Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Przewodnik Krótka historia sztuki sprawdził się dla mnie idealnie. We wstępie czytamy, że sztuka pozwala zrozumieć, w jaki sposób ludzie postrzegają siebie. Mowa tutaj głównie o samych artystach, ale również i my, odbiorcy, możemy lepiej poznać samych siebie poprzez emocje, jakie odczuwamy patrząc na szeroko pojętą sztukę. Podręcznik ten pomógł mi odkryć, co mnie porusza, a obok czego przeszłabym obojętnie. Przepięknie wydany, z fotografiami na każdej stronie, omawia pięćdziesiąt najważniejszych dzieł sztuki.

Sposób w jaki Susie Hodge skatalogowała dzieła, pomógł mi, laikowi, odnaleźć się w skomplikowanym świecie malarstwa i rzeźb. Przewodnik podzielony jest na cztery części - kierunki (m.in. manieryzm, futuryzm czy pop-art), dzieła (na przykład Wenus z Urbino Tycjana, Dziewczyna z perłą Vermeera, czy też Olimpia Maneta), tematy (portret, śmierć, ruch i wiele innych), a także techniki (a wśród nich pastel, impast czy kolaż). Dzięki temu szybko i sprawnie możemy znaleźć interesujące nas dzieło, albo poczytać o ulubionym kierunku czy technice.

Myślę, że ten przewodnik to must have każdego, kto w jakiś sposób wiąże swoją przyszłość z historią sztuki, ale również dla takich osób jak ja - ciekawych świata. Opisy są proste, treściwe i zrozumiałe, a żargon artystyczny doskonale wytłumaczony. Czerpać z dziedzictwa kultury może każdy, bez względu na pochodzenie, wiedzę czy wykształcenie. Jeżeli kiedykolwiek pragnęliście dowiedzieć się czegokolwiek więcej o dokonaniach artystycznych ludzkości, przewodnik ten jest doskonałym narzędziem.

Przewodnik Krótka historia sztuki sprawdził się dla mnie idealnie. We wstępie czytamy, że sztuka pozwala zrozumieć, w jaki sposób ludzie postrzegają siebie. Mowa tutaj głównie o samych artystach, ale również i my, odbiorcy, możemy lepiej poznać samych siebie poprzez emocje, jakie odczuwamy patrząc na szeroko pojętą sztukę. Podręcznik ten pomógł mi odkryć, co mnie porusza, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ciężko opisać tę książkę jednym zdaniem. Nie jest to opowieść o wojnie, chociaż z wojną w tle. Nie jest to też romans, chociaż miłość jest chyba morałem całej historii. Na kilkuset stronach poznajemy losy dwóch sióstr, które mieszkają w okupowanej przez Niemców Francji. Isabelle ma buntowniczą duszę i zawsze pragnie robić więcej, przez co ściąga na siebie i swoją rodzinę liczne problemy. Gdy wybucha wojna, ta twarda i pełna zacięcia młodziutka dziewczyna postanawia walczyć u boku mężczyzn w ruchu oporu. Jako kobieta nie może wyruszyć na front, ale podejmuje się wielu niebezpiecznych zadań działając w podziemiu. Tymczasem starsza z sióstr, Vianne, zostaje sama z córką, gdy jej mąż zostaje powołany do wojska. Niewiele później w domu jej zostaje zakwaterowany niemiecki żołnierz. Vianne uczy się żyć z wrogiem za ścianą, płacąc wysoką cenę za ocalenie rodziny i przyjaciół.

Vianne i Isabelle nigdy nie były sobie specjalnie bliskie. Gdy zmarła ich matka, ojciec nie potrafił się nimi zająć, więc obie zostały przez niego odesłane. Vianne szybko znalazła prawdziwą miłość, wyszła za mąż i zaszła w ciążę. Próbowała również wychowywać sporo młodszą od siebie Isabelle, jednak dziewczynka zawsze była trudna i miała własne zdanie. Z czasem i Vianne porzuciła małą Isabelle, która trafiała do jednej szkoły za drugą, nigdzie nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

Na pewno jej przeszłość miała duży wpływ na to, jakie decyzje podjęła, gdy wybuchła wojna. Nie umiała siedzieć na miejscu i bezczynnie patrzeć, jak wrogowie zajmują jej ukochany Paryż. Vianne natomiast prezentowała zupełnie inną postawę. Starała się nie rzucać w oczy i nie przyciągać niczyjej uwagi. Jej celem była ochrona córeczki, dlatego unikała jakichkolwiek powiązań z Isabelle czy ruchem oporu. Co ciekawe, pomimo tego że obie siostry miały tak skrajne charaktery, jako czytelniczka rozumiałam ich decyzje. Młodsza nie miała nic do stracenia, natomiast starsza - wszystko.

Wojna nie oszczędziła nikogo, a jedyne co pozwalało obu siostrom trwać i znosić trudy wojny była miłość. Miłość do siebie nawzajem - pomimo zatrać i różnic zdań były przecież siostrami. Miłość do ich ojca, który pomimo tego, że je porzucił, cały czas był w ich życiu. Miłość do przyjaciół, którzy mogli zniknąć w każdej chwili i nigdy nie wrócić. I miłość romantyczna, która nadawała sens ich poczynaniom. Vianne śniła o dniu w którym jej mąż powróci z wojny, natomiast Isabelle marzyła o czasie w którym będzie mogła spędzić spokojną godzinę w ramionach ukochanego.

Dla mnie Słowik jest jedną z tych książek, które po prostu zachwycają pomimo swoich wad. Historia, która wzrusza i przeraża. Historia o zagmatwanych i skomplikowanych relacjach międzyludzkich. Skończyłam ją czytać ze łzami w oczach. Powieść zdecydowanie trafia na listę ulubieńców.

Ciężko opisać tę książkę jednym zdaniem. Nie jest to opowieść o wojnie, chociaż z wojną w tle. Nie jest to też romans, chociaż miłość jest chyba morałem całej historii. Na kilkuset stronach poznajemy losy dwóch sióstr, które mieszkają w okupowanej przez Niemców Francji. Isabelle ma buntowniczą duszę i zawsze pragnie robić więcej, przez co ściąga na siebie i swoją rodzinę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ezra Faulkner ma wszystko, czego potrzebuje nastolatek - jest popularny, przystojny, ma piękną dziewczynę i jest kapitanem szkolnej drużyny tenisa. Wszystko zmienia się pewnego wieczoru, gdy chłopak zostaje ofiarą wypadku samochodowego. Prognozy nie są najlepsze - Ezra musi zrezygnować z marzenia, by zostać profesjonalnym tenisistą. W konsekwencji czuje się zagubiony i nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. I wtedy w jego życiu pojawia się Cassidy...

Nawet nie wiem od czego zacząć. Pierwsze 40 stron całkiem mi się podobało i miałam nadzieję, że w końcu trafiłam na coś interesującego. Niektóre przemyślenia i uwagi chłopaka były naprawdę ciekawe. A potem pojawiła się Cassidy i wszystko trafił szlag.

Schneider chciała wykreować Cassidy na troszkę zwariowaną, oderwaną od rzeczywistości dziewczynę, która wszystkich fascynuje. Taką co „tańczy tak, jakby chwila miała trwać wiecznie”, jak czytamy w blurbie. Prawda była zgoła inna. Dziewczyna irytowała mnie niemiłosiernie, bo tam gdzie w zamiarze miała być słodka i oryginalna, była przemądrzała i wkurzająca jak mało kto.

W ogóle mam wrażenie, że bohaterowie w tej książce są bardzo płascy. Autorka chciała pokazać Ezrę, jako młodego chłopaka, który po wypadku może spojrzeć z innej perspektywy na swoje życie i wyłamać się z narzuconej mu roli popularnego chłopaka. Rozumiem, przesłanie naprawdę dobre. Jednak jak dla mnie wyglądało to tak, jakby Ezra przestał się nagle przyjaźnić ze sportowcami i cheerleaderkami, bo ich jedynym życiowym celem jest bycie popularnym, a hobby to tylko i wyłącznie imprezowanie. Przekaz jak dla mnie jasny. Jeśli uprawiasz w szkole sporty i jesteś w tym dobry, to prawdopodobnie twój iloraz inteligencji jest bardzo niski, a zdolności rozumienia tego, co się do ciebie mówi są niemalże zerowe. Poza tym masz parcie na szkoło. Ale przynajmniej jesteś ładny. Czarę goryczy przelała scena w której cała drużyna futbolu biegała nawalona po mieście i demolowała place zabaw. Bo tylko to potrafią „mięśniaki”. Ale dobrze, że Ezra ma Cassidy, która go uświadamia, że to takie żałosne, żeby pragnąć zostać królem balu czy trenerem tenisa. Przecież można być takim wyjątkowym jak ona i cytować filozofów w najmniej spodziewanych momentach.

Super, że Ezra próbował nowych rzeczy. Naprawdę. Ale miałam wrażenie, że autorka strasznie zaszufladkowała ludzi. Jeśli czytasz książki, to nie możesz być członkiem drużyny sportowej. Jeśli dzisiaj siedzisz przy stoliku ze swoimi przyjaciółmi z kółka debatowego, to jutro nie możesz dla odmiany zjeść lunchu z kolegami z drużyny. Jeśli zostajesz królem balu, to przegrałeś życie. A czy chłopak nie mógł robić wszystkiego? Czy nie można mieć najlepszego przyjaciela, który gra w tenisa i drugiego, który jest supernerdem, nawet jeśli obaj panowie się nie znoszą? Czy nie wypada czytać książek po treningach? No proszę.

Głównym minusem tej książki był jednak brak fabuły. Wiadomo, chłopak dochodzi do siebie po wypadku i chce zrozumieć, co go dalej czeka i kim naprawdę jest. Poza tym w centrum są też jego relacje z Cassidy. Ale strona za stroną nic się wielkiego nie dzieje, nie ma żadnego przełomu, zwrotu akcji, niczego co by pchnęło fabułę do przodu. Jakiegoś wielkiego boom. No chyba, że jest to wyjawienie wielkiej tajemnicy, którą skrywa Cassidy, ale trzeba być naprawdę bardzo mało rozgarniętym, żeby się tego nie domyślić po subtelnych wstawkach Schneider.

Nuda, nuda, nuda!

Podsumowując, książka naprawdę nie była tragiczna, bo język powieści i rozterki głównego bohatera były całkiem sensowne. Nie licząc tych stereotypowych założeń, że sportowcy są tacy, a nerdy inni, głównym problemem tej powieści była nuda. Pomimo tego, że przeczytałam ją w jeden wieczór, to już od połowy zaczęłam sprawdzać kiedy koniec, ponieważ nic się nie działo. Myślałam, że tytuł będzie ciekawym mottem na rok 2018, ale się trochę przeliczyłam. Wiecie, nowy rok, nowa ja, nowe plany i początek wszystkiego, co dobre! Optymistycznie mówiąc, nowy rok czytelniczy mogłam zacząć gorzej, ale też nie pogniewałabym się, gdybym rozpoczęła go inną powieścią. I'm sorry.

Ezra Faulkner ma wszystko, czego potrzebuje nastolatek - jest popularny, przystojny, ma piękną dziewczynę i jest kapitanem szkolnej drużyny tenisa. Wszystko zmienia się pewnego wieczoru, gdy chłopak zostaje ofiarą wypadku samochodowego. Prognozy nie są najlepsze - Ezra musi zrezygnować z marzenia, by zostać profesjonalnym tenisistą. W konsekwencji czuje się zagubiony i nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy Lily Bloom poznaje przystojnego neurochirurga, jej życie nabiera kolorów. Pomimo trudnego dzieciństwa, ta młoda kobieta w końcu staje na nogi, wyjeżdża do Bostonu i otwiera własną kwiaciarnię. Romans z Rylem jest zwieńczeniem jej sukcesu. Mężczyzna wydaje się być ideałem, jednak pod maską czułości i troskliwości ukrywa swój prawdziwy charakter. Lily jest w rozdarta, ponieważ nie chce powielać błędów swojej matki. Problemy kobiety dostrzega tylko Atlas, jej pierwsza miłość i przyjaciel z dzieciństwa, który ponownie pojawia się w jej życiu.
Jakiego wyboru dokona Lily? Czy starczy jej odwagi, by wybrać siebie?

Jest to moje drugie spotkanie z Colleen Hoover. Pierwsze nie poszło najlepiej. Jakiś czas temu czytałam „Never never”, jednak nigdy nie skończyłam powieści. Miałam nadzieję, że tym razem będzie lepiej, ponieważ z opisu wywnioskowałam, że nie jest to cukierkowa historia o doskonałej miłości. I rzeczywiście muszę przyznać, że było całkiem dobrze.



Lily jest silną, młodą kobietą, która całe dzieciństwo była świadkiem przemocy domowej. Niestety, jest to problem - a raczej tragedia - z którą zmaga się coraz więcej rodzin. Dziewczyna próbuje ułożyć sobie życie na nowo w Bostonie i jak to często bywa poznaje tam mężczyznę, który zawraca jej w głowie. Znacie ten typ. Przystojny, bogaty, twierdzący, że się nie bawi w związki i skrywający mroczną tajemnicę.

Tylko nie to, pomyślałam. Błagam, tylko nie kolejna historia w której mężczyzna to sadysta, manipulator i totalny zazdrośnik przedstawiony jako uosobienie męskości.

Takie historie są chyba w literaturze coraz bardziej popularne. Facet jest agresywny jak stado byków na polu maków, ale przecież kocha szczerze i aż po grób. Do którego cię wpędzi w następnym miesiącu. Na szczęście ta historia potoczyła się trochę inaczej, chociaż nie będę zdradzać szczegółów. Jak czytamy w rozdziale „Od autorki”, Hoover starała się wczuć w położenie kobiety, która znajduje się w toksycznym związku i jest rozdarta pomiędzy strachem a miłością, jaką czuje do swojego partnera. Myślę, że obserwując z boku łatwo jest snuć przypuszczenia, że Ja to bym odeszła, gdyby chociaż krzywo na mnie spojrzał. Lily była silna, a zarazem krucha i przez to szanuję ją, bo była prawdziwa.

Nie mogę dużo więcej wam zdradzić z moich przemyśleń, ponieważ obawiam się, że za wiele bym ujawniła. Co ruszyło mnie jednak najbardziej, to fakt, że niektóre sceny Hoover pisała w oparciu o to, co działo się w związku jej rodziców. Dlatego pewnie zrozumiecie, że ciężko mi ocenić tę historię pod pewnymi względami, gdy wiem, że niektóre wątki były oparte na prawdziwych zdarzeniach. Myślę jednak, że byłam usatysfakcjonowana lekturą.

Powieść trochę ku przestrodze. Nie warto przymykać oko na niepokojące sygnały, bo potem może być za późno. Tam gdzie w grę wchodzą uczucia, wymagana jest nadzwyczajna ostrożność. Niestety, wiele osób o tym zapomina, łudząc się, że uda im się zmienić partnera. Świat tak nie działa.

Gdy Lily Bloom poznaje przystojnego neurochirurga, jej życie nabiera kolorów. Pomimo trudnego dzieciństwa, ta młoda kobieta w końcu staje na nogi, wyjeżdża do Bostonu i otwiera własną kwiaciarnię. Romans z Rylem jest zwieńczeniem jej sukcesu. Mężczyzna wydaje się być ideałem, jednak pod maską czułości i troskliwości ukrywa swój prawdziwy charakter. Lily jest w rozdarta,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy Jane przekracza próg mieszkania przy Folgate Street 1, wie, że zrobi wszystko, by zamieszkać w jego czterech ścianach. Mieszkanie wygląda jak muzeum - jest czyste, jasne i do bólu minimalistyczne. Potencjalnego lokatora czeka jednak długa droga. Najpierw należy uzupełnić formularz wypełniony dziesiątkami dziwnych pytań, jak również zmierzyć się ze swego rodzaju rozmową kwalifikacyjną z właścicielem, przystojnym i tajemniczym architektem Edwardem Monkfordem. Wynajem wiąże się również z bezwzględnym przestrzeganiem wielu reguł, nakazów i zakazów, które dla wielu wydają się niedorzeczne.

Jane jest przeszczęśliwa, gdy zostaje zaakceptowana i może wprowadzić się do idealnego domu. Szybko jednak odkrywa, że ma on ponurą i makabryczną przeszłość. Jego poprzednia lokatorka, Emma Matthews, została znaleziona martwa, a policja podejrzewała nieszczęśliwy wypadek. Jane wkrótce rozpoczyna własne śledztwo i próbuje odkryć, co przydarzyło się Emmie i jaki cała sprawa ma związek z mieszkaniem przy Folgate Street 1 i enigmatycznym Edwardem Monkfordem.

Czy śmierć Emmy faktycznie była niefortunnym wypadkiem? Czy Jane jest bezpieczna w swoim nowym domu?

Opowieść toczy się z perspektywy dwóch narratorek - Emmy i Jane. Powoli, rozdział po rozdziale, dowiadujemy się co skłoniło Emmę do przeprowadzki, jakie miała relacje z Edwardem i jakie wydarzenia prowadziły do tak tragicznego końca. Narracja zmienia się co rozdział, dlatego na zmianę dostajemy urywki z życia dwóch kobiet, dzięki czemu jesteśmy niejako zmuszeni, by porównywać ich wybory i życie i możemy tylko liczyć na to, że Jane uda się znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją pytania zanim będzie za późno.

„Lokatorka” skłoniła mnie refleksji. Po pierwsze, zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę potrzebuję tych wszystkich przedmiotów, którymi się otaczam. Minimalizm jest ostatnio bardzo popularnym tematem i przez wielu kreowany jest jako styl życia, dzięki któremu poczujemy się szczęśliwi i nieskrępowani. Prawdą jest, że nie potrzebujemy mieć wiele, by tak naprawdę posiadać wszystko. Z drugiej jednak strony, osobiście czułam się ostrzeżona przed popadnięciem w sidło perfekcjonizmu. Nie nad wszystkim mamy kontrolę i prawda jest taka, że nie musimy jej mieć, by osiągnąć szczęście. Sposób w jaki był zaprojektowany dom wraz z jego regułami, narzucał lokatorowi określony tryb życia i pomimo, że uczył wielu dobrych nawyków, to z drugiej strony niemal przymuszał do perfekcji.



Po raz kolejny thriller psychologiczny zmusił mnie do zastanowienia się, ile osób, które do tej pory poznałam lub miałam kontakt, wykazuje skłonności psychopatyczne lub socjopatyczne. Tacy ludzie potrafią prowadzić pozornie normalne życie i dobrze ukrywać się w społeczeństwie, a przy tym są doskonałymi kłamcami i manipulatorami.

Jest jeszcze jedna rzecz o której pomyślałam w związku z lekturą książki. Tak wysoce nowoczesny i zautomatyzowany dom wydaje się być cudownym rozwiązaniem. Jednak system, który potrafi rozróżniać mieszkańców i sam zapisywać, przetwarzać i rozpoznawać ich preferencje, dostosowywać natężenie światła, wilgotność, oraz wyliczać wagę i spożywane kalorie, a także tworzyć zestawienia i podsumowania zachowań tak zwanego Gospodarze, mimo tego że wydaje się użyteczny, wzbudza we mnie ogromny niepokój. Niemal na początku lektury przypomniała mi się książka Deana Koontza, którą czytałam bardzo dawno temu. Kobieta żyła w domu sterowanym przez sztuczną inteligencję, która w wyniku jakiegoś błędu nagle zaczęła terroryzować właścicielkę. Powieść wywarła na mnie takie wrażenie, że czytając „Lokatorkę” zastanawiałam się, czy historia nie skoczy się podobnie...

Do książki zasiadłam pewnego deszczowego popołudnia i przeczytałam ją za jednym posiedzeniem. Nie był to najlepszy thriller psychologiczny, jaki czytałam, ponieważ brakowało mi napięcia i emocji, jakie często towarzyszą mi przy czytaniu tego gatunku książek, jednak cieszę się, że sięgnęłam po tę pozycję i uważam, że to naprawdę udany debiut piszącego pod pseudonimem JP Delaney'a.

A wy już wiecie co się stało z poprzednią lokatorką?

Gdy Jane przekracza próg mieszkania przy Folgate Street 1, wie, że zrobi wszystko, by zamieszkać w jego czterech ścianach. Mieszkanie wygląda jak muzeum - jest czyste, jasne i do bólu minimalistyczne. Potencjalnego lokatora czeka jednak długa droga. Najpierw należy uzupełnić formularz wypełniony dziesiątkami dziwnych pytań, jak również zmierzyć się ze swego rodzaju rozmową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Akcja Dworu skrzydeł i zguby rozpoczyna się tuż po ostatnich wydarzeniach z Dworu mgieł i furii. Feyra dobrowolnie powraca na Dwór Wiosny, starając się przekonać Tamlina i Luciena o swojej niewinności, twierdząc, że za jej zniknięciem stoi Rhysand, dla którego manipulacja umysłem to chleb powszedni. Dziewczyna próbuje zebrać jak najwięcej informacji, które mogłyby być pożyteczne dla Dworu Nocy, przy okazji wykorzystując wszystkie swoje zdolności, by zniszczyć dwór byłego narzeczonego od wewnątrz. Tymczasem Rhys wraz z rodziną szuka sposobu, by zdobyć silnych sojuszników i zyskać przewagę w zbliżającej się wojnie z królem Hybernii. Niestety, aby to osiągnąć, Feyra, Rhys i ich przyjaciele muszą zdradzić wiele tajemnic i zdobyć się na duże poświęcenie.

Powiem szczerze, że spodziewałam się czegoś więcej. Tak, wiem. Pewnie już zamykasz kartę z moim blogiem, ale nic na to nie poradzę. Od początku uważałam Dwory za słabsze dzieło Maas. Zdecydowanie bardziej do gustu przypadł mi Szklany Tron. Dwór skrzydeł i zguby nie był zły, po prostu specjalnie mnie nie wciągnął. Początek naprawdę mi się podobał i mocno kibicowałam naszej bohaterce, kiedy rozdzierała Dwór Wiosny od środka. Jednak później moja ekscytacja nieco opadła. Dużo gadania, obmyślania i planowania, mniej wciskającej w fotel akcji, pomimo że było od groma różnych wątków i problemów do rozwiązania. Nie wiem, może nie był to najlepszy moment na czytanie fantasy, ponieważ zazwyczaj bardzo lubię książki Maas.

Irytowało mnie przede wszystkim zachowanie rodziny Rhysa. Kasjan, Azriel i Mor są nieśmiertelnymi i potężnymi istotami, które bez przerwy wywalają na siebie języki i kłócą jak banda małych dzieci. Jedynym rozsądnym głosem wśród tej całej zgrai jest mój mały promyczek szczęścia i radości, czyli Amrena. Jako jedna z nielicznych nie sprawiała wrażenia nastolatki z burzą hormonów. No i nie zapominajmy o Neście, Królowej Lodu, która jest jedną z moich ulubionych postaci w tej książce!

Jak już jesteśmy przy ulubionych postaciach, to bardzo ciekawy wydał mi się Rzeźbiący w Kościach. Z chęcią dowiedziałabym się trochę więcej o jego pochodzeniu i możliwościach, ale niestety Maas pozostawiła nas z samymi ogólnikami. Być może w kolejnych powieściach, osadzonych w tym uniwersum, dowiemy się trochę więcej o świecie z którego pochodził.




Jak tak sobie narzekam, to muszę przyznać, że do szewskiej pasji doprowadzała mnie ta męska zaborczość, która jest obecna chyba w każdej książce Maas. Faceci bez przerwy warczą, kiedy ktoś chociażby spojrzy na ich ukochaną (czy ktoś może policzyć, ile razy słowo „warknął” występuje w powieści? Ile razy były obnażane zęby? Błagam!). Ba, zdaje się, że wszyscy mężczyźni upodobali sobie Feyrę i byli gotowi rozszarpać każdego, kto nawet pomyślał sobie o niej coś niestosownego. Pod pewnym względem to rozumiem, była dla nich jak rodzina, chcieli ją bronić, jednak miałam wrażenie, że przypominali sobie o tym w sytuacjach w których powinni siedzieć cicho, bo tylko szkodzili sobie i wszystkim na około. Więcej narzekać niestety nie mogę, bo nie chcę wyjawiać zbyt wielu szczegółów, ale wiem że wątek ten był obszernie dyskutowany.

Oczywiście, jak już zaznaczyłam na samym początku, powieść nie była tragiczna. Miło spędziłam z nią czas na wyjeździe i cieszę się, że nie jestem w tyle i wiem co się dzieje. Sarah J. Maas stworzyła dobrze rozbudowany świat, który zdaje się być mocno ugruntowany na osi czasu. Znamy trochę historii, mamy wgląd w to, co się działo kilka stuleci wcześniej i co doprowadziło do obecnej sytuacji politycznej, skąd ta nienawiść i podziały. Nie ma nic gorszego niż świat fantasy, który sprawia wrażenie jak gdyby po prostu pojawił się jednej nocy!

Akcja Dworu skrzydeł i zguby rozpoczyna się tuż po ostatnich wydarzeniach z Dworu mgieł i furii. Feyra dobrowolnie powraca na Dwór Wiosny, starając się przekonać Tamlina i Luciena o swojej niewinności, twierdząc, że za jej zniknięciem stoi Rhysand, dla którego manipulacja umysłem to chleb powszedni. Dziewczyna próbuje zebrać jak najwięcej informacji, które mogłyby być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Robert Langdon, specjalista w dziedzinie symboli i ikonologi religijnej, przybywa do Muzeum Guggenheima w Bilboa, by być naocznym świadkiem wystąpienia swojego przyjaciela, Edmonda Kirscha. Żaden z gości nie jest świadom tematu prezentacji, która w opinii gospodarza wieczoru ma zmienić losy świata i udzielić odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące sensu życia. Miliony widzów śledzi ekscytującą przemowę futurysty. Zanim jednak Kirsch dochodzi do sedna sprawy, wieczór zostaje w brutalny sposób przerwany, a Langdon jest zmuszony uciekać z miejsca zdarzenia. Tylko on może rozszyfrować kod broniący dostępu do przełomowych badań Kirscha i ujawnić najważniejsze dzieło przyjaciela światu.



Co tu dużo mówić. Książki z Robertem Langdonem jako głównym bohaterem jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Zawsze dobrze się bawię czytając o przygodach profesora Harvardu. Niezmiennie jestem zafascynowana tym, w jaki sposób Dan Brown potrafi zainteresować mnie sztuką. Czytając jego powieści, zawsze mam pod ręką smartfona i googluję miejsca, obrazy i rzeźby. Prawda jest taka, że Brown tak sprytnie manipuluje rzeczywistą historią i fikcją literacką, że łykam wszystko, co czytam.

„Początek” nie był żadnym wyjątkiem. Już zapoznając się z pierwszymi rozdziałami, wyszukiwałam w Internecie informacji o Muzeum Guggenheima w Bilboa oraz o wszystkich instalacjach artystycznych, które zostały wspomniane w powieści. Zanim przebrnęłam przez początkowe rozdziały, postanowiłam sobie, że kiedyś koniecznie muszę odwiedzić to miejsce, jeśli będę miała okazję zwiedzać Hiszpanię. Oczywiście w powieści jest wiele kontekstów kulturowych, nawiązujących do sztuki, filozofii czy poezji, a także religii. Nie można odmówić autorowi wiedzy i pracy, jaką włożył, by to wszystko zgrabnie powiązać.

Bardzo lubię też sposób w jaki Brown tłumaczy różne pojęcia np. z dziedziny fizyki, historii czy sztuki, z którymi zwykły człowiek na co dzień nie ma styczności. Niektórzy pisarze mają w zwyczaju tłumaczyć najbardziej „oczywiste oczywistości” w taki sposób, że czytelnik może czuć się potraktowany jak małe dziecko, które pierwszy raz czyta poważną książkę. Jednak tutaj byłam wdzięczna za występowanie zgrabnych wstawek informujących mnie o czym w ogóle czytam i dlaczego to jest ważne.

Zauważyłam, że dla wielu dużym minusem tej powieści jest brak licznych zagadek do których przyzwyczaiły nas poprzednie części. Być może faktycznie poniekąd tak jest, ale warto pamiętać, że nie szukamy na nowo świętego Graala, czy nie rozszyfrowujemy tajemniczych symboli templariuszy. Niestety czasy „Kodu” czy „Aniołów i Demonów” są już za nami. Ta powieść jest bardziej nowoczesna, więcej w niej zaawansowanej technologii i myślę, że jest to duży powiew świeżości. Rozumiem głosy oburzenia i niezadowolenia, ale bez przesady, każdy pisarz próbuje w końcu czegoś nowego.

W tej powieści wyjątkowo więcej znajdą dla siebie fani postępu technologicznego człowieka. Sztuczna inteligencja czy superszybkie komputery wyśmienicie kontrastują ze wzmiankami o dawnych tradycjach i starych religiach tego świata. Rozumiem jednak, dlaczego wielu osobom ta mieszanka może się nie spodobać.

A Wam jak podobał się „Początek”?

Robert Langdon, specjalista w dziedzinie symboli i ikonologi religijnej, przybywa do Muzeum Guggenheima w Bilboa, by być naocznym świadkiem wystąpienia swojego przyjaciela, Edmonda Kirscha. Żaden z gości nie jest świadom tematu prezentacji, która w opinii gospodarza wieczoru ma zmienić losy świata i udzielić odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące sensu życia. Miliony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Emi jest zwykłą, niewyróżniającą się niczym szczególnym piętnastolatką. Pochodzi z licznej rodziny, ma bardzo wąskie grono przyjaciół, dobrze się uczy i jest obiektem drwin szkolnych prześladowców. Wszystko zmienia się, gdy pewnego razu uliczna żebraczka zapowiada nadejście horror vacui. Emi zaczynają nawiedzać przedziwne koszmary, a w jednym z nich uczestniczy tajemniczy chłopak. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wyśniony chłopak i jego siostra bliźniaczka przenoszą się do szkoły dziewczyny, a losy obcych sobie osób zostają związane przez moc pewnego urządzenia.




Czego się spodziewałam? Młodzieżowego romansu z wątkami fantastycznymi. Co dostałam? Naprawdę interesującą młodzieżówkę fantastyczną! Pomimo, że pierwszy tom trylogii opisuje zaledwie kilka dni z życia Emi, nie czułam się znudzona tempem akcji. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że ciągle coś się dzieje i jeszcze tyle jest do odkrycia! Wiem, że dla wielu długie opisy oraz wstawki z dziedziny fizyki i astronomii mogłyby być nużące, jednak ja zabrałam się za tę książkę w dobrym czytelniczym momencie i zupełnie mi to nie zawadzało. Styl pisania autorki sprawił, że bardzo lekko i przyjemnie się czytało i nawet nie zauważyłam, kiedy przeleciałam przez pół tysiąca stron.

Zazwyczaj nie przepadam za młodzieżówkami z powodu języka, jaki używają bohaterowie. Dlatego między innymi mam opór przed czytaniem Ricka Riordana, ponieważ aż mnie wykrzywia sposób w jaki tworzy on dialogi pomiędzy nastolatkami. W „Leonidach” słownictwo również jest bardzo młodzieżowe, dostosowane do wieku bohaterów, zapewne z powodu narracji pierwszoosobowej - podczas lektury siedzimy w głowie piętnastoletniej Emi. Przez pierwsze dwa rozdziały miałam pewne opory przed zaakceptowaniem takiego „luzackiego” stylu pisania, jednak w pewnym momencie coś kliknęło i zupełnie przestało mi to przeszkadzać, ba! nawet zaczęło sprawiać mi to przyjemność („superdziobak” i „Ja pitolę!” to moi faworyci)! Jednak ktoś, kto jest tak drażliwy na tym punkcie jak ja, może mieć nie lada wyzwanie podczas lektury.



Jeśli chodzi o samych bohaterów, autorka naprawdę się postarała o różnorodność. Najbliżsi przyjaciele Emi - bracia Linus i Alban - bardzo szybko skradli moje serce, jednak problem pojawił się, gdy na scenę wkroczył nasz „bad boy” Noa. Wątpię, by intencją Foss było wykreowanie wkurzającego dupka, ale widzę, że wiele osób podziela moją opinię. Noa jest nieznośny, jednak jestem w stanie mu to wybaczyć, ponieważ ma piętnaście lat i prawdopodobnie trudną historię, o której na pewno dowiemy się więcej w następnych tomach. Poza tym niektóre postacie są dość stereotypowe - m.in. klasowy bezmózgi osiłek czy zimna niczym lód piękność - jednak na szczęście nie odebrało mi to przyjemności z lektury. Co ciekawe, jest to pierwsza książka, którą czytałam, a w której jednym z głównych bohaterów okazał się niewidomy nastolatek. Duży plus dla Foss!

Co jeszcze mogę dodać? Bardzo lubię fantastykę i często po nią sięgam, dlatego byłam mile zaskoczona tym powiewem świeżości. Nanna Foss miała oryginalny pomysł na stworzenie interesującej fabuły, która nie jest kalką większości powieści tego gatunku. To prawda, że na pewno największą przyjemność odniosą młodsi czytelnicy, ale i ci starsi zapewne docenią pomysł autorki. Pozostaje nam tylko czekać na kolejne tomy!

Astrofizyka, podróże w czasie i moce nie z tej ziemi?! Jestem na tak!

A czy wy już byliście świadkami deszczu leonidów?

Emi jest zwykłą, niewyróżniającą się niczym szczególnym piętnastolatką. Pochodzi z licznej rodziny, ma bardzo wąskie grono przyjaciół, dobrze się uczy i jest obiektem drwin szkolnych prześladowców. Wszystko zmienia się, gdy pewnego razu uliczna żebraczka zapowiada nadejście horror vacui. Emi zaczynają nawiedzać przedziwne koszmary, a w jednym z nich uczestniczy tajemniczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na pierwszy rzut oka życie Grace jest jak z bajki. Ma przystojnego i odnoszącego sukcesy na rynku prawniczym męża, który nie odstępuje jej na krok i przepiękny dom, który jest przedmiotem zazdrości ich wspólnych znajomych. Ale tylko naprawdę spostrzegawcza osoba dostrzeże, że Grace co chwila patrzy nerwowo na męża i oddycha z ulgą, gdy na jego twarzy maluje się aprobata. Tylko naprawdę dociekliwy rozmówca wywnioskuje, że Grace całymi dniami siedzi w domu i nie ma żadnego życia towarzyskiego. I tylko naprawdę wnikliwy obserwator zauważy, co kryje się za pozorną troską męża Grace, Jacka.

Jaki dramat rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami? Jaką rolę w życiu Grace i Jacka odgrywa chora na zespół Downa siostra kobiety? I czy Grace zdoła przechytrzyć piekielnie inteligentnego męża?

„Za zamkniętymi drzwiami” jest thrillerem psychologicznym, który pochłonął mnie już od pierwszej strony. W książce przeplatają się dwa plany czasowe - „Teraz” i „Kiedyś”. Dzięki temu zgrabnemu zabiegowi możemy nie tylko śledzić teraźniejsze zmagania Grace, ale również poznać historię jej małżeństwa i lepiej zorientować się w sytuacji.

„(...) nic nie pozbawia nas sił równie skutecznie jak strach.”

Z jednej strony powieść ta to nic nowego - ot, oklepany motyw psychopatycznego męża, który karmi się strachem słabszych. Jednak sposób w jaki autorka poprowadziła narrację jest zupełnie świeży i wciągający. Pragniemy dowiedzieć się, co skłoniło Grace do zaakceptowania oświadczyn chorego perfekcjonisty i jakie wydarzenia doprowadziły do tego, że Jack stał się potworem.

Podczas lektury byłam targana sprzecznymi emocjami. Po pierwsze, byłam przerażona sytuacją w jakiej znalazła się ta młoda kobieta. Myślałam wtedy o moim małżeństwie i jak okropnie bym się czuła, żyjąc w ciągłym strachu i niepewności. Po drugie, nie raz byłam pod wrażeniem przebiegłości i inteligencji Jacka, którego plan był zapięty na ostatni guzik. Mężczyzna potrafił przewidzieć ruchy swojej żony, która na początku miała jeszcze wolę walki. Poza tym zakończenie wprawiło mnie w prawdziwe osłupienie i w końcu mogłam odetchnąć z ulgą.

A czy wy już wiecie, co się zdarzyło za zamkniętymi drzwiami?

Na pierwszy rzut oka życie Grace jest jak z bajki. Ma przystojnego i odnoszącego sukcesy na rynku prawniczym męża, który nie odstępuje jej na krok i przepiękny dom, który jest przedmiotem zazdrości ich wspólnych znajomych. Ale tylko naprawdę spostrzegawcza osoba dostrzeże, że Grace co chwila patrzy nerwowo na męża i oddycha z ulgą, gdy na jego twarzy maluje się aprobata....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dotyk Julii sprawia człowiekowi niewyobrażalny ból. Z tego powodu dziewczyna zostaje porzucona przez rodziców i zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, który jest gorszy niż więzienna izolatka. Pewnego dnia do celi dziewczyny dołącza młody chłopak, którego obecność jest prawdziwą torturą. Z czasem okazuje się, że okrutny dowódzca pewnego ruchu pragnie złamać Julię i wykorzystać jej dotyk jako śmiercionośną broń.

Czy Julia odzyska wolność i w końcu będzie szczęśliwa?

„Dotyk Julii“ to romans młodzieżowy z dystopią w tle. Przyznam, że wizja świata, którą starała się wykreować autorka jest niezwykle intrygująca. Komitet Odnowy jest ruchem, który stara się odbudować ziemię od podstaw, ujednolicić, zmienić na lepsze. W konsekwencji powstaje coś na kształt dyktatury wojskowej. Przyznam, że miałam nadzieję, iż autorka poświęci więcej czasu na rozbudowanie świata, ponieważ ma on duży potencjał. W mojej głowie powstało wiele pytań, na które niestety nie znalazłam odpowiedzi. Mam nadzieję, że kolejne tomy uzupełnią niektóre luki i wyjaśnią, co doprowadziło do przyszłości, w której żaden z nas nie chciałby się znaleźć.

Tym razem również czułam się trochę przytłoczona wątkiem romantycznym występującym w książce. Mam już dość powieści w których główna bohaterka jest piękna, jej obiekt westchnień jest niesamowicie przystojny, a okrutny wróg tak piękny, że aż boli. Poniekąd jednak rozumiem emocje kłębiące się w głowie Julii, która nigdy nie czuła na sobie czułego dotyku drugiej osoby. Dotyk jest niezmiernie ważny dla naszego zdrowego rozwoju, dlatego ciężko jest mi sobie wyobrazić człowieka, który nie może być dotykany i który nie może dotykać bez sprawiania niewyobrażalnego bólu.

Julia jest osobą godną podziwu. Z powodu swojej „przypadłości” została odrzucona przez rodzinę i nie miała przyjaciół. Pomimo tego dotyk nigdy nie stał się jej bronią. Nigdy nie chciała nikogo zranić, nie pragnęła zemsty za krzywdy, które zostały jej wyrządzone. Pozostała czysta i dobra.

Na największą uwagę zasługuje język powieści. Narracja jest pierwszoosobowa, a zatem czytelnik siedzi w głowie Julii i ma wgląd w jej myśli. Sposób pisania Mafi jest pełen emocji i metafor, a każde zdanie przypomina kolejny wers wiersza. Dla niektórych poetyckie zabiegi Mafi mogą być przesadą i jestem w stanie to zrozumieć, jednak ja zachwycałam się każdym plastycznym opisem. Za pierwszym razem czytałam książkę po polsku, jednak teraz postanowiłam sięgnąć po oryginał i byłam niezwykle zadowolona. Język był prosty, ale piękny, uczuciowy, pełen emocji. Wielka szkoda, że ciężko po polsku oddać prawdziwe znaczenie tytuł - „Shatter me”. „Dotyk Julii” niestety nie brzmi tak poetycko.

Czy książka mnie zachwyciła? Niekoniecznie. Brakowało mi punktu kulminacyjnego i solidnego zakończenia. Czy jednak za pierwszym razem nie doceniłam jej potencjału? Zdecydowanie. Myślę, że chętnie zapoznam się z kolejnymi dwoma tomami, tym bardziej, że autorka zapowiedziała wydanie kolejnych trzech tomów tej serii!

Dotyk Julii sprawia człowiekowi niewyobrażalny ból. Z tego powodu dziewczyna zostaje porzucona przez rodziców i zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, który jest gorszy niż więzienna izolatka. Pewnego dnia do celi dziewczyny dołącza młody chłopak, którego obecność jest prawdziwą torturą. Z czasem okazuje się, że okrutny dowódzca pewnego ruchu pragnie złamać Julię i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynthia Hand, Jodi Meadows
Ocena 7,4
Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynth...

Na półkach: ,

Młody król Edward VI Tudor jest śmiertelnie chory. Ponieważ nie doczekał się potomstwa, następna w kolejce do tronu jest jego starsza siostra, Maria. Nie podoba się to jednak Johnowi Dudley'owi, ambitnej prawej ręce króla. Przedstawia umierającemu królowi swój własny plan - na tronie zasiądzie ukochana kuzynka Edwarda, szesnastoletnia Jane Grey. Uprzednio jednak zostanie wydana za mąż za młodszego syna Dudley'a - Gifforda. Król przystaje na propozycję. W konsekwencji Jane zostaje poślubiona obcemu mężczyźnie i zostaje koronowana na królową Anglii. Bardzo szybko przekonuje się jednak, że jest tylko pionkiem w grze, którego łatwo się pozbyć, gdy nie jest posłuszny regułom.

Czy John Dudley dopnie swego i zrobi z Jane i Gifforda swoje marionetki? Czy małżeństwo młodych nieznajomych przetrwa liczne próby? I czy Jane zaakceptuje tajemnicę męża?

Sięgając po tę książkę nie byłam świadoma tego, że w powieści występuje wątek fantastyczny - co nie powinno mnie dziwić, skoro została ona wydana przez wydawnictwo SQN. Autorki postanowiły pozostawić Anglię podzieloną wewnętrznie, jednak konflikty na tle religijnym zostały zastąpione wojną pomiędzy Eðianami i Nieskalanymi. Innymi słowy, część społeczeństwa jest zmiennokształtna i, jak łatwo się domyślić, nie wszystkim się to podoba.

Jeśli spodziewasz się, że fabułę powieść będziesz mógł zestawić z podręcznikiem od historii, to już na wstępie zostajesz uświadomiony, że trwasz w wielkim błędzie. Autorki wspominają, że „chciały nam pokazać, jak ich zdaniem powinna się potoczyć historia Jane”, więc życie prawdziwego króla Edwarda i lady Jane należy potraktować jako luźną inspirację. Jak zapewne wiesz, w rzeczywistości oboje zmarli bardzo młodo - Edward w skutek choroby, natomiast Jane została oskarżona o zdradę i ścięta.

Tym bardziej więc byłam zaskoczona, gdy zrozumiałam, że nie tylko trzymam w rękach historyczną fantasy, ale i komedię. Tak, dobrze czytasz. Komedię! Może nie wszystkie żarty przypadły mi do gustu, ale kilka błyskotliwych uwag Jane i opisów narratorek sprawiło, że roześmiałam się na głos. Humor był prawdziwą bronią trio Hand, Meadows i Ashton.



Na samym początku lektury miałam mieszane uczucia. Z jednej strony czytałam z przeświadczeniem, że była to przecież smutna historia dziewczyny, która nie miała innego wyjścia, jak włożyć na głowę tę przeklętą koronę. Z drugiej strony autorki popełniły prawdziwie lekką, zabawną i uroczą historyczną fantasy z wątkami miłosnymi. Summa summarum, za prośbą autorek, postanowiłam nie zajmować się tym, jak powinna fabuła wyglądać z historycznego punktu widzenia, a skupiłam się na rudowłosej miłośniczce książek, która postanowiła pokazać Krwawej Marii gdzie jej miejsce.

Autorki powieści zrezygnowały nawet z próby stylizowania języka, żeby lepiej odpowiadał tamtejszym realiom. Jane potrafiła powiedzieć mężowi, że przecież „się hajtnęli”, niektóre postacie rzucały „sucharami”, a królowi zdarzało się być „szefem”. Czasami można było nawet zapomnieć, że powieść toczy się w XVI wieku, ponieważ Edward, Jane i Gifford (zwany po prostu G) kłócili się i przekomarzali jak współcześni nastolatkowie. Na początku trudno mi się do tego przyzwyczaić, ale wymiękłam, gdy Jane skomentowała wygląd pewnego jegomościa - oto przepiękny cytat:

„Oto on - kinol jak klamka od zakrystii. (...) wisiał nad nią niczym miecz Damoklesa.”

Myślę, że wiele osób z łatwością wczuje się w położenie naszych młodych bohaterów - tak jak współcześni nastolatkowie, oni również zmagali się z wieloma dobrze znanymi nam problemami. Rozterki miłosne czy też brak akceptacji ze strony rodziny oraz uczucie osamotnienia i zagubienia to częste „uroki” dojrzewania. Pomimo tego, bohaterowie byli wzorami wytrwałości i odwagi, wysoko cenili przyjaciół i ukochanych i byli skłonni do poświęceń.

To prawda, że gdy sięgałam po tę książkę, spodziewałam się czegoś zgoła innego. Jednak nie żałuję, że moje oczekiwania nie zostały spełnione. Wręcz przeciwnie. Nasza historia obfituje w wiele smutnych i przygnębiających wydarzeń, dlatego cieszę się, że mogłam na chwilę się oderwać i spędzić czas nad jej zabawną alternatywną.

Młody król Edward VI Tudor jest śmiertelnie chory. Ponieważ nie doczekał się potomstwa, następna w kolejce do tronu jest jego starsza siostra, Maria. Nie podoba się to jednak Johnowi Dudley'owi, ambitnej prawej ręce króla. Przedstawia umierającemu królowi swój własny plan - na tronie zasiądzie ukochana kuzynka Edwarda, szesnastoletnia Jane Grey. Uprzednio jednak zostanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Kruk na skrzydłach z rubinu niesiony, między światami brzmi umarłych muzyka, siły jeszcze nie poznał i nie zna też ceny, moc głowę podnosi i krąg się zamyka.”

Gwendolyn Shepard wciąż nie może uwierzyć, że to ona, a nie jej doskonała kuzynka Charlotta, jest nosicielką genu podróży w czasie. Nie dość, że jest zupełnie nieprzygotowana, ponieważ nie potrafi wachlować się z gracją, tańczyć menueta i dygać na zawołanie, jej jedynym towarzyszem podróży jest gburowaty Gideon, który nie ma do Gwen za grosz zaufania, pomimo że zdarza mu się znienacka ją całować. Członkowie Loży podejrzewają, że to Gwen z przyszłości postanowiła pomóc zdrajcom - Paulowi i Lucy - wykraść chronograf i ukryć się w przeszłości. Teraźniejsza Gwen oczywiście nie ma pojęcia o co chodzi i oprócz rozwiązania intrygi próbuje się dowiedzieć, co oznacza tajemnicza przepowiednia i co się stanie, gdy krąg zostanie zamknięty.

Zawsze się dobrze bawię przy książkach Gier ze względu na jej poczucie humoru. Gwen przypomina mi nieco bohaterkę Trylogii Czasu, Liv, która w obliczu problemów również chowała się za ścianą sarkazmu i czarnego humoru. Jej rozważania nie raz doprowadziły mnie do głośnego śmiechu i jest to jeden z głównych powodów dlaczego z lubością zaczytuję się w książkach typowo młodzieżowych.

Jeżeli chodzi o pojęcie podróży w czasie, momentami czułam się równie skołowana jak Gwen. Jak to możliwe, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość przeplatają się w taki sposób, że przyszła Gwen ingeruje w przeszłość w taki sposób, że teraźniejsza Gwen nie ma o niczym pojęcia i tylko próbuje odgadnąć swoje motywy?! Zawsze lubiłam takie historie, chociaż często nic z tego nie rozumiem!

Pomimo tego, iż dziewczyna zdaje się mieć wszędzie wrogów i nie może nikomu zaufać, cwaniara miała wystarczającą ilość czasu, by zakochać się w najbardziej gburowatym i niezdecydowanym chłopaku, przez co znacznie sobie biedulka pokomplikowała życie. Gideon nie należy do najprzyjemniejszych członków męskiej populacji ziemi, ale potrafi nieźle machać szabelką i prowadzić konwersacje tak zgrabnie, że nikt się nawet nie domyśli, że nie urodził się w XVIII czy XIX wieku. Niestety, w związku z Gideonem mamy nagły plot twist, łzy i niedowierzanie, ale wszystko zapewne wyjaśni się w trzecim tomie.

Książka nauczyła mnie również tego, że nie należy krzywo patrzeć na osoby rozmawiające ze ścianą lub mruczące coś pod nosem, ponieważ kto wie, może właśnie prowadzą wzburzoną konwersację z zadziornym, niewidzialnym gargulcem o imieniu Xemerius. Xemerius był zdecydowanym atutem tej części i dokonał wielu trafnych uwag na temat rozterek miłosnych swojej towarzyszki Gwendolyn.

Skończywszy pisać tę recenzję, mogę z czystym sumieniem zabrać się za część trzecią, a zarazem ostatnią i dowiedzieć się co się stanie, kiedy zamkniemy ten cholerny krąg i czy Gideon w końcu zmądrzeje!

„Kruk na skrzydłach z rubinu niesiony, między światami brzmi umarłych muzyka, siły jeszcze nie poznał i nie zna też ceny, moc głowę podnosi i krąg się zamyka.”

Gwendolyn Shepard wciąż nie może uwierzyć, że to ona, a nie jej doskonała kuzynka Charlotta, jest nosicielką genu podróży w czasie. Nie dość, że jest zupełnie nieprzygotowana, ponieważ nie potrafi wachlować się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mare poniosła sromotną klęskę i znajduje się na łasce człowieka, którego kiedyś kochała, a który okazał się prawdziwym potworem. Większość swego czasu spędza samotnie, zamknięta w komnacie i pozbawiona swoich mocy. Bardzo szybko przekonuje się, do czego zdolny jest Maven, gdy pięknymi obietnicami i długimi przemowami zwraca społeczeństwo czerwonych przeciwko Szkarłatnej Gwardii. Niestety, nawet złotousty król nie jest w pełni bezpieczny w sieci intryg utkanej przez szlachetne domy Srebrnych. Młody król w akcie desperacji zwraca się o pomoc do osób, z którymi jego rodzina prowadzi wojnę od blisko stulecia.

Czy Mare uwolni się od destrukcyjnego wpływu Mavena? Czy Szkarłatnej Gwieździe uda się przywrócić swojej organizacji dobre imię? I czy Maven faktycznie jest takim potworem, na jakiego wygląda?

„Ci, którzy wiedzą, jak jest w ciemnościach, zrobią wszystko, by pozostać w świetle.”

Co tu dużo mówić. Większa część książki nie obfituje w szaleńczą akcję, ponieważ Mare zdana na łaskę i niełaskę swoich strażników nie za wiele może wskórać. Stąd też chyba pomysł, by głosem narratora obdarzyć (rzadko, bo rzadko, ale jednak) dwie dobrze znane nam niewiasty - Cameron, walczącej u boku Gwardii oraz znienawidzonej przez Mare Evangeline, niedoszłej żonie Cala i przyszłej żonie Mavena.

Jeśli chodzi o drugi tom, to miałam wiele zastrzeżeń co do zachowania Mare i jej zarozumialstwa. Na szczęście w trzecim tomie trochę spokorniała i nie wynosiła się już tak bardzo, ponieważ za zadzieranie nosa mogło jej grozić porządne lanie. Za to nasza heroina stała się bardzo nieufna i przestała wierzyć komukolwiek, jednak tutaj akurat jej się nie dziwię.

Szczerze mówiąc, myślałam, że zemsta Mavena będzie straszniejsza, jednak ten szybko porzucił swój plan i pozwolił dziewczynie brać udział we wszelkich przyjęciach i balach. Najbardziej liczyłam na uzyskanie odpowiedzi na pytanie czy Maven rzeczywiście jest taki okrutny i czy dobry, troskliwy chłopak z „Czerwonej Królowej” to stuprocentowa gra aktorska. Muszę przyznać, że to jedna z nielicznych rzeczy, która motywowała mnie do czytania.

„Maven jest przerażony. Przez krótką chwilę cieszę się z tego. Zaraz jednak coś sobie przypominam - potwory są najbardziej niebezpieczne, gdy się boją.”

Tym samym tom trzeci serii utrzymał poziom swoich poprzedników, jako znośny i całkiem przeciętny.

Mare poniosła sromotną klęskę i znajduje się na łasce człowieka, którego kiedyś kochała, a który okazał się prawdziwym potworem. Większość swego czasu spędza samotnie, zamknięta w komnacie i pozbawiona swoich mocy. Bardzo szybko przekonuje się, do czego zdolny jest Maven, gdy pięknymi obietnicami i długimi przemowami zwraca społeczeństwo czerwonych przeciwko Szkarłatnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Widzę cię taką, jaką możesz się stać. Nie błyskawicą, ale burzą. Nawałnicą, która pochłonie cały świat.”

Ucieczka Mare Barrow i księcia Tyberiasza Calore odbiła się głośnym echem zarówno w świecie Czerwonych, jak i Srebrnych. Cala okrzyknięto zdrajcą i mordercą, a Mare - jego przebiegłą Czerwoną pomocnicą. Król Maven dopilnował, by każdy w Norcie znał twarze zdrajców, którzy dokonali zamachu stanu.
Tymczasem Mare wpada z deszczu pod rynnę. W pałacu była marionetką królewskiej pary, teraz wykorzystywana jest jako symbol rebelii. Dziewczyna stara się odnaleźć w całym tym chaosie, a swą misję rozpoczyna od zarządzenia poszukiwań Nowej Krwi, czyli osób z listy Juliana, które są podobne do niej samej - mają czerwoną krew, ale umiejętności Srebrnych. Żywi nadzieję, że uda się ich wyszkolić, by stanęli do walki z potworem, jakim jest Maven. Prawdziwe problemy zaczynają się również dla Cala. Srebrny wyklęty książę nagle znajduje się pomiędzy buntowniczymi członkami Czerwonej Gwardii, których jeszcze niedawno obiecał zniszczyć.

Czy Mare odkryje pochodzenie swoich umiejętności? Czy naprawdę jest więcej takich jak ona? I czy Cal w opowie się za jedną ze stron?

Niestety było tak, jak się obawiałam. „Szklany Miecz”, jak to zwykle bywa z drugimi tomami serii, wypada znacznie bladziej niż „Czerwona Królowa”. Przede wszystkim Mare irytowała mnie niemiłosiernie. Aveyard próbowała ją wykreować na twardą sztukę, trochę zagubioną, ale nie bojącą się konfrontacji dziewczynę. Niestety, moim zdaniem Mare była niesamowicie zarozumiała. W najmniej spodziewanych momentach potrafiła rozmyślać o tym, jaka jest wspaniała i że wszyscy jej przyjaciele i członkowie rodziny żyją tylko dzięki niej. Nie zapomnę, co myślała na temat Kilorna - poczciwego Kilorna, który za tę wredną hydrę oddałby życie. „Jestem najpotężniejszą bronią (...)”. Oczywiście, pewna doza dumy i pewności siebie jest wskazana, ale sam fakt, że się strzela z rąk błyskawicą niczym Spider-Man pajęczyną jeszcze o niczym nie świadczy. Mare miała również wkurzający zwyczaj lania każdego - przyjaciół, braci, a nawet książąt - po żebrach i zasadzania mu pięścią w splot słoneczny, jeżeli odważył się z nią nie zgodzić.

Po drugie, większa część książki przypominała mi questy z gry RPG. Bazę mamy w superluksusowym odrzutowcu, a z niej robimy wypady kolejno do różnych części Norty, by werbować sojuszników. Po każdej misji następuje awans i uzyskujemy wyższy level. Na końcu czeka nas bitwa z bossem.

„Nawet jeśli jestem mieczem, to nie zostałam zrobiona ze stali, ale ze szkła, i czuję, że powoli zaczynam pękać.”

Victorii Aveyard nie można jednak odmówić całkiem dobrego stylu pisania. Pomimo elementów, które mnie naprawdę denerwowały, autorka potrafi sklecać całkiem przyjemne zdania, pełne patosu i wzbudzające wiele emocji. Myślę, że właśnie temu można przypisać spory sukces serii. Może coś się tu czy tam coś nie klei, ale jak to okrasimy zgrabnymi słówkami, to w sumie chce się czytać dalej.

Ja w każdym razie będę. Ale tylko dla Mavena.

„Widzę cię taką, jaką możesz się stać. Nie błyskawicą, ale burzą. Nawałnicą, która pochłonie cały świat.”

Ucieczka Mare Barrow i księcia Tyberiasza Calore odbiła się głośnym echem zarówno w świecie Czerwonych, jak i Srebrnych. Cala okrzyknięto zdrajcą i mordercą, a Mare - jego przebiegłą Czerwoną pomocnicą. Król Maven dopilnował, by każdy w Norcie znał twarze zdrajców,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Twój status zależy od koloru twojej krwi. Jeśli jest czerwona, jesteś nikim, członkiem klasy robotniczej, żyjącym w biedzie i nędzy. Żyjesz, by służyć swoim panom, Srebrnym i liczysz, że za zarobione pieniądze wyżywisz swoją rodzinę. Albo - tak jak Mare Barrow - kradniesz, modląc się, by nie zostać złapanym i surowo ukaranym.


Kontrast pomiędzy klasami jest widoczny w każdym aspekcie życia tego uniwersum. Srebrni mają nie tylko bogactwo i urodę, ale również niesamowite moce. Szeptuchy, Kloniarze, Wodniaki, Zieleńce… Dzięki barwie swojej krwi potrafią manipulować otaczającą ich rzeczywistością, kontrolując w walce żywioły i elementy. Nie zmienia to jednak faktu, że do armii powoływani są również Czerwoni, czyli mięso armatnie. Mare spodziewa się, że już niedługo pójdzie w ślady starszych braci i zostanie wcielona do wojska, tym samym zostawiając swoją młodszą siostrę, matkę i kalekiego ojca na pastwę losu.

Pewnego dnia Mare decyduje się okraść o jedną osobę za dużo. Nazajutrz w jej domu pojawiają się strażnicy i zabierają ją do Pałacu Białego Ognia. Od tej pory dziewczyna musi udawać kogoś, kim nie jest, by ratować życie swoje i swojej rodziny. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy dziewczyna o gorącej, czerwonej krwi zaczyna przejawiać umiejętności srebrnokrwistych.

Mare Barrow jest bohaterką jakich wiele - ma siedemnaście lat, ciężkie życie, rodzinę na utrzymaniu i nieuchronną wizję pójścia do wojska. W jej państwie panuje podział na lepszych i gorszych, zatem w końcu logicznym jest, że musi wybuchnąć rebelia, a król jest zły i ma ją na oku. Poza tym bardzo szybko wplątuje się w miłosny trójkąt. Słyszeliśmy już gdzieś tę historię? Czytając książkę nie mogłam nie zauważyć inspiracji „Igrzyskami Śmierci”, chociaż oczywiście nie można powiedzieć, żeby fabuła została zupełnie powielona. Myślę też, że niektórym wątkom w książce brakuje logiki i mogłyby być bardziej przemyślane. Mam tu oczywiście na myśli całą tę wielką tajemniczą rebelię i jej poczynania. Mimo wszystko powieść należy do takich moich małych paradoksów - nie uważam jej za bardzo dobrą, nie zachwycam się historią w której widzę liczne luki, ale przemknęłam przez nią w dwa wieczory.
„Powstaniemy. Czerwoni niczym świt.”
Pomimo, że Czerwona Królowa nosi znamiona powieści fantasy, które nie raz już czytaliśmy i są nam dobrze znane, widać, że Victoria Aveyard starała się tchnąć w swoją historię trochę oryginalności. Chociażby wspomniane wyżej moce Srebrnych, czy właśnie sam podział ze względu na kolor krwi. Moją ocenę na pewno podniósł fakt, że przez książkę się płynęło, a język był całkiem przyjemny. Należy również pamiętać, że jest to debiut. Na początku nie miałam ochoty sięgnąć po kontynuację serii - Szklany Miecz - jednak z biegiem czasu chciałabym poznać dalsze losy Mare, szczególnie, że pod koniec tomu pierwszego sprawy mocno się pokomplikowały.

Twój status zależy od koloru twojej krwi. Jeśli jest czerwona, jesteś nikim, członkiem klasy robotniczej, żyjącym w biedzie i nędzy. Żyjesz, by służyć swoim panom, Srebrnym i liczysz, że za zarobione pieniądze wyżywisz swoją rodzinę. Albo - tak jak Mare Barrow - kradniesz, modląc się, by nie zostać złapanym i surowo ukaranym.


Kontrast pomiędzy klasami jest widoczny w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy Jolene zaprasza swoją nową sąsiadkę Fig na kawę i ciasto, nie wie, że próg jej domu przekroczyła prawdziwa psychopatka. Na pierwszy rzut oka Fig wydaje się być po prostu zagubioną młodą kobietą, która próbuje rozpocząć nowy rozdział w życiu i zostawić traumatyczną przeszłość za sobą. Prawda jest jednak zgoła inna. Obsesja zaczyna się niewinnie. Skopiowany filtr na Instagramie. Identyczna sukienka. Mocna inspiracja wystrojem domu. Z czasem jednak to nie wystarcza i Fig posuwa się krok dalej…


Chociaż nigdy nie chciałabym mieć podobnego doświadczenia, to jednak jest coś interesującego w powieściach i filmach o stalkerach. Zawsze fascynowało mnie co musi siedzieć w głowie osoby, która całe swoje siły i środki skupia na śledzeniu i obserwowaniu życia innej osoby. Już nawet obsesyjne przeglądanie mediów społecznościowych jakiejś osoby budzi niepokój, chociaż obecnie nikogo nie dziwi, że jakiś celebryta ma rzesze fanatycznych wielbicieli. Stalking wchodzi jednak na kolejny poziom, gdy nie tylko kopiujemy styl i sposób bycia naszej ofiary, ale pragniemy przejąć całe jej życie, Takie pragnienie miała Fig, gdy poznała naiwną Jolene, jej męża Dariusa, a przede wszystkim ich dwuletnią córeczkę Marcy.


Im bliżej byłam końca powieści, tym bardziej wzrastało we mnie przekonanie, że chyba nikt w tej książce nie jest całkowicie normalny, Fig potrafiła być naprawdę błyskotliwa i czarująca, gdy tylko miała ku temu dobry powód. Bardzo długo była w stanie manipulować Jolene, która miała prawdziwie dobre serce. Podczas lektury niejednokrotnie naszła mnie myśl, że to w sumie przerażające, jak dobrze maskują się tacy ludzie w społeczeństwie. Z zewnątrz mogą wydawać się mili i przyjaźni, zawsze wiedzą co powiedzieć i zrobić, a jednak ich umysły są niesamowicie mroczne i pokręcone.


“Bad mommy. Zła mama” to thriller psychologiczny, który na długo pozostanie w mojej pamięci. Przede wszystkim dał mi wiele do myślenia i skłonił do baczniejszego przyglądania się nowo poznanym ludziom. Pokazał również, że możemy mieszkać pod jednym dachem i dzielić życie z osobą, której kompletnie nie znamy.

Kiedy Jolene zaprasza swoją nową sąsiadkę Fig na kawę i ciasto, nie wie, że próg jej domu przekroczyła prawdziwa psychopatka. Na pierwszy rzut oka Fig wydaje się być po prostu zagubioną młodą kobietą, która próbuje rozpocząć nowy rozdział w życiu i zostawić traumatyczną przeszłość za sobą. Prawda jest jednak zgoła inna. Obsesja zaczyna się niewinnie. Skopiowany filtr na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historię Artura poznajemy dzięki Sasowi o imieniu Derfel, który był uczestnikiem pasjonujących wydarzeń rozgrywających się na przełomie V i VI wieku. Po latach mężczyzna postanawia opowiedzieć o straszliwej wojnie, której celem - paradoksalnie - był pokój.

Zgodnie z wolą Wielkiego Króla Uthera, władcy Dumnonii, po jego śmierci na tron ma wstąpić jego kaleki wnuk, Morded. Niestety, kiedy król umiera, chłopiec jest jeszcze niemowlęciem, dlatego prawo do rządzenia potężnym państwem, jakim jest Dumnonia, zaczyna rościć sobie między innymi władca Sylurii, Gundleus. W obronie chłopca występuje Artur, syn Uthera z nieprawego łoża. Artur jest prawdziwym i odważnym wojownikiem i wielu widziałoby go na tronie w miejscu Mordeda, jednak ten pragnie pozostać wierny woli zmarłego ojca. Jego prawdziwym marzeniem jest zaprowadzenie w targanej politycznymi, militarnymi i religijnymi konfliktami Brytanii prawdziwego i trwałego pokoju. Na domiar złego Brytania jest coraz częściej atakowana przez Saksonów. W końcu wydaje się, że jego marzenie się spełni, a zwaśnione państwa uda się pogodzić. Niestety, w decydującym momencie Artur zamiast rozumem kieruje się sercem, a w Brytanii wybucha wojna.

Bernard Cornwell bardzo rzetelnie podszedł do tematu - a przynajmniej na tyle, na ile mógł korzystając z różnych dostępnych doniesień i sprawozdań historycznych. Ponieważ Artur prawdopodobnie (jeśli w ogóle) żył w V lub VI wieku, nie nosił średniowiecznej zbroi, nie machał kopią i nie biesiadował w kamiennej fortecy. Być może też wcale nie był królem. Autor postanowił odrzucić lub zmienić wiele znanych nam z legendy motywów lub wplótł je w taki sposób, aby miały one sens występując w takich ramach czasowych. Sam napisał tak: „Zimowy Monarcha jest zatem powieścią o „mrocznych wiekach”, w której legendarne przekazy i wyobraźnia muszą rekompensować brak dokumentacji historycznych”. Oczywiście poznajemy druida Merlina, który również pragnie zaprowadzić pokój w Brytanii i „przywrócić ją dawnym bogom”. W książce znajdziemy też znane nam postacie Lancelota, Nimue oraz przepięknej Ginewry - jednak autor popuścił wodze wyobraźni i rzeczywiście „napisał” je na nowo.

Bardzo polubiłam naszego narratora, Derfla. Gdy zaczyna swoją opowieść, jest zaledwie młodym chłopcem żyjącym pod opieką Merlina w Awalonii. Z czasem ma zaszczyt walczyć u boku samego Artura, który bardzo ceni sobie rady lojalnego Saksona.

Jedyne zastrzeżenie jakie mam do tej książki, to wolno rozwijająca się akcja. Powieść tak naprawdę momentami przypomina sprawozdanie historyczne i pomimo, że bardzo podoba mi się styl Cornwella, brakowało mi wbijających w fotel momentów, które sprawiłyby, że nie mogłabym oderwać się od czytania. Pomimo tego, lektura ta zdecydowanie umiliła mi lot samolotem, dzięki czemu podróż minęła mi zdecydowanie szybciej i przyjemniej.

Historię Artura poznajemy dzięki Sasowi o imieniu Derfel, który był uczestnikiem pasjonujących wydarzeń rozgrywających się na przełomie V i VI wieku. Po latach mężczyzna postanawia opowiedzieć o straszliwej wojnie, której celem - paradoksalnie - był pokój.

Zgodnie z wolą Wielkiego Króla Uthera, władcy Dumnonii, po jego śmierci na tron ma wstąpić jego kaleki wnuk, Morded....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Hirka ma piętnaście lat i nie potrafi czerpać. Każdy aetling mieszkający w Ym potrafi manipulować energią - Evną. Jednak Hirka jest pusta. Pomimo licznych prób nie jest w stanie opanować tej umiejętności. Poza tym dziewczyna nie ma ogona - straciła go, kiedy w niemowlęctwie została zaatakowana przez wilka. A przynajmniej tak jej opowiadano. Podczas Rytuału, który przechodzi każdy młody aetling, dziewczyna dowiaduje się, że jest zwykłym człowiekiem, dzieckiem Odyna i nie ma w niej ani krzty Evny. Hirka musi ratować się ucieczką - wszak powszechnie wiadomo, że dziecko Odyna jest zgnilizną i przyciąga niebezpieczeństwo. Przyciąga Ślepych.

Rime jest potomkiem potężnego rodu, który od stuleci zasiada w Radzie urzędującej w Manfalli. Wyrzeka się jednak swojego dziedzictwa i dołącza do szeregów Ciemnych Cieni - wojowników wykonujących wyroki Widzącego. Chłopak jest bardzo bliski Hirce i jako jeden z nielicznych nie wierzy w legendy krążące o dzieciach Odyna.

Wojna wisi w powietrzu. Kruczy Dwór jawnie buntuje się przeciwko władzy absolutnej Rady. Hirka dzielnie walczy o swoje życie próbując odkryć, co to znaczy być człowiekiem. Rime zmuszony jest przewartościować swoje życie, gdy okrutna prawda wychodzi na jaw. Pogłoski o Ślepych, którzy pojawili się w Ym nasilają się. Czy to możliwe, że przybyli po Hirkę?

Siri Pettersen może być dumna ze swojego debiutu. W bardzo plastyczny sposób przedstawiła nam staro-nordyckie legendy, wierzenia i mity. Tchnęło prawdziwą świeżością. Możemy w końcu odpocząć od typowych dla fantasy elfów, trolli i czarownic i zanurzyć się w świat pełen norweskiego folkloru.

Bardzo polubiłam się z głównymi postaciami. Hirka, pomimo młodego wieku i traumatycznych przeżyć, twardo stąpa po ziemi i ma prawdziwą wolę walki. Rime to dobry chłopak, który trochę się pogubił i nie wie, komu może zaufać. Jego rodzina ma nieciekawą historię, a zasiadająca w Radzie babka nie należy do najbardziej kochających osób. Relacja Hirki i Rime również jest bardzo interesująca. Pomimo przyjaźni, jaką nawiązali, dorastając ze sobą, kilkakrotnie muszą przewartościowywać swoje uczucia do siebie, gdy odkrywają swoje tajemnice. Przecież Hirka, rezolutna i odważna Hirka, jest dzieckiem Odyna. Zgnilizną. A Rime, opiekuńczy i mądry Rime, okazuje się być Ciemnym Cieniem, asasynem Rady.

Hirka ma piętnaście lat i nie potrafi czerpać. Każdy aetling mieszkający w Ym potrafi manipulować energią - Evną. Jednak Hirka jest pusta. Pomimo licznych prób nie jest w stanie opanować tej umiejętności. Poza tym dziewczyna nie ma ogona - straciła go, kiedy w niemowlęctwie została zaatakowana przez wilka. A przynajmniej tak jej opowiadano. Podczas Rytuału, który przechodzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cécile de Troyes jest córką znanej pieśniarki i prostego rolnika. Dziewczyna przygotowuje się do opuszczenia domu i wyjechania do miasta, gdzie pragnie zostać profesjonalną pieśniarką - dokładnie jak jej matka. Niestety, plany dziewczyny zostają pokrzyżowane, gdy zostaje porwana przez osobę, której ufała i dostarczona trollom, które od pięciuset lat żyją uwięzione pod Samotną Górą. Rodzina królewska trolli wierzy, że Cécile jest kobietą, która według przepowiedni ma uwolnić ich rasę spod okrutnej klątwy, która zabrania im opuszczać miasto Trollus. Cécile zostaje zmuszona do poślubienia syna króla, Tristana. Od tej pory Cécile musi radzić sobie sama w obcym świecie, w którym ludzie są znienawidzeni i pogardzani. Z czasem pomiędzy nią a Tristanem rodzi się uczucie, a ona sama staje się pionkiem w politycznej grze pomiędzy złym królem, a rebeliantami.

Powiem tak. Historia zaczęła się naprawdę ciekawie. Od pierwszych stron polubiłam rudowłosą Cécile i jej cięty język. Przez pierwsze dwieście stron uważałam, że historia jest naprawdę dobra i wciągająca i nie mogłam się oderwać od książki. Jednak później coś się popsuło i to znacznie.

Przed sięgnięciem po Porwaną Pieśniarkę trolle kojarzyły mi się zazwyczaj z wielkimi, obrzydliwymi i bezrozumnymi stworami. W uniwersum Tolkiena trolle nie grzeszą urodą, ani inteligencją. Przypomnijmy też sobie trolla górskiego, który na pierwszym roku zaatakował Hermionę w damskiej łazience - nie ukrywajmy, żadna z nas nie chciałaby zostać jego żoną. Jednak trolle w historii Danielle L. Jensen są zupełnie inne. Na pierwszy rzut oka przypominają ludzi. Niektóre są zdeformowane, jak na przykład Marc, kuzyn Tristana, który ma bardzo niesymetryczną twarz, przez co wygląda co najmniej niepokojąco. Inne mają dodatkowe kończyny. A królowej z pleców wyrasta jej własna siostra. Tristan natomiast jest olśniewająco piękny. Jest tak cudowny, że zastanawiałam się czy czasem nie błyszczy w słońcu jak Edward Cullen. Okej, całkiem zrozumiałe, trochę niefajnie byłoby zmusić naszą pieśniarkę do ślubu z trollem górskim, aczkolwiek czy naprawdę musiał to być „najpiękniejszy mężczyzna jakiego widziała”?

Uwielbiam książki fantasy z dobrym romansem, naprawdę. Ale nie lubię kiedy to romans jest w centrum historii. Tak jak mówię, początek był całkiem niezły i naprawdę się wciągnęłam, jednak ostatnie rozdziały książki, które moim zdaniem były ważne fabularnie - duh, obalanie monarchii i łamanie klątw to raczej poważna sprawa - skupiły się za bardzo na romansie i na uczuciach bohaterów, czy powinni być razem, czy nie, czy się kochają, czy nie. Było po prostu za słodko i za dużo na raz.

I jeszcze jedna rzecz, której nie znoszę, a która jest nagminnie stosowana w wielu książkach w których występuje wątek miłosny. Najpierw autor poświęca kilkaset stron na udowadnianie, że bohaterowie się nie znoszą i nic do siebie nie czują. Potem widzimy powoli, jak nienawiść przeradza się w uczucie, kibicujemy bohaterom, widzimy jak ich relacje się ocieplają. W końcu dochodzi do tego, że ptaszki się w sobie zakochują i wyznają sobie miłość. I co mówi Ten Jedyny? KOCHAŁEM CIĘ OD PIERWSZEGO RAZU, KIEDY CIĘ ZOBACZYŁEM. Czyli całe trzysta stron nienawiści było wielkim kłamstwem, wszystko było udawane, a mnie szlag trafił, bo sobie myślałam, jak to cudownie, kiedy ludzie, którzy ze względu na różne okoliczności nie pałali do siebie sympatią nagle się zakochują. Zostałam oszukana.

Poza tym nie rozumiem do końca, dlaczego w tytule położono aż taki nacisk na to, że bohaterka była pieśniarką. Owszem, Cécile miała piękny głos, jednak na próżno szukać w książce więcej niż jednej czy dwóch sytuacji w których śpiewała. Talent ten chyba dostała tylko po to, aby nocami wędrować po pięknym ogrodzie i tęsknym głosem przywoływać swojego męża - co rzeczywiście robiła.

Pomijając frustracje związane z bohaterami uważam, że fabuła była całkiem ciekawa i znośna. Na pewno była oryginalna, ponieważ jeszcze nigdy nie spotkałam się z pięknymi trollami. Książka ta przypomniała mi dwie inne serie: Dwór cierni i róż Sarah J. Maas i Zmierzch. Nie wiem jednak, czy sięgnę po kolejne części. Chyba nie zniosę tej słodyczy.

Cécile de Troyes jest córką znanej pieśniarki i prostego rolnika. Dziewczyna przygotowuje się do opuszczenia domu i wyjechania do miasta, gdzie pragnie zostać profesjonalną pieśniarką - dokładnie jak jej matka. Niestety, plany dziewczyny zostają pokrzyżowane, gdy zostaje porwana przez osobę, której ufała i dostarczona trollom, które od pięciuset lat żyją uwięzione pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kto nie lubi baśni niech pierwszy rzuci kamieniem.
No właśnie.
Ja lubię, dlatego byłam podekscytowana, gdy zobaczyłam, że Jessica Khoury postanowiła opowiedzieć na nowo jedną ze znanych i lubianych baśni tysiąca i jednej nocy. Ostatnio książkosfera zachwycała się kolejnym tomem książki Sarah J. Maas inspirowanym baśnią o Pięknej i Bestii. Dzisiaj czas na retelling Aladyna.

Zahra jest potężnym dżinem uwięzionym w lampie. Aladyn to całkiem sprytny złodziejaszek, który pragnie zemsty.
Kiedy Aladyn odnajduje lampę z uśpionym w niej dżinem, postanawia wykorzystać swoje życzenia, aby pomścić śmierć rodziców. Zahra jest zmuszona podążać za nowym panem, dopóki ten nie wykorzysta swoich trzech życzeń. W międzyczasie Nardukha, król dżinów, składa Zahrze kuszącą propozycję - wolność za przysługę. Bycie panią samej siebie to jedyne marzenie dżina i wybór wydaje się oczywisty. Niestety, konsekwencje mogą być śmiertelne dla Aladyna, który z czasem staje się Zahrze bardzo bliski.

Miłość między człowiekiem a dżinem jest zakazana i ma okrutne konsekwencje. Zahra już raz wybrała tę drogę i nigdy niczego bardziej nie żałowała. Jak będzie tym razem?

Czytanie tej książki było niesamowitą przygodą. Autorka ma niezwykle plastyczny język i prawdziwy dar do opisów - jest ich nie za dużo, nie za mało, ale wystarczająco, by z zainteresowaniem śledzić niecodzienną historię kobiety-dżina, która większość swojego życia spędziła uwięziona w lampie.

Pomimo, że jest to historia miłosna, stąd zakończenie może wydawać się dość przewidywalne, to jednak muszę przyznać, że autorka wykonała solidną pracę. Fabuła leci do przodu, nie przynudza, jest też dobrze dopracowana i przemyślana i doskonale się ją śledzi. Jest dokładnie taka, jaka powinna być baśń - pełna ciekawych postaci, trudnych wyborów, potężnych przeciwników i magii, która jest w stanie spełnić każde życzenie.

I nie zapominajmy o wspaniałym projekcie okładki.

Kto nie lubi baśni niech pierwszy rzuci kamieniem.
No właśnie.
Ja lubię, dlatego byłam podekscytowana, gdy zobaczyłam, że Jessica Khoury postanowiła opowiedzieć na nowo jedną ze znanych i lubianych baśni tysiąca i jednej nocy. Ostatnio książkosfera zachwycała się kolejnym tomem książki Sarah J. Maas inspirowanym baśnią o Pięknej i Bestii. Dzisiaj czas na retelling Aladyna....

więcej Pokaż mimo to