-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
Mało jest książek, które w prosty sposób przekazywałyby ważną prawdę. Takich, które uciekając się do dziecięcej naiwności, pokazywałyby rzeczy ważne w dorosłym życiu. Jedną z nich jest Moja siostra mieszka na kominku - książka będąca moim odkryciem tego roku.
W rodzinie Jamie'ego zdarzyła się tragedia. Jego siostra zginęła w zamachu, z czym nikt oprócz Jamie'ego zdaje się nie radzić. Matka odeszła i związała się z innym partnerem, ojciec pije, a druga siostra pofarbowała włosy na różowo. Kiedy ojciec z dziećmi decyduje się na przeprowadzkę, pojawia się nadzieja na ułożenie sobie życia na nowo. Nic jednak nie będzie takie proste, a droga rodziny do lepszego jutra okaże się dłuższa, niż mogłoby się wydawać na początku.
Ten wieloznaczny tytuł pozostawia czytelnika z zastanowieniem, o czym tak naprawdę będzie książka, jakie wartości przekaże. I już na samym początku trzeba zaznaczyć, że nie jest to lekka powieść dla nastolatków. Stawia przed odbiorcami motyw śmierci i radzenia sobie z nią, tęsknoty za drugim człowiekiem, społecznych uprzedzeń i odrzucenia. Nie są to zatem tematy łatwe, a co zatem idzie sposób, w jaki się o nich opowiada, musi być na najwyższym poziomie.
Tak było w tym przypadku. Ukazanie tak ważnych tematów oczami dziecka porusza najdelikatniejsze strony duszy. Zmusza do zastanowienia nad rzeczywistym obrazem radzenia sobie z odejściem drugiej osoby i pokazuje, że nie dla każdego może być ono takie samo. Autorka stworzyła powieść, gdzie wrażliwość miesza się brutalnym obrazem świata, gdzie dziecięca naiwność próbuje poradzić sobie z problemami. I to wszystko właśnie tak chwyta za serce. Jeżeli dodać do tego bardzo sprawny warsztat pisarski, który sprawił, że od książki nie można się było oderwać, powstanie powieść wysokiej klasy.
Moja siostra mieszka na kominku jest jak baśń, gdzie trudne wydarzenia mieszają się z tymi pięknymi. Ta pozycja daje z pewnością solidną lekcję. I może pomoże komuś w podobnej sytuacji? Na mnie zrobiła naprawdę duże wrażenie! I może jej ostatnie wznowienie przez Wydawnictwo Papierowy Księżyc nie tylko mnie o niej przypomni. Bo przeczytać naprawdę warto!
Mało jest książek, które w prosty sposób przekazywałyby ważną prawdę. Takich, które uciekając się do dziecięcej naiwności, pokazywałyby rzeczy ważne w dorosłym życiu. Jedną z nich jest Moja siostra mieszka na kominku - książka będąca moim odkryciem tego roku.
W rodzinie Jamie'ego zdarzyła się tragedia. Jego siostra zginęła w zamachu, z czym nikt oprócz Jamie'ego zdaje się...
Charles Dickens kojarzony jest głównie z Opowieścią wigilijną. I pewnie gdybyśmy zostali poproszeni o wymienienie jednego jego dzieła, padłoby właśnie na to. Dziś chcę Wam jednak przedstawić inną książkę jego autorstwa - Maleńką Dorrit.
Główna bohaterka to dziecko, które urodziło się i wychowało w więzieniu. To tam opiekuje się osadzonym za długi ojcem, a aby zarobić na utrzymanie rodziny dorabia szyciem dla pani Clennam. Akcja zawiązuje się w momencie powrotu z Chin Arthura Clennama - syna pani Clennam. Jego ojciec zmarł nosząc w sercu tajemnicę, która będzie dręczyła i Arthura. Aby naprawić błędy przeszłości mężczyzna postanawia odkryć prawdę i zrekompensować winy ojca. Właśnie te działania postawią na jego drodze małą szwaczkę.
Charlesowi Dickensowi z pewnością nie można odmówić umiejętności budowania klimatu. Jego opisy są niezwykle plastyczne, a stworzona rzeczywistość należy do tych, w które wierzy się pomimo wszystko i nie chce do siebie dopuszczać myśli, że to tylko świat wykreowany przez wyobraźnię autora. Maleńka Dorrit to ten rodzaj opowieści, gdzie piękno miesza się z cierpieniem i gdzie pośród najgorszego zła, można odnaleźć dobro. I to właśnie ukoronowanie tego dobra i czystości chce nam przekazać autor. Bardzo umiejętnie pokazuje, że to sercem powinniśmy się zawsze kierować, bo szczęścia z pewnością nie dadzą nam pieniądze.
Historia Amy Dorrit i Arthura Clennama toczy się powoli, a autor stopniowo odkrywa przed nami kolejne karty. Czasem zaskakuje, a czasem urzeka zwykłymi życiowymi sytuacjami. Opowieść tę śledzi się jednak z najwyższym zaciekawieniem. Odpowiedzialni za tą są też z pewnością bohaterowie. Wyraziści, prawdziwi i pełni ciepła. Każdy z nich ma do spełnienia jakąś rolę, ma nas czegoś nauczyć, sprawić, żebyśmy wyciągnęli lekcję i zapamiętali pewne aspekty na przyszłość. Najważniejsza jest oczywiście postać Amy, która pokazuje, że dobro popłaca, bo tylko sercem powinniśmy się w życiu kierować, aby osiągnąć szczęście.
Maleńka Dorrit to piękna książka cenionego pisarza. Może nie należy do tych, który wprowadziły przełom w moim życiu, ale do tych, które wywołały ciepło na moim sercu i które będę mile wspominać jeszcze długi czas już z pewnością tak. Jeżeli chcecie poznać inne utwory Charlesa Dickensa niż tylko Opowieść wigilijną - Maleńka Dorrit jest warta uwagi!
Charles Dickens kojarzony jest głównie z Opowieścią wigilijną. I pewnie gdybyśmy zostali poproszeni o wymienienie jednego jego dzieła, padłoby właśnie na to. Dziś chcę Wam jednak przedstawić inną książkę jego autorstwa - Maleńką Dorrit.
Główna bohaterka to dziecko, które urodziło się i wychowało w więzieniu. To tam opiekuje się osadzonym za długi ojcem, a aby zarobić na...
O Coco Chanel słyszał chyba każdy. Nawet osoba, która niespecjalnie interesuje się modą wie, kim jest ta wielka osobowość. Krąży o niej wiele historii, które sprawiły, że stała się legendą za życia. Czar Chanel, w którym Coco sama opowiada o sobie, jest świetną okazją, aby ją poznać i wyrobić sobie opinię, czytając relacje z pierwszej ręki.
Żadna biografia nie jest w stanie tak doskonale oddać charakteru Coco Chanel, jak opowieści jej samej o sobie. Dzięki zebraniu ich przez Paula Moranda możemy poznać trudne dzieciństwo Coco u ciotek, jej miłość do pracy i pewnego Anglika i zgłębić tajemnice relacji z przyjaciółmi, których spotkała na swej drodze. Ta intymna opowieść daje nam obraz kobiety, która nie bała się ciężkiej pracy, a to, co osiągnęła, może zawdzięczać swojemu samozaparciu i wysiłkowi. Kobiety, która ponad wszystko stawiała na prostotę, a elegancja dzięki niej zyskała nowe oblicze.
Wielkim atutem tej pozycji jest jej strony wizualna. Nie tylko piękne wydanie i gruby papier, które dodają jej stylu, ale przede wszystkim ilustracje innego mistrza - Karla Lagerfelda. Zdecydowanie oko ma się czym cieszyć!
Ta książka jest jak sama Coco - bezkompromisowa, pełna własnych zasad i prawdziwa do bólu. Jeżeli chcecie poznać tę wielką projektantkę w trochę inny sposób, niż oferuje zwykła biografia, to Czar Chanel jest wyborem idealnym!
O Coco Chanel słyszał chyba każdy. Nawet osoba, która niespecjalnie interesuje się modą wie, kim jest ta wielka osobowość. Krąży o niej wiele historii, które sprawiły, że stała się legendą za życia. Czar Chanel, w którym Coco sama opowiada o sobie, jest świetną okazją, aby ją poznać i wyrobić sobie opinię, czytając relacje z pierwszej ręki.
Żadna biografia nie jest w...
Klaśniecie jednej dłoni. Intrygujący tytuł, którym autor zachęca czytelników do przeczytania więcej. Tajemnicza okładka, od której nie można oderwać oczu. I wnętrze wywołujące ogromny ból i rozdzierające serce na kawałki.
Richard Flanagan – australijski pisarz, autor bestsellerowych „Ścieżek północy” – w swej najnowszej powieści zastosował dwa plany czasowe. Pierwszy to aktualny czas akcji - rok 1989, w którym pewna kobieta - Sonja - wraca z Sydney na Tasmanię. Chce odwiedzić ojca i rozliczyć się z trudnym dzieciństwem, którego zaznała. Druga płaszczyzna czasowa, to rok 1954. To właśnie wtedy Maria Buloh, żona słoweńskiego imigranta i matka trzyletniej Sonji opuszcza osadę Butlers Gorge zmieniając na zawsze świat tych dwojga. To właśnie z koszmarem spowodowanym odejściem matki po latach próbuje rozliczyć się Sonja.
Klaśniecie jednej dłoni jest lekturą, której daleko do lekkości i przyjemności. Samą swą budową serwuje nam mocne wrażenia. W krótkich rozdziałach zwiększających dynamikę rozgrywa się powoli cała historia. Historia, której nie można poznać bez doświadczenia bólu. Trudne losy europejskich imigrantów, którzy wywędrowali do Australii w poszukiwaniu lepszego życia to tylko pretekst do dalszej opowieści. Trudny sytuacyjny kontekst, którego chciałoby się nie poznać. Bo ciężko przyznać, że miejsce, które miało być rajem, przyniosło koszmar. I właśnie w tym miejscu, gdzie imigranci traktowani są jak ludzie na gorszej pozycji, rozgrywa się cały dramat naszych bohaterów.
W książce Richarda Flanagana nie ma jasnego podziału na czarne i białe. Nie ma dobrych i złych bohaterów, czy pozytywnych i negatywnych wydarzeń. Ta książka jest pełna odcieni szarości. Miłości, która łączy się z bólem. Klaśnięcie jednej dłoni wypełnione jest trudnymi tematami rodzinnymi. Tematami, które na pierwszy rzut oka mogłyby się wydawać często już poruszane i przedstawione ze wszystkich możliwych stron. Jednak sposób pokazania ich przez autora porusza najgłębsze emocje. Bohater, którego chcielibyśmy uznać za złego i spisać na straty ma w sobie jakieś okruchy dobra, a ten, który powinien być traktowany jako ofiara i istota pokrzywdzona przez los, popełnia błędy, przez które serce chce pęknąć. I właśnie to tak bardzo dotyka czytelnika. Te sprzeczne emocje, które zaserwował mu autor.
Naprawdę ciężko mi pisać o Klaśnięciu jednej dłoni. Ta książka pełna jest emocji, których nie można od razu przyswoić. Zostają one w człowieku, czekając na moment, kiedy zostaną przemyślane. Ja wciąż układam je w głowie. Jedno jest jednak pewne: chcę kolejny raz spotkać się z piórem Richarda Flanagana.
Klaśniecie jednej dłoni. Intrygujący tytuł, którym autor zachęca czytelników do przeczytania więcej. Tajemnicza okładka, od której nie można oderwać oczu. I wnętrze wywołujące ogromny ból i rozdzierające serce na kawałki.
Richard Flanagan – australijski pisarz, autor bestsellerowych „Ścieżek północy” – w swej najnowszej powieści zastosował dwa plany czasowe. Pierwszy to...
Nie ma chyba osoby, która nie kojarzyłaby Audrey Hepburn. Aktorka, modelka, działaczka humanitarna. Matka. Kobieta, która podchodziła do życia bez parcia na szkło, a jej urok osobisty i wrodzona klasa sprawiły, że powszechnie uważana jest za ikonę stylu. W marcu na rynku pojawiła się jej najnowsza biografia. Biografia inna, niż wszystkie, bo napisana przez jej syna.
Na początek warto zaznaczyć, że Audrey w domu nie przypomina typowego życiorysu. Jak mówi sam tytuł - to bardziej wspomnienia dziecka o matce. Dlatego też okres, któremu poświęca się tu najwięcej miejsca to czas po urodzeniu drugiego syna, a zarazem autora tej książki - Luci. Główny układ chronologiczny życia aktorki przełamany zostaje różnego rodzaju wtrąceniami czy mniej znaczącymi wątkami, dodającymi całości jeszcze bardziej osobistego charakteru.
Jest to bowiem pozycja osobista do szpiku kości. Poznajemy w niej jakoby drugie oblicze Audrey Hepburn. Nie jako aktorki czy modelki, a przede wszystkim matki. Nie znajdziemy tu stylu typowego dla biografistów, czy prób dociekania informacji. Wszystkie wspomnienia serwowane są nam z pierwszej ręki, przez co mamy wrażenie pewnego autentyzmu. Stajemy się nie tylko czytelnikami, ale również świadkami zdarzeń. Dzięki takiemu ujęciu poznajemy bardziej prywatną wersję tej znanej aktorki. Kobiety, która kochała gotować, najlepiej czuła się w swej posiadłości La Paisible, a dla rodziny zrezygnowała z pracy i kariery.
Niewątpliwym atutem tej pozycji jest jej oprawa graficzna. Pojawia się tutaj wiele niepublikowanych wcześniej zdjęć z rodzinnego albumu, które nie tylko cieszą oko, ale są też prawdziwą gratką dla fanów. Ciekawym pomysłem jest zawarcie w książce prywatnych przepisów Audrey, z których każdy łączy się w jakiś sposób z opisywanymi wspomnieniami. Wśród nich znajdziemy na przykład Hutspot, który jedzono podczas wojny, czy słynny makaron z sosem pomidorowym i ciasto czekoladowe, bez których Audrey nie mogła się obejść. Czyż w możliwości przygotowania dań gotowanych przez samą Audrey Hepburn nie ma czegoś magicznego?
Audrey w domu. Wspomnienia o mojej matce to z pewnością pozycja inna niż wszystkie. Swoją konstrukcją, która przedstawia przed czytelnikami różnego rodzaju wspomnienia, przepisy i niepublikowane zdjęcia zaskakuje odbiorców i pokazuje im bardziej prywatny obraz Audrey Hepburn. Dla każdego fana jest to pozycja obowiązkowa!
Nie ma chyba osoby, która nie kojarzyłaby Audrey Hepburn. Aktorka, modelka, działaczka humanitarna. Matka. Kobieta, która podchodziła do życia bez parcia na szkło, a jej urok osobisty i wrodzona klasa sprawiły, że powszechnie uważana jest za ikonę stylu. W marcu na rynku pojawiła się jej najnowsza biografia. Biografia inna, niż wszystkie, bo napisana przez jej syna.
Na...
Fleur de Force to vloggerka, której filmy docierają do prawie dwóch milionów osób. Była także dwukrotną laureatką Best Vlogger Award magazynu Cosmopolitan. Jej urok osobisty i klasa sprawiają, że dziedzina fashion&beauty stają się dla każdej kobiety jeszcze przyjemniejsze w odbiorze. I to właśnie ze względu na jej osobę postanowiłam sięgnąć po poradnik.
W Jak być glam? Fleur porusza wielu aspektów. Jest coś o urodzie, włosach, modzie, podróżach, a także o zdrowiu, snach czy blogowaniu. I tych różnych aspektów jest tutaj chyba trochę za dużo. Autorka poruszyła wiele tematów, ale tak naprawdę żadnego nie opisała szerzej. Mało jest tutaj praktycznych porad, które mogłyby się przydać, czy pomóc coś zmienić. Dotykają one danej kwestii, nie poświęcają jej jednak głębszej uwagi i nie skupiają się na szczegółach. O większości rzeczy wiedziałam już wcześniej, a moje umiejętności w zakresie makijażu, mody i urody nie są wielce zaawansowane. To pokazuje, że poradnik jest na dość podstawowym poziomie. Na szczęście były także rzeczy ciekawe, jak chociażby te z obszaru blogowania czy przepisy.
Szata graficzna tego poradnika jest po prostu piękna! Urokliwe zdjęcia, ładne rysunki i przyjemny format. Wszystko to sprawia, że książkę naprawdę dobrze się przyswaja. I choć treść mogłaby być lepsza, to właśnie ze względu na wydanie chętnie wrócę jeszcze raz do tej pozycji.
Jak być glam? mimo wielkiej sympatii do autorki, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Piękne wydanie nie było współmierne do treści. Choć znalazłam w poradniku parę ciekawych rzeczy, to jednak całość treści stoi na dość podstawowym poziomie. Zdecydowanie na rynku istnieją ciekawsze pozycje tego typu.
Fleur de Force to vloggerka, której filmy docierają do prawie dwóch milionów osób. Była także dwukrotną laureatką Best Vlogger Award magazynu Cosmopolitan. Jej urok osobisty i klasa sprawiają, że dziedzina fashion&beauty stają się dla każdej kobiety jeszcze przyjemniejsze w odbiorze. I to właśnie ze względu na jej osobę postanowiłam sięgnąć po poradnik.
W Jak być glam?...
Kolejne tomy przygód Stephenie Plum mnożą się na książkowym rynku niczym grzyby po deszczu. Niejedna osoba zastanawiała się, gdzie leży sekret popularności przygód tej słynnej łowczyni nagród. Czemu aż tyle osób uwielbia zwariowane perypetie Śliweczki? Powodów jest kilka.
Po pierwsze, książek nie trzeba czytać po kolei. Nie wiem, czy dałabym radę poznać wszystkie tomy z tej serii. Pewnie gdzieś przy siódmym po prostu bym się zmęczyła. Fabuła jest jednak tak skonstruowana, że możemy chwycić dowolną część i po prostu cieszyć się z lektury. Nie dostąpimy uczucia zagubienia w wydarzeniach czy braku znajomości faktów. Każda książka to osobna historia i zupełnie nowa zagadka do rozwiązania. Oczywiście wszystko łączy osoba Stephenie i jej rozterki, ale autorka przytacza nam istotne fakty z poprzednich części, bardzo łatwo więc odnaleźć się w przedstawionej rzeczywistości.
Po drugie, fabuła. W każdym tomie mamy jakąś kryminalną zagadkę do rozwiązania. Zagadkę, która porywa bez reszty. W Smakowitej Piętnastce autorka przedstawia nam znanego kucharza Stanley'a Chipotle'a, który nie wiedzieć czemu, traci głowę tuż przed nosem Luli. Dosłownie. Mordercy teraz ścigają kobietę, aby pozbyć się świadka. Na dodatek wyznaczono nagrodę dla tego, kto znajdzie zabójców kucharza. Jak można się spodziewać, Lula będzie miała na nią chrapkę, a we wszystko zaangażuje Stephenie i Babcię Mazurową. Gdyby tego było mało, Komandos prosi naszą główną bohaterkę o pomoc w związku z problemami w firmie. Przy okazji tego piętnastego tomu miałam poczucie niedosytu jeżeli chodzi o zagadkę. Może to dlatego, że ostatnio czytałam pełne doskonałości Millennium, ale niestety miałam wrażenie, że autorka poszła po najmniejszej linii oporu, a rozwiązanie nie miało nas zaskoczyć, a jedynie zamknąć kolejny tom. Połączenie całości osobą Stephenie i obserwowanie jej perypetii rodzinnych i miłosnych, to również prawdziwa gratka. Sięgnięcie po nowy tom, to jak powrót do domu po długiej nieobecności. Czysta radość!
Po trzecie, niezobowiązująca sceneria. I tu zaprzeczę trochę moim narzekaniom jeżeli chodzi o niedopracowanie zagadki kryminalnej. Cała seria bowiem napisana jest w bardzo lekkiej tonacji. To nie jest perła literatury, którą czytamy ze względu na geniusz języka czy piękno budowy. To po prostu książka, która idealnie się sprawdzi na odstresowanie. Książka, która swoją prostotą, a czasem wręcz infantylnością sprawia, że kochamy ją całym sercem. Bardzo często brak tu logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, a humor przewyższa racjonalne myślenie. Ale właśnie te rzeczy, które pozornie wydają się wadami, autorka bardzo sprytnie przerobiła w zalety i uwiodła serca wielu czytelników.
Po czwarte, bohaterowie. Janet Evanovich jak nikt inny prezentuje komizm postaci. Główna bohaterka to pierwszy z przykładów. No bo dajcie spokój, kobieta, która ściga przestępców, a sama nie może przestać wpadać w coraz to nowe tarapaty. Albo babcia Mazurowa - śmiała, wyzwolona i nie kryjąca swych seksualnych zainteresowań. Do tego Lula, której samo imię już mnie bawi. No i oczywiście dwóch przystojniaków. Choć wchodzimy tu powoli w schemat, to mimo wszystko, to wciąż dwóch przystojniaków. W tym tomie miłosne życie Stephenie nieco mnie nużyło. Cała książka bowiem przypominała zabawę w kotka i myszkę. I to jest właśnie wada rozdrobnienia serii, bo zamiast przez 100 stron, trwała ona przez cały tom, co niestety było nieco męczące.
Tak jak już pisałam wcześniej, serię o przygodach Stephenie Plum należy traktować z przymrużeniem oka. To nie jest powieść kryminalna, która konstrukcją zachwyci najbardziej wymagających. Świetnie jednak sprawdzi się po męczącym tygodniu. Smakowita Piętnastka jest chyba troszkę gorsza od poprzednich tomów serii, które czytałam. Mimo to powrót do tej historii sprawił mi wielką radość. I jedno jest pewne, losów Śliweczki nie da się nie pokochać!
Kolejne tomy przygód Stephenie Plum mnożą się na książkowym rynku niczym grzyby po deszczu. Niejedna osoba zastanawiała się, gdzie leży sekret popularności przygód tej słynnej łowczyni nagród. Czemu aż tyle osób uwielbia zwariowane perypetie Śliweczki? Powodów jest kilka.
Po pierwsze, książek nie trzeba czytać po kolei. Nie wiem, czy dałabym radę poznać wszystkie tomy z...
Kilka miesięcy temu poznałam w końcu pierwszą część kultowej kryminalnej trylogii Stiega Larssona - Millennium. Zachwytów nie było końca, więc sięgnięcie po kolejną część było dla mnie rzeczą oczywistą. Do tak skonstruowanych historii po prostu chce się wracać!
Akcja Dziewczyny, która igrała z ogniem dzieje się mniej więcej rok po zakończeniu wydarzeń z poprzedniego tomu. Lisbeth Salander postanawia wybrać się na roczne wakacje i odciąć od całego świata. A w szczególności od Mikaela Blomkvista. Po powrocie w Szwecji czeka na nią prawdziwa burza. Zamordowany zostaje dziennikarz i jego narzeczona, którzy pracowali nad tematem traffickingu. O morderstwo zostaje oskarżona Salander, a jedyną osobą, która zdaje się wierzyć w jej niewinność, jest Blomkvist.
Podobnie, jak w Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet, tak i tutaj akcja nabiera tempa bardzo powoli. W dość długim wstępie poznajemy sekrety podróży Lisbeth i codzienne sprawy Mikaela związane z pracą w "Millennium". W żadnym razie jednak początek nie nudzi! To wszystko za sprawą stylu autora, który nawet opisem robienia zakupów wzbudza moją ciekawość. I właśnie w tym długim wstępie zawiązuje się cała późniejsza akcja. Do głosu dochodzą wydarzenia, nad którymi będziemy potem nie raz się głowić. Jedyną rzeczą, do której się mogę przyczepić to pewne zdarzenie podczas wakacji Lisbeth. Takie małe śledztwo, będące zapowiedzią późniejszych wydarzeń. Sądziłam jednak, że autor jakoś później do niego nawiąże. Tak się niestety nie stało i cała sytuacja okazała się bezsensowna dla książki. No chyba, że coś wypłynie w tomie kolejnym...
Kolejny raz będę zachwycać się nad skonstruowaniem zagadki i przebiegiem "śledztwa". Tutaj po prostu każdy najmniejszy szczegół, każda wzmianka ma jakiś sens. Wiele tropów przygotował przed nami autor, pokazał wiele ścieżek, którymi można pójść i tym samym nieustannie zmusza swego czytelnika do zastanowienia i rozmyślania nad faktycznym przebiegiem zdarzeń. I właśnie dlatego tak bardzo uwielbiam te książki. Nie ma tu miejsca na trywialne problemy czy bezmyślne działania. Podczas czytania mózg pracuje na najwyższych obrotach, bo właśnie elokwencja autora nas do tego zmusza. Nie tylko zagadka skonstruowana jest z najwyższą precyzją. Nie można nie zachwycić się też bohaterami. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Lisbeth Salander. W Dziewczynie, która igrała z ogniem poznajemy jej przeszłość i dowiadujemy się znacznie więcej na temat jej nawyków i codziennych działań. Po prostu uwielbiam tę postać! Wyraźna, nieugięta, z własnymi zasadami i swoim własnym poczuciem moralności. Takich bohaterów się zapamiętuje!
W twórczości Stiega Larssona nie brak brutalności. Autor bez skrupułów opisuje rzeczywistość. W tym tomie porusza nieco bardziej problem traffikingu. Choć nie jest to powieść dokumentalna, a kryminalna i wszelkie fakty odbieramy zgoła inaczej, to nie sposób nie zastanowić się nad sytuacją kobiet w ówczesnym świecie. Do tego dochodzą społeczne uprzedzenia i głęboko zakorzenione stereotypy. Właśnie dzięki pokazaniu takich sytuacji możemy wyciągnąć pewne wnioski.
Początkowo miałam wrażenie, że Dziewczynie, która igrała z ogniem czegoś brakuje. Że nie dorównuje poprzedniczce. Szybko jednak opuściło mnie to wrażenie. Lektura pochłonęła mnie całkowicie i kolejny raz nie mogę przestać zachwycać się zdolnościami Stiega Larssona. Wiem też, że z ogromną chęcią sięgnę po zakończenie tej trylogii.
Kilka miesięcy temu poznałam w końcu pierwszą część kultowej kryminalnej trylogii Stiega Larssona - Millennium. Zachwytów nie było końca, więc sięgnięcie po kolejną część było dla mnie rzeczą oczywistą. Do tak skonstruowanych historii po prostu chce się wracać!
Akcja Dziewczyny, która igrała z ogniem dzieje się mniej więcej rok po zakończeniu wydarzeń z poprzedniego tomu....
Bardzo łatwo przyzwyczaić się do dobrego życia. Nad istnieniem pewnych rzeczy już się niemal nie zastanawiamy. Taki prąd na przykład. Naciskamy włącznik i jest. Albo Internet. Odpalamy komputer a przed nami rozciąga się niczym Ocean Spokojny cały zasób informacji, które aż proszą, żeby z nich skorzystać. Wyobrażacie sobie podróż do obcego miasta bez Google Maps i Jak dojadę? Ja też nie! Albo kultura. Całe zbiory dziedzictwa narodów, z których możemy korzystać i je podziwiać. A gdyby to wszystko miało nagle zniknąć? Gdyby zostało nam odebrane, a cywilizacja cofnęła się o setki lat? Co byśmy zrobili?
Właśnie taki świat pozostawiła przed nami Emily St. John Mandel. Pokazała, że w jednej chwili wszystko może zniknąć. Nasi bliscy mogą odejść, a nam przyjdzie żyć w polowych warunkach, zdobywać rzeczy, które wcześniej były na wyciągnięcie ręki i każdym okruchem silnej woli walczyć o przetrwanie. Historię poznajemy za pośrednictwem kilku osób: Arthura Leandera - aktora, który w dzień katastrofy umiera na zawał serca na scenie, Jeevana Chaudhary - byłego paparazzi, uczącego się teraz na ratownika medycznego, który wbiega na scenę, aby uratować aktora oraz Kirsten Raymonde - dziecięcej aktorki, która piętnaście lat po ataku wirusy grypy gruzińskiej wędruje wraz z Podróżującą Symfonią i wystawia sztuki Szekspira w osadach nowego świata.
To, co najbardziej pokochałam w tej książce, to jej wielowymiarowość. Opowieść nie toczy się w typowy sposób. Autorka skacze pomiędzy wydarzeniami i czasem ciężko rozgryźć, co jest historią właściwą. Tak naprawdę bowiem, świat po ataku wirusa to tylko przykrywka do przedstawienia losów ludzkich. Do zobrazowania blasków i cieni popularności, dylematów moralnych związanych z pracą i wszelkich zakrętów, do których doprowadzi nas życie. Stacja jedenaście ma kilka czasów akcji, które ciągle się przeplatają, a wiadomości, które z nich uzyskujemy, tworzą doskonałą całość.
Autorka bardzo barwnie maluje rzeczywistość. Czytając książkę, miałam wrażenie, że wszystko mogło się wydarzyć rzeczywiście, a nie, że jest tylko wizją autorki. Nietrwałość świata silnie oddziałuje na emocje czytelnika i zmusza do zastanowienia nad tym, co naprawdę w życiu się liczy. Bo gdyby świat miałby się jutro skończyć, co chcielibyśmy ocalić? Takie tematy pojawiały się już nie raz, ale dopiero ta książka tak realistycznie pokazała mi ten aspekt. W Stacji jedenaście pokazane mamy też próby odbudowy cywilizacji i wszelkie trudy, jakie wiążą się z życiem w zupełnie nowym świecie. W świecie, w którym każda stała została człowiekowi odebrana. Całość wypełniona jest subtelnością i klasą, a z każdą stroną, chcemy więcej!
Stacja jedenaście to po prostu piękna powieść! Wybija się spośród wszelkich książek o zagładzie i końcu świata i pokazuje, co tak naprawdę takie wydarzenie znaczyłoby dla ludzkości. Nie brak tu momentów, które budzą przemyślenia. A wszystko napisane jest z niespotykanym wdziękiem. Takie książki naprawdę chce się czytać!
Bardzo łatwo przyzwyczaić się do dobrego życia. Nad istnieniem pewnych rzeczy już się niemal nie zastanawiamy. Taki prąd na przykład. Naciskamy włącznik i jest. Albo Internet. Odpalamy komputer a przed nami rozciąga się niczym Ocean Spokojny cały zasób informacji, które aż proszą, żeby z nich skorzystać. Wyobrażacie sobie podróż do obcego miasta bez Google Maps i Jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie czytam zbyt często twórczości polskich autorów. Zdaję sobie sprawę, że jest to postawa dość typowa i to właśnie my, nałogowi książkoholicy, powinniśmy wspierać polską twórczość na tym polu. Aneta Jadowska to pisarka, której książki chciałam poznać już dawno temu i czułam, że jej pióro przypadnie mi do gustu. Los chciał, że zapoznałam się z nimi dopiero teraz i dopiero teraz mogę się nimi zachwycać.
Nie znając żadnej innej książki autorki, weszłam w tę powieść z zupełnie świeżym umysłem. Słyszałam jednak, że główny bohater pojawił się już wcześniej w powieściach pisarki. W tej serii poznajemy go jako mężczyznę przed czterdziestką, w którego życiu nie brak monotonii. Duchy, upiory, magia. Któż mógłby narzekać na brak wrażeń? Gdyby tego jednak było mało, na jego progu po wielu latach staje dawna ukochana. Powrót wspomnień to jednak nie najgorsze, co mogło się trafić Witkacemu. Konstancja potrzebuje natychmiastowej pomocy. W szpitalu, gdzie pracuje, umierają noworodki. Jak można się spodziewać, we wszystkim palce mieszał pewien wredny duch.
Niezmiernie się cieszę, że mogę to napisać, bowiem książka Pani Jadowskiej świetnie pokazuje, że polska twórczość w niczym nie ustępuje tej zagranicznej. Autorka pozostawiła przede mną wszystko to, co lubię w fantastyce. Po pierwsze doskonale stworzony świat przedstawiony. Duchy przenikające do świata rzeczywistego, to coś, czemu mówię zdecydowane tak. Do tego motyw szamanów. Moja czytelnicza dusza się raduje! Druga rzecz, która mnie urzekła, to pomysł na fabułę. Wszystko tu ma swoje miejsce. Jedno wynika z drugiego i widać w tym sens. Nie można przestać zastanawiać się nad rozwiązaniem zagadki. I kiedy wydawałoby się, że już uchwyciliśmy koniec nici, po którym szybko już dostaniemy się do meritum sprawy, autorka wyciąga nowe fakty i bardzo sprawnie nam ten koniec wytrąca. Nie mogę też wyjść z podziwu nad technicznymi umiejętnościami Anety Jadowskiej. Od pierwszej strony towarzyszył mi świetny klimat, który porwał mnie do świata opowiadanej historii i nie chciał z niego wypuścić. Sprawny język sprawia, że czytaniu towarzyszy lekkość i ogromna przyjemność. Muszę też wspomnieć o bardzo charyzmatycznych i zapadających w pamięci bohaterach. Wszystko to tworzy mieszankę, której nie mogłam nie polubić.
Już nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z książkami Anety Jadowskiej. Jeżeli chodzi o Szamańsk blues to myślę, że wszystkie moje zachwyty mówią jedno - to naprawdę bardzo dobra książka! Mnie niesamowicie urzekła. Sprawdźcie, czy Wy też się nią zachwycicie!
Nie czytam zbyt często twórczości polskich autorów. Zdaję sobie sprawę, że jest to postawa dość typowa i to właśnie my, nałogowi książkoholicy, powinniśmy wspierać polską twórczość na tym polu. Aneta Jadowska to pisarka, której książki chciałam poznać już dawno temu i czułam, że jej pióro przypadnie mi do gustu. Los chciał, że zapoznałam się z nimi dopiero teraz i dopiero...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nina George to autorka Lawendowego pokoju – książki, za którą pokochało ją wielu czytelników. Teraz wraca na polski rynek z nową pozycją. Czy i ta okaże się bestsellerem?
Na początek muszę zaznaczyć, że nie miałam jeszcze okazji czytać Lawendowego pokoju. Nie będę więc mogła w swojej recenzji porównać tych dwóch pozycji i powiedzieć, czy Księga snów dorównała poprzedniczce. Niemotywowana niczym i ze zdecydowanie czystym kontem opowiem Wam, dlaczego tak bardzo urzekła mnie ta pozycja.
Pierwszą rzeczą, która przemawia na plus, jest zdecydowanie sama fabuła. To historia trojga ludzi, których losy w pewnym momencie zostają połączone. Henri to były reporter wojenny, który ulega wypadkowi ratując tonącą dziewczynkę. Zapada w śpiączkę, a każdy dzień staje się dla niego walką o życie. Jego syn – Sam – nigdy go nie poznał, a nie marzy o niczym innym. Odwiedza więc ojca w szpitalu i czeka, aż ten się obudzi. Eddie zaś jest byłą dziewczyną Henriego, którą ten, mimo rozstania, upoważnił do podejmowania wszelkich decyzji w sprawie swojego leczenie.
Tytuł Księgi snów doskonale oddaje istotę samej książki. Akcja właściwa poprzetyka jest sennymi wspomnieniami z przeszłości bohaterów oraz różnymi wersjami danej decyzji. Wszelkie retrospekcje zawsze witam naprawdę entuzjastycznie. Pozwalają one głębiej spojrzeć na daną historię, poznać motywacje bohaterów i to, jak zmienili się na przestrzeni lat. Tutaj te wspomnienia były jeszcze bardziej istotne, bo pozwoliły poznać Henriego – mężczyznę w śpiączce. Bez nich nie wiedzielibyśmy wiele o tej postaci. W tym wypadku dały nam podstawę, aby móc wyrobić sobie o nim zdanie.
I choć taka konwencja łączenia rzeczywistej opowieści ze wspomnieniami w pewnym momencie mogłaby stać się przytłaczająca i zacząć nudzić, tutaj tak się nie dzieje! A wszystko za sprawą talentu pisarskiego autorki. W fenomenalny sposób kreuje świat przedstawiony, w którym każda drobna czynność, każdy opis emocji i każde przemyślenie bohaterów ciekawią. To taki rodzaj książki, która spokojnie płynie do przodu, przedstawia kolejne wydarzenia i kolejne istotne fakty. I właśnie w takim kształcie jest najdoskonalsza.
Wielkie brawa należą się też za kreację postaci. Nie brak im głębi i prawdziwości. Zwłaszcza Sam ze swą inteligencją i niewinnym podejściem do świata chwyta za serce. Jest nieprzeciętnie mądry, pewne fakty rządzące światem rozumie na swój sposób, ale z pewnością nie można mu zarzucić dziecinności. Jego szczerość sprawia, że wręcz trzeba dopingować go w jego działaniach. Również Henri i Eddie otrzymali cechy, które wybijają ich ponad przeciętność, a na dalszy rozwój wypadków z nimi związanych czeka się z niecierpliwością.
Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać Księgę snów. To naprawdę piękna opowieść o zakrętach, na które może zaprowadzić nas życie, o poświęceniu i miłości, która jest w stanie przetrwać naprawdę wiele. I choć może to brzmieć, jak banał, to sposób kreowania świata Niny George sprawia, że nie można nie zachwycić się tą opowieścią.
Nina George to autorka Lawendowego pokoju – książki, za którą pokochało ją wielu czytelników. Teraz wraca na polski rynek z nową pozycją. Czy i ta okaże się bestsellerem?
więcej Pokaż mimo toNa początek muszę zaznaczyć, że nie miałam jeszcze okazji czytać Lawendowego pokoju. Nie będę więc mogła w swojej recenzji porównać tych dwóch pozycji i powiedzieć, czy Księga snów dorównała...