-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać3
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2014-11-21
2014-05-30
2013-12-27
www.klubrecenzentaksiazki.blospot.com
Moja poliglotyczna wręcz znajomość języków obcych pozwala mi na czytanie oryginale jedynie książek po angielsku. I to w dodatku książek niezbyt skomplikowanych. Niestety moje laserowe oko niezbyt dokładnie prześwietla takie pozycje i w rezultacie wylądowałam raz z pełnometrażową powieścią historyczną (gdzie nawet polskie tłumaczenia niektórych słów nic mi nie mówiły). „Anioły i demony” miały być lekką powieścią z wartką akcją i minimalną ilością opisów męczących zwoje mózgowe. Tymczasem już któryś z pierwszych rozdziałów zawierał dokładny opis anihilacji i powstawania antymaterii. Jak łatwo się domyślić, jedyną myślą, jaka mi wtedy towarzyszyła brzmiała: „Panie Brownie, niech Pan umrze”.
Właściwie nie przepadam za prozą Browna i do tej pory nie wiem, co podkusiło mnie do wypożyczenia tej książki. Mimo mojej początkowej niechęci profesor Langdon po angielsku wydawał się bardziej sympatyczny i to, że niczym James Bond z każdej opresji wychodził bez szwanku, jakoś mniej mnie irytowało.
Całość czyta się wyjątkowo gładko i szybko (w bibliotece musiałam ją przedłużać tylko trzy razy). W pewnym momencie fabuła wciągnęła mnie tak bardzo, że przestałam korzystać ze słownika, żeby nie „marnować” czasu i szybciej dowiedzieć się, co będzie dalej. Nadal jestem pod wrażeniem ilość skomplikowanych intryg, jakie Brown zawarł w fabule i galerią postaci, jakie stworzył. Wszystko jest tak sugestywne, że pomimo całej niedorzeczności i fikcyjności wszystkich wydarzeń przedstawionych w książce, historia żyje swoim życiem.
„Anioły i demony” to typowy, klasyczny przykład twórczości Browna. Krótkie rozdziały, brutalne morderstwa, wartka akcja, suspens, piękna kobieta, która pomaga Langdonowi, symbole, sekrety, tajemnice, pościgi – wszystko to w niej znajdziemy i każdy wielbiciel Dana Browna (jeśli jeszcze jakimś cudem jej nie czytał) z przyjemnością powieść tę pochłonie.
www.klubrecenzentaksiazki.blospot.com
Moja poliglotyczna wręcz znajomość języków obcych pozwala mi na czytanie oryginale jedynie książek po angielsku. I to w dodatku książek niezbyt skomplikowanych. Niestety moje laserowe oko niezbyt dokładnie prześwietla takie pozycje i w rezultacie wylądowałam raz z pełnometrażową powieścią historyczną (gdzie nawet polskie tłumaczenia...
2013-06-23
„The Goldfinch” jest jak rzeka; w niektórych miejscach nurt jest rwący, mulista woda nie pozwala zobaczyć dna, mówią, żeby nie przepływać tędy na drugą stronę; czasem zwalnia, nanosi piasek, spłyca koryto, porusza się leniwie, tak leniwie, że trudno ten ruch dostrzec. Donna Tartt meandruje między przeszłością a przyszłością, płynie i zawraca, niezdecydowana, zagubiona. Rozlicza się ze światem. Kreśli postaci z miłością, niewyraźną kreską, bez konturów, w nieokreślonych odcieniach, zostawia im dużo miejsca. Zastanawia się, gdzie jest (jeśli jest) granica między dobrem a złem. Mówię o autorce, opisując narrację - pewnie nie powinnam, narrator nie jest autorem i tak dalej - ale Theo w pewnym momencie mówi, że każde wielkie dzieło jest w jakiejś części autoportretem twórcy, a „Goldfinch” ma w sobie dużo rozważań i przemyśleń, które czasami przysłaniają całą akcję.
Theodor Decker wchodzi w posiadanie obrazu Fabritiusa w dniu, w którym w wybuchu bomby podłożonej pod budynek Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku ginie jego matka. Obcy człowiek, który powierzył mu pierścień, aby przekazał go jego przyjacielowi, daje mu "Szczygła" aby ocalił go od zniszczenia, jednak kiedy Theo odwiedza sklep 'Hobarta i Blackwella', oddaje adresatowi pierścień, a obraz zatrzymuje dla siebie. Jego życie nagle zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, jest zdany na pracowników socjalnych, nie potrafi poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby. Zaczyna traktować skradzione dzieło sztuki jak swoją własność, ukrywa je, potem płaci za skrytkę, której może go bezpiecznie trzymać. Jest przestraszonym przestępcą, jakaś wewnętrzna siła nie pozwala mu jednak zwrócić obrazu, tłumaczy sobie, że po tylu latach jest już za późno. Przez swoje decyzje trafia do świata handlarzy sztuką, przestępców i korupcji.
„Szczygieł” jest osią wydarzeń powieści, ale nie oznacza to, że to książka o przemycaniu dzieł sztuki. Sensacyjny charakter jest gdzieś w tle, niewiele jest scen trzymających w skręcającej niepewności, nie ma pościgów, porwań, strzelanin. Dla Tartt ważniejsze są nieuchwytne emocje niż zapewnienie rozrywki. „The Goldfinch” to pamiętnik Theo, jego myśli, wyrzuty sumienia, wspomnienia, trudne do zapisania odczucia. Niedokończony portret, który wyłania się z tych zapisków jest pełny smutku, strachu, nieodwzajemnionej miłości, źle dobranych przyjaciół. Mimo sporej objętości tekstowej, Theo rysuje się jako skryty nastolatek, bardzo zamknięty w sobie, nieufny wobec innych ludzi i samego siebie. Wyrzuty sumienia po śmierci matki gryzą go bardzo długo, stale zadaje sobie te same pytania, uparcie rozgranicza świat na dobry (czyli ten przed jej śmiercią) i zły (po). Nie chce zapomnieć, jest pewny, że jedyne czego potrzebuje to zachowanie jej obrazu w pamięci, ciągłe pielęgnowanie rany, która mu po niej została. Ucieka w alkohol i narkotyki, im częściej ma we krwi używki, tym większa jest jego depresja. Kradnie, opuszcza szkołę, robi rzeczy, których nie powstydziłby się stary degenerat, a on ma zaledwie kilkanaście lat.
„The Goldfinch” to wnikliwe studium żałoby, próba zrozumienia świata na nowo, bez wyrzutów sumienia i gdybania, co by było gdyby spotkanie w szkole, na które musiała iść nie miało się odbyć, gdyby ostatnio w kinie wybrał ten film na który ona chciała pójść gdyby to nie była jego wina, gdyby. Theo nie ma optymistycznego spojrzenia na świat, czasem denerwuje go, że ludzie zachowują się, jakby nic się nie stało, że tkwią w swoim zwykłym, nudnym życiu i zachwycają się, i narzekają, i otaczają się mnóstwem niepotrzebnych rzeczy, ludzi, doświadczeń, prac, domów, organizacji, zapominając, jak okrutne jest życie.
Powieść Tartt można odbierać dwojako: jako dobrze napisaną książkę z niezłą fabułą, dobrze napisanymi postaciami i suspensem, albo jako książkę o dorastaniu, mocno emocjonalną, ważną i trudną, zadającą pytania i oczekującą zastanowienia. Jakkolwiek by jej nie postrzegać, zostaje na dłużej. Dużo o niej myślałam w trakcie (a był to dość długi okres) i już po lekturze. Raczej nie jest to powieść do przeczytania od razu, bardziej do powolnej, wnikliwej lektury. (Być może to tylko moje subiektywne odczucia, po prostu wolę czytać niż mówić, że przeczytałam.)
Bardzo warto.
„The Goldfinch” jest jak rzeka; w niektórych miejscach nurt jest rwący, mulista woda nie pozwala zobaczyć dna, mówią, żeby nie przepływać tędy na drugą stronę; czasem zwalnia, nanosi piasek, spłyca koryto, porusza się leniwie, tak leniwie, że trudno ten ruch dostrzec. Donna Tartt meandruje między przeszłością a przyszłością, płynie i zawraca, niezdecydowana, zagubiona....
więcej Pokaż mimo to