Księga Luster

Okładka książki Księga Luster
Adam Faber Wydawnictwo: Czwarta Strona Cykl: Kroniki Jaaru (tom 1) literatura młodzieżowa
456 str. 7 godz. 36 min.
Kategoria:
literatura młodzieżowa
Cykl:
Kroniki Jaaru (tom 1)
Wydawnictwo:
Czwarta Strona
Data wydania:
2017-06-14
Data 1. wyd. pol.:
2017-06-14
Liczba stron:
456
Czas czytania
7 godz. 36 min.
Język:
polski
ISBN:
9788379766925
Tagi:
bunt czarownica dziewczyna fantasy dla młodzieży literatura polska magia niebezpieczeństwo zaczarowana kraina

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oficjalne recenzje i

To nie Harry, to Kate!



1337 223 39

Oceny

Średnia ocen
6,6 / 10
1204 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
266
20

Na półkach: , ,

*NADCHODZĄ SPOILERY*

Podeszłam do tej książki z naprawdę pozytywnym nastawieniem i tym razem nie oczekiwałam wiele. Pomyślałam sobie: "och, wreszcie jakaś polska pozycja fantasy dla nastolatków, która nie jest romansem paranormalnym!" i z zadowoleniem wypożyczyłam powieść. Po drodze do domu zachwycałam się śliczną okładką i zastanawiałam się, jak ciekawie autor poprowadził fabułę, która nieco przywodziła mi na myśl oglądaną za dziecka "Sabrinę, nastoletnią czarownicę".

Rozczarowałam się. I to bardzo. Ta książka mnie zdenerwowała. Niezwykle wręcz. Tylko szacunek do miejscowej biblioteki powstrzymał mnie przed ciśnięciem nią o ścianę.

Zacznijmy jednak od początku.

"Gdyby Harry Potter był dziewczyną, nazywałby się Kate Hallander!​ ​​

Kate jest typową nastolatką. Mieszka u swojej ciotki w Londynie​ i wiedzie spokojne życie. Pewnego dnia staje na progu tajemniczego sklepu pełnego czarodziejskich przedmiotów, od właścicielki którego otrzymuje Księgę Luster. Dziewczyna rzuca miłosny urok na przystojnego Jonathana, lecz czar skutkuje zupełnie inaczej, niż by tego oczekiwała. Kate trafia do Jaaru, krainy zamieszkanej przez magiczne stworzenia.

Fion jest ferem, baśniową istotą. Jego stosunki z ojcem są coraz gorsze, więc w akcie buntu opuszcza dom, by odnaleźć przypisaną mu czarownicę. Wpada w ręce niebezpiecznej nimfy Erato​ i przez swoją naiwność wprowadza do świata magii wielki zamęt.

Tymczasem w Londynie ciotka dowiaduje się, że ze sklepu pani Selene zniknął magiczny kamień o potężnej mocy. Czy uda się go odnaleźć? Jak Kate, początkująca wiedźma, poradzi sobie w świecie Jaaru, mając u boku ekscentryczne fery i wyniosłego jednorożca? I co tak naprawdę skrywa plan nikczemnej Erato?"

Po pierwsze.

Niech polskie wydawnictwa skończą z porównaniami. Naprawdę. Wystarczająco już mieliśmy "Sherlocków w spódnicy", "polskich Stephenów Kingów", "polskiej Gry o Tron", "polskiego Indiany Jonesa" i tym podobnych. Nikt nie potrzebuje "żeńskiego Harry'ego Pottera". A jeżeli już koniecznie marzy mu się Harry w spódniczce, to Internet jest pełen fanfików o podobnych motywach.

Światu i Polsce wystarczy jeden Harry Potter. Czy Polacy mają jakieś kompleksy względem zachodniej literatury i stąd biorą się te porównania lub intencjonalne naśladownictwo (jak w przypadku 'polskich odpowiedzi na Pięćdziesiąt Twarzy Greya'). To zjawisko nasila się wraz z upływem lat.

Już nie wspominając o tym, że przygody Kate Hallander są marnym cieniem w porównaniu z perypetiami Harry'ego Pottera, Percy'ego Jacksona czy nawet nieszczęsnego Calluma Hunta z "Magisterium"

Co poza tym wynika z tego opisu? Nic szczególnego. Zapowiedź zapowiedzią, przyjrzyjmy się bliżej, co jest z tą książką nie tak, poza konkurowaniem do miana 'polskiego Harry'ego Pottera w spódnicy' (o tym pomówimy sobie w podsumowaniu).

1. ŚWIAT PRZEDSTAWIONY.

No więc już z obwoluty dowiadujemy się, że pomimo iż nasz autor jest jak najbardziej Polakiem, to akcja powieści toczy się w Londynie, stolicy Wielkiej Brytanii. I co z tego? Tak właściwie to... nic z tego. Poważnie. Nie dostajemy ani grama Londynu. Wydarzenia mogłyby mieć równie dobrze miejsce w Rzeszowie, Radomiu, Sosnowcu lub Dublinie. Nic by to nie zmieniło.

Kate porusza się w obrębie trzech miejsc: a) dom ciotki Hilleny; b) sklep pani Selene; c) szkoły. Wpada przygodnie na komisariat policji, ale jej pobyt tam trwa może kilka godzin, więc jest warty wyłącznie wspominki. Ach, pojawia się jeszcze na moment w domu kolegi. Ot i tyle.

Londyn nie został w żaden sposób zaakcentowany. Żaden. Kate nie jeździ metrem, nie bywa w turystycznych lokacjach, nie opisuje choćby przez moment niczego, co byłoby w jakikolwiek sposób związane z Londynem. Po prostu tam mieszka. To wszystko. Super. Jaki to ma właściwie cel? Nie wiem.

("Och, Milena, ale Londyn jest przecież taaaaki magiczny! Te wszystkie dziewiętnastowieczne budynki, romantyczne mosty, bryza znad Tamizy, klimatyczne kawiarenki i nieustający deszcz..."

Znaczy no, nie zgadzam się z tezą, że Londyn jest magiczny. Trochę tam bywałam. Natomiast zgadzam się, że można go magicznie przedstawić i dałoby się to zrobić, TYLKO TRZEBA NAJPIERW SPRÓBOWAĆ, zamiast wstawić po prostu: lokacja: Londyn i dupa. I nic. I domyśl się tej magii sam, czytelniku. A autor będzie się ludziom jawił jako polski Gaiman dla odmiany. Z tym że Gaimanowi udało się ukazać Londyn w magiczny i intrygujący sposób w powieści "Nigdziebądź").

Autor dużo więcej uwagi poświęcił za to Jaarowi (czemu właściwie się tak nazywa? czy ta nazwa coś oznacza?). Jednakże obraz tego świata mocno mnie konfunduje i mimo wszystko uważam go za jeden z gorszych fantastycznych światów, jakie miałam okazję odwiedzić.

Co mamy w Jaarze? Ano mamy teren neutralny, polanę Yrendall, na której pasą się jednorożce i bawią fery. To póki co, poza gnomami, jedyne przyjazne magiczne stworzenia, które jest dane nam poznać. Stworzonka te żyją sobie pośród dzikiej przyrody w świecie będącym swego rodzaju odbiciem naszego. W nim jednak od tysięcy lat nic się nie zmienia (co zawsze mnie zastanawia w tych światach równoległych, bo magiczny postęp powinien chyba pozwolić choćby ferom na zbudowanie wysoko rozwiniętej cywilizacji, zwłaszcza przy użyciu informacji ze świata ludzi. Chyba że istnieje jakiś dziwny kodeks, który tego zabrania...? Tylko dlaczego?

Wracając. Jaar. Jaar jest niczym Kraina Czarów z "Gwiezdnego Pyłu" i to tak naprawdę multum magicnych krain zamkniętych w jednym wymiarze. Z Polany Yrendall można dostać się do poszczególnych części Jaaru. W "Księdze Luster" przedstawione zostają nam właściwie tylko dwie krainy: Karkadann jednorożców oraz Elphame, kraina ferów.

Zacznę od tego pierwszego, bo na jego temat mam dużo mniej do powiedzenia. Nazwa Karkadann wywodzi się z języka perskiego i odnosi się do mitologicznego stworzenia przypominającego nosorożca. Co to ma wspólnego z jednorożcami? Niewiele, ale nazwa brzmi dobrze. Wiem natomiast, że autor przy kreacji jednorożców inspirował się twórczością Petera S. Beagle, który ponoć napisał coś o karkadannie/karkadannach, więc być może stąd to się wzięło.

Co zaś z samymi jednorożcami? Jak wypadają? Ech, dosyć blado. O postaci Jawisa wypowiem się szerzej nieco później. Na początek chciałabym jednak rzec... O BORZE LIŚCIASTY, JAKIE TE JEDNOROŻCE SĄ NIEPOTRZEBNE I WCIŚNIĘTE NA SIŁĘ.

Bo czemu one właściwie służą? Jawis fakt faktem odgrywa jakąś rolę w historii Kate, ale moim zdaniem nie jest niezastąpiony, ba, jest na tyle nijaki, że można by było zastąpić go kimś innym.

Amentet to z kolei typowa magiczna-staruszka, która funkcjonuje w powieści jako imperatyw narracyjny, popychając bohatera do działania. Nie zapada w pamięć, to co mówi można by włożyć w usta każdej innej magicznej staruszce Disneya, np. Tananie z "Mój brat niedźwiedź". To archetyp starszej, natchnionej przez bogów kapłanki, która swoje przeżyła i potrafi wznieść się ponad swoje emocje. Nie mówi nic, co zapadałoby w pamięć i nie jest w stanie oczarować czytelnika, jak to takie staruszki mają w zwyczaju.

Poza Jawisem i Amentet został nam jeszcze przedstawiony Moran, jednorożec o czarnym umaszczeniu, mroczny Sasuke targany żądzą zemsty za śmierć jego ro----... O przepraszam, nie to anime. Aczkolwiek archetyp się zgadza. Moran jest jeszcze dodatkowo uprzedzony wobec ludzi i ferów. Idealny materiał na bohatera dynamicznego, który pod wpływem kontaktu z dobrymi osobnikami tych gatunków odmienia swoje podejście i doznaje odkupienia, ha?

Błagam, jeśli ktoś czytał, to niech mi powie, czy tak się stało.

Co można więcej powiedzieć o Karkadannie? Ano niewiele, mnie nie zachwycił. Nie pamiętam nawet jak wyglądał, czym się charakteryzował.

Przejdźmy do Elphame. Czym jest Elphame? Domem ferów. Jak wygląda?
Oglądaliście może kiedyś "Barbie z Wróżkolandii"? No, to ta kraina wygląda dość podobnie. Fery są mniejsze od ludzi i żyją otoczone przez okazy gigaflory, gigainsektów i gigafauny. Jest to dla mnie nieco trudne do pojęcia. Czy w Jaarze wszystko jest olbrzymie? Drzewa muszą zatem przypominać sekwoje. Motyl musi być mniej więcej wielkości jednorożca. Pożywianie się też powinno być dość trudne dla jednorożków, bo biorąc pod uwagę rozmiar kwiatów w Elphame, paproci i innych takich, to trawa powinna być monstru---...

*Tymczasem w głowie Mileny*:

"Och, a może taka flora i fauna występują tylko w Elphame? Albo to tylko kilka wybranych gatunków?"
"A czemu? A co z resztą? Nie urosły?"
"Nieee, to efekt magicznych oddziaływań..."
"Ale jak to? I czemu wpływa tylko na kilka wybranych gatunków?"
"Niee, to nie tak..."
"Czy gdyby jednorożec wbił do Elphame, to czy motyl byłby większy od niego?"
"Jednorożec nie może wbić do Elphame, bo mają konflikt."
"No, ale na końcu książki Kate i Fion wpadli do Karkadannu, więc wizyta Morana w Elphame nie jest technicznie niemożliwa, prawda?"

Dobra, mam teorię. Wejście do Elphame automatycznie "zmniejsza" jego mieszkańców i wizytatorów, zmienia ich rozmiar oraz masę ciała. Wtedy możemy uznać, że logicznym jest, iż motyl uniósł Kate i Fiona, bo ważyli powiedzmy tyle co pyłek. Inna opcja czyniłaby z tego biednego motylka jakiegoś wszechmocarnego Pudziana.

A dla ludzi, którzy wszystkie moje rozkminy i teorie skwitują stwierdzeniem: "Przecież to książka fantasy, więc wszystko jest tu przesycone magią..."

NIE. MAGIA NIE JEST WYTŁUMACZENIEM WSZYSTKIEGO. JEŻELI TŁUMACZYSZ WSZYSTKIE NIEŚCISŁOŚCI SŁOWEM "MAGIA", TO ZNACZY, ŻE NIE CHCE CI SIĘ MYŚLEĆ NAD STWORZENIEM SPÓJNEGO I LOGICZNEGO ŚWIATA PRZEDSTAWIONEGO.
Magia także musi jakoś działać. Jeżeli jest chaotyczna, to teoretycznie nie powinno się móc jej ujarzmić. Niemożność ujarzmienia = niemożność użytkowania.

2. PROZA

O Jezusicku, ale ta proza boli. Wiecie, gdy mamy do czynienia z książką, która ma słabo wykreowany lub zwyczajnie nudny świat przedstawiony, to autor może nadrobić stylem, zręcznym piórem, pięknymi opisami, zajmującymi dialogami...

Nic z tego tutaj nie ma.

"Księga Luster" to debiutancka powieść pana Adama Fabera, ale, jak rozumiem, pisywał wcześniej do szuflady, tak? Powinien zatem mieć nieco warsztatu, nawet jak na początkującego autora. Nie każdy debiut jest przecież zły, nie każdy debiut wali na kilometr amatorszczyzną. Ten jednak wali, srogo.

Proza pana Fabera jest drętwa, nudna, brak jej jakichkolwiek cech charakterystycznych. Nie wciąga. To jest zadanie domowe gimnazjalisty, wyjątkowo zdolnego gimnazjalisty, bo gładko sklecone i odpowiednio podane. Jednakże... nijakie. Autor nie potrafi budować napięcia, nastroju tajemnicy, magii, jego akcji brak dynamiki, mimo że wszystko rozgrywa się w stosunkowo krótkim czasie.

Dialogi? Są drewniane, bardzo. Postacie brzmią jak roboty zaprogramowane do pewnych kwestii, brak im płynności. Nastolatki nie brzmią jak nastolatki, a w ich rozmowach nie da się wyczuć wzajemnej sympatii (Kate i Mel) czy niechęci (Mel i Jonathan). Bo nie, panie Faber, nie, złości czy niechęci nie oceniam ilością wycapslockowanych wrzasków lub ilością wykrzykników na jednej stronie.

(Tak, pod tym względem styl autora jest bardzo irytujący. Mnie, osobiście, naprawdę wystarczy jeden wykrzyknik i wtrącenie: "krzyknęła", nie potrzebuję capslockowanego, przedłużanego "NIEEEE!!!" z trzema wykrzyknikami oczywiście).


Autor w narracji nakreśla stosunki panujące między konkretnymi postaciami, ale nieszczególnie odzwierciedla się to w ich zachowaniach. Dopiero po połowie powieści zaczynamy dostrzegać jakieś cieplejsze interakcje pomiędzy Kate a jej ciotką.

Jakie są opisy? Równie bezsmakowe, co reszta prozy. Nie zapadają w pamięć, więc szczegółów wystroju wnętrz czy krajobrazu już szczególnie nie pamiętam. Wiem tylko, że Mel ma rude włosy, bo tego nie sposób było pominąć.

Dobrze.

Przejdźmy do największego problemu tej prozy. Jest dziecinna. Niezwykle infantylna. Nie żartuję.

Czytając "Księgę luster", odnosi się z początku wrażenie, że została ona napisana z myślą o raczej młodszych czytelnikach, w wieku może... okołogimnazjalnym? Wczesno-nastoletnim? Jednakże, im dalej brnie się w fabułę, tym więcej zauważa się... smaczków, które świadczą o tym, że dzieci tej książki czytać nie powinny.

Główna bohaterka jest w wieku co najmniej licealnym (w polskich standardach).

"Co z tego? Przecież Harry Potter w ostatnich częściach też był!"

Powtórz ostatnie pięć słów. Harry Potter dorastał wraz ze swoimi czytelnikami, kiedy Rowling tworzyła kolejne powieści. Teraz natomiast kiedy za serię sięgają nowi czytelnicy, mają świadomość, że z każdym tomem bohater jest coraz starszy. Autorka uzmysławia to odbiorcom, pokazując, jak zmieniają się jego osobiste problemy, dynamika między bohaterami i tym podobne.

Kate Hallander zaczyna jako starsza nastolatka i tak kończy. Jednakże z początku nie jesteśmy tego jeszcze w pełni świadomi. Jak mówiłam, proza jest dość dziecinna, więc czytelnik nie spodziewa się bomby, jaką autor mógłby zrzucić:

"- Nieważne - powiedziała [Mel] i choć zwykle tylko udawała obojętność w takich sytuacjach, teraz dało się wyczuć, że naprawdę tak myśli. - Nie pasowaliśmy do siebie i tyle. W każdym razie zostawiłam tu stringi i chę je odzyskać.
- Stringi? A więc wy?
- Nie. Do niczego nie doszło, choć mało brakło... - Mel odwróciła się w stronę Kate. - Wiesz, wytworzył się w nas żar namiętności, niesamowity ogień, który spalał mnie i jego, płonął i płonął... [...] Zaczęliśmy się całować. Byliśmy już rozebrani, kiedy..."

No, to mi nie wygląda ani na "Kamień filozoficzny", "Próbę żelaza", "Złodzieja pioruna" czy "Zemstę czarownicy". To mi bardziej przypomina jakąś "Akademię Wampirów". Jest to cokolwiek niesmaczne, bo czytając całą powieść wyobrażacie sobie bohaterów jako... hm, nieco młodszych.

Trudno mi mimo wszystko uwierzyć, że siedemnastolatka zdecydowałaby się rzucić czar miłosny na ledwo co poznanego chłopaka.

Zachowanie bohaterów też nieszczególnie odzwierciedla się w ich wieku. Melinda jest neurotyczna, przesądna, wybuchowa, wrzeszczy i grozi wszystkim niczym prawdziwa postać z anime. Jonathan jest wredny i chłodny do przesady, a jedyne co świadczy o jego wieku to zarost i praca w sklepie. Kate natomiast? Maluje się i nosi krótkie spódniczki. Czy zachowuje się zgodnie ze swoim wiekiem? Podejmowane przez nią decyzje nieszczególnie o tym świadczą...

3. POSTACIE

Po tym wprowadzeniu możemy już chyba ostatecznie rozwiązać kwestię bohaterów tej powieści. Przed nami zatem plejada nijakich, nieinteresujących postaci, które opiszę szczątkowo, by wyjaśnić, co mi w nich nie gra. Oczywiście poza tym, że trudno zaangażować się w ich losy, bo zwyczajnie brak im charakterów.

a) Kate Hallander - nasza protagonistka cierpi na to, na co cierpi większość bohaterek romansów paranormalnych. Jest narzędziem w rękach imperatywu narracyjnego i sama w sobie nie stanowi żadnej wartości. Gdyby zabrać Jaar, magiczne moce i tym podobne, to pozostałaby 'najzwyklejszą nastolatką', ale... moi drodzy, wyobraźcie sobie, że zwykłe nastolatki też mogą mieć ciekawą osobowość. Mogą mieć zainteresowania, poczucie humoru, cokolwiek. Kate nie ma nic. Gdzie popchnie ją fabuła, tam Kate idzie. Decyzje, które podejmuje, nie wydają nam się uzasadnione, bo zwyczajnie nic o niej nie wiemy. Zakochała się od pierwszego wejrzenia. Jasne, zdarza się, zdarza, ale narracja przedstawiała ją jako raczej rozsądną dziewczyną z tendencją do bujania w obłokach. Natomiast ona okazuje się... kompletnie niespójna charakterologicznie. Wybiera się do sklepu pani Selene, by zagrać ciotce na nosie, co bardziej pasuje do trzynastolatki niż do siedemnastolatki, a potem ulega dość szybko manipulacjom Selene i przyjmuje od niej 'Księgę'. Marionetka w rękach imperatywu.
Pięknie, motyw teatrum mundi nam się kłania.
Ponadto totalnie nie rozumiem, co widzi w Jonathanie, którego nie zna, a który jest dupkiem w stosunku do jej przyjaciółki. Podoba jej się? W porządku, zrozumiałe. Ale od razu zaklęcia miłosne?
Ach, i jakim cudem ona i Mel są najlepszymi przyjaciółkami? Proszę, niech mi ktoś wytłumaczy, bo nie dostrzegłam żadnej minimalnie pozytywnej interakcji między nimi w całej powieści. Może poza tym jednym momentem, gdzie Mel naciskała, by pójść za Kate do toalety i jej pomóc.

b) Melinda Gibbons - jeżeli Kate to Harry, to Melinda jest wyjątkowo nieudolną karykaturą Rona. Dziewczyna o niesofornych, rudych lokach, jest chodzącym stereotypem. To rozchwiana emocjonalnie histeryczka, która bardzo łatwo wpada w złość i to do tego stopnia, że jest gotowa rzucić się na każdego z pięściami. Autor potraktował ją bardzo okrutnie. To jest tak do bólu zła, irytująca, źle zrobiona i toksyczna postać, że czytanie o niej wręcz boli. Naprawdę nie rozumiem, jak Kate może przyjaźnić się z kimś takim.

c) Jonathan Charmling - insta-love dla Kate, chłopak przystojny i tajemniczy, obowiązkowo pojawia się w środku semestru i zwraca na siebie uwagę wszystkich. Tylko w przeciwieństwie do wielu bohaterów romansów paranormalnych, on nie ma w sobie nic interesującego. Od początku jest bucem. Dosłownie. Uderzył Mel drzwiami i nawet nie raczył jej przeprosić. Nie wiem, z kim pan Faber przyjaźnił się w młodości lub jakich romansów był świadkiem, ale to zdecydowanie nie jest sposób na dobre pierwsze wrażenie. Dlatego tym bardziej nie rozumiem zainteresowania Kate. O Jonathanie nie dowiadujemy się wcale wiele, co nie pozwala nam go nawet polubić. Ot istnieje, pracuje w sklepie Selene, lubi klasycznego hard-rocka, jest cukrzykiem i jest wrednym bucem, co z jakiegoś powodu podoba się Kate. Czy naprawdę czymś złym byłoby zrobienie z niego minimalnie pozytywnej i miłej postaci? Pokazania jakiejś jego... pozytywnej interakcji z Kate? Ona praktycznie poza ostatnim fragmentem nie odzywała się do niego przez całą powieść.

d) Hillena Hallander - ciocia Hallander, kobieta twardo stąpająca po ziemi, wykładowczyni jakichś tam przedmiotów ścisłych, skrywa tajemnice i oczywiście próbuje powstrzymać Kate przed poznaniem niebezpiecznych sekretów. W czym jest równie wkurwiająca, co wszystkie tego rodzaju postaci. Postępuje irracjonalnie, nie uświadamiając Kate o jej potencjale, historii i dziedzictwie jej rodziny. Cały ten bullshit o tym, że dla dobra matki Kate, jej ojciec postanowił nie wtajemniczać ją w magię jest po prostu śmieszny i sklecony na szybko, chyba na kolanie, bo autor nie miał innego pomysłu na to, jak wybrnąć z fabularnego rogu, w jaki zapędziły go poprzednie decyzje fabularne.

e) Selene Williams - już pomijając to, że ta kobieta jest praktycznie nikim... Dlaczego u licha sugeruje Kate, by ta użyła miłosnego zaklęcia, skoro, tak jak Hillena, powinna wiedzieć, że może być tragiczne w skutkach? To się kupy nie trzyma.

f) Fion - fer Kate, pierwsza postać Jaaru, która zostaje nam przedstawiona. Co można o nim powiedzieć? Jest całkiem sympatyczny, w porównaniu z pozostałymi bohaterami powieści całkiem spójnie skonstruowany. Jest głodny wiedzy, lekkomyślny, temperamentny i uparty i taki właściwie pozostaje. Muszę przyznać, że jestem zdziwiona, ale to chyba jedyna postać obok Murugana, którą polubiłam. Uważam jednak, że jego konflikt z ojcem i niechęć do siostry mogłyby być lepiej przedstawione i uargumentowane. Poza tym nie mam zastrzeżeń.

g) Badb, Harold, Fione i Murugan - ich ocenię zbiorczo, bo nie są na tyle samodzielnymi postaciami, aby pisać o nich osobno. Niewiele o nich wiemy, te pojedyncze interakcje, którymi autor nas raczy są raczej dla odmiany sympatyczne. Wciąż nie wiemy, dlaczego mamy nie lubić Fione co prawda oraz czemu Harold ma wiecznego kija w dupie...
[Swoją drogą ten dobór imion jest prześmieszny. Nazwij postacie: Aelin, Daenerys, Feyre i Betty. Znajdź element, który nie pasuje co dałej reszty. Badb, Fion, Murugan, Harold.]
Natomiast Murugan był raczej bezsmakową, ale interesującą postacią. Przede wszystkim podobało mi się, że jako jeden z niewielu potrafił okazać Kate jakikolwiek szacunek, zamiast patrzeć na nią z politowaniem. A Badb to archetyp ukochanej mamusi i właściwie nic więcej nie da się o niej powiedzieć.

h) Babcia Annwynn odgrywa taką samą rolę jak karkadanni Amentet, z jedną różnicą. Babunia wprowadza jeszcze dość żałosny element komiczny. W momencie jej pojawienia się miałam jeszcze nadzieję, że autor być może pisze to wszystko ironicznie. Babunia bardzo łamała konwencje swoim zdziwaczeniem, zaprzeczaniem przepowiedniom itd. Okazało się jednak, że to płonne nadzieje, a Annwynn rzeczywiście pełniła funkcję magicznej-staruszki, objawiającej bohaterom ich przyszłe losy w wyjątkowo zawiły sposób.

i) Erato - nimfa, która z jakiegoś powodu nosi imię greckiej muzy poezji miłosnej. Okej, jestem w stanie to zaakceptować. Czego nie jestem w stanie zaakceptować, to jej rzekomych zdolności empatki... Zostaliśmy o nich poinformowani po fakcie, a późniejsze zachowania Erato nijak nie ilustrują jej zdolności. Przykładowo w końcowych momentach mogła przecież za pomocą empatii zmanipulować słabą mentalnie Kate i wtedy się jej pozbyć, zamiast stawać z nią do pojedynku rodem z "Insygniów śmierci". Nie wspominając już o tym, że pomimo swojej rzeczonej inteligencji, trudno idzie jej mierzenie sił na zamiary. Jakie miała motywacje? Wciąż też nie jestem pewna. Jeżeli to po prostu kolejna postać łaknąca władzy absolutnej, to przydałby się chociaż jakiś build-up uzasadniający, dlaczego właściwie pragnie takiej potęgi. Natomiast o Erato nie wiemy nic, pomimo że Kate i Fion są z nią połączeni umysłami, duszami itd., co dawałoby pole do opisania całkiem niezłego dramatu psychologicznego.

j) Jawis - jedna z bardziej niepotrzebnych postaci w całej powieści. Jego zadanie mógłby wypełnić równie dobrze Murugan, Fion, ktokolwiek... Jawis obronił Kate, przypłacił za to życiem. Znali się kilka godzin, ale nam zostaje wciśnięta gadka o wielkim przeznaczeniu, zaszczycie i tym podobnych. Tylko że śmierć Jawisa nie jest ani tak wzruszająca jak śmierć konia z "Niekończącej się opowieści" lub zakończenie "Ostatniego jednorożca", jest po prostu niepotrzebna. Nie mówiąc już o tym, że Jawis właściwie nie ma jakoś szczególnie interesującej osobowości, ot jest lekko tchórzliwy i wyniosły. Czytelnicy nawet nie zdążyli wyrobić sobie o nim opinii, poznać go bliżej, a już go nie było.

4. SYSTEM MAGICZNY

Mamy do czynienia głównie z magią elementalną, czyli powiązaną z żywiołami, ale wiemy też o istnieniu magii abstrakcyjnej: uroków miłosnych, czarów teleportacyjnych, czarów umysłu itd. Magia nie ma jednak jakichś spójnych zasad działania. Z tłumaczeń Fiona wychodzą jakieś bzdury o wierze i wizualizacji, które średnio przenoszą się na efekty w rzeczywistości.
Na plus jest za to wykorzystanie różnych rekwizytów: pentakla, kielicha, athame, choć wydaje mi się nieco niepraktyczne w przypadku magii bojowej. Magia ma rzekomo stopnie wtajemniczenia, ale nam zostaje uchylony jedynie rąbek tajemnicy.
Jaar ma być przesycony magią, ale jej funkcja jest niedookreślona. Ot, energia. Chaos, który powinien już właścwie wszystko rozdupcyć.

5. NIEŚCISŁOŚCI I ZRZYNKI

Ciemnowłosa nastolatka nieświadoma swoich mocy i temperamentna, ruda przyjaciółka, hmmm... Kate mieszka u ciotki i przypadkiem dowiaduje się o swoich mocach, hmmm... Zostaje połączona umysłami z główną antagonistką powieści, hmmm... Na samym końcu książki toczy z nią pojedynek, z tą różnicą, że zamiast różdżek mają bardziej epickie sztylety, hmmm...

Nie, wcale nie widzę tutaj podobieństw do Chorego Portiera.

Od czasu do czasu autorowi miesza się, z kim Kate i Mel mają lekcje, więc w jednym zdaniu mowa jest o angielskim z leciwym panem Andrewsem, a dwa zdania dalej (bez wskazania upływu czasu) ma fizykę z surowym Northernhamem. Wiem, bo sprawdzałam. Zauważam takie drobnostki, gdy treść nie potrafi mnie wciągnąć.

Ponadto... one mają siedemnaście lat, a Northernham prosi swoich uczniów o podanie mu wzoru na drogę i czas w ruchu jednostajnym prostoliniowym... Na logikę one powinny już nie być nawet w liceum, ALE W COLLEGE'U. Ponadto, niezależnie od formy szkoły na jaką się zdecydowała, nie sądzę, żeby na tym poziomie edukacji nauczyciele przypominali uczniom tak banalne wzory. Fakt, że Kate nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie Northernhama jest dobijający.

Może ona chodzi do jakiejś szkoły dla niedorozwojów? To by tłumaczyło obecność Mel. Przykłady jej zachowania w miejscach publicznych pokazują, że raczej trudno byłoby jej ukończyć dobrą angielską szkołę.

Rozumowanie rodziców Kate także wymyka się mojemu zakresowi pojmowania. Przecież jej matka wiedziała, w co się pakuje, gdy poślubiła Brada Hallandera, więc skąd ta nagła niechęć do magicznie uzdolnionej córki? Aha i skoro Kate przejawiała talent do magii w dzieciństwie, a potem już nie, to chyba musieli nałożyć na nią jakąś blokadę? Brzmi bardzo... pedagogicznie. Bardzo.

Równie niekonsekwentne i płytkie są relacje Fiona z jego rodzicami, ALE JEGO RODZICÓW PRZYNAJMNIEJ MAMY OKAZJĘ SPOTKAĆ. Przez czas trwania książki Kate nawet nie pomyślała o zatelefonowaniu lub nawet napisaniu do któregokolwiek ze swoich rodziców! Ach, i pytanko, czy Kate nie zauważyła jakichś dziwnych napięć między rodzicami? Niechętnego stosunku matki? Czegokolwiek?

Wiecie jak to wygląda?

Jakby autor, pisząc tę książkę, miał tylko pewien zarys i "poszedł na YOLO", jak to mówili starożytni Słowianie. Mam na myśli: usiadł, pomyślał: "jakoś to będzie" i wymyślał wszystkie detale po drodze. Jeżeli w połowie książki postanowił, że wszyscy Hallanderowie są czarodziejami, to nie przejmował się tym, że Kate mogła w czasie trwania swego nastoletniego życia zauważać jakieś drobne dziwactwa w zachowaniu członków rodziny.

Chyba że z jakiegoś powodu miała do czynienia tylko z rodzicami i ciotką Hilleną?

6. NAJWIĘKSZA BOLĄCZKA: CZAS

Akcja książki trwa maksymalnie trzy dni. I to boli. Wiecie czemu? Bo w trakcie trzech dni zostaje nam przedstawiony tabun różnych postaci, ktoś umiera, ktoś znika, ktoś się pojawia, a między postaciami błyskawicznie rodzą się dziwnie głębokie więzi. Np. relacja Jawisa i Kate, autorze, ty chyba nie myślisz, że ja w nią uwierzę, prawda? Żadna bogini lub magiczna staruszka nie przekonają mnie o mocy przeznaczenia.

(Jak ktoś chce moc przeznaczenia, to niech sobie przeczyta "Wiedźmina").

Ten krótki czas akcji sprawia, że wszystko wydaje się okropnie rozwleczone a jednocześnie dzieje się zbyt szybko, by czytelnik mógł się poprawnie zaangażować i uwierzyć w to, co czyta. Są granice zawieszenia niewiary.

7. HMMM, CHYBA GDZIEŚ TO JUŻ WIDZIAŁAM

Wiecie, co przypomina mi ta książka? Wyjątkowo nieudolne fanfiction. Mamy akcję, która się tak ściska, że wydarzenia możliwe do klimatycznego rozpisania na przykładowo dwa tygodnie, toczą się w czasie dwóch dni. Mamy cool setting (fajne umiejscowienie), bo Londyn, jednocześnie autor postawił nas po prostu przed tym faktem i w żaden sposób go nie zaakcentował. Przy okazji nie zrobił też riserczu w kwestii systemu edukacji w Wielkiej Brytanii.

Styl prozy, sposób kreacji bohaterów oparty na przerysowaniu i archetypach, zaczerpnięte z popkultury oraz mitologii motywy, "nieswoje elementy", np. piosenka jednorożców będąca swobodnym tłumaczeniem wiersza Mary Elizabeth Frye, spore inspiracje innymi dziełami, np. Harry Potter lub Ostatni Jednorożec.

(Ufam, że pan Faber lub wydawnictwo skontaktowało się przynajmniej z właścicielami praw autorskich).

8. PRZEKRĘTY MITOLOGICZNE

Jasne, są akceptowalne. Żyjemy w epoce recyklingu, ciągle powstają rimejki, rebooty różnych istniejących serii, nowi autorzy przejmują pisanie nieukończonych serii (np. Brandon Sanderson pisze teraz kolejne części "Koła czasu" autorstwa zmarłego już Roberta Jordana). Niczym nowym nie jest zebranie znanych i lubianych motywów, wymieszanie ich i stworzenie czegoś nowego.

Robili to Kevin Hearne, Rick Riordan i wielu innych autorów czerpiących inspiracje z mitów i legend. Czemu więc gryzie mnie to, co zrobił pan Adam Faber?

Jestem wielką fanką mitologii, mogę śmiało powiedzieć, że jestem dobrze obeznana z mitami Greków, Rzymian, Celtów oraz Nordyków. Do tych dwóch ostatnich podchodzę jednak liberalnie, bo dziedzictwo Celtów i wikingów zostało w dużej mierze utracone, a więc brak nam wielu połączeń między bóstwami, wiele mitów zatarło się w pamięci ludzi lub zostało zatraconych wraz z nadejściem chrystianizacji. Nie przeszkadza mi zatem, że ludzie tworzą własne teorie, interpretacje, a później piszą o nich książki.

Jednakże w momencie w którym:
a) proza jest zła.
b) bohaterowie są nudni i irytujący.
c) świat przedstawiony nie zachwyca...
zwyczajnie zaczynasz czepiać się wszystkiego. Łącznie z tym, że z jakiegoś powodu w "Księdze Luster" tytanida Eos, bogini jutrzenki, pani wschodów słońca, jest Panią Księżyca. A imię faktycznej bogini księżyca nosi sprzedawczyni w sklepie okultystycznym... Oh, well.

Dlaczego irlandzcy Tuatha De Danann to kolorowe wróżki? I dlaczego żyją w szkockim Elphame zamiast w którymś z irlandzkich Sidhe? Nie wiem i pewnie się nie dowiem. To wszystko wina mrocznych i wrogich ferów z Tir na nÓg (Krainy Wiecznej Młodości) :)!

Nóż się w kieszeni otwiera. Bo skoro już nic nie gra, to czepiam się już tego, co technicznie nie jest błędem a wyłącznie swobodnym wyobrażeniem i interpretacją autora. Tak to działa.

9. JAK JAWI NAM SIĘ PRZYSZŁOŚĆ

A to już jestem w stanie wywnioskować z końcówki. Kate jest tak naprawdę OP (Over-Powered, wszechmocna), potrzebuje tylko kilku sytuacji zagrażających życiu, żeby się rozwinąć. Jest "taliesinką" (idealne miejsce na postać z walijskiego folkloru, no naprawdę), a jej "żywiołem" jest zapewne duch, skoro w żadnym z czterech głównych nie była w stanie odkryć swojej specjalizacji.

Przeczytałam opisy kilku kolejnych powieści i nie zainteresowały mnie szczególnie. Perspektywa spełnionej, paskudnej przepowiedni babci Annwynn bardziej mnie zdenerwowała niż zaciekawiła, fakt, że w którejś z kolejnych części Kate schodzi się z Jonathanem jest dla mnie nie do pojęcia, a myśl, że Melinda miałaby dostać jakąś większą rolę... oj boli.

10. SŁOWEM PODSUMOWANIA

W ogóle nie polecałabym tej książki nikomu, bo nawet nie jestem pewna, do jakiego przedziału wiekowego pasuje. Nie dałabym jej dzieciom, ale starszych nastolatków lub dorosłych będzie irytować swoją infantylnością.
Nie wiem,, może w kolejnych tomach proza pana Fabera się poprawia. Ja niestety wyczerpałam swoje pokłady masochizmu i nie jestem w stanie zmusić się do czytania kolejnych części, choć nic mnie to nie kosztuje, bo wszystkie są w bibliotece.

Mogłabym jeszce sporo powiedzieć o tej książce. Naprawdę. Im więcej o niej myślę, tym bardziej jej nie lubię i żal mi zmarnowanego potencjału. Okładki przyciągają wzrok, opis pierwszego tomu przymilnie zachęca, ale... nie warto, moi drodzy, nie warto.

Panu Faberowi życzę dużo szczęścia, ale też polecam popracować nad warsztatem pisarskim. Z drugiej strony... nie wiem, może już uległ poprawie. Ale pracy nigdy za wiele.

Jeżeli komuś się ta powieść podobała... to zapewne nie czytał dużo lepszych przedstawicieli tego gatunku, ale mimo wszystko cieszę się, że ktoś tak nie cierpiał przy lekturze.

*NADCHODZĄ SPOILERY*

Podeszłam do tej książki z naprawdę pozytywnym nastawieniem i tym razem nie oczekiwałam wiele. Pomyślałam sobie: "och, wreszcie jakaś polska pozycja fantasy dla nastolatków, która nie jest romansem paranormalnym!" i z zadowoleniem wypożyczyłam powieść. Po drodze do domu zachwycałam się śliczną okładką i zastanawiałam się, jak ciekawie autor poprowadził...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    1 592
  • Przeczytane
    1 502
  • Posiadam
    531
  • Teraz czytam
    69
  • 2018
    43
  • Ulubione
    41
  • Fantastyka
    34
  • Fantasy
    33
  • 2020
    24
  • 2019
    23

Cytaty

Więcej
Adam Faber Księga Luster Zobacz więcej
Adam Faber Księga Luster Zobacz więcej
Adam Faber Księga Luster Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także