-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać410
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-01-06
Nie jestem znawczynią poezji, czytam wiersze i uwielbiam, gdy kilka słów rozbudza we mnie wiele emocji i wspomnień. Często czyjeś doświadczenia pokrywają się z naszymi. Każdy kiedyś kochał, tęsknił, marzył, wściekał się i smucił. „Chłopcy, których kocham” to tomik wierszy opowiadających o miłości. Trudnej, skomplikowanej, pełnej wzlotów i upadków, ale równocześnie głębokiej i prawdziwej. To również historia o straconych szansach, momentach, gdy być może przegapiło się coś ważnego.
Na końcu tomiku jest króciutki opis o autorce, Annie Ciarkowskiej. Zanim zaczęłam czytać, zajrzałam właśnie do tej notki i pomyślałam „też lubię trochę przesłodzoną kawę z mlekiem”. Teraz na pewno się dogadamy.
Anna Ciarkowska opowiada nam o miłości do twardego i niedostępnego chłopaka. Porównuje go do kamienia. Nagle czuła, miękka i otwarta dziewczyna zakochuje się w nim. I wszystko się zaczyna, autorka ukazuje wiele etapów związku, tego, jak może być trudno i jak wspaniale. Pisze o zerwaniu i tęsknocie, która jest głównym tematem kilku wierszy. „Chłopcy, których kocham” pełne są emocji i prawdy – proste słowa trafiają najlepiej, a Ciarkowska napisała tomik, który zrozumie każda z nas. Nawet jeśli nie zna się na poezji. To chwile z życia, dlatego można je porównać do tego, co samemu kiedyś się przeżyło. Mam swoje ulubione tytuły, z którymi się identyfikuje i do których na pewno nieraz będę wracać.
„Chłopcy, których kocham” to również piękne wydanie. Minimalistyczne, delikatne i nawiązujące do treści. W wierszach jest wiele odniesień do morza, co widać również w rysunkach przy każdym wierszu, niebieskiej kolorystyce i tytułach każdej z części. Twarda okładka zawsze najlepiej się sprawdza w tego rodzaju pozycjach, po ulubione tomiki sięgam dosyć często w chwilach refleksji – przy miękkiej okładce książka z pewnością po dłuższym czasie nie wyglądałaby zbyt dobrze. Muszę pochwalić Wydawnictwo Otwarte za papier – grubszy, elegancki i solidny. Tomik jest kompletny – nic dodać, nic ująć.
„Chłopcy, których kocham” to nie tylko wiersze. W tomiku znajdziecie również cztery listy, których autorką jest dziewczyna. Opisuje w nich swoje uczucia, lęki, nadzieje, jak i również po drodze całą historię związku pomiędzy nią a chłopakiem, będącym kamieniem. Listy są naprawdę pięknie, ale również pomocne – to w pewnym sensie interpretacja wierszy.
Tomik Anny Ciarkowskiej polecam wszystkim, którzy lubią raz na jakiś czas odpłynąć na chwilę i poczytać poezję. Zrozumiałam go na swój własny, indywidualny sposób. Ty możesz zinterpretować go całkiem inaczej i to właśnie jest magia tych wierszy. Cieszę się, że Wydawnictwo Otwarte daje nam możliwość poznania współczesnych poetów. Wcześniej czytałam „Mleko i Miód” Rupi Kaur, teraz „Chłopcy, których kocham” – jestem ciekawa, jaką poezję zaprezentują nam następnym razem.
http://recenzentkiksiazek.blogspot.com/2018/01/chopcy-ktorych-kocham-anna-ciarkowska.html
Nie jestem znawczynią poezji, czytam wiersze i uwielbiam, gdy kilka słów rozbudza we mnie wiele emocji i wspomnień. Często czyjeś doświadczenia pokrywają się z naszymi. Każdy kiedyś kochał, tęsknił, marzył, wściekał się i smucił. „Chłopcy, których kocham” to tomik wierszy opowiadających o miłości. Trudnej, skomplikowanej, pełnej wzlotów i upadków, ale równocześnie głębokiej...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-13
Książka odniosła największy sukces ze wszystkich powieści Giffin, widać to również w jej ekranizacji, którą bardzo polecam. Co takiego jest w tej historii? Kontrowersyjny temat? Wielki, ekscytujący romans dwójki bohaterów? Opowieść o skomplikowanej przyjaźni?
Giffin naprawdę mieszka w tej książce. Tworzy niemal wybuchową fabułę – tyle w niej zaskoczeń, zwrotów akcji, napięcia i emocji! Od początku czyta się ją z rozszerzonymi oczami i zagryzionymi ze zdenerwowania wargami. To powieść iście amerykańska, napisana z rozmachem, poruszająca kwestię zdrady, którą pisarka lubi brać na tapetę w swoich książkach. W „Coś pożyczonego” zdrada jest wielopoziomowa, żaden z bohaterów nie jest bez winy i każdy ma coś na sumieniu. Książka doczekała się zaskakującej kontynuacji, która o dziwo przedstawia tę historię w zupełnie innym świetle.
Powieść zaczyna się od przyjęcia urodzinowego głównej bohaterki. Wówczas poznajemy Darcy oraz Deksa. Nic nie wskazuje, że jedna noc skończy się w tak szalony sposób. Rachel oraz Dexter brną w ten romans, nie mogą się powstrzymać i wszystko zmierza do jednej, wielkiej katastrofy. Książka przypomina mi tragedię grecką, każde wyjście z sytuacji jest dramatyczne i może mieć nieprzyjemne konsekwencje. Do samego końca nie wiadomo jak postąpią postaci, dlatego trwa się w napięciu do ostatniej strony. Książki są coraz bardziej przewidywalne, na początku często wiadomo już, że bohaterowie będą żyli długo i szczęśliwie. Giffin nauczyła mnie, że lubi niekonwencjonalne scenariusze swoich historii, dlatego tym bardziej nie mogłam oderwać się od tej pozycji.
Styl autorki jest mi już bardzo dobrze znany, jednak ta książka jest nieco inna od reszty. Autorka nie bawi się w zmiany perspektyw, główną narratorką jest Rachel, co sprawia, że nie wszystkie karty są od razu otwarte przed czytelnikiem. Pisarka zmusza nas do zastanawiania się co siedzi w głowie Deksa oraz Darcy – czy Deks rzeczywiście kocha Rachel, a może Darcy coś podejrzewa? Fabuła charakteryzuje się dużą dynamiką, mamy wiele zwrotów akcji i dużo emocji – moja sympatia była po stronie Rachel, jednak miałam też wiele wątpliwości, bo to w końcu zdrada – Deks zdradził swoją narzeczoną, a Rachel najlepszą przyjaciółkę.
I teraz uwaga! W innej książce Giffin, czyli „Siedem lat później” występuje Rachel i Deks, który jest w niej bratem głównej bohaterki. Jeśli jesteście ciekawi dalszych losów tych postaci, to autorka opisała, jest właśnie w „Siedem lat później” jako historię poboczną, co dowodzi, że Giffin chyba polubiła tych bohaterów i trudno jej się z nimi rozstać. Podoba mi się, gdy pisarze przemycają swoje postaci do innych książek, tworzy mi to całościowy obraz ich wymyślonego świata.
Polecam „Coś pożyczonego”, bo to jazda bez trzymanki. Zaczęłam czytać i nie mogłam przestać. Giffin w końcu dodała trochę pieprzu do opisywanych historii, więcej dynamiki i konfrontacji pomiędzy bohaterami. Spora liczba jej powieści opiera się na przemyśleniach głównych bohaterów, cały czas czekamy na jakąś scenę, która nieco wstrząśnie fabułą i znajdujemy ją na zakończeniu. Tutaj jest zupełnie inaczej – autorka skupiła się na akcji i jeszcze raz akcji. Wyszła z pewnej konwencji tworzenia punktów kulminacyjnych w fabule, przez co też sama książka zaskakuje i wywołuje duże napięcie. W końcu mamy młodych bohaterów, trochę ryzyka, zakazanej miłości i sporo sprzecznych emocji.
http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2016/07/12/cos-pozyczonego-emily-giffin-bestsellerowa-ksiazka-pisarki-cykl-recenzji-2/
Książka odniosła największy sukces ze wszystkich powieści Giffin, widać to również w jej ekranizacji, którą bardzo polecam. Co takiego jest w tej historii? Kontrowersyjny temat? Wielki, ekscytujący romans dwójki bohaterów? Opowieść o skomplikowanej przyjaźni?
Giffin naprawdę mieszka w tej książce. Tworzy niemal wybuchową fabułę – tyle w niej zaskoczeń, zwrotów akcji,...
2017-10-16
Znacie to uczucie, gdy po zakończeniu książki, nie wiecie co zrobić ze swoim życie? Dokładnie tak czuję się po zakończeniu „Dworu Skrzydeł i Zguby”.
Trzeci tom uwielbianej serii Sarah J. Maas okazał się dokładnie taki, jak oczekiwałam – pełen napięcia i akcji. Bałam się, że zakończenie mnie rozczaruje. Chyba najbardziej obawiałam się śmierci ulubionych postaci. Wiecie, jak to jest przywiązać się do bohaterów? Właśnie. Szczęśliwe zakończenia są banalne, jednak czasem lubię taką banalność. Nie zdradzę czy ktoś zginął, sami musicie przeczytać książkę, ale przyznam się, że „Dwór Skrzydeł i Zguby” był prawdziwą jazdą bez trzymanki. A podziękowanie Maas zapowiada jedno – to nie koniec tej opowieści i tego świata. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Uwielbiam świat, który wymyśliła Maas. To, jak zbudowała fabułę, aby na każdym kroku nas zaskakiwać. A szczególnie lubię relacje, jakie łączą postaci – więź Feyry i Rhysa, tajemniczą Mor oraz Azriela, walecznego Kasjana oraz siostry Feyry, które z pewnością wzbudzą u Was dużo emocji. Maas wprowadziła wielu pobocznych bohaterów, dając na pierwszy plan Feyrę z Rhysem, jednak po drodze snując kilka innych ciekawych opowieści. Co więcej, sporo wątków zostało niedokończonych, dlatego mocno liczę na jeszcze jedną książkę z tego uniwersum. W tym tomie Feyra jest księżną Dworu Nocy, nie boi się swojego tytułu, nie cofa się przed zobowiązaniem. Podoba mi się, że stała się nierozerwalną częścią rodziny Rhysa, bardzo dobrze czytało się fragmenty, gdy wszyscy działali wspólnie, jako drużyna. Wszyscy potężni, odważni i niecofający się przed niczym. Ich interakcje, żarty i potyczki słowne, dodawały całej powieści uroku i wywoływały mimowolny uśmiech. Polubiłam i zżyłam się z postaciami Maas, dlatego teraz jest mi strasznie smutno, że „Dwór Skrzydeł i Zguby” mam już za sobą. Zapomniałabym, jeśli są tu jeszcze jacyś fani Kasjana, pisać w komentarzach! Uwielbiam tę postać i uważam, że Maas powinna jeszcze bardziej rozwinąć jego wątek.
Trzeci tom to dużo akcji, prawdziwa wojna, taktyka i szczegóły związane z działaniem wojsk, które pozytywnie mnie zaskoczyły. Widać, że autorka się przyłożyła, nie tworząc historii opartej tylko na romantycznej relacji bohaterów, ale również na walce o Prythian. Oczywiście jest kilka momentów, które wywołują rumieńce na policzkach, bo Rhys przekracza granice w byciu tak niewiarygodnie uroczym. To chyba jeden z moich ulubionych męskich bohaterów, nonszalancki, sarkastyczny, ale zarazem pełen ciepła i lojalności. Na początku, gdy Feyra była w Dworze Wiosny, miałam ochotę krzyczeć, niech ona się stamtąd wyrwie! Te fragmenty są chyba najgorsze, bo trzymają nas w wielkiej niepewności i w pewnym sensie wstrzymają całą fabułę. Jednak, gdy Feyra dociera do Dworu Nocy – to akcja nabiera niewiarygodnego tempa. Serio, spodziewajcie się, że nie będziecie nadążać za bohaterami. Narada, walka i ciągłe pułapki, jedno muszę przyznać, Mass cały czas utrudniała życie swoim postaciom. Dzięki temu ani trochę się nie nudziłam!
Ta seria ma niepowtarzalny klimat, Maas zbudowała świat, który urzeka i fascynuje. Fae wysokiego rodu, ludzie i wiele magicznych, pradawnych, mrożących krew w żyłach stworzeń. Dobro i zło cały czas się zaciera, w tej powieści nic nie jest czarno-białe. Autorka pokazuje nam, że w naszych słabościach tkwi siła. Uwielbiam tę serię i cieszę się, że mam ją w swojej biblioteczce. Pewnie będę jeszcze wracać do ulubionych fragmentów, znając mnie, przeczytam wszystkie trzy tomy jeszcze raz, ale warto, bo Maas wprowadziła tyle genialnych wątków, że mam ochotę ją wyściskać.
Mogłabym pisać i pisać, ale wiem, że fani, czekający na tę książkę na pewno nie będą zawiedzeni. Podczas czytania całkowicie przepadłam. Cóż, dwa dni wyjęte z życiorysu, gdy przeniosłam się do świata wymyślonego przez Maas, to dobre określenie.
„Dwór Skrzydeł i Zguby” spełnił moje oczekiwania, wynagrodził mi miesiące czekania oraz sprawił, że przez następny tydzień będę cały czas myśleć o tej powieści, roztrząsać poszczególne sceny, zastanawiać się, jak losy bohaterów potoczą się dalej... Mass wykonała kawał dobrej roboty, napisała książkę trzymającą w napięciu, pełną emocji, zwrotów akcji i wciągającą od pierwszych stron. W pewnym momencie przyłapałam się na obgryzaniu paznokci z nerwów, końcówka naprawdę może wywołać zawał serca, więc lojalnie ostrzegam! Dodatkowo, jeśli macie w planach „Dwór Skrzydeł i Zguby”, to zarezerwujcie sobie trochę czasu, bo bardzo trudno oderwać się od tej książki.
http://recenzentkiksiazek.blogspot.com/2017/10/przedpremierowo-dwor-skrzyde-i-zguby_16.html
Znacie to uczucie, gdy po zakończeniu książki, nie wiecie co zrobić ze swoim życie? Dokładnie tak czuję się po zakończeniu „Dworu Skrzydeł i Zguby”.
Trzeci tom uwielbianej serii Sarah J. Maas okazał się dokładnie taki, jak oczekiwałam – pełen napięcia i akcji. Bałam się, że zakończenie mnie rozczaruje. Chyba najbardziej obawiałam się śmierci ulubionych postaci. Wiecie, jak...
2016-08-25
Must have dla każdego marketingowca
To nowe wydanie książki „E-marketing”, wzbogacone o jeszcze większą wiedzę z zakresu e-marketingu i zbiór doświadczeń ludzi, którzy na co dzień pracują w świecie internetu. Jak podkreśla Jarosław Królewski i Paweł Sala, autorzy poszczególnych rozdziałów nie są zawodowymi publicystami, jednak muszę przyznać, że książka napisana jest lekko, zrozumiale i profesjonalnie. Widocznie praca w internecie wymaga dobrego warsztatu pisarskiego, bo każda część „E-marketingu” ma w sobie nie tylko sporą dawkę wiedzy, ale też jest po prostu zgrabnie zbudowana.
Social media, copywritng, marketing mobilny, monitoring internetu, obsługa klienta w sieci – to tylko kilka tematów zgłębianych w tej pozycji
Co znajdziecie w tej książce? Poruszana tematyka jest z jednej strony bardzo szeroka, ale też nie jest to wiedza ogólna. „E-marketing” podzielony jest na cztery części, każda dotyczy innego etapu w biznesie, a więc np. zaczynamy od „Podstawy – solidny Backgroud”, a kończymy na – „Niezbędnik nowoczesnego marketera”. Co ważne, autorzy książki nie są laikami – to ludzie znający branżę od podszewki, mogący pochwalić się bogatym doświadczeniem, co też widać na podstawie prezentowanych przez nich treści. Oni wszyscy są praktykami – od takich ludzi najbardziej lubię się uczyć. Na pewno więc kojarzycie Pawła Tkaczyka, który opowiada ogólnie o marce samej w sobie, Dominika Kaznowskiego – piszącego o social mediach i społecznym wymiarze internetu, Barbarę Stawarz, specjalistkę od content marketingu, Jarosława Roszkowskiego, który wyjaśnia czym jest monitoring internetu i dlaczego warto go wykorzystać – oraz wiele innych nazwisk, aktywnie działających w branży marketingu internetowego. W tej pozycji poznacie nie tylko teorię, ale też wiele realnych case study, niektóre pojęcia wyjaśniane są na podstawie przykładów, dlatego nawet laik może z tej książki wynieść bardzo wiele wiedzy. Bardzo ciekawy jest rozdział ukazujący rynek internetowy w Polsce i na świecie – Tomasz Surmacz prezentuje sporo ciekawych danych na temat czasu spędzonego w internecie, akcji podejmowanych w sieci przez użytkowników czy informacji dotyczących światowego rynku reklamy internetowej.
Studencie, to książka dla Ciebie!
Przyznam się, że moja praca magisterka bez „E-marketingu” byłaby bardzo uboga. Niesamowicie wiele wyciągnęłam z tej książki – z jednej strony porusza tematykę współczesną, podawane są przykłady firm i case study, ale autorzy poszczególnych rozdziałów nie zapomnieli o często istotnej części teoretycznej. Wiele pozycji na temat marketingu internetowego od razu przechodzi do rzeczy i pomija wyjaśnianie prostych pojęć, jednak jak wiemy w pracy dyplomowej należy podać nawet najbardziej banalne definicje – dlatego jestem bardzo wdzięczna, ze w momencie pisania magisterki trafiła do mnie właśnie ta książka.
Number One wśród książek o marketingu internetowym
„E-marketing” polecam wszystkim zainteresowanym marketingiem internetowym, tym, którzy zastanawiają się, czy swój biznes przenieść do sieci oraz wszystkim laikom, którzy chcą w jakiś sposób zacząć swoją przygodę z e-marketingiem. Jak już wcześniej wspomniałam – każdy student, którego kierunek związany jest z marketingiem, powinien traktować tę książkę jako pewnego rodzaju „biblię”. „E-marketing” zawiera w sobie ogrom wiedzy, wiele ciekawych i inspirujących przykładów, umożliwia zapoznanie się z branżą – nawet na podstawie nazwisk poszczególnych autorów. To jak na razie najlepsza pozycja dotycząca e-marketingu, którą dotychczas czytałam.
http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2016/08/22/e-marketing-wspolczesne-trendy-pod-red-j-krolewski-p-sala-must-have-dla-kazdego-marketingowca/
Must have dla każdego marketingowca
To nowe wydanie książki „E-marketing”, wzbogacone o jeszcze większą wiedzę z zakresu e-marketingu i zbiór doświadczeń ludzi, którzy na co dzień pracują w świecie internetu. Jak podkreśla Jarosław Królewski i Paweł Sala, autorzy poszczególnych rozdziałów nie są zawodowymi publicystami, jednak muszę przyznać, że książka napisana jest lekko,...
2015-07-28
Autorka słodko-gorzkiej „Eleonory i Parka” wydała kolejną książką opowiadającą o młodym pokoleniu. Tym razem na tapetę wzięła… fanfiction. A wszystko za sprawą głównej bohaterki Cath, autorki popularnego w sieci „Rób swoje, Simonie”, zafiksowanej na punkcie ukochanych książkowych postaci, niewyściubiającej nosa poza fandom i … pokój w akademiku.
Jak to się stało, że pokochałam tę powieść?
Życie Cath skupia się wokół kilku rzeczy – książek, jej laptopa i Simona Snowa, wykreowanego przez Gemmę T. Lesile. Ma siostrę bliźniaczkę Wren, która pomimo takiego samego wyglądu jest całkowitym jej przeciwieństwem. Od dzieciństwa była tą bardziej popularną, lubianą i towarzyszką. Cath za to zamiast tłumu ludzi zawsze wybierze święty spokój, żeby tylko móc pisać ukochane fanfiction o Simonie Snowie. W społeczności fanów ma już wyrobioną markę, tysiące wyświetleń i cóż, sama posiada swoich fanów. Prawdziwa FanGirl. Gdy razem z siostrą zaczyna naukę w college’u, wszystko się komplikuję – Wren chce samodzielności, więc w wyniku tego Cath musi zamieszkać z nieco wredną i przerażającą Reagan, jak i znosić Leviego, który chyba nigdy nie przestaje się uśmiechać. Nagle okazuje się, że jeśli Cath choć trochę się otworzy, to nieoczekiwanie może znaleźć przyjaciół i… miłość.
"- Po co piszemy? – powtórzyła profesor Piper.
Cath spojrzała na swój notatnik.
„Żeby zniknąć”."
To książka, która przypomina o jednym – dlaczego kocham czytać. Po zakończeniu nie mogłam ot, tak po prostu sięgnąć po kolejną powieść, bo ta długo jeszcze siedziała w mojej głowie. Chyba najtrudniej pożegnać się z bohaterami, którzy są inteligentni, zabawni i aż chciałoby się ich mieć za swoich przyjaciół.
Autorka ma lekki, ale także charakterystyczny styl, trochę podobny do Johna Greena, którego zresztą uwielbiam. Tak samo, jak on, pisze zabawnie, ale pozwala sobie również na nutkę gorycz oraz refleksji. Udaje się jej w swoich historiach zawrzeć doskonałe puenty odnośnie do dojrzewania, miłości, przyjaźni. To zarazem poważna, ale także humorystyczna powieść. Rowell czymś pozornie nieistotnym, jedną wzmianką, zdaniem potrafi doprowadzić do płaczu. Niektórzy autorzy głowią się i troją, jakby tu stworzyć bardziej emocjonalną książkę, a jej udaje się to bez żadnego problemu. Nie ma tutaj większych melodramatów, za co jestem wdzięczna, ale ta pozycja nie jest równocześnie pozbawiona trudniejszych wątków, przeciwnie, sytuacja rodzinna Cath, jej problemy z mamą, siostrą, czy samo to, że nawiązywanie nowych znajomości wywołuje u niej przerażenie, daje dużo do myślenia.
Za co uwielbiam „Fangirl”? Za geekowski klimat, nawiązania dla nerdów i oczywiście za poruszenie tematu fanfiction. To hołd ze strony autorki dla tej społeczności, gdyż jak sama się przyznała, wiele fików w swoim życiu przeczytała i jest ich wielką fanką. Po skończeniu książki naszła mnie myśl, ciekawe czy fandom Rowell się rozrośnie? Czy znajdą się osoby, które dalej będą pisać historię Cath? Jestem pewna, że już teraz to się dzieje, co tylko jeszcze bardziej mnie cieszy – nastała moda, na coś, co odkryłam bardzo dawno temu, czyli fanfiction. Może nie będę musiała już dłużej tłumaczyć znajomym, cóż to czytam – wystarczy, że pożyczę im „Fangirl”.
"- Na biurku masz głowy Simona Snowa – zauważyła Reagan.
- To tylko pamiątkowe popiersia.
- Żal mi ciebie, więc zostanę twoją przyjaciółką."
Wielki ukłon w stronę autorki – udało jej się snuć dwie odrębne historie, Cath oraz jej przyjaciół, jak i Simona Snowa. Dodatkiem do książki są pojawiające się gdzieniegdzie fragmenty z wymyślonej serii o Simonie oraz z fanfiction pisanych przez Cath. Aż chciałabym, aby uniwersum Gemmy T. Lesile istniało naprawdę!
Kolejnym plusem jest ukazanie życia pisarzy, procesu tworzenia, tego, skąd czerpią wenę — zostało to przekazane nam tak naturalnie, tak prosto, że aż sama poczułam inspirację i z chęcią postukałabym w klawisze, wymyślając jakąś swoją opowieść. Wiele razy zastanawiałam się, jak autorzy książek kreują swoje postaci, budują sceny, co podsuwa im pomysły i Rowell w pewien sposób zaspokoiła moją ciekawość. Narrację mamy trzecioosobową, a dodatkowo muszę pochwalić dialogi, które są lekkie, dowcipnie i bardzo swobodnie napisane.
"- Czytałeś książki z serii?
- Widziałem filmy.
Cath tak mocno wywróciła oczami, że aż ją zabolało."
Bohaterowie jak już wspomniałam to perełki tej książki, także ci mniej istotni dla fabuły – każdy z nich ma mocno zarysowaną osobowość i jest charakterystyczny. Nie dziwię się, że w Internecie nastał szał na fanarty, czy opowiadania – fani tworzą piękne ilustracje z Eleonorą i Parkiem, teraz z bohaterami „Fangirl”. Autorka tak dobrze ukazała swoje postaci, że czytelnicy nie mają problemów z wyobrażeniem sobie tego, jak wyglądają i przeniesieniem ich na kartki papieru.
Podobało mi się także samo tło powieści, college w typowo amerykańskim stylu, szukanie nowych przyjaciół, to jak zachowują się studenci. Cath w tym wszystkim jest bardzo oryginalna, bo nagle wśród aktywnych, pozytywnie nastawionych nastolatków mamy wycofaną, nieśmiałą dziewczynę, która drży na samą myśl o porozmawianiu z nieznajomym.
"Pachniało Levim. Ziarnami kawy i czymś ciepłym i korzennym, chyba jego perfumami. Albo mydłem. Albo dezodorantem. Tak często siadywał na jej łóżku, że znała wszystkie te zapachy. Czasami pachniał też dymem papierosowym albo piwem, ale nie tym razem."
Pomiędzy różnymi scenami jest wiele nawiązań, za każdym razem czytając książkę, odkrywa się coś nowego. Autorka potrafi bardzo plastycznie i subtelnie budować bardziej intymne fragmenty. Zupełnie jak jej bohaterka, Cath, która w swoim fanfiction unika miłosnych uniesień, jednak, gdy już jakieś opisze, to w taki sposób, że każdy z fanów czyta je po kilka razy. Tak samo Rowell, sceny zbliżeń były piękne, niemal bajkowe, ale zarazem pozbawione kiczu. Subtelne i urocze.
Okładka jest genialna, słyszałam głosy, że te zagraniczne są lepsze, ale nie! Nasza jest cudowna i nikt nie zmieni mojego zdania. Ma to coś, ładny dla oka kolor i narysowane postaci, niczym z fanarta, co jeszcze bardziej podkreśla całokształt książki.
"- Przeczytaj mi swoje tajne sprośne opowieści fanowskie.
- Nie są sprośne.
- Trudno, i tak mi przeczytaj."
Polecam płci damskiej, ta pozycja jest typowo młodzieżowa, jednak myślę, że niejedna dojrzała kobieta skusiłaby się poznać historię Cath. To zabawna, wzruszająca i odkrywcza opowieść.
Jeśli czytasz bądź piszesz fanfiction, to koniecznie musisz ją mieć na swoje półce. Może rozpoznasz w Cath samą siebie?
http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2015/07/28/przedpremierowo-fangirl-rainbow-rowell/
Autorka słodko-gorzkiej „Eleonory i Parka” wydała kolejną książką opowiadającą o młodym pokoleniu. Tym razem na tapetę wzięła… fanfiction. A wszystko za sprawą głównej bohaterki Cath, autorki popularnego w sieci „Rób swoje, Simonie”, zafiksowanej na punkcie ukochanych książkowych postaci, niewyściubiającej nosa poza fandom i … pokój w akademiku.
Jak to się stało, że...
Powiem jedno: książka jest niesamowita. Brutalna w swoim przesłaniu, autentyczna, tak, że utożsamiasz się z bohaterami, kibicujesz im, płaczesz, gdy dzieje się coś złego...
Dialogi są tak inteligentne, przemyślenia bohaterów zwalają z nóg i nagle zastanawiasz się, że może jesteś tak zabiegany, tak normalny, że cholera, sam byś tego nie zauważył. Normalność jest przereklamowana.
Powiem jedno:
Okay.
Okay.
Okay.
Zawsze będę pamiętać o tej książce. Szkoda, że nie było szczęśliwszego zakończenia, bo przez to ryczałam tak, że nie widziałam słów, ale...
Okay :)
Cała recenzja: http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2014/04/15/gwiazd-naszych-wina-john-green/
Powiem jedno: książka jest niesamowita. Brutalna w swoim przesłaniu, autentyczna, tak, że utożsamiasz się z bohaterami, kibicujesz im, płaczesz, gdy dzieje się coś złego...
Dialogi są tak inteligentne, przemyślenia bohaterów zwalają z nóg i nagle zastanawiasz się, że może jesteś tak zabiegany, tak normalny, że cholera, sam byś tego nie zauważył. Normalność jest...
2015
„Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje.”
Błyskotliwy wyciskacz łez, ukazujący życie, jako jedną wielką metaforę. „Gwiazd naszych wina” to książka niezwykła, przy której masz ochotę się śmiać i płakać. John Green pokazał, że można napisać o raku w sposób czasem zabawny, przewrotny, ironiczny i prosty. Jest bezpośredni względem Czytelnika, w krótkiej historii udało mu się przekazać tak wiele, że jestem pełna podziwu.
Hazel ma szesnaście lat i raka tarczycy w czwartym stadium z przerzutami do płuc. Nie może samodzielnie oddychać, dlatego wszędzie nosi ze sobą aparat tlenowy o imieniu Philip. Na spotkaniu grupy wsparcia, do której zmusza ją zaniepokojona rodzicielka spotyka Agustusa Waters’a. Chłopca, który jest spełnieniem marzeń każdej dziewczyny. Przystojny, inteligentny, z poczuciem humoru i z pełną świadomością swoich wszystkich zalet. Towarzyszy im przyjaciel Gusa – Isaac, który w walce z rakiem stracił wzrok. Razem wspierają się, śmieją z samych siebie, odkrywając swoją nieskończoność.
Jest to jedna z tych książek, które się pamięta. Przeczytasz ją i nie sięgniesz od razu po jakąś inną pozycję. Hazel i Agustus będą siedzieć w Twojej głowie przez długi czas, bo są to bohaterowie, którzy są po prostu warci zapamiętania. Ich przemyślenia, trafne uwagi na temat życia i śmierci, dystans do siebie i do swojej choroby są czymś tak cennym w dzisiejszych czasach, że takich bohaterów ze świecą szukać. Szczerze ich polubiłam, płakałam i śmiałam się razem z nimi. „Gwiazd naszych wina” to emocję, emocję i jeszcze raz emocję. Słowa się pochłania, nie czyta.
Green jest człowiekiem niesamowicie odważnym publikując tę książkę. Pisać w tak ironiczny sposób o chorobie, o śmierci, o tematach, które przerażają i wywołują skrajne emocję. Udało mu się stworzyć autentyczne postacie, z krwi i kości. Opisuję prawdziwe życie, gdzie ludzie w młodym wieku muszą zmagać się z swoimi tragediami, chorobami i nie oszczędza Czytelnika mówiąc, że „będzie dobrze”. Jego przekaz jest jasny – trzeba czerpać z życia wszystko, co najlepsze teraz i już, nie oglądać się za siebie, nie zmienisz rzeczywistości, ale musisz wykorzystać to, co masz. Hazel wykorzystuję ten czas na robienie tego, co lubi. Czyta książki, ogląda ulubiony program, rozmawia z rodzicami, spotyka się z miłością swojego życia i spełnia swoje największe marzenie. Czyta i pisze wiersze, które później cytuję ku zdziwieniu i fascynacji Gusa. Tworzy swój świat. Podoba mi się, że Green stworzył bohaterkę zarazem silną psychicznie, choć fizycznie już nie, bardzo inteligentną, mającą swoje opinie, trafne i oryginalne poglądy. Agustus jest kolejną postać idealnie wykreowaną. Wydaje się, że facet, który jest świadomy swojej urody może być irytujący. Gus ani trochę nie irytuję, jest próżny i arogancki, ale w tak uroczy sposób, że nie można go nie polubić. I jego metafory! Rozważania na temat świata i najdrobniejszych rzeczy są w jego wydaniu tak fascynujące, ciekawe i oryginalne, że chciałabym pójść na wykład „Życie według Agustusa Watersa”. Mogłabym go słuchać i słuchać, chyba nigdy bym się nie znudziła. Już jego spojrzenie na palenie jest tak zadziwiające i zabawne, ale też za razem mądre, że mam ochotę kupić paczkę papierosów i filozoficznie powtórzyć za Gusem:
„- Nie zabijają, dopóki ich nie zapalisz – powiedział, kiedy samochód zatrzymał się przy nas. – A ja nigdy żadnego nie zapaliłem. Widzisz, to metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał.„
Nie ma żadnych zgrzytów w niespójności tego, co chciał pokazać nam Green w swoich bohaterach. Z łatwością mogę wyobrazić sobie każdego z nich. Na końcu książki zżyłam się z każdym, miałam wrażenie, że z łatwością mogłabym się z nimi zaprzyjaźnić.
Oczywiście na końcu (i nie tylko) ryczałam tak, że w pewnym momencie musiałam ściągać i przecierać okulary. Końcówka jest porażająca tym, jak silne reakcje wywołuje. Na początku zaskoczenie i myśl „to nie może się tak zakończyć”. Tutaj Green wytacza najcięższe działo, przypominając nam, że „Gwiazd naszych wina” to nie bajka. Żałuję, że nie wiadomo, co dzieje się z Hazel. Nie jestem naiwna (tak książka pozbawia naiwności), i domyślam się, że w końcu odeszła. Sama mówiła o sobie, że „jest granatem”. Nie miała szans na wyzdrowienie, jednak chciałabym wiedzieć, jak długo jeszcze żyła, czy cały czas miała w pamięci Agustusa, czy dalej trzymała się z Isaackiem. Green już przeprosił swoich fanów za końcówkę, jednak ja wciąż nie mogę mu wybaczyć, że nie napisał chociaż jakiegoś epilogu.
Liczne refleksję o życiu, przemijaniu i strachu przed zapomnieniem. Hazel i Gus są niczym mędrcy, choć tacy z większym poczuciem humoru. Powiedziałabym, że mogliby być filozofami naszych czasów. Podczas czytania uświadamiasz sobie, że jesteś straszy od tych postaci i nigdy nie rozmyślałeś poważnie nad takimi tematami. Nie zastanawiałeś się. Wydaje się, że tak młode osoby nie powinny tak wiele wiedzieć o śmierci i bólu. Co więcej, wiedzieć i wciąż być ludźmi tak pozytywnymi, walczącymi…
Jeden z cytatów z książki stał się wręcz jej drugim tytułem. Jest to:
„- Okay – powiedział, gdy minęła cała wieczność. – Może „okay” będzie naszym „zawsze”.
- Okay – zgodziłam się.”
Ten fragment jest legendą i doskonałym opisem książki. Powtarzane słowo „okay” przez bohaterów staje się ich modlitwą i sposobem powiedzenia sobie nawzajem „nie opuszczę cię”.
Green pisze lekko, książkę czytało mi się bardzo płynnie. Graficzne opisy, przecudne i mądre dialogi. I postacie, które wywołują tyle ciepłych uczuć, że nie można ich nie pokochać. Czytałam już inne pozycję Green’a, jak „Szukając Alaski”, jednak moim faworytem pozostanie chyba na zawsze „Gwiazd naszych wina”. Myślę, że to niezwykła książka przede wszystkim dla ludzi, którzy zmagają się z chorobą, jaką jest rak. Również dla bliskich tych osób, które także przeżywają ich ból. Jednak w tej książki nie znajdą bólu, znajdą za to dużo humoru, prawdy i piękny przekaz, że nigdy nie wolno się poddawać.
Hazel mówi „Niektóre nieskończoności są większe niż inne” i jest to idealne określenie tego, co przeżyła z Agustusem.
„Gwiazd naszych wina” jest przeznaczona dla czytelników w każdym wieku. Doskonała pozycja dla młodzieży, bo przecież bohaterowie są w młodym wieku. Uświadamia, że trzeba być sobą, jakby to powiedział Gus „Tak cię pochłania bycie sobą, że nie masz nawet pojęcia, jaka jesteś nadzwyczajna”. Myślę, że takie książki są potrzebne w czasach pogoni za sukcesem i pieniędzmi. Pozwala zatrzymać się na chwilę i pomyśleć nad tym, co się ma i może… to docenić?
Bardzo polecam „Gwiazd naszych wina”, które ląduje u mnie na szczyt listy ulubionych książek.
http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2014/04/15/gwiazd-naszych-wina-john-green/
„Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje.”
Błyskotliwy wyciskacz łez, ukazujący życie, jako jedną wielką metaforę. „Gwiazd naszych wina” to książka niezwykła, przy której masz ochotę się śmiać i płakać. John Green pokazał, że można napisać o raku w sposób czasem zabawny, przewrotny, ironiczny i prosty. Jest bezpośredni względem Czytelnika, w...
Świetna książka! Od początku do końca kibicowałam bohaterom, trzymałam za nich kciuki, razem z nimi wszystko przeżywałam... Polecam, bo nie jest to banalny romans. O nie! Jest to książka o życiu, o przyjaźni, miłości, czasem nawet nieszczęśliwej, o ludziach - takich z krwi i kości.
Świetna książka! Od początku do końca kibicowałam bohaterom, trzymałam za nich kciuki, razem z nimi wszystko przeżywałam... Polecam, bo nie jest to banalny romans. O nie! Jest to książka o życiu, o przyjaźni, miłości, czasem nawet nieszczęśliwej, o ludziach - takich z krwi i kości.
Pokaż mimo to2015-06-16
Jeśli myślisz, że w dobie komputerów sztuka czytania (i pisania listów!) zanikła, zwłaszcza wśród dzieci, to niezawodny znak, że jesteś MUGOLEM! – ten słynny cytat, nieco ulepszony doskonale oddaje cel powstania „Listów niezapomnianych”.
Żyjemy w czasach, w których pisanie listów teoretycznie przeszło już do historii. Wysyłamy e-maile, komunikujemy się przez nasze telefony oraz czaty internetowe. Skracamy zdania i słowa, wymyślając coraz to nowsze skróty. Przerażająco duża liczba osób nie wie nawet, jak napisać prawidłowego e-maila, z poprawnym powitaniem i zakończeniem. Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że Wydawnictwo SQN zdecydowało się na wydanie tego opracowania – to z jednej strony duże ryzyko, bo nie jest to typowa lektura, ale myślę, że trafili w dziesiątkę – książka od razu wciągnęła mnie swój świat i traktuję ją jako jedną z cenniejszych pozycji na mojej półce. Dlaczego? Zaraz się dowiecie!
To zbiór nie tylko ponad 100 listów, ale przede wszystkim zestawienie niezwykłych historii oraz osobowości. Niektóre rozbawiły mnie do łez, inne wzruszyły, wywołały dreszcz przerażenia, zafascynowały i zaciekawiły. Książka wywołuje najróżniejsze emocje, ale co najważniejsze jest źródłem szerokiej wiedzy z wielu dziedzin. Ile jest tam ciekawostek, smaczków i intrygujących epizodów z życia popularnych lub też w ogóle nieznanych postaci! Czytając, czułam się jak dziecko, które dostało wielką paczkę cukierków.
Książka, aby być dokładnym składa się z 126 listów. Wszystkie są starannie i solidnie udokumentowane, do każdego dołączone jest krótkie wprowadzenie naświetlające sytuacje oraz postaci, co pozwala na swobodne czytanie bez zastanawiania się „ale o co tutaj chodzi?”. Autor opracowania postarał się także o fotografie do każdego z listów, niektóre są bardzo pomysłowe i inspirujące. Bardzo podoba mi się to, że lektura ta jest tak barwna – nie jest to tylko sam tekst, ale właśnie również zdjęcia. Skupiono się także na porządnym tłumaczeniu, oddając indywidualizm autorów oraz sam klimat danej sytuacji. Usher we wstępach nakreślił, dlaczego dany list powstał i w ten sposób pozwolił nam wczuć się i wyobrazić sobie scenerię jego tworzenia.
To pozycja uniwersalna, bo każdy znajdzie coś dla siebie. Autorzy listów są przeróżni, od Kuby Rozpruwacza i jego krótkiej, pozbawionej poprawności językowej wiadomości, po uroczą odpowiedź autora bajek Roalda Dahla do swojej czytelniczki Amy Corcoran oraz najbardziej oryginalne podanie o prace – „Tak bardzo chciałabym dla Panów pracować” wysłane do „The New Yorkera” przez charyzmatyczną Eudorę Welty. Rozbawił mnie list skierowany do Woody’ego Allena od Groucho Marxa, jak i projekt statku kosmicznego wysłany przez ucznia Denisa Cox’a do Centrum Kosmicznego Królewskich Australijskich Sił Powietrznych zatytułowany „Do najważniejszego naukowca”. Leonardo da Vinci, Królowa Elżbieta, Elvis Presley, Mark Twain, James Cameron, Mario Puzo, Ludwig van Beethoven, Charles Bukowski, czy Albert Einstein – to tylko kilka z wymienionych postaci, co dowodzi, że każdy z czytelników będzie usatysfakcjonowany. Naukowcy, muzycy, pisarze, politycy, wynalazcy – różnorodność „Listów…” sprawia, że można poczytać o tych, których już znamy, ale także odkryć całkiem nowe historie oraz osoby. Dla fanów szczegółów i ciekawostek jest to istna kopania wiedzy!
Książa nadaje się idealnie nie tylko na naszą półkę, ale także na prezent – czasami nie wiemy, czy ktoś lubi dany gatunek i co mogłoby być trafionym zakupem. Ta pozycja jest gdzieś pomiędzy — bo chyba nie znalazłaby się osoba, która z zaciekawieniem nie przejrzałaby, chociażby kilku listów. To dosyć pokaźna lektura, dlatego fajne jest to, że możemy ją sobie dawkować i nie musimy od razu czytać całości. Mamy wybór – zdać się na przypadek, otworzyć książkę w połowie i bawić się w kolejne odkrywanie listów, czy też trzymać się spisu treści? Wybierzcie sami!
Wspomniałam już o oprawie, jednak muszę pochwalić także samą okładkę, która ujęła mnie swoim minimalizmem, jak i czcionką tytułu – wygląda tak, jakby był napisany ręcznie. Tworzy to wrażenie trójwymiarowości. Pięknie prezentuje się na półce!
„Listy niezapomniane” polecam absolutnie wszystkim, jak sama nazwa wskazuje, warto pamiętać o tych postaciach, dowiedzieć się także czegoś, co prawdopodobnie nie przekaże nam szkoła, studia, czy inne książki. Listy niosą za sobą pewną intymność, ukazując drugie oblicze ich autorów, co pozwala na ponowne ich odkrycie. Są fascynujące, kończąc jeden, od razu przechodzi się do kolejnego i nie sposób się od nich oderwać! Usher wykonał świetną pracę, zbierając je wszystkie razem i dając nam coś innego, niż typowe propozycje wydawnictw, bardziej autentycznego, niosącego w sobie prawdziwą historię, szczere emocje i wiele, wiele frajdy.
To obowiązkowa pozycja, którą powinno się mieć w swojej biblioteczce!
http://recenzentkaksiazek.blog.pl/2015/06/15/listy-niezapomniane-korespondencja-godna-szerszego-grona-odbiorcow-shaun-usher/
Jeśli myślisz, że w dobie komputerów sztuka czytania (i pisania listów!) zanikła, zwłaszcza wśród dzieci, to niezawodny znak, że jesteś MUGOLEM! – ten słynny cytat, nieco ulepszony doskonale oddaje cel powstania „Listów niezapomnianych”.
Żyjemy w czasach, w których pisanie listów teoretycznie przeszło już do historii. Wysyłamy e-maile, komunikujemy się przez nasze telefony...
Piękne baśnie uzupełniające książki Harry'ego Pottera. Dużym atutem są tutaj komentarze Dumbledora.
Piękne baśnie uzupełniające książki Harry'ego Pottera. Dużym atutem są tutaj komentarze Dumbledora.
Pokaż mimo to