Almara

Profil użytkownika: Almara

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 3 tygodnie temu
352
Przeczytanych
książek
527
Książek
w biblioteczce
20
Opinii
415
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| 13 cytatów
Nie przyjmuję wszystkich zaproszeń.

Opinie


Na półkach: ,

Mam problem z tą pozycją, a nawet dwa. Jeden jest natury społecznej, bo nazwisko to znane i powszechnie lubiane, i trochę wstyd nie należeć do tego grona, kiwającego głową na znak aprobaty dla wspaniałości kunsztu pisarskiego Remarque’go. Drugi zaś, bardziej pasujący do klimatu powieści, natury finansowej, bo książek tego autora na swojej półce mam jeszcze dwa egzemplarze, a i za ten niemało wydałam w dobie – może nie tak wielkiej jak na kartach powieści, ale jednak odczuwalnej dla kieszeni – inflacji. Dobrze więc byłoby ten wydatek zrekompensować sobie myślą, że warto było.

I z jednej strony tak – zdecydowanie warto było i cieszę się z poznania zawartości ,,Czarnego obelisku’’, z drugiej jednak odczuwam pewne rozczarowanie, bo choć i sympatycznego humoru było tu sporo, i pióro Remarque’a zdecydowanie wysoką jakość prezentuje, a całość czyta się bardzo dobrze, to jakoś trochę… pusto w tej treści. Lub przynajmniej puściej niż się spodziewałam.

Śledzimy bowiem młodość dwudziestopięcioletniego mężczyzny, która niefortunnie wypadła na czasy absurdalnie dużej inflacji zaraz po tym, jak została zmaltretowana na froncie I wojny światowej, a za chwilę miała ją czekać dobitka w postaci II wojny, szykującej się już za horyzontem. W tym stanie zawieszenia, w którym nic nie wydaje się stałe, a za dewaluujące się pieniądze bardziej opłacalne jest regularne kupowanie alkoholu niż mieszkania, nasz bohater stara się odnaleźć jakiś sens życia, pytając o niego wszystkich napotkanych przez siebie ludzi. Jednak te egzystencjalne rozterki wydają się być raczej naiwne i infantylne, i ostatecznie do niczego konkretnego nie prowadzą oprócz długich i niejasnych poematów wypowiadanych przez naszego dzikiego filozofa po butelce żytniówki, co być może było zabiegiem celowym ze strony autora, jako że w odpowiedzi od swoich rozmówców Ludwik także uzyskuje głównie kpiny i szydercze uśmieszki.
Tak więc o sensie życia, cierpienia i celu ludzkości na tym padole łez za wiele czytelnik się nie dowie, pomimo że dialogi momentami sprawiają wrażenie jakby żywcem wzięte z Manna, w okrojonej formie. Pytanie jednak, czy czytelnik miał się czegokolwiek na temat egzystencji ludzkiej dowiadywać, poza faktem, że z książek niczego się o niej nie dowie, a może i generalnie nigdy się niczego o niej nie dowie, i sztuczka polega na zaakceptowaniu tego faktu?
Ostatecznie wszystkie te rozważania wydają się dość autentyczne w swej irytującej naiwności, a za wszystkim leży całkiem proste (ale nie mniej ważne!) pragnienie bliskości i strach przed przemijaniem, które chyba najczęściej kryją się głęboko za wszelkimi ideami ,,słusznych dróg życiowych’’.
Choć więc przedstawiany jest nam określony skrawek historii – i przedstawienie to jest godne uwagi – dylematy tu przedstawione mają charakter dość uniwersalny.
Któż bowiem w przedziale wiekowym 20 a 30 lat nie męczył siebie (oraz innych zapewne) pytaniami jak żyć, po co żyć i gdzie szukać swojej drogi, a odpowiedzi nie szukał w książkach, w używkach, w ascezie, w drugim człowieku, w ideach, w cynizmie lub w wierze (niepotrzebne skreślić w zależności od osobowości), wydając się sobie przy tym bardzo mądrym i światłym, a ostatecznie wywołując raczej spojrzenia pełne politowania u osobników, które ten przykry okres mają już za sobą?

Zmierzając jednak do końca tej recenzji, ,,Czarny obelisk’’ przeczytać warto pod warunkiem, że nie będzie się nastawiać na wysoce ambitną literaturę obfitującą w przemyślenia wywiercające dziurę w głowie dniami i nocami, a raczej wysoko jakościową rozrywkę, dającą jakiś wgląd w życie i perspektywę (w gruncie rzeczy chyba nie tak odmienną od naszej pod wieloma względami) ludzi, żyjących w dwudziestoleciu międzywojennym na terenach Niemiec, co też przecież warte jest znajomości.
Jednak nadal moim zarzutem będzie, że książka ta mogłaby być o połowę krótsza. Druga jej połowa właściwie nie różni się niczym szczególnym od pierwszej połowy, a całość treści jest trochę zbyt bardzo wypełniona zapychaczami, choć pewnie dla zwolenników zatracania się w powieści będzie to gratka.
Ocenę swoją jednak podwyższę za autentyczność uczuć.

Mam problem z tą pozycją, a nawet dwa. Jeden jest natury społecznej, bo nazwisko to znane i powszechnie lubiane, i trochę wstyd nie należeć do tego grona, kiwającego głową na znak aprobaty dla wspaniałości kunsztu pisarskiego Remarque’go. Drugi zaś, bardziej pasujący do klimatu powieści, natury finansowej, bo książek tego autora na swojej półce mam jeszcze dwa egzemplarze,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czym jest człowieczeństwo i czy można je utracić? To pytanie, będące niewyczerpanym źródłem pytań dla myślicieli wszelakiego rodzaju, jawi się jako całkiem proste i oczywiste dla głównego bohatera ,,Zatracenia’’ – w jego oczach nie tylko można je utracić, co on sam jest tego przykładem. Przykładem utraty człowieczeństwa. A właściwie przykładem wrodzonego braku tego człowieczeństwa. Tym bardziej można zadać sobie pytanie, czy jest możliwa utrata tej niejasnej właściwości w przypadku kogoś, kto człowiekiem nigdy nie był?

Historie, których protagonista przyznaje się do własnej wadliwości lub też chce opisać swój rzekomy upadek, są specyficzne. Samobiczowanie często już na wstępie wywołuje u odbiorcy empatię i chęć odnalezienia w bohaterze tych cech jednak pozytywnych, które zadawałyby kłam surowej samoocenie protagonisty, a przynajmniej do momentu, w którym nie wywołuje irytacji wiecznie użalającą się postacią, z którą trzeba spędzić najbliższe kilkaset stron. Sam upadek również nie wydaje się zazwyczaj szczególnie spektakularny, a raczej mocno wyolbrzymiony na potrzeby patosu tak przydatnego tego typu opowieściom. I mogłoby się wydawać, że powieść Osamu Dazai spełni wszystkie te punkty. Tymczasem nie spełnia żadnego. Chociaż spowiadający się ze swojego życia Yozo użala się nad sobą już od pierwszych stron – i konsekwentnie będzie to robił przez ponad 100 następnych – czytelnik nie odczuwa irytacji. Być może zawdzięczamy ten efekt pewną samoświadomością, jaką odznacza się główny bohater, który choć ogarnięty chronicznym lękiem i melancholią, ma jednak gdzieś tam świadomość, że jego uczucia nie są spowodowane wyłącznie złowieszczą naturą świata samego w sobie, lecz źródło ich leży raczej w jego własnym umyśle.
W żadnym razie jednak nie jest to równoznaczne z łatwością, z jaką moglibyśmy współczuć głównemu bohaterowi, dzięki czemu moglibyśmy wejść w rolę adwokata broniącego swojego klienta przed samym sobą lub też kapłana wypowiadającego zbawienne sformułowanie: jest ci przebaczone. Bo choć sama lękliwość nie jest przecież cechą, w której upatrywalibyśmy się winy, jest nią inna cecha, która nierzadko chadza w parze ze strachem: bierność. Skrajna – i co gorsze w tym przypadku – niewytłumaczalna bierność. W powieści ,,Zatracenie’’ nie zadziwia już nawet sama neurotyczność Yozo, co raczej jego całkowite poddanie się własnej naturze. W ani jednej chwili bowiem nie następuje z jego strony choćby próba walki z własną słabością. On zwyczajnie bezwolnie jej ulega, podobnie jak ulega wszystkim ludziom, których spotyka, wszystkim sytuacjom, wszystkim impulsom. Trudno określić, co jest przyczyną tak pasywnej postawy. Zupełnie jakby w jego naturze tkwił jakiś instynktowny wręcz nihilizm, nie potrzebujący do zaistnienia żadnego intelektualnego uzasadnienia ani wcześniej podjętej decyzji, jak to często zdawało mi się mieć miejsce u zachodnich intelektualistów. Nie, jego wewnętrzny brak jakiejkolwiek celowości, jego wrodzona amoralność, po prostu j e s t.

Ostatecznie więc doprowadza go to do tytułowego zatracenia, ponieważ Yozo zaczyna stopniowo gnić.

Gnić emocjonalnie – pozwalając swoim emocjom w coraz większym stopniu go pożerać, dając im się całkowicie skonsumować staje się powoli jedynie kłębkiem reakcji na bodźce.
Gnić intelektualnie – bo choć sam przyznał, że wykazywał pewne uzdolnienia za młodu, skutecznie je rozpuścił w ogromnych dawkach alkoholu – potem również morfiny – które wlewał w siebie w konsekwencji swojej zaniedbanej sfery emocjonalnej.
Gnić moralnie – kiedy przyzwala na czyn ohydny, niezdolny do interwencji, choć nic nie stało na przeszkodzie oprócz jego własnego strachu, którego nie potrafił opanować.

I nawet sam Yozo nie szuka dla siebie usprawiedliwienia. Jest świadomy własnej słabości i wie, że właśnie ta świadomość czyni go winnym.

Śledząc ten dość skąpo opisany przez autora życiorys młodego mężczyzny odczuwam pewne rozdarcie. Z jednej strony chciałabym współczuć głównemu bohaterowi umysłu, z jakim się narodził, każącego mu wypatrywać niebezpieczeństwa w najdrobniejszych detalach otoczenia i uniemożliwiającego tym samym prośbę o jakąkolwiek pomoc. W jakimś sensie może go nawet rozumiem. Z drugiej jednak bardzo trudno było mi wykrzesać z siebie choćby odrobinę empatii, patrząc jak Yozo odczłowiecza się coraz bardziej przy jednoczesnej myśli, że działo się to jednak trochę na własne życzenie. Nie dlatego, bo przegrał walkę, lecz ponieważ żadnej walki nie chciał nawet podjąć.
Może jednak jest to mylne wrażenie? Może samooskarżająca narracja protagonisty jest zwyczajnie niebywale skuteczna we wmówieniu nam jego winy, z powodzeniem udaje mu się sprzedać nam swój własny obraz jako imitacji człowieka? W końcu musimy pamiętać, że wchodząc do głowy narratora, wkraczamy jednocześnie w rzeczywistość, w której wszystkich obserwuje największy Bóg-oskarżyciel, jakim jest drugi człowiek, a kara za zbrodnię dosięga wyłącznie ofiary tej zbrodni.

Nie ma happy endu. Książka ta jest dokładnie tym, na co wskazuje tytuł – opowieścią o człowieku, który panicznie bojąc się ludzkich upiorów, sam ostatecznie stał się jednym z nich.

Czym jest człowieczeństwo i czy można je utracić? To pytanie, będące niewyczerpanym źródłem pytań dla myślicieli wszelakiego rodzaju, jawi się jako całkiem proste i oczywiste dla głównego bohatera ,,Zatracenia’’ – w jego oczach nie tylko można je utracić, co on sam jest tego przykładem. Przykładem utraty człowieczeństwa. A właściwie przykładem wrodzonego braku tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Miłość’’ i ,,Fromm’’ czyli jedno z najpopularniejszych haseł w zestawieniu z jednym z najpopularniejszych myślicieli ostatniego stulecia – czy mogło coś pójść nie tak? Jak się okazuje – całkiem sporo.

Już na samym wstępie przedstawione jest nam wytłumaczenie tytułu tej książeczki. Fromm uważa miłość za sztukę, ale tutaj od razu warto zaznaczyć, że samą sztukę utożsamia z rzemiosłem, tak więc miłość jest przede wszystkim rzemiosłem – ciężką, zdyscyplinowaną i rutynową pracą mającą udoskonalić czyjeś zdolności samej miłości. I właściwie na tym moglibyśmy zakończyć podsumowanie ogólnego przesłania tej pozycji, ale to, co zadziało się później, nie może tak po prostu przejść pod moim okiem bez żadnego komentarza.

Pozycja ta dzieli się na 3 rozdziały: w pierwszym Fromm omawia różne rodzaje miłości, w drugim krytykuje formę tego uczucia w zachodniej kulturze, trzeci zaś pozostawia na parę uwag ,,praktycznych’’.
Najdłuższym z nich jest rozdział poświęcony różnym odsłonom miłości, nie jest to jednak równoznaczne z proporcjonalnie treściwym charakterem, ponieważ omówienie to jest niesamowicie wręcz skąpe, zdawkowe i – mówiąc wprost – potraktowane po macoszemu. Dowiadujemy się z niego tyle, iż miłość macierzyńska jest bezwarunkowa, romantyczna idealistyczna, a w stosunku do Boga wynika z egzystencjalnej samotności. Całą resztę tego rozdziału autor poświęca na przedstawienie swoich pozostałych – losowych mniej lub bardziej – przemyśleń o miłości, które następnie uzasadnia: wierszami, marudzeniem o krwiożerczym kapitalizmie, który pożera ludzkie dusze, oraz paroma kulawymi metaforami. Niestety, Fromm nie poprzestaje na szczuciu czytelnika absurdem w tym miejscu, lecz postanawia rozwijać go dalej i tak też dość szybko objawia nam się główny aksjomat tego dzieła: Prawdziwą i Jedyną Miłością jest Miłość do całej ludzkości. Jakiekolwiek uczucie do ograniczonej ilości osób tak naprawdę miłością żadną nie jest, jest pseudomiłością, jest fałszem i ułudą, zaś prawdziwie dojrzałą postawą powinno być nieustanne dążenie ku odczuwaniu ciepła i życzliwości wobec wszystkich istot ludzkich bez wyjątku, jako że:

,,Wszyscy jesteśmy częścią Jedności; jesteśmy Jednością’’ [cytat dosłowny].

A, i skoro już jesteśmy przy tym uroczym cytacie, radzę przyzwyczajać się do haseł takich jak: ,,Jedność’’, ,,Dusza’’, ,,Wolność’’ itp. Fromm je uwielbia. Co prawda żadnego z tych enigmatycznych sloganów nie tłumaczy w sposób jasny i konkretny – ani w ogóle w jakikolwiek – ale nie przeszkadza mu to w stosowaniu ich jako ostatecznego wytłumaczenia każdego postawionego przez siebie twierdzenia.
Wracając jednak do tematu: dogmaty są, jakie są – trudno z nimi polemizować, więc w ich obliczu nie pozostaje nic innego, jak entuzjastyczne przyklaśnięcie lub pokiwanie głową z dezaprobatą. Można też, co prawda, wytoczyć ciężką artylerię dowodów empirycznych na przykład, jednak taka alternatywa oznaczałaby już wojnę, której nie za bardzo chce mi się tutaj prowadzić, dlatego macham ręką na słuszność samego dogmatu, a skupię się wyłącznie na niezgodności Fromma z własnymi aksjomatami, czy też może niechlujstwie skutkującym wydaniem czegoś niekompletnego i byle jakiego.
Fromm bowiem wychodząc z takiego, a nie innego, założenia, powinien chyba konsekwentnie całkowicie odrzucić wszelkie rodzaje miłości oparte na kochaniu wyłącznie jednej osoby, prawda? A czy to robi? W żadnym razie, za to wartościuje każdy z typów kochania pod kątem ich ,,prawdziwości’’ i ,,dojrzałości’’, dzięki czemu dowiadujemy się, że przeciętna miłość macierzyńska stoi trochę wyżej niż przeciętna miłość romantyczna, zaś miłość romantyczna heteroseksualna jest prawdziwsza od tej homoseksualnej, a miłość ludzi (przypominam: pojedynczych ludzi) bazująca na wartościach bliskich autorowi jest zdrowsza niż ta, której fundamentem są dowolne inne wartości. Nie wiem, czemu miał służyć ten zabieg, bo ma on w sobie tyleż sensu, ile stwierdzenie: ,,truskawki kategorycznie nie można zaliczyć do orzechów, jako że jej definicja jest niezgodna z definicją orzechu, jednakże i tak jest ona orzechem bardziej niż jest nim malina’’.
Podobnie pojąć nie potrafię zasadności kładzenia tak dużego nacisku na różnice pomiędzy dwoma – zawsze dwoma, bo Fromm zdaje się mieć jakieś szczególne upodobanie w dzieleniu wszystkiego na dwa – określonymi grupami społecznymi, których ,,antagonizm’’ jest traktowany jako niezbędny fundament danego rodzaju miłości, żeby mogła być ona Tą Jedyną Prawdziwą Miłością. Dlatego czytelnik notorycznie natyka się na kobiety i mężczyzn, ojców i matki, sadystów i masochistów, tych zdrowych, którzy wykazują ściśle określone cechy charakteru oraz tych niezdrowych, którzy tych cech nie wykazują. Bardzo dziwnie to wygląda w momencie, gdy zaraz obok Fromm stanowczo krytykuje tworzenie ,,sztucznych’’ podziałów przez kapitalizm, bo przecież jak już zostało powiedziane, wszyscy jesteśmy Jednością i do Jedności powinniśmy dążyć, skoro jesteśmy w posiadaniu jednej Duszy i wykazujemy Jedną i tę samą Ludzką naturę, a wszystkie różnice tak naprawdę prawdziwe nie są.
Co więcej – autor zaleca u n i k a ć ludzi ,,toksycznych’’, tj. wykazujących cechy ,,patologiczne’’. Przyznam, że jest dla mnie pewną zagadką, w jaki sposób godzi się to z Frommowymi fundamentami miłości, to jest: poznaniem, poszanowaniem, troską oraz odpowiedzialnością, i niestety zagadką pozostanie, bo autor nie raczył rozjaśnić tego aspektu. Najwyraźniej całkiem oczywiste było dla niego, że ,,kochać całą ludzkość’’ oznacza inaczej ,,kochać tych, którzy są mi przychylni.’’ No cóż.
Generalnie rzecz biorąc wiele wskazuje na to, że niemiecki psycholog albo nie docenił spektrum różnorodności, jakie potrafi przyjąć owa ludzka natura, albo uległ myśleniu życzeniowemu, co jest całkiem prawdopodobne patrząc na całokształt tej książeczki.
Bo Fromm generalnie bardzo wspiera różnorodność. Mówi bardzo wiele mądrych słów o niemożliwości kochania drugiej osoby bez jednoczesnego poznania pełnego blasku jej indywidualizmu, i o akceptacji tego indywidualizmu, i tak dalej, i tak dalej… Ale co z tego, skoro szybko dowiadujemy się, że i tak istnieje tylko jeden właściwy profil osobowości zdrowego człowieka, a wszystkie inne to zaburzenia, które należy naprostować (oczywiście w imię miłości). Fromm życzyłby sobie świata, w którym wszyscy wykazywaliby identyczną różnorodność dobra, szlachetności i altruizmu, bez jakichkolwiek egoistycznych potrzeb, a w związku z tym i miłość czyniliby jako akt czysto altruistycznego dawania i nie oczekiwania w zamian żadnego wynagrodzenia w takiej czy innej formie. Jest to dla mnie kolejna ciekawostka, bo jak inaczej nazwać chęć uzyskania spokoju, szczęścia czy zdrowia psychicznego, które Fromm proponuje w zamian za zdyscyplinowane podążanie ścieżką swojej wizji miłości doskonałej, jeśli nie właśnie pragnieniem nagrody?

Czy to oznacza, że Sztuka Miłości nie zawiera w sobie żadnych pozytywów? Nie do końca, ale nawet jeśli pojawiają się ciekawsze myśli, nie przynoszą one żadnej satysfakcji, jako że albo stanowią one truizmy nad truizmami, albo przyjmują formę samotnie porzuconych pojedynczych zdań, które nijak nie zostają rozwinięte czy uzasadnione (jak zresztą wszystko w tej książce). A więc ponownie – albo ktoś entuzjastyczne przyklaśnie temu, z czym i tak od dawna się zgadzał, albo pokiwa głową z dezaprobatą, bo reprezentuje przeciwne stanowisko.
Bo tytan intelektu raczej nie jest potrzeby, żeby stwierdzić, że na samej namiętności jałowe jest budowanie długotrwałych związków, dziecku przydałby się zdrowy dom, żeby mogło zdrowo dojrzewać, a miłość powinna bazować na trosce i szacunku, zamiast na okrucieństwie i ranieniu. Poglądy te od dawien dawna funkcjonowały w naszej kulturze, ale zawsze znamienne było dla nich to, że ciągłe ich powtarzanie nie przemieniło jeszcze nigdy rzeczywistości w miodową utopię.

Dwóch ostatnich rozdziałów nie będę omawiać, bo nie zawierają niczego, nad czym można się pochylić. Oba są króciutkie i jeden jest po prostu kontynuacją marudzenia na krwiożerczy kapitalizm z bonusowym dodatkiem marudzenia na Freuda, w drugim zaś Erich Fromm przyznaje otwarcie, że nie jest w stanie udzielić żadnych praktycznych wskazówek dotyczących sztuki kochania. To plus dla autora, że przynajmniej do swojego braku pragmatyzmu się przyznał, aczkolwiek w żaden sposób nie zmienia to faktu bezcelowości tej pozycji. Jako dzieło naukowe się nie sprawdza, bo poparcia swoich przemyśleń owocami nauki generalnie tutaj nie ma, w roli poradnika bezużyteczny, a i w kategoriach filozofii też nie najlepiej, bo za płytko i zbyt wtórnie wobec innych popularnych koncepcji, natomiast żadnej spójnej syntezy wszystkiego, co nam znane, również nie oferuje.
,,Sztuka miłości’’ to taka nowoczesna ,,Uczta’’, ale pozbawiona oryginalności i przynajmniej prób dowodzenia swoich twierdzeń.

Cóż mi więc pozostało do powiedzenia w słowach podsumowania? Zabawiając się chwilowo terminologią Fromma mogę rzec, iż po moim iście ojcowskim łajaniu, jakie zaprezentowałam w większej części tej opinii, na koniec pozostało mi już tylko spojrzeć litościwie matczynym okiem na to pocieszne, acz na wskroś niedojrzałe dziecię spod ręki niemieckiego myśliciela zrodzone.

,,Miłość’’ i ,,Fromm’’ czyli jedno z najpopularniejszych haseł w zestawieniu z jednym z najpopularniejszych myślicieli ostatniego stulecia – czy mogło coś pójść nie tak? Jak się okazuje – całkiem sporo.

Już na samym wstępie przedstawione jest nam wytłumaczenie tytułu tej książeczki. Fromm uważa miłość za sztukę, ale tutaj od razu warto zaznaczyć, że samą sztukę utożsamia...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Almara

z ostatnich 3 m-cy
Almara
2024-03-20 18:44:06
Almara ocenił książkę Wstęp do psychoanalizy na
4 / 10
2024-03-20 18:44:06
Almara ocenił książkę Wstęp do psychoanalizy na
4 / 10
Wstęp do psychoanalizy Sigmund Freud
Średnia ocena:
6.6 / 10
1340 ocen
Almara
2024-02-20 21:32:45
Almara ocenił książkę Stulecie chirurgów na
9 / 10
2024-02-20 21:32:45
Almara ocenił książkę Stulecie chirurgów na
9 / 10
Stulecie chirurgów Jürgen Thorwald
Cykl: Stulecie chirurgów (tom 1)
Średnia ocena:
8.1 / 10
4801 ocen

ulubieni autorzy [3]

H.P. Lovecraft
Ocena książek:
7,2 / 10
133 książki
11 cykli
Pisze książki z:
1757 fanów
Tadeusz Boy-Żeleński
Ocena książek:
7,4 / 10
81 książek
2 cykle
167 fanów
Emily Dickinson
Ocena książek:
7,9 / 10
35 książek
2 cykle
Pisze książki z:
149 fanów

Ulubione

Oscar Wilde Portret Doriana Graya Zobacz więcej
William Shakespeare Romeo i Julia Zobacz więcej
Michaił Bułhakow Mistrz i Małgorzata Zobacz więcej
David Mitchell Atlas chmur Zobacz więcej
David Mitchell Atlas chmur Zobacz więcej
John Marsden W pułapce nocy Zobacz więcej
Stanisław Ignacy Witkiewicz Nienasycenie Zobacz więcej
Olga Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny Zobacz więcej
Georges Perec Człowiek, który śpi Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Hermann Hesse Wilk stepowy Zobacz więcej
Lian Hearn Kwiat śliwy, mroczny cień Zobacz więcej
Albert Wass Czarownica z Funtinel Zobacz więcej
Hannah Kent Skazana Zobacz więcej
Witold Gombrowicz - Zobacz więcej
Albert Camus Upadek Zobacz więcej
Salman Rushdie Szatańskie wersety Zobacz więcej
Salman Rushdie Szatańskie wersety Zobacz więcej
Salman Rushdie Szatańskie wersety Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
352
książki
Średnio w roku
przeczytane
19
książek
Opinie były
pomocne
415
razy
W sumie
wystawione
296
ocen ze średnią 6,1

Spędzone
na czytaniu
1 996
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
18
minut
W sumie
dodane
13
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]