rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Fantazmaty 1 Piotr Borlik, Kamila Dankowska, Piotr Gruchalski, Wojciech Gunia, Agnieszka Hałas, Alicja Janusz, Dawid Kain, Magdalena Kucenty, Kazimierz Kyrcz jr, Jacek Łukawski, Paweł Majka, Tomasz Przyłucki, Krzysztof Rewiuk, Ahsan Ridha Hassan, Marcin Rusnak, Andrzej W. Sawicki, Agnieszka Sudomir, Anna Szumacher, Alicja Tempłowicz, Istvan Vizvary, Michał J. Walczak, Dawid Wiktorski
Ocena 6,8
Fantazmaty 1 Piotr Borlik, Kamil...

Na półkach: ,

"Przyznam się, że czytanie Fantazmatów nie wyglądało tak, jak chciałam. Musiałam się czasami zmuszać po sięganie czytnika – nie dlatego, że opowiadania były złe, tylko dlatego, że były to opowiadania. Ale żeby była jasność, przeszkadzała mi jedna rzecz, no może dwie (albo takie dwa w jednym). O wiele lepiej czyta mi się zbiór opowiadań jednego autora, bo jednak, mimo różnych tematów, przeważa jeden podobny styl, co zdecydowanie ułatwia mi czytanie każdej historii. Bo to wtedy trochę jak rozdziały jakiejś powieści (tak wiem, że nie bardzo, ale chodzi mi o dziwny feel & flow przy czytaniu). Z drugiej strony nie mam nic przeciwko antologiom tematycznym, o ile dostaję opowiadania w podobnym klimacie, z jakimś zawężeniem.
A Fantazmaty to zbiór dość ogólny, bo to fantastyka w bardzo szerokim znaczeniu. Co mi zupełnie nie pomagało w odbiorze tekstów. Większość opowiadań jest bardzo dobra, sporo z nich przypadło mi do gustu, prócz kilku, jedynie poprawnych (w moim odczuciu), wyjątków.
Więc jak się udał mój mały eksperyment z czytaniem antologii i opisywaniem każdego opowiadania? Chyba nie był to pełen sukces. I nie jestem do końca pewna, czy chcę to powtórzyć. Cóż, czytanie jak najbardziej, nie jestem pewna tego opisywania. Czasami wyszarpywałam z mojej głowy zdania, żeby nie napisać „jest OK”. I w sumie to czekam na drugi tom Fantazmatów, bo całościowo była to fajna lektura i chętnie poczytam co pisze „konkurencja”.
I zupełnie na koniec, chciałabym wyróżnić moich ulubieńców z całej antologii, więc z obu części tego podsumowania. Teksty, które w jakiś sposób do mnie dotarły, i uważam je za takie naj, to: Wieczne życie; Dwie głowy węża; Księga Daat; Drakodoncja stosowana."

fragment pochodzi z bloga https://iwonamagdalena.wordpress.com/

"Przyznam się, że czytanie Fantazmatów nie wyglądało tak, jak chciałam. Musiałam się czasami zmuszać po sięganie czytnika – nie dlatego, że opowiadania były złe, tylko dlatego, że były to opowiadania. Ale żeby była jasność, przeszkadzała mi jedna rzecz, no może dwie (albo takie dwa w jednym). O wiele lepiej czyta mi się zbiór opowiadań jednego autora, bo jednak, mimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Recenzja powieści na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/07/26/przeczytalam-wybrana/

Poniżej, fragmenty tekstu:

Naszą bohaterką jest Agnieszka – niezbyt ładna, niezbyt rozgarnięta… ogólnie bardzo „niezbyt”. Oczywiście na przekór wszystkiemu, na przekór temu byciu „niezbyt” w prawie każdej dziedzinie, młoda dziewczyna zostaje wybrana przez osławionego Smoka aby zostać, na 10 lat, jego… służką? A przecież czarodziej miał wybrać piękną i uroczą Kasię, jej najserdeczniejszą przyjaciółkę, którą matka przygotowywała na to od dzieciństwa. Więc co poszło nie tak? Dramaty, dramaty, dramaty… Agnieszka, będąc już mieszkanką wieży Smoka, zaczyna odkrywać prawdę, która różni się nieco od tego jak postrzegają świat ludzie z Dwiernika. A może nie tylko oni?
(...)
Bohaterowie powieści nie są aż tak wielowymiarowi, ale nie są to płaskie postacie. Agnieszka wcale nie zmienia się w najwspanialszą kobietę na ziemi, nadal plami i drze ubrania, nadal jest tą „niezbyt” dziewczyną. A Smok nadal jest Smokiem – i założę się, że nadal lubi piękno i elegancję tego, co go otacza.

Recenzja powieści na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/07/26/przeczytalam-wybrana/

Poniżej, fragmenty tekstu:

Naszą bohaterką jest Agnieszka – niezbyt ładna, niezbyt rozgarnięta… ogólnie bardzo „niezbyt”. Oczywiście na przekór wszystkiemu, na przekór temu byciu „niezbyt” w prawie każdej dziedzinie, młoda dziewczyna zostaje wybrana przez osławionego Smoka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

A jednak jako całość, Dom Wschodzącego Słońca mi się podobał. I skupię się tutaj na chwilę na bohaterach. Eunice jest kolejną zbuntowaną nastolatka w literaturze, ale nie jest to kolejna historia zbuntowanej nastolatki. Świat nie kręci się wokół Eunice, świat kręci się wokół magii – magii pojmowanej w najdziwniejszych aspektach. Każdy z magów jest inny, posługuje się inną magią, używa innych przedmiotów, i każdy z nich ma swoje miejsce w powieści. To nie są bohaterowie-tło, każdy z nich dostaje swój moment w historii miasteczka Ferwell.

Powieść czytało się dobrze, chociaż nie powiem, bym robiła to w szaleńczym tempie. Mimo pewnych niedociągnięć, potrafiłam czerpać radość z lektury. Niestety widzę mnóstwo białych kart w historii – fabuła dostarczyła nam szczątkowe informacje o bohaterach, o ich przeszłości. Zakładam, że autorka chce je wypełnić w kolejnym tomie (kolejnych tomach?). Ale nie wiem, czy ja jestem na tyle zainteresowana, by po niego sięgnąć.

Cały tekst na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/06/19/przeczytalam-dom-wschodzacego-slonca/

A jednak jako całość, Dom Wschodzącego Słońca mi się podobał. I skupię się tutaj na chwilę na bohaterach. Eunice jest kolejną zbuntowaną nastolatka w literaturze, ale nie jest to kolejna historia zbuntowanej nastolatki. Świat nie kręci się wokół Eunice, świat kręci się wokół magii – magii pojmowanej w najdziwniejszych aspektach. Każdy z magów jest inny, posługuje się inną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opinia o podręczniku na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/10/26/maszyna-do-pisania/

Fragment:
Czytałam różne opinie na temat Maszyny do pisania, więc z ciekawości zajrzałam na dwa największe portale zrzeszające czytelników. Na polskim LC poradnik zdobył 6.9/10 punktów, na międzynarodowym goodreads 3.8/5. Nieco lepiej niż średnio.

Nie wiedziałam czego się spodziewać, bo nie czytałam też żadnej powieści Bondy (jak do tej pory), nie mogłam zatem porównać jej porad do praktyki. Bo pisać a mówić o pisaniu to dwie rożne rzeczy.

Dlaczego uważam, że Maszyna do pisania do dobra pozycja.

Książkę Bondy odebrałam pozytywnie, i przez większość czasu czytałam ją z entuzjazmem godnym młodego padawana. I po przeczytaniu, uważam, że jest to pozycja dobra. Chociaż chwilami podręcznik może wystraszyć – szczególnie młodego pisarza, takiego początkującego, który nadal wierzy, że książki piszę się w stanie objawionym.

Opinia o podręczniku na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/10/26/maszyna-do-pisania/

Fragment:
Czytałam różne opinie na temat Maszyny do pisania, więc z ciekawości zajrzałam na dwa największe portale zrzeszające czytelników. Na polskim LC poradnik zdobył 6.9/10 punktów, na międzynarodowym goodreads 3.8/5. Nieco lepiej niż średnio.

Nie wiedziałam czego się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na blogu tekst o słuchaniu audiobooków:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/07/27/zasiej-wiatr-zbierz-burze/

Na blogu tekst o słuchaniu audiobooków:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/07/27/zasiej-wiatr-zbierz-burze/

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na blogu tekst o słuchaniu audiobooków:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/07/27/zasiej-wiatr-zbierz-burze/

Na blogu tekst o słuchaniu audiobooków:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/07/27/zasiej-wiatr-zbierz-burze/

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na blogu tekst o słuchaniu audiobooków:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/07/27/zasiej-wiatr-zbierz-burze/

Na blogu tekst o słuchaniu audiobooków:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/07/27/zasiej-wiatr-zbierz-burze/

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tekst na blogu:https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/06/10/dkk-marsjanin/

Fragment:
Wszyscy dobrze znamy Robinsona Crusoe, motyw rozbitka nie jest niczym nowym w literaturze. Zresztą był on już chętnie przetwarzany na różne sposoby w popkulturze – serial Lost czy reality show Survivors, to jedne z pochodnych. Powrót do klasycznego ujęcia – samotny bohater i ekstremalne warunki (nawet jeśli to Mars) mógł być nieco ryzykowanym posunięciem.
Mógł być. Bo Andy Weir odważnie rzucił się w literaturę przygodową, którego ratuje nietuzinkowy bohater. Mark Watney, optymista o niezwykłym poczuciu humoru, sprawia że powieść czyta się fantastycznie! Sposób bycia bohatera mocno kontrastuje z warunkami panującymi na Marsie, co w efekcie daje nam ciekawą narrację okraszoną czarnym humorem. I zdaje się, że to zadecydowało o sukcesie Marsjanina – nie wyobrażam sobie, żebym mogła czytać o przygodach kosmicznego rozbitka w innym wydaniu. Gdyby nie Mark, książka mogłaby okazać się przeraźliwie nudna.

Tekst na blogu:https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/06/10/dkk-marsjanin/

Fragment:
Wszyscy dobrze znamy Robinsona Crusoe, motyw rozbitka nie jest niczym nowym w literaturze. Zresztą był on już chętnie przetwarzany na różne sposoby w popkulturze – serial Lost czy reality show Survivors, to jedne z pochodnych. Powrót do klasycznego ujęcia – samotny bohater i ekstremalne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tekst na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/04/27/dkk-salamandra-grabinskiego/

Fragment:
Ponieważ ja z Salamandrą spędziła znacznie więcej czasu w swoim życiu – pisałam pracę magisterską opartą o przestrzeń fantazmatyczną pokazaną w utworze – to do samego utworu podchodzę zupełnie inaczej i nie mam świeżości odbioru. Ja widzę ogromną wiedzę Grabińskiego, dopracowanie powieści w wielu szczegółach. Bo jak się okazuje nawet to, że mężczyzna z mostu Św. Floriana ma swoją rudą brodę przyciętą w klin (odwrócony trójkąt) ma znaczenie w szerszej perspektywie. Bo właśnie odwrócony trójkąt zapowiada nadejście demona, w tym wypadku zapowiada nadejście Kamy.

Tekst na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/04/27/dkk-salamandra-grabinskiego/

Fragment:
Ponieważ ja z Salamandrą spędziła znacznie więcej czasu w swoim życiu – pisałam pracę magisterską opartą o przestrzeń fantazmatyczną pokazaną w utworze – to do samego utworu podchodzę zupełnie inaczej i nie mam świeżości odbioru. Ja widzę ogromną wiedzę Grabińskiego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tekst na blogu:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/03/17/dkk-zamkniete-drzwi/

Fragment:
Zamknięte drzwi opowiadają historię dwóch kobiet: pisarki i jej gosposi, dozorczyni Emerenc. Powieść posiada wątki biograficzne, narratorka opowiada nam historię życia starej kobiety, z takiej perspektywy, z jakiej ją poznała sama. Zatem Emerenc zostaje nam objawiona z pakietem dziwactw, mocnych życiowych przekonań oraz nietuzinkową miłością do wszystkiego co żyje. I oczywiście z jej tytułowymi zamkniętymi drzwiami mieszkania. Tło stanowią nieliczni bohaterowie i ulice Pesztu. I chociaż narratorka jest również w dużej mierze bohaterką powieści, to zdecydowanie stanowi ona inną kategorię postaci, stojącą nieco na uboczu (przynajmniej w moim odczuciu).

Tekst na blogu:
https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/03/17/dkk-zamkniete-drzwi/

Fragment:
Zamknięte drzwi opowiadają historię dwóch kobiet: pisarki i jej gosposi, dozorczyni Emerenc. Powieść posiada wątki biograficzne, narratorka opowiada nam historię życia starej kobiety, z takiej perspektywy, z jakiej ją poznała sama. Zatem Emerenc zostaje nam objawiona z pakietem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tekst o pozycji na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/04/10/o-kaczmarskim-mimochodem/

Fragment:
Mimochodem. Rozmowy o Jacku Kaczmarskim to potężna pozycja. Te czterysta stron wypełnione jest niesamowitymi rozmowami, które nie stawiają Kaczmarskiego na piedestale, a pokazują nam człowieka prawdziwego, targanego namiętnościami. Daje nam znacznie więcej niż zwyczajna, rzeczowa biografia – Walentynowicz stworzyła publikację potrzebną, bo wypełniającą luki pomiędzy faktami wyjętymi z życiorysu. Jednocześnie Mimochodem nie może zastąpić pozycji biograficznej, nawet do niej nie pretenduje – widać to w niektórych rozmowach, gdzie wręcz namacalnie krąży się wokół jakiegoś tematu (który najwidoczniej ma być znany i oczywisty), ale się go bezpośrednio nie chwyta, nie rozdrapuje.

Tekst o pozycji na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/04/10/o-kaczmarskim-mimochodem/

Fragment:
Mimochodem. Rozmowy o Jacku Kaczmarskim to potężna pozycja. Te czterysta stron wypełnione jest niesamowitymi rozmowami, które nie stawiają Kaczmarskiego na piedestale, a pokazują nam człowieka prawdziwego, targanego namiętnościami. Daje nam znacznie więcej niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O książce na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2016/09/09/koreanski-piatek-2-zaproszenie-na-kimchi/

Fragment:
Nie stawiam się w żadnym wypadku w roli eksperta – bo jakżebym mogła? Ale oglądam sporo dram i programów, spędzam godziny na słuchaniu vlogów i szukaniu małych informacji, więc gdy czytałam Zaproszenie na kimchi, miałam wrażenie, że autorka nie do końca wie o czym pisze. Bo docierały do mnie zupełnie inne opinie, a i swoje też jakoś wyrobiłam. Pokręciłam głową przy fragmencie o dramach, które Świadek zwyczajnie określa tasiemcami, co na kartach książeczki brzmi negatywnie i z pewną nutą ignorancji. Bo jest mi trudno nazwać dwudziestoodcinkowy serial tasiemcem, szczególnie, że cała historia zamyka się w jednym sezonie.

Oczywiście Świadek doświadcza Korei na własnej skórze, wiec wcale nie neguję jej punktu widzenia. Przecież każdy jest inny, zauważa inne rzeczy, spotyka na swojej drodze innych ludzi, przez co ma też inne interakcje. Jak w każdym miejscu na świecie. Pewna nijakość Zaproszenia na kimchi może być też efektem doboru wykorzystanych fragmentów. Bo przecież w innym miejscu autorka opisuje życie Koreańczyków z brutalną wnikliwością.

O książce na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2016/09/09/koreanski-piatek-2-zaproszenie-na-kimchi/

Fragment:
Nie stawiam się w żadnym wypadku w roli eksperta – bo jakżebym mogła? Ale oglądam sporo dram i programów, spędzam godziny na słuchaniu vlogów i szukaniu małych informacji, więc gdy czytałam Zaproszenie na kimchi, miałam wrażenie, że autorka nie do końca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po całą opinię zapraszam na: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/02/20/fantazmat-xxi-wieku/

Fragment:
Karaluch w uchu kojarzy mi się ze zbiorem legend miejskich. Potwór wyłaniający się z cienia, zwyczajna czarownica i niezwyczajna wiedźma, strachy i niewytłumaczalne zjawiska – czyli zderzenie tego co mroczne z pędzącym wiekiem XXI (i miejscami wiekiem XX, lub tym, co wydaje się być współczesnością). Może i nie ma w tekstach Żak oryginalności, ale jest świeżość, jest porządny warsztat, i jest zachwyt. Zachwyt bo jednak mamy wśród nas świetnych self-publisherów, którzy stawiają na jakość swojej prozy.

Po całą opinię zapraszam na: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2015/02/20/fantazmat-xxi-wieku/

Fragment:
Karaluch w uchu kojarzy mi się ze zbiorem legend miejskich. Potwór wyłaniający się z cienia, zwyczajna czarownica i niezwyczajna wiedźma, strachy i niewytłumaczalne zjawiska – czyli zderzenie tego co mroczne z pędzącym wiekiem XXI (i miejscami wiekiem XX, lub tym, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fragment tekstu o cyklu "Opowieść o Shikanoko":

Opowieść o Shikanoko rozgrywa się w krainie kreowanej na średniowiecznej Japonii. I wcale nie opowiada historii jednej postaci, jakby wskazywał na to tytuł cyklu, ale sam Shikanoko odgrywa w niej pewną centralną rolę. Bohaterowie tych powieści tułają się po Ośmiu Wyspach, i pokazują nam życie w przeróżnych zawodach i klasach społecznych, tworząc cudną i barwną mozaikę.

Hearn czerpała z japońskich wzorców kulturowych i z wschodnioazjatyckiego folklory, ale nawet przez moment nie była to nachalna inspiracja. Autorka zrobiła to bardzo subtelnie, co jest niezwykłym atutem cyklu.

Całość na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/04/25/przeczytalam-opowiesc-o-shikanoko/

Fragment tekstu o cyklu "Opowieść o Shikanoko":

Opowieść o Shikanoko rozgrywa się w krainie kreowanej na średniowiecznej Japonii. I wcale nie opowiada historii jednej postaci, jakby wskazywał na to tytuł cyklu, ale sam Shikanoko odgrywa w niej pewną centralną rolę. Bohaterowie tych powieści tułają się po Ośmiu Wyspach, i pokazują nam życie w przeróżnych zawodach i klasach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fragment tekstu o cyklu "Opowieść o Shikanoko":

Opowieść o Shikanoko rozgrywa się w krainie kreowanej na średniowiecznej Japonii. I wcale nie opowiada historii jednej postaci, jakby wskazywał na to tytuł cyklu, ale sam Shikanoko odgrywa w niej pewną centralną rolę. Bohaterowie tych powieści tułają się po Ośmiu Wyspach, i pokazują nam życie w przeróżnych zawodach i klasach społecznych, tworząc cudną i barwną mozaikę.

Hearn czerpała z japońskich wzorców kulturowych i z wschodnioazjatyckiego folklory, ale nawet przez moment nie była to nachalna inspiracja. Autorka zrobiła to bardzo subtelnie, co jest niezwykłym atutem cyklu.

Całość na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/04/25/przeczytalam-opowiesc-o-shikanoko/

Fragment tekstu o cyklu "Opowieść o Shikanoko":

Opowieść o Shikanoko rozgrywa się w krainie kreowanej na średniowiecznej Japonii. I wcale nie opowiada historii jednej postaci, jakby wskazywał na to tytuł cyklu, ale sam Shikanoko odgrywa w niej pewną centralną rolę. Bohaterowie tych powieści tułają się po Ośmiu Wyspach, i pokazują nam życie w przeróżnych zawodach i klasach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mój tekst na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/02/27/przeczytalam-winter-by-marissa-meyer/

fragment:

Zacznę od tego, że powieść wcale nie była tylko i wyłącznie historią księżniczki Winter. Domykała ona wszystkie wątki i wszystkie inne historie, więc miała aż cztery główne bohaterki. I to był dla mnie jakiś dziwny problem, jakaś bariera, bo przeskakiwanie między poszczególnymi „księżniczkami” strasznie rozbijało mi rytm czytania. Nie potrafiłam się skupić na treści, a przygody wcale nie wydawały mi się tak bardzo interesujące jak wcześniej. Dorosłam? Czasami miałam wrażenie, że numer strony w moim wydaniu ebooka wcale się nie zmienia, a on miał ponad 800 stron.

Z kolei sama Winter była nijaka. O ile pomysł na bohaterkę był ciekawy – jej rodowód jest wręcz fascynujący – to wypadała ona dla mnie blado na tle innych. Nie wzbudzała mojej sympatii – miałam jej więcej dla młodej Levany z jej solowej mini-powieści.

Mój tekst na blogu: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/02/27/przeczytalam-winter-by-marissa-meyer/

fragment:

Zacznę od tego, że powieść wcale nie była tylko i wyłącznie historią księżniczki Winter. Domykała ona wszystkie wątki i wszystkie inne historie, więc miała aż cztery główne bohaterki. I to był dla mnie jakiś dziwny problem, jakaś bariera, bo przeskakiwanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapomnijmy o tym, że Nowy wspaniały świat to jedna z najważniejszych powieści antyutopijnych XX wieku (I tak na marginesie, to wcale nie jestem pewna, czy to jest tak ważna powieść. Moim angielskim znajomym tytuł Brave New World nic a nic nie mówił.). Zapomnijmy, że jako filolog powinnam ją już dawno znać. Zapomnijmy o mądrych i wspaniałych rzeczach, które teraz powinnam na temat powieści napisać. Jestem czytaczem, i właśnie przeczytałam kawałek klasyki – czas na kilka słów o małej cienkiej książeczce.

Pierwszy rozdział wprawił mnie nieco w zakłopotanie, bo bez ogródek wrzucił w proces rozwoju embrionu, jego klonowania i butlacji poszczególnych kast społeczeństwa – było dziwnie, było niezrozumiale (musiałam się przestawić po średniowiecznej pseudo-Japonii). Czytałam wolno, bo musiałam to przetrawić. Zresztą samo przedstawienie świata trwało dość długo, bo niespiesznie. Informacje dostajemy z opisów, z rozmów między postaciami, i to wszystko buduje obraz świata nowoczesnego i absurdalnego. Ten pierwszy rozdział był tylko chwilowym chaosem, bo kiedy poznawałam kolejnych bohaterów historii, konstrukcja nowej cywilizacji wydawała się znośniejsza i logiczna.

Mam wrażenie, że jest to bardzo angielska powieść. Nie dlatego, że dzieje się w Londynie, ale przez pewien spokojny typ narracji, w której nie ma niepotrzebnych emocji i kwiecistych opisów. Opowieść się snuje, ale nie w sposób baśniowy i romantyczny, a w trzeźwy sposób angielskiego dżentelmena. I to chyba był powód, dla którego przeczytanie Nowego wspaniałego świata, zajęło mi tak długo. Treść jest interesująca, dobrze napisana, ale nie ma w sonie nic z emocjonującej powieści przygodowej, która łapie cię za wnętrzności i trzyma przy sobie mocno. I nie jest to absolutnie nic złego. Zresztą, nawet nie spodziewałabym się niczego szalonego po powieści wydajnej w 1932 roku.

I ten wiek czuć. Własnie w sposobie narracji, która jest inna od tej współczesnej. Powieść się zestarzała i może być niezrozumiała – nie ma w niej internetu, ebooków, telefonów komórkowych, bo prawie wiek temu takie rzeczy nie istniały – świat Huxleya jest analogowy, nawet jeśli wyprzedza nas o dobre 500 lat. Nie ma do zaoferowania nic współczesnemu młodemu człowiekowi. Nie ma też akcji i wybuchów, a dramaty jakie przeżywają Lenina, John czy Bernard nie są przedstawione dramatycznie.

Fragment tekstu z bloga WEIRD is a side effect of being AWESOME. Całość pod adresem: https://iwonamagdalena.wordpress.com/2018/06/05/przeczytalam-nowy-wspanialy-swiat/

Zapomnijmy o tym, że Nowy wspaniały świat to jedna z najważniejszych powieści antyutopijnych XX wieku (I tak na marginesie, to wcale nie jestem pewna, czy to jest tak ważna powieść. Moim angielskim znajomym tytuł Brave New World nic a nic nie mówił.). Zapomnijmy, że jako filolog powinnam ją już dawno znać. Zapomnijmy o mądrych i wspaniałych rzeczach, które teraz powinnam na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tyle już było pomysłów i historii, przez co mam wrażenie, że trudno jest stworzyć autorom coś nowego i interesującego zarazem. Dodatkowo bez zbędnego udziwniania. Ponoć proste pomysły są najlepsze - bo w swojej prostocie pokazują genialność, i jestem w stanie się z tym zgodzić w 100%, bo kocham minimalizm.
Taka zwyczajność w literaturze raczej nie dotyczy fantastyki - no bo przecież tam w zasadzie wszystko jest możliwe, więc po co pot i łzy jak można pstryknąć magicznym palcem. Całe szczęście są jeszcze autorzy, w dodatku młodzi, którzy zaprzeczają wszelkim stereotypom i robią to w wielkim stylu.

Powieść Rusnaka, o której nieco wspominałam w tym tekście, miała trochę problemów z pojawieniem się na papierze. Czas ognia, czas krwi przebył długa drogę poprzez ognie Ifrytu (wydawca, który przez rok zapowiadał publikację) aby móc trafić w ręce czytelników. I nie jestem nawet pewna, czy otrzymała należne jej fanfary, gdy wyjechała z drukarni świeża i pachnąca klejem. Bo chociaż ja byłam na bieżąco z promocją powieści, to nie sądzę, by miała ona szansę na coś globalnego. Autor ma też swoje życie, a gdy wydawca młody i niedoświadczony, to nie ma miejsca na porządny marketing.

Czas ognia, czas krwi to historia młodego maga wędrownego, który najpierw działa, a potem myśli. Ale przede wszystkim, budzi wielką sympatię czytelnika. Filip Saggo nie jest typowym przedstawicielem swojej gildii, to wielki facet, o grubych paluchach, który zupełnie nie pasuje na czarodzieja; umiejętności nadnaturalnych też mu natura poskąpiła. Jego przygody pokazane są w sposób fragmentaryczny, przywodzą na myśl zbiór opowiadań, ale to tylko forma, która przekazuje nader ciekawe wnętrze. I to jest najważniejsze - bo interesujących treści jest mało na polskim rynku. Zwykle dostajemy tekst, który jest niedopracowany, mocno przekombinowany, lub zwyczajnie wtórny. I o ile zagraniczne debiuty przeważnie trafiają do nas, bo już coś osiągnęły w swoim kraju, lub na skalę międzynarodową, to rodzime powieści mają się tutaj znacznie gorzej. Ale wyjątkiem od tej reguły jest właśnie powieść Rusnaka, i cieszę się, że miałam okazję się z nią zapoznać.

Fabularnie mamy dwa przeplatające się ze sobą wątki, tworzące konstrukcję, która w idealny sposób dozuje napięcie. Ciekawe jest też to, w jaki sposób obie linie opowieści zostały napisane: pierwsza, nazwałabym ja główną, to narracja pierwszoosobowa z perspektywy Filipa; druga, to z kolei opowieść w trzeciej osobie, snuta "zza pleców" zakonnika - brata Nelsona. Co je łączy? tego można się dowiedzieć czytając Czas ognia, czas krwi. Wracając do narracji - Rusnak porwał się na coś, co autorom nie zawsze się udaje, a tekstom bardzo szkodzi, czyli opowieść z pierwszej osoby. A jednak zrobił do dobrze, nawet świetnie - widać, że jest to powieść dopracowana. Zarówno forma jak i treść współgrają ze sobą tworząc książkę, która chce się przeczytać.

Głównym minusem powieści jest jej skład, ale pisanie kolejny raz o masie błędów jakie napotkać może czytelnik, mija się celem. W tym miejscu lepiej skupić się na licznych zaletach. I do niewątpliwych plusów Czasu ognia, czasu krwi muszę zaliczyć prostotę - na wielu płaszczyznach. Prosta fabuła, która jednak w kilku miejscach w ciekawy sposób zakręca, tworząc świetny splot zdarzeń. Postacie na swój sposób barwne, i chociaż delikatnie zarysowane (szczególnie drugoplanowe) to nie są w żaden sposób płaskie. Mają w sobie tyle, ile wymaga od nich fabuła, przez co świetnie wkomponowują się w przygody Filipa. I taki swojski steampunk, który trochę jest a trochę go nie ma - wyważony i prosty. Chociaż zabrakło mi rozwinięcia motywu mechanicznej kobiety.

Przeczytałam książkę, a dopiero później spojrzałam na opis na okładce. O Ignorancjo! jakże oni Ciebie karmią! Mam wrażenie, że nikt z wydawnictwa nie zadał sobie trudu, żeby sklecić kilka sensownych słów o treści, które faktycznie zachęciłyby masę ludzi do przeczytania. To samo tyczy się okładki, która może i nawiązuje do jakiegoś fragmentu, ale nijak ma się do całego tekstu.

Bardzo żałuje, że nie przeczytałam powieści zaraz po jej premierze, gdzie miałabym szansę nieco ją rozreklamować entuzjastycznymi opiniami, a także pokazać, że 2013 był dobrym rokiem debiutów w fantastyce. Natomiast niezwykle ciesze się, że w ogóle udało mi się poznać świat Czasu ognia, czasu krwi i będę wyczekiwała kolejnej powieści Rusnaka, a w międzyczasie przeczytam jego zbiór Opowieści niesamowitych.

Recenzja opublikowana została na blogu BookHunters: http://bookhunters2.blogspot.co.uk/2014/03/marcin-rusnak-czas-ognia-czas-krwi.html

Tyle już było pomysłów i historii, przez co mam wrażenie, że trudno jest stworzyć autorom coś nowego i interesującego zarazem. Dodatkowo bez zbędnego udziwniania. Ponoć proste pomysły są najlepsze - bo w swojej prostocie pokazują genialność, i jestem w stanie się z tym zgodzić w 100%, bo kocham minimalizm.
Taka zwyczajność w literaturze raczej nie dotyczy fantastyki - no bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O kolejnych powieściach Anne Rice nie da się pisać bez odniesienia do samej autorki, która na przestrzeni lat zmieniała środek ciężkości w swoich utworach podobnie jak we własnym życiu. Dar wilka, tekst otwierający najnowszy cykl Rice, to efekt kolejnej duchowej przemiany.
Anne Rice jest jedną z moich ulubionych autorek i nie potrafię przejść obojętnie koło jej książki. Sama autorka opisuje Dar Wilka jako powrót do gotyckich motywów - starych mrocznych domów, tajemniczej śmierci, obietnicy rodzinnych sekretów i potwora o nadnaturalnych zdolnościach jako bohatera. Znając cykle o wampirach oraz czarownicach Mayfair, wiem czego mogę się spodziewać po ostatniej (wydanej w Polsce) powieści Rice. A sam tytuł nie daje żadnych wątpliwości - tym razem poznajemy historię rodu wilkołaków.

Akcja powieści toczy się w San Francisco w stanie Kalifornia, głównym bohaterem jest dziennikarz - Reuben Giolding - któremu powierzono zadanie opisania starej posiadłości Nideck Piont. Na miejscu poznaje Marchent Nideck - obecną właścicielkę ogromnego domu, z którą przeżywa bardzo krótki romans zakończony brzemiennym w skutkach atakiem dzikiej bestii. Od tego momentu zaczyna się nietypowa podróż Reubena do poznania samego siebie - zarówno w aspekcie wilczym, jak i ludzkim.

Czytając Dar wilka nie mogłam nie zauważyć kilku prawidłowości, które odnalazłam we wczesnych powieściach Rice. Bohater zostaje wyrwany ze swojego spokojnego życia, w nagły i tragiczny sposób - duże podobieństwo do Lestata, który został porwany by stać się wampirem, a wcześniej wiódł życie młodego panicza. O przekazaniu nadnaturalnego dziedzictwa mówi się w obu cyklach jako o darze - dar wilka, mroczny dar, który jednocześnie przeraża i fascynuje. Brat ksiądz - o ile Jim Golding jest dosłownie księdzem, o tyle brat Luisa był nawiedzanym (a może natchnionym) przez Boga chłopcem. W obu wypadkach widzimy nawiązanie do kościoła i duchowości - w prozie Rice przewija się dużo wątków katolickich, które nie nikną nawet po kolejnych duchowych przemianach autorki.
Kolejnym tropem, które łączy dwa cykle, są silne jednostki kobiece, nawet gdy znajdują się one na dalszym planie utworu. Najprościej porównać matki: pewna siebie pani chirurg w Darze wilka i Gabriela - matka Lestata, która po przemianie w wampira nosi męskie ubrania i odmawia bycia damą na salonach. Automatycznie odsyła mnie to do motywu szukania towarzyszki życia - chociaż bez poznania dalszych losów Reubena i Laury trudno jest wysuwać jakiekolwiek wnioski.

Mroczność i gotyckość to inna kwestia. I nie jestem do końca przekonana czy tego się spodziewałam i czy w taki sposób. Przede wszystkim współczesność mocno odziera powieść z tajemnicy - bo mamy komórki, komputery, maile, ogromne telewizory i systemy alarmowe dokładnie w tym samym miejscu co tajemne pokoje i dziewicze lasy sekwojowe. I jest w Darze wilka pewna przewidywalność, bo sam motyw Człowieka Wilka znany jest już z różnych źródeł masowej kultury, więc czym nowym może zaskoczyć nas Rice?
Może. Przede wszystkim historią wilkołactwa, które w jej przypadku wiąże się z pewną archeologiczną pasją; odniesieniami do licznych źródeł kultury, a nawet współczesnych fenomenów; dopracowaniem wszystkich szczegółów, nawet tych najmniejszych i wydawałoby się, że nieistotnych. Zresztą, jeśli popatrzymy na styl pracy Rice, to docenimy jej powieści pod każdym względem - obszerna biblioteka z książkami pełnymi zaznaczonych i ważnych fragmentów, ot królowa researchu. A wszystko to podlane narratorskim kunsztem i świetnie zbudowanymi postaciami.

Po tak przyjemnej lekturze, zostawiającej niewątpliwy niedosyt Reubena i spółki, pozostaje mi czekać na kolejny tom przygód wilczej bandy pióra Rice. Kontynuacja Daru wilka - The Wolves of Midwinter - jest już oczywiście dostępna w języku angielskim, jednak jestem przekonana, że REBIS nie zostawi swoich czytelników i w końcu dopisze w dziale z zapowiedziami i tę pozycję.

Recenzja opublikowana na blogu BookHunters: http://bookhunters2.blogspot.co.uk/2014/01/anne-rice-dar-wilka.html

O kolejnych powieściach Anne Rice nie da się pisać bez odniesienia do samej autorki, która na przestrzeni lat zmieniała środek ciężkości w swoich utworach podobnie jak we własnym życiu. Dar wilka, tekst otwierający najnowszy cykl Rice, to efekt kolejnej duchowej przemiany.
Anne Rice jest jedną z moich ulubionych autorek i nie potrafię przejść obojętnie koło jej książki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Debiut to słowo, które nie tyle ma w sobie bagaż emocjonalny, co zakorzenioną charakterystykę, przez którą spodziewamy się, że tekst będzie zwyczajnie niedorobiony. Dlatego zawsze z obawą podchodzę do nowych autorów, nawet jeśli są już znani z krótkich form prozatorskich. Bo to, że pisarz jest świetny w opowiadaniach, wcale nie oznacza jeszcze, że równe sprawnie poradził sobie z czymś dłuższym.
Mając w pamięci moje nie najlepsze spotkania z debiutantami, zawsze podchodzę do nich z ostrożnością, ale też z dawką ciekawości, bo a nóż widelec... tym razem...

W ostatnim czasie sięgnęłam po zeszłoroczny debiut - horror Grzegorza Gajka Szaleństwo przychodzi nocą. To cieniutka, niepozorna książeczka - liczy sobie ledwie dwieście stron - o której głośno nie było, za to raczej pozytywnie. Bo i też rodzimy horror jest na naszym rynku jeszcze bardziej niszowy niż SF - tak mogłoby się zdawać.
Bohaterem powieści jest Staniek - leciwy jegomość, który właśnie pochował żonę. Schorowany, ledwie lubiący swojego zięcia Tomasza, z bagażem dziecięcych wspomnień na karku, stawia czoło swojemu nowemu, samotnemu życiu. Ale jak się okazuje, nie jest ono do końca samotne.
Takie tło fabularne może znaleźć się w większości powieści, ale jak przystało na horror, jest tu też stare i bardzo złe zło, jest też mniejsze i bardziej przyziemne zło, jest strach i jest tragedia.
Bo w pierwszą samotną noc naszego bohatera, coś się obudziło. W natłoku myśli, zaczęły wracać do niego wspomnienia z dzieciństwa - te złe szczególnie - pojawiły się tajemnicze postacie pod szafą, które dawno temu chroniły go przed potworami spod łóżka. Wielka pajęczyca zaczyna tkać swoją sieć zła, wplątując w nią nie tylko Stańka, ale również przypadkowych narkomanów.
Żeby było miło, zawsze lepiej zacząć od tego dobrego. Szaleństwo... czytało mi się sprawnie, biorąc pod uwagę natłok innych spraw, chociaż tak cienka książka powinna być lekturą góra na dwa dni. Najważniejsze jest to, że w żadnym stopniu mnie nie nudziła, a po każdej stronie delikatnie zachęcała by sięgnąć po więcej. Budowała napięcie, wzbudzała niepokój, tak jak horror powinien to robić, bo im dalej posuwała się lektura, tym większe było prawdopodobieństwo na spotkanie czegoś innego, zaskakującego. Krótko mówiąc - warsztatowo jest świetnie. Gajek wykonał swoją prace porządnie - nawet zastanawiałam się w pewnym momencie, czy moja choinka jest tylko choinką, gdy zgaszę w pokoju światło. Ta warstwa Szaleństwa... jest idealna.

Mieszane uczucia mam w stosunku do świata przedstawionego, bo w całej książce brakowało mi wypełniaczy, jakiejś rozbudowanej scenerii - nie tylko krajobrazowej, bo ta nie była aż tak potrzebna. I owszem, niby ktoś coś gotuje, pojawiają się sprawy zwyczajne, frywolne nawet - kupujemy kino domowe, czy nowy aparat fotograficzny?, komórka dla dziadka, czy dla syna? i inne podobne. Nawet trafiło się wodzenie wzrokiem zięcia za tyłkiem żony. A jednak pewne miejsca Szaleństwa... są ucięte. Niby pojawia się jakaś zawiła relacja między teściem i zięciem, ale nie została ona nigdy rozbudowana, a przecież musiała się ona jakoś przekładać na stosunki dziadka i wnuka. Bo wnuk Staś jest w pewnym stopniu kluczowy dla fabuły, a ja nie czułam jego wieku (13 lat?) - w zasadzie najmłodszy bohater był zupełnie nijaki. Do tego córka Stańka, która zaginęła gdzieś pomiędzy tyłkiem a pracą...
Postacie męskie są o wiele lepiej skrojone, i przeważają - zdaję sobie sprawę, że pisał to facet, więc chcąc nie chcąc o facetach wie więcej, ale jednak jest tutaj dysproporcja. I chociaż córka głównego bohatera jest prawie niewidoczna, to również męskim bohaterom brakuje nieco do doskonałości. Wnuk Staś jest nijaki, Tomasz z kolei mimo pozorów też jest postacią wybrakowaną. Bo czy on też nie jest w jakiś sposób naznaczony szaleństwem? Ile Tomaszów może być w jednym Tomaszu?
Z kolei szaleństwo Stańka wcale nie jest tak wyraziste jak powinno być w przypadku kogoś z bagażem traumatycznych wspomnień i Panem Lisem pod kredensem. Postawiłabym w tych sprawach masę pytań, czekających chociaż na skrawek odpowiedzi. Mam wrażenie, że miejscami brakło akapitu opisu, który łączyłby pewne sprawy ze sobą - ale to kwestia osobistego odbioru tekstu. Wiadomo - ilu czytelników, tyle gustów.

Nie zmienia to faktu, że o ile książkę czytało mi się na prawdę dobrze, i podczas lektury nic mi nie przeszkadzało, to jednak odnajduję w niej braki fabularne, które na dłuższą metę nie sprzyjają tekstowi Gajka w żaden sposób. Troszkę to pokręcone i zawiłe - jak pajęczyna (czyżby taki zabieg autora?).
W powieści Gajka jest jeszcze jedna bardzo denerwująca rzecz, taki drobiazg życia codziennego - herbata. Wszyscy piją herbatę! Jakby była ona płynem wiecznego życia i kluczem do egzystencji. Bo jak można nie pić herbaty? Tylko za każdym razem myślałam o tandetnych kwestiach polskich seriali w stylu "to może ja zaparzę herbaty, a ty mi zaraz wszyściutko opowiesz!". Może to efekt mojego upodobania do kawy, a może ta ich herbata była tak irytującym zwyczajem, jak ja to odebrałam.
Została mi jeszcze kwestia Zła w Szaleństwie..., które mam wrażenie, też zostało potraktowane trochę po macoszemu. Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że dobre zło, to takie, o którym nigdy do końca wszystkiego nie wiemy, jednak tutaj mam z nim problem. A problem jest dość banalny - nie umiem go sobie odpowiednio zaszufladkować w bazie danych. Bo z nim tutaj jest podobnie jak ze wspomnieniami Stańka - jest wspominane. Jest wszystkim i niczym - dosłownie i w przenośni. Jest... szaleństwem, które przychodzi nocą...

I mimo wszystko, czekam na kolejną powieść grozy Gajka, bo w końcu debiuty są od tego, żeby się na nich potykać i uczyć. I jeszcze, żeby zaciekawić sobą czytelnika.

Recenzja opublikowana na blogu BookHunters: http://bookhunters2.blogspot.co.uk/2014/01/grzegorz-gajek-szalenstwo-przychodzi.html

Debiut to słowo, które nie tyle ma w sobie bagaż emocjonalny, co zakorzenioną charakterystykę, przez którą spodziewamy się, że tekst będzie zwyczajnie niedorobiony. Dlatego zawsze z obawą podchodzę do nowych autorów, nawet jeśli są już znani z krótkich form prozatorskich. Bo to, że pisarz jest świetny w opowiadaniach, wcale nie oznacza jeszcze, że równe sprawnie poradził...

więcej Pokaż mimo to