rozwiń zwiń

Rakietowe Szlaki tom 2: Antologia klasycznej SF

Średnia ocen

                7,5 7,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Okładka książki Science Fiction Michał Cetnarowski, Jacek Dukaj, Alexander Gütsche, Błażej Jaworowski, Rafał Kosik, Paweł Majka, Andrzej Miszczak, Jakub Nowak, Michał Protasiuk, Marcin Przybyłek, Wojciech Szyda, Cezary Zbierzchowski
Ocena 7,4
Science Fiction Michał Cetnarowski,...
Okładka książki Nowe idzie Michał Cetnarowski, Dawid Juraszek, Tomasz Kilian, Paweł Majka, Jakub Małecki, Andrzej Miszczak, Jewgienij T. Olejniczak, Adam Przechrzta, Piotr Rogoża, Joanna Skalska, Robert M. Wegner, Cezary Zbierzchowski
Ocena 6,0
Nowe idzie Michał Cetnarowski,...
Okładka książki Arcydzieła. Najlepsze opowiadania science fiction stulecia Poul Anderson, Isaac Asimov, Terry Bisson, Ray Bradbury, Orson Scott Card, Arthur C. Clarke, John Crowley, George Alec Effinger, Harlan Ellison, William Gibson, James Patrick Kelly, Ursula K. Le Guin, George R.R. Martin, Larry Niven, Frederik Pohl, Theodore Sturgeon, Michael Swanwick, Harry Turtledove, Robert Charles Wilson
Ocena 7,5
Arcydzieła. Na... Poul Anderson, Isaa...

Oceny

Średnia ocen
7,5 / 10
98 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
631
65

Na półkach:

Na pierwsze, legendarne już „Rakietowe szlaki” byłem za młody. Piszę to z pewną dozą satysfakcji, ponieważ coraz rzadziej mam okazję na podobne spostrzeżenie (ostatnio w muzeum zabawek przy gablotce z wyposażeniem szkolnym z lat 50.). Nowe wcielenie serii, wydane przez Solaris, to nostalgiczna wyprawa w świat klasycznej fantastyki, tej, jak stwierdza w końcowym szkicu Wojtek Sedeńko, przygodowej, charakteryzującej się zazwyczaj lekkością stylu, dowcipem i zaskakującymi zakończeniami. Tom drugi przynosi jednak bardzo zróżnicowane, choć bez wyjątku dobre, a w porywach znakomite, teksty: w sumie dwadzieścia opowiadań i jeden wiersz. Zacznijmy dla porządku od kosmetycznych słabości, by odfajkować zastrzeżenia. Po pierwsze i najważniejsze, brakuje mi tu klucza porządkującego kolejność tekstów. Jeśli stoi za nią jakiś zamysł, to ja nie zdołałem go odnaleźć. Rozsądek dyktowałby kolejność chronologiczną, być może tematyczną, tutaj jednak wydaje się panować chaos. Teksty z lat 50. sąsiadują z tymi z lat 80., a poetyckie i niespieszne historie umieszczono obok beztroskich przygodowych humoresek. Miejscami szwankuje redakcja (literówki), bardzo irytuje też niezrozumiałe pominięcie dat pierwodruku poszczególnych tekstów: notki z copyrightem nie w każdym wypadku zawierają potrzebną informację. Nie najwyższych lotów jest też wstęp Lecha Jęczmyka (w przeciwieństwie do bardzo sympatycznej syntetycznej historii science fiction autorstwa Wojtka Sedeńki, podsumowującej książkę). Na tym można wyczerpać krótki katalog narzekań zblazowanego czytelnika i przejść do pozytywów, czyli samych tekstów.

Nie ma tu żadnego słabego opowiadania i chyba nie byłbym w stanie wskazać oczywistego faworyta. Zadanie takie utrudnia fakt, że mimo "wspólnoty gatunkowej" przynależą one do odrębnych nurtów, charakteryzuje je odmienny „ciężar”, styl i ambicje. Mógłbym jednak z pewnymi wahaniami wytypować swoją osobistą pierwszą trójkę. Na podium znalazłyby się: „Największy świr w dziejach swangu” Ondreja Neffa (za bezkompromisową brawurę, gorzko-prześmiewczy styl, szaleństwo cyberpunkowego ducha, polityczne wyczucie stawianej diagnozy intelektualnej i moralnej degeneracji społeczeństwa konsumpcyjnego), „Auto-da-fe” Rogera Zelaznego (za arcymistrzostwo malarskiego stylu, niedoścignioną, zostawiającą oniemiałego czytelnika w kurzu pobocza, poezję ryku silników, chromowanych zderzaków, cyborgizowanego matadora i areny wyjącej tysiącami gardeł, za niewiarygodnie sugestywną wizję antycypująca najnowszego „Mad Maxa”) oraz „Okna” Iana Watsona (za typową dla tego Brytyjczyka magię, która mnie zamroczyła, gdy jako pacholę przeczytałem „Powolne ptaki”, a potem „Łowcę śmierci", zdolność do wprowadzania w Tajemnicę bez efekciarstwa, a wreszcie sprawność warsztatu, który pisarz zdaje się prezentować z bardzo brytyjską dezynwolturą; motyw okna do innego świata to samograj, na którym Watson wygrywa z lekkością piękną melodię).

Nie jestem do końca pewien powyższego wyboru, bo na podium wpychają się w moim umyśle łokciami inne teksty. Z pewnością „Trzeźwe odgłosy poranka w jednym z odległych krajów” Briana Aldissa (czy już za sam tytuł nie należy się jakaś nagroda?) to niedopowiedziana, nieoczywista, nieco surrealistyczna historia, która oczarowuje. Co ciekawe, obaj Brytyjczycy wyróżniają się w tym tomie stonowanym stylem i jakkolwiek stereotypowo by to nie zabrzmiało – pewną dystynkcją, do której najbliżej chyba opowiadaniu Ursuli Le Guin, „Królowa Zimy” i może jeszcze znakomitemu tekstowi Theodore’a Sturgeone’a „Powolna rzeźba”. „Trzeźwe odgłosy...” otwierają się na różne interpretacje: na jednym z poziomów to opowieść o układaniu skomplikowanych relacji między jednostką a Państwem, na innym, szkic psychologiczny o (nie)możliwości ucieczki od siebie samego. „Królowa Zimy” z kolei to część cyklu o Ekumenie, pisana z typową dla LeGuin powściągliwością i oszczędnością, choć opowiada o tragedii jednostki wplątanej w tryby władzy. „Powolna rzeźba” to natomiast medytacja o delikatnej materii relacji międzyludzkich: paradoksalnie zarazem toksycznych, jak niezbędnych.

Drugie opowiadanie Watsona – jedynie on dostąpił podobnego zaszczytu w tym tomie - to „W duchu Lukrecjusza” (w przewrotnie zatytułowanym nieprzetłumaczalnym oryginale „Ghost Lecturer”), zabawna, błyskotliwa wariacja na temat wpływu postrzegającego podmiotu na przedmioty postrzegania. Typowy przykład dobrego, klasycznego opowiadania sf, w którym intrygujący filozoficzny trop zaszywa się w dowcipnej i przewrotnej fabule.

Znalazło się też oczywiście u Jęczmyka miejsce dla trzech Rosjan i tutaj pojawia się kolejna prawidłowość. Nie chodzi tylko o specyfikę rosyjskiego stylu, za którym przepadam: ten niepodrabialny rytm zdań i poczucie humoru, który świetnie zachowuje się w dobrych tłumaczeniach. Rosyjscy fantaści nadawali jakby po sinusoidzie: to wznosząc się na szczyty modernistycznego optymizmu i patosu „podbitych kosmosów” (Strugaccy, Sniegow), to opadając ku prześmiewczemu demaskowaniu owego nadymania się wolą mocy, zwykle kontrastując przaśność „człowieka radzieckiego” z technologicznymi cudami (specjalność Bułyczowa, czy Bilenkina). W omawianym tomie znalazły się dwie opowieści z tego pierwszego nurtu, przy czym, co ciekawe, ta zupełnie poważna jest autorstwa Bilenkina („Jego Mars”)” a ta druga to hybryda obu podejść (Ilia Warszawski, „Kursant Płoszkin”). Przypominają one nieco – i piszę to bez złośliwości - wspomnienia starego czerwonoarmisty, który przechadzając się szerokimi ulicami „ucywilizowanej” Moskwy radzieckiej przypomina sobie krwawe, lecz „romantyczne” czasy wojny domowej. W tekście Bilenkina pionier „podboju” (ach te wojenne metafory!) Marsa nie czuje się komfortowo na „udomowionej” już mocą potęgi człowieka planecie: z przygody i śmiertelnych niebezpieczeństw towarzyszących ekscytacji odkrywania i ujarzmiania zostały już tylko symulacje dla turystów. W opowiadaniu Warszawskiego, bardzo podobnym w duchu, lecz dużo lżejszym w tonie, stary kapitan żeglugi gwiezdnej wspomina „dawne dobre czasy”, sięgając wyobraźnią aż do zamierzchłej epoki, gdy na oceanach Ziemi królowały wielkie żaglowce. Jest w tym charakterystycznym optymizmie wczesnej science fiction rozczulająca naiwność, nie będąca bynajmniej wyłącznie echem socjalistycznej propagandy, bo obecna również choćby w klasycznym telewizyjnym „Star Treku”: kosmos ma tu nadal ludzką miarę i z czasem podda się ludzkiej woli, a z kosmitami zawsze da się jakoś dogadać przy wódeczce, czy szachach (jak w tekście Zahna). Ta niepodrabialna niewinność spojrzenia, do której uwielbiam wracać, jest chyba moim osobistym odpowiednikiem proustowskiej magdalenki: przenosi mnie samego w bardziej niewinne czasy, pełne jeszcze fascynacji, magii istnienia i wiary w możliwości człowieka

„Arka” Nikołaja Gudanieca to miniaturowa satyra na ludzki gatunek, opowiedziana z perspektywy Obcego. Interesujące, że inny tekst w tym tomie: „Gambit pionka” Timothy’ego Zahna proponuje podobną (choć już w pełni sieriozną) perspektywę, jednak werdykt jest tu dużo korzystniejszy dla homo sapiens, obserwowanego przez inne gatunki. To oczywiście typowy, być może najważniejszy, zabieg w science fiction: spojrzenie z zewnątrz. Wzniesienie się na nowe poziomy. Już nie tylko rozważania na temat jednostki, a nawet nie narodowe eposy oślepiające kulturowym kontekstem i epatujące plemiennymi totemami. Spojrzenie na całą ludzkość, próba bilansu, znalezienia dla niej miejsca na kosmicznej skali okrucieństwa, inteligencji, zdolności do adaptacji i samodoskonalenia. Jeśli „klasyczna” beletrystyka oferuje niezwykle cenny trening empatii, który Steven Pinker określił jako „przyjmowanie perspektywy”, science fiction stosuje tutaj inne soczewki: czasem daje nam zajrzeć w teleskop, a czasem w mikroskop, oferując skale pomijane przez „główny nurt”.
W nurcie prześmiewczym mieści się również kilka tekstów Amerykanów. „Zwiadowca minimum” Roberta Sheckleya to typowy przykład „starej dobrej sf” z zatłoczoną Ziemią w tle, podbojem nowych planet na pierwszym planie, kłopotliwym robotem i przewrotnym pomysłem w samym centrum (produkty i światy powinni testować najwięksi pechowcy i „looserzy”, ponieważ przeciętny masowy konsument nie jest z reguły herosem). Słabszy (być może najsłabszy w tym tomie) jest tekst „Jest tu ktoś z Utah?” Michaela Swanwicka, który przywodzi na myśl bardzo zabawny i kiczowaty film „They Live” Carpentera, oparty z kolei na motywach opowiadania Raya Nelsona (telewizja służy do hipnotyzowania mas i maskowania prawdziwej rzeczywistości). Nieco podobny motyw przewija się w opowiadaniu „Nowy człowiek” Andrew Weinera: oto kolejna „inwazja porywaczy ciał”, czy też odwrotność „Żon ze Stepford” Levine’a (tym razem rzecz dotyczy idealnych, choć nieautentycznych mężów). Ta proza nie powaliła mnie na kolana.

Pozostało jeszcze wspomnienie o sześciu opowiadaniach i jednym wierszu. „Skalny nurek” Harry’ego Harrisona (bohatera mojej młodości: któż nie zaczytywał się „Planetą śmierci”, „Stalowym szczurem” i „Billem, bohaterem Galaktyki”?) to pierwsze opowiadanie tego autora, z 1951 roku. Prosta, sympatyczna historia o technice umożliwiającej dzielnym pionierom dosłownie nurkowanie w skałach w poszukiwaniu cennych surowców. Świetny „Pchacz”Johna Varleya to bardzo humanistyczna opowieść o walce z samotnością, niesioną przez podróże z prędkością relatywistyczną, z celowo wprowadzającym czytelnika w błąd ryzykownym początkiem. Gdy porównamy te dwa teksty ujrzymy dystans między pełną entuzjazmu „falą pionierską” SF końcówki Złotego Wieku i „falą rozczarowania”typową już dla Nowej Fali.

„Statek, który żeglował po oceanie kosmosu” jest impresją charakterystyczną dla lubiącego eksperymenty z czasoprzestrzenią Barringtona J. Bayleya (do dziś pamiętam czytaną w dzieciństwie z wypiekami na twarzy jego powieść „Kurs na zderzenie”). Typowy przykład opowiadania uderzającego precyzyjnie jednym, pięknym w swojej prostocie tytułowym pomysłem. Na podobnie prostym pomyśle (gatunek nieśmiertelnych istot i próba przeniknięcia początków ich istnienia) oparty jest tekst „Dziewięćset prababek” R.A. Lafferty’ego. Jedyne polskie opowiadanie zamieszczone w tym tomie to „-Wrocieeś Sneogg, wiedziaam” Marka S. Huberatha, które należy do kategorii – proszę wybaczyć ironię - „dystopijnego przerażenia uprzedmiotowieniem człowieka przez człowieka w postapokaliptycznym świecie”, z wpływami typowych od czasów Aldousa Huxleya obaw o kierunek rozwoju biotechnologii, bioinżynierii i transplantologii. Przyzwoity tekst, który kiedyś jednak robił (na mnie) większe wrażenie i nienadzwyczajnie się w moich oczach zestarzał: może stałem się mniej wrażliwy, może bardziej znieczulony na szantaż moralny opakowany w sentymentalizm, trudno powiedzieć. Ostatnie opowiadanie w tomie to „Wojna pod choinką" Gene Wolfe'a: kiedy je czytałem, odniosłem nieodparte wrażenie, że inspirowali się nim twórcy filmu „Toy story”. Swoją drogą, dałoby się już chyba bez trudu zebrać antologię tekstów science fiction pod tytułem: „Dzieci i ich inteligentne zabawki” i przeważnie byłyby to rzeczy rozdzierająco smutne, jakby pisane pod wpływem Hansa Christiana Andersena.

Reasumując, drugi tom pięcioksięgu „Rakietowych szlaków” nie rozczarowuje. Jest to nostalgiczna podróż w przeszłość przyszłości, kompetentny przewodnik po niektórych istotnych wątkach, stylach i tematach poruszanych przez gatunek. Nawet najsłabsze teksty są wciąż godne lektury, te najlepsze natomiast to prawdziwe perły science fiction i po prostu świetna literatura. Większość z wybranych przez Lecha Jęczmyka opowiadań można określić jako część żelaznego kanonu SF, z którym z pewnością warto się zapoznać albo po latach sobie przypomnieć. Swoistą premią i wisienką na torcie jest natomiast zabawny wiersz fizyka Toma Josepha „Teoria jednolitego pola”, ilustrujący ewolucję fizyki, od Arystotelesa, przez Newtona, Einsteina i Bohra, aż po niejakiego Furgesona, który miał ujednolicić teorię kwantową i teorię względności, lecz wskutek pewnego niedopatrzenia, nie zdołał się urodzić.

Na pierwsze, legendarne już „Rakietowe szlaki” byłem za młody. Piszę to z pewną dozą satysfakcji, ponieważ coraz rzadziej mam okazję na podobne spostrzeżenie (ostatnio w muzeum zabawek przy gablotce z wyposażeniem szkolnym z lat 50.). Nowe wcielenie serii, wydane przez Solaris, to nostalgiczna wyprawa w świat klasycznej fantastyki, tej, jak stwierdza w końcowym szkicu...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    166
  • Przeczytane
    145
  • Posiadam
    79
  • Fantastyka
    11
  • Science Fiction
    8
  • Ulubione
    6
  • Teraz czytam
    6
  • 2013
    4
  • 2014
    4
  • Chcę mieć
    3

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Rakietowe Szlaki tom 2: Antologia klasycznej SF


Podobne książki

Przeczytaj także