-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus5
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz2
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
-
ArtykułyPyrkon przygotował ogrom atrakcji dla fanów literatury! Co dzieje się w Strefie Literackiej?LubimyCzytać1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-01-13
2014-08-27
Nie potrafię i nie chcę niczego powieści zarzucić.
Niektórych może nudzić, irytować, odrzucać, a ja nie podzielę ich zdania.
Zacznę od tego, że wypożyczyłam "Panią Bovary" w przekładzie Ryszarda Engelkinga, w nowym wydaniu, co sprawiło, że jeszcze przyjemniej się ją czytało. I warto zwrócić uwagę na posłowie zawarte w tej właśnie wersji. Uzmysłowiło mi, że wiele fragmentów nieświadomie spłyciłam. Co więcej, że w treści tkwi wciąż niezliczona ilość symboli, których nie zauważyłam i najpewniej już nigdy nie zauważę, a przecież i bez tego uznałam książkę za bardzo złożoną.
Będąc kobietą, nie potrafiłabym opisać kobiecej psychiki nawet w połowie tak trafnie, jak zrobił to autor będący mężczyzną.
Pani Bovary jest żywa i charakterna, choć pospolita. W dodatku trochę biedna w tej swojej pospolitości, bo przecież całe życie dążyła do bycia niezwykłą. Chciała mieć wszystko co najlepsze, rozpływać się w rozkoszach i gromadzić w sobie uczucia, które (póki nieznane) wydawały się kuszącymi marzeniami.
Robiła z siebie bohaterkę romantyczną, nie wiedząc, jak kpił z niej autor, jak kpili i kpią do dziś czytelnicy.
Wszystko robiła z patosem - nawet chorowała. A w życiu pomagały jej uroda i pieniądze męża.
"Skąd brało się w niej zepsucie tak głębokie i skryte, że prawie niecielesne?" - trudno dociec.
Można by o niej pisać i pisać, tak jak Flaubert w swojej powieści, w której zdał się dopracować każde zdanie.
Można by ją potępiać i wyśmiewać, ale czy ktokolwiek zaprzeczy, że tkwi w nim jakaś niepokojąca cząstka Emmy Bovary?
Nie potrafię i nie chcę niczego powieści zarzucić.
Niektórych może nudzić, irytować, odrzucać, a ja nie podzielę ich zdania.
Zacznę od tego, że wypożyczyłam "Panią Bovary" w przekładzie Ryszarda Engelkinga, w nowym wydaniu, co sprawiło, że jeszcze przyjemniej się ją czytało. I warto zwrócić uwagę na posłowie zawarte w tej właśnie wersji. Uzmysłowiło mi, że wiele fragmentów...
2014-04-13
Rewelacyjny klimat. Można poczuć się jak w dawnym Manderley. Można poczuć się główną bohaterką, której imienia nawet nie poznajemy: zyskać jej wrażliwość, nieśmiałość, zagubienie, niepokój, niepewność, miłość do męża.
Gdybym miała wskazać, co doceniłam najbardziej, powiedziałabym, że jeszcze nigdy nie poznałam postaci tak realnej w swojej narracji jak ona.
Ma bardzo ludzką wyobraźnię, tak bym to nazwała. Tworzy w niej obrazy i sceny dotyczące przyszłości albo tego, co mogłoby się dziać gdzieś poza zasięgiem jej wzroku. Próbuje odgadywać myśli i intencje ludzi. Jeśli nie przejmują jej domysły, to marzenia bądź obawy. Jeśli nie domysły, marzenia ani obawy, to wspomnienia. Bardzo specyficzne, bo zwykle zapamiętane przypadkiem, nic nie znaczące szczegóły. Ulotne, krótkie chwile, pojedyncze wizje. W umyśle wciąż coś się dzieje.
I każdy człowiek czegoś podobnego doświadcza. Rozważa "Co by było, gdyby...". W mało oczekiwanych momentach i mało świadomie odgrzebuje z pamięci jakieś drobnostki jak choćby uśmiech nieznajomego spotkanego na ulicy, kolor mijanego domu.
Autorzy powieści zwykle nie poświęcają takim kwestiom zbyt wielu akapitów. A co lepiej scharakteryzuje postać niż to, co dzieje się w jej głowie?
Istnieje wiele wersji idealnego narratora. Ja znajduję własny ideał właśnie w "Rebece".
Poza tym czuję się, jakbym odwiedziła Manderley. Widzę okolicę, ogród, przemierzam wnętrze, zaglądam do pokojów. Słyszę przejmujący grozą szum morza, czuję zapach kwiatów. Mam wrażenie, że uczestniczyłam w ostatnim balu kostiumowym, słuchając piosenki "Auld Lang Syne", do której tańczono.
Zdaję się wiedzieć, co mogłaby powiedzieć i zrobić bohaterka, zależnie od sytuacji. Nie dlatego że jest przewidywalna, a dlatego że zdążyłam poznać jej sposób myślenia.
A koniec pozostawia we mnie jakiś ciężar. Bo staję się jedną z nielicznych, którzy znają prawdę. Wiedzą, co się wydarzyło, a co nigdy publicznie nie wyjdzie na jaw i muszą nauczyć się z tym żyć.
Rewelacyjny klimat. Można poczuć się jak w dawnym Manderley. Można poczuć się główną bohaterką, której imienia nawet nie poznajemy: zyskać jej wrażliwość, nieśmiałość, zagubienie, niepokój, niepewność, miłość do męża.
Gdybym miała wskazać, co doceniłam najbardziej, powiedziałabym, że jeszcze nigdy nie poznałam postaci tak realnej w swojej narracji jak ona.
Ma bardzo ludzką...
2013-07-23
Mam najwidoczniej ogromną słabość do książek, które poruszają.
Zresztą po raz pierwszy powieść przybliżająca dany okres historyczny tak bardzo przypadła mi do gustu. Jest tak autentyczna, a postawienie Śmierci w roli narratora tak niebanalne i trafne, że nie sposób oprzeć się jej oddziaływaniu.
Fabuła nie wydaje się specjalnie skomplikowana, narrator zdradza szczegóły śmierci wielu postaci jeszcze na długo przed tymi wydarzeniami, a to i tak zaskakuje.
Trudno wymienić wszystkie emocje doświadczane zarówno przez bohaterów, jak i czytelników.
Czas wielkiej nietolerancji, zagłady, jakiś niebywały klimat oraz niewielka Liesel, złodziejka książek, która kocha naprawdę, ceni słowa ponad życie i zarazem śmiertelnie się ich boi - nie potrafię określić wprost, co w tym pięknego czy ujmującego, a jednak coś takiego istnieje i do większości czytających dociera.
Mam najwidoczniej ogromną słabość do książek, które poruszają.
Zresztą po raz pierwszy powieść przybliżająca dany okres historyczny tak bardzo przypadła mi do gustu. Jest tak autentyczna, a postawienie Śmierci w roli narratora tak niebanalne i trafne, że nie sposób oprzeć się jej oddziaływaniu.
Fabuła nie wydaje się specjalnie skomplikowana, narrator zdradza szczegóły...
2015-08-06
Od dawna chciałam ją kupić. Potem zobaczyłam ostatni egzemplarz w Empiku, obracałam go w dłoniach, otwierałam. Zostawiłam na półce, odeszłam. I musiałam kilka dni później po niego wrócić.
Rzadko czytam książki od razu po kupieniu, a tę zaczęłam czytać natychmiast. Są takie powieści, do których mnie ciągnie, bo wiem, że będą moimi ulubionymi. Takie przeczucie rzadko mnie zawodzi.
Napiszę tylko tyle, że chciałabym kiedyś stworzyć coś równie wyjątkowego jak "Źródło". Sam wstęp napisany przez autorkę daje poczucie, że miała wielki zamysł. Moim zdaniem go spełniła.
Nie czułam się wcale, jakbym czytała o czymś, o czym nie mam pojęcia, a przecież nie mam pojęcia o architekturze. Bo nie o architekturę tutaj chodzi, ona staje się tylko, hm... narzędziem.
Postać Howarda Roarka w połączeniu z postacią Dominique to chyba mój ulubiony literacki duet. Niemożliwe jest opisanie tej pary, trzeba po prostu przeczytać, jak do siebie mówią, jak o sobie myślą, jak się w swoim towarzystwie zachowują. I gdy się już to zrobi, można się poczuć, jakby znało się ich lepiej niż ktokolwiek, kto ich otacza, niż ich własne rodziny, przyjaciele. Jakby dzieliło się z nimi jakiś sekret wielkości, która ich charakteryzuje, a jest tak mało zauważalna dla świata własnie dlatego, że jest prawdziwą wielkością charakterów.
Nie radzę więc zrażać się ilością stron - trochę więcej stron to tylko trochę więcej przyjemności z czytania. Zwłaszcza że moje wydanie jest stosunkowo lekkie i wyjątkowo wygodne w trzymaniu w dłoniach mimo pokaźnych rozmiarów.
Uwielbiam tę powieść jako całość. Ulubione cytaty zaznaczałam masowo. Pewnie nieraz do nich wrócę.
Od dawna chciałam ją kupić. Potem zobaczyłam ostatni egzemplarz w Empiku, obracałam go w dłoniach, otwierałam. Zostawiłam na półce, odeszłam. I musiałam kilka dni później po niego wrócić.
Rzadko czytam książki od razu po kupieniu, a tę zaczęłam czytać natychmiast. Są takie powieści, do których mnie ciągnie, bo wiem, że będą moimi ulubionymi. Takie przeczucie rzadko mnie...
2013-06-29
Już niemal zapomniałam, jak pomyślałam wczoraj, że mimo intrygujących przejawów, ani Anna nie jest wybitną osobowością, ani historia niezbyt porywająca, ani baśń niespecjalnie skomplikowana. "Jak bardzo można się pomylić", korzystając ze słów głównej bohaterki. "Baśniarz" tak naprawdę zaczyna się dopiero tam, gdzie wszystko nabiera znaczenia. I trudno stwierdzić, który dokładnie jest to moment.
Już wiem, kiedy książkę można uznać za wyjątkową. Chyba gdy siedzę którąś godzinę z rzędu przyciśnięta do ściany, przewracając co chwilę kolejną kartkę, szukając wyjaśnień i myśląc, że potrafię cokolwiek rozszyfrować, przeżywając całość na swój sposób, roniąc kilka łez i, tak jak Anna, w ogóle ich nie zauważając.
Trudno to określić, zakwalifikować, a należy po prostu przeczytać i przekonać się, co większość czytelników zauważa magicznego w tej historii.
Uderza mnie przede wszystkim, jak bezgranicznie można kochać. Czasem niezrozumiale. Jak mors Małą Królową, a różana dziewczynka jego.
Czy choćby, jak baśnią wytłumaczyć można cały świat, wszystko, co zbyt trudne, gdyby ukazać to wprost. Co czasem należy ubrać w piękne słowa, nutę fantazji i opowiedzieć głosem Baśniarza. A każdy z jego dwóch słuchaczy, odnajdzie w końcu inne znaczenie.
Nie wszystko pojmę do końca, bo to chyba niemożliwe. Powtarzam tylko, ostrzegam owym głosem, który opowiada świat i ubiera go w dziecięce barwy: "Ta baśń nie skończy się dobrze". Ale z pewnością warto ją przeżyć; wsiąść na statek wraz z Małą Królową i po prostu odpłynąć.
Już niemal zapomniałam, jak pomyślałam wczoraj, że mimo intrygujących przejawów, ani Anna nie jest wybitną osobowością, ani historia niezbyt porywająca, ani baśń niespecjalnie skomplikowana. "Jak bardzo można się pomylić", korzystając ze słów głównej bohaterki. "Baśniarz" tak naprawdę zaczyna się dopiero tam, gdzie wszystko nabiera znaczenia. I trudno stwierdzić, który...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-25
Opowieść przeplatana poezją, parząca ręce czytelnika wybuchającym nagle ogniem, który rozprzestrzenia się coraz dalej i dalej.
Rzeźby opisane tak, jakby można było zobaczyć je naprawdę - brzydkie, karykaturalne, ale przecież piękne i realistyczne zarazem.
Wydarzenia, w wir których wkraczając, nie da się już wyjść.
Obsesyjne zafascynowanie i oddanie posiadające uzależniającą moc.
Wielu uważa, że jest w tym przesada. Ja, że bez niej nie byłaby to ta sama historia, która nie działałaby już w ten sam sposób. Nie wywoływałaby tych samych emocji - wszystkich tych emocji, jakie, moim zdaniem, dobra książka wywoływać powinna.
Opowieść przeplatana poezją, parząca ręce czytelnika wybuchającym nagle ogniem, który rozprzestrzenia się coraz dalej i dalej.
Rzeźby opisane tak, jakby można było zobaczyć je naprawdę - brzydkie, karykaturalne, ale przecież piękne i realistyczne zarazem.
Wydarzenia, w wir których wkraczając, nie da się już wyjść.
Obsesyjne zafascynowanie i oddanie posiadające uzależniającą...
2015-01-24
To zdecydowanie najdziwniejsza w ocenie książka, jaką kiedykolwiek przeczytałam.
Początek zapowiedział literackie mistrzostwo i wprowadził w świat specyficzny, trudny do zinterpretowania. Wiedziałam już, że niepotrzebnie zraziłam się opisem zwiastującym nudną, historyczną opowieść. Że mam przed sobą swego rodzaju wyzwanie.
I z tym wyzwaniem męczyłam się pół roku. No właśnie, z jednej strony męczyłam się, bo czytałam, czytałam, czytałam, a końca nie było widać - wypożyczałam "Blaszany bębenek" trzy razy, dwa razy go przedłużałam. A z drugiej strony czytanie było prawdziwą przyjemnością. Rozpoczynanie sobotniego poranka z kawą i "Blaszanym bębenkiem" stało się rytuałem.
Mogłoby się zdawać, że gdy powieść poznawana jest po fragmencie przez bite sześć miesięcy, to nic nie da się z niej wynieść - zanim zabiorę się do kolejnego rozdziału, zapomnę co było w poprzednim, nie mówiąc już o innych, prawda?
Otóż nie. Wydaje mi się, jakbym pamiętała każdy rozdział, każdą scenę z życia Oskara.
I pamiętam, jakie snułam z początku koncepcje dotyczące jego osoby i jak różne były one od tego, co się później, zwłaszcza na samym końcu, okazało.
Pamiętam, jak przeczytałam ostatnią stronę i przez dziesięt minut nie mogłam się ruszyć - nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, tak wielką czułam pustkę. Nie wyobrażałam sobie, że będę musiała tak po prostu, po raz ostatni oddać "Blaszany bębenek" do biblioteki. A może zwyczajnie nie wierzyłam, że udało mi się dotarzeć do końca opowieści o małym bębniarzu.
Graniczyło to z cudem - zdecydowanie. Ale równie zdecydowanie stwierdzam, że było warto.
To zdecydowanie najdziwniejsza w ocenie książka, jaką kiedykolwiek przeczytałam.
Początek zapowiedział literackie mistrzostwo i wprowadził w świat specyficzny, trudny do zinterpretowania. Wiedziałam już, że niepotrzebnie zraziłam się opisem zwiastującym nudną, historyczną opowieść. Że mam przed sobą swego rodzaju wyzwanie.
I z tym wyzwaniem męczyłam się pół roku. No...
2012-09-28
Książka bezdyskusyjnie trafia na listę moich ulubionych. Zaciekawia w niej nie tylko pomysł, ale i sam styl literacki, zarówno prosty na tyle, by czytało się go ze swobodą i rozumieniem całego tekstu, jak i barwny, nieprzeciętny. Szczególnie zauroczyły mnie opisy.
Sama książka jest dość obszerna, znaleźć w niej można wiele wątków, które bezpośrednio łączą się ze sobą w zadziwiający sposób. Zakończenie - które moim zdaniem najlepiej świadczy o jakości pomysłu na powieść - bynajmniej mnie nie zawiodło. Przyznam szczerze, że niektórych rozwiązań danych sytuacji nie byłam w stanie się domyślić do ostatniej chwili.
Książka, należy przyznać, wywołuje też skrajnie odmienne emocje. Raz jest się szczęśliwym, podzielając uczucia bohaterów, raz łzy same cisną się do oczu ze wzruszenia, a jeszcze innym razem jesteśmy świadkami dogłębnie wstrząsającej sceny.
To powieść mądra, życiowa, dająca do myślenia i poruszająca emocje. Osobiście przechodziły mnie dreszcze ilekroć działo się coś zaskakującego, a zdarzało się to często.
Pozostaje mi już tylko polecić książkę tym, którym jeszcze nie dane było jej przeczytać.
Książka bezdyskusyjnie trafia na listę moich ulubionych. Zaciekawia w niej nie tylko pomysł, ale i sam styl literacki, zarówno prosty na tyle, by czytało się go ze swobodą i rozumieniem całego tekstu, jak i barwny, nieprzeciętny. Szczególnie zauroczyły mnie opisy.
Sama książka jest dość obszerna, znaleźć w niej można wiele wątków, które bezpośrednio łączą się ze sobą w...
2020
Nie pamiętam, żeby jakakolwiek książka tak mnie zaskoczyła.
Okładka, tytuł, po części opis - wszystko tak sprzeczne z moim gustem, z moją niechęcią do powieści romantycznych... A jednak z jakiegoś powodu po nią sięgnęłam.
Czytanie tej książki jest jak przechodzenie jakiejś długiej drogi, jak przeżywanie wielu lat życia bohaterów. Nie chce się jej przeczytać za szybko ani za dużo naraz.
Nie wspominając o tym, jak uwielbiam taki klimat - XIX wiek, zagubione dziewczęta wydawane za mąż za nieznajomych, odkrywające siebie i rozwijające się dopiero w tych zaplanowanych z góry małżeństwach, z dala od wszystkiego, co znały wcześniej.
Może lubię to odkrywać dlatego, że tego już nie ma, że nie znam nikogo, kto tak żył, ani sama nigdy nie będę tak żyła.
I chylę czoła autorce zarówno za niebywałe oddanie atmosfery tamtych czasów i sytuacji Elisabeth, za zbudowanie wielowymiarowych, żywych postaci, ale i za ogromną wiedzę, którą trzeba posiadać, by opisać niektóre szczegóły, jak te związane z posiadaniem kopalni.
Polecam wszystkim tym, którzy lubią się w książce "zanurzyć". Nie jest to typowa romantyczna opowieść, ale bardzo ujmuje za serce i da się ją przeżywać o wiele głębiej niż większość typowo romantycznych powieści.
Nie pamiętam, żeby jakakolwiek książka tak mnie zaskoczyła.
Okładka, tytuł, po części opis - wszystko tak sprzeczne z moim gustem, z moją niechęcią do powieści romantycznych... A jednak z jakiegoś powodu po nią sięgnęłam.
Czytanie tej książki jest jak przechodzenie jakiejś długiej drogi, jak przeżywanie wielu lat życia bohaterów. Nie chce się jej przeczytać za szybko ani...
2013-05-03
Zanim napiszę cokolwiek innego na temat "Gry anioła", muszę przyznać, że czytanie dostarczyło mi niebywałej wręcz dawki przyjemności – tego, czego w utworach czytanych dla samego siebie, nie z przymusu, najzacieklej się poszukuje. I to czasem wystarczy w zupełności, by uznać książkę za wybitną i długo przeżywać ją wewnętrznie.
Kiedy myślę nad tym, skąd cała przyjemność się wzięła, wymieniam bez zastanowienia i w tej właśnie kolejności: styl pisania, klimat, opisy, dialogi, bohaterowie.
Autor po raz kolejny udowadnia, że ma po prostu talent. Talent do zaczarowania czytelnika i pokazania każdego aspektu opisywanej historii w sposób lekki, poetycki, porażający, wręcz dotykający duszy. Przedstawia dane sytuacje, których i czytelnicy nieraz w życiu doznali, niemal lepiej, niż mogliby sami to określić uczuciami, jakby naprowadzał wprost na nie, ubierając w piękno słów i całych zdań. Trafia w sedno wielokrotnie i w jakże mistrzowskim stylu.
Klimat, dzięki temu, tworzy się właściwie samoistnie. Wynika z połączenia wszystkich elementów, a wywołuje prawdziwą mieszankę emocji. Raz, by poczuć delikatność, spokój i harmonię, drugi, by przejąć się grozą, niepokojem i tajemnicą. Do szpiku kości i bez zważania na bolące od nieustannego czytania oczy.
Każde miejsce, każdy przedmiot, każda osoba to dzieło barwnych porównań i epitetów, tworzących realny obraz. Nic nie jest takie samo, wszystko ma cechy szczególne.
Tu zatrzymam się na chwilę, by stwierdzić, że może jednak niedokładnie wszystko. Brak mi, a tak nie powinno być, osobowości głównego bohatera. Jest, wykonuje czynności, miewa własne przemyślenia, jednak odnoszę wrażenie, że stanowi sprzeczność samą w sobie. Uwielbiałam czytać o jego pracy i podejściu do niej, a tak naprawdę, gdyby się nad tym dłużej zastanowić, nie potrafię do końca stwierdzić, jaki jest. Za nic nie potrafię przewidzieć, co w danej sytuacji zrobi i nie rozumiem niektórych jego zachowań, co akurat w pewnych momentach okazuje się zaletą – trochę nieprzewidywalności w dobrej powieści musi się znaleźć. Ale nie o to chodzi. Sęk w tym, że często autor do tego stopnia skupia się na opisie otoczenia i tworzeniu dialogów, że nie umieszcza nigdzie odczuć Davida. A ja po prostu nie wiem, co on myśli o danej sytuacji, jakich doznaje przeżyć. Czegoś w nim brak i nie potrafię określić, czy mogłabym go polubić, czy nie. W dodatku jak na wrażliwą duszę pisarza, to potrafi być niezwykle bezwzględny, brutalny i egoistyczny, o czym przekonałam się pod koniec książki. I jakoś tak mi do tej roli, granej jakby na siłę, podczas czytania nie pasował, że wręcz zaczynał irytować.
Byłam w pełni zachwytu, dopóki właśnie do owych ostatnich stron nie dotarłam. Urokliwy, tajemniczy, pełen napięcia klimat zamienił się nagle na typową gonitwę i bijatykę, w której zawsze musi uczestniczyć ktoś niepokonany, niemal niezniszczalny, choć sam stawia czoło Bóg wie ilu osobom. To był moment, w którym poczułam się zawiedziona i wręcz zła, że tak zapowiadającą się historię można nagle poprowadzić po zupełnie innych (oklepanych, jakby nie było) torach, wcale nie zaskakujących, wbrew pozorom, choć może taki miał być efekt.
Jedno się nie zmieniło: nadal skrajne emocje splatały się ze sobą na zmianę. Ledwo skończyłam czytać przedostatni rozdział, już nie potrafiłam powstrzymać łez na epilogu. I, choć zakończenie również, moim zdaniem, było nieco poniżej poziomu, który utrzymywał początek powieści, a sama miałam diametralnie inną koncepcję, nie mogę stwierdzić, że całość mnie nie poruszyła. Bardzo bym skłamała.
Wracając jeszcze do postaci, zaczęłam darzyć ogromną sympatią Isabellę. Jej ciepło i charakter. Cristinę lubiłam dużo mniej i mogłabym nawet rzec, że nie rozumiem do końca, dlaczego David ją pokochał, gdybym tylko nie widziała w tym czegoś intrygującego i nie miała świadomości, że miłość nie wybiera.
Corelli nieco budził we mnie grozę, nieco zaciekawiał, podobnie jak większość osób występujących w całej akcji.
Ponadto napotykałam fragmenty w jakiś specyficzny sposób emocjonujące, frapujące, przejmujące mnie całą. Nawet opisy zwykłej, szarej codzienności stanowiły coś niezwykłego. Póki miałam przed oczami słowa książki, skupiałam się tylko i wyłącznie na nich.
Znalazłam też cały ogrom istotnych myśli i choć koniec nie zachwycił mnie, nie uznaję wcale, że był banalny czy pozbawiony sensu, bo wszystko stanowiło idealnie złożoną całość. Wystarczy wrócić do słów: „Życie daje drugą szansę tylko tym, którym nigdy nie stworzyło pierwszej. Właściwie jest to szansa z drugiej ręki, której ktoś nie potrafił wykorzystać, ale lepsze to niż nic”, by lepiej pojąć istotę fabuły i znaczenie tejże właśnie drugiej szansy.
„Grze anioła” nie mogę odmówić wielu zalet i choć pewne jej cechy przypominały „Cień wiatru”, co świadczy o tym, że autor najlepiej czuje się w takich schematach, jest inną opowieścią i zupełnie inne wartości przekazuje. Tak jak napisałam na początku, po prostu wiele dostarczyła przyjemności mojej duszy zmęczonej tysiącem historii o wampirach. Będę ją wspominać i chwalić, bo jest nieprzeciętna i, co jak co, ale wyróżnia się wśród większości innych w bardzo pozytywnym tego stwierdzenia znaczeniu.
Zanim napiszę cokolwiek innego na temat "Gry anioła", muszę przyznać, że czytanie dostarczyło mi niebywałej wręcz dawki przyjemności – tego, czego w utworach czytanych dla samego siebie, nie z przymusu, najzacieklej się poszukuje. I to czasem wystarczy w zupełności, by uznać książkę za wybitną i długo przeżywać ją wewnętrznie.
Kiedy myślę nad tym, skąd cała przyjemność się...
2013-06-23
To książka, która zyskuje wraz z każdą przeczytaną stroną.
Początek nie zachwycił. Fragmenty w zamierzeniu mające budzić grozę, z jakiejś przyczyny były mi obojętne. Tajemnica ciągnęła się trochę zbyt długo i momentami stawała się przewidywalna.
Ale wtedy pojawiały się opowiadane kilkoma głosami historie przeszłości na zmianę z postacią Mariny. I to wystarczało.
Jak nic urzekł mnie obraz niezrozumiałej więzi pomiędzy głównym bohaterem a dziewczyną. Tej miłości rzadko kiedy pokazywanej do tego stopnia prawdziwie, nieco niezrozumiale, inaczej niż kiedykolwiek. Tutaj nie ma tysiąca czułych słów i pocałunków, a po prostu porozumienie, przyjaźń, fascynacja, skrywane uczucie, bez którego trudno jest funkcjonować.
Uwielbiam powieści potrafiące wzruszyć i pozostawiające po sobie coś więcej niż tylko trochę papieru na półce.
Ponadto po kilku wyjaśnieniach polubiłam mroczną historię Michala. Drżałam, ilekroć próbowałam ją zrozumieć.
W efekcie jedyne, co mogę zarzucić "Marinie", to tak naprawdę podobieństwo do innych książek Zafóna. Nie powinno to wpływać na ocenę, ale coraz bardziej rzuca się w oczy. Opowieść z pozoru zupełnie inna, jednak gdyby przypatrzeć się temu dokładniej... Na dłuższą metę to trochę monotonne, mimo absolutnie czarującego stylu i mądrych, poruszających emocje historii.
Jednak cokolwiek by mi w tym względzie nie odpowiadało, nie potrafiłabym przekreślić "Mariny". Zwłaszcza dzięki ostatnim stronom - ba, ostatnim zdaniom - kupiła mnie całą.
To książka, która zyskuje wraz z każdą przeczytaną stroną.
Początek nie zachwycił. Fragmenty w zamierzeniu mające budzić grozę, z jakiejś przyczyny były mi obojętne. Tajemnica ciągnęła się trochę zbyt długo i momentami stawała się przewidywalna.
Ale wtedy pojawiały się opowiadane kilkoma głosami historie przeszłości na zmianę z postacią Mariny. I to wystarczało.
Jak nic...
2014-02-08
Opowiadania na pewno nie każdemu przypadną do gustu. Ale jeśli już się w ten gust wpasują, niewątpliwie zachwycą, tak jak było w moim przypadku.
Teksty są, ogólnie rzecz biorąc, zdecydowanie niepokojące, a każdy z nich wyrazisty, realny, czasem realny do tego stopnia, że ciarki przechodzą po plecach. I równocześnie zachęcający, by czytać dalej, by spróbować "rozgryźć" każdą z bohaterek, by poczuć, że nie wiadomo dokładnie, jak się skończy jej historia, ale że skończy się jakąś tragedią.
Intrygują mnie, choć zapewne niektórych by odrzuciły, opowiadania, do których napisania potrzebne są niebanalne (odrobinę chore, ale w pozytywny sposób) pomysły. Takie, których akcja nie dzieje się jawnie gdzieś tutaj, zaraz przede mną, a być może w jakimś skrytym przed światem miejscu - w rzeczywistości lub tylko w czyjejś wyobraźni.
Być może istnieją także kobiety, które, choć różnią się od siebie pod wieloma względami, łączy jedno - niebezpieczna część ich osobowości. A może nawet każda z kobiet taką cząstkę w sobie ma, choć na ogół chowa ją, przed nikim nie ujawniając albo nawet sama nie wie o jej istnieniu.
Ten cały niepokój przypomina mi pieśń "Pani pana zabiła". Podobny podczas czytania obu utworów. Nie odpychający, a raczej ekscytujący.
Polecam więc "Modliszki" wszystkim, którzy w podobnych historiach znajdują właśnie coś ekscytującego.
Opowiadania na pewno nie każdemu przypadną do gustu. Ale jeśli już się w ten gust wpasują, niewątpliwie zachwycą, tak jak było w moim przypadku.
Teksty są, ogólnie rzecz biorąc, zdecydowanie niepokojące, a każdy z nich wyrazisty, realny, czasem realny do tego stopnia, że ciarki przechodzą po plecach. I równocześnie zachęcający, by czytać dalej, by spróbować "rozgryźć"...
2014-04-17
To nie jest zwyczajna książka dla nastolatek. I chyba właśnie dlatego głęboko zapadła mi w pamięć - do tego stopnia, że tytuł oraz fabuła krążyły w myślach po kilku latach i wprost nie mogłam do niej nie wrócić.
Pamiętałam, że wywarła na mnie niemały wpływ. Można powiedzieć, że w jakiejś mierze zainspirowała do pisania własnych tekstów.
I obawiałam się, że za drugim razem nie wyda mi się równie niezwykła - na szczęście bardzo się pomyliłam.
Akcja dzieje się gdzieś niedaleko, codzienność nie wydaje się skomplikowana. Jednak książka staje się trudniejsza z każdą stroną, a Malinę ogarnia coraz większy niepokój.
Gdybym miała określić jednym zdaniem, o czym opowiada, powiedziałabym, że pokazuje całą prawdę o konkretnych typach ludzi. Relacje, wpływy, traumy, zawody, nadzieje. Nieporozumienia, układy, tajemnice.
Nie nazwałabym jej więc powieścią o życiu nastolatki, a po prostu powieścią o ludziach.
To nie jest zwyczajna książka dla nastolatek. I chyba właśnie dlatego głęboko zapadła mi w pamięć - do tego stopnia, że tytuł oraz fabuła krążyły w myślach po kilku latach i wprost nie mogłam do niej nie wrócić.
Pamiętałam, że wywarła na mnie niemały wpływ. Można powiedzieć, że w jakiejś mierze zainspirowała do pisania własnych tekstów.
I obawiałam się, że za drugim razem...
2013-08-20
To książka napisana z ogromną swobodą, a bohaterowie - mistrzostwo, oczywiście z Odźwiernym na czele. Czytałam ją, nawet nie wiedząc kiedy i jak mijają kolejne rozdziały. Swoją drogą, podobała mi się ich budowa i nietypowa numeracja.
To przemyślana całość. Czasami bawi, czasami wzrusza, czasami zaskakuje. Mogłabym jedynie zarzucić, że niekiedy kolejne zadania wykonywane były zbyt szybko i zbyt prosto to przychodziło, choć z drugiej strony zgadzało się to z założeniem, że niektórym ludziom naprawdę niewiele potrzeba do szczęścia.
Za największą zaletę uznaję, że powieść po prostu dostarcza dużo przyjemności, działa na ludzi, zapada w pamięć i przekazuje coś, nie męcząc, a rozluźniając czytelnika.
To książka napisana z ogromną swobodą, a bohaterowie - mistrzostwo, oczywiście z Odźwiernym na czele. Czytałam ją, nawet nie wiedząc kiedy i jak mijają kolejne rozdziały. Swoją drogą, podobała mi się ich budowa i nietypowa numeracja.
To przemyślana całość. Czasami bawi, czasami wzrusza, czasami zaskakuje. Mogłabym jedynie zarzucić, że niekiedy kolejne zadania wykonywane...
2013-10-08
To jedna z książek godnych zapamiętania. Szczerych, umiejętnie, z pewną wiedzą i mądrością napisanych.
Niezmienny jest fakt, że podobne powieści cenię najbardziej, a na określenie każdej z nich mogłabym używać podobnych słów, które i tak niewiele zdołają wyrazić.
Po prostu - jeżeli kogoś interesuje zapoznanie się z przykładowym obrazem codziennego życia w miejscach, gdzie panują zupełnie inne standardy i zwyczaje, jeżeli lubi smakować i przeżywać każde zdanie, jeżeli ma w sobie jakąś czytelniczą wrażliwość, powinien przeczytać "Tysiąc wspaniałych słońc".
To jedna z książek godnych zapamiętania. Szczerych, umiejętnie, z pewną wiedzą i mądrością napisanych.
Niezmienny jest fakt, że podobne powieści cenię najbardziej, a na określenie każdej z nich mogłabym używać podobnych słów, które i tak niewiele zdołają wyrazić.
Po prostu - jeżeli kogoś interesuje zapoznanie się z przykładowym obrazem codziennego życia w miejscach, gdzie...
2013-05-17
Wrażenie po przeczytaniu jest tym większe, że cała treść była prawdziwym zaskoczeniem. Już widząc tytuł "Wieczni" pomyślałam z całą pewnością - wampiry. I miałam nadzieję, że nie trafiam właśnie na kolejny paranormal romance o przewidywalnej fabule, która na szczęście się spełniła. Co więcej, żadne wampiry się nie pojawiły, a ich miejsce zajęły intrygujące postacie, które dzięki starym tajnikom alchemii obdarzone zostały nieśmiertelnością. Nie było nawet prostego zauroczenia, które w większości powieści bohaterowie biorą za miłość swojego życia, a skomplikowane uczucie, niemal niezależne od woli i niezdatne do odrzucenia, a przy tym nie mające żadnych szans na powodzenie, skazane wręcz na koniec, jeszcze zanim zdąży się naprawdę zacząć.
Nie doceniłam tej książki, zapowiadającej się jak każda inna, a później dostrzegłam w niej coś zupełnie innego, mimo że nie obyło się bez paru wad.
Zaczynając od samej budowy: można ją podzielić na trzy główne części, w tym dwie cały czas przeplatające się ze sobą: obecne wydarzenia, historia życia Lanore oraz historia z przeszłości Adaira. Najciekawsza jest, moim zdaniem, ta druga i właśnie ona ma największe znaczenie. To, co dzieje się w teraźniejszości, tak naprawdę jest tylko dodatkiem, w pewnym stopniu nawet niepotrzebnym, bo ujawnia, jak kończy się opowieść Lanny, a z drugiej strony stanowi część tej powieści i koncepcji autorki.
Nawiasem mówiąc, biję brawo, bo rzadko kiedy widuję takie udane debiuty. Sam styl pisania utrzymuje się cały czas na bardzo dobrym poziomie i mogę być pewna, że choć to pierwsza powieść pani Katsu, to niejeden raz miała już coś wspólnego z pisaniem. Albo ma po prostu wielki talent. Zwłaszcza do przekazywania emocji słowami.
Jak teraz o tym pomyślę, stwierdzam, że to rzeczywiście prawda: współczułam, cieszyłam się, smuciłam i wzruszałam. Może dlatego, że cały czas miałam wrażenie, że tekst jest w jakiś niewytłumaczalny sposób po prostu bardzo prawdziwy.
Bohaterowie byli absolutnie nieidealni. I chwała im za to, bo także wydawali się autentyczni, mieli charakter - wady i słabości czyniły ich jedną z głównych wartości tej książki.
Lanny zagubiona, skrzywdzona, niedoceniona, wykorzystana, oddająca całą swoją zdolność kochania osobie, z którą życie w przyszłości jest z góry postrzegane jako niemożliwe.
Jonathan, na którym spoczywa pewna odpowiedzialność i który zachowywać się musi według reguł, ale trochę lekkomyślny, niezdolny do prawdziwej miłości, dający ponieść się emocjom i chwilowej rozkoszy.
Dwa światy, które nie mogą bez siebie istnieć, choć nie mogą być razem naprawdę i na zawsze.
Poruszyła mnie ta historia - wszystko, czego do końca nie potrafiłam zrozumieć, mając jednak świadomość, że inaczej nie mogłoby być.
Wydawała mi się jednak momentami trochę makabryczna, a postawa osób uznających doznania ciała za najwyższą wartość i szukających ich wszędzie, trochę odpychająca. Ale to także stanowiło nieodzowny element, wprowadzało czasem nieco grozy, czasem właśnie zniesmaczenia, pokazując przy tym realną sytuację Lanore i jej cierpienia, nawet, jeżeli z początku sama nie była go do końca świadoma.
Utrzymywał się także wciąż jakiś specyficzny klimat, charakter minionych wieków został zachowany i bardzo dobrze odzwierciedlony, a całość ma tak naprawdę dwa zakończenia - jedno związane z przeszłością, drugie z teraźniejszością. I jedynie to pierwsze miało w sobie na tyle dramatyzmu i emocji, by mi się spodobać. Jednak jest to ponoć dopiero pierwsza część serii książek, więc pewnie dopiero później poznać będzie można dalsze losy bohaterów. Ubolewam tylko, że przeszłość Lanore nie kryje już tylu tajemnic. Chociaż istnieje jeszcze jeden niewyjaśniony wątek, na którego rozwinięcie można czekać.
Podsumowując, miłość właściwie tragiczna, nieodmiennie intrygująca, połączona z tematem nieśmiertelności, która wydaje się czasem najgorszą karą. Niby znane, ale w "Wiecznych" nabiera nowego znaczenia.
Może nie zasługuje na pełen zachwyt, jednak pod wieloma względami zaskoczyła mnie i zauroczyła.
Wrażenie po przeczytaniu jest tym większe, że cała treść była prawdziwym zaskoczeniem. Już widząc tytuł "Wieczni" pomyślałam z całą pewnością - wampiry. I miałam nadzieję, że nie trafiam właśnie na kolejny paranormal romance o przewidywalnej fabule, która na szczęście się spełniła. Co więcej, żadne wampiry się nie pojawiły, a ich miejsce zajęły intrygujące postacie, które...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przez prawie sześćset stron żyłam życiem Rebeki Schwart, a dochodząc do końca powieści, uświadomiłam sobie, że wcale nie chcę wracać do własnego.
Czy nie najlepszym dowodem jakości książki jest przekonanie, że wyczułam przywiązanie do bohaterki, do osób ją otaczających, do miejsc, w których żyła i przez które jedynie się przewinęła? Do jej sposobu myślenia, postrzegania świata, ludzi, samej siebie. Do jej losu, który z jednej strony okazał się łaskawy, a z drugiej ani trochę jej nie oszczędzał. Do jej wielu oblicz, w które starała się wcielać z wrodzoną perfekcją. Do każdego słowa, które przeczytałam, a w szczególności do tych, które wciąż brzmią mi w głowie i których nie zamierzam zapomnieć.
Opisy, chaotyczne myśli, powracające głosy, dialogi, listy. "Słowa, słowa, słowa". Czasem nie do końca zrozumiałe albo nie do końca akceptowane przez czytelnika. Bolesne, straszne, oburzające, ohydne, budzące nadzieję, wzruszające, zabawne, radosne. Fałszywe, prawdziwe. Świadome, nieświadome. Oczywiste, nieoczywiste.
Tajemnice pojawiały się i rozwiązywały, ale wciąż są ukryte gdzieś pomiędzy stronami tej książki.
Coś wciąż niepokoi, coś każde zastanowić się, jak potoczyło się życie córki grabarza i dlaczego właśnie tak, a nie inaczej. Coś wciąż, nawet po przeczytaniu, ciągnie do przewracania stron, omiatania wzrokiem przypadkowych zdań.
Ta powieść jest właśnie niczym innym jak życiem; biegnie przez lata wraz z jedną osobą i nakazuje poznać ją dokładniej niż poznała ją jakakolwiek postać pojawiająca się w treści. Bo ona miała niejedną twarz. I tylko czytelnik ma możliwość poznania każdej z nich.
Może myśleć o córce grabarza, co chce, może jej współczuć albo zazdrościć, może ją potępiać albo podziwiać, może nawet robić to wszystko naraz, w jednej chwili.
O to chodzi. Żeby czuć i myśleć, cokolwiek, byle jak najintensywniej, będąc wielokrotnie rozdartym, lecz równocześnie pełnym podziwu dla słów i autorki, spod której pióra wyszły. Wdzięcznym, że potrafiła takie wrażenia wywołać.
Przez prawie sześćset stron żyłam życiem Rebeki Schwart, a dochodząc do końca powieści, uświadomiłam sobie, że wcale nie chcę wracać do własnego.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzy nie najlepszym dowodem jakości książki jest przekonanie, że wyczułam przywiązanie do bohaterki, do osób ją otaczających, do miejsc, w których żyła i przez które jedynie się przewinęła? Do jej sposobu myślenia, postrzegania...