Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

O książce Abrahama Heschela zatytułowanej "Prorocy" pierwszy raz usłyszałam podczas rorat akademickich w 2022 roku. To na jej podstawie prowadzące je ksiądz opracowywał kazania, podczas którym przybliżał ich uczestnikom sylwetki niektórych starotestamentalnych proroków. Chociaż była godzina 6:30 rano, to słuchałam ich z zaciekawieniem. Jednak sam tytuł książki gdzieś mi uciekł w bieganinie codzienności. Powrócił jednak do mnie w dość ciekawy sposób - podczas rekolekcji wielkopostnych. Uznałam to za znak, że powinnam po nią w końcu sięgnąć i ją przeczytać. Kiedy zobaczyłam objętość książki, trochę się przestraszyłam, że nie dam rady jej przeczytać. Moje obawy okazały się jednak bezpodstawne, ponieważ poszczególne strony czytało mi się bardzo sprawnie, a co za tym idzie - w miarę szybko.
Pozycja, będąca pracą doktorską autora, została podzielona na dwie części, które zostały wyraźnie od siebie oddzielone. Pierwsza z nich wychodzi od odpowiedzenia sobie na pytanie jakim w ogóle człowiekiem jest prorok i czym tak właściwie różni się od przeciętnego człowieka. Następnie opisano w niej wybranych proroków pojawiających się na kartach Starego Testamentu, takich jak Amos, Ozeasz, Izajasz, Micheasz, Jeremiasz, Habakuk oraz drugi Izajasz. W poszczególnych podrozdziałach przedstawioni nie tylko ich sylwetki, ale i sposób, w jaki przybliżono, w jaki sposób objawiali oni im współczesnym prawdę o Bogu, wraz z jej teologiczną interpretacją. W tej części przedstawiono też genezę bożej kary i sprawiedliwości.
Druga część książki skupia się na porównaniu Boga pojmowanego przez Naród Wybrany, a tym samym przedstawianym przez proroków i bogów w rozumieniu starożytnych Greków oraz Rzymian. Bez problemu można wyłapać nie tyle marginalne podobieństwa (bo takie są, wbrew pozorom), ale przede wszystkim - zasadnicze różnice. Poruszono w nim zagadnienie m.in. boskiego gniewu, religii współodczuwania, ekstazy, a nawet poetyckiego natchnienia czy też psychozy.
Chociaż na pierwszy rzut oka "Prorocy" mogłyby odstraszać swoją objętością oraz tematyką, to tak naprawdę są to tylko pozory. Książka została napisana niesamowicie przejrzystym i zrozumiałym językiem, co oznacza, że czytelnik nie potrzebuje teologicznej wiedzy, aby zrozumieć jej treść. Co ważne, trudniejsze zagadnienia zostały wytłumaczone w równie logiczny sposób w przypisach. Nie wiem, czy to oryginalny pomysł Abrahama Heschela, czy też inicjatywa tłumacza, ale dzięki temu lepiej można zrozumieć treść książki. Książka pokazuje też spojrzenie na kwestię starotestamentalnych proroków od strony żydowskiej, która wbrew pozorom tak bardzo nie różni się od pojmowania ich przez katolików. Pozycję polecam całym sercem - chociaż nie jest cienka, to jednak zawiera niezwykle wartościowe treści.

O książce Abrahama Heschela zatytułowanej "Prorocy" pierwszy raz usłyszałam podczas rorat akademickich w 2022 roku. To na jej podstawie prowadzące je ksiądz opracowywał kazania, podczas którym przybliżał ich uczestnikom sylwetki niektórych starotestamentalnych proroków. Chociaż była godzina 6:30 rano, to słuchałam ich z zaciekawieniem. Jednak sam tytuł książki gdzieś mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ciekawe spojrzenie na katastrofę od strony rosyjskiej.

Ciekawe spojrzenie na katastrofę od strony rosyjskiej.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niektóre fakty historyczne przybierają formę legendy, stając się tym samym inspiracją dla rzeszy twórców kultury. Za przykład może służyć np. to, że przez wiele lat uważano, że jedna z córek cara Mikołaja II, Anastazja, przeżyła rodzinną rzeź i przez lata po prostu ukrywała się w różnych częściach świata. Wszelkie spekulacje zostały rozwiane w 2007 roku, kiedy odnaleziono zaginione szczątki członków rodziny królewskiej, a badania DNA potwierdziły pokrewieństwo między nimi. Jednak zanim to nastąpiło (i w zasadzie po tym odkryciu też) powstało wiele książek i filmów spekulujących jak mogło wyglądać jej życie po tym cudownym ocaleniu. Podobne emocje odgrywa tajemnicze życie i działalność Grigorija Rasputina, mnicha i znachora, faworyta carycy Aleksandry, mający rzekomo leczyć cierpiącego na hemofilię carewicza Aleksego. Ta zagadkowość związku Rasputina z rodziną carską została wykorzystana przez Thomasa Swana do napisania książki "Ostatni Faberge".
Akcja powieści rozpoczyna się w 1916 roku. Pewnego grudniowego dnia Grigorij Rasputin spotyka się ze znanym rosyjskim jubilerem, Piotrem Faberge. Faberge miał wykonać na zamówienie mnicha jedno ze swoich słynnych jaj, które z kolei miało zostać podarowane na przyszłoroczną Wielkanoc carycy. Nigdy jednak do tego nie dochodzi - tej samej nocy Rasputin zostaje zamordowany, a jajko trafia w ręce lokaja, Mikołaja Karsałowa, który z czasem przekazuje je swojemu synowi - Wasylowi. Niestety, Wasyl przegrywa rodzinną pamiątkę podczas gry w karty w dniu, kiedy na świat przychodzi jego syn, Michaił. Po 35 latach z mieszkającym w Londynie Michaiłem kontaktuje się jeden z uczestników tamtej gry w karty, Sasza. Rozmawia z mężczyzną o jego rodzicach, ale też wspomina o jajku, które niegdyś jego ojciec przegrał. Wkrótce tajemniczy gość z przeszłości zostaje postrzelony. Okazuje się, że legendarną pamiątką interesuje się ktoś jeszcze.
Swan w swojej opowieści świetnie połączył dzieje trzech historycznych postaci - Griegorija Rasputina, carycy Aleksandry oraz Piotra Faberge'a. I chociaż to nie oni są głównymi bohaterami książki, to jednak od tej trójki wszystko się zaczyna. Język opowieści jest bardzo przystępny, chociaż czasami gubiłam się w biegu akcji i musiałam wrócić do poprzedniego rozdziału, aby przypomnieć sobie, o czym była jego treść, albo kto był kim. Ale ogólnie powieść mi się podobała, głównie ze względu na owianie tajemniczością jajek tworzonych przez Piotra Faberge na zamówienie carskiej rodziny. Nawet zaczęłam się zastanawiać czy opisane w niej jajko faktycznie istniało, niestety Internet milczy w tej kwestii.

Niektóre fakty historyczne przybierają formę legendy, stając się tym samym inspiracją dla rzeszy twórców kultury. Za przykład może służyć np. to, że przez wiele lat uważano, że jedna z córek cara Mikołaja II, Anastazja, przeżyła rodzinną rzeź i przez lata po prostu ukrywała się w różnych częściach świata. Wszelkie spekulacje zostały rozwiane w 2007 roku, kiedy odnaleziono...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

W naszym polskim języku utarło się powiedzenie, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Ale czy człowiek zawsze jest najlepszym przyjacielem psa? Patrząc na początek historii Haathi, olbrzymiego psa o uosobieniu niedźwiadka, odpowiedź nasuwa się automatycznie - nie! Człowiek potrafi być okrutny, skazując zwierzę na śmierć, a na pewno na niewyobrażalne cierpienie. Jednak los przewidział dla Haathi'ego zupełnie inne przeznaczenie.
Pewnego styczniowego dnia 2012 roku pociąg przejeżdża po przywiązanym do torów kolejowych psie. Jest niemal pewne, że ginie on pod kołami potężnej maszyny. Jednak kiedy pracownicy znajdują psa okazuje się, że przeżył ten potworny wypadek. Niepewni czy uda się go uratować, zawożą zwierzę do lecznicy, gdzie okazuje się, że konieczna jest amputacja uszkodzonej nogi i ogona. Haathi, bo tak nazwano psa, chociaż potwornie okaleczony, powoli wracał do zdrowia. Na horyzoncie pojawiło się jednak widmo uśpienia olbrzyma, który nie mógł w nieskończoność przebywać w schronisku dla zwierząt. W tym momencie sztab wolontariuszy uruchomił ogromną machinę, której celem było znalezienie domu dla niepełnosprawnego psa. Na ogłoszenie trafili Collen i Willa. Chociaż mieli już jednego psa, postanowili wziąć do siebie również Haathi'ego. Jednym z powodów ich decyzji jest chęć znalezienia przyjaciela dla ośmioletniego syna Willa z pierwszego małżeństwa, ośmioletniego Owena. Owen od urodzenia zmagał się z genetyczną chorobą deformującą jego małe ciało, a przez to był bardzo samotny i zamknięty w sobie. Ale z chwilą pojawienia się w jego życiu Haathi'ego przechodzi ono ogromną metamorfozę. Nieśmiały dotąd Owen staje się duszą towarzystwa, a towarzyszący mu trzynożny przyjaciel otwiera przed nim coraz to nowe drzwi do normalnego świata.

W naszym polskim języku utarło się powiedzenie, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Ale czy człowiek zawsze jest najlepszym przyjacielem psa? Patrząc na początek historii Haathi, olbrzymiego psa o uosobieniu niedźwiadka, odpowiedź nasuwa się automatycznie - nie! Człowiek potrafi być okrutny, skazując zwierzę na śmierć, a na pewno na niewyobrażalne cierpienie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak wszyscy wiemy z lekcji historii, w czasie II wojny światowej na terenie Polski działało tzw. podziemie, którego zadaniem było działanie w zgodzie z duchem polskiej polityki, nie narzuconej przez okupanta. Ta organizacja przetrwała jeszcze przez kilka lat po zakończeniu działań wojennym. Służba Bezpieczeństwa za wszelką cenę starała się zlikwidować zarówno całą organizację, jak i jej członków. Efekty tych działań zostały opisane w książce "Świadectwo tamtym dniom".
Jej autor Stanisław Wałach był funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa, jednym z tych, którzy podjęli walkę z nielegalnym podziemiem odradzającego się Państwa Polskiego. Z swojej perspektywy opisuje walkę z członkami podziemia działającymi w województwach Krakowskim, Kieleckim i Białostockim, czyli wszędzie tam, gdzie mieszkania zostaje wysłany do pracy. W każdym z tych województw brał udział w co najmniej kilku akcjach likwidacyjnych. Wymienia członków podziemia z nazwiska, imienia, a także pseudonimu, przedstawia po krótce ich historię życia, a także przybliża co się z nimi stało po aresztowaniu, o ile do niego doszło.
Książka dosyć ciężka pod względem treściowym, ponieważ czasami wręcz w detalach pokazuje w jaki sposób likwidowani byli ludzie współpracujący z podziemiem w okresie powojennym. Od niektórych z tych opisów włos się jeży na głowie. Na uwagę zasługuje rzetelność z jaką autor opisuje akcje, jakie były przeprowadzane w związku z tym procederem. Przytoczone dokumenty nadają wiarygodności przywołanym sytuacją. Bogaty materiał zdjęciowy jest ciekawym uzupełnieniem całości. Dlatego też uważam, że jest to raczej książka dla ludzi o mocnych nerwach, albo przynajmniej obeznanych w tej tematyce.

Jak wszyscy wiemy z lekcji historii, w czasie II wojny światowej na terenie Polski działało tzw. podziemie, którego zadaniem było działanie w zgodzie z duchem polskiej polityki, nie narzuconej przez okupanta. Ta organizacja przetrwała jeszcze przez kilka lat po zakończeniu działań wojennym. Służba Bezpieczeństwa za wszelką cenę starała się zlikwidować zarówno całą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka wiadomo nie od dzisiaj. Jak i to, że odpowiednio wytresowany potrafi wraz z ratownikami poszukiwać zaginionych w różnych warunkach, czy też pomagać niepełnosprawnym w codziennych czynnościach. Mają też działanie terapeutyczne, o czym świadczą zajęcia z dogoterapii. Nie zawsze jednak wiadomym jest, w jaki sposób przebiega skomplikowany proces ich szkolenia. Można o nim przeczytać w bardzo ciekawej książce "Szczeniak, jak labrador ocalił chłopca z ADHD".
Głównym bohaterem książki jest jej autor - Liam Creed. Liam mieszkał w Anglii, w jednym z typowych domów, wraz z rodzicami i dwójką rodzeństwa. Od małego sprawiał kłopoty. Kiedy miał osiem lat, zdiagnozowano u niego ADHD. Pomimo diagnozy i rodzice i nauczyciele nie potrafili sobie z nim poradzić, a jedną z form zapobiegania kolejnym kłopotom było np. zamykanie go w klasie szkolnej na czas przerwy. Wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie pomóc nastolatkowi, kiedy pewnego dnia zostaje wezwany do gabinetu dyrektora, gdzie dowiaduje się, że został wytypowany do programu telewizyjnego przedstawiającego szkolenia psów, które potem mają pomagać niepełnosprawnym w ich codziennym życiu. W ten sposób rozpoczęła się jego kilkutygodniowa przygoda z szczeniakiem imieniem Oreo, który bardzo szybko stał się nieoficjalnym terapeutą Liama.
Książka niesie za sobą wielkie pokłady nadziei - nadziei na poprawę zachowania Liama, na jego socjalizację, na lepsze jutro, na to, że Oreo zostanie prawidłowo wytrenowane i w przyszłości będzie się spełniać jako opiekun osób niepełnosprawnych. Jako czytelnik po cichu kibicowałam zarówno Liamowi, jak i Oreo, aby jak najpełniej wypełnili swoje zadania. Czasami zaśmiewałam się do rozpuku, czasami uroniłam łzę wzruszenia, niedowierzając, że możliwa jest aż taka przyjaźń pomiędzy człowiekiem, a psem. Wyczuwało się, że ten duet się uzupełnia. I każdemu psiarzowi życzę, aby znalazł takiego oddanego czteronożnego kompana, jakim był Oreo.

To, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka wiadomo nie od dzisiaj. Jak i to, że odpowiednio wytresowany potrafi wraz z ratownikami poszukiwać zaginionych w różnych warunkach, czy też pomagać niepełnosprawnym w codziennych czynnościach. Mają też działanie terapeutyczne, o czym świadczą zajęcia z dogoterapii. Nie zawsze jednak wiadomym jest, w jaki sposób przebiega...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jeżeli miałabym podać jakiegoś polskiego pisarza dla dzieci i młodzieży ostatnich lat, który zrobił na mnie niebanalne wrażenie, to bez wahania wskazałabym m.in. Marcina Szczygielskiego. Kilka lat temu przeczytałam napisaną przez niego "Arkę Czasu" i przepadłam. Teraz wpadł mi w ręce "Czarny Młyn" jego aktorstwa. Liczyłam na ciekawą i mądrą lekturę i wcale się nie zawiodłam.
Akcja tej niezbyt obszernej książki rozgrywa się w Młynach, fikcyjnej wsi, która chociaż leży w centralnej Polsce, to tak naprawdę jest odcięta od świata. Mieszka w niej niewiele osób, w tym główni bohaterzy książki, dzieci: Iwo, Melka, Natalka, Paweł, Piotrek oraz Karol. W zapadłej wsi nie ma wiele rozrywek, nie odbierają telewizja i radio, nie można też połączyć się z internetem, a właśnie zaczęły się wakacje. Jednak wraz z ich nadejściem w wiosce zaczęły dziać się dziwne i coraz bardziej niezrozumiałe rzeczy. A wszystko za sprawą górującego nad miejscowością spalonego dawno temu młyna. Dzieci szybko rozumieją, że jako jedne z niewielu mieszkańców miejscowości nie uległy rzuconemu przezeń na mieszkańców urokowi, a przez to mogą ocalić swoich sąsiadów, a przy tym całą wioskę.
Powieść porusza wiele ważnych dla młodego człowieka zagadnień, takich jak rodzina, przyjaciele, solidarność, odpowiedzialność, a nawet - niepełnosprawność. Melka zmaga się bowiem z karłowatością, a to ona w dużej mierze będzie odpowiadała za ocalenie ich małej ojczyzny. W książce wydarzenia realne przeplatają się z fantastycznymi, co może uatrakcyjnić książkę w oczach młodych odbiorców. Tylko zakończenie uważam za zbyt przesadzone, a z drugiej strony - trochę mi się ono skojarzyło z finałem "Czerwonego krzesła" Andrzeja Maleszki, więc może nie jest ono takie do końca złe. W każdym razie - warto przeczytać z dzieckiem tą książkę.

Jeżeli miałabym podać jakiegoś polskiego pisarza dla dzieci i młodzieży ostatnich lat, który zrobił na mnie niebanalne wrażenie, to bez wahania wskazałabym m.in. Marcina Szczygielskiego. Kilka lat temu przeczytałam napisaną przez niego "Arkę Czasu" i przepadłam. Teraz wpadł mi w ręce "Czarny Młyn" jego aktorstwa. Liczyłam na ciekawą i mądrą lekturę i wcale się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jednym z moich najbardziej szalonych marzeń jest zwiedzenie Sankt Petersburga, dawnej stolicy Rosji. Nie Moskwy, która jest dla mnie po prostu brzydka, ale Sankt Petersburga zachwycającego mnie swoim pięknem. Raz nawet byłam o krok od spełnienia tego marzenia, niestety, nic z tego nie wyszło. Na razie "poznaję" to miasto w nieco inny sposób, np. czytając książki na jego temat.
"Petersburg. Miasto snu" Joanny Czeczott to ostatnio przeczytana przeze mnie książką o tej tematyce. Jest to właściwie zbiór opowiadań czy też esejów, których akcja dzieje się w dawnej stolicy Rosji. Trochę zrażona do tej formy przekazu informacji, podeszłam do pozycji dosyć sceptycznie. Jednak z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej się do niej przekonywałam. Z zapartym tchem czytałam opowieści o codziennym życiu w tym tajemniczym jak dla mnie mieście, w niektórych esejach dziejących się w odległej przeszłości (autorka ośmiela się nawet sięgać do historycznych początków miasta założonego w XVIII wieku przez cara Piotra Wielkiego), a w innych przedstawiających współczesne miasto. Niektóre z nich budziły we mnie strach i niepokój poprzez opisy okrucieństwa, jakie się tam działy. Kto chociaż trochę zna historię miasta, nawet ze szkolnych lekcji historii, ten może się domyślać, o jakie chwile może chodzić. Ale były też takie opowiadania, które wywoływały uczucie błogości. No bo jak mieć negatywne emocje czytając o sztukach teatralnych (chociażby tytułowym "Mieście snu"), czy też występach baletowych.
Jak możecie wywnioskować - książka tym razem przypadła mi do gustu pomimo początkowych wątpliwości co do jej formy. W ostateczności nie przeszkadzało mi to w jej odbiorze, może też dzięki w miarę zrozumiałemu językowi i niezbyt skomplikowanej treści. Nawet te negatywne w treści rozdziały w ostateczności nie były tak bardzo straszne, jakby się mogło wydawać. Co ciekawe, chwilami czułam się tak, jakbym sama przebywała w tym mieście, co w przypadku XVIII-wiecznego miasta wymagało nie lada wyobraźni. I naprawdę zrobiło mi się smutno, kiedy dobrnęłam do końca książki.

Jednym z moich najbardziej szalonych marzeń jest zwiedzenie Sankt Petersburga, dawnej stolicy Rosji. Nie Moskwy, która jest dla mnie po prostu brzydka, ale Sankt Petersburga zachwycającego mnie swoim pięknem. Raz nawet byłam o krok od spełnienia tego marzenia, niestety, nic z tego nie wyszło. Na razie "poznaję" to miasto w nieco inny sposób, np. czytając książki na jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Isaac Bashevis Singer był Żydem polskiego pochodzenia, który w połowie lat 30 XX wieku wyemigrował do Ameryki. Być może dzięki temu uniknął piekła holokaustu, które trwało na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej. A to znowu sprawiło, że świat mógł go poznać jako wybitnego pisarza. Jego talent został dostrzeżony na tyle, że w 1978 roku został uhonorowany Literacką Nagrodą Nobla.
"Opowieść o Królu Pól" została napisana u schyłku życia Singera w 1989 roku. Jest powrotem do opuszczonej przed laty Polski, w której przyszło mu spędzić pierwsze lata swojego życia. Isaac przenosi w niej czytelników w czasy, kiedy Polska jeszcze nie istniała, a na jej terenie żyli ludzie uprawiający pola. Stąd wzięła się ich nazwa - Polanie, którą zapewne kojarzymy już z historii. Polanie, chociaż jeszcze nie przyjęli struktury państwowości, to jednak mają już swoją tradycję przekazywaną z pokolenia na pokolenie, swojego władcę, system pogańskich wierzeń oparty na kulcie przyrody, a także język, którym porozumiewają się z innymi. Jednym z Polan jest Cybula, główny bohater opowieści. Przemierza on swoją krainę, zaatakowaną przez wrogie plemię, w nadziei, że pomści wszystkich, którzy zostali zabici podczas natarcia. Przy okazji poznaje różne zasady rządzące światem i ludźmi.
Opowieść nosi znamiona mitu o tym, jak rodziła się Polska. Dużo w niej zła i brutalnych scen, np. gwałtów na dziewczynkach, czy też aktów kazirodczych. Z jednej strony może to oburzać czytelnika, ale z drugiej pokazuje, że przemoc istniała od zawsze i wpisana była w ludzką egzystencję tak samo jak miłość. A może nawet szła z nią w parze? I chociaż cała treść książki może szokować, to myślę że tak naprawdę jest ona odzwierciedleniem wnętrza każdego z nas, naszej prywatnej walki dobra ze złem, tego, że raz wybieramy jedno, a innym razem drugie. Bo jesteśmy tylko ludźmi kierującymi się naszym prywatnym dobrem.

Isaac Bashevis Singer był Żydem polskiego pochodzenia, który w połowie lat 30 XX wieku wyemigrował do Ameryki. Być może dzięki temu uniknął piekła holokaustu, które trwało na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej. A to znowu sprawiło, że świat mógł go poznać jako wybitnego pisarza. Jego talent został dostrzeżony na tyle, że w 1978 roku został uhonorowany Literacką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dzieje panującego w Rosji rodu Romanowów interesowały mnie od czasów szkoły podstawowej, kiedy usłyszałam, że cała rodzina ostatniego cara Rosji została uznana przez cerkiew prawosławną za świętą. Potem co nieco usłyszałam na lekcjach historii. Aż w końcu w 2007 roku świat obiegła informacja o odnalezieniu zaginionych szczątków carewicza Aleksego i jednej z jego sióstr (ciała pozostałych członków rodziny i służby znaleziono już w 1991 roku). Media rozpisywały się o tym na lewo i prawo, a moja ciekawość przybrała na sile. Od tamtego czasu staram się poznawać historię dynastii Romanowów, z naciskiem na jej ostatnich władających Rosją przedstawicieli.
O książce napisanej przez Jana Sobczaka "Mikołaj II - ostatni car Rosji" słyszałam już jakiś czas temu, teraz miałam okazję ją przeczytać. Pozycja nie należy do najcieńszych i najlżejszych w odbiorze, a jednak jej lektura była dla mnie całkiem przyjemna. Przedstawiała ona pełny życiorys ostatniego cara Rosji od narodzin do śmierci, a nawet jeszcze dalej, bo aż do odnalezienia ostatnich szczątków rodziny. Autor szczególną wagę przywiązuje do polityki prowadzonej przez Mikołaja II - jej pozytywnych oraz negatywnych skutkach. Trwogę w czytelniku mogą wzbudzać opisy paniki na Chodynce, krwawej niedzieli w Sankt Petersburgu w 1905 roku, czy też egzekucji całej rodziny carskiej. Ale pojawia się też nadzieja, kiedy dochodzi się do momentu, kiedy Romanowie zostają uznani za świętych cerkwi prawosławnej, jako męczennicy. Mieli zostać zapomniani przez wszystkich, a okryli się wieczną chwałą. Automatycznie skojarzyło mi się to z beatyfikowaną niedawno rodziną Ulmów. Podczas czytania próbowałam też znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie od dawna pytanie, czy postać Mikołaja II należy bardziej postrzegać jako ofiarę, despotę, czy może bohatera. I jak zwykle okazało się, że tak właściwie punk patrzenia zależy od punktu siedzenia, a w samym Mikołaju było po trochu wszystkiego.
Książka w bardzo ciekawy sposób przedstawia życiorys Mikołaja II Romanowa od momentu urodzenia do śmierci, a nawet jeszcze dłużej. Język, w jakim została napisana jest zrozumiały, chociaż typowo naukowy. Na uwagę zasługuje kunszt i zebrany materiał, który posłużył do napisania publikacji. Bardzo ciekawym uzupełnieniem całości i przełamaniem treści pozycji są zamieszczone co jakiś czas repliki rycin, obrazów i fotografii związanych z jej treścią. Wszystko to sprawia, że książka, chociaż nie należy do cienkich, jest dosyć przyjemna i zrozumiała w odbiorze.

Dzieje panującego w Rosji rodu Romanowów interesowały mnie od czasów szkoły podstawowej, kiedy usłyszałam, że cała rodzina ostatniego cara Rosji została uznana przez cerkiew prawosławną za świętą. Potem co nieco usłyszałam na lekcjach historii. Aż w końcu w 2007 roku świat obiegła informacja o odnalezieniu zaginionych szczątków carewicza Aleksego i jednej z jego sióstr...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zastanawiam się, czy w ogóle usłyszałabym o książce Marii Rodziewiczówny zatytułowanej "Dewajtis", tudzież zwróciłabym na nią uwagę, gdyby nie ostatnia produkcja telewizji polskiej o tym samym tytule. Może i tak, ale nie da się ukryć, że nastąpiłoby to dużo później, ponieważ nazwisko żyjącej na przełomie XIX i XX wieku Rodziewiczówny było mi dotąd zupełnie nieznane. I właściwie dzięki szumowi wokół serialu dowiedziałam się, że ktoś taki w ogóle istniał.
Akcja książki toczy się w drugiej połowie XIX wieku, gdzieś na terenie Żmudzi (dzisiejsza Litwa). Jej głównym bohaterem jest Marek, młody chłopak, osierocony w dzieciństwie przez matkę. Po śmierci ojca dziedziczy należący niegdyś do jego zaginionego przyjaciela Kazimierza Orwida majątek Poświcie. Chociaż decyzja ta wpływa na jego plany stania się w końcu samodzielnym i niezależnym, chłopak zgadza się z wolą ojca. To na terenie majątku od lat rośnie tytułowy dąb Dewajtis symbolizujący przywiązanie do ziemi i tradycji oraz po prostu trwałość, wierność ideałom. Szybki zostaje on powiernikiem Marka. Jednocześnie trwają poszukiwania spadkobierców Orwida, którym można by było przekazać majątek. W ten sposób poznaje jego córkę, Irenę, w której zakochuje się bez pamięci.
Książka przekazuje ponadczasowe wartości, takie jak miłość, szacunek dla rodziców i wychowawców, mimo wszystko, trwałość tradycji, solidarność sąsiedzka w trudnych chwilach. Jednocześnie ukazuje zafascynowanie ówczesnego społeczeństwa tym, co zagraniczne - Irena Orwidowa do zaścianka, jak miejscowi nazywają miejscowość, przybyła ze Stanów Zjednoczonych, gdzie dotychczas mieszkała, a jedna z przyrodnich sióstr Marka studiuje na paryskiej Sorbonie. O swoim pobycie za granicą wypowiadają się w samych superlatywach, wzbudzając zazdrość miejscowych.
Przyznam szczerze, że nie obejrzałam ani jednego odcinka serialu, ale książka mi się podobała. Jedyny mankament, który przeszkadzał mi w odbiorze treści, to nieco archaiczny i dialektyczny język. Rozumiem, że tak mówiono wtedy na tamtych terenach, wydawnictwo też zadbało o wytłumaczenie wielu słów i zwrotów, ale i tak coś mi zgrzytało podczas czytania np. wypowiedzi. Chociaż, jeszcze w wypowiedziach zostawiłabym oryginalną pisownię, skoro tak wtedy mówiono, ale w samej części opisowej korektor mógłby już dostosować język do współczesnych standardów. Mimo to uważam, że to dobra i wartościowa książka.

Zastanawiam się, czy w ogóle usłyszałabym o książce Marii Rodziewiczówny zatytułowanej "Dewajtis", tudzież zwróciłabym na nią uwagę, gdyby nie ostatnia produkcja telewizji polskiej o tym samym tytule. Może i tak, ale nie da się ukryć, że nastąpiłoby to dużo później, ponieważ nazwisko żyjącej na przełomie XIX i XX wieku Rodziewiczówny było mi dotąd zupełnie nieznane. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

John Boyne rozpoczyna historię opowiedzianą w "Zostań, a potem walcz" w dniu piątych urodzin głównego jej bohatera Alfiego. Jest to podwójnie wyjątkowy dzień - w tym dniu wybuchła także I wojna światowa. Alfie jeszcze nie wie jak wraz z tym zmieni się jego życie. Na razie jedynie wiele jego kolegów i koleżanek odwołuje swój udział w przyjęciu urodzinowym. Alfie się tym jednak nie przejmuje. Ważne, że jest babcia, i Stary Bill Hemperton, i ulubiona koleżanka Alfiego, Kalena, z tatą, i ukochany tata chłopca. Ten ostatni obiecuje Alfiemu, że na pewno nie uda się na front. Jednak nazajutrz malec odkrywa, że Georgie nie dotrzymał danej mu obietnicy i poszedł walczyć z wrogiem. Od tego momentu chłopiec mieszkał sam z mamą. Było im ciężko, aby podreperować rodzinny budżet, Alfie opuszcza w niektóre dni szkołę i idzie robić za pucybuta na dworcu King Cross. Akcesoria do tego potrzebne znajduje w domu Kaleny, którą pewnego dnia wraz z tatą deportowali w inne miejsce. Ale to nie jedyne zmartwienie dziewięcioletniego już chłopca. Wszak nie wie, co się dzieje z jego ukochanym rodzicielem. Przez jakiś czas do domu przychodziły listy pisane przez Georgie'a, nagle jednak przestały. Alfie tłumaczył to sobie tym, że na pewno zginął podczas jakiejś bitwy. Pewnego razu, podczas pucowania butów nieznajomego, wzrok Alfiego pada na trzymany przezeń plik dokumentów. Jego uwagę przykuwa jeden z mieszczących się na nich numerów - chłopiec wie, że taki sam numer wojskowy nosi jego tato. Postanawia wybrać się w niedaleką podróż, aby sprawdzić, czy tata naprawdę żyje i w razie potrzeby sprowadzić go do rodzinnego, kochającego domu.
"Zostań, a potem walcz" to kolejny obraz wojny, widzianej oczami dziecka. Tym razem jest to nie druga, a pierwsza wojna światowa. Boyne, jak zresztą w pozostałych powieściach o tego typu tematyce, nie przedstawia jej jednak od tej złej strony. Tradycyjnie już próżno w niej szukać opisów krwawych bitew i trupów bez kończyn. Za to na pierwszy plan wysuwają się takie problemy, jak miłość względem siebie członków rodziny, oddanie względem drugiego człowieka, tęsknota za tym, co utraciliśmy, strach o bliskich, nadzieja na poprawę losu. Czyli właściwie coś, co jest znane niemal każdemu pokoleniu. Alfie to normalny chłopak, taki jakich wielu - lubiący dłużej pospać, mający swoje ulubione smaki i sposoby spędzania czasu, chcący być wreszcie dorosłym, aby tak jak tata rozwozić co rano mleko. Kocha swoich rodziców i autentycznie martwiący się o nich - o tatę, z którym nie wiadomo co się dzieje, i o mamę pracującą ponad siły. A jednocześnie niesamowicie odważny i pomysłowy, dążący do osiągnięcia obranego celu mimo piętrzących się przeciwności losu. Być może to sprawia, że jest tak bliski sercu czytelnika. To ten rodzaj człowieka, z którym chce się przebywać. Pomysłowe jest też osadzenie głównej akcji książki** - zaczyna się o na w dniu wybuchu I wojny światowej, a kończy wraz z dniem jej zakończenia. Dla mnie ma to symboliczny wydźwięk - być może coś rozpocznie się nie po naszej myśli, ale warto do końca wierzyć w to, że koniec tego czegoś będzie naprawdę piękny.

John Boyne rozpoczyna historię opowiedzianą w "Zostań, a potem walcz" w dniu piątych urodzin głównego jej bohatera Alfiego. Jest to podwójnie wyjątkowy dzień - w tym dniu wybuchła także I wojna światowa. Alfie jeszcze nie wie jak wraz z tym zmieni się jego życie. Na razie jedynie wiele jego kolegów i koleżanek odwołuje swój udział w przyjęciu urodzinowym. Alfie się tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Wzgórze Watykanusa" na pierwszy rzut oka wydaje się dosyć tajemniczą książką. Z jednej strony patrząc na okładkę można się intuicyjnie domyśleć jej treści, ale czy na pewno? Pytanie to pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy spojrzymy na datę jej wydania (1985) - czyli schyłek PRLu. Mało się wtedy mówiło o katolicyzmie. Może dlatego ta książka była taka ważna?
Przez kilka lat jej autor Kazimierz Sidor był dyplomatą na wielu placówkach zagranicznych, w tym w Rzymie. To z jego perspektywy czytelnik widzi, jak funkcjonuje państwo Watykan, zaczynając od poszczególnych sekretariatów, a kończąc na zakresie obowiązków i przywilejów papieskich. I to można uznać za pierwszą część książki. Druga to przybliżenie sylwetek i działalności czterech papieży - Piusa XII, Jana XXIII, Pawła VI oraz Jana Pawła II. Oprócz znanych powszechnie faktów, Kazimierz Sidor przytacza wiele sytuacji, których był świadkiem podczas prywatnych spotkań.
Zapis książki tak jakby urywa się nagle w 1981 roku, niedługo przed zamachem na Jana Pawła II. Spowodowane jest to śmiercią autora. Prawdopodobnie nie skończył jeszcze pisać tej książki i niektórym czytelnikom może brakować klamry spinającej całość.

"Wzgórze Watykanusa" na pierwszy rzut oka wydaje się dosyć tajemniczą książką. Z jednej strony patrząc na okładkę można się intuicyjnie domyśleć jej treści, ale czy na pewno? Pytanie to pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy spojrzymy na datę jej wydania (1985) - czyli schyłek PRLu. Mało się wtedy mówiło o katolicyzmie. Może dlatego ta książka była taka ważna?
Przez kilka lat jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Rodzina Ulmów miała być zapomniana przez historię i społeczeństwo. Zdradzeni przez polskiego policjanta, zaskoczeni w środku nocy, kiedy jest się bezbronnym, zastrzeleni z zimną krwią - najpierw rodzice, potem dzieci, złożeni w bezimiennej mogile przy rodzinnym domu. Najpierw upomnieli się o nich sąsiedzi, którzy pod osłoną nocy umieścili ich ciała w trumnach. To oni pamiętali o nich przez kolejne lata. A teraz, prawie osiemdziesiąt lat po ich śmierci upomniała się o nich także historia. Nadano im odznaczenie "Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata", wszczęto proces beatyfikacyjny (najpierw mieli być jednymi spośród 122 męczenników II wojny światowej, jednak ich historia jest tak niezwykła, że zdecydowano się na osobny proces), utworzono muzeum ich imienia, aż w końcu przy uroczystym "Alleluja" ogłoszono błogosławionymi. Na rynku pojawia się coraz więcej książek przybliżających ich życiorys, jednak jedną z pierwszą, jaka ukazała się na ich temat są "Markowskie bociany" autorstwa siostry Marii Elżbiety Szulikowskiej.
Książkę otwiera historia z dzieciństwa Wiktorii Ulmy, z domu Niemczyk, która niejako tłumaczy jej tytuł. Mała Wiktoria uwielbiała przyglądać się bocianom, które każdego roku wracały do gniazda na posesji jej rodziny. Jednak pewnego razu gniazdo spadło, a przebywające w nim ptaki zginęły. Potem już nigdy nie pojawił się tam żaden bocian. Pozycja zawiera jednak przede wszystkim opis codziennego życia rodziny. Józef jawi się na niej jako idealny gospodarz, potrafiący podzielić czas między obowiązki, rodzinę i znajomych. Jego wielką pasją była fotografia, a zachowane liczne zdjęcia doskonale obrazują codzienność tamtych dni. Był patriotą (walczył na początku II wojny światowej), a zarazem człowiekiem, dla którego nie był obojętny los drugiego człowieka. Może gdyby zawahał się i nie przyjął pod swój dach znajomych Żydów, to historia jego rodziny potoczyłaby się inaczej? Z kolei Wiktoria to nie tylko kochająca żona i matka, ale też zaradna gospodyni domowa. To ona dbała o wychowanie dzieci, także to religijne. Gdyby nie tamta noc, dwa miesiące później najstarsza Stasia przystąpiłaby do Pierwszej Komunii Świętej. Pomimo panującej biedy dzieci były zadbane, a od rodziców uczyły się najważniejszych cech, w tym wrażliwości na krzywdę innych. Wydawać by się mogło, że historia opisana w książce powinna się skończyć wraz ze śmiercią jej bohaterów w ciemnej nocy z 23 na 24 marca 1944 roku. A jednak tak nie jest i pokazuje ich losy aż po dzień dzisiejszy.
"Markowskie bociany" dobrze się czyta, pomimo licznych literówek (zastanawia mnie, czy wcześniej przeszła ona przez jakiegoś korektora). Zawiera liczne ciekawostki nie tylko na temat samej rodziny Ulmów, ale też życia w Markowej w dwudziestoleciu międzywojennym oraz podczas II wojny światowej. Niektóre historie zostały urozmaicone zdjęciami, w dużej mierze wykonanymi ręką Józefa Ulmy, oraz dialogami. Nie są to często oryginalne dialogi, ale rozmowy między małżonkami, które mogły mieć miejsce. Mnie osobiście wzruszyło nazwanie przez Józefa i Wiktorię najmłodszego, nienarodzonego jeszcze potomka "Beniaminkiem" na cześć najmłodszego syna starotestamentowego Jakuba, a brata wywiezionego do Egiptu Józefa - Beniamina. Pierwszą wartością dodaną książki są przepiękne wiersze, których tematyka obejmuje rodzinę Ulmów. Drugą jest niewątpliwie aneks, zawierające przemówienia wygłoszone podczas poświęcenia kamienia węgielnego pod budowę Muzeum Rodziny Ulmów oraz otwarcia placówki. Pokazują one jak wiele dzisiaj można się nauczyć od tej rodziny, zwyczajnej na pozór, żyjącej prawie wiek temu.

Rodzina Ulmów miała być zapomniana przez historię i społeczeństwo. Zdradzeni przez polskiego policjanta, zaskoczeni w środku nocy, kiedy jest się bezbronnym, zastrzeleni z zimną krwią - najpierw rodzice, potem dzieci, złożeni w bezimiennej mogile przy rodzinnym domu. Najpierw upomnieli się o nich sąsiedzi, którzy pod osłoną nocy umieścili ich ciała w trumnach. To oni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W "Szmaragdowej tablicy" jej autorka, Carla Montero, zostawia czytelnika z rozwiązaną zagadką nie tylko mającego niezwykłe właściwości obrazu "Astrolog", ale i odkryciem kart dotyczących relacji z innymi osobami Any i jej znajomych. Jedne były bardziej szokujące, inne mniej. Nic jednak nie zapowiadało kontynuacji tej historii. Dlatego mile zaskoczyła mnie wiadomość, że na polskim rynku wydawniczym pojawił się "Ognisty medalion" opowiadający o dalszych losach głównej bohaterki i przeszłości jej rodziny.
Tradycyjnie już na początku autorka nakreśla rys historyczny niezwykłego przedmiotu. W tym celu cofa się do schyłku XV wieku, kiedy pod osłoną nocy Wawrzyniec Medyceusz karze grabarzom otworzyć jedną z trumien. Znajdują się w niej zwłoki niejakiego Cyriaka z Ankony. Zgodnie z przewidywaniami Florentczyka przy szyi trupa znajdował się medalion ze smokiem. Znając niezwykłe właściwości przedmiotu postanawia go sobie przywłaszczyć. Mija kilka wieków, kończy się pierwsza wojna światowa. Jednak zanim to się stanie w willi w Jekaterynburgu zostaje zamordowana rodzina carska. Wśród kosztowności bolszewicy znajdują niepozorny medalion. Kilka lat później medalionem zaczyna interesować się intelektualista Walther Hanke, nie do końca jednak wie, gdzie go szukać.
Część powieści toczy się u schyłku II wojny światowej. Jest przełom kwietnia i maja 1945 roku. Hitler popełnia samobójstwo, ale zawierucha w dalszym ciągu trwa. Gdzieś w ruinach chowają się naukowiec Eric z kilkuletnim synem Sebą, Żydówka Ilsa, Hiszpan Ramiro oraz Rosjanka Katia. Ta ostatnia tak właściwie też jest Hiszpanką, która po śmierci rodziców została adoptowana przez rosyjskiego krewnego, Fiodora. Kilka lat później Fiodor zginął z rąk Petera Hanke, szukającego magicznego medalionu, a ona została przygarnięta przez rodzinę jej przyjaciółki, Julii. Dziewczyny walczyły w wojsku, podobnie jak Ramiro. Pewnego razu Katia trafia do kryjówki Erica, Ramiro, Ilsy i małego Seby. Kobieta zakochuje się w Ericu, zresztą ze wzajemnością. Kiedy mężczyzna zostaje zabrany, nie bacząc na wszystko postanawia mu pomóc. W tym czasie Ilsa i Ramiro, również zakochani w sobie, uciekają z Sebą z miasta. Dodatkowo Peter Hanke nie poprzestaje szukać Katii i medalionu. Poszukiwania przynoszą tragiczny finał.
Równoległa część powieści toczy się w czasach współczesnych. Do Any dzwoni Martin Loshe, którego poznała przy poszukiwaniach "Astrologa". Mówi jej o "Ognistym medalionie" mającym równie magiczne właściwości, jak malarskie dzieło. Tymczasem kolega Any z pracy, Alain, oświadcza jej się. Kobieta, chcąc przemyśleć sobie w spokoju tą propozycję, wyrusza z Martinem na poszukiwanie owego przedmiotu. Nie wiedzą jednak, że ktoś jeszcze jest nim zainteresowany i zrobi wszystko, aby go zdobyć. Dosłownie wszystko. Ana jeszcze raz przekonuje się, że największy przyjaciel może z czasem stać się wrogiem, a także odkrywa kolejne losy swoich przodków.
Książka, jak właściwie każda autorstwa Carli Montero, poruszyła moje najczulsze struny. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że tych 544 stron przeczytałam jednym tchem, a jednocześnie naprawdę dobrze mi się ją czytało. Uśmiechałam się do zabawnych sytuacji, czułam obawę, kiedy działo się coś niedobrego w życiu bohaterów. Pomimo przeskoków czasowych, nie pogubiłam się w jej akcji. Bohaterowie tradycyjnie już zostali nakreśleni w bardzo ciekawy sposób, a ich losy oryginalnie się ze sobą przeplatają. Może początek mógłby szybciej przenieść czytelnika w przeszłość, ale to tylko moja mała dygresja.

W "Szmaragdowej tablicy" jej autorka, Carla Montero, zostawia czytelnika z rozwiązaną zagadką nie tylko mającego niezwykłe właściwości obrazu "Astrolog", ale i odkryciem kart dotyczących relacji z innymi osobami Any i jej znajomych. Jedne były bardziej szokujące, inne mniej. Nic jednak nie zapowiadało kontynuacji tej historii. Dlatego mile zaskoczyła mnie wiadomość, że na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Historia Janusza Korczaka, którego prawdziwe imię i nazwisko brzmiało Henryk Goldszmit jest raczej powszechnie znana. Z wykształcenia lekarz, z zamiłowania pedagog, twórca domów dziecka dla dzieci narodowości żydowskiej i będących wyznania chrześcijańskiego. Autor wielu książek dla dzieci i o dzieciach. W swojej pracy wychowawczej wyznawał zasadę, że dziecko to też człowiek. Był tak oddany swoim wychowankom, że wraz z nimi dał się zamknąć za murami warszawskiego getta, aż w końcu wsiadł do pociągu jadącego do Treblinki i razem zginęli w jednej z tamtejszych komór gazowych. Na kanwie tych wydarzeń Elisabeth Gifford oparła historię dwójki zakochanych w sobie młodych ludzi pokazują tym samym, że nawet w getcie było miejsce na miłość.
Misza jest młodym mężczyzną pełniącym funkcję wychowawcy w Domu Sierot prowadzonym przez Janusza Korczaka. Dodatkowo uczęszcza na wykłady prowadzone przez Starego Doktora, chcąc w ten sposób poszerzyć swoją wiedzę i kompetencje pedagogiczne. Na jednym z nich poznaje Zosię, młodą i piękną dziewczynę z tzw. "dobrego domu". Młodzi zakochują się w sobie. Pomagają Januszowi Korczakowi w opiece nad opuszczonymi dziećmi, a jednocześnie snują plany na wspólną przyszłość. Przekreśla je wybuch II wojny światowej, a wraz z tym - nowa rzeczywistość. Naród żydowski doświadcza coraz większych represji, wkrótce zostaje zamknięty na niewielkiej przestrzeni nazwanej gettem. Wśród osób, które zostały w nim umieszczone jest też Janusz Korczak z dziećmi i rodzina Zosi. Jej samej i Miszy udaje się uciec do Lwowa. Wkrótce jednak wracają do Warszawy i dostają się na teren getta. Tam w dalszym ciągu pomagają Korczakowi w prowadzeniu sierocińca. W 1942 roku po getcie zaczynają krążyć pogłoski o jego likwidacji. Janusz Korczak robi wszystko, aby jego dzieci nie zostały wywiezione pociągiem do Treblinki. Bezskutecznie. Marsz Dobrego Doktora z dziećmi obserwuje z okien domu Zosia, nie jest jednak w stanie nic zrobić. Tuż przed wybuchem powstania w getcie jej, Miszy i synkowi jej zmarłej siostry udaje się przedostać za mury getta. On poszedł walczyć na froncie, ona z dzieckiem ukrywała się u pewnej rodziny na Wschodzie nie tracąc nadziei, że jeszcze kiedyś się spotkają.
"Dobry doktor z Warszawy" w ciekawy sposób przedstawia osiągnięcia i założenia pedagogiczne Janusza Korczaka widziane z perspektywy jego uczniów. Zosia i Misza chodzą na jego wykłady, czytają książki napisane przez Korczaka, rozmawiają z dziećmi przebywającymi w sierocińcu, a nawet wyjeżdżają na organizowane przez pedagoga kolonie letnie dla dzieci. Widzimy ich oczami obraz wojny oraz niezwykłą postawę Janusza Korczaka, który do końca pozostał do dyspozycji swoich małych podopiecznych oraz walczył o ich godność, jako ludzi. Książka pokazuje, że nawet w środku piekła może się pojawić chociaż niewielki skrawek niebieskiego nieba z promieniami słońca. Wystarczy tylko, że pojawi się w nim człowiek, który będzie takim słońcem. Ktoś taki, jak Janusz Korczak.

Historia Janusza Korczaka, którego prawdziwe imię i nazwisko brzmiało Henryk Goldszmit jest raczej powszechnie znana. Z wykształcenia lekarz, z zamiłowania pedagog, twórca domów dziecka dla dzieci narodowości żydowskiej i będących wyznania chrześcijańskiego. Autor wielu książek dla dzieci i o dzieciach. W swojej pracy wychowawczej wyznawał zasadę, że dziecko to też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jojo Moyes to brytyjska pisarka znana w naszym kraju chociażby z książek "Zanim się pojawiłeś", czy też "Kiedy odszedłeś". Tym razem autorka przychodzi do czytelników z propozycją "Srebrnej Zatoki", romansu, którego akcja rozgrywa się w czasach współczesnych w odległej Australii.
Ciepłe morze, gorące dni, przepiękne i malownicze plaże na wyciągnięcie ręki - któż z nas nie marzy o wakacjach w takich warunkach. Tymczasem ponad siedemdziesiąt letnia Kathleen ma to na wyciągnięcie ręki. Od lat prowadzi rodzinny hotel nad australijskim wybrzeżem. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu przeżywał on okres swojej światłości. Głównie za sprawą siedemnastoletniej wówczas Kathleen, której udało się złowić okazałego rekina. Teraz hotel odnotuje niewielką ilość gości w ciągu roku. Jednym z nich jest przybyły z Wielkiej Brytanii Mike, który chce wraz z firmą, w której pracuje, odkupić ten teren. Niespodziewanie zakochuje się w Lizie, siostrzenicy Kathleen, mieszkającej wraz z nastoletnią córką Hannah w Srebrnej Zatoce i pomagającej w prowadzeniu hotelu oraz ochronie delfinów, które są jedną z jego atrakcji. W przeszłości Liza straciła w wypadku młodszą córkę, przez co jest trochę nadopiekuńcza dla Hannah. Jak ta znajomość wpłynie na Mike'e i na Lizę?
Książka nie należy do najcieńszych i w pierwszych rozdziałach wydawała mi się po prosu nudna. Jednak z czasem akcja nabierała tempa. Cała fabuła została napisana z perspektywy wielu osób, dzięki temu poznajemy różne punkty widzenia na dziejące się wydarzenia. Najbardziej zachwyciły mnie w niej opisy wszelakich akcji podejmowanych w celu uratowaniu populacji delfinów i humbaków, zamieszkujących okoliczne wody. Niektóre z nich zostały opisane w taki sposób, że miałam wrażenie, jakbym sama brała w nich udział. Jak dla mnie to dosyć oryginalny sposób na promowanie idei ochrony gatunkowej zwierząt.

Jojo Moyes to brytyjska pisarka znana w naszym kraju chociażby z książek "Zanim się pojawiłeś", czy też "Kiedy odszedłeś". Tym razem autorka przychodzi do czytelników z propozycją "Srebrnej Zatoki", romansu, którego akcja rozgrywa się w czasach współczesnych w odległej Australii.
Ciepłe morze, gorące dni, przepiękne i malownicze plaże na wyciągnięcie ręki - któż z nas nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gregor Ziemer był nauczycielem w jednej z amerykańskich szkół działających na terenie III Rzeszy. Pewnego dnia był świadkiem tego, jak niemieccy uczniowie terroryzują uczniów żydowskiego pochodzenia uczęszczających do tejże szkoły. Postanowił sprawdzić co stoi u podstaw takich przejawów nienawiści. Postarał się więc o pozwolenie na przyjrzeniu się wychowaniu małych Niemców, ponieważ to w nim doszukiwał się podstaw takiego postępowania. I wcale się nie mylił.
Według obserwacji Ziemera proces indoktrynacji rozpoczynał się jeszcze przed pojawieniem się dziecka na świecie. Ciężarne matki, najczęściej niezamężne, albo mające problemy rodzinne, przebywały na terenie specjalnych ośrodków prowadzonych przez Rzeszę. Dostawały tam wszystko, czego potrzebowały do życia, przez co nabierały przekonania o doskonałości funkcjonowania państwa. Po urodzeniu dziecka i odchowaniu go (najczęściej w okolicach pierwszego roku), maluchy były oddawane do instytucji działającej na zasadzie żłobka. Już wtedy wpajane im było fanatyczne zamiłowanie do własnego narodu oraz nienawiść do innych, zwłaszcza do tych, które Fuhrer uważał za wrogie. Specjalne bajki i zabawy miały im w tym pomóc. Następnie dzieci rozpoczynały edukację szkolną. Chłopcy najpierw zostawały Pimpferami, następnie Jungvolkami, aż wreszcie wstępowały do Hitlerjungen. Na każdym etapie przechodzili ciężką musztrę, mającą zahartować ich pod względem fizycznym i psychicznym. Przebywali w szkołach z internatami, gdzie mieli ograniczony kontakt z bliskimi. Również treści przekazywane im podczas lekcji były specjalnie wyselekcjonowane tak, aby młodzi Niemcy czysto aryjskiej krwi byli przekonani, że są najlepsi i jedyni w swoim rodzaju. Również dziewczynki były poddawane indoktrynacji, chociaż w mniejszym stopniu niż chłopcy. Wszystko w myśl zasady, że mężczyźni są po to, aby walczyć w wojsku, a kobiety po to, aby rodzić tych mężczyzn.
Książka pokazuje jak w młodych ludziach zaszczepiony zostawał nazizm i nienawiść do innych osób i narodów. Przebywające w zamkniętym środowisku dzieci i młodzież, odseparowane od rodziny, przesiąkały tą ideologią. A wszystko po to, aby w przyszłości nie wahali się chwycić za broń, zabić, a nawet oddać życie ku chwale Rzeszy i samego Hitlera. Co ważne, musiały to być zdrowe i silne dzieci, za takie zaś uważane te, które były w stanie nauczyć się prostych, ale przydatnych czynności, takich jak np. zamiatanie ulicy. Wszystkie inne były usuwane ze społeczeństwa. Można w tym upatrywać początków machiny śmierci działającej podczas II wojny światowej. Zastanawiające jest to, ile dzieci poddanych takiemu wychowaniu wzięło w niej udział.

Gregor Ziemer był nauczycielem w jednej z amerykańskich szkół działających na terenie III Rzeszy. Pewnego dnia był świadkiem tego, jak niemieccy uczniowie terroryzują uczniów żydowskiego pochodzenia uczęszczających do tejże szkoły. Postanowił sprawdzić co stoi u podstaw takich przejawów nienawiści. Postarał się więc o pozwolenie na przyjrzeniu się wychowaniu małych Niemców,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka "Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki" to kolejna propozycja wydawnictwa Rebis prezentująca życiorys znaczącej postaci dla rozwoju polskiej kultury. Tym razem na przysłowiową tapetę został wzięty kultowy i można powiedzieć, że ponadczasowy, pan Franciszek Pieczka.
Kolejne rozdziały prowadzą nas przez poszczególne etapy jego długiego i ciekawego życia. Życia, które rozpoczęło się na Górnym Śląsku, we wsi Godów położonej nieopodal Wodzisławia Śląskiego. Z książki wyłania się obraz małego łobuza, który od najmłodszych lat lubił psocić, ale też jest zafascynowany teatrem i rodzącą się kinematografią.
Franciszek wywodził się z rodziny o górniczych tradycjach, toteż dla rodziców było pewne, że chłopak pójdzie w ślady ojca. Nawet dostał się na studia z inżynierii górniczej na Politechnice Śląskiej. Szybko jednak odczuł, że to nie jego droga i postanowił zdawać na aktorstwo. Kiedy powiedział o tym w domu usłyszał serię przekleństw, w tym tytułowe "ty pieronie". Jak miało się potem okazać, była to bardzo dobra decyzja.
Autorka książki wnikliwie przygląda się życiorysowi, a w szczególności karierze scenicznej i telewizyjnej pana Franciszka Pieczki. Wszystko umieściła w rozdziałach, które obrazują jego współpracę z poszczególnymi reżyserami. Ostatnie rozdziały prezentują jego życie już po zakończeniu kariery aktorskiej. Przez taki układ często wraca się do jakiegoś etapu w historii. Dopiero w rozdziałach wszystko zostało uporządkowane w kolejności chronologicznej. Można w nich wyczytać zarówno o tych bardziej znanych, jak i o tych mniej znanych jego rolach. Uzupełnieniem są fotografie z planu i życia codziennego aktora oraz fragmenty wywiadów z nim samym, jak i z osobami, które miały okazję z nim współpracować. Niemal wszyscy wypowiadali się o nim z szacunkiem i w pozytywny sposób. Bardzo mi się spodobało stwierdzenie reżysera Jana Jakuba Komasy, który też współpracował z wielkim aktorem, że "miarą bezinteresowności i życzliwości powinna być jedna pieczka".
Książka "Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki" zaczęła powstawać jeszcze za życia aktora. Kiedy jej autorka zadzwoniła do niego z prośbą o wywiad do niej, miał powiedzieć: "Po co, jedna książka już była (...) Dlaczego chce pani pisać o takim starym człowieku jak ja? Czy to ma sens? (...) Wielkie słowa, zawstydza mnie pani...". Widać w tym niezwykłą skromność i pokorę, które tak często były podkreślane w wywiadach, dwie cechy charakterystyczne dla pana Pieczki. Nie zdążyła jednak przeprowadzić tego wywiadu. Szkoda. Sama książka jest jednak chętnie czytana przez ludzi w różnym wieku, co oznacza, że Franciszek Pieczka budzi zainteresowanie i wśród starszych i wśród młodszych.

Książka "Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki" to kolejna propozycja wydawnictwa Rebis prezentująca życiorys znaczącej postaci dla rozwoju polskiej kultury. Tym razem na przysłowiową tapetę został wzięty kultowy i można powiedzieć, że ponadczasowy, pan Franciszek Pieczka.
Kolejne rozdziały prowadzą nas przez poszczególne etapy jego długiego i ciekawego życia. Życia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Akcja książki zaczyna się tuż po śmierci Bolesława Chrobrego w 1025 roku i trwa do 1034 roku. Głównym bohaterem pozycji jest władca z dynastii Piastów, Mieszko II, który jest z jednej strony przedstawiony jako człowiek wszechstronnie wykształcony i światły, a z drugiej strony jako ktoś, kto ma trudności w zjednywaniu i pozyskiwaniu ludzi, jako człowiek zbyt łagodnego i pobłażliwego. Jako główny powód upadku potęgi państwa zbudowanego przez jego poprzednika, Bolesława Chrobrego, zostaje podany konflikt Mieszka z jego braćmi - Bezprymem oraz Ottonem, jak też decyzja o przekazaniu praw do tronu swojemu nieślubnemu synowi, Bolkowi. To zaś było przyczyną jego konfliktu z żoną Rychezą. Po śmierci ojca Mieszko nie radzi sobie z władaniem ogromnym państwem. W dodatku zostaje zdradzony przez przyrodniego brata, Bezpryma, przez co wpada w coraz większe problemy. Nie jest jednak sam - w walce wspomaga go jego nieślubny syn, Bolko.
Książka, chociaż oparta na faktach historycznych, jest fikcją literacką. Wiele zawartych w niej wydarzeń mogło się zdarzyć. Jednak czy faktycznie miało miejsce - tego nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy. Tak samo nie dowiemy się, czy Mieszko II faktycznie miał syna imieniem Bolesław. Nie zachowały się bowiem ku temu żadne przesłanki, jednak tradycja chce, aby tak było.

Akcja książki zaczyna się tuż po śmierci Bolesława Chrobrego w 1025 roku i trwa do 1034 roku. Głównym bohaterem pozycji jest władca z dynastii Piastów, Mieszko II, który jest z jednej strony przedstawiony jako człowiek wszechstronnie wykształcony i światły, a z drugiej strony jako ktoś, kto ma trudności w zjednywaniu i pozyskiwaniu ludzi, jako człowiek zbyt łagodnego i...

więcej Pokaż mimo to