-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant15
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać419
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2024-03-20
2023-11-23
2023-09-10
2023-09-10
2023-06-20
2023-06-20
2023-06-20
2022-12-15
2022-11-25
2022-11-25
2022-10-01
2022-10-01
2022-07-17
2022-07-07
2022-06-16
2022-06-16
Czym jest człowieczeństwo i czy można je utracić? To pytanie, będące niewyczerpanym źródłem pytań dla myślicieli wszelakiego rodzaju, jawi się jako całkiem proste i oczywiste dla głównego bohatera ,,Zatracenia’’ – w jego oczach nie tylko można je utracić, co on sam jest tego przykładem. Przykładem utraty człowieczeństwa. A właściwie przykładem wrodzonego braku tego człowieczeństwa. Tym bardziej można zadać sobie pytanie, czy jest możliwa utrata tej niejasnej właściwości w przypadku kogoś, kto człowiekiem nigdy nie był?
Historie, których protagonista przyznaje się do własnej wadliwości lub też chce opisać swój rzekomy upadek, są specyficzne. Samobiczowanie często już na wstępie wywołuje u odbiorcy empatię i chęć odnalezienia w bohaterze tych cech jednak pozytywnych, które zadawałyby kłam surowej samoocenie protagonisty, a przynajmniej do momentu, w którym nie wywołuje irytacji wiecznie użalającą się postacią, z którą trzeba spędzić najbliższe kilkaset stron. Sam upadek również nie wydaje się zazwyczaj szczególnie spektakularny, a raczej mocno wyolbrzymiony na potrzeby patosu tak przydatnego tego typu opowieściom. I mogłoby się wydawać, że powieść Osamu Dazai spełni wszystkie te punkty. Tymczasem nie spełnia żadnego. Chociaż spowiadający się ze swojego życia Yozo użala się nad sobą już od pierwszych stron – i konsekwentnie będzie to robił przez ponad 100 następnych – czytelnik nie odczuwa irytacji. Być może zawdzięczamy ten efekt pewną samoświadomością, jaką odznacza się główny bohater, który choć ogarnięty chronicznym lękiem i melancholią, ma jednak gdzieś tam świadomość, że jego uczucia nie są spowodowane wyłącznie złowieszczą naturą świata samego w sobie, lecz źródło ich leży raczej w jego własnym umyśle.
W żadnym razie jednak nie jest to równoznaczne z łatwością, z jaką moglibyśmy współczuć głównemu bohaterowi, dzięki czemu moglibyśmy wejść w rolę adwokata broniącego swojego klienta przed samym sobą lub też kapłana wypowiadającego zbawienne sformułowanie: jest ci przebaczone. Bo choć sama lękliwość nie jest przecież cechą, w której upatrywalibyśmy się winy, jest nią inna cecha, która nierzadko chadza w parze ze strachem: bierność. Skrajna – i co gorsze w tym przypadku – niewytłumaczalna bierność. W powieści ,,Zatracenie’’ nie zadziwia już nawet sama neurotyczność Yozo, co raczej jego całkowite poddanie się własnej naturze. W ani jednej chwili bowiem nie następuje z jego strony choćby próba walki z własną słabością. On zwyczajnie bezwolnie jej ulega, podobnie jak ulega wszystkim ludziom, których spotyka, wszystkim sytuacjom, wszystkim impulsom. Trudno określić, co jest przyczyną tak pasywnej postawy. Zupełnie jakby w jego naturze tkwił jakiś instynktowny wręcz nihilizm, nie potrzebujący do zaistnienia żadnego intelektualnego uzasadnienia ani wcześniej podjętej decyzji, jak to często zdawało mi się mieć miejsce u zachodnich intelektualistów. Nie, jego wewnętrzny brak jakiejkolwiek celowości, jego wrodzona amoralność, po prostu j e s t.
Ostatecznie więc doprowadza go to do tytułowego zatracenia, ponieważ Yozo zaczyna stopniowo gnić.
Gnić emocjonalnie – pozwalając swoim emocjom w coraz większym stopniu go pożerać, dając im się całkowicie skonsumować staje się powoli jedynie kłębkiem reakcji na bodźce.
Gnić intelektualnie – bo choć sam przyznał, że wykazywał pewne uzdolnienia za młodu, skutecznie je rozpuścił w ogromnych dawkach alkoholu – potem również morfiny – które wlewał w siebie w konsekwencji swojej zaniedbanej sfery emocjonalnej.
Gnić moralnie – kiedy przyzwala na czyn ohydny, niezdolny do interwencji, choć nic nie stało na przeszkodzie oprócz jego własnego strachu, którego nie potrafił opanować.
I nawet sam Yozo nie szuka dla siebie usprawiedliwienia. Jest świadomy własnej słabości i wie, że właśnie ta świadomość czyni go winnym.
Śledząc ten dość skąpo opisany przez autora życiorys młodego mężczyzny odczuwam pewne rozdarcie. Z jednej strony chciałabym współczuć głównemu bohaterowi umysłu, z jakim się narodził, każącego mu wypatrywać niebezpieczeństwa w najdrobniejszych detalach otoczenia i uniemożliwiającego tym samym prośbę o jakąkolwiek pomoc. W jakimś sensie może go nawet rozumiem. Z drugiej jednak bardzo trudno było mi wykrzesać z siebie choćby odrobinę empatii, patrząc jak Yozo odczłowiecza się coraz bardziej przy jednoczesnej myśli, że działo się to jednak trochę na własne życzenie. Nie dlatego, bo przegrał walkę, lecz ponieważ żadnej walki nie chciał nawet podjąć.
Może jednak jest to mylne wrażenie? Może samooskarżająca narracja protagonisty jest zwyczajnie niebywale skuteczna we wmówieniu nam jego winy, z powodzeniem udaje mu się sprzedać nam swój własny obraz jako imitacji człowieka? W końcu musimy pamiętać, że wchodząc do głowy narratora, wkraczamy jednocześnie w rzeczywistość, w której wszystkich obserwuje największy Bóg-oskarżyciel, jakim jest drugi człowiek, a kara za zbrodnię dosięga wyłącznie ofiary tej zbrodni.
Nie ma happy endu. Książka ta jest dokładnie tym, na co wskazuje tytuł – opowieścią o człowieku, który panicznie bojąc się ludzkich upiorów, sam ostatecznie stał się jednym z nich.
Czym jest człowieczeństwo i czy można je utracić? To pytanie, będące niewyczerpanym źródłem pytań dla myślicieli wszelakiego rodzaju, jawi się jako całkiem proste i oczywiste dla głównego bohatera ,,Zatracenia’’ – w jego oczach nie tylko można je utracić, co on sam jest tego przykładem. Przykładem utraty człowieczeństwa. A właściwie przykładem wrodzonego braku tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-06
2022-05-05
2020-10-23
Mam problem z tą pozycją, a nawet dwa. Jeden jest natury społecznej, bo nazwisko to znane i powszechnie lubiane, i trochę wstyd nie należeć do tego grona, kiwającego głową na znak aprobaty dla wspaniałości kunsztu pisarskiego Remarque’go. Drugi zaś, bardziej pasujący do klimatu powieści, natury finansowej, bo książek tego autora na swojej półce mam jeszcze dwa egzemplarze, a i za ten niemało wydałam w dobie – może nie tak wielkiej jak na kartach powieści, ale jednak odczuwalnej dla kieszeni – inflacji. Dobrze więc byłoby ten wydatek zrekompensować sobie myślą, że warto było.
I z jednej strony tak – zdecydowanie warto było i cieszę się z poznania zawartości ,,Czarnego obelisku’’, z drugiej jednak odczuwam pewne rozczarowanie, bo choć i sympatycznego humoru było tu sporo, i pióro Remarque’a zdecydowanie wysoką jakość prezentuje, a całość czyta się bardzo dobrze, to jakoś trochę… pusto w tej treści. Lub przynajmniej puściej niż się spodziewałam.
Śledzimy bowiem młodość dwudziestopięcioletniego mężczyzny, która niefortunnie wypadła na czasy absurdalnie dużej inflacji zaraz po tym, jak została zmaltretowana na froncie I wojny światowej, a za chwilę miała ją czekać dobitka w postaci II wojny, szykującej się już za horyzontem. W tym stanie zawieszenia, w którym nic nie wydaje się stałe, a za dewaluujące się pieniądze bardziej opłacalne jest regularne kupowanie alkoholu niż mieszkania, nasz bohater stara się odnaleźć jakiś sens życia, pytając o niego wszystkich napotkanych przez siebie ludzi. Jednak te egzystencjalne rozterki wydają się być raczej naiwne i infantylne, i ostatecznie do niczego konkretnego nie prowadzą oprócz długich i niejasnych poematów wypowiadanych przez naszego dzikiego filozofa po butelce żytniówki, co być może było zabiegiem celowym ze strony autora, jako że w odpowiedzi od swoich rozmówców Ludwik także uzyskuje głównie kpiny i szydercze uśmieszki.
Tak więc o sensie życia, cierpienia i celu ludzkości na tym padole łez za wiele czytelnik się nie dowie, pomimo że dialogi momentami sprawiają wrażenie jakby żywcem wzięte z Manna, w okrojonej formie. Pytanie jednak, czy czytelnik miał się czegokolwiek na temat egzystencji ludzkiej dowiadywać, poza faktem, że z książek niczego się o niej nie dowie, a może i generalnie nigdy się niczego o niej nie dowie, i sztuczka polega na zaakceptowaniu tego faktu?
Ostatecznie wszystkie te rozważania wydają się dość autentyczne w swej irytującej naiwności, a za wszystkim leży całkiem proste (ale nie mniej ważne!) pragnienie bliskości i strach przed przemijaniem, które chyba najczęściej kryją się głęboko za wszelkimi ideami ,,słusznych dróg życiowych’’.
Choć więc przedstawiany jest nam określony skrawek historii – i przedstawienie to jest godne uwagi – dylematy tu przedstawione mają charakter dość uniwersalny.
Któż bowiem w przedziale wiekowym 20 a 30 lat nie męczył siebie (oraz innych zapewne) pytaniami jak żyć, po co żyć i gdzie szukać swojej drogi, a odpowiedzi nie szukał w książkach, w używkach, w ascezie, w drugim człowieku, w ideach, w cynizmie lub w wierze (niepotrzebne skreślić w zależności od osobowości), wydając się sobie przy tym bardzo mądrym i światłym, a ostatecznie wywołując raczej spojrzenia pełne politowania u osobników, które ten przykry okres mają już za sobą?
Zmierzając jednak do końca tej recenzji, ,,Czarny obelisk’’ przeczytać warto pod warunkiem, że nie będzie się nastawiać na wysoce ambitną literaturę obfitującą w przemyślenia wywiercające dziurę w głowie dniami i nocami, a raczej wysoko jakościową rozrywkę, dającą jakiś wgląd w życie i perspektywę (w gruncie rzeczy chyba nie tak odmienną od naszej pod wieloma względami) ludzi, żyjących w dwudziestoleciu międzywojennym na terenach Niemiec, co też przecież warte jest znajomości.
Jednak nadal moim zarzutem będzie, że książka ta mogłaby być o połowę krótsza. Druga jej połowa właściwie nie różni się niczym szczególnym od pierwszej połowy, a całość treści jest trochę zbyt bardzo wypełniona zapychaczami, choć pewnie dla zwolenników zatracania się w powieści będzie to gratka.
Ocenę swoją jednak podwyższę za autentyczność uczuć.
Mam problem z tą pozycją, a nawet dwa. Jeden jest natury społecznej, bo nazwisko to znane i powszechnie lubiane, i trochę wstyd nie należeć do tego grona, kiwającego głową na znak aprobaty dla wspaniałości kunsztu pisarskiego Remarque’go. Drugi zaś, bardziej pasujący do klimatu powieści, natury finansowej, bo książek tego autora na swojej półce mam jeszcze dwa egzemplarze,...
więcej Pokaż mimo to