rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Moja ocena jest tutaj spaczona tym, że przed laty była to pierwsza książka Stephena Kinga, która wpadła mi w ręce. Po kolejnych kontaktach byłem zaskoczony, że twórce thrillerów i horrorów tak dobrze poradził sobie w tej futurystycznej powieści.
Patrząc na coraz większą wulgaryzację przemysłu rozrywkowego, nastawienie na reality show przekraczające kolejne tabu wizja Kinga wydaje się być wcale nie taka odrealniona. Chyba jedyna nadzieja w tym, że następcom Trybsona zabraknie odwagi na tego rodzaju rozrywkę.

Moja ocena jest tutaj spaczona tym, że przed laty była to pierwsza książka Stephena Kinga, która wpadła mi w ręce. Po kolejnych kontaktach byłem zaskoczony, że twórce thrillerów i horrorów tak dobrze poradził sobie w tej futurystycznej powieści.
Patrząc na coraz większą wulgaryzację przemysłu rozrywkowego, nastawienie na reality show przekraczające kolejne tabu wizja Kinga...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Spowiedź psa. Brutalna prawda o polskiej policji Dariusz Loranty, Aleksander Majewski
Ocena 6,3
Spowiedź psa. ... Dariusz Loranty, Al...

Na półkach: , ,

Pierwszy raz usłyszałem o tej książce oglądając video z jakiegoś spotkania autorskie. Od razu mnie odrzuciło z uwagi na fakt, że panowie Majewski i Loranty rozmawiali ze sobą a nie z publicznością, w dodatku w szczeniacki sposób podniecając się wątkami związanymi z agencją towarzyską. W końcu jednak sięgnąłem po tę książkę i nie zawiodłem się.
Zwykle bohater tego typu wywiadów nie daje rady uniknąć pokusy do przechwałek w stylu „co to nie ja, gdzie to nie ja, z kim to ja wódki nie piłem”. W przypadku Lorantego jest inaczej: potrafi on opisywać zarówno swoje sukcesy jak i porażki, nigdy nie próbuje zgarnąć dla siebie całej glorii lub zwalić winę na osoby trzecie. Potrafi szczerze mówić o wpadkach i niedociągnięciach dotyczących poszczególnych akcji. Ma również wyrobione zdanie na temat struktury organizacyjnej w Policji i nie ogranicza się tutaj do rytualnych jęków na zbyt wysokie zarobki stołkowych z KWP i KGP. Majewski był świeżakiem gdy robił ten wywiad rzekę, ale wypadł całkiem dobrze. Wątki, zwłaszcza od strony kryminalistycznej, były eksploatowane dość wyczerpująco.

Najlepsza książka w tym gatunku, z pewnością lepsza niż obecnie reklamowane głodne kawałki gangstera „Masy”.

Pierwszy raz usłyszałem o tej książce oglądając video z jakiegoś spotkania autorskie. Od razu mnie odrzuciło z uwagi na fakt, że panowie Majewski i Loranty rozmawiali ze sobą a nie z publicznością, w dodatku w szczeniacki sposób podniecając się wątkami związanymi z agencją towarzyską. W końcu jednak sięgnąłem po tę książkę i nie zawiodłem się.
Zwykle bohater tego typu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do pewnego momentu bardzo zabawna, zwłaszcza we fragmentach związanych z ubieraniem się, kąpielą czy wskazywaniem na rzekomy wyższy poziom cywilizacyjny u Sowietów przy jednoczesnym notorycznym odkrywaniu że burżuazja poprzebierała się za proletariat w postaci dozorców, drwali itp. :). Dwulicowość, serwilizm wobec silniejszych i traktowanie dobroci i życzliwości jako oznak słabości prawdziwe do bólu. Ostatecznie książka bardzo smutna, właśnie dlatego że w dużej części prawdziwa. Jedynym odstępstwem od rzeczywistości było chyba to, że tak naprawdę to oficerowie Armii Czerwonej nie byli aż tak wstrzemięźliwymi fajtłapami jak to ironicznie opisuje Piasecki.

Do pewnego momentu bardzo zabawna, zwłaszcza we fragmentach związanych z ubieraniem się, kąpielą czy wskazywaniem na rzekomy wyższy poziom cywilizacyjny u Sowietów przy jednoczesnym notorycznym odkrywaniu że burżuazja poprzebierała się za proletariat w postaci dozorców, drwali itp. :). Dwulicowość, serwilizm wobec silniejszych i traktowanie dobroci i życzliwości jako oznak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Biorąc pod uwagę budowę powieści i całą warstwę formalną jest to dzieło wybitne. Czyta się to dobrze i szybko, a dialogi dają do myślenia nawet gdy nie są do końca wiarygodne.
Niestety na tym pozytywy się kończą. Całe przesłanie tej książki (poza zgrabną sentencją o stawaniu sie tym kogo udajemy) sprowadza się w gruncie rzeczy do kolejnej mutacji głupkowatych zdań w stylu "wiem, że nic nie wiem", "nie ma żadnej prawdy", "dobro i zło są zbyt trudne do rozdzielenia" itp. W efekcie trzeba się wycofać do życia prywatnego, dwuosobowego państwa zajmującego terytorium łóżka, o niczym nie myśleć tylko czerpać z życia podstawowe przyjemności.
Na szczęście to nie jest prawda o świecie i ludzie, a jedynie rezultat traumy samego autora, który zapewne poprzez pisanie prowadzi nad sobą psychoterapię. Mnie swoimi obsesjami i fobiami nie zaraził.

Jeśli ktoś bardziej ceni lekkość pióra to powinien sięgnąć po tę książkę, jednak jeżeli ktoś ceni treść i podchodzi poważnie do przesłania jakie dane dzieło zawiera to może sobie tę pozycję odpuścić.

Biorąc pod uwagę budowę powieści i całą warstwę formalną jest to dzieło wybitne. Czyta się to dobrze i szybko, a dialogi dają do myślenia nawet gdy nie są do końca wiarygodne.
Niestety na tym pozytywy się kończą. Całe przesłanie tej książki (poza zgrabną sentencją o stawaniu sie tym kogo udajemy) sprowadza się w gruncie rzeczy do kolejnej mutacji głupkowatych zdań w stylu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za dużo megalomanii i sodówki. Do jednego i drugiego Janusz Wójcik od zawsze miał wielką zapamiętałość, ale tutaj mamy to w takich ilościach, że trudno wyrobić. Wynika z tego, że czego się Wójcik nie dotknął to zamieniało się w złoto, nawet zdołał uchronić młodego Roberta Lewandowskiego (jeszcze gdy grał w Zniczu Pruszków) od dźwigania ciężkiej bramki dzięki czemu chłopak uwierzył w siebie i gra dziś w Bayernie Monachium.
Może bardziej doświadczony dziennikarz skłoniłby Wójcika do większych zwierzeń, ale pytanie czy z takim Wójt w ogóle chciałby rozmawiać:).
Poszczególne rozdziały czyta się bardzo szybko, ale z powodu wiecznego samochwalstwa często chce się zrobić przerwę w lekturze.

Za dużo megalomanii i sodówki. Do jednego i drugiego Janusz Wójcik od zawsze miał wielką zapamiętałość, ale tutaj mamy to w takich ilościach, że trudno wyrobić. Wynika z tego, że czego się Wójcik nie dotknął to zamieniało się w złoto, nawet zdołał uchronić młodego Roberta Lewandowskiego (jeszcze gdy grał w Zniczu Pruszków) od dźwigania ciężkiej bramki dzięki czemu chłopak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kto tu rządzi? Grzegorz Braun, Jan Piński
Ocena 6,6
Kto tu rządzi? Grzegorz Braun, Jan...

Na półkach: ,

Poprawny wywiad rzeka z kandydatem na kandydata w wyborach prezydenckich. Piński daje się wygadać z Braunem, który przelewa na papier swoje diagnozy wygłaszane na spotkaniach publicznych. Rozmawiający szczególnie mocno Brauna nie dociska i przez to mało jest tutaj zdań, który nie padłyby z ust reżysera już wielokrotnie wcześniej.

Poprawny wywiad rzeka z kandydatem na kandydata w wyborach prezydenckich. Piński daje się wygadać z Braunem, który przelewa na papier swoje diagnozy wygłaszane na spotkaniach publicznych. Rozmawiający szczególnie mocno Brauna nie dociska i przez to mało jest tutaj zdań, który nie padłyby z ust reżysera już wielokrotnie wcześniej.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Prawdziwe arcydzieło, zarówno jeśli chodzi o formę jak i historię. Fenomenalne dialogi. Polski tytuł tej książki sugeruje, że mamy do czynienia z powieścią polityczną. W istocie tak jest jednak tytułowego gubernatora nie ma tutaj w zasadzie aż tak wiele. Centralna postać dziennikarz Jack Burden, który jest jednocześnie narratorem. Powieść zawiera dużo jego przemyśleń i dużo retrospekcji z jego lat młodzieńczych. Styl tych fragmentów jest znakomity i dobrze się je czyta. Niemniej tytułowa postać i tak zawłaszcza sobie książkę ilekroć tylko pojawi się na jej stronach.

Podczas lektury warto spróbować spojrzeć nieco szerzej i nie oceniać gubernatora poprzez to czy prowadził politykę lewicową czy prawicową. Moim zdaniem nie prowadził ani takiej, ani takiej. Może dążył do poprawy życia ludności, może walczył z zastanym porządkiem, przede wszystkim jednak chodziło mu o posiadanie kontroli i podporządkowanie sobie wszystkich dotychczasowych władców tego stanu. Był ich osobistym przeciwnikiem, a jego polityka w zasadzie dążyła do bycia zaprzeczeniem ich dotychczasowych rządów. Mamy więc tu do czynienia ze znakomitym studium władzy i polityki w jej najbardziej nagi wydaniu.

Książkę polecam wszystkim, ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy interesują się polityką. Warto, zwłaszcza z uwagi na przenikliwość z jaką autor podszedł do istoty władzy i tego jak działa na naturę człowieka.

Prawdziwe arcydzieło, zarówno jeśli chodzi o formę jak i historię. Fenomenalne dialogi. Polski tytuł tej książki sugeruje, że mamy do czynienia z powieścią polityczną. W istocie tak jest jednak tytułowego gubernatora nie ma tutaj w zasadzie aż tak wiele. Centralna postać dziennikarz Jack Burden, który jest jednocześnie narratorem. Powieść zawiera dużo jego przemyśleń i dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdyby książka ukazała się przed pozycjami Zychowicza to z pewnością zrobiłaby na mnie większe wrażenie. Sama budowa książki też gorsza od tych jakie napisał Zychowicz. Brakuje mi wyraźnie zarysowanej głównej tezy i wykazywania jej krok po kroku. RAZ jak zwykle popada też w dygresje, potem jeden wątek urywa się przechodząc niespodziewanie w drugi. Brak przypisów utrudnia z kolei ocenienia czy przywoływane cytaty pochodzą z wiarygodnych źródeł.

Tyle jeśli chodzi o narzekania. Mimo tych niedostatków książkę czyta się bardzo dobrze. Liczba nieznanych faktów (nawet mimo że Zychowicz przytoczył ich tak wiele) robi wrażenie i pozwala wyrobić sobie zdanie również o wielkiej erudycji Ziemkiewicza.

Polecam wszystkim zainteresowanym historią, którzy nie chcą się ograniczać do wersji historii serwowanej przez czerwonych lub serwowanej przez ludzi, którym pisanie historii pomyliło się z pisaniem mitologii.

Gdyby książka ukazała się przed pozycjami Zychowicza to z pewnością zrobiłaby na mnie większe wrażenie. Sama budowa książki też gorsza od tych jakie napisał Zychowicz. Brakuje mi wyraźnie zarysowanej głównej tezy i wykazywania jej krok po kroku. RAZ jak zwykle popada też w dygresje, potem jeden wątek urywa się przechodząc niespodziewanie w drugi. Brak przypisów utrudnia z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zdecydowanie jeden z najlepszych utworów Balzaca. Motyw magii, tak nietypowy dla autora, świadczy tylko o jego wszechstronności. Początkowo Balzakowskie opisy dzieł sztuki mogą znużyć. Jednak gdy zaczęła się już właściwa opowieść (początkowo w narracji Rafaela) czytałem jak zahipnotyzowany.
Obsesyjna, wyniszczająca miłość do kobiety bez serca, dążenie do szczęścia, chęć zachowania życia nawet jego kosztem - Balzac bierze to wszystko na warsztat i jak zwykle poddaje drobiazgowej i dającej do myślenia analizie.
Dla fanów całego cyklu "Komedii ludzkiej" nie bez znaczenia powinien być również fakt, że w "Jaszczurze" dość często przewija się jedna z istotniejszych postaci cyklu - Eugeniusz de Rastignac.

Jeśli ktoś lubi Balzaca to "Jaszczur" jest pozycją obowiązkową!

Zdecydowanie jeden z najlepszych utworów Balzaca. Motyw magii, tak nietypowy dla autora, świadczy tylko o jego wszechstronności. Początkowo Balzakowskie opisy dzieł sztuki mogą znużyć. Jednak gdy zaczęła się już właściwa opowieść (początkowo w narracji Rafaela) czytałem jak zahipnotyzowany.
Obsesyjna, wyniszczająca miłość do kobiety bez serca, dążenie do szczęścia, chęć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie tak dobra jak inne książki Legutki. W sumie jest to syntetyczny przegląd kolejnych wydarzeń historycznych i ich wpływ na kształtowanie Polaków. Autor rzadko prezentuje pogląd odmienny niż można spotkać w wiodącej publicystyce prawej strony.
Pozycja cenna jako pewnego rodzaju kompilacja, ale brakuje jej oryginalnego spojrzenia Legutki. Z tego powodu zdecydowanie wyżej oceniam inne książki krakowskiego filozofa jak choćby: "Traktat o wolności", "Triumf człowieka pospolitego" czy "Dylematy kapitalizmu".

Nie tak dobra jak inne książki Legutki. W sumie jest to syntetyczny przegląd kolejnych wydarzeń historycznych i ich wpływ na kształtowanie Polaków. Autor rzadko prezentuje pogląd odmienny niż można spotkać w wiodącej publicystyce prawej strony.
Pozycja cenna jako pewnego rodzaju kompilacja, ale brakuje jej oryginalnego spojrzenia Legutki. Z tego powodu zdecydowanie wyżej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Spalony Andrzej Iwan, Krzysztof Stanowski
Ocena 7,8
Spalony Andrzej Iwan, Krzys...

Na półkach: ,

Jak na biografię piłkarza jest całkiem nieźle, ale zdecydowanie nie tak dobra jak reklamują ją Stanowski i całe Weszło. Andrzej Iwan wywnętrza się na temat różnych intymnych sytuacji ze swojego życia osobistego, ale w książce brak jest szczerego rozliczenia się z tematem nocnego życia piłkarzy i przede wszystkim kwestii korupcji.

Pierwszego tematu nie jestem ciekawy, a jako że Iwan ma wciąż żonę to nie dziwię się, że go nie porusza.

Co do drugiej kwestii to korupcja w tej książce nie jest potraktowana poważnie. Po raz kolejny są wymijające teksty w stylu "raz-kiedyś, po przyjacielsku a nie dla pieniędzy i meczu nie sprzedałem całkiem tylko utargowałem remis".

"Spalony" rozbudza apetyt na ciekawą książce o kuchni polskiej piłki nożnej, ale apetyt z pewnością nie został w 100% zaspokojony.

Jak na biografię piłkarza jest całkiem nieźle, ale zdecydowanie nie tak dobra jak reklamują ją Stanowski i całe Weszło. Andrzej Iwan wywnętrza się na temat różnych intymnych sytuacji ze swojego życia osobistego, ale w książce brak jest szczerego rozliczenia się z tematem nocnego życia piłkarzy i przede wszystkim kwestii korupcji.

Pierwszego tematu nie jestem ciekawy, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tolkien stworzył zręby świata z którego do dziś czerpie mnóstwo pisarzy tworzących w klimacie fantasy. To jednak właśnie Ci inni pisarze jak choćby nasz Sapkowski wypełnili świat efów, krasnoludów i ludzi prawdziwym życiem, w którym postacie mają charaktery indywidualne a nie kolektywne, która są dobre, ale niekoniecznie kryształowe lub złe ale niekoniecznie czarne jak noc.

Tolkien stworzył zręby świata z którego do dziś czerpie mnóstwo pisarzy tworzących w klimacie fantasy. To jednak właśnie Ci inni pisarze jak choćby nasz Sapkowski wypełnili świat efów, krasnoludów i ludzi prawdziwym życiem, w którym postacie mają charaktery indywidualne a nie kolektywne, która są dobre, ale niekoniecznie kryształowe lub złe ale niekoniecznie czarne jak noc.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W innym ze swoich dzieł Balzac pisał, iż "Szlachetność uczuć posunięta poza pewną granicę daje wyniki podobne co największe występki". Losy Ojca Goriot są dobitnym potwierdzeniem tych słów.
Bezwarunkowa lecz również bezgraniczna miłość jaką okazywał córkom nie rodzi nic dobrego zarówno dla niego jak i rozpuszczonych latorośli. Z obsesji jakie Balzac brał na swój warsztat z tą stykamy się chyba najczęściej w naszym codziennym życiu.

W innym ze swoich dzieł Balzac pisał, iż "Szlachetność uczuć posunięta poza pewną granicę daje wyniki podobne co największe występki". Losy Ojca Goriot są dobitnym potwierdzeniem tych słów.
Bezwarunkowa lecz również bezgraniczna miłość jaką okazywał córkom nie rodzi nic dobrego zarówno dla niego jak i rozpuszczonych latorośli. Z obsesji jakie Balzac brał na swój warsztat z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dla wielu zaletą tej książki będzie fakt, iż nie jest to ani traktat filozoficzny ani książka typowo naukowa. Dzięki temu czytelnik nie będzie musiał męczyć się z terminologią, w której czuje się niepewnie. Niestety, ta istotna zaleta jest zarazem największą słabością tej książki. Brak naukowej metodologii, a co za tym idzie nie wyjaśnienie co autor rozumie pod bardzo szerokim pojęciem „liberalizm” sprawia, że cały wywód przestaje być taki celny. Oczywiście z lektury można wywnioskować, że chodzi tu o liberalizm jako cały nurt w którym są zarówno libertarianie jak i liberałowie spod znaku Palikota czy amerykańskiej Partii Demokratycznej. Nawet takie całościowe ujęcie liberalizmu i wskazywania na jego liczne punkty styczne z socjalizmem całkiem nieźle się broni, jednak brak próby naukowego zdefiniowania pojęcia „liberalizm” sprawia, że niejeden czytelnik na danym etapie zacznie gardłować, że to o czym pisze autor nie ma nic wspólnego z liberalizmem tak jak rozumie go czytelnik.

Mimo tego mankamentu książka Legutki uwagi warta jest. Autor w sposób przekonujący wskazuje na cechy wspólne liberalizmu i socjalizmu, których jest zaskakująco wiele. Przede wszystkim liberalizm (w wielu jego odcieniach) zupełnie jak socjalizm dąży do całościowego przebudowania rzeczywistości, do wprowadzenia zupełnie nowego systemu o którego słuszności i optymalności jest święcie przekonany. Liberałów i socjalistów łączy również stosunek do historii. Tak jak socjalizm patrzył na dzieje jako na nieustanną walkę klasową tak i liberałowie postrzegają historię jako ciągłe dążenie do wolności, której dyżurnym wrogiem było państwo. Oba systemu mimo zrealizowanie licznych postulatów w XX wieku wciąż na niedomagania systemu odpowiadało, iż problem leży w niepełnym zrealizowaniu celów, nie dopuszczając myśli, iż problem może leżeć w samej idei.

Legutko trafnie zauważa również, iż zarówno liberałowie jak i socjaliści upodobali sobie demaskowanie innych systemów i nurtów ideowych poprzez analizę na zasadzie cui bono? Wskazuje przy tym, iż aberracją musi być fanatyczne i – w założeniu – bezinteresowne obstawanie przy swojej ideologii jak tej prawdziwej w sytuacji gdy wszelkie inne narodzić się miały na skutek niskich pobudek ich twórców.

Wspólnych cech jest znacznie więcej a argumentacja autora naprawdę się broni. Książkę powinni przeczytać wszyscy zdeklarowani liberałowie będący jednocześnie zapamiętałymi wrogami „czerwonych”. Wnikliwa lektura może sprawić, iż zaczną się zastanawiać czy liberalizm to idea, która rzeczywiście pochodzi z prawego łoża:).

Książka liczy około 320 stron. Ukazała się pod koniec 2012 roku więc wciąż jest swobodnie dostępna w wielu miejscach.

Dla wielu zaletą tej książki będzie fakt, iż nie jest to ani traktat filozoficzny ani książka typowo naukowa. Dzięki temu czytelnik nie będzie musiał męczyć się z terminologią, w której czuje się niepewnie. Niestety, ta istotna zaleta jest zarazem największą słabością tej książki. Brak naukowej metodologii, a co za tym idzie nie wyjaśnienie co autor rozumie pod bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podtytuł książki jest dosyć mylący. Nie będziemy tu bowiem mieć do czynienia z pracą z zakresu historii gospodarczej. Konkretnym reformom Ludwiga Erharda autor poświęcił raptem kilka stron na końcu III rozdziału. Szkoda, bo przyznam szczerze, iż liczyłem, że choć trochę będzie to coś w stylu "Estońskiego cudu" Marta Laara i opowiadanie krok po kroku o asumptach do reform i ich przebiegu.

To obiecywał mi poniekąd podtytuł książki i tego się niestety nie doczekałem. Książka przedstawia biografie myślicieli ordoliberalnych, następnie opisuje ich krytykę rzeczywistości jaką zastali w latach 20 i 30 XX wieku czy w okresie powojennym. Kolejna część opisuje "koncepcję ustroju państwowego, gospodarczego i społecznego u ordoliberałów".

Całość poprzedza przedmowa dr. hab. Jacka Bartyzela, którego jak zwykle czyta się z przyjemnością.

Sam termin ordoliberalizm jak nie trudno się domyślić stanowi połączenie słów ordo czyli ład, porządek ze słowem liberalizm. Co daje takie połączenie? Otóż ordo jest korektą dla liberalizmu rozumianego jako leseferyzm, skrajny wariant wolnorynkowy, preferowany np. przez Szkołę Austriacką. Jeden z myślicieli Wilhelm Röpke, uważał, że "dzieckiem liberalizmu ekonomicznego i racjonalizmu jest ekonomizm , który jest nie tylko cechą liberalizmu, ale również socjalizmu. Ekonomizm osądza wszystko ze stanowiska ekonomicznego i materialnej produktywności" (s. 48-49). Osobiście, uważam, że jest to opinia trafna odnośnie liberalizmu ekonomicznego, ale nietrafna gdy dotyczy socjalizmu, który koniec końców nie kierował się tylko materialną produktywnością. Wynikało to, oczywiście, z różnych przyczyn jak działanie bez rachunku ekonomicznego czy potrzeby propagandy, niemniej fakt jest taki, że materialna produktywnością to prędzej argument "Austriaków" a nie socjalistów.

Ordoliberałowie uważali, że do wytworzenia niezbędnego ładu niezbędne jest państwo. Ma być to państwo silne, ale ograniczone w swym zakresie, nie pchające się do wielu dziedzin życia, bo to tylko osłabia jego powagę, neutralność i wydaje jego instytucję na pastwę rozmaitych grup interesu. Ordoliberałowie w przeciwieństwie do Hayeka nie wierzyli w "samorzutny ład", który powstanie ze spontanicznej krzątaniny się jednostek, bez udziału państwa, którego rola ograniczy się do zapewnienia wymiaru sprawiedliwości i ochrony przed przemocą.

Ordoliberałowie kładli nacisk na aspekt moralny gospodarki. Krytykowali odejście od religii, "duchowe i moralne wykorzenienie mas"(s. 10). Odpowiedzialnym za to czynili w pewnym stopniu kapitalizm, który doprowadził do wytworzenia społeczeństwa masowego. Juszczak przedstawia poglądy Röpkego odnośnie umasowienia: "umasowienie wprowadziło dezintegrację tych wspólnot [tj. rodziny, sąsiedztwa, miejsca pracy, gminy, kościoła], wprowadzając na ich miejsce sztuczne twory, gdzie człowiek nie czuje tego ludzkiego ciepła. Ludzie czują się osamotnieni, izolowania i zarazem stłoczeni. Są połączeni ze sobą za pomocą czysto mechanicznych i zewnętrznych stosunków jako radiosłuchacze, widzowie kina, wyborcy, członkowie centralistycznych związków. Będąc jednymi z milionów odbierają te same wrażenia słuchowe i wzrokowe. Zjawiska te prowadzą w ostateczności do standaryzacji ludności. W miejsce prawdziwej integracji polegającej na bliskości, naturalności, bezpośredniości ludzkiego stosunku wprowadza się pseudointegrację. Następuje ona poprzez rynek, centralną administrację, masowe zaopatrzenie, masowe partie, masową rozrywkę, masowe emocje czy masowe kształcenie. Zjawisko to osiąga apogeum w państwie kolektywistycznym. Współczesnego człowieka cechuje pustka egzystencjalna oraz głód integracji i bliskości. Próbuje on zaspokoić ów głód poprzez takie surogaty, jak wszelkiej maści narkotyki. Ludzie odurzają się kinem, radiem, ideologiami, prochami, sportem masowym, modami, dziwactwami, mesjanizmem. (...) Społeczeństwo masowe nie przyjmuje już poglądów od takich autorytetów jak Kościół, państwo, przywódcy czy literatura. Jego światopogląd kształtują ludzie, którzy sami należą do masy" (s. 64-66).

Mimo, iż te spostrzeżenia pisane były ładnych kilka dekad temu problemy te nie tylko nie tracą na aktualności, ale wręcz narastają.

Ordoliberałowie opowiadali się za ustrojem państwowym opartym na demokracji partycypacyjnej połączonej z zasadniczą decentralizacją władzy i stosowaniem zasady subsydiarności. Dzięki temu obywatele, klasa średnia mogliby mieć realny wpływ na władzę, a tym samym zacząć odczuwać identyfikację z państwem i realną odpowiedzialność za dobro wspólne.

Idee ordoliberałów w Niemczech starał się wcielać w życie kanclerz i wieloletni minister finansów Ludwig Erhard, którego głównymi zasługami są reforma walutowa oraz uwolnienie cen i płac. Erhard prowadził politykę zbliżoną do typowego liberalizmu ekonomicznego i choć był zwolennikiem myślicieli ordoliberalnych to nie udało mu się wprowadzić rozwiązań, które są swoiste dla ordoliberalizmu jak ustawa antykartelowa czy pomysły odnośnie polityki społecznej. zmierzającej do "odmasowienia" społeczeństwa co do której sam nie był przekonany.

Tym samym ordoliberalizm pozostaje koncepcją oryginalną, która nie została zrealizowana co do swojej istoty i która nie doczekała się kontynuatorów. Jej najmocniejszą stroną jest niewątpliwie celne wskazanie autodestrukcyjnych mechanizmów tkwiących w samym kapitalizmie i liberalizmie ekonomicznym oraz trafna krytyka problemów wynikających z przeobrażenia się życia społecznego. Nieuchowanie się szkoły ordoliberalnej sprawia, że nie ma uczniów, którzy dopracowaliby postulaty w zakresie polityki gospodarczej, a przede wszystkim polityki społecznej tworząc system kar i nagród zachęcających do moralnego postępowania w gospodarce i życiu społecznym.

"Ordoliberalizm" Tymoteusza Juszczaka na pewno zasługuje na uwagę osób poczuwających się do konserwatywno-liberalnych poglądów.

Podtytuł książki jest dosyć mylący. Nie będziemy tu bowiem mieć do czynienia z pracą z zakresu historii gospodarczej. Konkretnym reformom Ludwiga Erharda autor poświęcił raptem kilka stron na końcu III rozdziału. Szkoda, bo przyznam szczerze, iż liczyłem, że choć trochę będzie to coś w stylu "Estońskiego cudu" Marta Laara i opowiadanie krok po kroku o asumptach do reform i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Estoński Cud” to książka pokazująca jakie skutki niesie za sobą wprowadzanie wolnorynkowych zmian. Mart Laar nie był obserwatorem tego cudu lecz jego bezpośrednim twórcą, gdyż jako pierwszy premier Estonii po upadku Związku Sowieckiego położył główny nacisk na zmiany gospodarcze. Fakt, iż autorem książki jest polityk nakazuje oczywiście brać poprawkę na to co pisze jednak biorąc pod uwagę szeroko przytaczane liczby trudno zarzucić, iż książka koloryzuje rzeczywistość. Najważniejsze wnioski płynące z książki, nieżyjącego już estońskiego polityka można streścić następująco: fundamentalne zmiany są najlepszą lokatą na przyszłość.

Takimi fundamentalnymi zmianami był przede wszystkim zapis w konstytucji o niemożliwości uchwalania budżetów z deficytami. Estonia wprowadziła taki rygor w sytuacji gdy jej gospodarka produkowała głównie bezrobotnych a największe zakłady drzewne z których utrzymywały się całe estońskie miasta upadały. Mimo dramatycznych apeli o wsparcie i zadłużenie się celem uratowania tych firm estoński rząd nie zrezygnował z tego konstytucyjnego zapisu. Pozytywne skutki tamtej stanowczości Estonia odczuwa do dziś, będąc praktycznie państwem bez długu publicznego. W Tallinie nie ma estońskiego Balcerowicza, który zawieszałby zegar długu publicznego w centrum stolicy. Co ciekawe w tak trudnej sytuacji gospodarczej maleńka Estonia była w stanie wprowadzić własną, wymienialną walutę. Pamiętać o tym powinniśmy zwłaszcza my ilekroć media i podręczniki próbują nam wbić do głowy, że wielkim, wręcz unikalnym sukcesem polskiej transformacji było zduszenie inflacji i „wymienialny pieniądz”.

Innymi zmianami wprowadzonymi szybko z których „rentę” estoński naród czerpie do dziś są zmiany o charakterze politycznym, bez których premier Estonii nie wyobrażał sobie skutecznych i trwałych zmian w gospodarce. Laar jednym ruchem pozbawił wpływu na politykę bardzo licznej mniejszości rosyjskiej, która nie czuła żadnej mięty do nowo powstające państwo i siłą rzeczy oddawałaby swój głos na ugrupowania anty-niepodległościowe. Inną kluczową zmianą była dekomunizacja i deubekizacja Estonii. Ludzie powiązani z poprzednim aparatem władzy i aparatem represji nie zostali dopuszczeni do konfitur w odrodzonym państwie. Dzięki tym zdecydowanym ruchom Laar oraz jego następcy nie musieli borykać się z tak ostrą opozycją jak kraje, które zaniechały szeroko rozumianej dekomunizacji.

Laar udowadnia, że dzięki tak szybko zbudowanym fundamentom gospodarka estońska jak i estoński naród na trwałe podniósł się z kolan i pozbył się problemów z którymi w Polsce wciąż nie możemy sobie poradzić. Motto tej książki stanowi fraza w myśl której przepaści nie da się przeskoczyć na raty, aby ją pokonać konieczny jest zdecydowany skok. Szczęśliwie dla Estończyków w ich kraju znalazła się osoba wystarczająco odważna.

Książka liczy sobie około 200 stron. Ukazała się nakładem wydawnictwa Arwil już ładnych kilka lat temu, mimo to wciąż jest dostępna w księgarniach Internetowych.

„Estoński Cud” to książka pokazująca jakie skutki niesie za sobą wprowadzanie wolnorynkowych zmian. Mart Laar nie był obserwatorem tego cudu lecz jego bezpośrednim twórcą, gdyż jako pierwszy premier Estonii po upadku Związku Sowieckiego położył główny nacisk na zmiany gospodarcze. Fakt, iż autorem książki jest polityk nakazuje oczywiście brać poprawkę na to co pisze jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Sire” jeśli chodzi o budowę, styl i sposób prowadzenia narracji bardzo przypomina „Pierścień Rybaka”. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z historią prawowitych następców św. Piotra lecz z historią prawowitych następców francuskiego tronu. Raspail ponownie stosuje różne techniki narracyjne opowiadając równolegle dwie historie: jedną dziejącą się w czasach Rewolucji Francuskiej drugą zaś dziejącą się współcześnie. Odwrotnie jednak niż w „Pierścieniu Rybaka”, w „Sire” wątek historyczny skupia się na końcu pewnej historii a wydarzenia z czasów współczesnych dotyczą próby wskrzeszenia monarchii pogrzebanej de facto w czasie Rewolucji Francuskiej. Niezmiennie zaś Jean Raspail urzeka stylem – sugestywne relacjonowanie konkretnych wydarzeń historycznych sprawia, że opisy te są gotowymi didaskaliami do wykorzystania w wystawieniu tragedii.

Główną postacią wątku współczesnego jest powołany do życia przez pisarza młody następca tronu – Filip Faramund, który nie zważając, na to że żyje u schyłku XX wieku zamierza koronować się na króla Francji. Podczas tej – jak określa to sam Raspail – galopadzie za marzeniem uczymy się na czym tak naprawdę polega istota monarchii i bycie królem. Opowiadając o monarchii autor „Obozu Świętych” często używa w tym celu postaci ojca następcy tronu – człowieka, który nie miał w sobie dość siły aby dążyć do przywrócenia monarchii. Chowając się za ironią, która często jest jednym z objawów bezsilności uczył swojego syna – a przy okazji czytelników – czym jest monarchia i jakie są powinności króla.

Piękną galopadę za koronacją uzupełnia jeszcze lepszy wątek historyczny, w którym śledzimy nie tylko zniszczenie monarchii ale i wędrówkę bezcennej relikwii. Jak zwykle na koniec lektury dzieł Raspaila pozostaje żal, iż opowieść dobiegła końca. W tym przypadku pocieszeniem jest fakt, iż pewnego rodzaju kontynuację opowieści snutej w „Sire” jest książka „Król zza morza”.

Jeśli przeczytacie „Sire” to na pewno sięgniecie i po ten drugi tytuł :).

„Sire” jeśli chodzi o budowę, styl i sposób prowadzenia narracji bardzo przypomina „Pierścień Rybaka”. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z historią prawowitych następców św. Piotra lecz z historią prawowitych następców francuskiego tronu. Raspail ponownie stosuje różne techniki narracyjne opowiadając równolegle dwie historie: jedną dziejącą się w czasach Rewolucji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powieść, którą Raspail wydał w latach 70. ubiegłego stulecia doczekała się już największego komplementu na jaki może zasłużyć książka tego typu. Mianowicie, „Obóz Świętych” określa się jako powieść „proroczą”. Nawet osoby niechętne francuskiemu pisarzowi często przyznają, iż trafniej od innych przewidział on skutki konfliktu związanego z napływem imigrantów, zwłaszcza tych pochodzących z innego niż nasz kręgu cywilizacyjnego i religijnego.

Powieść oprócz tego, że prorocza jest przede wszystkim szalenie ciekawa. Raspail nie poszedł na łatwiznę – nie zdecydował się na prostą historyjkę o powstaniu imigrantów przeciwko miejscowej ludności. Wybrał drogę trudniejszą, mówiąc dzięki temu więcej o kondycji Zachodu.

W Indiach na wszelkiej maści statki wsiada ogromna rzesza biedoty, która – przez nikogo nie zapraszana – wyrusza w kierunku zachodniej cywilizacji. Tym samym nie próbują nas skolonizować poprzez odwołanie się do przemocy, lecz poprzez odwołanie się do naszej litości.

Raspail w ciągu całej historii poszukuje odpowiedzi na pytanie dlaczego nasza cywilizacja zupełnie bezwarunkowo godzi się na wzięcie odpowiedzialności za tych intruzów. Kolejne koncepcje są podsumowane znamiennym „może to jest jakieś wyjaśnienie...”. Autor „Sire” jako przyczyny wskazuje mass media głównego nurtu narzucające uporczywie permisywizm. Dla tych mediów – uosabianych wtedy jeszcze przez radio – nie istnieje żadna realna przeciwwaga. Stary redaktor naczelny konserwatywnej gazetki mimo iż ma słuszność co do diagnozy to nie ma żadnego sposobu na jej zaprezentowanie szerszej publiczność. System akceptuje go tylko do tego momentu do którego nie stanowi prawdziwego zagrożenia dla głównego przekazu. Innymi wyjaśnieniami, – które nie wykluczają się wzajemnie – mogą być zinfantylnienie dorosłych, zanik utożsamiania się z państwem czy zupełna pogarda dla armii, która bezpowrotnie utraciła swoją powagę i prestiż.

„Obóz Świętych” w żadnym wypadku nie jest jednak traktatem politycznym czy filozoficznym. Raspail jak żaden inny współczesny pisarz potrafi wykładać swoje myśli bez uszczerbku dla fabuły, którą snuje. Historia trzyma w napięciu, zaś tempo akcji wzrasta wraz ze zbliżaniem się tej flotylli biedaków do brzegów owej Ziemi Obiecanej.

Szczerze polecam tę powieść, która nie tylko jest ciekawa i dobrze napisana, ale również dająca do myślenia.

Powieść, którą Raspail wydał w latach 70. ubiegłego stulecia doczekała się już największego komplementu na jaki może zasłużyć książka tego typu. Mianowicie, „Obóz Świętych” określa się jako powieść „proroczą”. Nawet osoby niechętne francuskiemu pisarzowi często przyznają, iż trafniej od innych przewidział on skutki konfliktu związanego z napływem imigrantów, zwłaszcza tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Pierścień Rybaka” jest reklamowany jako katolicka odpowiedź na „Kod Leonarda” Dana Browna. Na pewnym poziomie jest to oczywiście trafne zestawienie jednak sądzę, że wielu czytelników poczuje się zwiedzionych tego typu reklamowaniem. „Kod Leonarda” to taka typowa literatura fast foodowa. Czytelnik brownowych książek chce szybkiej akcji i odkrywaniu tajemnic a Dan Brown jak mało kto potrafi mu ją zapewnić produkując książki sensacyjne złożone z prawd, półprawd i przeinaczeń.

Powieść Jeana Raspaila przede wszystkim nie jest książką sensacyjną. Tajemnice w niej zawarte sprowadzają się głównie do odkrywania przed czytelnikiem zapomnianych faktów z dziejów Kościoła. Sposób w jaki autor „Obozu Świętych” posługuje się jednak tymi faktami sprawia, że od książki wprost nie sposób się oderwać. Raspail snuje więc równolegle dwie opowieści. Pierwsza rozpoczyna się w średniowieczu gdy Kościół przeżywał schizmę, druga toczy się współcześnie, za pontyfikatu Jana Pawła II i jest dopełnieniem historii rozpoczętej w średniowieczu. Oba wątki prowadzone są z prawdziwą wirtuozerią. Mimo że wątek współczesny nie ma żadnych szans na przekształcenie się w coś o zabarwieniu sensacyjnym to jednak czytelnik w napięciu śledzi wędrówkę samotnego bohatera. Wątek historyczny, najczęściej traktowany w podręcznikach szkolnych bardzo marginalnie, jest niemniej ciekawy. Jednocześnie Raspail unika jednoznacznych ocen i odpowiedzi na kluczowe pytanie: „Kto jest prawdziwym papieżem?”. Czytelnik korzysta na fakcie, że narracja nie jest prowadzona z punktu oskarżenia tego lub innego papieża o bycie nieprawowitym następcą świętego Piotra.

Na uwagę zasługuje również wyjątkowy styl. Czytając Raspaila ma się wrażenie, że żadne zdanie, żadne sformułowanie nie zostało użyte na siłę. Zarówno bohaterowie jak i narrator nigdy nie popadają w przydługie tyrady z czego wcale nie wynika, że nie mają niczego do powiedzenia. Przeciwnie, z powieści Raspaila możemy dowiedzieć się znacznie więcej niż z niejednego przegadanego dzieła. Może więc problem większości innych współczesnych pisarzy polega nie tylko na tym, że mają problem z opowiedzeniem ciekawej historii, ale że mają problem również z pisaniem?

„Pierścień Rybaka” jest reklamowany jako katolicka odpowiedź na „Kod Leonarda” Dana Browna. Na pewnym poziomie jest to oczywiście trafne zestawienie jednak sądzę, że wielu czytelników poczuje się zwiedzionych tego typu reklamowaniem. „Kod Leonarda” to taka typowa literatura fast foodowa. Czytelnik brownowych książek chce szybkiej akcji i odkrywaniu tajemnic a Dan Brown jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeżeli ktoś chce zaczynać swoją przygodę z książkami tego autora od „Króla zza morza” to zdecydowanie taki pomysł odradzam. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, iż w pewnym stopniu jest to kontynuacja powieści „Sire”. Drugi – ważniejszy – jest taki, że Raspail zdecydował się na pisanie dość nietypowej książki. Narracja przybiera tu formę monologów wygłaszanych do Filipa Faramunda (głównego bohatera „Sire”). Podczas tych monologów Raspail roztacza przed stworzonym przez siebie królem różnego rodzaju scenariusze poprzez które legalny władca Francji mógłby upomnieć się o swoje prawa do korony. Wątek historyczny, który Raspail tak lubi prowadzić równolegle z współczesną opowieścią pojawia się tylko marginalnie i ma zadanie zobrazowanie jak w przeszłości kończyły się heroiczne zmagania innych legalnych władców, którzy stawali naprzeciwko przeważającym siłom uzurpatorów i upominali się o koronę.

Taka konstrukcja książki powoduje, że Raspail redukuje swoje dwa największe atuty – budowania wciągającej opowieści przy użyciu swojego niepowtarzalnego stylu. Oczywiście, nie oznacza to, że „Król zza morza” jest książką złą. Po raz kolejny Raspail pozostawił Silnego Belwasa z uczuciem niedosytu co świadczy o książce dobrze. Jeżeli ktoś zaczytywał się innymi powieściami Francuza to na pewno nie będzie żałował przeczytania „Króla”. Nie radzę jednak zaczynać lektur dzieł Raspaila od tego tytułu, bowiem tym razem Raspail – celowo – nie pokazuje wszystkich swoich atutów.

Jeżeli ktoś chce zaczynać swoją przygodę z książkami tego autora od „Króla zza morza” to zdecydowanie taki pomysł odradzam. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, iż w pewnym stopniu jest to kontynuacja powieści „Sire”. Drugi – ważniejszy – jest taki, że Raspail zdecydował się na pisanie dość nietypowej książki. Narracja przybiera tu formę monologów wygłaszanych do Filipa...

więcej Pokaż mimo to