Korekty

Okładka książki Korekty
Jonathan Franzen Wydawnictwo: Sonia Draga literatura piękna
584 str. 9 godz. 44 min.
Kategoria:
literatura piękna
Tytuł oryginału:
The Corrections
Wydawnictwo:
Sonia Draga
Data wydania:
2015-05-13
Data 1. wyd. pol.:
2015-05-13
Liczba stron:
584
Czas czytania
9 godz. 44 min.
Język:
polski
ISBN:
9788379992959
Tłumacz:
Arkadiusz Nakoniecznik, Joanna Grabarek
Tagi:
powieść amerykańska Arkadiusz Nakoniecznik Joanna Grabarek
Inne
Średnia ocen

                7,3 7,3 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,3 / 10
122 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
631
65

Na półkach:

Zdanie pierwsze: "Zimny front, nadciągający znad prerii przynosił szaleństwo".

Poznajcie Lambertów, zwyczajną amerykańską rodzinę. Napisałbym "dysfunkcyjną", ale nie wierzę w rodziny "funkcjonalne", tak jak w ludzi w pełni zdrowych psychicznie. Funkcjonalne rodziny i zupełnie zdrowi psychicznie ludzie napawają mnie lękiem: sprawiają wrażenie bytów nie z tego świata, tanich podróbek, dekoracji gotowych do tego, by przy najlżejszym dotknięciu zaczęła z nich obłazić farba fałszu. Są jak obrazy Rockwella, żony ze Stepford, czy ofiary inwazji porywaczy ciał: istnienia zawieszone poza rzeczywistością, zwierciadła odbijające coś, co nie istnieje. Jonathan Franzen natomiast usytuował się w samym centrum rzeczywistości, próbując wymacać językiem zepsuty ząb, zatruty cierń, oścień, który dokucza nam wszystkim. Oto powieść o rodzinie dotkniętej gwałtownym, niemożliwym do odparcia atakiem entropii. Opowieść zarazem uniwersalna i partykularna, jak każda dobra literatura. Druga zasada termodynamiki wydaje się być niemal jednym z jej głównych bohaterów: trudno się temu dziwić, gdyż przenika ona przecież wszystkie sprawy ludzkie i nieludzkie. Tymczasowość jest miarą wszechrzeczy. Jest w tej opowieści coś z przerażenia rozpadem świata, niemożności ocalenia czegokolwiek, jakie przenikało prozę Philipa K. Dicka:

"Ach ten dziecięcy optymizm, ta wiara w naprawę. Nadzieja, że dany przedmiot nigdy się nie zużyje. Głupia wiara, że zawsze gdzieś tam jest przyszłość, w której on, Alfred, nie tylko będzie żywy, ale też nie zabraknie mu energii do naprawiania sprzętów domowych. Ciche przekonanie, że cała jego zapobiegliwość i pasja konserwatora do czegoś się przydadzą: że pewnego dnia obudzi się przemieniony w zupełnie inną osobę z nieskończoną energią i czasem, który będzie mógł poświęcić wszystkim tym przedmiotom, które ocalił, sprawić, żeby działały i żeby wszystko trzymało się kupy".

Dramatis personae:
Alfred, ojciec, jest pogrążonym w depresji, otępiałym, chorym na Parkinsona starcem, w narastającym tempie tracącym kontakt z rzeczywistością. Właśnie wypada z wyścigu życia, na co Franzen patrzy z kliniczną precyzją: "świat parł nieustannie naprzód, dodając kolejne komórki, piętrząc chwile i wydarzenia, tak że nawet jego nieustannie czujna obserwacja nie gwarantowała uchwycenia go w jednoznacznie autentycznej teraźniejszości (...) właśnie dlatego zamiast tracić siły na z góry skazaną na niepowodzenie pogoń, coraz częściej szukał oparcia w solidnych fundamentach przeszłości". Tak, Alfred jest skończony, jak my wszyscy, zostało mu niewiele czasu i nie jest to czas godny pozazdroszczenia. "Nieodgadniona ilość czasu wyciekła przez nogi krzesła w sypialni, na którym Alfred siedział, nie czując nic prócz nieszczęścia gromadzącego się pod czaszką".

Jego żona, Enid, to rozczarowana życiem, mężem i dziećmi stara kobieta, żyjąca nadzieją na drobne radości, które nigdy nie spełniają jej oczekiwań, będąc źródłem kolejnych rozczarowań. To jedna z niezliczonej rzeszy kobiet, która żyjąc życiem innych, zapomniała przeżyć własne życie. Nie otrzymała niemal nic: ani udanego seksu, ani wielkiej miłości, wygody i bogactwa, ani prawdziwej (bo udawanej jest tu aż nadto) dumy z udanego potomstwa. Jedyne co jej pozostało, to oczekiwanie na ostatnie rodzinne święta Bożego Narodzenia, które muszą okazać się katastrofą, oraz dojmujące pragnienie ucieczki od samej siebie.

Chip to najmłodszy syn, który niestety pod wieloma względami przypomina mnie:
"Chip wierzył, że w Ameryce można odnieść sukces, nie zarabiając mnóstwa pieniędzy. Zawsze był dobrym uczniem i studentem, ale że od wczesnej młodości jedyną formą działalności ekonomicznej, do jakiej przejawiał jakiekolwiek uzdolnienia, było robienie zakupów, postanowił poświęcić się karierze intelektualisty". Uśmiechałem się kwaśno, czytając jak Chip narzeka że "wszyscy zdawali się tylko powtarzać jak papugi to, co usłyszeli na zajęciach. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż każdy kolejny rocznik jest odrobinę bardziej odporny na wiedzę". A jeszcze kwaśniej uśmiechałem się, gdy Chip dochodził do wniosku, iż sens i znaczenie jego pracy są co najmniej wątpliwe. Jak zauważa tu pewna błyskotliwa studentka - "stara się pan nauczyć nas nienawidzić tych samych rzeczy, których pan nienawidzi". Czy może być inaczej? Franzen bije w liberalny banał, który szturmem przejął akademię w latach 60. i od tego czasu zadomowił się tam wygodnie, jak pasożyt umysłu:
"Te całe zajęcia. To jedna wielka bzdura. Uczymy się o różnych krytykach, którzy załamują ręce nad stanem krytyki, a nikt nie potrafi powiedzieć, co naprawdę jest nie w porządku. Wiedzą tylko tyle, że wszystko jest złe, że 'korporacja' to paskudne słowo, a jeśli ktoś dobrze się bawi albo zarabia pieniądze, jest obrzydliwy! Zły! I zawsze chodzi o śmierć czegoś tam. I o ludzi, którym się wydaje, że są wolni, chociaż naprawdę są zniewoleni. I o tych, którzy myślą, że są szczęśliwi, choć naprawdę są nieszczęśliwi. I o to, że nie można już w radykalny sposób krytykować społeczeństwa, chociaż nikt nie potrafi wytłumaczyć, co takiego okropnie złego stało się ze społeczeństwem, żeby potrzebowało takiej radykalnej krytyki".

Czy jest jakiś normalny, odpowiedzialny, inteligentny i społecznie przystosowany wykładowca nauk społecznych, któremu przez głowę nigdy nie przeszło, że to co robi, to bezużyteczne bzdury, których braku nie zauważyłby pies z kulawą nogą?
Chip, mający szansę na stałą posadę nauczyciela akademickiego wpakuje się w banalny romans ze studentką, co zrujnuje mu życie. Będzie potem ubolewał w duchu, że "nawet nie potrafi się doprowadzić do porządnego załamania nerwowego".

Denise, córka: pracoholiczka i biseksualistka, która zbyt wcześnie wyszła za mąż, by odciąć się od zaborczej matki, a potem rozwiodła i wpadła w chaos dziwacznych związków uczuciowych. Denise chce być przede wszystkim sobą i nie należeć do żadnej grupy. Czy ktokolwiek może ją za to winić? Czy komukolwiek może się to udać? Nie i nie.

Jest jeszcze Gary, najstarszy syn, którego całe życie "było zaprogramowane jako korekta, jak poprawianie życia ojca". Gary jest snobem urażonym faktem, że świat wokół niego nie jest wystarczająco prostacki, by stanowić tło uwypuklające jego (raczej wątpliwe) wyrafinowanie. Chciałby z całego serca, aby "została zachowana strategiczna rezerwa matołów, ta nieokrzesaność gustów, która umożliwi ludziom uprzywilejowanym, jak Gary, czuć się po wieczne czasy niezwykle ucywilizowanymi..." Pan Przystosowany. Człowiek sukcesu. Bankier z zestawem obowiązkowych akcesoriów: wielkim domem, piękną żoną i trójką dzieci. To ten odpowiedzialny, przewidywalny i dojrzały. Przynajmniej pozornie, gdyż Gary, moi drodzy, cierpi na ciężką depresję, którą ukrywa przed wszystkimi, a najbardziej przed sobą samym, przy pomocy coraz większych dawek alkoholu:
"Niechęć do żony, Caroline, była umiarkowana i pod kontrolą. Spowodowane starzeniem zmiany psychiczne pociągały za sobą nasilenie objawów paranoi (...), sezonowe wzmocnienie przekonania o krótkotrwałości i bezsensie życia ani trochę zaś nie naruszało solidnych podstaw stabilności jego życia psychicznego. Nie wykazywał żadnych klinicznych objawów depresji" - racjonalizuje pogrążony w depresji Gary.

Proza Franzena uwodzi, a miejscami zachwyca, bo mamy do czynienia ze znakomitym stylistą, narratorem i psychologiem. Jego introspekcje są wiarygodne, jego opowieść jest jednocześnie straszna i zabawna w perwersyjny sposób: jest to humor dla tych, których śmieszy bezdenny absurd życia. Do opisania "Korekt" doskonale nadaje się formuła Horacego Walpole'a: "życie jest komedią dla tych, którzy myślą i tragedią, dla tych, którzy czują". Chip "nagle zrozumiał dlaczego nikomu, łącznie z nim samym, nie spodobał się jego scenariusz: napisał dreszczowiec, podczas gdy powinien stworzyć farsę". Franzen to zrobił: napisał farsę, będącą zarazem horrorem. Czyż nie tym właśnie jest życie?

Uderza w tym wszystkim szlachetna surowość formy, przywodząca na myśl bezmyślne okrucieństwo świata z "Krwawego południka" McCarthy'ego i stopniową, nieubłaganą śmierć cieplną ludzkiego Wszechświata w "Koniu turyńskim" Tarra. Już początek powieści upewnia nas, że wkraczamy prosto w oko cyklonu, w intymną apokalipsę:
"Zimny front nadciągający znad prerii przynosił szaleństwo. Czuło się, że wydarzy się coś okropnego. Słońce wisiało nisko na niebie, mała plamka światła, stygnąca gwiazda. Nieustające podmuchu chaosu". Tymczasem "w domu rozlegał się alarm, słyszalny tylko dla nich dwojga: to dzwonił strach", natomiast w ludzkich uszach nieprzerwanie rozlegał się "dźwięk wytwarzany przez nicość". Franzen wie, że świat jest zimnym i pustym miejscem, z lokalnymi, kurczącymi się wysepkami ciepła i światła. Czasem kurczą się one szybciej, niż można zdążyć strzelić sobie w głowę z dubeltówki lub pozwolić sobie utonąć, ratując się przed piekłem starości: "Gdyby tylko wiedział! Gdyby tylko wiedział, podjąłby kroki, miał przecież strzelbę, bezdenny zimny ocean, gdyby tylko wiedział (...) Widział pożądane skutki, utonięcie w morzu, postrzał, upadek z wysokości, wciąż tak wyraźnie, że nie mógł uwierzyć, iż stracił sposobność, aby skorzystać z ulgi, jaką niosły".
Przed oczami stanął mi umierający spokojnie od trucizny w Szwajcarii człowiek, który postanowił zakończyć swoje życie zanim będzie za późno. Widziałem go niedawno w poświęconym eutanazji filmie nieodżałowanego Terry'ego Pratchetta. On wiedział i nie pozwolił się wyprzedzić.

"Korekty" byłyby powieścią doskonałą, gdyby Franzen wykazał nieco więcej dyscypliny i ograniczył się do psychologicznego portretu Lambertów, jakże precyzyjnie i szczerze odmalowanego, na tle surowego pejzażu życia szarpanego wichrem entropii. Franzen jednak wyraźnie chciał stworzyć Wielką Amerykańską Powieść, która odzwierciedli "ducha czasu". Polowanie na Zeitgeist to dla mnie najsłabsza z warstw "Korekt". Dostajemy tu szereg odklejonych od tego, co najbardziej interesujące, mało odkrywczych "analiz społecznych" spod znaku krytyki turbokapitalizmu wraz z jego patologiczną chciwością, tyranią sukcesu na pokaz, prymitywnym kultem pieniądza i moralną degrengoladą. Część akcji rozgrywa się na Litwie, która sprawia wrażenia karykatury samej siebie: owych wschodnioeuropejskich "dzikich pól" z amerykańskich wyobrażeń, gdzie panuje anarchia polityczna i endemiczna przemoc. Litwa u Franzena to polityczny, społeczny i ekonomiczny eksperyment, zwiastun nowego świata, ponieważ "państwo-stan z globalnie rozproszonym obywatelstwem współudziałowców jest następnym krokiem w ewolucji ekonomii politycznej. Na Litwie rozkwita teraz tzw. oświecony neotechnofeudalizm". "Główna różnica między Litwą a Ameryką zdaniem Chipa polegała na tym, że w Ameryce kilku bogaczy niewoliło tłumy biedniejszych od siebie za pomocą ogłupiających i zabijających sumienie rozrywek, gadżetów i leków, podczas gdy na Litwie kilku wpływowych ludzi gnębiło resztę obywateli za pomocą siły i przemocy". I do tego właśnie zdaje się sprowadzać polityczne zróżnicowanie nowego, wspaniałego świata, ale czy jest to myśl naprawdę nowa, że ludzkość tkwi rozpięta między piekłem Orwella i Huxleya?

Podsumowując, "Korekty" nie są powieścią doskonałą, jednak z pewnością nie warto ich przegapić.

Zdanie ostatnie, w którym Franzen dostarcza czytelnikowi, na przekór wszystkiemu, coś w rodzaju prawdziwie amerykańskiego happy endu:

"Miała siedemdziesiąt pięć lat i zamierzała dokonać pewnych zmian w swoim życiu".

Zdanie pierwsze: "Zimny front, nadciągający znad prerii przynosił szaleństwo".

Poznajcie Lambertów, zwyczajną amerykańską rodzinę. Napisałbym "dysfunkcyjną", ale nie wierzę w rodziny "funkcjonalne", tak jak w ludzi w pełni zdrowych psychicznie. Funkcjonalne rodziny i zupełnie zdrowi psychicznie ludzie napawają mnie lękiem: sprawiają wrażenie bytów nie z tego świata,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    1 563
  • Przeczytane
    999
  • Posiadam
    270
  • Teraz czytam
    39
  • Ulubione
    32
  • Literatura amerykańska
    15
  • 2019
    9
  • Chcę w prezencie
    8
  • Z biblioteki
    6
  • Biblioteka
    6

Cytaty

Więcej
Jonathan Franzen Korekty Zobacz więcej
Jonathan Franzen Korekty Zobacz więcej
Jonathan Franzen Korekty Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także