Biblioteczka
2007
Pierwszy raz usłyszałem o tej książce oglądając video z jakiegoś spotkania autorskie. Od razu mnie odrzuciło z uwagi na fakt, że panowie Majewski i Loranty rozmawiali ze sobą a nie z publicznością, w dodatku w szczeniacki sposób podniecając się wątkami związanymi z agencją towarzyską. W końcu jednak sięgnąłem po tę książkę i nie zawiodłem się.
Zwykle bohater tego typu wywiadów nie daje rady uniknąć pokusy do przechwałek w stylu „co to nie ja, gdzie to nie ja, z kim to ja wódki nie piłem”. W przypadku Lorantego jest inaczej: potrafi on opisywać zarówno swoje sukcesy jak i porażki, nigdy nie próbuje zgarnąć dla siebie całej glorii lub zwalić winę na osoby trzecie. Potrafi szczerze mówić o wpadkach i niedociągnięciach dotyczących poszczególnych akcji. Ma również wyrobione zdanie na temat struktury organizacyjnej w Policji i nie ogranicza się tutaj do rytualnych jęków na zbyt wysokie zarobki stołkowych z KWP i KGP. Majewski był świeżakiem gdy robił ten wywiad rzekę, ale wypadł całkiem dobrze. Wątki, zwłaszcza od strony kryminalistycznej, były eksploatowane dość wyczerpująco.
Najlepsza książka w tym gatunku, z pewnością lepsza niż obecnie reklamowane głodne kawałki gangstera „Masy”.
Pierwszy raz usłyszałem o tej książce oglądając video z jakiegoś spotkania autorskie. Od razu mnie odrzuciło z uwagi na fakt, że panowie Majewski i Loranty rozmawiali ze sobą a nie z publicznością, w dodatku w szczeniacki sposób podniecając się wątkami związanymi z agencją towarzyską. W końcu jednak sięgnąłem po tę książkę i nie zawiodłem się.
Zwykle bohater tego typu...
Do pewnego momentu bardzo zabawna, zwłaszcza we fragmentach związanych z ubieraniem się, kąpielą czy wskazywaniem na rzekomy wyższy poziom cywilizacyjny u Sowietów przy jednoczesnym notorycznym odkrywaniu że burżuazja poprzebierała się za proletariat w postaci dozorców, drwali itp. :). Dwulicowość, serwilizm wobec silniejszych i traktowanie dobroci i życzliwości jako oznak słabości prawdziwe do bólu. Ostatecznie książka bardzo smutna, właśnie dlatego że w dużej części prawdziwa. Jedynym odstępstwem od rzeczywistości było chyba to, że tak naprawdę to oficerowie Armii Czerwonej nie byli aż tak wstrzemięźliwymi fajtłapami jak to ironicznie opisuje Piasecki.
Do pewnego momentu bardzo zabawna, zwłaszcza we fragmentach związanych z ubieraniem się, kąpielą czy wskazywaniem na rzekomy wyższy poziom cywilizacyjny u Sowietów przy jednoczesnym notorycznym odkrywaniu że burżuazja poprzebierała się za proletariat w postaci dozorców, drwali itp. :). Dwulicowość, serwilizm wobec silniejszych i traktowanie dobroci i życzliwości jako oznak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zdecydowanie jeden z najlepszych utworów Balzaca. Motyw magii, tak nietypowy dla autora, świadczy tylko o jego wszechstronności. Początkowo Balzakowskie opisy dzieł sztuki mogą znużyć. Jednak gdy zaczęła się już właściwa opowieść (początkowo w narracji Rafaela) czytałem jak zahipnotyzowany.
Obsesyjna, wyniszczająca miłość do kobiety bez serca, dążenie do szczęścia, chęć zachowania życia nawet jego kosztem - Balzac bierze to wszystko na warsztat i jak zwykle poddaje drobiazgowej i dającej do myślenia analizie.
Dla fanów całego cyklu "Komedii ludzkiej" nie bez znaczenia powinien być również fakt, że w "Jaszczurze" dość często przewija się jedna z istotniejszych postaci cyklu - Eugeniusz de Rastignac.
Jeśli ktoś lubi Balzaca to "Jaszczur" jest pozycją obowiązkową!
Zdecydowanie jeden z najlepszych utworów Balzaca. Motyw magii, tak nietypowy dla autora, świadczy tylko o jego wszechstronności. Początkowo Balzakowskie opisy dzieł sztuki mogą znużyć. Jednak gdy zaczęła się już właściwa opowieść (początkowo w narracji Rafaela) czytałem jak zahipnotyzowany.
Obsesyjna, wyniszczająca miłość do kobiety bez serca, dążenie do szczęścia, chęć...
W innym ze swoich dzieł Balzac pisał, iż "Szlachetność uczuć posunięta poza pewną granicę daje wyniki podobne co największe występki". Losy Ojca Goriot są dobitnym potwierdzeniem tych słów.
Bezwarunkowa lecz również bezgraniczna miłość jaką okazywał córkom nie rodzi nic dobrego zarówno dla niego jak i rozpuszczonych latorośli. Z obsesji jakie Balzac brał na swój warsztat z tą stykamy się chyba najczęściej w naszym codziennym życiu.
W innym ze swoich dzieł Balzac pisał, iż "Szlachetność uczuć posunięta poza pewną granicę daje wyniki podobne co największe występki". Losy Ojca Goriot są dobitnym potwierdzeniem tych słów.
Bezwarunkowa lecz również bezgraniczna miłość jaką okazywał córkom nie rodzi nic dobrego zarówno dla niego jak i rozpuszczonych latorośli. Z obsesji jakie Balzac brał na swój warsztat z...
Dla wielu zaletą tej książki będzie fakt, iż nie jest to ani traktat filozoficzny ani książka typowo naukowa. Dzięki temu czytelnik nie będzie musiał męczyć się z terminologią, w której czuje się niepewnie. Niestety, ta istotna zaleta jest zarazem największą słabością tej książki. Brak naukowej metodologii, a co za tym idzie nie wyjaśnienie co autor rozumie pod bardzo szerokim pojęciem „liberalizm” sprawia, że cały wywód przestaje być taki celny. Oczywiście z lektury można wywnioskować, że chodzi tu o liberalizm jako cały nurt w którym są zarówno libertarianie jak i liberałowie spod znaku Palikota czy amerykańskiej Partii Demokratycznej. Nawet takie całościowe ujęcie liberalizmu i wskazywania na jego liczne punkty styczne z socjalizmem całkiem nieźle się broni, jednak brak próby naukowego zdefiniowania pojęcia „liberalizm” sprawia, że niejeden czytelnik na danym etapie zacznie gardłować, że to o czym pisze autor nie ma nic wspólnego z liberalizmem tak jak rozumie go czytelnik.
Mimo tego mankamentu książka Legutki uwagi warta jest. Autor w sposób przekonujący wskazuje na cechy wspólne liberalizmu i socjalizmu, których jest zaskakująco wiele. Przede wszystkim liberalizm (w wielu jego odcieniach) zupełnie jak socjalizm dąży do całościowego przebudowania rzeczywistości, do wprowadzenia zupełnie nowego systemu o którego słuszności i optymalności jest święcie przekonany. Liberałów i socjalistów łączy również stosunek do historii. Tak jak socjalizm patrzył na dzieje jako na nieustanną walkę klasową tak i liberałowie postrzegają historię jako ciągłe dążenie do wolności, której dyżurnym wrogiem było państwo. Oba systemu mimo zrealizowanie licznych postulatów w XX wieku wciąż na niedomagania systemu odpowiadało, iż problem leży w niepełnym zrealizowaniu celów, nie dopuszczając myśli, iż problem może leżeć w samej idei.
Legutko trafnie zauważa również, iż zarówno liberałowie jak i socjaliści upodobali sobie demaskowanie innych systemów i nurtów ideowych poprzez analizę na zasadzie cui bono? Wskazuje przy tym, iż aberracją musi być fanatyczne i – w założeniu – bezinteresowne obstawanie przy swojej ideologii jak tej prawdziwej w sytuacji gdy wszelkie inne narodzić się miały na skutek niskich pobudek ich twórców.
Wspólnych cech jest znacznie więcej a argumentacja autora naprawdę się broni. Książkę powinni przeczytać wszyscy zdeklarowani liberałowie będący jednocześnie zapamiętałymi wrogami „czerwonych”. Wnikliwa lektura może sprawić, iż zaczną się zastanawiać czy liberalizm to idea, która rzeczywiście pochodzi z prawego łoża:).
Książka liczy około 320 stron. Ukazała się pod koniec 2012 roku więc wciąż jest swobodnie dostępna w wielu miejscach.
Dla wielu zaletą tej książki będzie fakt, iż nie jest to ani traktat filozoficzny ani książka typowo naukowa. Dzięki temu czytelnik nie będzie musiał męczyć się z terminologią, w której czuje się niepewnie. Niestety, ta istotna zaleta jest zarazem największą słabością tej książki. Brak naukowej metodologii, a co za tym idzie nie wyjaśnienie co autor rozumie pod bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Podtytuł książki jest dosyć mylący. Nie będziemy tu bowiem mieć do czynienia z pracą z zakresu historii gospodarczej. Konkretnym reformom Ludwiga Erharda autor poświęcił raptem kilka stron na końcu III rozdziału. Szkoda, bo przyznam szczerze, iż liczyłem, że choć trochę będzie to coś w stylu "Estońskiego cudu" Marta Laara i opowiadanie krok po kroku o asumptach do reform i ich przebiegu.
To obiecywał mi poniekąd podtytuł książki i tego się niestety nie doczekałem. Książka przedstawia biografie myślicieli ordoliberalnych, następnie opisuje ich krytykę rzeczywistości jaką zastali w latach 20 i 30 XX wieku czy w okresie powojennym. Kolejna część opisuje "koncepcję ustroju państwowego, gospodarczego i społecznego u ordoliberałów".
Całość poprzedza przedmowa dr. hab. Jacka Bartyzela, którego jak zwykle czyta się z przyjemnością.
Sam termin ordoliberalizm jak nie trudno się domyślić stanowi połączenie słów ordo czyli ład, porządek ze słowem liberalizm. Co daje takie połączenie? Otóż ordo jest korektą dla liberalizmu rozumianego jako leseferyzm, skrajny wariant wolnorynkowy, preferowany np. przez Szkołę Austriacką. Jeden z myślicieli Wilhelm Röpke, uważał, że "dzieckiem liberalizmu ekonomicznego i racjonalizmu jest ekonomizm , który jest nie tylko cechą liberalizmu, ale również socjalizmu. Ekonomizm osądza wszystko ze stanowiska ekonomicznego i materialnej produktywności" (s. 48-49). Osobiście, uważam, że jest to opinia trafna odnośnie liberalizmu ekonomicznego, ale nietrafna gdy dotyczy socjalizmu, który koniec końców nie kierował się tylko materialną produktywnością. Wynikało to, oczywiście, z różnych przyczyn jak działanie bez rachunku ekonomicznego czy potrzeby propagandy, niemniej fakt jest taki, że materialna produktywnością to prędzej argument "Austriaków" a nie socjalistów.
Ordoliberałowie uważali, że do wytworzenia niezbędnego ładu niezbędne jest państwo. Ma być to państwo silne, ale ograniczone w swym zakresie, nie pchające się do wielu dziedzin życia, bo to tylko osłabia jego powagę, neutralność i wydaje jego instytucję na pastwę rozmaitych grup interesu. Ordoliberałowie w przeciwieństwie do Hayeka nie wierzyli w "samorzutny ład", który powstanie ze spontanicznej krzątaniny się jednostek, bez udziału państwa, którego rola ograniczy się do zapewnienia wymiaru sprawiedliwości i ochrony przed przemocą.
Ordoliberałowie kładli nacisk na aspekt moralny gospodarki. Krytykowali odejście od religii, "duchowe i moralne wykorzenienie mas"(s. 10). Odpowiedzialnym za to czynili w pewnym stopniu kapitalizm, który doprowadził do wytworzenia społeczeństwa masowego. Juszczak przedstawia poglądy Röpkego odnośnie umasowienia: "umasowienie wprowadziło dezintegrację tych wspólnot [tj. rodziny, sąsiedztwa, miejsca pracy, gminy, kościoła], wprowadzając na ich miejsce sztuczne twory, gdzie człowiek nie czuje tego ludzkiego ciepła. Ludzie czują się osamotnieni, izolowania i zarazem stłoczeni. Są połączeni ze sobą za pomocą czysto mechanicznych i zewnętrznych stosunków jako radiosłuchacze, widzowie kina, wyborcy, członkowie centralistycznych związków. Będąc jednymi z milionów odbierają te same wrażenia słuchowe i wzrokowe. Zjawiska te prowadzą w ostateczności do standaryzacji ludności. W miejsce prawdziwej integracji polegającej na bliskości, naturalności, bezpośredniości ludzkiego stosunku wprowadza się pseudointegrację. Następuje ona poprzez rynek, centralną administrację, masowe zaopatrzenie, masowe partie, masową rozrywkę, masowe emocje czy masowe kształcenie. Zjawisko to osiąga apogeum w państwie kolektywistycznym. Współczesnego człowieka cechuje pustka egzystencjalna oraz głód integracji i bliskości. Próbuje on zaspokoić ów głód poprzez takie surogaty, jak wszelkiej maści narkotyki. Ludzie odurzają się kinem, radiem, ideologiami, prochami, sportem masowym, modami, dziwactwami, mesjanizmem. (...) Społeczeństwo masowe nie przyjmuje już poglądów od takich autorytetów jak Kościół, państwo, przywódcy czy literatura. Jego światopogląd kształtują ludzie, którzy sami należą do masy" (s. 64-66).
Mimo, iż te spostrzeżenia pisane były ładnych kilka dekad temu problemy te nie tylko nie tracą na aktualności, ale wręcz narastają.
Ordoliberałowie opowiadali się za ustrojem państwowym opartym na demokracji partycypacyjnej połączonej z zasadniczą decentralizacją władzy i stosowaniem zasady subsydiarności. Dzięki temu obywatele, klasa średnia mogliby mieć realny wpływ na władzę, a tym samym zacząć odczuwać identyfikację z państwem i realną odpowiedzialność za dobro wspólne.
Idee ordoliberałów w Niemczech starał się wcielać w życie kanclerz i wieloletni minister finansów Ludwig Erhard, którego głównymi zasługami są reforma walutowa oraz uwolnienie cen i płac. Erhard prowadził politykę zbliżoną do typowego liberalizmu ekonomicznego i choć był zwolennikiem myślicieli ordoliberalnych to nie udało mu się wprowadzić rozwiązań, które są swoiste dla ordoliberalizmu jak ustawa antykartelowa czy pomysły odnośnie polityki społecznej. zmierzającej do "odmasowienia" społeczeństwa co do której sam nie był przekonany.
Tym samym ordoliberalizm pozostaje koncepcją oryginalną, która nie została zrealizowana co do swojej istoty i która nie doczekała się kontynuatorów. Jej najmocniejszą stroną jest niewątpliwie celne wskazanie autodestrukcyjnych mechanizmów tkwiących w samym kapitalizmie i liberalizmie ekonomicznym oraz trafna krytyka problemów wynikających z przeobrażenia się życia społecznego. Nieuchowanie się szkoły ordoliberalnej sprawia, że nie ma uczniów, którzy dopracowaliby postulaty w zakresie polityki gospodarczej, a przede wszystkim polityki społecznej tworząc system kar i nagród zachęcających do moralnego postępowania w gospodarce i życiu społecznym.
"Ordoliberalizm" Tymoteusza Juszczaka na pewno zasługuje na uwagę osób poczuwających się do konserwatywno-liberalnych poglądów.
Podtytuł książki jest dosyć mylący. Nie będziemy tu bowiem mieć do czynienia z pracą z zakresu historii gospodarczej. Konkretnym reformom Ludwiga Erharda autor poświęcił raptem kilka stron na końcu III rozdziału. Szkoda, bo przyznam szczerze, iż liczyłem, że choć trochę będzie to coś w stylu "Estońskiego cudu" Marta Laara i opowiadanie krok po kroku o asumptach do reform i...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Estoński Cud” to książka pokazująca jakie skutki niesie za sobą wprowadzanie wolnorynkowych zmian. Mart Laar nie był obserwatorem tego cudu lecz jego bezpośrednim twórcą, gdyż jako pierwszy premier Estonii po upadku Związku Sowieckiego położył główny nacisk na zmiany gospodarcze. Fakt, iż autorem książki jest polityk nakazuje oczywiście brać poprawkę na to co pisze jednak biorąc pod uwagę szeroko przytaczane liczby trudno zarzucić, iż książka koloryzuje rzeczywistość. Najważniejsze wnioski płynące z książki, nieżyjącego już estońskiego polityka można streścić następująco: fundamentalne zmiany są najlepszą lokatą na przyszłość.
Takimi fundamentalnymi zmianami był przede wszystkim zapis w konstytucji o niemożliwości uchwalania budżetów z deficytami. Estonia wprowadziła taki rygor w sytuacji gdy jej gospodarka produkowała głównie bezrobotnych a największe zakłady drzewne z których utrzymywały się całe estońskie miasta upadały. Mimo dramatycznych apeli o wsparcie i zadłużenie się celem uratowania tych firm estoński rząd nie zrezygnował z tego konstytucyjnego zapisu. Pozytywne skutki tamtej stanowczości Estonia odczuwa do dziś, będąc praktycznie państwem bez długu publicznego. W Tallinie nie ma estońskiego Balcerowicza, który zawieszałby zegar długu publicznego w centrum stolicy. Co ciekawe w tak trudnej sytuacji gospodarczej maleńka Estonia była w stanie wprowadzić własną, wymienialną walutę. Pamiętać o tym powinniśmy zwłaszcza my ilekroć media i podręczniki próbują nam wbić do głowy, że wielkim, wręcz unikalnym sukcesem polskiej transformacji było zduszenie inflacji i „wymienialny pieniądz”.
Innymi zmianami wprowadzonymi szybko z których „rentę” estoński naród czerpie do dziś są zmiany o charakterze politycznym, bez których premier Estonii nie wyobrażał sobie skutecznych i trwałych zmian w gospodarce. Laar jednym ruchem pozbawił wpływu na politykę bardzo licznej mniejszości rosyjskiej, która nie czuła żadnej mięty do nowo powstające państwo i siłą rzeczy oddawałaby swój głos na ugrupowania anty-niepodległościowe. Inną kluczową zmianą była dekomunizacja i deubekizacja Estonii. Ludzie powiązani z poprzednim aparatem władzy i aparatem represji nie zostali dopuszczeni do konfitur w odrodzonym państwie. Dzięki tym zdecydowanym ruchom Laar oraz jego następcy nie musieli borykać się z tak ostrą opozycją jak kraje, które zaniechały szeroko rozumianej dekomunizacji.
Laar udowadnia, że dzięki tak szybko zbudowanym fundamentom gospodarka estońska jak i estoński naród na trwałe podniósł się z kolan i pozbył się problemów z którymi w Polsce wciąż nie możemy sobie poradzić. Motto tej książki stanowi fraza w myśl której przepaści nie da się przeskoczyć na raty, aby ją pokonać konieczny jest zdecydowany skok. Szczęśliwie dla Estończyków w ich kraju znalazła się osoba wystarczająco odważna.
Książka liczy sobie około 200 stron. Ukazała się nakładem wydawnictwa Arwil już ładnych kilka lat temu, mimo to wciąż jest dostępna w księgarniach Internetowych.
„Estoński Cud” to książka pokazująca jakie skutki niesie za sobą wprowadzanie wolnorynkowych zmian. Mart Laar nie był obserwatorem tego cudu lecz jego bezpośrednim twórcą, gdyż jako pierwszy premier Estonii po upadku Związku Sowieckiego położył główny nacisk na zmiany gospodarcze. Fakt, iż autorem książki jest polityk nakazuje oczywiście brać poprawkę na to co pisze jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-14
„Sire” jeśli chodzi o budowę, styl i sposób prowadzenia narracji bardzo przypomina „Pierścień Rybaka”. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z historią prawowitych następców św. Piotra lecz z historią prawowitych następców francuskiego tronu. Raspail ponownie stosuje różne techniki narracyjne opowiadając równolegle dwie historie: jedną dziejącą się w czasach Rewolucji Francuskiej drugą zaś dziejącą się współcześnie. Odwrotnie jednak niż w „Pierścieniu Rybaka”, w „Sire” wątek historyczny skupia się na końcu pewnej historii a wydarzenia z czasów współczesnych dotyczą próby wskrzeszenia monarchii pogrzebanej de facto w czasie Rewolucji Francuskiej. Niezmiennie zaś Jean Raspail urzeka stylem – sugestywne relacjonowanie konkretnych wydarzeń historycznych sprawia, że opisy te są gotowymi didaskaliami do wykorzystania w wystawieniu tragedii.
Główną postacią wątku współczesnego jest powołany do życia przez pisarza młody następca tronu – Filip Faramund, który nie zważając, na to że żyje u schyłku XX wieku zamierza koronować się na króla Francji. Podczas tej – jak określa to sam Raspail – galopadzie za marzeniem uczymy się na czym tak naprawdę polega istota monarchii i bycie królem. Opowiadając o monarchii autor „Obozu Świętych” często używa w tym celu postaci ojca następcy tronu – człowieka, który nie miał w sobie dość siły aby dążyć do przywrócenia monarchii. Chowając się za ironią, która często jest jednym z objawów bezsilności uczył swojego syna – a przy okazji czytelników – czym jest monarchia i jakie są powinności króla.
Piękną galopadę za koronacją uzupełnia jeszcze lepszy wątek historyczny, w którym śledzimy nie tylko zniszczenie monarchii ale i wędrówkę bezcennej relikwii. Jak zwykle na koniec lektury dzieł Raspaila pozostaje żal, iż opowieść dobiegła końca. W tym przypadku pocieszeniem jest fakt, iż pewnego rodzaju kontynuację opowieści snutej w „Sire” jest książka „Król zza morza”.
Jeśli przeczytacie „Sire” to na pewno sięgniecie i po ten drugi tytuł :).
„Sire” jeśli chodzi o budowę, styl i sposób prowadzenia narracji bardzo przypomina „Pierścień Rybaka”. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z historią prawowitych następców św. Piotra lecz z historią prawowitych następców francuskiego tronu. Raspail ponownie stosuje różne techniki narracyjne opowiadając równolegle dwie historie: jedną dziejącą się w czasach Rewolucji...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01-01
Powieść, którą Raspail wydał w latach 70. ubiegłego stulecia doczekała się już największego komplementu na jaki może zasłużyć książka tego typu. Mianowicie, „Obóz Świętych” określa się jako powieść „proroczą”. Nawet osoby niechętne francuskiemu pisarzowi często przyznają, iż trafniej od innych przewidział on skutki konfliktu związanego z napływem imigrantów, zwłaszcza tych pochodzących z innego niż nasz kręgu cywilizacyjnego i religijnego.
Powieść oprócz tego, że prorocza jest przede wszystkim szalenie ciekawa. Raspail nie poszedł na łatwiznę – nie zdecydował się na prostą historyjkę o powstaniu imigrantów przeciwko miejscowej ludności. Wybrał drogę trudniejszą, mówiąc dzięki temu więcej o kondycji Zachodu.
W Indiach na wszelkiej maści statki wsiada ogromna rzesza biedoty, która – przez nikogo nie zapraszana – wyrusza w kierunku zachodniej cywilizacji. Tym samym nie próbują nas skolonizować poprzez odwołanie się do przemocy, lecz poprzez odwołanie się do naszej litości.
Raspail w ciągu całej historii poszukuje odpowiedzi na pytanie dlaczego nasza cywilizacja zupełnie bezwarunkowo godzi się na wzięcie odpowiedzialności za tych intruzów. Kolejne koncepcje są podsumowane znamiennym „może to jest jakieś wyjaśnienie...”. Autor „Sire” jako przyczyny wskazuje mass media głównego nurtu narzucające uporczywie permisywizm. Dla tych mediów – uosabianych wtedy jeszcze przez radio – nie istnieje żadna realna przeciwwaga. Stary redaktor naczelny konserwatywnej gazetki mimo iż ma słuszność co do diagnozy to nie ma żadnego sposobu na jej zaprezentowanie szerszej publiczność. System akceptuje go tylko do tego momentu do którego nie stanowi prawdziwego zagrożenia dla głównego przekazu. Innymi wyjaśnieniami, – które nie wykluczają się wzajemnie – mogą być zinfantylnienie dorosłych, zanik utożsamiania się z państwem czy zupełna pogarda dla armii, która bezpowrotnie utraciła swoją powagę i prestiż.
„Obóz Świętych” w żadnym wypadku nie jest jednak traktatem politycznym czy filozoficznym. Raspail jak żaden inny współczesny pisarz potrafi wykładać swoje myśli bez uszczerbku dla fabuły, którą snuje. Historia trzyma w napięciu, zaś tempo akcji wzrasta wraz ze zbliżaniem się tej flotylli biedaków do brzegów owej Ziemi Obiecanej.
Szczerze polecam tę powieść, która nie tylko jest ciekawa i dobrze napisana, ale również dająca do myślenia.
Powieść, którą Raspail wydał w latach 70. ubiegłego stulecia doczekała się już największego komplementu na jaki może zasłużyć książka tego typu. Mianowicie, „Obóz Świętych” określa się jako powieść „proroczą”. Nawet osoby niechętne francuskiemu pisarzowi często przyznają, iż trafniej od innych przewidział on skutki konfliktu związanego z napływem imigrantów, zwłaszcza tych...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-01
„Pierścień Rybaka” jest reklamowany jako katolicka odpowiedź na „Kod Leonarda” Dana Browna. Na pewnym poziomie jest to oczywiście trafne zestawienie jednak sądzę, że wielu czytelników poczuje się zwiedzionych tego typu reklamowaniem. „Kod Leonarda” to taka typowa literatura fast foodowa. Czytelnik brownowych książek chce szybkiej akcji i odkrywaniu tajemnic a Dan Brown jak mało kto potrafi mu ją zapewnić produkując książki sensacyjne złożone z prawd, półprawd i przeinaczeń.
Powieść Jeana Raspaila przede wszystkim nie jest książką sensacyjną. Tajemnice w niej zawarte sprowadzają się głównie do odkrywania przed czytelnikiem zapomnianych faktów z dziejów Kościoła. Sposób w jaki autor „Obozu Świętych” posługuje się jednak tymi faktami sprawia, że od książki wprost nie sposób się oderwać. Raspail snuje więc równolegle dwie opowieści. Pierwsza rozpoczyna się w średniowieczu gdy Kościół przeżywał schizmę, druga toczy się współcześnie, za pontyfikatu Jana Pawła II i jest dopełnieniem historii rozpoczętej w średniowieczu. Oba wątki prowadzone są z prawdziwą wirtuozerią. Mimo że wątek współczesny nie ma żadnych szans na przekształcenie się w coś o zabarwieniu sensacyjnym to jednak czytelnik w napięciu śledzi wędrówkę samotnego bohatera. Wątek historyczny, najczęściej traktowany w podręcznikach szkolnych bardzo marginalnie, jest niemniej ciekawy. Jednocześnie Raspail unika jednoznacznych ocen i odpowiedzi na kluczowe pytanie: „Kto jest prawdziwym papieżem?”. Czytelnik korzysta na fakcie, że narracja nie jest prowadzona z punktu oskarżenia tego lub innego papieża o bycie nieprawowitym następcą świętego Piotra.
Na uwagę zasługuje również wyjątkowy styl. Czytając Raspaila ma się wrażenie, że żadne zdanie, żadne sformułowanie nie zostało użyte na siłę. Zarówno bohaterowie jak i narrator nigdy nie popadają w przydługie tyrady z czego wcale nie wynika, że nie mają niczego do powiedzenia. Przeciwnie, z powieści Raspaila możemy dowiedzieć się znacznie więcej niż z niejednego przegadanego dzieła. Może więc problem większości innych współczesnych pisarzy polega nie tylko na tym, że mają problem z opowiedzeniem ciekawej historii, ale że mają problem również z pisaniem?
„Pierścień Rybaka” jest reklamowany jako katolicka odpowiedź na „Kod Leonarda” Dana Browna. Na pewnym poziomie jest to oczywiście trafne zestawienie jednak sądzę, że wielu czytelników poczuje się zwiedzionych tego typu reklamowaniem. „Kod Leonarda” to taka typowa literatura fast foodowa. Czytelnik brownowych książek chce szybkiej akcji i odkrywaniu tajemnic a Dan Brown jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jeżeli ktoś chce zaczynać swoją przygodę z książkami tego autora od „Króla zza morza” to zdecydowanie taki pomysł odradzam. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, iż w pewnym stopniu jest to kontynuacja powieści „Sire”. Drugi – ważniejszy – jest taki, że Raspail zdecydował się na pisanie dość nietypowej książki. Narracja przybiera tu formę monologów wygłaszanych do Filipa Faramunda (głównego bohatera „Sire”). Podczas tych monologów Raspail roztacza przed stworzonym przez siebie królem różnego rodzaju scenariusze poprzez które legalny władca Francji mógłby upomnieć się o swoje prawa do korony. Wątek historyczny, który Raspail tak lubi prowadzić równolegle z współczesną opowieścią pojawia się tylko marginalnie i ma zadanie zobrazowanie jak w przeszłości kończyły się heroiczne zmagania innych legalnych władców, którzy stawali naprzeciwko przeważającym siłom uzurpatorów i upominali się o koronę.
Taka konstrukcja książki powoduje, że Raspail redukuje swoje dwa największe atuty – budowania wciągającej opowieści przy użyciu swojego niepowtarzalnego stylu. Oczywiście, nie oznacza to, że „Król zza morza” jest książką złą. Po raz kolejny Raspail pozostawił Silnego Belwasa z uczuciem niedosytu co świadczy o książce dobrze. Jeżeli ktoś zaczytywał się innymi powieściami Francuza to na pewno nie będzie żałował przeczytania „Króla”. Nie radzę jednak zaczynać lektur dzieł Raspaila od tego tytułu, bowiem tym razem Raspail – celowo – nie pokazuje wszystkich swoich atutów.
Jeżeli ktoś chce zaczynać swoją przygodę z książkami tego autora od „Króla zza morza” to zdecydowanie taki pomysł odradzam. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, iż w pewnym stopniu jest to kontynuacja powieści „Sire”. Drugi – ważniejszy – jest taki, że Raspail zdecydował się na pisanie dość nietypowej książki. Narracja przybiera tu formę monologów wygłaszanych do Filipa...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wywiad-rzeka z Bronisławem Wildsteinem spełnia podstawowe kryterium jakie stawia się przed książką – po jej przeczytaniu człowiek żałuje, że się już skończyła. Prawie każdy rozdział wydaje się zbyt krótki. O ile zabójstwo Pyjasa i sprawa Maleszki były już opisywane wielokrotnie przez co są szerzej znane, o tyle w książce pojawia się również wiele wątków mniej znanych. Jak choćby tułaczka Wildsteina po Austrii, Szwecji, Niemczech, Francji, którą odbył po tym jak musiał opuścić gościnne progi Polski Ludowej. Dla regularnego czytelnika książek Wildsteina czeka w rozdziałach emigracyjnych dodatkowy smaczek jaką jest możliwość odkodowania ludzi, którzy stanowili inspirację dla konkretnych postaci w jego książkach. W przypadku „Mistrza” Wildstein mówi o tym wprost w innym miejscu można zaś się domyślić kto stanowił pierwowzór postaci z opowiadania „Pralnia, czyli czy może to być przypadek?” umieszczonego w zbiorze „Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością”.
Wildstein nie ogranicza się jedynie do przytaczania faktów i relacjonowania własnych emocji, z wielu wydarzeń próbuje bowiem wysnuć bardziej ogólne konkluzje co do współczesnej kondycji duchowej człowieka i społeczeństwa. Przemyślenia te stanowią szczególną ozdobę książki.
Rozmawiający z Wildsteinem dziennikarze nie próbowali zrobić z tego wywiadu zbioru anegdotek i uszczypliwości pod adresem różnych osób, co oczywiście nie oznacza, iż w książce ich nie ma. Osobiście najbardziej zabawny był dla mnie opis konserwatyzmu Tomasza Wołka, który miał polegać m.in. na codziennym odkładaniu długopisu pod tym samym kątem w to samo miejsce.
Mimo że książka liczy tylko niecałe 350 stron autorom udało się poruszyć praktycznie wszystkie wątki biografii Wildsteina. Zważywszy na bogaty życiorys trzeba przyznać Michałowi Karnowskiego i Piotrowi Zarembie, że była to nie lada sztuka. W paru miejscach (choćby wątek masonerii) mogli i powinni docisnąć Niepokornego nieco bardziej jednak nie wpływa to na ogólny odbiór książki. Rozdział dotyczący literatury również mógłby być lepszy, ale tutaj wyraźnie Wildsteinowi zabrakło rozmówców.
KONKLUZJA: przeczytać i żałować, że takie krótkie :).
Wywiad-rzeka z Bronisławem Wildsteinem spełnia podstawowe kryterium jakie stawia się przed książką – po jej przeczytaniu człowiek żałuje, że się już skończyła. Prawie każdy rozdział wydaje się zbyt krótki. O ile zabójstwo Pyjasa i sprawa Maleszki były już opisywane wielokrotnie przez co są szerzej znane, o tyle w książce pojawia się również wiele wątków mniej znanych. Jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Orwell stworzył powieść wybitną. Zarówno jeśli chodzi o warstwę literacką jak i warstwę filozoficzną. Podzielając zachwyty nad warstwą literacką wyrażane przez innych wypowiadających się pozwolę sobie spisać parę luźnych impresji odnośnie uniwersalnego przekazu płynącego z tej książki.
Wiele z metod, które służyło do zniewolenia społeczeństwa z orwellowskiej antyutopii współcześnie jest w obiegu w podobnej lub wręcz udoskonalonej formie. Współcześnie praca jaką wykonywał Winston nie byłaby już potrzebna żadnej władzy ludowej. Po co skrupulatnie usuwać wszelkie informacje skoro można je po prostu przykryć nowymi? Nikt nie zada sobie trudu aby skonfrontować dzisiejszy news z newsem sprzed tygodnia. Poza tym zawsze można odwrócić uwagę opinii publicznej poprzez zaserwowanie tematu zastępczego.
Wciąż na czasie pozostają też seanse nienawiści z tym, że ich przedmiot zmienia się częściej niż u Orwella. Media co jakiś czas muszą typować nowego Emanuela Goldsteina. Nie zmienia się jednak to, że ludzie biorący udział we współczesnych seansach nienawiści nie potrafiliby konkretnie wskazać czym sobie zasłużył dany polityk, duchowny czy celebryta na takie traktowanie.
Regularnie – wraz z postępami politycznej poprawności – poszerza się katalog myślozbrodni. Coraz więcej zupełnie absurdalnych poglądów zyskuje miano dogmatów. Jedynym pocieszeniem jest chyba fakt, że współcześnie myślozbrodniarzom nie grozi już ewaporacja a jedynie ostracyzm bądź medialna nagonka.
Współcześnie marnuje się tyle ton jedzenia, ubrań, wszelkiej maści sprzętu, że raczej nie grozi nam tak brudna, parszywa i głodząca obywateli dyktatura jak ta z kart powieści. Całkiem możliwe, że przy następnej odsłonie dyktatury znów stracimy wolność, ale przynajmniej będziemy syci. Kto wie czy to nie będzie główną przeszkodą na drodze do odzyskania wolności.
Orwell stworzył powieść wybitną. Zarówno jeśli chodzi o warstwę literacką jak i warstwę filozoficzną. Podzielając zachwyty nad warstwą literacką wyrażane przez innych wypowiadających się pozwolę sobie spisać parę luźnych impresji odnośnie uniwersalnego przekazu płynącego z tej książki.
Wiele z metod, które służyło do zniewolenia społeczeństwa z orwellowskiej antyutopii...
Orwell tworzył świetne dzieła piętnujące totalitarny system. W tej krótkiej książce moją uwagę zwróciły przede wszystkim dwa elementy. Początek całej historii wziął się od rewolucji, w czasie której obalono niegodziwego człowieka. Ludzie zostali obaleni przy udziale całej masy zwierzęcej. Masa ta jednak dalej była politycznie nieuświadomiona dzięki czemu bardzo szybko zaczęła służyć interesom nowo panującej łże-elity. Zawarta jest w tym trafna przestroga przed rewolucją, która zdecydowanie częściej prowadzi tylko do wyniesienia na plecach ludu nowego tyrana w miejsce starego.
Wątkiem z reguły zupełnie pomijanym w omówieniach jest postać pracowitego konia – Boxera. Poczciwiec ów – prawdziwy Stachanowiec – na każde pogłoski o coraz większych sprzecznościach, deficytach i problemach ujawniających się w systemie panującym na folwarku odpowiadał spokojnie „będę pracował jeszcze więcej i jeszcze lepiej”. Ta prosta filozofia życiowa zaprowadziła go ostatecznie do rzeźni, a następnie na pańskie stoły – niestety w charakterze potrawy. Według mnie Boxer stanowi doskonały obraz wielu naszych obywateli, którzy kwestie polityczne zbywają machnięciem ręki skupiając się na mozolnej pracy, która z reguły i tak nie zapewnia im należytych owoców. Z losu Boxera płynie prosta nauka „zainteresuj się polityką, bo inaczej polityka zainteresuję się Tobą!”.
„Folwark zwierzęcy” jest już obecnie absolutną klasyką XX-wiecznej literatury a zważywszy na objętość tej książki nawet największy leń powinien zdobyć się na wysiłek jej przeczytania.
Orwell tworzył świetne dzieła piętnujące totalitarny system. W tej krótkiej książce moją uwagę zwróciły przede wszystkim dwa elementy. Początek całej historii wziął się od rewolucji, w czasie której obalono niegodziwego człowieka. Ludzie zostali obaleni przy udziale całej masy zwierzęcej. Masa ta jednak dalej była politycznie nieuświadomiona dzięki czemu bardzo szybko...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pomyślałem, że skoro jako nick wybrałem sobie imię jednej z książkowej postaci sagi G. Martina to pisanie na portalu o książkach wypada zacząć właśnie od „Pieśni Lodu i Ognia”. Świat opisany przez Martina poznałem dzięki pierwszemu sezonowi adaptacji dzieła robionej przez HBO. Z uwagi na olbrzymi świat jaki stworzył Martin trudno się powstrzymać od porównań z „Władcą Pierścieni”. Przy całym szacunku dla Tolkiena muszę jednak stwierdzić, iż zestawienie świata z jego trylogii ze światem pięcioczęściowej (póki co) sagi Martina to jak zestawianie Warszawy z Nowym Yorkiem. Jeśli ktoś był w Warszawie i wydaje mu się ona olbrzymia, z ogromną ilością ludzi niech spróbuje sobie wyobrazić wielokrotnie ludniejszy i większy New York.
Świat stworzony przez Martina jest nie tylko większy pod względem geograficznym (wyspy, krainy zamorskie, królestwa ludzi itd.), ale również jeśli chodzi o różnorodność postaci. U Tolkiena postaciom brakuje głębszego indywidualnego rysu. Są typowymi przedstawicielami danego kolektywu. Jeżeli w książce pojawia się elf bądź krasnolud to wiemy z góry o tych postaciach prawie wszystko. Krasnolud będzie bardziej skupiony na przyziemnościach, popisywał się humorem bardziej rubasznym, elf będzie zapatrzony w piękno i naturę. Jeżeli są dobrzy i szlachetni to będą tacy od początku do końca, a ich jedyną osobistą motywacją może być co najwyżej chęć zdobycia sławy lub zasmakowania przygody. Podobne motywacje i jednorodne charaktery mamy po drugiej stronie barykady zaś okrakiem na barykadzie nie siedzi nikt jako, że u Tolkiena występują tylko postacie nieskończenie złe lub nieskończenie dobre.
Czegoś podobnego nie znajdziemy w sadze Martina. Bohaterowie pozytywni znacznie częściej kierują się sprawami bardziej przyziemnymi niż wierność ideałom. Władza, pożądanie, zemsta, zdrada, zamiłowanie do intryg, potrzeba zabezpieczenia przyszłości rodu – oto główne motywacje bohaterów. Tego typu motywacje powodują zaś, że konflikty nie mogą być przedstawiane w sposób czarno-biały. Nie mamy więc zawsze do czynienie ze starciem dobra ze złem, częściej między złem a złem koniecznym. Jeżeli zaś trafiają się bohaterowie, którzy nad zręczność w tytułowej grze o tron przedkładają zasady i idealizm to ich postawa może sprowadzić zgubę nie tylko na nich samych, ale i na wszystkich bliskich.
Kolejnym mocnym atutem dzieł Martina są dialogi. Język jakim operują bohaterowie jest właściwym ludzi ich pokroju. Ludzie wielokrotnie brukający swój miecz lub swoje sumienie, skłonni do okrucieństwa czy brutalności nie będą rzucać wyszukanych fraz. Ich język jest dosadny, nasycony ironią bądź cynizmem w zależności od sytuacji i intelektu danej postaci.
Saga Martina jak przygniatająca większość fantastyki jest wierna motywowi wędrówki. Jednak w odróżnieniu choćby od „Władcy Pierścienia” wielu bohaterów wędruje zupełnie bez celu lub do celu, który już nie istnieje – do domu którego już nie ma, do królestwa które dawno zapomniało o swoim prawowitym władcy. Pojmanie w trakcie wędrówki najczęściej oznacza zmianę jej kierunku jednak dalej nie musi mieć żadnego celu. Taki zabieg pisarza pozwala mu na to aby właściwa akcja toczyła się bardzo powoli, opóźniana dodatkowo przez masę wątków pobocznych. W przypadku tej sagi jest to irytujące tylko na początku. Z czasem wątki poboczne stają się równie ciekawe jak wiele wątków głównych i nie przeszkadzają w lekturze.
Jeśli macie ochotę na fantastykę, która nie przedstawia postaci w sposób iście bajkowy to „Gra o tron” jest pozycją obowiązkową.
Pomyślałem, że skoro jako nick wybrałem sobie imię jednej z książkowej postaci sagi G. Martina to pisanie na portalu o książkach wypada zacząć właśnie od „Pieśni Lodu i Ognia”. Świat opisany przez Martina poznałem dzięki pierwszemu sezonowi adaptacji dzieła robionej przez HBO. Z uwagi na olbrzymi świat jaki stworzył Martin trudno się powstrzymać od porównań z „Władcą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Obie komedie Gogola są śmieszne i ponadczasowe. W każdej z nich autor bierze na celownik ludzkie przywary, z których na pierwszy plan w obu przypadkach wysuwa się nałogowe kłamanie, które najlepiej obrazuje szelmowski charakter wielu bohaterów. W Ożenku największymi szelmami jest Fiokła (zawodowa swatka) i Koczkariow – swat amator próbujący namówić do ożenku swojego przyjaciela. Oboje są gotowi z pasją udowadniać każdą bzdurę i oczywistą nieprawdę byle dowieść swoich racji i zeswatać według swojego planu. „Rewizor” również roi się od szelmów, arcyszelmą jest zaś Chlestakow, który świetnie wyzyskuje szczęśliwy zbieg okoliczności.
„Rewizor” jest komedią, którą cenię wyżej z uwagi na fakt, iż w większym stopniu jej treść pozostała aktualna do dziś. O ile w dzisiejszych czasach zacna instytucja swatów od dawna leży w grobie o tyle serwilizm wobec wszelkiej maści kontrolerów i przełożonych wciąż kwitnie. Wprawdzie malowanie trawy na zielono jest chwilowo de mode to jednak wciąż kontrolowani na wiele sposób uśmiechają się i wdzięczą do kontrolujących. Świadkiem tego był na pewno każdy. Nie trzeba nawet mieć bliższej styczności z instytucjami publicznymi, wystarczyło chodzić do szkoły, aby zobaczyć jak nauczyciel spręża się na lekcjach, na których akurat jest tzw. hospitacja prowadzona przez dyrektora-rewizora. Gdy jakiś Urząd wizytuje dygnitarz bądź wizytator panika jest często nie mniejsza niż ta, która dotknęła bohaterów „Rewizora”.
Gogol, z uwagi właśnie na powszechnie panującą usłużność wobec rewizorów pod koniec sztuki zawarł znamienne napomnienie pod adresem publiczności wygłoszone przez Horodniczego: „Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie! Uch, wy!!!...”
Komedie Gogola z pewnością warto przeczytać, nie zaszkodzi też zadać sobie w trakcie lektury pytanie czy przypadkiem nie śmiejemy się z samych siebie.
Obie komedie Gogola są śmieszne i ponadczasowe. W każdej z nich autor bierze na celownik ludzkie przywary, z których na pierwszy plan w obu przypadkach wysuwa się nałogowe kłamanie, które najlepiej obrazuje szelmowski charakter wielu bohaterów. W Ożenku największymi szelmami jest Fiokła (zawodowa swatka) i Koczkariow – swat amator próbujący namówić do ożenku swojego...
więcej mniej Pokaż mimo toLosy Cziczikowa i jego potencjalnych cziczitąt mocno mnie zafascynowały. Szkoda,że to wielkie dzieło nie zostało ukończone.
Losy Cziczikowa i jego potencjalnych cziczitąt mocno mnie zafascynowały. Szkoda,że to wielkie dzieło nie zostało ukończone.
Pokaż mimo to
Na wstępie należy ostrzec, że nie jest to powieść z gatunku tych pełnokrwistych gdzie postacie są realistyczne, z pogłębioną analizą psychologiczną. Tutaj nie ma postaci: są jedynie herosi, antyherosi i bezbarwne tło.
Wiele osób, gdy zobaczy liczbę stron jaką liczy „Atlas zbuntowany” jest od razu zniechęcona. Gdy zaś słyszą, że powieść zawiera mnóstwo monologów, które ze względu na długość i głębię mogłyby funkcjonować jako odrębne eseje filozoficzne zniechęcenie osiąga apogeum. Objętość książki rekompensuje wciągająca historia zaś wywody filozoficzne i ekonomiczne bohaterowie wygłaszają z pasją. Bezkompromisowe stawianie sprawy, pobudzanie najszlachetniejszych pierwiastków tkwiących w jednostce sprawia zaś, że monolog filozoficzny przeradza się we wciągający manifest broniący twórczych zdolności człowieka – elementu który w sposób najbardziej jednoznaczny odróżnia nas od zwierząt.
Człowiek, w odróżnieniu od zwierząt nie ma do dyspozycji pancerza, kłów, pazurów czy jadu. Bez swojego umysłu i wypływającej z niego zdolności do tworzenia nie tylko nie byłby w stanie w najmniejszym stopniu ujarzmić natury, nie byłby w stanie nawet przetrwać w jej warunkach. Ayn Rand na żadnym etapie swojej twórczości nie przystąpiła do obozu piewców natury. Życie w harmonii z naturą, równie chętnie co bezmyślnie wychwalane przez sytych i nawykłych do wygód mieszkańców Zachodu oznaczałoby w rzeczywistości bycie pożartym przez tę naturę. Życie w zgodzie z naturą pozwalało aby na ogromnym kontynencie amerykańskim wegetowało w sumie około miliona ludzi rzadko dożywających 40 lat. Wegetację w której poród zawsze oznaczał śmiertelnie niebezpieczną walkę, tak dla matki jak i dziecka, walkę bez porównania niebezpieczniejszą niż funduje obecnie matkom nawet najbardziej niewydolna placówka publicznej służby zdrowia.
To co nas chroni przed śmiercią z rąk natury (nie mylić z biologią) to ludzki umysł. Tylko dzięki niemu człowiek potrafi zorganizować swoje życie w taki sposób, aby dzięki nieustannym ulepszeniom być w stanie poradzić sobie z napotykanymi trudnościami. Autorka „Źródła” stanowczo wskazuje, że ludzie może i mają jednakowe żołądki jednak to samo na pewno nie dotyczy ludzkich rozumów. Większość ludzi egzystuje dzięki owocom pochodzącym z umysłów ludzi najwybitniejszych – tytułowych atlasów, którzy podobnie jak mityczny tytan zapewniają przetrwanie ludzkiemu gatunkowi. Co gorsza, masy nie darzą tych ludzi żadną wdzięcznością, traktując ich wybitne osiągnięcia jako rzecz zupełnie naturalną, które w sposób dowolny można obciążać podatkami i innymi obowiązkami na rzecz społeczeństwa, które Rand określa jako „grabieżców”.
Ayn Rand nie będzie jednak poprzestawać jedynie na pasjonującej obronie człowieka, przedstawi również wizję świata, w którym tytułowi Atlasi zbuntują się przeciwko niesprawiedliwym regułom panującym w społeczeństwie. Gwarantuje to jedyną w swoim rodzaju historię, w dodatku opowiedzianą w sposób wyjątkowo oryginalny i ciekawy.
Na wstępie należy ostrzec, że nie jest to powieść z gatunku tych pełnokrwistych gdzie postacie są realistyczne, z pogłębioną analizą psychologiczną. Tutaj nie ma postaci: są jedynie herosi, antyherosi i bezbarwne tło.
więcej Pokaż mimo toWiele osób, gdy zobaczy liczbę stron jaką liczy „Atlas zbuntowany” jest od razu zniechęcona. Gdy zaś słyszą, że powieść zawiera mnóstwo monologów, które ze...