrami. Tak w skrócie mogę podsumować prolog tej książki. 😄
Nie...
2023-11-23
Nie chcę stwierdzać, że komedie kryminalne nie są dla mnie, bo co jakiś czas próbuję znaleźć takie, które siądą mi fabułą i przede wszystkim humorem.
Czy udało mi się już takie znaleźć? Tak.
Czy to jest jedna z nich? Nie.
Zazwyczaj mam problem ze zbyt absurdalną akcją, która stara się być na siłę śmieszna. Takim poczuciem, że rzeczywistość jest już zbyt wykręcona na drugą stronę. Tutaj myślałam po opisie, że sama abstrakcja jaką są duchy, w które się autentycznie wierzy da mi tę furtkę, że mogę się zgodzić z pokręconą fabułą, bo balansujemy już bardziej na fantastyce. Tym bardziej jak na pierwszym planie są dwie grupy łowców duchów, a ja lubię filmy z serii „Ghostbusters”, więc dało mi to pewien obraz jak to może wyglądać.
Z początku wszystko było okej, bo i o duchach się mówiło, a i zlecenie na ich znalezienie w hotelu, by ten mógł mieć specjalny certyfikat na to, że duchy tam są, było ciekawe. Wiadomo, że interes musi się kręcić, a nawiedzony hotel spowoduje większy przypływ gości. Właściciel hotelu chce, by dwie grupy łowców przybyły na miejsce w Drugi Dzień Świąt. Dzięki temu akcja niewątpliwie nabiera świątecznego klimatu, bo inni goście (szczególnie Ci weselni) podkręcają świąteczność za sprawą przekręconych kolęd. 😆 Śmiesznie też było dla mnie, gdy na scenę wkraczała rodzina właściciela w postaci żony, teściowej i prateściowej. 😅
W hotelu oprócz duchów trafiamy też na morderstwa i ich szukanie zamienia się w dochodzenie czy przypadkiem to nie one są w zgony zamieszane. I tu dochodzimy do momentu, który już przestał mnie rozbawiać, bo historia poszła w standardowe nieudolne śledztwo policji i wstawki, które mnie nie bawiły, czyli wcześniejszy zjazd pań lekkich obyczajów, żarty z kanalizacją w tle czy skupiające się na ośmieszaniu całej zbrodni. Tak, wiem, że to komedia kryminalna, ale ja lubię, gdy jest pomiędzy śmiesznością, a zbrodnią zachowany balans.
Na końcu historia poszła w wytłumaczenie sprawy bardziej rzeczywiście, a mi zabrakło duchów, bo chociaż na końcu była z nimi szczypta niepewności to było to dla mnie za mało. Liczyłam, że te duchy to będą tak bardziej na serio i będzie to bardziej fantastyka, a nie obyczaj, bo chciałam innej komedii, od tych które zdarzyło mi się czytać.
Nie chcę stwierdzać, że komedie kryminalne nie są dla mnie, bo co jakiś czas próbuję znaleźć takie, które siądą mi fabułą i przede wszystkim humorem.
Czy udało mi się już takie znaleźć? Tak.
Czy to jest jedna z nich? Nie.
Zazwyczaj mam problem ze zbyt absurdalną akcją, która stara się być na siłę śmieszna. Takim poczuciem, że rzeczywistość jest już zbyt wykręcona na...
2023-11-25
Przyznaję, że podeszłam do tej biografii z lekką obawą. Wynikała ona z tego, że skoro Janusz Kurczab nie jest dobrze znany szerszej publice to może nie ma tyle materiału, by wypełnić o nim książkę i pomiędzy będzie dużo fragmentów, które będą takim zapychaczem. Jak ja się myliłam...
To jeden z tych przykładów, gdzie podtytuł książki, czyli „Niezwykłe życie Janusza Kurczaba” wcale nie jest przesadzony, bo tak naprawdę to życie wyglądało. To jest dobry przykład na to, że nie zawsze o ludziach wielkich mówi się szerokiej publice, bo dokonują rzeczy, które w mediach nie będą miały siły przebicia. Jano (pseudonim Kurczaba) nie zdobywał ośmiotysięczników, ale zajmował się m.in. wytyczaniem nowych dróg w Tatrach, Alpach czy Dolomitach, pisaniem górskich książek i przewodników. Nie o wysokość chodziło, a poziom trudności, który niosła ze sobą dana górska ściana.
W środowisku wspinaczy był bardzo znany i działał w nim prężnie jako wielokrotny i wieloletni członek komisji sportowych PZA, redaktor naczelny „Taternika” czy członek kapituły przyznającej wspinaczkowe nagrody. Z resztą przez 77 lat swojego życia pełnił tyle funkcji i zrobił tak wiele, że to o czym piszę to tylko wierzchołek jego dokonań. Alegorycznie do tego czym się zajmował mogę napisać, że góra jego dokonań jest tak imponująca jak najwyższy szczyt świata. 🏔️
Do tego, że był świetnym wspinaczem dochodzi jeszcze bycie świetnym szpadzistą w latach 60. Łączył te dwie dziedziny sportu, które mają w sobie wspólną cechę zręczności i przewidywania kilku kroków do przodu. Jako szpadzista trafił nawet na olimpiadę, a wcześniej zdobył niejedną nagrodę. Autorzy mieli możliwość bazować na masie materiałów i dzienników pozostawionych przez samego Janusza Kurczaba.
Podejrzewam, że ten materiał mógłby zająć jeszcze więcej stron, bo już przy 480 stronach opisanie osiągnięć Jano jest tak bardzo treściwie wypakowane. Ile ja sama tematów pominęłam, by zmieścić się w jakiś literowych ramach i dać wam możliwość w osobistym poznaniu książki to ja już wiem.
Czułam czytając tę książkę jakbym była obok co jest zasługą autorów i samego Kurczaba. Też na zakończenie mam takie poczucie, że o tylu rzeczach nie wspomniałam, bo jeszcze ważny jest fakt seksualności Jano, który mógł sprawić, że w tamtych latach było mu ciężko w różnych względach. Czy o znanych nazwiskach himalaistów i himalaistek, których Kurczab miał okazję przyuczać do obcowania w górach. Fascynujący człowiek, inspirująca historia i świetne jej wykonanie.
Jeżeli lubicie książki o takiej tematyce to spotkanie z Jano już tylko możliwe na kartach książki, obowiązkowe.
Przyznaję, że podeszłam do tej biografii z lekką obawą. Wynikała ona z tego, że skoro Janusz Kurczab nie jest dobrze znany szerszej publice to może nie ma tyle materiału, by wypełnić o nim książkę i pomiędzy będzie dużo fragmentów, które będą takim zapychaczem. Jak ja się myliłam...
To jeden z tych przykładów, gdzie podtytuł książki, czyli „Niezwykłe życie Janusza...
2023-11-21
Cztery opowiadania, w których detektyw Herkules Poirot gra główną rolę.
Jeżeli tak jak ja czytacie ten zbiór po raz pierwszy, a mieliście wcześniej styczność ze zbiorem stworzonym specjalnie do jubileuszowej kolekcji, czyli „Mord nocy letniej” to jedno z opowiadań umieszczonych tam pochodzi właśnie z „Morderstwa w zaułku”. Dokładnie jest to opowiadanie „Niewiarygodna kradzież”, która brzmiała mi bardzo znajomo, ale z początku myślałam, że może motyw jest podobny, ale po jednej scenie, którą dobrze pamiętam, zaczęłam prowadzić śledztwo, gdzie ja to wcześniej czytałam i znalazłam. Także jeżeli kolejność czytania książek Christie, a raczej jej brak 😆 jest u was taki sam jak u mnie to już wiecie gdzie dzwoni. 🔔
Ten zbiór był w porządku. Z resztą to nie jest zbiór stworzony przez wydawcę, a przez samą Christie, więc ona doskonale wiedziała jak je dobrać. 😉
Najbardziej do gustu przypadło mi tytułowe opowiadanie „Morderstwo w zaułku”, które skupia się na samobójstwie-morderstwie młodej kobiety. To opowiadanie może się pochwalić ciekawym rozwiązaniem względem rozpatrzenia winnego. Podobnie rzecz ma się w opowiadaniu „Lustro nieboszczyka”. Tak swoją stroną świetny tytuł ma to opowiadanie. 👻 Uwielbiam te drobne niuanse, które wyłapuje Poirot, które wydają się ważne i staram się je do czegoś dopasować, a i tak bez niego by mi się to nie udało. Na zakończenie przenosimy się do słonecznej Grecji, a konkretnie na Rados. Dochodzi tam do uczuciowego trójkąta, gdzie nikt nie słucha Poirota mimo jego ostrzeżeń. Chyba nie muszę pisać, że kończy się to nieszczęśliwie dla którejś z postaci. 🫣
Cztery opowiadania, w których detektyw Herkules Poirot gra główną rolę.
Jeżeli tak jak ja czytacie ten zbiór po raz pierwszy, a mieliście wcześniej styczność ze zbiorem stworzonym specjalnie do jubileuszowej kolekcji, czyli „Mord nocy letniej” to jedno z opowiadań umieszczonych tam pochodzi właśnie z „Morderstwa w zaułku”. Dokładnie jest to opowiadanie „Niewiarygodna...
2023-11-19
Wyobraźcie sobie świat, w którym Ziemia nie nadaje się do zamieszkania. Zapobieganie skutków zanieczyszczeń przemysłowych nie przyniosło efektów i zmiany klimatyczne nie pozwalają na swobodne wyjście z domu. Jednak naukowcy intensywnie pracują nad odkrywaniem innych planet, na których da się zamieszkać i opracowują sposób na transport ludzi.
Dzieje się to w XXII wieku, bo taka jest oś czasowa w „Galaktyce”. Jednak co do czasu, w którym rozgrywa się akcja książki im dalej tym robi się bardziej zawile, bo nie zawsze postrzegany w niej czas ma odbicie na naszą linearność czasową. Książka jest napisana z taką lekkością, która sprawia, że łatwo w nią wskoczyć. Jednocześnie to nie jest tak, że akcja jest prosta, bo jako książka z gatunku sci-fi wymaga chwili, by zrozumieć otaczający świat, ale też odnalezienie się w niej nie sprawiło mi większego problemu. Nie było w niej momentu, który byłby nie potrzebny do kreacji świata, a wręcz dla mnie trzyma poziom do samego końca.
Tym bardziej, gdy teraz widzę jak zręcznie została poprowadzona fabuła, która pod koniec tłumaczy nam jak doszło do tego co czytaliśmy od początku. Akcja podzielona jest tak jakby na dwie perspektywy, które względem czasowości czasami trudno określić, ale skupiają się wokół dwóch par: profesora Hu Zenga i Nadii oraz Aurory i Borga. Bohaterowie mają różne pochodzenie i stopień wiedzy na temat tego co obecnie się dzieje.
Książka jest utrzymana bardziej w stylistyce postapokaliptycznej i rozważaniach, że nieuchronnie zbliżamy się do tego, że zagłada Ziemi, do której doprowadziła ludzkość może się powtórzyć. Ja wiem, że sama tematyka nie powinna mi sprawić przyjemności, ale odłączając moralne rozważania i skupiając się na samej akcji to miałam niezłą rozrywkę z czytania. Z resztą czytałam już inne książki autora, więc pod względem stylu byłam o to spokojna czy mi się spodoba, ale zastanawiałam się czy poradzi sobie z gatunkiem i według mnie dał radę.
Wyobraźcie sobie świat, w którym Ziemia nie nadaje się do zamieszkania. Zapobieganie skutków zanieczyszczeń przemysłowych nie przyniosło efektów i zmiany klimatyczne nie pozwalają na swobodne wyjście z domu. Jednak naukowcy intensywnie pracują nad odkrywaniem innych planet, na których da się zamieszkać i opracowują sposób na transport ludzi.
Dzieje się to w XXII wieku, bo...
2023-11-18
Reportaże przynajmniej dla mnie nie należą do gatunków, które łatwo mi recenzować. Raz; opierają się na faktach, więc bywają momenty, że nie ma miejsca na ocenę danego fragmentu, bo nie da się ocenić rzeczywistości. Dwa; najczęściej reportaże dotyczą bardzo trudnych tematów, które sprawiają mi trudność w wyrażeniu się słowem pisanym. Trzy; pragnienie poznawania prawdziwej historii z tej mroczniejszej strony sprawia, że ja sama potrzebuję czasu, by się po nich pozbierać. Rozumiem osoby, które nie czują się na siłach, nie chcą się dobijać czy tak po prostu reportaż to nie ich gatunek. Ale mimo tych obciążeń, które ze sobą niosą dla mnie jako odbiorcy, czuję w sobie poczucie ogromnych chęci ocalenia od zapomnienia ciemnych stron historii i wiedzy. Przez wrażliwość przebija się stalowa wola, która daje mi siłę na takie historie.
Przechodząc do „Bezdusznych” nie sposób nie zacząć od tego, że największy kaliber emocjonalny to sam opis wszystkiego czego dopuszczali się okupanci w czasach II wojny światowej w stosunku do osób chorych. Sam temat to jedno, ale forma jego podania jest równie ważna. I tutaj muszę napisać, że widać jaki ogrom pracy włożyła w niego autorka. Wręcz patrząc się na to jak mocno ten temat na przestrzeni lat był spychany ze świadomości historycznej wykonała tytaniczną pracę w pozyskaniu materiałów do książki. Wydawałoby się, że opierać się będzie tylko na materiałach źródłowych, a jednak jest prawda w tym, że kto szuka ten znajdzie, bo reporterce udało się porozmawiać ze świadkami.
Skupienie się na historii trzech miejsc, gdzie przebywali chorzy, pomogło też w poczuciu braku przesytu informacjami. Dostajemy ogólny sposób działania, którego dopuszczał się okupant, a jednocześnie możemy się skupić tylko na wybranym miejscu, co było pomocne dla reporterki i jest przystępne dla odbiorców.
Kategoryzowanie ludzi na tych nieprzydatnych, pierwsze eksperymenty i zagazowania. Uderzające jest to, że do polskich ośrodków trafiali również niemieccy pacjenci, którzy odbiegali od przyjętych norm. Dużą część książki stanowi temat dziecięcego oddziału, który porusza z jeszcze większą siłą. Bardzo cenię sobie fragment, w którym autorka porusza temat książki w związku z protestem kobiet, który dzieje się współcześnie. W punkt oddała to co ja sama czułam czytając książkę, że tego porównywać się nie da, a wręcz jest nie na miejscu. Książka warta poświęcenia czasu, który jest wymagający, ale potrzebny.
Reportaże przynajmniej dla mnie nie należą do gatunków, które łatwo mi recenzować. Raz; opierają się na faktach, więc bywają momenty, że nie ma miejsca na ocenę danego fragmentu, bo nie da się ocenić rzeczywistości. Dwa; najczęściej reportaże dotyczą bardzo trudnych tematów, które sprawiają mi trudność w wyrażeniu się słowem pisanym. Trzy; pragnienie poznawania prawdziwej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-14
W dobrą historię potrafię się tak wkręcić, że dopiero po zakończeniu i poznaniu odpowiedzi zaczynam widzieć tyle podpowiedzi w środku. 😆 Tak miałam właśnie z „Psychozą”.
Robert Bloch skonstruował historię, która sama się czyta. Wiem, że książka jest kategoryzowana jako klasyka horroru, ale po przeczytaniu mogę ją polecić wszystkim lubiącym mroczniejsze thrillery i to szczególnie te natury psychologicznej. Też warto napisać o tym, że według mnie książka wydana w 1959 roku bardzo dobrze się zestarzała i widać, że powieść Blocha jest nadal solidną inspiracją dla współczesnych twórców.
Bardzo podobała mi się oszczędna forma książki, która zamiast brutalnych opisów, skupiała się na uderzeniu w czytelnika nagłą surowością wydarzenia rozgrywającą się w kilku zdaniach. Nie dziwię się, że w książce jak i w filmie, scena pod prysznicem jest taka kultowa, bo uderza w punkt.
Wracając do mojego wciągnięcia się w historię to widać, że Robert Bloch podawał nam prawie na tacy pewne wskazówki względem prawdziwych wydarzeń, ale oprócz kilku momentów, gdzie się zawahałam, że coś mi nie pasuje, łykałam wszystko jak podawał, więc byłam równie zaskoczona biegiem wydarzeń jak jej bohaterowie w postaci Sama i Lili. Groza książki była wyśmienicie podana i dla fanów takich wrażeń to pozycja obowiązkowa.
Wydanie, które czytałam zawierało też dość pokaźne posłowie w wykonaniu Wiesława Kota. Sama „Psychoza” zajęła 170 stron, a posłowie prawie 50. Jest w niej szczegółowa analiza dzieła, ale i również drugiej części, którą Bloch opublikował w 1982 roku. To samo tyczy się jej kilku adaptacji filmowych. Stąd moja uwaga, że jeżeli macie w planach drugą część książki czy filmy, a nie chcecie wiedzieć na ich temat wszystkiego to warto po przeczytaniu analizy „Psychozy”, dalszą część sobie odpuścić na ten moment. Dla mnie książka godna polecenia i to bardzo. 🔥
W dobrą historię potrafię się tak wkręcić, że dopiero po zakończeniu i poznaniu odpowiedzi zaczynam widzieć tyle podpowiedzi w środku. 😆 Tak miałam właśnie z „Psychozą”.
Robert Bloch skonstruował historię, która sama się czyta. Wiem, że książka jest kategoryzowana jako klasyka horroru, ale po przeczytaniu mogę ją polecić wszystkim lubiącym mroczniejsze thrillery i to...
„Czerwona królowa” jest kontynuacją „Alicji”, czyli mrocznego retellingu „Alicji w krainie czarów”. Z początku podobało mi się sporo odniesień do poprzedniej części co pomogło mi w przypomnieniu sobie akcji. Autorka ma fajny styl przez który się płynie i nie mogę jej odmówić ciekawego pomysłu na tę serię, ale już przy pierwszej części miałam pewne zastrzeżenia.
Liczyłam na to, że w drugiej części może naprostuje to co mi się nie podobało i podciągnie w moich oczach ten cykl, ale niestety tak się nie stało. Szkoda mi, bo jest tutaj taki duży potencjał.
Przede wszystkim ogromnym plusem poprzedniej części była jego mroczność i brutalność, a tutaj brak tych cech i już to sprawia, że jestem rozczarowana, bo ta część staje się przez to straszniejszą fantastyką, a nie horrorem jak było to poprzednio. Dodatkowo większość fabuły opiera się na motywie podróży Alicji i Topornika, gdzie mimo przeszkód na drodze, nie dzieje się nic co przyspieszyłoby mi puls. Co prawda jest jeden element, który w tamtej części mi nie leżał, czyli relacja Alicji i Topornika, w której wyczuwałam poprzednio toksyczność i nienaturalność, tutaj już się poprawia. Szkoda tylko, że przy spojrzeniu na całość nie na wiele mi się to zdaje.
Wisienką, a raczej pestką jest zakończenie, które przy pierwszej części było nieadekwatne do brutalności całości, więc skoro tutaj nie było brutalnie i jest podobne w klimacie to nie powinno już tak odstawać, a jednak dla mnie odstaje czymś innym. Gdzieś od połowy znając powód podróży Alicji i Topornika pomyślałam, aby tylko autorka nie robiła połączenia tych wątków na końcu, bo bez dobrego uzasadnienia czemu tak jest to wyjdzie trochę absurdalnie. I co? Tak dokładnie się wydarzyło. Dobry styl pisania sprawił, że nie męczyła mnie ta książka, ale fabuła niestety nie sprostała, chociażby pierwszej części, która i tak już miała swoje mankamenty.
„Czerwona królowa” jest kontynuacją „Alicji”, czyli mrocznego retellingu „Alicji w krainie czarów”. Z początku podobało mi się sporo odniesień do poprzedniej części co pomogło mi w przypomnieniu sobie akcji. Autorka ma fajny styl przez który się płynie i nie mogę jej odmówić ciekawego pomysłu na tę serię, ale już przy pierwszej części miałam pewne zastrzeżenia.
więcej Pokaż mimo toLiczyłam na...