-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać311
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński19
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński15
Biblioteczka
2024-04-04
2024-01-05
Bałam się tej książki. Po „Known from Snow” mam ogromny strach przed książkami, które wcześniej nawet częściowo były publikowane na Wattpadzie.
Jeden dzień i Holly straciła wszystko, co było dla niej najcenniejsze. Jej chłopak Chadwick Myers wymierzył broń w swoich najlepszych przyjaciół. Jedna jego decyzja sprawiła, że w zasadzie mało, komu znane miasto Norwood w Karolinie Północnej znalazło się na pierwszych stronach gazet. Dlaczego Chad to zrobił? Holly chce się dowiedzieć, jakie były jego motywy. Jednak jej nieobecność w szkole w dniu, w którym Chad wycelował broń w oczach mieszkańców Norwood czyni, go jego wspólniczką. Bo niby, z jakiego innego powodu nie było jej w szkole?
Nie spodziewałam się tego, co dostałam. Myślałam, że to będzie bardzo przewidywalna książka. Jednak myliłam się. Uważam, że autorka bardzo ładnie i dobrze połączyła ze sobą wszystkie wątki. W sumie nie spodziewałam się tego, że Marta tak to zrobi. Powiązanie Chada i jego przyjaciół z byłą przyjaciółką Holly to dla mnie dobre posunięcie.
Czy książka jest długa? Tak, liczy ponad 600 stron. Jednak jest dobrze zaplanowana. Autorka pokazała proces żałoby Holly, to jak trudno dziewczynie było poukładać sobie to wszystko w głowie i jak bardzo czuła się samotna, gdy wszyscy widzieli w niej tylko wspólniczkę i dziewczynę mordercy.
Ta książka zawiera tylko i wyłącznie wątku Chada Myersa. Jest ich tutaj wiele, a Holly ma, z czego wybierać, jeśli chodzi o problemy, które na nią spadły. Wszystko jest ze sobą połączone w sposób logiczny i nieprzesadzony.
Nie mogłam znieść tego jak Holly i jej mama się do siebie odnosiły. Przykro się to czytało, bo dla starszej kobiety były tylko dwa kolory: czarny albo biały. Natomiast Holly widziała to już zupełnie inaczej. Czy lepiej? Nie wiem, ale jej mama nie zdała egzaminu z macierzyństwa dużo wcześniej niż strzelanina w szkole, a potem ślepy upór sprawił, że ich relacja stała się nie do odratowania.
Skoro ta książka tak bardzo mi się podobała to, dlaczego dałam jej 8 gwiazdek na 10? Otóż nie będąc jeszcze w połowie wiedziałam, co się wydarzy między Ellisem (chłopakiem, który przeżył spotkanie z Chadem), a Holly. Dodatkowo przeczułam, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami szkoły. To zdecydowanie wpłynęło na moją ocenę, która i tak uważam, że jest wysoka i zasłużona.
Osobiście uważam, że Holly mogła wiele rzeczy zrozumieć wcześniej, gdyby sprawdziła jedno miejsce. Potem oczywiście jest wyjaśnione dlaczego tego nie zrobiła, ale tak jak się spodziewałam tam miała odpowiedź na wszystko.
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Marty Łabęckiej. Nie czytałam jej debiutu, czyli Flaw(less), ale z pewnością to nadrobię i zapoznam się z całą serią, bo uważam, że może mnie zaskoczyć. Będę również śledzić jej najnowsze powieści, bo również mogą być bardzo dobre.
Osobiście polecam, bo jest to jedna z lepiej napisanych powieści młodzieżowych, jakie przeczytałam.
„Kiedyś Holly dorastała, wierząc w bajkowe szczęśliwe zakończenie, i przeklinała los za to, że postanowił ją z niego ograbić. Ale teraz wiedziała już, że szczęśliwego zakończenia się tak po prostu nie dostaje. Trzeba ja sobie samemu napisać." ~ Marta Łabęcka, My Beloved Monster, Gliwice 2023, s. 649.
Bałam się tej książki. Po „Known from Snow” mam ogromny strach przed książkami, które wcześniej nawet częściowo były publikowane na Wattpadzie.
Jeden dzień i Holly straciła wszystko, co było dla niej najcenniejsze. Jej chłopak Chadwick Myers wymierzył broń w swoich najlepszych przyjaciół. Jedna jego decyzja sprawiła, że w zasadzie mało, komu znane miasto Norwood w...
2023-11-24
Najbardziej polska, najbardziej patriotyczna i najbardziej poruszająca książka z całego cyklu. To właśnie przez nią nie mogłam przebrnąć w podstawówce, a potem stała się moją ulubioną książką z całego cyklu. Zazwyczaj przeczytanie jej zajmuje mi trzy dni. Kocham każde zdanie w niej zawarte. Ma w sobie moc. Zawsze na lekcjach historii wyczekiwałam tematów dotyczących zaborów, I i II wojny światowej. Czułam się w nich jak ryba w wodzie. Dlatego „Tajemnicza wyprawa Tomka” zajmuje specjalne miejsce w moim sercu.
Jak po opisie już wiadomo Tomek i jego przyjaciele ruszają na pomoc Zbyszkowi Karskiemu, który za spiskowanie przeciwko caratowi został zesłany na Syberię. Los zesłańca w tak odległy i nieznany dobrze teren nie był łatwy. Wielu nie docierało do miejsca przeznaczenia, jeszcze więcej ginęło na miejscu nie mogąc pogodzić się z losem, z powodu groźnego klimatu, a zaledwie garstka dożywała końca kary i wracała do rodzin. Wilmowscy mając dług u wujostwa Karskich, którzy opiekowali się Tomkiem jak własnym synem po śmierci matki chłopca, a podczas tułaczki ojca po świecie chcą pomóc Zbyszkowi. Jest tylko jeden problem. Zarówno Andrzej Wilmowski jak i Tadeusz Nowicki (moja ulubiona postać z całego cyklu!) nie mogą pod własnymi nazwiskami udać się do carskiej Rosji. Są poszukiwani przez policję, za spiskowanie przeciwko caratowi i im też grozi zesłanie. Jednak podejmują ryzyko i zapuszczają się coraz dalej w paszczę carskiego lwa…
Towarzyszy im również Jan Smuga, który co prawda nie ma długu u wujostwa Karskich, ale cały czas ma w pamięci los swojego przyrodniego brata, który umarł w klasztorze Hemis, gdy udało mu się uciec z zesłania. Złoto, które odnalazł, a które ponownie zostało zazdrośnie zabrane przez matkę naturę, miało w połowie iść na rzecz skazańców przebywających na Syberii. Właśnie ze względu na pamięć o brata Smuga decyduje się na nie do końca legalną, a jeszcze mniej bezpieczną wyprawę.
Jako obcokrajowcom do opieki zostaje przydzielony agent Pawłow. Mało sympatyczna postać. Zgorzkniały mężczyzna w wieku Wilmowskiego i Bosmana, który przed kilkudziesięcioma laty utracił szanse na wysoki awans. Od tego momentu mała chęcią zemsty. Jako dobrze zapowiadający się agent został wysłany do Warszawy by tam rozpracować grupę, która przemycała nielegalne materiały prasowe o charakterze rewolucyjnym. Już był prawie w ogródku, już witał się z gąską, gdy nagle coś poszło nie tak i podejrzani uciekli a wraz z nimi awans i wszelkie pochwały. Za karę został zesłany do Nerczyńska.
Najwięcej problemów dostarcza podróżnikom brak pomysłu jak przetransportować zesłańca. Wszystkie pomysły nagle biorą w łeb. Jeden zły ruch, jeden zły manewr i wszystko bierze w łeb. Łowcy stają przed wielkim problemem zdemaskowania całej wyprawy. Dzięki przytomności umysłu Tomka udaje im się w miarę zniweczyć plany Pawłowa.
W książce znajdziemy kolejny raz wiele opisów fauny i flory, przybliżenie życia zwierząt tego regionu Azji. Jednak przede wszystkim znajdziemy mnóstwo historii Polski i Polaków zesłanych na Syberię. Wielokrotnie zakręci się człowiekowi łza w oku. Wzruszające fragmenty niedoli rodaków i próby ich walki o wolność i godne życie, o wolność Polski. Historie łapiące za serce i powodujące, że docenia się fakt życia w wolnej Polsce, bez okupacji Rosji czy Niemiec. Dopiero po takich lekturach człowiek, młody człowiek, który urodził się w wolnej Polsce docenia jak wielkie szczęście miał. Sami bohaterowie ze łzami w oczach słuchają przejmujących opowieści i całym sercem są rodakami skazanymi na zesłanie.
Myślę, że to właśnie chciał przekazać autor. Patriotyzm, miłość do ojczyzny, że mamy pamiętać o tym, co było i nie dopuścić do tego by to kiedykolwiek się powtórzyło.
„A więc tacy są rewolucjoniści: nieustraszeni i zdecydowani na wszystko.” ~ Alfred Szklarski, Tajemnicza wyprawa Tomka, Warszawa 2008, s. 200
Najbardziej polska, najbardziej patriotyczna i najbardziej poruszająca książka z całego cyklu. To właśnie przez nią nie mogłam przebrnąć w podstawówce, a potem stała się moją ulubioną książką z całego cyklu. Zazwyczaj przeczytanie jej zajmuje mi trzy dni. Kocham każde zdanie w niej zawarte. Ma w sobie moc. Zawsze na lekcjach historii wyczekiwałam tematów dotyczących...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-24
Biorąc do ręki pierwszy tom Harry’ego Pottera wzruszenie ścisnęło mi gardło, gdy zobaczyłam, że ten cykl jest tak bardzo zaczytany przez moją mamę i moją skromną osobę. Harry Potter jest zaraz obok Ani Shirley i Tomka Wilmowskiego bohaterem mojego dzieciństwa. Był również pierwszym cyklem w pełni zebranym przeze mnie (co wyjaśnia dlaczego jest w stanie gorszym niż Ania i Tomek). Jednak nie miałabym sumienia wymienić go na nowe, bo w nowych nie znalazłabym tych wszystkich swoich myśli, które zostawiłam w starych. Po prostu nie znalazłabym samej siebie z dzieciństwa.
Potter wychowuje się w u Veronona i Petunii Dursley’ów, którzy traktują go jak piąte koło u wozu. Z jakiegoś powodu nienawidzą go bardzo mocno. Chłopiec cierpi, ale stara się dzielnie walczyć o to by podczas śniadania zjeść jak najszybciej swoją porcję, by uniknąć zbierania jej z ziemi po wybuchu szału swojego kuzyna Dudley’a. Musi nosi ubrania, które są na niego zdecydowanie za duże i w szkole nie ma przyjaciół, bo kto by się chciał przyjaźnić z workiem treningowym Dudley’a? Jeszcze by sobie Dursley pomyślał, że Harry ma przyjaciół!
Czasami Harry’emu towarzyszą dziwne rzeczy. Zmienia kolor peruki swojej nauczycielki, okropny sweterek kurczy się za każdym razem gdy ciotka próbuje włożyć mu go przez głowę. On nie umie tego wyjaśnić, ale i tak za wszystko obrywa. W dniu jedenastych urodzin wszystko się wyjaśnia i okazuje, że Harry Potter jest czarodziejem znanym w swoim prawdziwym świecie. Dlaczego? Co on takiego zrobił?
Początkowo nasz główny bohater jest zagubiony (co jest jasne) i pragnie tylko tego by ludzie przestali wytykać go palcami. Najbardziej na świecie chciałby mieć normalną rodzinę jak jego najlepszy przyjaciel Ron Weasley, który jest bardzo barwną postacią tego cyklu. Rudzielec pochodzi z wielodzietnej rodziny, gdzie najważniejsza jest miłość i wsparcie, a nie byt materialny. Ron jest po prostu biedny. Wstydzi się tego, ale przede wszystkim jest cudownym młodym chłopakiem, który potrafi zawsze znaleźć jakiś śmieszny komentarz. Z jego rodzeństwa najbardziej uwielbiam bliźniaków Weasley, którzy dają tej powieści wiele.
Skoro mówimy o Ronie to nie wolno nam zapomnieć o Hermionie, która jest lekko przemądrzałą dziewczyną z mugolskiej rodziny, ale jednocześnie jest najlepszą czarownicą na pierwszym roku w Hogwarcie. Początkowo jest to postać mało sympatyczna ze względu na to, że ponad wszystko ceni sobie naukę i bycie prymusem, ale wraz z upływem czasu u mnie zyskała chociaż dalej była przemądrzała.
Nie będę spolerować, ale Harry Potter już na pierwszym roku musi zmierzyć się ze swoim największym wrogiem. Cóż zdecydowanie Harry ma wybitne zdolności do pakowania się w kłopoty (najwyraźniej odziedziczył to po swoim ojcu). Jest jednak przede wszystkim obrońcą słabszych i najlepszym przyjacielem jakiego można sobie wyobrazić.
To jaki pani Rowling stworzyła świat na zwykłej serwetce jest czymś niesamowitym i pięknym. Pokochałam cały cykl od pierwszego zdania i za każdym razem wracam do niego bardzo chętnie i zawsze będzie kojarzył mi się głównie z czasami dzieciństwa, gdzie wszystko było łatwiejsze.
"Są takie wydarzenia, które – przeżyte wspólnie – muszą zakończyć się przyjaźnią […]." ~ Joanne K. Rowling, Harry Potter i kamień filozoficzny, Poznań 2000, s.188.
Biorąc do ręki pierwszy tom Harry’ego Pottera wzruszenie ścisnęło mi gardło, gdy zobaczyłam, że ten cykl jest tak bardzo zaczytany przez moją mamę i moją skromną osobę. Harry Potter jest zaraz obok Ani Shirley i Tomka Wilmowskiego bohaterem mojego dzieciństwa. Był również pierwszym cyklem w pełni zebranym przeze mnie (co wyjaśnia dlaczego jest w stanie gorszym niż Ania i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-21
Colleen Hoover do tej pory nigdy mnie nie zawiodła. Każda z jej książek była dla mnie bardzo dobra. Najchętniej przeczytałabym wszystkie od razu, ale wolę sobie tę przyjemność dawkować. W końcu przyszedł czas na „November 9”. O matko! Jaka ta książka była dobra!
Ben i Fallon spotkali się zupełnie przypadkiem 9 listopada. Od tego momentu postanawiają spotykać się ze sobą raz w roku, właśnie 9 listopada. Przez pozostały czas zarówno Ben jak i Fallon żyją swoim życiem, spełniają swoje marzenia. Jednak Ben ma tajemnicę, która jest związana z Fallon i jej życiem. Ich historia to spotkania oraz książka, którą pisze Ben. Czy w rzeczywistości może wydarzyć się happy end?
Uwielbiam książki Hoover. Po każdą sięgam, jako pewniak dobrze spędzonego czasu. Nie był inaczej i w tym przypadku „November 9”. Pokochałam zarówno Fallon jak i Bena. Oboje są skrzywdzeni przez los. Fallon o mały włos nie zginęła w pożarze w domu swojego ojca, a Ben ciągle walczy z konsekwencjami samobójczej śmierci matki. Spotykają się w drugą rocznicę tych tragicznych wydarzeń, kiedy Fallon wyjeżdża do Nowego Jorku.
Czułam ogromne emocje podczas czytania tej książki. To była istna jazda bez trzymanki. Było tak wiele zwrotów akcji. Moment, gdy byłam pewna, że to zakończy się dobrze, a za kilka stron zmiana i dramat. Lubię takie książki, a na dodatek Colleen Hoover robi to z wyczuciem. Prowadzi akcję w sposób wyważony i nigdzie tam nie ma odrobiny przesady.
Co do zakończenia to nie wiem czy udałoby mi się zachować tak jak Fallon. Nie wiem czy miałabym w sobie dość siły. Uważam, że Fallon to wspaniała postać. Mądra dziewczyna pozbawiona pewności siebie przez wypadek, który dał początek bliznom na jej ciele. Przez to nie spełniła swoich aktorskich marzeń i jej kariera skończyła się nim na dobre się zaczęła.
No, co ja mogę powiedzieć? Uwielbiam tę powieść! Uwielbiam to jak Colleen pisze. Dlatego nie czytam od razu wszystkich jej powieści. Chcę je sobie dawkować.
"Nigdy nie uda ci się odnaleźć siebie, jeśli zatracisz się w drugiej osobie." ~ Colleen Hoover, November 9, Kraków 2016, s. 48.
Colleen Hoover do tej pory nigdy mnie nie zawiodła. Każda z jej książek była dla mnie bardzo dobra. Najchętniej przeczytałabym wszystkie od razu, ale wolę sobie tę przyjemność dawkować. W końcu przyszedł czas na „November 9”. O matko! Jaka ta książka była dobra!
Ben i Fallon spotkali się zupełnie przypadkiem 9 listopada. Od tego momentu postanawiają spotykać się ze sobą...
2023-04-24
Są książki, które przychodzą do nas w zaskakujących momentach naszego życia. Zaczynając „Światło, które utraciliśmy” byłam w dziwnym momencie swojego życia. W momencie, gdzie rozumiałam, co czuje główna bohaterka w połowie książki, bo sama to zrobiłam. Postąpiłam dokładnie tak jak ona.
Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 roku. To właśnie wtedy runęły wieże WTC. To wtedy świat na moment wstrzymał oddech, a Lucy i Gabe zakochali się w sobie. Jednak, gdy Gabe postanowił przyjąć pracę reportera na Bliskim Wschodzie ich relacja się kończy, a jedne z najlepszych dni w życiu Lucy zmienia się w ten najgorszy. Czy to naprawdę koniec ich historii?
Potrzebowałam tej historii w swoim życiu. Potrzebowałam, żeby Lucy pokazała mi, że czasami warto o coś walczyć i spróbować raz jeszcze niż żałować, że się odpuściło. Ta historia nie jest ani na moment przerysowana. Uczucie między Lucy i Gabem jest bardzo prawdziwe. Czuć to na każdej stronie powieści, którą napisała Jill Santopolo. Ta powieść jest prawdziwa. Autorka pokazuje prawdziwą miłość. Miłość, która odwzajemniona przez obie strony może być trudna oraz bolesna. Bohaterowie mają swoje wady i zalety. Gabe podejmuje decyzję o wyjeździe na Bliski Wschód bez konsultacji tego z Lucy. Był egoistyczny, ale z drugiej strony chciał działać i pokazywać światu, że na Bliskim Wschodzie dzieje się dramat.
Dobrze czytało mi się tę książkę. Co prawda w połowie porzuciłam ją na dwa tygodnie, ale powrót do niej był bardzo przyjemny. Polubiłam ją i z pewnością trafi do topki tego roku.
To, że narratorką jest Lucy, która opowiada o swoim życiu, zadaje pytani Gabe’owi nabiera sensu, gdy dojdzie się do końcowych rozdziałów książki, że nie jest to zabieg przypadkowy. Opowieść Lucy jest melancholijna, ale pokazuje, że chociaż w związku z Gabem była kilka miesięcy to była dla niej najważniejsza relacja w życiu. Nawet małżeństwo zawarte nie miało dla niej takiego znaczenia. Kochała swojego męża i jej rodzina była dla niej ważna, ale to Gabe był miłością jej życia.
„Światło, które utraciliśmy” to smutna i poruszająca książka. Pokazuje, że można kochać kogoś przez całe życie, że można mieć miłość swojego zżycia, ale od niej odejść, gdy ta miłość rani. Można tez kochać więcej niż jedną osobę. Można też walczyć o miłość, chodzić na kompromisy. Czasami jednak los nie pozwala nam na to. Czasami na naprawę pewnych sytuacji jest już za późno.
Zakończenie złamało mi serce. Jednak wiem, że takie musiało być. Było idealne. Było piękne i przerażające. Uwielbiam tę powieść, chociaż nie wywołała dreszczy, chociaż nie sprawiła, że problemy znikały podczas czytania. Po prostu uwielbiam za przesłanie, które niesie i za prawdę, którą ma w sobie.
"- Wydaje mi się - zaczęłam uważnie dobierając słowa - że jeśli ktoś chce być dostępny, to na pierwszym miejscu zazwyczaj stawia związek. To oznacza, że podejmuje decyzje, które są najlepsze dla obojga partnerów, dla ich relacji, nawet jeśli musi czasem pójść na kompromis. Taki ktoś wszystkim się dzieli z drugą osobą." ~ Jill Santopolo, Światło, które utraciliśmy, Kraków 2017, s. 188.
Są książki, które przychodzą do nas w zaskakujących momentach naszego życia. Zaczynając „Światło, które utraciliśmy” byłam w dziwnym momencie swojego życia. W momencie, gdzie rozumiałam, co czuje główna bohaterka w połowie książki, bo sama to zrobiłam. Postąpiłam dokładnie tak jak ona.
Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 roku. To właśnie wtedy runęły wieże WTC. To...
2023-04-04
Uważam, że Musso ma duże szanse zostać jednym z moich ulubionych autorów. Co prawda to dopiero moja trzecia książka tego autora, a wynik poprzednich to, 50 na 50, ale „Dziewczyna z Brooklynu” przechylił szalę na stronę zachwytu. Jak zaginięcie młodej dziewczyny jest powiązane ze sprawami kryminalnymi sprzed kilkunastu lat?
Raphael Barthelemy za 3 tygodnie ma wziąć ślub ze swoją ukochaną Anną Becker. Podczas romantycznego pobytu nad Lazurowym Wybrzeżem mężczyzna wymusza na Annie szczerość. Gdy poznaje tajemnice kobiety, a w zasadzie widzi tylko tajemnicze zdjęcie zostawia ukochaną bez słowa. Gdy po ochłonięciu chce porozmawiać spokojnie z narzeczoną to okazuje się, że kobieta zniknęła. Raphael postanawia odnaleźć ukochaną. Jest przekonany, że Anna nie zniknęła z własnej woli…
Okładka sugerowała mi, że dostanę romans – posiadam książkę w starej szacie graficznej. W sensie myślałam, że główny bohater po latach ponownie spróbuje odnaleźć swoją ukochaną. Nic bardziej mylnego. Musso zaserwował mi jeden z lepszych thrillerów, jakie ostatnio czytałam. Książka wciągnęła mnie od pierwszych stron. Musso stworzył pozycję, gdzie akcja ani na moment nie zwalnia. Wszystko idzie równym tempem, a czytelnik jest zaangażowany w odkrywanie tajemnicy Anny tak samo jak Raphael.
Po przeczytaniu książki nie mogłam wyjść z podziwu jak Guillaume Musso połączył zaginięcie Anny ze zbrodnią sprzed lat. To było naprawdę mistrzostwo. Z każdą kolejną stroną autor zagłębiał się w historię Anny i odkrywał przed czytelnikiem jeszcze więcej, aby na końcu i tak wbić czytającego w fotel z zaskoczenia. Końcówka naprawdę bardzo mnie zaskoczyła, ale pozytywnie. Ani przez moment nie przeszła mi przez głowę myśl, że autor w tym momencie przesadził.
Nie bardzo da się opisać tę książkę bez zdradzania fabuły, ale mogę was zapewnić, że przez tę książkę się płynie. Jest wspaniale napisana i nie sposób się od niej oderwać. Musso zrobił kawał dobrej roboty.
Cieszę się, że z czasem wydawnictwo zmieniło okładkę, bo ta, w której ja mam książkę mylnie sugeruje romans. Nowa okładka też nie powala, ale już prędzej sugeruje thriller lub kryminał.
Ja polecam z całego serca.
"Chciałoby się być tym, kim się nie jest - napisał Albert Cohen. Może dlatego czasem człowiek zakochuje się w kimś, z kim nie ma absolutnie nic wspólnego. Może to pragnienie wzajemnego dopełnienia się każe nam wierzyć w możliwość zmiany, metamorfozy. Tak jakby kontakt z drugą osobą powodował, że stajemy się istotami doskonalszymi, bogatszymi, bardziej otwartymi. Ten piękny w teorii pomysł rzadko realizuje się w rzeczywistości." ~ Guillaume Musso, Dziewczyna z Brooklynu, Poznań 2017, s.23.
Uważam, że Musso ma duże szanse zostać jednym z moich ulubionych autorów. Co prawda to dopiero moja trzecia książka tego autora, a wynik poprzednich to, 50 na 50, ale „Dziewczyna z Brooklynu” przechylił szalę na stronę zachwytu. Jak zaginięcie młodej dziewczyny jest powiązane ze sprawami kryminalnymi sprzed kilkunastu lat?
Raphael Barthelemy za 3 tygodnie ma wziąć ślub ze...
2023-02-22
Jadę autobusem do pracy. Jest godzina 6.20. Przemierzam ulice Łodzi. W słuchawkach najprawdopodobniej leci kolejny raz ta sama piosenka. Nie obchodzi mnie to.
Jestem tylko ja i Promyczek.
Z niecierpliwością czytam kolejne linijki tekstu, a w moich oczach gromadzą się łzy. Warga mi drży. Chcę płakać. Nie interesują mnie ludzie obok. Ta książka mnie niszczy. Nagle orientuję się, że muszę kończyć i jestem rozczarowana, bo tak bardzo nie chcę zostawiać Promyczka teraz samej.
Wiecie są książki przed którymi się ucieka. W moim wypadku tak było przy "Promyczku". Tytuł kojarzę od dnia premiery, ale nie chciałam jej czytać. Bałam się, że mnie rozczaruje. I wiecie co?
Ta książka to jedna z lepiej napisanych powieści.
Tytułowy Promyczek to Kate, która jest nieprawdopodobną optymistką. Na początku to denerwuje, ale potem zaraża. Chce się być taką Kate w życiu codziennym. Kate nigdy nie narzeka, a nie miała łatwego życia. Na dodatek ma przed światem tajemnicę. Poznanie Kellera to coś o czym marzyła, ale wie, że nie może mieszać mu w głowie...
To bardzo smutna książka, ale piękna. Pokochałam ją całym sercem i żałuję, że pierwszy raz można ją przeczytać tylko raz.
"Kiedy myślisz, że kogoś znasz, ten ktoś się zmienia. Albo ty się zmieniasz. A może ta zmiana jest obustronna. I to zmienia wszystko." ~ Kim Holden, Promyczek, Poznań 2022, s. 422.
Jadę autobusem do pracy. Jest godzina 6.20. Przemierzam ulice Łodzi. W słuchawkach najprawdopodobniej leci kolejny raz ta sama piosenka. Nie obchodzi mnie to.
Jestem tylko ja i Promyczek.
Z niecierpliwością czytam kolejne linijki tekstu, a w moich oczach gromadzą się łzy. Warga mi drży. Chcę płakać. Nie interesują mnie ludzie obok. Ta książka mnie niszczy. Nagle...
2022-06-30
Już sam początek książki, dla czytelnika, który nigdy jej nie czytał wydaje się dość tragiczny, bo ma wrażenie, że ktoś bardzo ważny dla całej powieści kończy tragicznie. I to jest celowy zabieg autora, na który gdy czytałam pierwszy raz dałam się nabrać w stu procentach.
Lakoniczny telegram od Jana Smugi do Andrzeja Wilmowskiego sprowadza przyjaciół do Indii. Zmartwienie o przyjaciela, który prosi ich o pomoc natychmiast wyruszają na niebezpieczną wyprawę do Tybetu, który nie został jeszcze do końca zbadany przez człowieka.
Już od samego początku natrafiają oni na same przeszkody. Za każdym razem, gdy przybywają do miejsca gdzie miał czekać na nich Smuga, zastają po nim tylko ślad i krótką wiadomość, która mówi o miejscu jego pobytu. Zarówno Tomek, bosman Nowicki, jak i Andrzej Wilmowski niepokoją się o Jana, który nigdy nie potrzebował od nikogo pomocy i zawsze to on spieszył z pomocą przyjaciołom.
W Bombaju, gdzie mieli zastać Smugę zostali powitani kradzieżą i morderstwem na samym początku swojej przygody. Mimo to niezrażeni tym czynem łowcy zwierząt ruszają dalej za Smugą, który znika tuż za rogiem. W Alwarze przyjemnie spędzają czas w pałacu maharadży Alwaru i jego uroczej małżonki, która najbardziej polubiła Tomka Wilmowskiego i na każdym kroku okazywała mu swoje uczucia, co nie do końca podobało się Anglikom, którzy przybyli do Alwaru na coroczne polowanie na tygrysy. Już w Alwarze czeka na Tomka pierwsze niebezpieczeństwo, z którego ratuje go właśnie żona maharadży.
By przedrzeć się przez nie za dobrze znane człowiekowi rejony nasi bohaterowie muszą wykazać się nie lada sprawnością oraz hartem ducha i ciała. Najbardziej cierpi na tym bosman Nowicki, który musi ‘wytrząsać swój bosmański brzuch na jakiś górach’ jednak wiedziony niepokojem o przyjaciela, dzielnie brnie dalej przez góry, których serdecznie nienawidzi.
W końcu docierają do klasztoru w Hemis, gdzie znajdują Smugę, który na całe szczęście jest cały i zdrowy, a Pandit Davarsarman nie poczuje, co to znaczy bosmańska pięść. Jan wtajemnicza przyjaciół w dość niebezpieczny plan, który ostatecznie może dla nich zakończyć się sukcesem i niespodziewanym majątkiem. Podroż jest wyjątkowo groźna dla bosmana Nowickiego i Andrzeja Wilmowskiego, którzy szukani przez carską policję nie mogą legalnie przebywać na terytorium carskiej Rosji, jednak ostatecznie decydują się na udział w wyprawie.
Kolejny raz czytając ten cykl ponownie zakochałam się w bosmanie Nowickim, który jest w gorącej wodzie kąpany i nie raz jego zachowanie mogło sprowadzić na łowców ogromne problemy, ale przede wszystkim jest przyjacielem, którego wszyscy szukamy, bo dla najbliższych jest w stanie ryzykować własne życie.
Autor podobnie jak w swoich poprzednich tomach przybliża czytelnikowi florę, faunę oraz kulturę krajów, który opisuje. Dzięki temu kolejny raz możemy poznać cząstkę czegoś gdzie nigdy nie byliśmy. To jest właśnie najpiękniejsze w serii o Tomku. Autor przede wszystkim skupia się na przybliżeniu czytelnikowi opisów, by ten mógł poczuć się częścią wyprawy łowieckiej. Ważnym elementem są również wątki polskich odkrywców, którzy mieli nie mały wkład w odkrywanie Azji Środkowej, o czym jest dość spory fragment książki.
Jak dla mnie ta pozycja nie odłącznie wiąże się z następną ‘Tajemnicza wyprawa Tomka’, która wprowadza w carską Rosję i zsyłanie rewolucjonistów na Syberię, która dla wielu kończyła się śmiercią. Podobny los czekał na bosmana i Wilmowskiego, ale tylko ucieczka z kraju uchroniła ich przed pewną śmiercią na niezbadanej do tej pory mapie świata.
Ważnym przesłaniem tej części cyklu jest, że nie musisz być bogaty by być szczęśliwym. Będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jeśli będziesz miał przy sobie ludzi, na których możesz liczyć i z którymi możesz kraść przysłowiowe konie.
„Wszystkie kobiety, prawdziwe kobiety, najbardziej cenią w mężczyźnie odwagę, rycerskość i szlachetność.” ~ Alfred Szklarski, Tomek na tropach Yeti, Warszawa 2008, s. 128
Już sam początek książki, dla czytelnika, który nigdy jej nie czytał wydaje się dość tragiczny, bo ma wrażenie, że ktoś bardzo ważny dla całej powieści kończy tragicznie. I to jest celowy zabieg autora, na który gdy czytałam pierwszy raz dałam się nabrać w stu procentach.
Lakoniczny telegram od Jana Smugi do Andrzeja Wilmowskiego sprowadza przyjaciół do Indii. Zmartwienie...
2022-05-03
Nie wiem czemu, ale do tej pory, gdy widziałam okładkę książki “Twój, Carter” to nie do końca wiedziałam czy chcę ją przeczytać. Dopiero jedna recenzja, w której ktoś napisał, że tytuły rozdziałów są piosenki Taylor Swift - to mnie przekonało do przeczytania tej książki.
Carter i Arizona są najlepszymi przyjaciółmi od czwartej klasy szkoły podstawowej lub też piątej - zależy kogo o to zapytasz. Teraz Carter to kobieciarz, a Arizona to umysł ścisły, który prowadzi arkusz kalkulacyjny, który ma pomóc jej podejmować najważniejsze decyzje w życiu. Carter i Arizona są w zasadzie nie rozłączni i mówią sobie wszystko. Czy opcja seks po przyjacielsku zmieni coś w ich przyjaźni?
Osobiście nie wierzę w przyjaźń damsko-męską. Z doświadczenia wiem, że prędzej czy później przeradza się to w uczucie u jednej ze stron. Na szczęście moje osobiste przekonania nie odebrały mi radości z czytania. Arizona i Carter to bardzo urocza para i nie da się ich nie lubić. Wydaje się, że są różni tak bardzo, że bardziej się nie da. Ona raczej spokojna, która każdy krok dalej w relacji z chłopakiem analizuje w arkuszu kalkulacyjnym. On z kolei podrywacz i łamacz damskich serc. Jednak zarówno Carter jak i Arizona nie mają przed sobą tajemnic.
Bardzo przyjemnie czytało mi się tę książkę. Perypetie tej dwójki bohaterów kompletnie mnie rozczuliły i chociaż pewnie się domyślacie jakie ta historia ma zakończenie - i ja też tego byłam świadoma - to tej parze się po prostu kibicuje. Dla mnie to była idealna motylkowa historia przy, której bardzo dobrze spędziłam czas, a przecież o to chodzi przy książkach.
Myślę, że z czasem sięgnę po inne książki Whitney G., ale będę musiała pamiętać, że raczej nie będą już takie lekkie i motylkowe jak “Twój, Carter”.
Nie wiem czemu, ale do tej pory, gdy widziałam okładkę książki “Twój, Carter” to nie do końca wiedziałam czy chcę ją przeczytać. Dopiero jedna recenzja, w której ktoś napisał, że tytuły rozdziałów są piosenki Taylor Swift - to mnie przekonało do przeczytania tej książki.
Carter i Arizona są najlepszymi przyjaciółmi od czwartej klasy szkoły podstawowej lub też piątej -...
2021-03-15
“Firefly Lane” to kolejna książka, którą zainteresowałam się z powodu szumu jaki wywołał serial na Netflix. Ponownie postanowiłam, że najpierw przeczytam książkę, a dopiero za jakiś czas obejrzę serial. Ogromnie się cieszę również tego, że udało mi się kupić książkę w wydaniu nie filmowym.
Kate jako nastolatka nie miała wielu przyjaciół. Nigdy nie sądziła, że zwróci na nią uwagę taka dziewczyna jak Tully, która była najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Tully i Kate zostają najlepszymi przyjaciółkami. Wspólnie przeżywają ważne momenty w swoich życiach. Są dla siebie największym wsparciem. Przez trzy dekady obserwujemy wzloty i upadki, lepsze i gorsze momenty przyjaciółek. Patrzymy jak ratowały swoją przyjaźń przed wieloma sztormami. Jednak wystarczył jeden czyn, jedna rzecz, by wieloletnia przyjaźń obróciła się w proch.
Kristin Hannah zabiera czytelników w fascynującą podróż, która trwa 30 lat. W trakcie tej historii poznajemy Tully i Kate, które poznały się w 1974 roku. Towarzyszymy im w najważniejszych momentach i dzięki temu jesteśmy w stanie wyrobić swoje własne zdanie na temat każdej z nich. Nie polubiłam Tully, która przez całą książkę popełniała cały czas te same błędy. Wcale nie uczyła się na swoich porażkach. Wymagała, aby cała uwaga była zwrócona w jej stronę. Gdy po wielu miesiącach niewidzenia się z Kate, w końcu się spotykały to opowiadała głównie o sobie. Życie Kate wcale jej nie interesowało. Uważała, że przyjaciółka ma nudne życie kury domowej, bo co może być fascynującego w byciu matką trójki dzieci? Natomiast dla Kate to właśnie rodzina była najważniejsza. Poświęciła się jej w całości. To właśnie pojawienie się na świecie córki pozwoliło jej powiedzieć głośno, że nie chce być reporterką i pracować w telewizji i że jest to marzenie Tully a nie Kate. Tully tego nie widziała, bo była bardzo skupiona na sobie i przekonana, że Kate, gdy w dzieciństwie składała obietnicę miała tyle pewności co ona. Oczywiście błąd popełniła też Kate, która bała się powiedzieć na głos, że praca w telewizji to nie jest jej marzenie. Nie podobało mi się też to jak rodzice Kate porównywali obie dziewczyny, a potem kobiety. Miałam wrażenie, że chcieliby Kate bardziej przypominała Tully i brała z życia pełnymi garściami. Sama Kate momentami miała wrażenie, że jej matka woli Tully, bo to ona głównie radziła, aby Kate przepraszała w przypadku kłótni nawet, jeśli wina była ewidentnie po stronie Tully. Nie chcąc zdradzać szczegółów muszą zatrzymać się w tym miejscu.
Przez całą książkę Kristin Hannah buduje napięciu, w celu wywarcia na czytelniku wrażenia zawału serca w momencie kulminacyjnym. Osobiście spodziewałam się innej podstawy złamania przyjaźni między kobietami, ale z drugiej strony cieszę się, że autorka nie poszła moim tropem. Ostatnie 50 stron łamało mi serce. Płakałam jak bóbr, bo nie chciałam takiego zakończenia. Mimo tego, że zakończenie było niesprawiedliwe to uważam, że bardzo pasuje do książki i niesie za sobą ważne przesłanie.
Mam nadzieję, że przekonałam Was do tego, że książka jest pełna emocji. Nie tylko tych dobrych, ale również tych złych, smutnych. Pokazuje piękno przyjaźni i tego jak wiele plusów ona daje, ale pokazuje również to, że nigdy nie wiemy jaki los jest nam pisany.
"Takie właśnie są najlepsze przyjaciółki. Podobnie jak siostry i matki, potrafią wkurzyć, skłonić do płaczu, złamać serce, ale ostatecznie, w krytycznej sytuacji, są przy nas i sprawiają, że śmiejesz się nawet w najciemniejszej godzinie." ~ Kristin Hannah, Firefly Lane, Warszawa 2021, s.335.
“Firefly Lane” to kolejna książka, którą zainteresowałam się z powodu szumu jaki wywołał serial na Netflix. Ponownie postanowiłam, że najpierw przeczytam książkę, a dopiero za jakiś czas obejrzę serial. Ogromnie się cieszę również tego, że udało mi się kupić książkę w wydaniu nie filmowym.
Kate jako nastolatka nie miała wielu przyjaciół. Nigdy nie sądziła, że zwróci na nią...
W końcu musiał nadejść dzień, kiedy i ja zmierzę się z jedną z najsłynniejszych powieści na świecie. Co prawda czytałam ją długo, ale to z kilku powodów: brakowało mi czasu oraz mała czcionka i interlinia zabijały moje oczy. Mimo wszystko w końcu udało mi się ją skończyć. I powiem jedno ta książka zasługuje na każde słowo pochwały.
Cała powieść zaczyna się w 1861 r. na kilka miesięcy przed wybuchem wojny secesyjnej w USA. Poznajemy Scarlett O’Hary, która jest córką plantatora z Georgii. Cały świat ma u swoich stóp, wianuszek adoratorów, których umie wspaniale owinąć wokół palca. Przyznam szczerze, że nie polubiłam Scarlett od pierwszych stron. Bardzo płytka szesnastoletnia dziewczyna, słodka kokietka, zapatrzona w siebie oraz irytująca, nie przejmuje się wojną, która ją irytuje, bo zabiera całą jej adoratorów, a to ona chce być w centrum zainteresowania. Młoda dziewczyna od kilku lat kocha się w Ashleyu Wilkesie i jest przekonana, że kiedyś zostanie jego żoną. Nie zauważa tego, że mężczyzna jest od niej zdecydowanie różny. Żyje w zupełnie innym świecie, uwielbia książki, literaturę, muzykę. Ma bardzo artystyczną i wrażliwą duszę. Z kolei Scarlett jest po prostu pewna siebie, twarda. Dowiaduje się o zaręczynach ukochanego z Melanią Hamilton i decyduje się na związek z nudnym bratem rywalki. Szybko zostaje wdową oraz matką dziecka, którego wcale nie kocha. I tyle by było z opisania tego, co w zapowiedzi książki zostało zawarte.
Podczas ostatniego z przyjęć przed wojną Scarlett poznaje niejakiego Rhetta Butlera, który jest mężczyzną o dość wątpliwej opinii. Jest to jednak z najlepiej skonstruowanych męskich postaci w świecie literatury. Mimo tego, że mieszkańcy Południa bardzo przykładają uwagę do tego, co mówią o nich sąsiedzi, że postępowanie wbrew tradycji jest czymś po prostu wykluczającym ze społeczeństwa on się tym nie przejmuje. Bez ogródek mówi, że Konfederacja nie ma szans w wojnie z Unią, krytykuje zapał południowców do bitki, a w trakcie wojny bogaci się obrzydliwie, co jeszcze bardziej wyrzuca go po za nawias społeczeństwa. Jednak on się tym nie przejmuje. Dopiero jedna rzecz zmienia w nim wszystko. Staje się wtedy takim, jakim sąsiedzi po wojnie chcieliby go widzieć.
Relacje między Scarlett a Rhettem są bardzo skomplikowane i ogniste. On nie widzi w niej damy, a on dżentelmena. Wyzwala on w niej prawdziwe cechy charakteru. Jednocześnie jest jedyną osobą, która umie jej mówić prawdę prosto w oczy. Jeśli mam być szczera to tylko momenty, w których pojawiał się Rhett były w książce pasjonujące. Dzięki niebiosom, że Mitchell nie sprawiała, iż Scarlett od razu zakochałaby się w Butlerze, bo tego bym nie zniosła. Pozostałe czasami ociekały nudą, a autorka odchodziła od podejmowanego wątku na rzecz opisów innych rodzin jak na początku książki, gdy przybliżała nam rodzinę głównej bohaterki nagle przeszła do familii Toma Slattery’ego, co mnie trochę zbiło z tropu. Nie lubię czegoś takiego, bo straciłam kompletnie orientację.
Nie mogę opisywać każdego wątku z życia Scarlett, bo powieść ma prawie tysiąc stron i zawiera dwanaście lat życia tej kobiety. Poznajemy ją w wieku szesnastu, a żegnamy się, gdy ma skończone dwadzieścia osiem. Na początku bardzo mnie irytowała, ale jednak, gdy naprawdę musiała stanąć na wysokości zadania i odbudować zrujnowany rodzinny dom po wojnie secesyjnej to zrobiła to i pokazała, że nie ma dla niej ważniejszych wartości w życiu niż rodzina. Jednak od zawsze była materialistką i osobą przyzwyczają do bogatego i wystawnego życia i to w pewnym momencie staje się jej życiowym celem. Czasami było mi jej żal, czasami mocno jej kibicowałam, gdy walczyła z przeciwnościami losu, a przy większości okazji miałam ochotę ją udusić. Nie z pewnością nie jest to bohaterka, którą zamieszczę w rankingu „Ulubionych”.
W książce dobrze oddana jest historia wojny oraz przywiązania mieszkańców Południa do niewolnictwa. Nie są w stanie pogodzić się z nowym stanem rzeczy, który nastał po wojnie. Nie umieją poradzić sobie ze stratą minionego życia, które było dla nich idealne. Kobiety Południa musiały być bardzo mądre, ale i również bardzo głupie. Mężczyźni nie lubili, gdy wiedziały więcej od nich. Ona miały po prostu ładnie wyglądać, kiwać głową i nie wypowiadać się w sprawach, które ich nie dotyczą, czyli o wojnie i tak dalej.
Co jest bardzo irytujące to, że Scarlett wydaje się nie mieć ani jednaj dobrej cechy, a z kolei Melania jest usposobieniem dóbr i cnót, a to powoduje, że jest okropnie wyidealizowana. Brak mi równowagi między postaciami, ale nie zmienia to faktu, że autorka tknęła w nich jakieś życie. Podobnie ma się w przypadku sióstr Scarlett. Suellen jest po prostu jeszcze gorszą kopią, rozpieczonej Scarlett, a Careen za to poważną, najmłodszą z nich.
Tytuł „Przeminęło z wiatrem” to nie tylko odniesienie do pewnej miłości, ale przede wszystkim do obyczajów i tradycji południowców, którzy musieli po wojnie nie tylko żyć wśród znienawidzonych Jankesów, ale również wśród Murzynów, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej służyli u nich, jako parobkowie. Zaś odniesienie do pewnej miłości nie jest do końca trafne, bo nie sądzę, żeby jeden mężczyzna, o którym myślę mógł przestać nagle kochać. Wydaje mi się, że on po prostu uniósł się męską dumą.
I teraz coś, co nie zdarza mi się często, ale płakałam. Przez ostatni rozdział książki płakałam jak bóbr. Czytałam zamazane literki. Chociaż próbowałam się uspokoić i gdy mi się to udawało to zaczynałam od nowa, bo brałam do ręki książkę. Wiedziałam jak się ona skończy, bo zakończenie znałam jej dużo wcześniej nim zaplanowałam sobie czytanie powieści. Mimo tego, że wiedziałam to miałam ogromną nadzieję, że jednak będzie inaczej. Nawet stukając w klawiaturę mam łzy w oczach. Scarlett zasługiwała właśnie na takie a nie inne zakończenie. Wiem, że są kolejne części, ale niestety nie mogę ich nigdzie dostać, ale też nie pali mi się do tego. Nie są pisane przez Margaret Mitchell, więc mam obawy, co, do jakości ich stylu, bo „Przeminęło z wiatrem”, jest po prostu kultowe właśnie ze względu na styl, historię, postaci i cudowne, urzekające i zapierające dech w piersiach opisy.
"[…] nigdy nie lubiłem cierpliwie zbierać połamanych kawałków i zlepiać ich razem, i wmawiać sobie, że sklejona całość jest równie ładna jak nowa. Co jest złamane, zostanie złamane i wolę wspominać to takim, jakie było w najlepszych chwilach, niż sklejać i przez całe życie patrzeć na ślady połamań." ~ Margaret Mitchell, Przeminęło z wiatrem, Warszawa 2011, s. 878
W końcu musiał nadejść dzień, kiedy i ja zmierzę się z jedną z najsłynniejszych powieści na świecie. Co prawda czytałam ją długo, ale to z kilku powodów: brakowało mi czasu oraz mała czcionka i interlinia zabijały moje oczy. Mimo wszystko w końcu udało mi się ją skończyć. I powiem jedno ta książka zasługuje na każde słowo pochwały.
Cała powieść zaczyna się w 1861 r. na...
W końcu musiał nadejść dzień, kiedy i ja zmierzę się z jedną z najsłynniejszych powieści na świecie. Co prawda czytałam ją długo, ale to z kilku powodów: brakowało mi czasu oraz mała czcionka i interlinia zabijały moje oczy. Mimo wszystko w końcu udało mi się ją skończyć. I powiem jedno ta książka zasługuje na każde słowo pochwały.
Cała powieść zaczyna się w 1861 r. na kilka miesięcy przed wybuchem wojny secesyjnej w USA. Poznajemy Scarlett O’Hary, która jest córką plantatora z Georgii. Cały świat ma u swoich stóp, wianuszek adoratorów, których umie wspaniale owinąć wokół palca. Przyznam szczerze, że nie polubiłam Scarlett od pierwszych stron. Bardzo płytka szesnastoletnia dziewczyna, słodka kokietka, zapatrzona w siebie oraz irytująca, nie przejmuje się wojną, która ją irytuje, bo zabiera całą jej adoratorów, a to ona chce być w centrum zainteresowania. Młoda dziewczyna od kilku lat kocha się w Ashleyu Wilkesie i jest przekonana, że kiedyś zostanie jego żoną. Nie zauważa tego, że mężczyzna jest od niej zdecydowanie różny. Żyje w zupełnie innym świecie, uwielbia książki, literaturę, muzykę. Ma bardzo artystyczną i wrażliwą duszę. Z kolei Scarlett jest po prostu pewna siebie, twarda. Dowiaduje się o zaręczynach ukochanego z Melanią Hamilton i decyduje się na związek z nudnym bratem rywalki. Szybko zostaje wdową oraz matką dziecka, którego wcale nie kocha. I tyle by było z opisania tego, co w zapowiedzi książki zostało zawarte.
Podczas ostatniego z przyjęć przed wojną Scarlett poznaje niejakiego Rhetta Butlera, który jest mężczyzną o dość wątpliwej opinii. Jest to jednak z najlepiej skonstruowanych męskich postaci w świecie literatury. Mimo tego, że mieszkańcy Południa bardzo przykładają uwagę do tego, co mówią o nich sąsiedzi, że postępowanie wbrew tradycji jest czymś po prostu wykluczającym ze społeczeństwa on się tym nie przejmuje. Bez ogródek mówi, że Konfederacja nie ma szans w wojnie z Unią, krytykuje zapał południowców do bitki, a w trakcie wojny bogaci się obrzydliwie, co jeszcze bardziej wyrzuca go po za nawias społeczeństwa. Jednak on się tym nie przejmuje. Dopiero jedna rzecz zmienia w nim wszystko. Staje się wtedy takim, jakim sąsiedzi po wojnie chcieliby go widzieć.
Relacje między Scarlett a Rhettem są bardzo skomplikowane i ogniste. On nie widzi w niej damy, a on dżentelmena. Wyzwala on w niej prawdziwe cechy charakteru. Jednocześnie jest jedyną osobą, która umie jej mówić prawdę prosto w oczy. Jeśli mam być szczera to tylko momenty, w których pojawiał się Rhett były w książce pasjonujące. Dzięki niebiosom, że Mitchell nie sprawiała, iż Scarlett od razu zakochałaby się w Butlerze, bo tego bym nie zniosła. Pozostałe czasami ociekały nudą, a autorka odchodziła od podejmowanego wątku na rzecz opisów innych rodzin jak na początku książki, gdy przybliżała nam rodzinę głównej bohaterki nagle przeszła do familii Toma Slattery’ego, co mnie trochę zbiło z tropu. Nie lubię czegoś takiego, bo straciłam kompletnie orientację.
Nie mogę opisywać każdego wątku z życia Scarlett, bo powieść ma prawie tysiąc stron i zawiera dwanaście lat życia tej kobiety. Poznajemy ją w wieku szesnastu, a żegnamy się, gdy ma skończone dwadzieścia osiem. Na początku bardzo mnie irytowała, ale jednak, gdy naprawdę musiała stanąć na wysokości zadania i odbudować zrujnowany rodzinny dom po wojnie secesyjnej to zrobiła to i pokazała, że nie ma dla niej ważniejszych wartości w życiu niż rodzina. Jednak od zawsze była materialistką i osobą przyzwyczają do bogatego i wystawnego życia i to w pewnym momencie staje się jej życiowym celem. Czasami było mi jej żal, czasami mocno jej kibicowałam, gdy walczyła z przeciwnościami losu, a przy większości okazji miałam ochotę ją udusić. Nie z pewnością nie jest to bohaterka, którą zamieszczę w rankingu „Ulubionych”.
W książce dobrze oddana jest historia wojny oraz przywiązania mieszkańców Południa do niewolnictwa. Nie są w stanie pogodzić się z nowym stanem rzeczy, który nastał po wojnie. Nie umieją poradzić sobie ze stratą minionego życia, które było dla nich idealne. Kobiety Południa musiały być bardzo mądre, ale i również bardzo głupie. Mężczyźni nie lubili, gdy wiedziały więcej od nich. Ona miały po prostu ładnie wyglądać, kiwać głową i nie wypowiadać się w sprawach, które ich nie dotyczą, czyli o wojnie i tak dalej.
Co jest bardzo irytujące to, że Scarlett wydaje się nie mieć ani jednaj dobrej cechy, a z kolei Melania jest usposobieniem dóbr i cnót, a to powoduje, że jest okropnie wyidealizowana. Brak mi równowagi między postaciami, ale nie zmienia to faktu, że autorka tknęła w nich jakieś życie. Podobnie ma się w przypadku sióstr Scarlett. Suellen jest po prostu jeszcze gorszą kopią, rozpieczonej Scarlett, a Careen za to poważną, najmłodszą z nich.
Tytuł „Przeminęło z wiatrem” to nie tylko odniesienie do pewnej miłości, ale przede wszystkim do obyczajów i tradycji południowców, którzy musieli po wojnie nie tylko żyć wśród znienawidzonych Jankesów, ale również wśród Murzynów, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej służyli u nich, jako parobkowie. Zaś odniesienie do pewnej miłości nie jest do końca trafne, bo nie sądzę, żeby jeden mężczyzna, o którym myślę mógł przestać nagle kochać. Wydaje mi się, że on po prostu uniósł się męską dumą.
I teraz coś, co nie zdarza mi się często, ale płakałam. Przez ostatni rozdział książki płakałam jak bóbr. Czytałam zamazane literki. Chociaż próbowałam się uspokoić i gdy mi się to udawało to zaczynałam od nowa, bo brałam do ręki książkę. Wiedziałam jak się ona skończy, bo zakończenie znałam jej dużo wcześniej nim zaplanowałam sobie czytanie powieści. Mimo tego, że wiedziałam to miałam ogromną nadzieję, że jednak będzie inaczej. Nawet stukając w klawiaturę mam łzy w oczach. Scarlett zasługiwała właśnie na takie a nie inne zakończenie. Wiem, że są kolejne części, ale niestety nie mogę ich nigdzie dostać, ale też nie pali mi się do tego. Nie są pisane przez Margaret Mitchell, więc mam obawy, co, do jakości ich stylu, bo „Przeminęło z wiatrem”, jest po prostu kultowe właśnie ze względu na styl, historię, postaci i cudowne, urzekające i zapierające dech w piersiach opisy.
"[…] nigdy nie lubiłem cierpliwie zbierać połamanych kawałków i zlepiać ich razem, i wmawiać sobie, że sklejona całość jest równie ładna jak nowa. Co jest złamane, zostanie złamane i wolę wspominać to takim, jakie było w najlepszych chwilach, niż sklejać i przez całe życie patrzeć na ślady połamań." ~ Margaret Mitchell, Przeminęło z wiatrem, Warszawa 2011, s. 878
W końcu musiał nadejść dzień, kiedy i ja zmierzę się z jedną z najsłynniejszych powieści na świecie. Co prawda czytałam ją długo, ale to z kilku powodów: brakowało mi czasu oraz mała czcionka i interlinia zabijały moje oczy. Mimo wszystko w końcu udało mi się ją skończyć. I powiem jedno ta książka zasługuje na każde słowo pochwały.
Cała powieść zaczyna się w 1861 r. na...
2021-11-30
Tomek po stratowaniu przez nosorożca dochodzi do siebie na ranczu szeryfa Allana (wujka przeuroczej sikorki – jak nazywa Sally bosman Nowicki). Nie towarzyszy mu tym razem ani ojciec Andrzej Wilmowski, ani Jan Smuga. Panowie wyruszają na dalsze łowy, a opiekę nad chłopcem powierzają właśnie Tadeuszowi Nowickiemu. Oczywiście przemiła Australijka również jest znajduje się na ranczu razem ze swoją mamą.
Tomasz wbrew pozorom nie leni się. Dostał od Hagenbecka (przedsiębiorcy, dla którego pracowali dorośli mężczyźni) specjalne zadanie. Miał on zwerbować grupę Indian do pracy w cyrku. Cała akcja dzieje się, gdy całe szczepy Indian są zmuszone przez białych ludzi do przebywania w rezerwatach i przydzielane są im coraz to gorsze ziemie. Czerwoni ludzie cierpią z tego powodu głód i niedostatek, bo racje żywnościowe, które dostają od swoich oprawców są niewystarczające, a często również dochodzi do pewnych nadłożyć. Młodemu Wilmowskiemu dziwnym trafem udaje się zjednać przyjaźń Indian, którzy są pod wrażeniem szlachetności białego człowieka, który za nic nie przypomina ludzi, którzy wbrew pozorom nie jest taki jak jego biali bracia. Już kolejny raz autor pokazuje nam jak bardzo ludzie z Europy przez wiele lat tyranizowali cały świat i uważali, że są lepsi od innych bez powodu…
Nic nie zapowiada pewnej katastrofy do czasu dopóki Tomek nie bierze udziału w wyścigu stumilowym, który wygrywa. Wtedy na arenę wkracza niejaki Don Pedro, który co roku wygrywał wyścig i znany jest z tego, że na swoim ranczu posiada najlepsze rumaki, jakie tylko mogą być. Próbuje odkupić od szeryfa Allana klacz, która wygrała, ale niestety nie udaje mu się. Przyjaciele z Polski znieważają go na oczach wszystkich, a on już szykuje zemstę… okrutną zemstę.
By ratować bardzo ważną dla siebie osobę Tomek musi prosić o pomoc Indian, którzy przyjęli go do swojego szczepu. Na pomoc przybywa mu sam Czarna Błyskawica, który jest przywódcą buntów wśród Indian, którzy nie zgadzają się ze swoim losem. Wilmowski zyskał jego przyjaźń ratując go z poważnej opresji. Rozpoczyna się akcja ratunkowa, która ma na celu odzyskanie utraconych rzeczy.
Jednak, czym byłaby opowieść o Tomku bez zabawnych i zarazem dramatycznych przygód bosmana Nowickiego? Ten silny mężczyzna wpadł w poważne tarapaty, otóż w obronie własnej zabił jednego z Indian i w związku z tym czeka go pal śmierci lub… no właśnie ożenek z wdową po zmarłym. Wyobrażacie sobie poczciwego bosmana z żoną i dziećmi? Ja nie! Nie jestem w stanie. Przecież to jest nie możliwe. Taki zatwardziały kawaler jak Tadeusz Nowicki nie jest w stanie mieć kobiety na całe życie, dlatego właśnie wybiera on pal śmierci ku wielkiej rozpaczy Tomasza. Jednak z nieoczekiwaną odsieczą przychodzi pewna urocza młoda dama…
Dzięki temu, że Polakowi udało się wejść do grona Indian, czytelnik jest w stanie poznać ich zwyczaje, obrządki i wiele innych rzeczy. Poznaje się podstawową różnice między tipi a wigwamami. Jesteśmy dzięki temu w stanie poznać jak ponad sto lat temu żyli Indianie, jest to z pewnością cenne. Możemy poznać kolejne rodzaje fauny i flory tym razem Ameryki Północnej. Mamy spotkanie z bizonem, które już dawno wyginęły i teraz najwyżej możemy oglądać ich szkielety. I znowu mamy to, za co również mocno kocham powieści pana Szklarskiego. Otóż wzmianki o polskich podróżnikach, który mieli nie mały wpływ na odkrywanie Ameryki czy innych zakątków świata. Kolejny raz jest okazja do poszerzenia swojej wiedzy historyczno-geograficzno-biologicznej.
Kocham całą serię, bo nieodłącznie wiąże mnie z dzieciństwem i daje namiastkę tego, co utraciłam bezpowrotnie i już nigdy nie wróci.
„Ludzie prawi i szlachetni zawsze znajdą właściwą drogę postępowania.” ~ Alfred Szklarski, Tomek na wojennej ścieżce, Warszawa 2005, s. 40
Tomek po stratowaniu przez nosorożca dochodzi do siebie na ranczu szeryfa Allana (wujka przeuroczej sikorki – jak nazywa Sally bosman Nowicki). Nie towarzyszy mu tym razem ani ojciec Andrzej Wilmowski, ani Jan Smuga. Panowie wyruszają na dalsze łowy, a opiekę nad chłopcem powierzają właśnie Tadeuszowi Nowickiemu. Oczywiście przemiła Australijka również jest znajduje się na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-25
Są książki, które bardzo mocno pozostają w człowieku. Mimo, że od ich przeczytania mija dużo czasu to doskonale je pamiętamy. Pamiętamy te emocje, które towarzyszyły nam podczas czytania. Tak właśnie miałam z książką “Trzy kroki od siebie”.
Nikt nie zdaje sobie sprawy ile kosztuje oddech. NIkt nie wie jak bardzo własny organizm może utrudniać oddech. Nikt oprócz ludzi z mukowiscydozą. Tylko oni wiedzą jak wielką walkę muszą toczyć o najmniejszy oddech każdego dnia. Właśnie o takich ludziach jest książka “Trzy kroki od siebie”. Poznajemy Stellę i Willa. Dwójka nastolatków z tą samą chorobą, ale zupełnie innym podejściem do życia. Stella musi mieć wszystko uporządkowane, a leczenie jest jej priorytetem. Doskonale wie jak trudne jest utrzymać swoje zdrowie w dobrej kondycji, która jest niezbędna do zakwalifikowania się do przeszczepu płuc. Will z kolei ma dość ciągłych pobytów w szpitalach po których ciąga go matka. Will oprócz mukowiscydozy jest zarażony bakterią Burkholderia cepacia - to automatycznie zamyka mu drogę do przeszczepu płuc. Will chciałby wykorzystać czas, który mu pozostał w życiu na podróże i korzystanie z życia. Wie, że choroba w każdej chwili może go zabić. Dwójka zupełnie różnych nastolatków zaczyna czuć coś do siebie, ale nie mogą być w normalnym związku, bo jako osoby chore mukowiscydozę muszą utrzymywać od innych chorych na tę samą chorobę dystans, aby wzajemnie się nie zarazić swoimi bakteriami, które dla innych chorych mogą być śmiertelne. Czy w takich warunkach jest szansa na szczere uczucie?
Nim przeczytałam książkę to obejrzałam film, który zrównał mnie z emocjonalną podłogą. Nie sądziłam, że książce uda się zrobić to samo. Jednak po przeczytaniu czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce. Na zakończeniu płakałam jak dziecko mimo, że doskonale je znałam z filmu. Długo nie mogłam się po tej książce pozbierać. Myślałam o niej i o jej bohaterach i o tym, co ich spotkało.
Ta książka pokazuje, że nawiązywanie intymnej relacji wcale nie wymaga cielesności. Stella i Will nie mogli się zbliżyć do siebie. Musieli zachowywać dystans 1,5 metra. Cała ich relacja opierała się na rozmowach. Mimo, że byli tylko nastolatkami to jednak ich dojrzałość była zdecydowanie większa. Nawet Will mimo luzackiego trybu życia zdawał sobie sprawę, że jest więźniem własnego ciała. Co prawda swoją dojrzałość pokazał dopiero po czasie, ale mimo to polubiłam go od razu.
Podsumowując: uważam, że jest to bardzo dobra pod względem emocji książka. Na mnie ta książka wywarła ogromne wrażenie i uważam, że właśnie dlatego takie książki się pamięta.
Są książki, które bardzo mocno pozostają w człowieku. Mimo, że od ich przeczytania mija dużo czasu to doskonale je pamiętamy. Pamiętamy te emocje, które towarzyszyły nam podczas czytania. Tak właśnie miałam z książką “Trzy kroki od siebie”.
Nikt nie zdaje sobie sprawy ile kosztuje oddech. NIkt nie wie jak bardzo własny organizm może utrudniać oddech. Nikt oprócz ludzi z...
2021-11-19
Mija niespełna rok od przygód w Australii, a przed Tomkiem czeka nowa przygoda. Po spieniężeniu złota, które dostał od poszukiwaczy złota, których obronił przed groźnymi rozbójnikami łowcy zwierząt wyruszają do Afryki by tam łapać lwy, antylopy, zebry czy żyrafy oraz legendarne okapi, o którym każdy słyszał, lecz nikt go nie widział.
Podobnie jak w pierwszej części Tomkowi w jego przygodach towarzyszą kąpany w gorącej wodzie bosman Nowicki, który jest najlepszym przyjacielem młodego Wilmowskiego i jak to określił ojciec chłopca obaj „szukali się w korcu maku”. Tadeusz Nowicki jest postacią, którą od razu się lubi. Już po pierwszym zdaniu. Wprowadza do całej powieści trochę żartu i przede wszystkim polskości. W tym tomie mamy przyjemność czytać o tym jak nadzwyczaj silnym człowiekiem jest bosman i dzięki czemu zyskuje szacunek tragarzy wynajętych na czas wędrówki przez Czarny Ląd.
Obok Nowickiego, ważną postacią jest również Jan Smuga, który dalej pozostaje idolem młodego Wilmowskiego, który stara się go we wszystkim naśladować. Smuga, jest chodzącym człowiekiem niespodzianką. Przyjaciele określają go mianem ‘niespokojnego ducha’, co ma znaczyć, że w przeszłości bywał w wielu miejscach, ale nie chce zbytnio o tym mówić. Jego poprzednia wyprawa do Afryki pozwoliła mu zaznajomić się z kulturą tego kontynentu, ale również poznać pewne tajniki, które nigdy nie były dane białemu człowiekowi.
Opanowany i rozsądny, a także nienawidzący przelewu krwi między ludźmi Andrzej Wilmowski jest rozsądkiem każdej wyprawy. To na jego barkach leży ciężar pertraktacji z obcokrajowcami, którzy mają pomagać łowcom w przedzieraniu się przez Afrykę. Nie wolno również zapomnieć o wiernym Dingo, którego Tomek dostał od Sally w ramach podziękowania za odnalezienie jej w australijskim stepie.
Tomek dojrzał przez rok szkolny, który spędził w Londynie. Nie jest już tak bardzo narwanym chłopcem, którego poznaliśmy w Australii. Mając niewielkie doświadczenie z poprzedniej wyprawy, częściej myśli o następstwach swojego zachowania czy pomysłów. Dla całej karawany jest amuletem przynoszącym szczęście w łowach i nie tylko. To on głównie przełamuje swoją otwartością opór nieufnych czarnoskórych mieszkańców Afryki, którzy mają wielki uraz do białego człowieka. Razem z bosmanem Nowickim tworzą duet, który z każdej opresji potrafi wyjść cało.
W tym tomie poznamy niebezpieczeństwa, jakie czyhały na początku XX w. na podróżników podczas ich wypraw po Afryce. Muchy tes tes, nieprzyjazne plemiona, handlarze niewolnikami, złowrogo brzmiące tam-tamy oraz niebezpieczne zwierzęta, które mogą kryć się za każdym krzewem, o czym Tomek przekonał się na własnej skórze. Przede wszystkim jednak poznamy kolejne okazy fauny i flory, dzięki wspaniałym i dokładnym opisom, a także poznamy historię polskich podróżników na nieznany wtedy jeszcze dobrze Czarny Ląd.
Pewnie nie uwierzycie, ale przy tej książce również można płakać. Również można uronić kilka łez, gdy czyta się o niedoli nie tylko naszego kraju, ale również innych ludzi, a już przede wszystkim zwierząt.
„Przede wszystkim jednak trzeba umieć pozyskiwać sobie serca ludzi… Wyrozumiałość i tolerancja są najlepszą ku temu drogą.” ~ Alfred Szklarski, Tomek na Czarnym Lądzie, Warszawa 2009, s. 157
Mija niespełna rok od przygód w Australii, a przed Tomkiem czeka nowa przygoda. Po spieniężeniu złota, które dostał od poszukiwaczy złota, których obronił przed groźnymi rozbójnikami łowcy zwierząt wyruszają do Afryki by tam łapać lwy, antylopy, zebry czy żyrafy oraz legendarne okapi, o którym każdy słyszał, lecz nikt go nie widział.
Podobnie jak w pierwszej części Tomkowi...
2021-09-23
Od kiedy Magdalena Witkiewicz uplasowała się w topce moich ulubionych polskich autorek obyczajowych to po wszystkie jej nowości sięgam bez zastanowienia.
“Srebrna łyżeczka” to historia życia Lidii, która w życiu przeszła wiele. Od najmłodszych lat musiała umieć radzić sobie w życiu. Musiała mieć być dorosłą. Gdy ma już 30 lat dostaje list od tajemniczej kobiety, która twierdzi, że jej przyjaciółką rodziny. Tylko, że Lidia wie, że jej mama nie miała innych przyjaciół niż nałóg. Postanowiła dowiedzieć się czego ta kobieta od niej chce i dlaczego to właśnie jej postanawia przepisać swoje mieszkanie. Między kobietami wytwarza się więź. Starsza pani otwiera Lidii oczy na to, co jest ważne i dopinguje w walce o własne szczęście. Czasami wystarczy tylko spróbować i można odzyskać wiele rzeczy, które się straciło… w tym srebrne łyżeczki do kompletu, ale i nie tylko…
Powieść Magdaleny Witkiewicz to więcej niż książka ze szczęśliwym zakończeniem. To historia pełna nadziei na lepsze jutro. Lidia od dziecka nie miała łatwego życia. Matka w szponach nałogu, a ojca nie pamięta. Musiała o wszystko troszczyć się sama. Gdy pod koniec liceum jej życie zaczęło się uładać to ona sama zaprzepaściłą szansę na happy end. Lidia jednak nie wiedziała, że jej historię piszę Magda Witkiewicz, która jest specjalistą od szczęśliwych zakończeń, więc nie mogła zostawić głównej bohaterki smutnej i niespełnionej.
“Srebrna łyżeczka” to powieść o wybaczaniu nie tylko sobie, ale przede wszystkim innym. To historia składania pewnych rzeczy na nowo, aby dalej mogły być zdatne do dalszego użytku. Czasami taki proces trwa wiele lat, ale po złożeniu rzecz może być jeszcze ładniejsza jak w Kintsugi, gdzie odłamki ceramiki łączy się za pomocą laki (żywicy) i ozdabia pęknięcia sproszkowanym złotem lub innym metalem szlachetnym. Kintsugi pokazuje nam, że nie wolno wstydzić się odniesionych ran. Przede wszystkim trzeba dać im czas, aby mogły się zagoić.
Magdalena Witkiewicz jak zwykle mnie oczarowała. Co prawda początkowo nie byłam przekonana, co do samej fabuły, ale potem wraz z upływem czasu byłam coraz bardziej zachwycona. Na dodatek zawsze gdy czytałam książki Magdy to miałam wrażenie, że one szumią od bohaterów. Ten szum był oczywiście pozytywny, bo książka żyła. W przypadku “Srebrnej łyżeczki” tego nie było, ale to też mi bardzo pasowało. Autorka skupiła się na trójce bohaterów, a pozostali byli bardzo daleko w tyle. Osobiście lubię, gdy książki Magdy szumią, ale w tym przypadku ich cisza była jak najbardziej na miejscu.
Od kiedy Magdalena Witkiewicz uplasowała się w topce moich ulubionych polskich autorek obyczajowych to po wszystkie jej nowości sięgam bez zastanowienia.
“Srebrna łyżeczka” to historia życia Lidii, która w życiu przeszła wiele. Od najmłodszych lat musiała umieć radzić sobie w życiu. Musiała mieć być dorosłą. Gdy ma już 30 lat dostaje list od tajemniczej kobiety, która...
2021-07-31
I po skończonej Ani, z czystym sumieniem i radującym się sercem przystąpiłam do czytania kolejny raz cyklu, który podobnie jak seria o Shirley wiąże mnie z moim dzieciństwem. Pamiętam, że w czwartej lub piątej klasie szkoły podstawowej (już nie pamiętam dokładnie), jako lekturę miałam „Tajemnicza wyprawa Tomka”. Był to jeszcze okres, gdy do lektur zasiadałam, bo wiedziałam, że muszę, a coś takiego jak streszczenie nie wchodziło nawet w grę u mojej mamy. Jednak przez „Tajemniczą wyprawę Tomka” nie przebrnęłam za pierwszym razem. Odłożyłam po kilku stronach i była to moja pierwsza lektura, której nie przeczytałam. Jednak, gdy w wakacje skończyłam czytać kolejny raz cykl o Ani i nie miałam, co począć ze swoim czasem, postanowiłam sprawdzić w Internecie czy może lektura, której nie przeczytałam nie jest przypadkiem środkiem jakiegoś cyklu. I jak się okazało moje przypuszczenia były trafne, więc czym prędzej popędziłam z kartką do biblioteki i wypożyczyłam wszystkie tomy przygód młodego Wilmowskiego, który stał się nieodłączną częścią mojego dzieciństwa.
Mam nadzieje, że zostanie mi wybaczony zbyt długi wstęp. Już przechodzę do sedna sprawy, czyli recenzji. Cała historia rozgrywa się w roku 1902, kiedy to znaczna część Polski znajdowała się pod zaborem rosyjskim. Młody Tomasz Wilmowski ma lat czternaście i jest wysokim i dobrze zbudowanym chłopcem o blond włosach. Główny bohater wychowywany był przez wujostwo Karskich. Ojciec chłopca kilka lat przed rozpoczęciem powieści musiał uciekać z Polski za spiskowanie przeciwko carowi, a matka chłopca zmarła dwa lata później. Od tego czasu Tomek jest pod opieką ciotki Janiny i wujka Antoniego. Jest traktowany na równi ze swoim kuzynostwem, czyli: Ireną, Zbyszkiem oraz Witka. Z wyjątkiem lekcji angielskiego, na które Tomek uczęszcza dzięki wyraźnemu życzeniu ojca, który raz na pół roku przesyłał pieniądze na ubrania dla wszystkich dzieci. Jednak w Tomaszu drzemie niespokojny duch. Jako młody patriota chce walczyć o wolność ojczyzny. Nie godzi się z faktem, że musi się uczyć historii carskiej Rosji oraz że w szkole wykładana jest fałszywa przeszłość Polski. Matka chłopca przed śmiercią uczyła go prawdziwych dziejów jego kraju.
Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia. Dosłownie wszystko. Tomek, wraca później ze szkoły i od progu wyczuwa, że stało się coś złego. Irena poinformowała go, że jej rodzice zamknęli się z jakimś tajemniczym jegomościem w salonie i debatują już od trzech godzin. Według dziewczynki mężczyzna pachniał dżunglą… I przygody Tomka dopiero się zaczynają. Mężczyzna okazuje się dobrym przyjacielem ojca Tomasza. Jan Smuga został wykreowany, jako idol młodego chłopaka. Od samego początku ich znajomości Wilmowski chciał być taki jak Smuga, który był łowcą dzikich zwierząt. Nowy przyjaciel zabiera czternastolatka do ojca, a potem wszyscy razem wyruszają na ekscytującą i fantastyczną przygodę do Australii, gdzie będą chwytać zwierzęta do ogrodu zoologicznego w Europie.
Tomek, daje się poznać, jako chłopiec pewny siebie i łaknący przygód, bo co chwila wpada w jakieś nowe tarapaty. Jednak przez członków ekipy jest uważany za talizman, który przynosi szczęście, bo to właśnie młody Wilmowski nakłonił tubylców do pomocy w łowach na zwierzęta. Z wyjątkiem Smugi, który stał się idolem głównego bohatera poznajemy również dobrodusznego i prostolinijnego bosmana Tadeusza Nowickiego, który jest Warszawiakiem z krwi i kości. On podobnie jak ojciec Tomka spiskował przeciwko carowi i musiał uciekać z Polski, ale w odróżnieniu do swojego przyjaciela, on w ukochanym kraju, na ukochanym Powiślu zostawił rodziców. Bosman Nowicki ma jeden ulubiony trunek, który jest ratunkiem na całe zło i jest to rum „Jamajka”. To właśnie Tadeusz Nowicki uczył Tomka posługiwać się bronią i od tego momentu stali się najlepszymi przyjaciółmi. Zawsze, gdy czytam cały cykl w roli cudownego bosmana widzę mojego tatę, który idealnie pasuje do opisu podawanego w książce.
Nie wolno zapomnieć nam o ojcu Tomka. Andrzej Wilmowski w końcu ma przy sobie ukochanego syna. Jest to mężczyzna, który twardo stąpa po świecie. Przez lata pracy, jako łowca zwierząt do ogrodów zoologicznych poznał zwyczaje innych kultur i nic nie jest go w stanie zdziwić. To właśnie po nim syn odziedziczył miłość do geografii, która nie raz uratuje życie czwórce nierozłącznych przyjaciół.
Tomek w Australii przeżywa chwile grozy, szczęścia i wzruszenia. Poluje na wielkie kangury jak i na małe misie koala. Książka daje nam możliwość nie tylko powiększenia swojej wiedzy geograficznej, ale również biologii i historii. Jest idealna dla ludzi w każdym wieku, bo dzięki niej znowu możemy poczuć się jak dzieci i przeżywać z głównym bohaterem nowe przygody. Polecam ją głównie młodszym czytelnikom, bo dzięki niej zwiedzicie cały świat nie wychodząc z domu.
„Tylko chłopcy są tak niedomyślni. Każda dziewczynka patrząc na ciebie wiedziałaby od razu, o czym myślisz.” ~ Alfred Szklarski, Tomek w krainie kangurów, Warszawa 2009, s. 201
I po skończonej Ani, z czystym sumieniem i radującym się sercem przystąpiłam do czytania kolejny raz cyklu, który podobnie jak seria o Shirley wiąże mnie z moim dzieciństwem. Pamiętam, że w czwartej lub piątej klasie szkoły podstawowej (już nie pamiętam dokładnie), jako lekturę miałam „Tajemnicza wyprawa Tomka”. Był to jeszcze okres, gdy do lektur zasiadałam, bo wiedziałam,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-05
Ta książka to też było moje czytelnicze „must read” tego roku, od kiedy o niej usłyszałam. Na dodatek to było moje pierwsze spotkanie tylko z twórczością Magdaleny Witkiewicz. Do tej pory czytałam tylko jej duet Z Alkiem Rogozińskim w „Pudełku z marzeniami”, które bardzo mi się podobało, ale w duetach trudno dostrzec indywidualne cechy konkretnego autora.
„Jeszcze się kiedyś spotkamy” to powieść, której akcja toczy się dwutorowo. Pierwszą bohaterką jest Justyna, którą poznajemy w dniu pogrzebu babci Adeli. Kobieta jest na rozdrożu, bo w jej małżeństwie nie dzieje się dobrze, a na dodatek musi pogodzić się ze stratą babci. Porządkując rzeczy babci jej wzrok pada na dwie filiżanki schowane za szkłem. Te filiżanki to prezent zaręczynowy babci Adeli od jej pierwszego męża Franciszka, który zaginął w trakcie II wojny światowej. I właśnie historia Adeli i Franka w czasach wojennej zawieruchy jest drugim torem tej książki. Justyna wspomina swoją przeszłość przeglądając listy i inne pamiątki po babci z czasów wojny, ale jednocześnie opowiada czytelnikowi historię Adeli, Franka, Janka, Joachima, Racheli oraz Sabiny. Ta szóstka młodych ludzi w sierpniu 1939 r. byli pełni marzeń, które chcieli spełnić. Wierzyli, że odbudują Polskę, która powstawała z kolan. Byli pełni nadziei, że przed nimi już jest świat bez wojny. Niestety Hitler atakując Polskę pokrzyżował im plany. Wszystko uległo zmianie. Rachela, jako Żydówka była w ogromnym niebezpieczeństwie i nawet ukochany Joachim nie był wstanie jej pomóc, chociaż był Niemcem i przez ojca został zaciągnięty do niemieckiej służby w Grudziądzu. Adela i Franek musieli przyśpieszyć swoje życiowe plany oraz sprzeciwić się rodzinie chłopaka. Mieli nadzieję, że uda im się przetrwać wojnę razem, aż pewnego dnia przychodzi wiadomość, że Franciszek i jego przyjaciel Jan zostają wcieleni do Wehrmachtu. A Adela postanowiła czekać… Tak jak Justyna czekała po studiach na swojego ukochanego Michała, który postanowił szukać lepszego życia w Ameryce, aby potem mieli lepiej…
Zarówno historia Adeli jak i Justyny są ciekawe, ale ja jednak czytałam głównie dla Adeli i Franciszka i dla ich losów. Zawsze z takiej literatury staram się wynieść coś ciekawego. Wiecie, co mi umknęło w mojej wiedzy historycznej odnośnie II wojny światowej? To, że Polacy byli wcielani do niemieckich służb wojskowych – wbrew swojej woli. Myślę, że umknęło mi to, ponieważ tak jest to przedstawiane w mediach, że każdy Polak, który służył w Wehrmachcie to od razu był poplecznik Hitlera i zdradzał własny kraj. Nie ukrywajmy, że na pewno i takie przypadki były, ale gdy III Rzeszy zaczęło brakować ludzi do walki ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich to musieli skądś tych ludzi brać skoro w ich własnym kraju zaczęło im brakować. Magdalena Witkiewicz pokazała mi inną stronę historii, że czasami Polacy musieli wybierać mniejsze zło, czyli wpisywać się na listę niemiecką. Chcieli przeżyć, odzywały się w nich instynkty przetrwania, a bycie na tej liście gwarantowało kilka przywilejów. Oczywiście znowu są dwie strony medalu: ci, którzy wpisywali się, bo chcieli przeżyć, ale nie donosili na swoich braci Polaków, ale również tacy, którzy wykorzystywali to przeciwko Polakom i donosili na nich.
Magdalena Witkiewicz powołała się na psychologię transgeneracyjna. Nie zagłębiałam tematu, ale zastanawiałam się nad życiem swoim przodków i moim. Trudno mi określić czy nie popełniam tych samych błędów, co oni. Jest to jednak temat fascynujący i jeśli uda mi się dostać na ten temat jakieś pozycje to chętnie je przeczytam.
Do napisania tej recenzji zbierałam się długo. Nie napisałam jej zaraz po przeczytaniu – jak to mam w zwyczaju. Chciałam przemyśleć ją trochę. Doszłam do wniosku, że Magdalena Witkiewicz nie napisała jej na kolanie. Przyłożyła się do tego. Dała nam również spis książek, z których korzystała. Udowodniła mi, że Polscy autorzy mogą pisać dobre książki, które wzruszają i poruszają, które zmuszają nas do myślenia. Na dodatek umieściła w swojej książce dwa cudowne utwory Michała Bajora, którego słuchać uwielbiam. Ja natomiast znalazłam idealną piosenkę do wątku Justyna i Michała – Anita Lipnicka – „Trzy lata później”.
Chciałabym, żeby Magdalena Witkiewicz napisała więcej takich książek. Książek z historią w tle, bo robi to dobrze. Myślę, że po kilku jej książkach będę mogła powiedzieć, że zostałam jej fanką.
„Nie wiedziałam wtedy, że prawda często jest tuż obok nas, tylko my wciąż uparcie patrzymy w niewłaściwą stronę. Nie wiedziałam, że prawda to nie są tylko dokumenty, bo one mogą kierować nas na zupełnie niewłaściwe tropy. Nie wiedziałam również, że tajemnice lubią się odkrywać dokładnie w momencie, gdy tego potrzebujemy.” ~ Magdalena Witkiewicz, Jeszcze się kiedyś spotkamy, Poznań 2019, s 377.
Ta książka to też było moje czytelnicze „must read” tego roku, od kiedy o niej usłyszałam. Na dodatek to było moje pierwsze spotkanie tylko z twórczością Magdaleny Witkiewicz. Do tej pory czytałam tylko jej duet Z Alkiem Rogozińskim w „Pudełku z marzeniami”, które bardzo mi się podobało, ale w duetach trudno dostrzec indywidualne cechy konkretnego autora.
„Jeszcze się...
2021-06-26
Po książkę “Gdy skończy się sierpień” sięgnęłam po tym jak zobaczyłam ją na stories u @magical_daily. Chciałam dobry romans, bo bardzo mi tego brakowało. Miałam też nadzieję, że Penelope Ward zostanie moją kolejną ulubioną autorką romansów.
Heather Chadwick niedługo skończy 21 lat. Jeszcze kilka lat temu miała całą masę planów na życie. Jednak samobójstwo starszej siostry sprawiło, że stan zdrowia matki znacznie się pogorszył. Heather musiała porzucić plany studiowania i zostać z chorą matką aby zapewnić jej odpowiednią opiekę. Do rodziny Chadwick należy niewielki domek nad jeziorem Winnipesaukee, który kobiety wynajmują, aby jakoś wiązać koniec z końcem. W to lato na trzy miesiące wynajął Noah Cavallari. Mężczyzna fascynuje dziewczynę od samego początku. Jest od niej kilkanaście lat starszy i oprócz przyjaźni nic nie mógł jej zaoferować, chociaż utrzymywanie znajomości na stopie koleżeńskiej było dla niego bardzo trudne,
Początkowo nie polubiłam Heather. Po poznaniu Noaha zachowywała się jak napalona nastolatka. Była wobec niego nachalna i najchętniej przeleciałaby go w dowolnym miejscu. Na szczęście wraz z upływem historii pokazała też swoją drugą stronę, która nie myśli tylko o seksie z przystojnym fotografem. Heather to tak naprawdę zagubiona młoda kobieta, która w wieku kilkunastu lat została z chorą na depresję matką, gdy jej siostra Opal popełniła samobójstwo. Młoda dziewczyna musiała przejść przyśpieszony kurs dojrzewania, bo to na jej barkach spoczywał obowiązek ogarniania domu, obowiązki w szkole, a także opieka nad matką.
Z kolei sam Noah bardzo mi przypadł do gustu od samego początku. Dojrzały, stanowczy, a także pomocny oraz posiadający poczucie humoru. Dosłownie ideał i kompletnie mi to nie przeszkadzało. Bardzo mocno kierował się dobrem Heather i ich rozmowy (gdy dziewczyna przestała mieć ochotę na dziki seks z nim) były bardzo ciekawe. Naprawdę ta dwójka idealnie do siebie pasowała.
Cieszy mnie ogromnie to, że nie jest to zwykły romans, ale ma też w sobie ważny przekaz. Matka Heather cierpi na depresję po stracie starszej córki Opal. Jej stan jest bardzo ciężki, że dziewczyna boi się ją zostawić samą, ponieważ w każdej chwili matka mogłaby popełnić samobójstwo. To jest właśnie główny powód dla którego zrezygnowała ze studiów. Uważam, że przedstawienie tego tematu jest ważne. Depresja to nie tylko ciężka choroba dla osoby chorej, ale również dla jej otoczenia, które drży każdego dnia o życie najbliższej osoby. Czekam na dzień, kiedy depresja przestanie być uważana za wymysł i społeczeństwo zrozumie, że jest to poważna choroba, która może dotknąć każdego. Uważam, że pokazywanie tego tematu w książka jest bardzo ważne i wielu osobom może uświadomić, jak poważna jest to choroba.
Ogromnie się cieszę, że ta powieść przypadła mi do gustu i chętnie sięgnę po inne tej autorki.
"W życiu nie zdarzają się błędy. Wszystko, co robisz, jest wyborem. Niektóre z tych wyborów są dobre, a inne, nawet jeśli po czasie wydają się złe, przyczyniają się do naszego rozwoju, czegoś nas uczą. Nasze decyzje zawsze pozwalają nam doświadczyć tego, czego było nam pisane doświadczyć." ~ Penelope Ward, Gdy skończy się wrzesień, Gliwice 2020, s. 205.
Po książkę “Gdy skończy się sierpień” sięgnęłam po tym jak zobaczyłam ją na stories u @magical_daily. Chciałam dobry romans, bo bardzo mi tego brakowało. Miałam też nadzieję, że Penelope Ward zostanie moją kolejną ulubioną autorką romansów.
Heather Chadwick niedługo skończy 21 lat. Jeszcze kilka lat temu miała całą masę planów na życie. Jednak samobójstwo starszej siostry...
Po „My Beloved Monster” wiedziałam, że będę sięgać po książki autorki. Mocno zaciekawiło mnie jej styl, wyczucie emocji i to jak prowadzi historie. Oczywiście „September Sun” mnie nie zawiódł.
Julien mieszkał we Francji w miasteczku Sangatte. Razem z matką prowadził dobrze prosperujący hostel. Mimo, że Julien ma dwadzieścia pięć lat to nie jest jak większość mężczyzn w jego wieku. Julien lubi samotność. Nienawidzi tłumów. Pewnego dnia w jego życiu pojawia się September. Od tego dnia w życiu Juliena nie jest takie jak było i przewidywalne. A Julien lubił przewidywalność. September była jednak jego przeciwieństwem.
Naprawdę Marta Łabęcka staje się powoli jedną z moich ulubionych młodych autorek. Podoba mi się jej styl pisania i historie, które tworzy i co chce nimi przekazać. Te opowieści nie są banalne czy trywialne. Za tymi historiami stoją ludzie. Jej bohaterowie są z krwi i kości. Można się z nimi utożsamić.
Historia Juliena i September łamie serca, jest poruszająca, mimo, że ogromnie trudno mi się w nią było wkręcić. Po około 50 stronach wciągnęłam się w tę historię tak mocno, że nie chciałam, aby lato w Sangatte się kiedykolwiek skończyło.
Historia przeszłości September jest bardzo przykra. A już najbardziej to, że nie ufała własnym rodzicom, że bała się zwrócić do własnych rodziców. To przykre, że dzieci czasami nie mają wsparcia od najbliższych im osób. Jestem zdania, że rodzice zawsze powinni być zawsze przy dzieciach – nawet, gdy ich zdaniem podejmują złe decyzje życiowe.
Podoba mi się, że książki Marty zostawiają mnie z refleksją nad światem czy życiem. Marta pięknie operuje słowem. Maluje obraz słowem, a świat przez nią wykreowany jest piękny. Nie porusza banalnych problemów, ukazuje ich też przyczynowość.
Naprawdę cieszę się, że poznałam twórczość Marty Łabęckiej i z pewnością sięgnę po jej debiutancką trylogię Flaw(less), ale potrzebuję sobie tę przyjemność dawkować.
"Był jak ćma lecąca do światła, tylko, że w jego przypadku tym, co go przyciągało, nie był ogień, ale samo słońce." ~ Marta Łabęcka, September Sun, Gliwice 2024, s. 318.
Po „My Beloved Monster” wiedziałam, że będę sięgać po książki autorki. Mocno zaciekawiło mnie jej styl, wyczucie emocji i to jak prowadzi historie. Oczywiście „September Sun” mnie nie zawiódł.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJulien mieszkał we Francji w miasteczku Sangatte. Razem z matką prowadził dobrze prosperujący hostel. Mimo, że Julien ma dwadzieścia pięć lat to nie jest jak większość mężczyzn w...