-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
Mało jest książek, które w prosty sposób przekazywałyby ważną prawdę. Takich, które uciekając się do dziecięcej naiwności, pokazywałyby rzeczy ważne w dorosłym życiu. Jedną z nich jest Moja siostra mieszka na kominku - książka będąca moim odkryciem tego roku.
W rodzinie Jamie'ego zdarzyła się tragedia. Jego siostra zginęła w zamachu, z czym nikt oprócz Jamie'ego zdaje się nie radzić. Matka odeszła i związała się z innym partnerem, ojciec pije, a druga siostra pofarbowała włosy na różowo. Kiedy ojciec z dziećmi decyduje się na przeprowadzkę, pojawia się nadzieja na ułożenie sobie życia na nowo. Nic jednak nie będzie takie proste, a droga rodziny do lepszego jutra okaże się dłuższa, niż mogłoby się wydawać na początku.
Ten wieloznaczny tytuł pozostawia czytelnika z zastanowieniem, o czym tak naprawdę będzie książka, jakie wartości przekaże. I już na samym początku trzeba zaznaczyć, że nie jest to lekka powieść dla nastolatków. Stawia przed odbiorcami motyw śmierci i radzenia sobie z nią, tęsknoty za drugim człowiekiem, społecznych uprzedzeń i odrzucenia. Nie są to zatem tematy łatwe, a co zatem idzie sposób, w jaki się o nich opowiada, musi być na najwyższym poziomie.
Tak było w tym przypadku. Ukazanie tak ważnych tematów oczami dziecka porusza najdelikatniejsze strony duszy. Zmusza do zastanowienia nad rzeczywistym obrazem radzenia sobie z odejściem drugiej osoby i pokazuje, że nie dla każdego może być ono takie samo. Autorka stworzyła powieść, gdzie wrażliwość miesza się brutalnym obrazem świata, gdzie dziecięca naiwność próbuje poradzić sobie z problemami. I to wszystko właśnie tak chwyta za serce. Jeżeli dodać do tego bardzo sprawny warsztat pisarski, który sprawił, że od książki nie można się było oderwać, powstanie powieść wysokiej klasy.
Moja siostra mieszka na kominku jest jak baśń, gdzie trudne wydarzenia mieszają się z tymi pięknymi. Ta pozycja daje z pewnością solidną lekcję. I może pomoże komuś w podobnej sytuacji? Na mnie zrobiła naprawdę duże wrażenie! I może jej ostatnie wznowienie przez Wydawnictwo Papierowy Księżyc nie tylko mnie o niej przypomni. Bo przeczytać naprawdę warto!
Mało jest książek, które w prosty sposób przekazywałyby ważną prawdę. Takich, które uciekając się do dziecięcej naiwności, pokazywałyby rzeczy ważne w dorosłym życiu. Jedną z nich jest Moja siostra mieszka na kominku - książka będąca moim odkryciem tego roku.
W rodzinie Jamie'ego zdarzyła się tragedia. Jego siostra zginęła w zamachu, z czym nikt oprócz Jamie'ego zdaje się...
Charles Dickens kojarzony jest głównie z Opowieścią wigilijną. I pewnie gdybyśmy zostali poproszeni o wymienienie jednego jego dzieła, padłoby właśnie na to. Dziś chcę Wam jednak przedstawić inną książkę jego autorstwa - Maleńką Dorrit.
Główna bohaterka to dziecko, które urodziło się i wychowało w więzieniu. To tam opiekuje się osadzonym za długi ojcem, a aby zarobić na utrzymanie rodziny dorabia szyciem dla pani Clennam. Akcja zawiązuje się w momencie powrotu z Chin Arthura Clennama - syna pani Clennam. Jego ojciec zmarł nosząc w sercu tajemnicę, która będzie dręczyła i Arthura. Aby naprawić błędy przeszłości mężczyzna postanawia odkryć prawdę i zrekompensować winy ojca. Właśnie te działania postawią na jego drodze małą szwaczkę.
Charlesowi Dickensowi z pewnością nie można odmówić umiejętności budowania klimatu. Jego opisy są niezwykle plastyczne, a stworzona rzeczywistość należy do tych, w które wierzy się pomimo wszystko i nie chce do siebie dopuszczać myśli, że to tylko świat wykreowany przez wyobraźnię autora. Maleńka Dorrit to ten rodzaj opowieści, gdzie piękno miesza się z cierpieniem i gdzie pośród najgorszego zła, można odnaleźć dobro. I to właśnie ukoronowanie tego dobra i czystości chce nam przekazać autor. Bardzo umiejętnie pokazuje, że to sercem powinniśmy się zawsze kierować, bo szczęścia z pewnością nie dadzą nam pieniądze.
Historia Amy Dorrit i Arthura Clennama toczy się powoli, a autor stopniowo odkrywa przed nami kolejne karty. Czasem zaskakuje, a czasem urzeka zwykłymi życiowymi sytuacjami. Opowieść tę śledzi się jednak z najwyższym zaciekawieniem. Odpowiedzialni za tą są też z pewnością bohaterowie. Wyraziści, prawdziwi i pełni ciepła. Każdy z nich ma do spełnienia jakąś rolę, ma nas czegoś nauczyć, sprawić, żebyśmy wyciągnęli lekcję i zapamiętali pewne aspekty na przyszłość. Najważniejsza jest oczywiście postać Amy, która pokazuje, że dobro popłaca, bo tylko sercem powinniśmy się w życiu kierować, aby osiągnąć szczęście.
Maleńka Dorrit to piękna książka cenionego pisarza. Może nie należy do tych, który wprowadziły przełom w moim życiu, ale do tych, które wywołały ciepło na moim sercu i które będę mile wspominać jeszcze długi czas już z pewnością tak. Jeżeli chcecie poznać inne utwory Charlesa Dickensa niż tylko Opowieść wigilijną - Maleńka Dorrit jest warta uwagi!
Charles Dickens kojarzony jest głównie z Opowieścią wigilijną. I pewnie gdybyśmy zostali poproszeni o wymienienie jednego jego dzieła, padłoby właśnie na to. Dziś chcę Wam jednak przedstawić inną książkę jego autorstwa - Maleńką Dorrit.
Główna bohaterka to dziecko, które urodziło się i wychowało w więzieniu. To tam opiekuje się osadzonym za długi ojcem, a aby zarobić na...
O Coco Chanel słyszał chyba każdy. Nawet osoba, która niespecjalnie interesuje się modą wie, kim jest ta wielka osobowość. Krąży o niej wiele historii, które sprawiły, że stała się legendą za życia. Czar Chanel, w którym Coco sama opowiada o sobie, jest świetną okazją, aby ją poznać i wyrobić sobie opinię, czytając relacje z pierwszej ręki.
Żadna biografia nie jest w stanie tak doskonale oddać charakteru Coco Chanel, jak opowieści jej samej o sobie. Dzięki zebraniu ich przez Paula Moranda możemy poznać trudne dzieciństwo Coco u ciotek, jej miłość do pracy i pewnego Anglika i zgłębić tajemnice relacji z przyjaciółmi, których spotkała na swej drodze. Ta intymna opowieść daje nam obraz kobiety, która nie bała się ciężkiej pracy, a to, co osiągnęła, może zawdzięczać swojemu samozaparciu i wysiłkowi. Kobiety, która ponad wszystko stawiała na prostotę, a elegancja dzięki niej zyskała nowe oblicze.
Wielkim atutem tej pozycji jest jej strony wizualna. Nie tylko piękne wydanie i gruby papier, które dodają jej stylu, ale przede wszystkim ilustracje innego mistrza - Karla Lagerfelda. Zdecydowanie oko ma się czym cieszyć!
Ta książka jest jak sama Coco - bezkompromisowa, pełna własnych zasad i prawdziwa do bólu. Jeżeli chcecie poznać tę wielką projektantkę w trochę inny sposób, niż oferuje zwykła biografia, to Czar Chanel jest wyborem idealnym!
O Coco Chanel słyszał chyba każdy. Nawet osoba, która niespecjalnie interesuje się modą wie, kim jest ta wielka osobowość. Krąży o niej wiele historii, które sprawiły, że stała się legendą za życia. Czar Chanel, w którym Coco sama opowiada o sobie, jest świetną okazją, aby ją poznać i wyrobić sobie opinię, czytając relacje z pierwszej ręki.
Żadna biografia nie jest w...
Klaśniecie jednej dłoni. Intrygujący tytuł, którym autor zachęca czytelników do przeczytania więcej. Tajemnicza okładka, od której nie można oderwać oczu. I wnętrze wywołujące ogromny ból i rozdzierające serce na kawałki.
Richard Flanagan – australijski pisarz, autor bestsellerowych „Ścieżek północy” – w swej najnowszej powieści zastosował dwa plany czasowe. Pierwszy to aktualny czas akcji - rok 1989, w którym pewna kobieta - Sonja - wraca z Sydney na Tasmanię. Chce odwiedzić ojca i rozliczyć się z trudnym dzieciństwem, którego zaznała. Druga płaszczyzna czasowa, to rok 1954. To właśnie wtedy Maria Buloh, żona słoweńskiego imigranta i matka trzyletniej Sonji opuszcza osadę Butlers Gorge zmieniając na zawsze świat tych dwojga. To właśnie z koszmarem spowodowanym odejściem matki po latach próbuje rozliczyć się Sonja.
Klaśniecie jednej dłoni jest lekturą, której daleko do lekkości i przyjemności. Samą swą budową serwuje nam mocne wrażenia. W krótkich rozdziałach zwiększających dynamikę rozgrywa się powoli cała historia. Historia, której nie można poznać bez doświadczenia bólu. Trudne losy europejskich imigrantów, którzy wywędrowali do Australii w poszukiwaniu lepszego życia to tylko pretekst do dalszej opowieści. Trudny sytuacyjny kontekst, którego chciałoby się nie poznać. Bo ciężko przyznać, że miejsce, które miało być rajem, przyniosło koszmar. I właśnie w tym miejscu, gdzie imigranci traktowani są jak ludzie na gorszej pozycji, rozgrywa się cały dramat naszych bohaterów.
W książce Richarda Flanagana nie ma jasnego podziału na czarne i białe. Nie ma dobrych i złych bohaterów, czy pozytywnych i negatywnych wydarzeń. Ta książka jest pełna odcieni szarości. Miłości, która łączy się z bólem. Klaśnięcie jednej dłoni wypełnione jest trudnymi tematami rodzinnymi. Tematami, które na pierwszy rzut oka mogłyby się wydawać często już poruszane i przedstawione ze wszystkich możliwych stron. Jednak sposób pokazania ich przez autora porusza najgłębsze emocje. Bohater, którego chcielibyśmy uznać za złego i spisać na straty ma w sobie jakieś okruchy dobra, a ten, który powinien być traktowany jako ofiara i istota pokrzywdzona przez los, popełnia błędy, przez które serce chce pęknąć. I właśnie to tak bardzo dotyka czytelnika. Te sprzeczne emocje, które zaserwował mu autor.
Naprawdę ciężko mi pisać o Klaśnięciu jednej dłoni. Ta książka pełna jest emocji, których nie można od razu przyswoić. Zostają one w człowieku, czekając na moment, kiedy zostaną przemyślane. Ja wciąż układam je w głowie. Jedno jest jednak pewne: chcę kolejny raz spotkać się z piórem Richarda Flanagana.
Klaśniecie jednej dłoni. Intrygujący tytuł, którym autor zachęca czytelników do przeczytania więcej. Tajemnicza okładka, od której nie można oderwać oczu. I wnętrze wywołujące ogromny ból i rozdzierające serce na kawałki.
Richard Flanagan – australijski pisarz, autor bestsellerowych „Ścieżek północy” – w swej najnowszej powieści zastosował dwa plany czasowe. Pierwszy to...
Nie ma chyba osoby, która nie kojarzyłaby Audrey Hepburn. Aktorka, modelka, działaczka humanitarna. Matka. Kobieta, która podchodziła do życia bez parcia na szkło, a jej urok osobisty i wrodzona klasa sprawiły, że powszechnie uważana jest za ikonę stylu. W marcu na rynku pojawiła się jej najnowsza biografia. Biografia inna, niż wszystkie, bo napisana przez jej syna.
Na początek warto zaznaczyć, że Audrey w domu nie przypomina typowego życiorysu. Jak mówi sam tytuł - to bardziej wspomnienia dziecka o matce. Dlatego też okres, któremu poświęca się tu najwięcej miejsca to czas po urodzeniu drugiego syna, a zarazem autora tej książki - Luci. Główny układ chronologiczny życia aktorki przełamany zostaje różnego rodzaju wtrąceniami czy mniej znaczącymi wątkami, dodającymi całości jeszcze bardziej osobistego charakteru.
Jest to bowiem pozycja osobista do szpiku kości. Poznajemy w niej jakoby drugie oblicze Audrey Hepburn. Nie jako aktorki czy modelki, a przede wszystkim matki. Nie znajdziemy tu stylu typowego dla biografistów, czy prób dociekania informacji. Wszystkie wspomnienia serwowane są nam z pierwszej ręki, przez co mamy wrażenie pewnego autentyzmu. Stajemy się nie tylko czytelnikami, ale również świadkami zdarzeń. Dzięki takiemu ujęciu poznajemy bardziej prywatną wersję tej znanej aktorki. Kobiety, która kochała gotować, najlepiej czuła się w swej posiadłości La Paisible, a dla rodziny zrezygnowała z pracy i kariery.
Niewątpliwym atutem tej pozycji jest jej oprawa graficzna. Pojawia się tutaj wiele niepublikowanych wcześniej zdjęć z rodzinnego albumu, które nie tylko cieszą oko, ale są też prawdziwą gratką dla fanów. Ciekawym pomysłem jest zawarcie w książce prywatnych przepisów Audrey, z których każdy łączy się w jakiś sposób z opisywanymi wspomnieniami. Wśród nich znajdziemy na przykład Hutspot, który jedzono podczas wojny, czy słynny makaron z sosem pomidorowym i ciasto czekoladowe, bez których Audrey nie mogła się obejść. Czyż w możliwości przygotowania dań gotowanych przez samą Audrey Hepburn nie ma czegoś magicznego?
Audrey w domu. Wspomnienia o mojej matce to z pewnością pozycja inna niż wszystkie. Swoją konstrukcją, która przedstawia przed czytelnikami różnego rodzaju wspomnienia, przepisy i niepublikowane zdjęcia zaskakuje odbiorców i pokazuje im bardziej prywatny obraz Audrey Hepburn. Dla każdego fana jest to pozycja obowiązkowa!
Nie ma chyba osoby, która nie kojarzyłaby Audrey Hepburn. Aktorka, modelka, działaczka humanitarna. Matka. Kobieta, która podchodziła do życia bez parcia na szkło, a jej urok osobisty i wrodzona klasa sprawiły, że powszechnie uważana jest za ikonę stylu. W marcu na rynku pojawiła się jej najnowsza biografia. Biografia inna, niż wszystkie, bo napisana przez jej syna.
Na...
Fleur de Force to vloggerka, której filmy docierają do prawie dwóch milionów osób. Była także dwukrotną laureatką Best Vlogger Award magazynu Cosmopolitan. Jej urok osobisty i klasa sprawiają, że dziedzina fashion&beauty stają się dla każdej kobiety jeszcze przyjemniejsze w odbiorze. I to właśnie ze względu na jej osobę postanowiłam sięgnąć po poradnik.
W Jak być glam? Fleur porusza wielu aspektów. Jest coś o urodzie, włosach, modzie, podróżach, a także o zdrowiu, snach czy blogowaniu. I tych różnych aspektów jest tutaj chyba trochę za dużo. Autorka poruszyła wiele tematów, ale tak naprawdę żadnego nie opisała szerzej. Mało jest tutaj praktycznych porad, które mogłyby się przydać, czy pomóc coś zmienić. Dotykają one danej kwestii, nie poświęcają jej jednak głębszej uwagi i nie skupiają się na szczegółach. O większości rzeczy wiedziałam już wcześniej, a moje umiejętności w zakresie makijażu, mody i urody nie są wielce zaawansowane. To pokazuje, że poradnik jest na dość podstawowym poziomie. Na szczęście były także rzeczy ciekawe, jak chociażby te z obszaru blogowania czy przepisy.
Szata graficzna tego poradnika jest po prostu piękna! Urokliwe zdjęcia, ładne rysunki i przyjemny format. Wszystko to sprawia, że książkę naprawdę dobrze się przyswaja. I choć treść mogłaby być lepsza, to właśnie ze względu na wydanie chętnie wrócę jeszcze raz do tej pozycji.
Jak być glam? mimo wielkiej sympatii do autorki, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Piękne wydanie nie było współmierne do treści. Choć znalazłam w poradniku parę ciekawych rzeczy, to jednak całość treści stoi na dość podstawowym poziomie. Zdecydowanie na rynku istnieją ciekawsze pozycje tego typu.
Fleur de Force to vloggerka, której filmy docierają do prawie dwóch milionów osób. Była także dwukrotną laureatką Best Vlogger Award magazynu Cosmopolitan. Jej urok osobisty i klasa sprawiają, że dziedzina fashion&beauty stają się dla każdej kobiety jeszcze przyjemniejsze w odbiorze. I to właśnie ze względu na jej osobę postanowiłam sięgnąć po poradnik.
W Jak być glam?...
Kolejne tomy przygód Stephenie Plum mnożą się na książkowym rynku niczym grzyby po deszczu. Niejedna osoba zastanawiała się, gdzie leży sekret popularności przygód tej słynnej łowczyni nagród. Czemu aż tyle osób uwielbia zwariowane perypetie Śliweczki? Powodów jest kilka.
Po pierwsze, książek nie trzeba czytać po kolei. Nie wiem, czy dałabym radę poznać wszystkie tomy z tej serii. Pewnie gdzieś przy siódmym po prostu bym się zmęczyła. Fabuła jest jednak tak skonstruowana, że możemy chwycić dowolną część i po prostu cieszyć się z lektury. Nie dostąpimy uczucia zagubienia w wydarzeniach czy braku znajomości faktów. Każda książka to osobna historia i zupełnie nowa zagadka do rozwiązania. Oczywiście wszystko łączy osoba Stephenie i jej rozterki, ale autorka przytacza nam istotne fakty z poprzednich części, bardzo łatwo więc odnaleźć się w przedstawionej rzeczywistości.
Po drugie, fabuła. W każdym tomie mamy jakąś kryminalną zagadkę do rozwiązania. Zagadkę, która porywa bez reszty. W Smakowitej Piętnastce autorka przedstawia nam znanego kucharza Stanley'a Chipotle'a, który nie wiedzieć czemu, traci głowę tuż przed nosem Luli. Dosłownie. Mordercy teraz ścigają kobietę, aby pozbyć się świadka. Na dodatek wyznaczono nagrodę dla tego, kto znajdzie zabójców kucharza. Jak można się spodziewać, Lula będzie miała na nią chrapkę, a we wszystko zaangażuje Stephenie i Babcię Mazurową. Gdyby tego było mało, Komandos prosi naszą główną bohaterkę o pomoc w związku z problemami w firmie. Przy okazji tego piętnastego tomu miałam poczucie niedosytu jeżeli chodzi o zagadkę. Może to dlatego, że ostatnio czytałam pełne doskonałości Millennium, ale niestety miałam wrażenie, że autorka poszła po najmniejszej linii oporu, a rozwiązanie nie miało nas zaskoczyć, a jedynie zamknąć kolejny tom. Połączenie całości osobą Stephenie i obserwowanie jej perypetii rodzinnych i miłosnych, to również prawdziwa gratka. Sięgnięcie po nowy tom, to jak powrót do domu po długiej nieobecności. Czysta radość!
Po trzecie, niezobowiązująca sceneria. I tu zaprzeczę trochę moim narzekaniom jeżeli chodzi o niedopracowanie zagadki kryminalnej. Cała seria bowiem napisana jest w bardzo lekkiej tonacji. To nie jest perła literatury, którą czytamy ze względu na geniusz języka czy piękno budowy. To po prostu książka, która idealnie się sprawdzi na odstresowanie. Książka, która swoją prostotą, a czasem wręcz infantylnością sprawia, że kochamy ją całym sercem. Bardzo często brak tu logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, a humor przewyższa racjonalne myślenie. Ale właśnie te rzeczy, które pozornie wydają się wadami, autorka bardzo sprytnie przerobiła w zalety i uwiodła serca wielu czytelników.
Po czwarte, bohaterowie. Janet Evanovich jak nikt inny prezentuje komizm postaci. Główna bohaterka to pierwszy z przykładów. No bo dajcie spokój, kobieta, która ściga przestępców, a sama nie może przestać wpadać w coraz to nowe tarapaty. Albo babcia Mazurowa - śmiała, wyzwolona i nie kryjąca swych seksualnych zainteresowań. Do tego Lula, której samo imię już mnie bawi. No i oczywiście dwóch przystojniaków. Choć wchodzimy tu powoli w schemat, to mimo wszystko, to wciąż dwóch przystojniaków. W tym tomie miłosne życie Stephenie nieco mnie nużyło. Cała książka bowiem przypominała zabawę w kotka i myszkę. I to jest właśnie wada rozdrobnienia serii, bo zamiast przez 100 stron, trwała ona przez cały tom, co niestety było nieco męczące.
Tak jak już pisałam wcześniej, serię o przygodach Stephenie Plum należy traktować z przymrużeniem oka. To nie jest powieść kryminalna, która konstrukcją zachwyci najbardziej wymagających. Świetnie jednak sprawdzi się po męczącym tygodniu. Smakowita Piętnastka jest chyba troszkę gorsza od poprzednich tomów serii, które czytałam. Mimo to powrót do tej historii sprawił mi wielką radość. I jedno jest pewne, losów Śliweczki nie da się nie pokochać!
Kolejne tomy przygód Stephenie Plum mnożą się na książkowym rynku niczym grzyby po deszczu. Niejedna osoba zastanawiała się, gdzie leży sekret popularności przygód tej słynnej łowczyni nagród. Czemu aż tyle osób uwielbia zwariowane perypetie Śliweczki? Powodów jest kilka.
Po pierwsze, książek nie trzeba czytać po kolei. Nie wiem, czy dałabym radę poznać wszystkie tomy z...
Bardzo łatwo przyzwyczaić się do dobrego życia. Nad istnieniem pewnych rzeczy już się niemal nie zastanawiamy. Taki prąd na przykład. Naciskamy włącznik i jest. Albo Internet. Odpalamy komputer a przed nami rozciąga się niczym Ocean Spokojny cały zasób informacji, które aż proszą, żeby z nich skorzystać. Wyobrażacie sobie podróż do obcego miasta bez Google Maps i Jak dojadę? Ja też nie! Albo kultura. Całe zbiory dziedzictwa narodów, z których możemy korzystać i je podziwiać. A gdyby to wszystko miało nagle zniknąć? Gdyby zostało nam odebrane, a cywilizacja cofnęła się o setki lat? Co byśmy zrobili?
Właśnie taki świat pozostawiła przed nami Emily St. John Mandel. Pokazała, że w jednej chwili wszystko może zniknąć. Nasi bliscy mogą odejść, a nam przyjdzie żyć w polowych warunkach, zdobywać rzeczy, które wcześniej były na wyciągnięcie ręki i każdym okruchem silnej woli walczyć o przetrwanie. Historię poznajemy za pośrednictwem kilku osób: Arthura Leandera - aktora, który w dzień katastrofy umiera na zawał serca na scenie, Jeevana Chaudhary - byłego paparazzi, uczącego się teraz na ratownika medycznego, który wbiega na scenę, aby uratować aktora oraz Kirsten Raymonde - dziecięcej aktorki, która piętnaście lat po ataku wirusy grypy gruzińskiej wędruje wraz z Podróżującą Symfonią i wystawia sztuki Szekspira w osadach nowego świata.
To, co najbardziej pokochałam w tej książce, to jej wielowymiarowość. Opowieść nie toczy się w typowy sposób. Autorka skacze pomiędzy wydarzeniami i czasem ciężko rozgryźć, co jest historią właściwą. Tak naprawdę bowiem, świat po ataku wirusa to tylko przykrywka do przedstawienia losów ludzkich. Do zobrazowania blasków i cieni popularności, dylematów moralnych związanych z pracą i wszelkich zakrętów, do których doprowadzi nas życie. Stacja jedenaście ma kilka czasów akcji, które ciągle się przeplatają, a wiadomości, które z nich uzyskujemy, tworzą doskonałą całość.
Autorka bardzo barwnie maluje rzeczywistość. Czytając książkę, miałam wrażenie, że wszystko mogło się wydarzyć rzeczywiście, a nie, że jest tylko wizją autorki. Nietrwałość świata silnie oddziałuje na emocje czytelnika i zmusza do zastanowienia nad tym, co naprawdę w życiu się liczy. Bo gdyby świat miałby się jutro skończyć, co chcielibyśmy ocalić? Takie tematy pojawiały się już nie raz, ale dopiero ta książka tak realistycznie pokazała mi ten aspekt. W Stacji jedenaście pokazane mamy też próby odbudowy cywilizacji i wszelkie trudy, jakie wiążą się z życiem w zupełnie nowym świecie. W świecie, w którym każda stała została człowiekowi odebrana. Całość wypełniona jest subtelnością i klasą, a z każdą stroną, chcemy więcej!
Stacja jedenaście to po prostu piękna powieść! Wybija się spośród wszelkich książek o zagładzie i końcu świata i pokazuje, co tak naprawdę takie wydarzenie znaczyłoby dla ludzkości. Nie brak tu momentów, które budzą przemyślenia. A wszystko napisane jest z niespotykanym wdziękiem. Takie książki naprawdę chce się czytać!
Bardzo łatwo przyzwyczaić się do dobrego życia. Nad istnieniem pewnych rzeczy już się niemal nie zastanawiamy. Taki prąd na przykład. Naciskamy włącznik i jest. Albo Internet. Odpalamy komputer a przed nami rozciąga się niczym Ocean Spokojny cały zasób informacji, które aż proszą, żeby z nich skorzystać. Wyobrażacie sobie podróż do obcego miasta bez Google Maps i Jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie czytam zbyt często twórczości polskich autorów. Zdaję sobie sprawę, że jest to postawa dość typowa i to właśnie my, nałogowi książkoholicy, powinniśmy wspierać polską twórczość na tym polu. Aneta Jadowska to pisarka, której książki chciałam poznać już dawno temu i czułam, że jej pióro przypadnie mi do gustu. Los chciał, że zapoznałam się z nimi dopiero teraz i dopiero teraz mogę się nimi zachwycać.
Nie znając żadnej innej książki autorki, weszłam w tę powieść z zupełnie świeżym umysłem. Słyszałam jednak, że główny bohater pojawił się już wcześniej w powieściach pisarki. W tej serii poznajemy go jako mężczyznę przed czterdziestką, w którego życiu nie brak monotonii. Duchy, upiory, magia. Któż mógłby narzekać na brak wrażeń? Gdyby tego jednak było mało, na jego progu po wielu latach staje dawna ukochana. Powrót wspomnień to jednak nie najgorsze, co mogło się trafić Witkacemu. Konstancja potrzebuje natychmiastowej pomocy. W szpitalu, gdzie pracuje, umierają noworodki. Jak można się spodziewać, we wszystkim palce mieszał pewien wredny duch.
Niezmiernie się cieszę, że mogę to napisać, bowiem książka Pani Jadowskiej świetnie pokazuje, że polska twórczość w niczym nie ustępuje tej zagranicznej. Autorka pozostawiła przede mną wszystko to, co lubię w fantastyce. Po pierwsze doskonale stworzony świat przedstawiony. Duchy przenikające do świata rzeczywistego, to coś, czemu mówię zdecydowane tak. Do tego motyw szamanów. Moja czytelnicza dusza się raduje! Druga rzecz, która mnie urzekła, to pomysł na fabułę. Wszystko tu ma swoje miejsce. Jedno wynika z drugiego i widać w tym sens. Nie można przestać zastanawiać się nad rozwiązaniem zagadki. I kiedy wydawałoby się, że już uchwyciliśmy koniec nici, po którym szybko już dostaniemy się do meritum sprawy, autorka wyciąga nowe fakty i bardzo sprawnie nam ten koniec wytrąca. Nie mogę też wyjść z podziwu nad technicznymi umiejętnościami Anety Jadowskiej. Od pierwszej strony towarzyszył mi świetny klimat, który porwał mnie do świata opowiadanej historii i nie chciał z niego wypuścić. Sprawny język sprawia, że czytaniu towarzyszy lekkość i ogromna przyjemność. Muszę też wspomnieć o bardzo charyzmatycznych i zapadających w pamięci bohaterach. Wszystko to tworzy mieszankę, której nie mogłam nie polubić.
Już nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z książkami Anety Jadowskiej. Jeżeli chodzi o Szamańsk blues to myślę, że wszystkie moje zachwyty mówią jedno - to naprawdę bardzo dobra książka! Mnie niesamowicie urzekła. Sprawdźcie, czy Wy też się nią zachwycicie!
Nie czytam zbyt często twórczości polskich autorów. Zdaję sobie sprawę, że jest to postawa dość typowa i to właśnie my, nałogowi książkoholicy, powinniśmy wspierać polską twórczość na tym polu. Aneta Jadowska to pisarka, której książki chciałam poznać już dawno temu i czułam, że jej pióro przypadnie mi do gustu. Los chciał, że zapoznałam się z nimi dopiero teraz i dopiero...
więcej mniej Pokaż mimo to
Janet Evanovich zyskała sławę dzięki popularnej serii o losach Stephanie Plum - łowczyni głów. Lee Goldberg zaś to ojciec słynnego Detektywa Monka. Stworzywszy postaci uwielbiane przez miliony, ta dwójka postanowiła połączyć siły i napisać nową, kultową powieść kryminalną. Czy im się udało?
Naprawdę ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Już bowiem sama fabuła przywodzi nam na myśl losy słynnej Śliweczki. Kate O'Hare to agentka FBI, którą poznajemy w chwili, gdy w końcu udaje jej się dopaść oszusta, za którym podążała naprawdę długi czas - Nicka Foxa. Dla niego kradzieże i ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości to chleb powszedni. Nikogo nie powinno dziwić, że i przed ostatecznym pójściem za kratki udało mu się wykręcić. Razem z Kate stworzą duet, który będzie tropił największych złoczyńców i naginał przepisy dla wyższego dobra.
Powiedzcie sami, czy ta silna postać kobieca i pociągający przestępca nie brzmią znajomo? Do tego konwencja książki skupiająca się na pościgu za złoczyńcami i wchodzenie w bliższe relacje z partnerem. Mogłoby się wydawać, że to taki odgrzewany kotlet i częściowo tak jest, ale duet autorów z tego powtarzalnego schematu stworzył całkiem świeżą historię. Bo niby wszystko już było, ale jednak nie takie. Planowanie przekrętu stulecia, niekonwencjonalne metody pracy i czyhające ryzyko porażki. Jak tu nie polubić takiej mieszanki? A do tego świetne wykonanie. Nie można zaprzeczyć, że zarówno Janet Evanovich, jak i Lee Goldberg wiedzą, jakimi metodami się posługiwać, aby stworzyć książkę, którą pokochają tłumy. Lekkość pióra, tworzenie barwnych bohaterów i humor. Właśnie dzięki tym rzeczom, tak dobrze czytało mi się tę książkę.
Skok to jednak z tych pozycji, które świetnie umilą nam czas w samotny piątkowy wieczór, zrelaksują po męczącym dniu i wprowadzą w dobry humor na kilka kolejnych. Ja niesamowicie zżyłam się z bohaterami i mimo występowania schematów, mam ogromną ochotę na dalszy ciąg i ponowne spotkanie z Kate i Nickiem. Książka raczej nie stanie się kolejną ikoną gatunku, ale z pewnością jest taką, którą warto przeczytać. Jeżeli szukacie powieści, z którą świetnie spędzicie czas, Skok jest dla Was!
Janet Evanovich zyskała sławę dzięki popularnej serii o losach Stephanie Plum - łowczyni głów. Lee Goldberg zaś to ojciec słynnego Detektywa Monka. Stworzywszy postaci uwielbiane przez miliony, ta dwójka postanowiła połączyć siły i napisać nową, kultową powieść kryminalną. Czy im się udało?
Naprawdę ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Już bowiem sama fabuła przywodzi nam na...
Szum wokół świątecznych przygotowań ma zarówno przeciwników, jak i zwolenników. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Uwielbiam świąteczne piosenki, dekoracje i tę niezwykłą atmosferę. Naiwne przekonanie, że wszystko się może zdarzyć i jest całkowicie możliwe. Dlatego nie wahałam się ani chwili przed sięgnięciem po Podaruj mi miłość. Wiedziałam, że to będzie wybór idealny na tę porę.
Książka składa się z 12 opowiadań napisanych przez takich autorów, jak: Gayle Forman, David Levithan, Stephanie Perkins czy Rainbow Rowell. Główną tematyką są oczywiście święta i perypetie bohaterów z nimi związane. Mamy elfy, gwiazdę, która uciekła od menedżera, zagubioną studentkę, która niespodziewanie znajduje miłość czy młodocianego przestępcę zmuszonego do przygotowywania jasełek. Będzie śmiesznie, wzruszająco i emocjonująco. Jak widzicie tematyka jest dość różnorodna i każdy znajdzie coś dla siebie.
Nie wiem, czy to magia świąt, czy umiejętności pisarzy sprawiły, że książka tak bardzo przypadła mi do gustu. Nie każde opowiadanie mi się spodobało. Były takie, które strasznie mi się dłużyły, jak chociażby "Dziewczyna, która obudziła Śniącego", czy takie, które zwyczajnie do mnie nie trafiły, na przykład "Dama i lis". W większości jednak prostota historii i ich wszechobecny urok niezwykle mnie urzekły. Jak sugeruje sam tytuł, miłość to temat przewijający się w każdym opowiadaniu. Autorzy pokazują, że szczęście czeka tuż za rogiem, wystarczy tylko dać mu szansę. Słodycz to coś, czego tutaj nie zabraknie, ale nie martwcie się! Ani przez chwilę nie jest zbyt cukierkowo. Może po prostu świąteczna atmosfera sprawia, że zaczęłam mieć większą tolerancję na tego typu historie. Lekkość pióra, sprawne dialogi, charyzmatyczni bohaterowie i magia. Czego chcieć więcej od opowiadań świątecznych?
Jeżeli chodzi o moich ulubieńców, to mam ich kilku. Na samym początku zachwyciła mnie Rainbow Rowell i jej opowiadanie Północ. Potem dałam się porwać Matt de la Pena i Aniołom na śniegu. Bardzo przyjemnie czytało mi się też Cud Charliego Browna i Coś ty narobiła, Sophie Roth? Każde z tych opowiadań w jakiś sposób do mnie przemówiło. Czy to przez przeuroczą sytuację, którą wykreowali autorzy, czy przez tematykę, która w jakiś sposób mnie dotyczyła. Niezależnie od powodów, radość płynąca z lektury towarzyszyła mi od początku do końca.
Zbiór opowiadań Podaruj mi miłość to pozycja, która idealnie sprawdzi się w przedświątecznym okresie. Lekka, przyjemna i wywołująca ogromną radość u czytelnika. Takich historii chciałoby się czytać znacznie więcej. Z pewnością za rok wrócę do opowiadań jeszcze raz. A Wam naprawdę gorąco je polecam! Piękne wydanie sprawi, że książka sprawdzi się idealnie jako mikołajkowy czy gwiazdkowy prezent.
Szum wokół świątecznych przygotowań ma zarówno przeciwników, jak i zwolenników. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Uwielbiam świąteczne piosenki, dekoracje i tę niezwykłą atmosferę. Naiwne przekonanie, że wszystko się może zdarzyć i jest całkowicie możliwe. Dlatego nie wahałam się ani chwili przed sięgnięciem po Podaruj mi miłość. Wiedziałam, że to będzie wybór...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każda kobieta, nawet jeśli nie interesuje się modą, stanęła kiedyś przed problemem stworzenia odpowiedniego stroju. Wygląd mówi przecież bardzo wiele o człowieku. Od naszego profesjonalnego ubioru może zależeć bardzo dużo, a czasem pozornie prosta rzecz może przysporzyć sporo problemów. Naprzeciw wychodzą Anne Humbert i Émilie Albertini.
Ich książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza to niezbędniki, czyli informacje o rzeczach, które każda z nas powinna mieć w swojej szafie: dżinsy, koszula, mała czarna, sweter, trencz, marynarka. Część druga to wszelkiego rodzaju dodatki, a trzecia przydatne rady. Myślą główną autorek jest fakt, że nie warto wciąż gonić za nowościami, a stać się mistrzem w wykorzystaniu rzeczy ponadczasowych i to właśnie na nich budować swój styl. Pomagają one czytelniczkom umiejętnie dobierać dodatki, uczą przeróbek, a co najważniejsze, pokazują, co pasuje do danej sylwetki - rzecz niby stale powtarzana, ale wciąż tajemnicza dla niektórych.
Wśród wielu gatunków literackich po które sięgam, poradniki raczej nie pojawiają się często. Podchodzę do nich z dość dużym dystansem. Kiedy jednak przeczytałam opis Bądź chic! poczułam, że w tym wypadku chętnie zrobię wyjątek. Przemówiła za tym pewna ponadczasowość poruszanych aspektów. Autorki bowiem nie wmawiają nam, jak podążać za trendami i zostać nową ikoną mody. To raczej coś dla nieporadnych laików. Zaopatrzenie się w rzeczy, które każda z nas powinna mieć w swojej garderobie i zabawa z ich wykorzystaniem, to z pewnością świetny krok do zbudowania swojego stylu. Autorki pokazują, jak z wykorzystaniem tych rzeczy wyglądać z klasą i to właśnie główny plus tej pozycji.
Przedstawienie tych aspektów jest bardzo przystępne i atrakcyjne w odbiorze. A każdym przypadku mamy pokazanych kilka modeli i krótki opis, który model jest odpowiedni dla danej sylwetki. Jest też element historii mody, przekrój przez najsłynniejsze dodatki i porady, m.in. jak posortować garderobę, czy, co zazwyczaj przysparza kobietom problemy, jak się spakować. Z pewnością z nich kiedyś skorzystam. Wszystko to oprawione jest przepięknymi rysunkami, co tworzy niezwykle urokliwą całość. Oko się raduje!
Bądź chic! Tajemnice kobiecej garderoby to bardzo przyjemny w odbiorze poradnik, który niewątpliwie pomoże nam uniknąć modowych gaf i sprawić, aby zawsze wyglądać stylowo i z klasą. Muszę Was jednak ostrzec - wywołuje ogromną ochotę na zakupy!
Każda kobieta, nawet jeśli nie interesuje się modą, stanęła kiedyś przed problemem stworzenia odpowiedniego stroju. Wygląd mówi przecież bardzo wiele o człowieku. Od naszego profesjonalnego ubioru może zależeć bardzo dużo, a czasem pozornie prosta rzecz może przysporzyć sporo problemów. Naprzeciw wychodzą Anne Humbert i Émilie Albertini.
Ich książka podzielona jest na trzy...
Jeżeli ktoś choć trochę interesuje się literaturą, musiał choć raz spotkać się z Ewą Nowak. Jeżeli nawet nie czytał nic, co wyszło spod jej pióro, to nazwisko słyszeć musiał. Obowiązkowo. Kilka lat temu zgłębiałam twórczość tej Pani z dość dużym zapałem. I choć obyło się bez większych porywów i wzruszeń, to czas spędzony z lekturą okazał się naprawdę pouczający. Po tych kilku latach postanowiłam znów przeczytać coś jej autorstwa. I nasunął mi się wniosek, że wiek gimnazjalny jest najlepszy dla zaznajomienia się z twórczością tej pisarki.
Dzieje się tak chociażby przez wiek głównej bohaterki, która właśnie przeżywa uroki gimnazjalnego życia. Ada, to dziewczyna niezwykle uzdolniona plastycznie. Jak każdy jednak, musi sprostać pewnym problemom. Apodyktyczny ojciec śledzi każdy jej ruch, zbliżają się egzaminy gimnazjalne i konieczność wyboru liceum, a co za tym idzie podjęcie decyzji, czy wybrać praktykę, czy pasję, chłopak z dnia na dzień stał się dla niej oziębły, a każdą wolną chwilę wypełnia jej nowa praca. Jednym słowem nie jest łatwo.
Książka ma niewątpliwie swoje plusy. Chociażby świetny kontekst psychologiczny, dogłębne ukazanie problemów rodzinnych i skutków, jakie mają one na rozwój młodego człowieka. Widać, że autorka ma duże doświadczenie i potrafi tak przedstawić sytuację, aby odwołać się do naszych emocji i sumienia. Nie muszę mówić o umiejętnościach pisarskich, bo w przypadku tak dużego doświadczenia świetne kreowania świata przedstawionego rozumie się samo przez się. Mamy też ciekawie przedstawione postaci i klimat Warszawa. I byłoby idealnie, gdyby nie jedna rzecz. Jestem już chyba za stara na tego typu historie. Wiedziałam, czego się spodziewać, naturalnie i sądziłam, że przypomnę sobie przyjemną atmosferę, która kilka lat temu towarzyszyła mi lekturze książek Pani Nowak. Tym razem jednak nie cieszyłam się z czytania tak, jak kiedyś, a w problemy bohaterów, jakoś nie mogłam się wczuć. Poznałam tę opowieść bez większych emocji, niestety.
To spotkanie z Ewą Nowak nie okazało się dla mnie takie, jakbym chciała. Nie oznacza to, że książka była zła. Jeżeli chodzi o wartość jej przekazu, to prezentuje naprawdę wiele. Po prostu to historia nie dla mnie, co nie znaczy, że innym się nie spodoba!
Jeżeli ktoś choć trochę interesuje się literaturą, musiał choć raz spotkać się z Ewą Nowak. Jeżeli nawet nie czytał nic, co wyszło spod jej pióro, to nazwisko słyszeć musiał. Obowiązkowo. Kilka lat temu zgłębiałam twórczość tej Pani z dość dużym zapałem. I choć obyło się bez większych porywów i wzruszeń, to czas spędzony z lekturą okazał się naprawdę pouczający. Po tych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z C. J. Daugherty spotkałam się wcześniej przy okazji uwielbianej przez wielu czytelników serii Wybrani. Choć przeczytałam tylko pierwszą część, to przyjemność, która mi towarzyszyła podczas lektury, narobiła mi ochoty na kolejne części. Dlatego też bez najmniejszego zastanowienia postanowiłam sięgnąć po inną opowieść, którą ta Pani stworzyła razem z Cariną Rozenfeld.
W Tajemnym ogniu poznajemy Taylor i Sachy. Całkiem różnych, choć tak do siebie podobnych dwoje młodych ludzi. Dziewczyna skupia się na szkole i dostaniu się na wymarzone studia, a chłopak buntuje się przeciw systemowi i zadaje z podejrzanymi ludźmi. W życiu obojga dzieją się jednak rzeczy, których inni ich rówieśnicy nie muszą doświadczać. Taylor w momentach złości i gniewu ma silny wpływ na elektryczność, a Sachy, jako pierwotnego syna, na których w jego rodzinie została rzucona klątwa, czeka śmierć. Kiedy Taylor zostaje wyznaczona przez nauczyciela do pomocy Sachy w angielskim, okaże się, że razem mogą zdziałać więcej, niż w pojedynkę.
Na początku muszę zaznaczyć, że podobnie, jak Wybrani, tak i Tajemny ogień nie jest książką wybitną. Nie znajdziemy tu tematów o problemach świata czy psychologicznych rozważań. Nie znaczy to jednak, że jest to książka zła! To jedna z tych powieści przy których możemy zapomnieć o otaczającym nas świecie i po prostu zrelaksować się będąc w świecie bohaterów. Autorki wykorzystały motywy, które wielokrotnie możemy spotkać w młodzieżówkach. Tajemnicze zdolności, o których bohaterka nie miała pojęcia czy czająca się gdzieś z tyły głowy klątwa. Ugryzły to jednak w tak niewymuszony sposób, że nie ma mowy o irytacji, która w innym przypadku mogłaby towarzyszyć czytelnikom. Te powszechne schematy zostały okraszone wywołującymi ciekawość historycznymi motywami i nieodkrytą tajemnicą, o których czytało się świetnie!
Muszę jednak przyznać, że Tajemny ogień nie wciągnął mnie tak, jakbym chciała. Może trafiło na zły moment, a może po prostu historia mi nie podeszła. Były momenty, które czytałam ze zniecierpliwieniem kolejnych stron, ale były też takie, kiedy chciałam jak najszybciej zakończyć rozdział. Niby wszystko było dobrze. Lekkość pióra i sprawne budowanie akcji przez autorki trzeba uznać za niewątpliwy plus. Podobnie jak mnogość bohaterów o bardzo różnorodnych charakterach. Nic jednak nie mogę poradzić, że oczekiwałam od samej siebie większych zachwytów w stosunku do tej historii.
Tajemny ogień to dobrze skonstruowana powieść młodzieżowa, która niewątpliwie spodoba się fanom gatunku. Lekka, z intrygującą historią i sympatycznymi bohaterami - na odstresowanie idealna! Choć na mnie pierwsza część nie wywarła tak dużego wrażenia, jakbym chciała, to mam szczerą nadzieję, że w przypadku kolejnych już tak będzie.
http://miedzystronami-agrey.blogspot.com/2015/10/przedpremierowo-tajemny-ogien.html
Z C. J. Daugherty spotkałam się wcześniej przy okazji uwielbianej przez wielu czytelników serii Wybrani. Choć przeczytałam tylko pierwszą część, to przyjemność, która mi towarzyszyła podczas lektury, narobiła mi ochoty na kolejne części. Dlatego też bez najmniejszego zastanowienia postanowiłam sięgnąć po inną opowieść, którą ta Pani stworzyła razem z Cariną Rozenfeld.
W...
Queen. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o tym legendarnym zespole. Ich utwory stały się hymnami. Zna je każdy, choć czasem nawet nie wie, kto je wykonywał. Miliony fanów, sukces, o którym inni mogą tylko marzyć. Nic więc dziwnego, że życie ich członków wywołuje takie zainteresowanie.
Na rynku krąży wiele biografii Queenu. Ostatnio ukazała się ta autorstwa Marka Blake'a. Poszczycić się ona może nie tylko szeroką gamą faktów z życia członków, ale także niepublikowanymi wcześniej rozmowami i anegdotami. Autor wykonał kawał naprawdę olbrzymiej roboty zbierając fakty i tworząc biografię czworga mężczyzn na nowo. Kiedy coś, lub ktoś, jak w tym przypadku, jest powszechnie znane, ciężko jest znaleźć jakieś nowe informacje i rzucić na sytuację nowe światło. Mark Blake dotarł do zdarzeń, o których wcześniej nie było mowy i to budzi podziw.
Morze faktów jednak nie ułatwiało czytania. Styl autora sprawił, że biografię czytałam bez większych ekscytacji. Muzyka Queen ma to do siebie, że porusza do głębi. Wywleka trzewia, żeby nimi potrzepać i pozostawić człowieka odmienionym. Te wszystkie emocje towarzyszące muzyce niestety nie znalazły odzwierciedlenia w biografii. Choć życie członków zespołu było pełne ekstrawaganckich zdarzeń, to czytając o nich, moja ciekawość nie domagała się kolejnych faktów. Rozdziały po utworzeniu zespołu były już ciekawsze, ale wciąż nie tak, jakbym chciała.
Nie czytałam wcześniej żadnej biografii tego wielkiego zespoły, więc mimo trudności w czytaniu, dowiedziałam się wielu rzeczy. Autor naświetlił mi początki Queenu i czasy, kiedy Freddie Mercury był jeszcze Farrokhem Bulsarą. Poznałam bliżej innych członków i w porządku chronologicznym dowiedziałam się, jaką drogę musiał pokonać zespół na drodze do sukcesu, a potem, żeby ten sukces utrzymać.
Queen. Królewska historia to biografia w bardzo profesjonalnym ujęciu. Można w niej znaleźć wiele faktów, poznać życie członków zespołu od podszewki i przeczytać niepublikowane wcześniej informacje. Niestety brak tu radości z czytania i pasji, która emanuje z muzyki.
Queen. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o tym legendarnym zespole. Ich utwory stały się hymnami. Zna je każdy, choć czasem nawet nie wie, kto je wykonywał. Miliony fanów, sukces, o którym inni mogą tylko marzyć. Nic więc dziwnego, że życie ich członków wywołuje takie zainteresowanie.
Na rynku krąży wiele biografii Queenu. Ostatnio ukazała się ta autorstwa Marka...
Z Sue Monk Kidd spotkałam się wcześniej dwa razy przy okazji Czarnych skrzydeł i Sekretnego życia pszczół. Oba te spotkania sprawiły, że autorka stała się jedną z moich ulubionych, a jej styl i inteligencja niezwykle mnie urzekły. Nic więc dziwnego, że po Opactwo świętego grzechu sięgnęłam bez mrugnięcia okiem.
Już od pierwszej strony widać, że ta powieść pisarki różni się od pozostałych wydanych w Polsce. Chodzi tu głównie o tematykę. Sue Monk Kidd odchodzi od dyskryminacji rasowej i problemów dorastania. Skupia się natomiast na kryzysie wieku średniego i pokazuje, że o swoje szczęście można walczyć zawsze. A wszystko to za sprawą głównej bohaterki Jessie Sullivan, która musi wrócić na rodzinną wyspę, aby zaopiekować się matką wykazującą pierwsze symptomy choroby psychicznej. Ta sytuacja wydarzyła się w idealnym momencie dla kobiety, która zdawała się dusić w swoim małżeństwie. Podróż będzie dla niej okazją na pogodzenie się z trudną przeszłością i odkrycie na nowo siebie.
Tym razem właśnie pod takim zarysem fabuły, który swoją drogą jest mało innowacyjny, autorka ukryła pewne przesłanie. Jest tutaj poszukiwanie siebie, dążenie do szczęścia i odkrycie tego, co jest dla nas najważniejsze. Oprócz tego dostajemy też inne tematy. Chociażby problemy psychiczne czy legendę o bogini Senarze i wątki osnute wokół klasztoru Benedyktynów. Muszę przyznać, że podobnie, jak w Sekretnym życiu pszczół nie podobał mi się kult Czarnej Madonny, tak i tu źle mi się czytało o takim luźnym podejściu do chrześcijaństwa. Razi mnie to, tyle w temacie.
Nie da się jednak ukryć, że Sue Monk Kidd ma świetne umiejętności i doskonale wie, co robi. Bardzo malownicze opisy i przemyślenie całości to rzeczy, których na pewno u niej nie zabraknie. I kiedy przy okazji poprzednich książek pokochałam za to autorkę, tak w Opactwie świętego grzechu czułam się tym wszystkim przytłoczona. Nie przeczę, że może to tematyka się do tego przyczyniła i problemy, o których nie mam pojęcia. Niestety tutaj nie zostałam porwana tak, jak przy okazji poprzednich książek pisarki. Nie mogłam zrozumieć wyborów bohaterki, co nie ułatwiło mi odbioru.
Opactwo świętego grzechu to książka pełna nostalgii i przemyśleń. Możliwe, że trafiłam na nią w złym momencie, ale przypadła mi do gustu mniej, niż poprzednie dwie książek autorki, które miałam okazję czytać. Nie zmienia to faktu, że jest naprawdę dobrze napisana, a Sue Monk Kidd kolejny raz w doskonały sposób prezentuje nam swoje pisarskie umiejętności.
Z Sue Monk Kidd spotkałam się wcześniej dwa razy przy okazji Czarnych skrzydeł i Sekretnego życia pszczół. Oba te spotkania sprawiły, że autorka stała się jedną z moich ulubionych, a jej styl i inteligencja niezwykle mnie urzekły. Nic więc dziwnego, że po Opactwo świętego grzechu sięgnęłam bez mrugnięcia okiem.
Już od pierwszej strony widać, że ta powieść pisarki różni...
W trakcie wakacji chyba każdy z nas szuka książki, która swoją treścią wpisze się w letni klimat. Książki lekkiej, ale niebanalnej. Dobrze napisanej, ale też z dystansem do świata. Absorbującej i niepozwalającej o sobie zapomnieć. Naprzeciw naszym wymaganiom wychodzi Łukasz Wasilewski ze swoją powieścią Oddawaj różdżkę, Phong!
Poznajmy tu trzy dziewczyny, w których życiu pojawi się pewien Szatyn. Zosia to wzięta pisarka, która jednak nie potrafi uwierzyć w siebie. Tatiana wykorzystuje swoje wdzięki, aby mącić w głowach, a Natalia przechodzi przez życie jako geek i zawsze trafia na złych facetów. A nasz Szatyn? Szatyn chce odkupić dawne winy i stara się pomagać. Choć nie zawsze mu to wychodzi...
Na początek muszę otwarcie przyznać, że do książek polskich autorów podchodzę raczej z dystansem. Taki zły, irracjonalny brak ochoty, żeby po nie sięgnąć. Kiedy przeczytałam opis Oddawaj różdżkę, Phong! kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. I naprawdę bardzo się bałam, że przez te moje uprzedzenia mi się nie spodoba. Na szczęście niepotrzebnie, bo książka okazała się być naprawdę dobra. Momentami przedziwna, ale w jak najbardziej pozytywnym sensie. Sam pomysł na organizację, w której pracował nasz główny bohater był tak nieprawdopodobny, że aż ciężko było uwierzyć w możliwość jej istnienia. Również i niektóre zachowania bohaterów były tak irracjonalne , że aż zastanawiałam się często, czy dana rzecz naprawdę się dzieję.
Do powieści jednak nie należy podchodzić całkowicie na poważnie. Jest ona bowiem takim polemizowaniem autorka z konwencją komedii romantycznej. Właśnie to sprawia, że wszelkie dziwaczne zachowania zamiast denerwować, bawią. Pan Łukasz Wasilewski bardzo sprawnie posługuje się językiem. Lekko, z pasją i w przemyślany sposób kreśli historię, która porywa czytelnika do swego świata i oplata kocem uroku, którego nie da się zdjąć, dopóki nie skończy się czytania. Nie brak tu też inteligentnego humoru czy magii Warszawy. I jest teakże romans. Ale nie taki zwykły, z utartymi schematami i ogólnie przyjętymi zachowaniami. Daleko tu do normalności, co bardzo mnie cieszy. Autor stworzył coś nowego, bez sztampowości przedstawił ciekawą historią, którą czytałam z najczystszą przyjemnością!
Choć akcja książki dzieje się zimą, to fabuła sprawia, że będzie doskonałą pozycją na wakacje. Ciekawie napisana, z pomysłem, a co najważniejsze, wnosząca powiew świeżości do wszelkich miłosnych historii. Autor miał dobry pomysł i równie dobrze go zrealizował. Nie popełniajcie mojego błędu i nie brońcie się przed polskimi autorami! Tej powieści naprawdę warto dać szansę!
W trakcie wakacji chyba każdy z nas szuka książki, która swoją treścią wpisze się w letni klimat. Książki lekkiej, ale niebanalnej. Dobrze napisanej, ale też z dystansem do świata. Absorbującej i niepozwalającej o sobie zapomnieć. Naprzeciw naszym wymaganiom wychodzi Łukasz Wasilewski ze swoją powieścią Oddawaj różdżkę, Phong!
Poznajmy tu trzy dziewczyny, w których życiu...
Zastanawialiście się kiedyś jak to jest mieć siostrę bliźniaczkę albo brata bliźniaka? Taką kopię siebie, którą się zobaczy bez spoglądania w lustro. Ten fakt na pewno bardzo dobrze zna Cath i Wren, bohaterki powieści Fangirl Rainbow Rowell. Dziewczyny oprócz wyglądu nie mają jednak ze sobą wiele wspólnego. Wren lubi korzystać z życia i brać z niego garściami, Cath natomiast jest typem domatorki. Szaleje na punkcie Simona Snowa - bohatera książki, którą pokochał cały świat, a na dodatek pisze o nim fanfik i ma nawet swoich własnych fanów. W college'u jednak dziewczyny postanawiają się rozdzielić i zamieszkać oddzielnie, co dla Cath okazuje się niezwykle trudne. Na jej drodze staną nowi ludzie, a stare problemy poproszą o rozwiązanie.
Ciężko określić w kilku słowach, o czym jest ta książka. Pojawia się tu oczywiście temat fanfików. Nigdy nie pałałam do nich jakąś wielką miłością. Nie pisałam ich ani nie czytałam. Dlatego też fajnie było poznać ten świat i poczuć, na czym to tak naprawdę polega. Mamy też relacje między rodzeństwem oraz matką a córką. Niby tematy wielokrotnie przerabiane, ale jednak ugryzione z innej strony i wnoszące solidny powiew świeżości. Jest tu także dojrzewanie, różne sposoby na radzenie sobie z problemami oraz miłość. Czyli bardzo ciekawa mieszanka.
Nawet nie macie pojęcia, jak przyjemnie czytało mi się tę książkę! Od początku do końca wypełniało mnie błogie uczucie, które kazało mi czytać kolejny rozdział, a zarazem nie czytać, żeby nie musieć się z nim żegnać. To nie tak, że nie dostrzegałam wad i dosłownie wszystko mi się podobało. Nie potrafiłam jednak tak bezwarunkowo i w stu procentach pokochać tej książki. Drażniło mnie dziecinne zachowanie Cath i podejście do życia Wren. Niektóre fragmenty historii też raziły swoją naiwnością i aż nierealnością. Mimo to kocham sposób, w jaki ta powieść jest napisana! Lekko, niewymuszenie i z pasją, którą czuć na odległość. To jedna z tych pozycji, które pozwalają się oderwać od świata i zanurzyć w innej rzeczywistości. Rzeczywistości niby zwykłej, w której my sami moglibyśmy się znaleźć, a jednak przedstawionej tak, że tęsknimy do tego miejsca, choć w nim nie byliśmy. A do tego humor, który jeszcze bardziej wzbudza naszą sympatię do książki.
Fangirl nie jest powieścią idealną. Nie jest też arcydziełem, które będzie miało specjalne miejsce w mojej pamięci i do którego z pewnością wrócę. To książka, które doskonale umiliła mi czas. Którą świetnie mi się czytało i która pozwoliła zapomnieć o problemach. Nie zawsze musimy szukać geniuszu, czasem wystarczy coś, co urzeka swoją prostotą i co po prostu na kilka godzin sprawi, że znajdziemy się w innym świecie. Fangirl jest potwierdzeniem tego, dlaczego kocham czytać! Jeżeli chcecie poznać, dlaczego tak wiele ludzi zachwyca się Panią Rainbow Rowell, wystarczy wyciągnąć rękę i chwycić po tę powieść.
Zastanawialiście się kiedyś jak to jest mieć siostrę bliźniaczkę albo brata bliźniaka? Taką kopię siebie, którą się zobaczy bez spoglądania w lustro. Ten fakt na pewno bardzo dobrze zna Cath i Wren, bohaterki powieści Fangirl Rainbow Rowell. Dziewczyny oprócz wyglądu nie mają jednak ze sobą wiele wspólnego. Wren lubi korzystać z życia i brać z niego garściami, Cath...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nina George to autorka Lawendowego pokoju – książki, za którą pokochało ją wielu czytelników. Teraz wraca na polski rynek z nową pozycją. Czy i ta okaże się bestsellerem?
Na początek muszę zaznaczyć, że nie miałam jeszcze okazji czytać Lawendowego pokoju. Nie będę więc mogła w swojej recenzji porównać tych dwóch pozycji i powiedzieć, czy Księga snów dorównała poprzedniczce. Niemotywowana niczym i ze zdecydowanie czystym kontem opowiem Wam, dlaczego tak bardzo urzekła mnie ta pozycja.
Pierwszą rzeczą, która przemawia na plus, jest zdecydowanie sama fabuła. To historia trojga ludzi, których losy w pewnym momencie zostają połączone. Henri to były reporter wojenny, który ulega wypadkowi ratując tonącą dziewczynkę. Zapada w śpiączkę, a każdy dzień staje się dla niego walką o życie. Jego syn – Sam – nigdy go nie poznał, a nie marzy o niczym innym. Odwiedza więc ojca w szpitalu i czeka, aż ten się obudzi. Eddie zaś jest byłą dziewczyną Henriego, którą ten, mimo rozstania, upoważnił do podejmowania wszelkich decyzji w sprawie swojego leczenie.
Tytuł Księgi snów doskonale oddaje istotę samej książki. Akcja właściwa poprzetyka jest sennymi wspomnieniami z przeszłości bohaterów oraz różnymi wersjami danej decyzji. Wszelkie retrospekcje zawsze witam naprawdę entuzjastycznie. Pozwalają one głębiej spojrzeć na daną historię, poznać motywacje bohaterów i to, jak zmienili się na przestrzeni lat. Tutaj te wspomnienia były jeszcze bardziej istotne, bo pozwoliły poznać Henriego – mężczyznę w śpiączce. Bez nich nie wiedzielibyśmy wiele o tej postaci. W tym wypadku dały nam podstawę, aby móc wyrobić sobie o nim zdanie.
I choć taka konwencja łączenia rzeczywistej opowieści ze wspomnieniami w pewnym momencie mogłaby stać się przytłaczająca i zacząć nudzić, tutaj tak się nie dzieje! A wszystko za sprawą talentu pisarskiego autorki. W fenomenalny sposób kreuje świat przedstawiony, w którym każda drobna czynność, każdy opis emocji i każde przemyślenie bohaterów ciekawią. To taki rodzaj książki, która spokojnie płynie do przodu, przedstawia kolejne wydarzenia i kolejne istotne fakty. I właśnie w takim kształcie jest najdoskonalsza.
Wielkie brawa należą się też za kreację postaci. Nie brak im głębi i prawdziwości. Zwłaszcza Sam ze swą inteligencją i niewinnym podejściem do świata chwyta za serce. Jest nieprzeciętnie mądry, pewne fakty rządzące światem rozumie na swój sposób, ale z pewnością nie można mu zarzucić dziecinności. Jego szczerość sprawia, że wręcz trzeba dopingować go w jego działaniach. Również Henri i Eddie otrzymali cechy, które wybijają ich ponad przeciętność, a na dalszy rozwój wypadków z nimi związanych czeka się z niecierpliwością.
Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać Księgę snów. To naprawdę piękna opowieść o zakrętach, na które może zaprowadzić nas życie, o poświęceniu i miłości, która jest w stanie przetrwać naprawdę wiele. I choć może to brzmieć, jak banał, to sposób kreowania świata Niny George sprawia, że nie można nie zachwycić się tą opowieścią.
Nina George to autorka Lawendowego pokoju – książki, za którą pokochało ją wielu czytelników. Teraz wraca na polski rynek z nową pozycją. Czy i ta okaże się bestsellerem?
więcej Pokaż mimo toNa początek muszę zaznaczyć, że nie miałam jeszcze okazji czytać Lawendowego pokoju. Nie będę więc mogła w swojej recenzji porównać tych dwóch pozycji i powiedzieć, czy Księga snów dorównała...