-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2016-08-10
2016-06-25
Puszcza rządzi się swoimi prawami, a człowiek, który chce przekroczyć granicę tego leśnego świata, musi się z tym pogodzić. Zbytnia pewność siebie i brak szacunku dla rytmu życia, który wyznaczają wschody i zachody słońca, szybko stają się kulą u nogi szukającego przygód wędrowca, a nawet mogą ściągnąć na niego poważne niebezpieczeństwo. Jeśli ktoś natomiast szuka ciszy i wytchnienia od codzienności w sercu dzikiej puszczy, musi dostosować swoje wymagania do rzeczywistości, bo lenistwo i miganie się od trudnych, wymagających, ale potrzebnych zajęć, może mieć równie tragiczne skutki, co przecenianie własnych umiejętności. Są jednak tacy, dla których las jest świętością, a jego mieszkańcy najważniejszymi istotami na świecie, ważniejszymi niż oni sami. Dla nich wszystko, co jest związane z leśnym życiem, nie ma żadnych tajemnic, ponieważ są jego nieodłączną częścią. Właściwie można ich spotkać wszędzie - na ulicy, w kawiarni, w bibliotece, może nawet jest nim najbliższy sąsiad, kuzyn lub brat. Wtopieni w miejskie życie starają się uczestniczyć w gonitwie współczesnego świata, lecz gdy tylko natura wysyła pierwsze sygnały, że za chwilę zbudzi się po długim zimowym śnie, ich serce zaczyna mocniej bić. Czas oczekiwania wreszcie dobiega końca i mogą znów wyruszyć tam, gdzie ich miejsce - do leśnej głuszy, jak na prawdziwych leśnych ludzi przystało.
Miłośnikiem lasu może zostać każdy, lecz przywilejem przynależności do rodu leśnych ludzi szczycić się mogą nieliczni. Sama chęć nie wystarczy, by należeć do tego wyjątkowego grona.
"(...) jeśli chcesz być leśnym "ludziem", musisz w sobie zatracić lęk, gniew, wychować zaś w sobie, aż cię zupełnie ogarnie, miłowanie wszystkiego i wszystkich, co tu z tobą żyją i bywają pod bożym słońcem" (s.110).
Rosomak, Żuraw i Pantera w pewnym momencie swojego życia przekroczyli granicę dzielącą ich od całkowitego złączenia z naturą, nadając tym samym swej egzystencji zupełnie innego wymiaru. Każdego roku wyjeżdżają do chaty w leśnej głuszy, by tam z pełnym nabożeństwem i oddaniem uczestniczyć w pozornie tylko spokojnym naturalnym rytmie każdego dnia. Tym razem dołącza do nich siostrzeniec Rosomaka, młodzieniec nieco "nadpsuty" wygodnym życiem oferowanym przez zdobycze cywilizacyjne oraz udręczony miłością do znacznie starszej od siebie kobiety. Tak kompletnie odmienne warunki od tych, do których był przyzwyczajony, zupełnie go zdezorientowały, wręcz wywoływały lęk, lecz z czasem zaczęły go coraz bardziej fascynować. Nadająca w jego życiu nowy rytm natura, coraz gęściej zapełniała jego serce i duszę, a on sam zapragnął wstąpić w szeregi leśnych ludzi. Do tego jednak prowadzi długa i niepewna droga, bo cel, który sobie wyznaczył, jest niezwykle trudny do osiągnięcia.
Próżno tutaj szukać akcji, po której czytelnik może dostać zadyszki. Nie po to Maria Rodziewiczówna wysyła nas w samo serce puszczy. Proponuje nam coś zgoła innego, bo czasem warto w tej całej gonitwie, w której uczestniczymy każdego dnia, włączyć hamulce i zwolnić, może nawet się zatrzymać całkowicie. Tylko w ten sposób nasze zmysły się wyostrzą i zaczniemy dostrzegać więcej niż dotychczas. Może się okazać, że obserwowanie biegnącej po gałęziach drzew wiewiórki, będzie niebywale przyjemne i odprężające, a podążanie wzrokiem za powolnym jeżem niekoniecznie musi być nudne. Powieść Rodziewiczówny jest wypełniona takimi obrazami, którymi warto nacieszyć zmysły. Można się w nich zanurzyć i poddać się niespiesznemu tempu, a nieco archaiczny język przeniesie nas w zupełnie inne czasy, gdzie miłość do natury jest nie mniej ważna niż miłość do ojczyzny.
http://alejki-literackie.blogspot.com/2016/06/lato-lesnych-ludzi-maria-rodziewiczowna.html
Puszcza rządzi się swoimi prawami, a człowiek, który chce przekroczyć granicę tego leśnego świata, musi się z tym pogodzić. Zbytnia pewność siebie i brak szacunku dla rytmu życia, który wyznaczają wschody i zachody słońca, szybko stają się kulą u nogi szukającego przygód wędrowca, a nawet mogą ściągnąć na niego poważne niebezpieczeństwo. Jeśli ktoś natomiast szuka ciszy i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-18
Aleks Rymer jest niczym taran, który bez żadnych skrupułów zburzy wszystko, co stanie mu na drodze do osiągnięcia zamierzonego celu. Nie cofnie się przed żadnym działaniem, nawet jeśli w grę wchodzą nieczyste zagrywki, by "nagiąć świat do swojej wizji" (s.21). Etyczne zachowanie nie jest wpisane w jego charakter i biada temu, kto mu się w jakikolwiek sposób narazi. Charyzma, pewność siebie, ambicja, bezwzględność, a przy tym nieodparty urok - to cechy, które gwarantują mu sukces podczas wspinania się po szczeblach firmowej drabiny. I zachodzi bardzo wysoko, lecz nadszedł w końcu moment upadku, ponieważ ktoś postanowił przypisać sobie sukcesy Aleksa. To był cios, którego się zupełnie nie spodziewał, gdyż okazało się, że tym człowiekiem był jego szef, czyli ktoś bardzo dla niego ważny, jego mentor. Drugi cios był jeszcze gorszy do przełknięcia. Pod pretekstem awansu Aleks został wysłany na peryferia wielkiego biznesu - do Warszawy, gdzie nikt nie czekał na niego z otwartymi ramionami. Zaczęła się bezwzględna walka nie tylko o przetrwanie, ale również o władzę, a gdzieś między wszystkimi poczynaniami Rymera czaiła się zemsta.
Tak bliskie spotkanie z myślami i emocjami człowieka, który szczerze przyznaje, że nienawidzi ludzi, jest niecodziennym, ale też bardzo ciekawym doświadczeniem. Większość osób przeważnie ukrywa się ze swoją niechęcią do tych, których z jakichś powodów nie znosi, nakładając przy tym maskę życzliwości i fałszywej sympatii. Aleks nie jest wyjątkiem. Zakłada maskę tak często, jak tylko mu jest potrzebna, by osiągnąć to, czego chce, a przeważnie w grę wchodzą transakcje i ogromne sumy pieniędzy. My za tę maskę możemy zajrzeć, by poznać prawdziwego Aleksa. To, co mamy przed oczami, jednak nie napawa optymizmem. Prawda jest chyba nawet gorsza niż kłamstwo, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo wszystko jest ona szalenie... intrygująca. Bohater powieści okazuje się być antybohaterem, a jednak jest w nim coś, co sprawia, że chce się go poznać bliżej, a może nawet chociaż w niewielkim stopniu zrozumieć motywacje jego postępowania, bo tak naprawdę w tym twardym, pozbawionym empatii obliczu jest rysa, która pozwala nam zajrzeć jeszcze głębiej. Otóż człowiek potrafiący wykorzystać nawet najmniejsze słabości swojego przeciwnika, nie jest również od nich wolny.
"Czasem, kiedy tylko otwieram powieki, mam poczucie, że jest mi niewygodnie we własnej skórze" (s.10).
Jego siłą jest jednak to, że potrafi ukryć je na tyle dobrze, że dla wszystkich stają się po prostu niewidoczne. Nie potrafi pogodzić się z myślą, że traci nad czymś kontrolę, dlatego wszelkie słabości za wszelką cenę chce utrzymać w ryzach za pomocą swej potężnej determinacji i pewności siebie.
"Master" to bardzo mocna, męska proza, która nie bierze jeńców. Nie pozostawia czytelnika obojętnym na to, co w niej znajdzie. Zostaje on wciągnięty w rozgrywki toczące się na placu boju pt. praca w korporacji, gdzie człowiek jest tylko mało znaczącym elementem całej układanki. Korporacja nie toleruje słabeuszy, eliminuje bez litości słabe ogniwa. To miejsce, w którym intryga goni intrygę, a my mamy możliwość się temu przyglądać i po swojemu oceniać. Tu przeciętność nie ma racji bytu. Autor jakby również szedł tym tokiem myślenia i stworzył powieść, która do przeciętnych z pewnością nie należy. Przekonajcie się o tym sami!
http://alejki-literackie.blogspot.com/2016/06/master-olgierd-swierzewski.html
Aleks Rymer jest niczym taran, który bez żadnych skrupułów zburzy wszystko, co stanie mu na drodze do osiągnięcia zamierzonego celu. Nie cofnie się przed żadnym działaniem, nawet jeśli w grę wchodzą nieczyste zagrywki, by "nagiąć świat do swojej wizji" (s.21). Etyczne zachowanie nie jest wpisane w jego charakter i biada temu, kto mu się w jakikolwiek sposób narazi....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-13
"Uporczywie pogodne myśli" to zbiór felietonów napisanych przez Irlandczyka, który od kilku lat mieszka w Polsce, a dokładniej - na Śląsku. Peadar de Burca swoimi tekstami udowadnia, że jest doskonałym obserwatorem naszej polskiej rzeczywistości, a fakt, że jest tzw. człowiekiem z zewnątrz, nadaje jego obserwacjom bardzo pożądanego dystansu i niesamowicie świeżego spojrzenia na wiele spraw, mniej lub bardziej ważnych. Sprawia, że spoglądamy na większość sytuacji z zupełnie nowej perspektywy. I nagle uświadamiamy sobie, jak bardzo staliśmy się ślepi na fakty, które z początku nas uwierały, ale z czasem stopiły się z innymi wydarzeniami w naszym życiu, stając się tym samym zupełnie niewidoczne. Powszednieją zanim nabiorą pełnego znaczenia. Zaczynamy również rozumieć, jak bezrefleksyjnie chłoniemy, nasiąkamy jak gąbka poglądami naszych rodziców, dziadków, oblepiamy się wstrętnym stereotypowym myśleniem, zupełnie zapominając o tym, że już dawno wkroczyliśmy w XXI w., a wielu z nas mentalnie nie wyrosło jeszcze z czasów hmm... może nawet i średniowiecza.
Peadar de Burca swoimi felietonami niejako wsadza kij w mrowisko. Należy tu podkreślić, że nie ma w tym brutalności, ani wrogości. Wręcz przeciwnie! Z jego tekstów można wyczytać, jak bardzo podoba mu się Polska, a szczególnie mieszkanki naszego kraju, co zupełnie nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że jedna z nich została jego żoną. W felietonach pojawia się jako PRAKTYCZNA ŚLĄSKA ŻONA. Czasem w zabawny, czasem w bardzo bezpośredni sposób wytyka Polakom ich zupełnie nieracjonalne zachowanie. Bywa, że nawet ucieka się do prowokacji, jak na przykład w felietonie pt. "Jeżeli nic z tym nie zrobicie, wasze dzieci będą następne", gdzie przywołuje sytuację, w której dwóch Belgów przyjechało do Polski na... polowanie. Ich ofiarami padły wilki, lecz kara, jaka ich za to spotkała, była nieproporcjonalna do zbrodni, którą popełnili. Peadar pisze wprost:
"Doprawdy nie wiem, co jest gorsze: oni czy też milcząca większość Polaków, którzy położą uszy po sobie i nic nie zrobią" (s. 46)".
Nie boi się również wkroczyć na tereny, które mogą wydać się zbyt kontrowersyjne. Przywołuje zatem m.in. problem pedofilii wśród księży (zarówno w Polsce, jak i w Irlandii) i milczenie Jana Pawła II w tej sprawie. Stara się nam uzmysłowić, jak z własnej woli stajemy się współczesnymi niewolnikami. Odczarowuje również Irlandię, w którą jeszcze wielu z nas wpatruje się jak w obrazek. Autor wyraźnie staje po naszej stronie, pokazuje, że mamy o wiele więcej do zaoferowaniu światu niż jego rodacy.
"Uważacie Irlandczyków za kogoś lepszego - bo jesteśmy towarzyscy, dowcipni, chętnie się śmiejemy i bez kłopotu koordynujemy ruchy własnych kończyn. Biorąc pod uwagę wcale nie krótkie kontakty z moim krajem, powinniście byli pożegnać się z tą cukierkową wizją już dawno temu. Pod wieloma względami wyprzedzacie nas o wiele długości" (s. 281).
Trudne, poważne tematy to tylko jedna strona tych felietonów. Jest w nich również sporo dobrego humoru, ciepła oraz autoironii. Peadar de Burca mówi wprost: uwielbiam Śląsk. Owszem, mieszkanie w tym regionie Polski ma swoje zalety, ale również i wady. Autor oczywiście nie omieszkał odmalować przed nami barwnego śląskiego życia, choć również niepozbawionego setek odcieni szarości. Na długo pozostanie mi w pamięci felieton traktujący o bardzo ciekawym i niezapomnianym przeżyciu, jakim jest Boże Narodzenie na Śląsku.
"Ale najlepsze, co mogło mnie spotkać, to uwolnienie od przejścia przez czyściec, jakim jest ŚLĄSKI OBIAD ŚWIĄTECZNY. Dobry Boże - już prędzej powieszę się na przewodach rozruchowych zaczepionych do moich sutków, niż jeszcze raz zaryzykuję tego typu koszmarne przeżycie" (s.120).
Brzmi intrygująco? Zachęcająco? :)
Jak już wcześniej wspomniałam, Peadar de Burca wsadza kij w mrowisko i czeka na reakcję mrówek. Jedne zapewne poczują się nieco wstrząśnięte, ale przebudzą się, otworzą oczy i wypełzną z mrowiska, by spojrzeć na swój dom jak na miejsce, w którym nie wszystko działa tak jak trzeba. Inne zwołają swoich kumpli, przygotują kije bejsbolowe i odpowiednią wiązankę wyzwisk, i zasadzą się gdzieś za rogiem na bezbronnego obcokrajowca. Jeszcze inne otulą się szczelnie ciepłymi kołderkami w swoich ciepłych, choć może nie do końca wygodnych łóżeczkach (no ale w końcu łóżko to łóżko) i zatopią się w swoich bezpiecznych, choć bezproduktywnych myślach.
Felietony te dla wielu będą niewygodne, uwierające. Czasem dostajemy cukierka, czasem kubeł zimnej wody na głowę, ale nie zmienia to faktu, że są nam w jakiś sposób potrzebne. Dzięki nim znacznie zwiększymy naszą świadomość, a przy tym możemy się jeszcze pośmiać.
http://alejki-literackie.blogspot.com/2016/06/uporczywie-pogodne-mysli-peadar-de.html
"Uporczywie pogodne myśli" to zbiór felietonów napisanych przez Irlandczyka, który od kilku lat mieszka w Polsce, a dokładniej - na Śląsku. Peadar de Burca swoimi tekstami udowadnia, że jest doskonałym obserwatorem naszej polskiej rzeczywistości, a fakt, że jest tzw. człowiekiem z zewnątrz, nadaje jego obserwacjom bardzo pożądanego dystansu i niesamowicie świeżego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-13
Co założyć: balerinki czy szpilki? Co jest lepsze: wygoda czy elegancja? Zapewne wiele kobiet chociaż raz w życiu stanęła przed tego typu wyborem. Dobór obuwia na co dzień ma ogromne znaczenie, bo przecież zależy nam na ładnym, estetycznym wyglądzie. Zależnie od okoliczności wybieramy, to co nam najbardziej pasuje. Jednak, gdy przeniesiemy się w strefę mentalną, okaże się, że sytuacja nie przedstawia się już w tak oczywisty sposób. Niby mamy możliwość wyboru tego, co dla nas najlepsze, mamy wszelkie predyspozycje do tego, by nasze życie było wypełnione szczęściem, a jednak okazuje się, że odkładamy balerinki na bok i zakładamy niewygodne szpilki, których już nie potrafimy zdjąć. Biegamy w nich do pracy, do sklepu, na spotkanie ze znajomymi, po dzieci do szkoły, sprzątamy w nich, jeździmy na urlop, a nawet śpimy. Z czasem zaczynają nas uwierać mocno, a noszenie ich staje się w końcu bardzo nieprzyjemne. Oczywiście chcemy je zrzucić, ale okazuje się, że jest to dla nas zbyt trudne, i tak sobie w nich wciąż chodzimy, nie mając pojęcia, co z tym fantem dalej zrobić. Agnieszka Ornatowska przybywa nam z pomocą i podsuwa kilka ciekawych i prostych porad, by zmienić znienawidzone obuwie na coś znacznie wygodniejszego.
Co się kryje za tajemniczym skrótem NLP? Otóż jest to programowanie neurolingwistyczne, czyli "zestaw technik, które pozwalają zarządzać swoimi myślami i emocjami oraz wpływać na innych" (s. 11). Pozwalają one w dość niecodzienny sposób spojrzeć na wszelkie problemy, a przede wszystkim na emocje, którymi kierujemy się w swoim życiu. Autorka stara się nam pokazać, że w każdej sytuacji można zobaczyć coś pozytywnego, a droga do szczęścia nie musi być wcale wyboista, pełna wyrzeczeń i trudnych do realizacji zadań. Wręcz przeciwnie! Proponuje nam bardzo proste, niewymagające ćwiczenia, które mają jednak w sobie wielką moc. Czasem wystarczy... uniesienie do góry kącików ust na dłuższą chwilę, by poczuć się nieco lepiej. Tyle tylko wystarczy, by po naszym organizmie zaczęły krążyć endorfiny :) Jakim cudem? Ano takim, że "mózg nie reaguje na powstałą emocję, tylko na wyraz Twojej twarzy" (s. 52).
Dzięki temu poradnikowi dowiesz się również jak m.in. zmieniać swoje myśli, przestać słuchać wewnętrznego krytyka, radzić sobie z lękiem czy przestać żyć pod presją obowiązków. Dowiesz się również, jakie korzyści płyną z przyjaźni z własną podświadomością. Jeśli chcesz zrzucić szpilki, czyli przestać się stresować, denerwować, martwić się o wszystko i wszystkich, przejmować się zanadto opiniami innych i zacząć żyć na luzie i na własnych warunkach, ta książka powinna Ci w tym pomóc. Bardzo dobrą stroną tego poradnika jest to, że raczej skupia się na odwracaniu uwagi od nieprzyjemnych emocji, pracowaniu z nimi w nietypowy sposób, niż na ich wypieraniu, co na dłuższą metę może przynieść katastrofalne skutki. "NLP w balerinkach" to swego rodzaju pierwsza pomoc w sytuacjach, w których nie wiesz, co zrobić, by znaleźć w sobie wewnętrzny spokój.
"Pozwól sobie rozkoszować się każdą chwilą, kiedy przestajesz czuć napięcie - zauważaj takie chwile i celebruj - tak jak moment zdjęcia szpilek po długim dniu. Bo to jest Twój pierwszy krok do życia, w którym będziesz czuła się dobrze, jak tylko zechcesz" (s.24).
Polecam wszystkim kobietom, bez wyjątku.
http://alejki-literackie.blogspot.com/2016/06/nlp-w-balerinkach-agnieszka-ornatowska.html
Co założyć: balerinki czy szpilki? Co jest lepsze: wygoda czy elegancja? Zapewne wiele kobiet chociaż raz w życiu stanęła przed tego typu wyborem. Dobór obuwia na co dzień ma ogromne znaczenie, bo przecież zależy nam na ładnym, estetycznym wyglądzie. Zależnie od okoliczności wybieramy, to co nam najbardziej pasuje. Jednak, gdy przeniesiemy się w strefę mentalną, okaże się,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-09
Burza hormonalna to jest coś, co bardzo dobrze, właściwie od podszewki, zna każda kobieta. To prawdziwa rewolucja, która znacząco wpływa na jakość życia. Akceptacja dla takiego stanu rzeczy właściwie nie istnieje. Pal licho, kiedy chodzi o przemianę dziewczynki w młodą, kipiącą energią życiową młodą kobietę. Gorzej, kiedy lata mijają, a ciało zaczyna coraz bardziej nam przypominać o tym, że coś się kończy i zaczynamy zupełnie nowy etap, po którym nie ma już nic "z wyjątkiem sztucznej szczęki oraz badań kolonoskopii" (s. 29). Menopauza... Nawet jeśli będziemy chciały przed nią uciekać na koniec świata, i tak nas dopadnie. Nawet jeśli będziemy szukały ratunku na szpitalnych stołach, gdzie chirurg spróbuje skalpelem odciąć nas od upływającego czasu, menopauza nie zrozumie naszych starań. Weźmie to, co jej się z natury należy. I jak tu z nią walczyć? A może zamiast wdawać się w bezproduktywne walki, warto zanurzyć się po uszy w... hormonii. Harmonii hormonów.
Kalina ma 45 lat i... niezbyt wesołe perspektywy na przyszłość. Można by powiedzieć, że osiadła na mieliźnie i nie ma pojęcia, jak się z niej wydostać. Boi się starości, boi się również apodyktycznej matki. Zupełny brak asertywności sprawił, że zaborcza matczyna miłość zdusiła w niej wszelkie przejawy samodzielności. Kalina przez wiele lat miotała się między rolą żony i córki, aż w końcu jej małżeństwo się rozpadło. Matka odniosła zwycięstwo i zupełnie nie przeszkadzał jej fakt, że córka przegrała swoje życie. Osiągnęła to, co chciała, miała Kalinę oraz wnuczkę przy sobie. Wydawało się, że już na zawsze, jednak nieoczekiwanie sytuacja zaczęła się powoli wymykać z rąk, bo przecież "każdy człowiek potrzebuje wolności polegającej choćby na przejściu nago z pokoju do łazienki. Na zjedzeniu ciastka w pościeli. Na niedbałym ułożeniu swojego ciała na kanapie i wyciągnięciu nóg na stół. Na podrapaniu się po wzgórku łonowym wreszcie" (s. 16). Pewne spotkanie w zupełnie niecodziennych okolicznościach sprawiło, że na horyzoncie pojawiło się światełko nadziei na choćby minimalną zmianę, na tak potrzebny każdemu oddech wolności, na coraz bardziej wyczuwalny zapach przygody.
"Hormonia" jest w pewnym sensie lekarstwem na lęk, którego doświadcza wiele osób. Pogodzenie się z myślą, że starość w końcu i nas do siebie przygarnie, pomarszczy nam ciała i popsuje zdrowie, jest szalenie trudnym zadaniem. Buzujące w nas hormony z pewnością w tym nie pomagają. Natasza Socha pokazała nam, że nawet z menopauzą da się żyć. Nie tylko żyć, ale też doświadczać życia w najlepszy z możliwych sposobów. Dojrzałość ma do zaoferowania więcej niż może się wydawać, o ile sami siebie zbyt mocno nie ograniczamy. Zawczasu warto więc przygotować sobie listę marzeń do spełnienia, bo może się przydać :) Warto pamiętać również o tym, że nigdy nie jest za późno na to, by zawalczyć o samego siebie. Dobrze jest od czasu do czasu nie oglądać się na innych, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie niezadowolony z podejmowanych przez nas decyzji.
"Hormonia" to ciepła, pełna humoru powieść o tym, że osiągniecie pełnej dojrzałości to tylko etap w życiu, a nie jego koniec. Dla kobiet po czterdziestce powinna to być lektura obowiązkowa, jednak te, które jeszcze nie osiągnęły odpowiedniego wieku też znajdą tu coś dla siebie. Ja znalazłam i przyznaję, że dało mi to wiele do myślenia. Wam też polecam poszukać.
http://alejki-literackie.blogspot.com/2016/06/hormonia-natasza-socha.html
Burza hormonalna to jest coś, co bardzo dobrze, właściwie od podszewki, zna każda kobieta. To prawdziwa rewolucja, która znacząco wpływa na jakość życia. Akceptacja dla takiego stanu rzeczy właściwie nie istnieje. Pal licho, kiedy chodzi o przemianę dziewczynki w młodą, kipiącą energią życiową młodą kobietę. Gorzej, kiedy lata mijają, a ciało zaczyna coraz bardziej nam...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-30
Każda matka chce dla swojego dziecka tylko tego, co najlepsze. Bezdyskusyjnym i najważniejszym jej pragnieniem jest to, żeby było zawsze zdrowe i szczęśliwe, by mogło w pełni cieszyć się tym wspaniałym darem, jakim jest życie. Chce je chronić za wszelką cenę, nie bacząc na żadne przeciwności, a koncentrując się na życiu dziecka, nierzadko zapomina o swoim własnym, kładąc na szali również swoje marzenia. Wiele zdeterminowanych matek jest w stanie poruszyć niebo i ziemię, by dać swoim dzieciom to, czego same nie miały. Jedną z nich jest Natalia, która postanowiła sięgnąć jeszcze dalej i przekroczyć tym samym granice wszelkich ludzkich możliwości, bowiem nadziei na lepszą przyszłość dla swojej córki upatrywała nie w modlitwach do Boga, ale w magii i czarach.
W 1880 roku przyszła na świat Alicja jako owoc romansu hrabiego Jana Księgopolskiego z służącą Natalią. W tym samym czasie hrabia oczekuje również narodzin innego dziecka, lecz w tym przypadku swojego prawowitego dziedzica. Niewykształcona i naiwna Natalia roi sobie w głowie, że to właśnie ona i jej dziecko są dla Jana najważniejsze. Ucieka się do czarów, wierzy, że pomogą jej one zająć miejsce hrabiny i umożliwią Alicji dorastanie u boku swego ojca. Pragnie również tego, by jej córka nie była tylko zwyczajną dziewczynką. Chce dla niej czegoś znacznie więcej, czegoś co sprawi, że będzie się wyróżniać na tle innych ludzi. Magia ma wybić Alicję ponad przeciętność. Igranie z przeznaczeniem często ma jednak bardzo poważne konsekwencje. Los z natury bywa nieprzewidywalny i nawet jeśli obiecuje złote góry, nie zawsze dotrzymuje słowa, a działanie w dobrej wierze koniec końców może przynieść więcej złego niż dobrego.
Dorastająca Alicja nie zdawała sobie zupełnie sprawy z sytuacji, w jakiej postawiła ją matka. Jej niemająca granic ciekawość świata nie ogarniała jeszcze tego, co ukryte pod powierzchnią. Pytała, szukała odpowiedzi, ale nie rozumiała ironicznych, pogardliwych słów ciotki, których była adresatką. Nie rozumiała chłodnego dystansu dzielącego ją od rodziców niczym głęboka przepaść. Z czasem coraz więcej dziwnych sytuacji, w których uczestniczyła, doprowadziły do wzajemnego uzupełniania się elementów układanki, aż w końcu ułożyły się w jedną całość i wreszcie mogła poznać odpowiedź na najważniejsze w jej życiu pytanie: kim właściwie jestem?
Ałbena Grabowska swoją powieścią w ciekawy i bardzo przekonujący sposób pokazała nam, jak bardzo różnorodne było życie w Polsce końca XIX w. Zaprowadziła nas za drzwi chaty należącej do nieco strasznej wiejskiej szeptuchy, pozwoliła nam też zajrzeć przez dziurkę od klucza do pokojów członków arystokratycznej rodziny, byśmy mogli zorientować się, co też się tam w środku dzieje. Wprowadziła nas również na warszawskie salony, w których to ówcześnie panowała moda na przeprowadzanie seansów spirytystycznych. Na tle barwnego i nieco ekscentrycznego, choć niepozbawionego sztywnych zasad, świata dorosłych, zgoła inaczej przedstawia się życie małego dziecka. Stopień uczuć bogatych rodziców wobec swoich pociech wyznaczały drogie stroje i zabawki, a posłuszeństwo wobec rodziców i Boga było wymagane w najwyższym stopniu. Dzieci biedaków pomagały rodzicom od najmłodszych lat i właściwie miały ogromne szczęście, gdy mogły wkroczyć w dorosły wiek, unikając śmierci z powodu chorób lub głodu. Ich uczucia nie miały żadnego znaczenia. Często rodzice nie mieli pojęcia, że ich pociechy w ogóle je mają...
Pierwszy tom trylogii "Alicja w krainie czasów" to doskonały wybór na zbliżające się wakacyjne wieczory, a nawet noce, kiedy to oderwanie się od tej książki okaże się niemożliwe do zrealizowania. Zaostrzy również smak na więcej, a w wielu czytelnikach wywoła wręcz wilczy apetyt.
Polecam bardzo gorąco!
Moja ocena: 6/6
http://prywatnyteren.blogspot.com/2016/05/alicja-w-krainie-czasow-abena-grabowska.html
Każda matka chce dla swojego dziecka tylko tego, co najlepsze. Bezdyskusyjnym i najważniejszym jej pragnieniem jest to, żeby było zawsze zdrowe i szczęśliwe, by mogło w pełni cieszyć się tym wspaniałym darem, jakim jest życie. Chce je chronić za wszelką cenę, nie bacząc na żadne przeciwności, a koncentrując się na życiu dziecka, nierzadko zapomina o swoim własnym, kładąc na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy utracony głos można odnaleźć w... pudełku? Doświadczenia niektórych ludzi pokazują, że cuda się zdarzają, ale czy i w tym przypadku można liczyć na cud? Jak pośród pamiątek po zmarłej siostrze w postaci osieroconego warkocza, porzuconych już na zawsze baletek czy przełamanego na pół wisiorka w kształcie serca wyłowić śpiew, który gdzieś między nimi się zawieruszył, być może już na zawsze? W zawartości pudełka spoczywa odpowiedź. Jennifer pragnie ją poznać, jednak będzie musiała dotrzeć znacznie głębiej niż do dna owego pudełka. Zanurzanie się we własne wspomnienia dostarczą jej cennych wskazówek, ale czy to wystarczy by z jej ust znów popłynął piękny śpiew, który utkwił gdzieś w niej bardzo, bardzo głęboko?
"To jest opowieść o Elizabeth Day. Własnymi rękami poskładałam jej elementy w całość. Dokonałam tego zarówno na podstawie rzeczy, które widziałam, jak i tych, których nie widziałam, ale o których dowiedziałam się później. Opowieść składa się ze strzępów spraw strasznych oraz ze szczątków rzeczy cudownych. Zszyłam je razem, zanim wyblakną i przeminą" (s.25).
Chciałoby się napisać, że dziesięcioletnia Jennifer Day jest obserwatorem powolnego rozpadu swojej rodziny, ale niestety, nie tylko obserwuje, ale również uczestniczy w tej powolnej destrukcji. Zanurza się w niej, a pierwszą widoczną zmianą, choć na początku ledwie dostrzegalną, jest zamrożony w piersiach śpiew. Choć bardzo pragnie go odzyskać, nie ma pojęcia, jak go przywrócić. Następujące kolejno po sobie wydarzenia w żadnym stopniu jej w tym nie pomagają.
"Pomyślałam, że gdybym była ptakiem, to byłabym orłem australijskim. Gdyby tak właśnie było, to żyłabym wyłącznie dla samej radości latania. Szybowałam na ogromnych wysokościach, unosząc się na wietrze. Wznosiłabym się wyżej niż wszystko dookoła, nad pustynią i jej roślinnością, ponad długimi i wyschniętymi rzekami oraz nad małymi miasteczkami przystającymi do autostrady. Odcięłabym się od wszystkiego" (s. 75-76).
Problemy starszej siostry sprawiają, że wyostrzają jej się zmysły. Zaczyna dostrzegać więcej niż inni, ale jeszcze nie rozumie tego, co widzi. Dopiero po śmierci Elizabeth pewne fakty zaczynają nabierać coraz więcej sensu, bo prawda jest taka, że Jennifer staje się naocznym świadkiem zupełnie nieudanego startu w dorosłość swojej siostry. Dostrzega wiele symptomów, które wskazują na to, że Elizabeth dąży prostą drogą ku katastrofie, lecz jest jeszcze zbyt młoda, by wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Dodatkowo sprawę komplikuje fakt, że w to wszystko wplątują się jakieś nie do końca zrozumiałe siły. Początkiem końca Elizabeth była zupełnie niepozorna wyprawa nad jezioro. Tam dziewczyna mdleje i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że po tym incydencie zaczyna wszędzie widzieć... światło. Każdą rzecz, każdego człowieka spowijała trudna do wytłumaczenia poświata. Z medycznego punktu widzenia Elizabeth nic nie dolega, ale jej babcia zaczyna doszukiwać się w tym zjawisku czegoś mistycznego. Czyżby Elizabeth zobaczyła anioła?
"Kruchość skrzydeł" to piękna, niemalże poetycka opowieść o trudach, jakie niesie za sobą zbyt szybkie wkraczanie w świat dorosłych. Elizabeth została obciążona podwójnie, bo oprócz zwykłych problemów towarzyszących zazwyczaj nastolatkom, musi uporać się z czymś znacznie trudniejszym. Ma dokonać wyboru między dwiema możliwościami, a w dalszej perspektywie żadna z nich nie jest dobra. Ratując życie innemu człowiekowi, powoli kawałek po kawałku traci swoje...
Powieść Karen Foxlee nie jest ani łatwa, ani lekka, ale mimo wszystko może być przyjemna dla kogoś, kto szuka trudnych emocji, dla kogoś, kto nie unika opowieści przepełnionych smutkiem i bólem po stracie kogoś bliskiego. Ostatecznie przecież gdzieś na horyzoncie musi w końcu zamajaczyć chociażby cień czegoś, co przyniesie odmianę. Cień nadziei.
http://alejki-literackie.blogspot.com/2016/08/kruchosc-skrzyde-karen-foxlee.html
Czy utracony głos można odnaleźć w... pudełku? Doświadczenia niektórych ludzi pokazują, że cuda się zdarzają, ale czy i w tym przypadku można liczyć na cud? Jak pośród pamiątek po zmarłej siostrze w postaci osieroconego warkocza, porzuconych już na zawsze baletek czy przełamanego na pół wisiorka w kształcie serca wyłowić śpiew, który gdzieś między nimi się zawieruszył, być...
więcej Pokaż mimo to