Orfeusz

Okładka książki Orfeusz Richard Powers
Okładka książki Orfeusz
Richard Powers Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN literatura piękna
408 str. 6 godz. 48 min.
Kategoria:
literatura piękna
Tytuł oryginału:
Orfeo
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Naukowe PWN
Data wydania:
2014-11-17
Data 1. wyd. pol.:
2014-11-17
Liczba stron:
408
Czas czytania
6 godz. 48 min.
Język:
polski
ISBN:
9788377056028
Tłumacz:
Urszula Gardner, Andrzej Szulc
Tagi:
kompozytor muzyka eksperymenty
Średnia ocen

6,3 6,3 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,3 / 10
24 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
3146
677

Na półkach: ,

Richard Powers znany jest czytelnikom z wydanej po polsku powieści: "Listowieść". Ta powieść z kolei to hołd oddany muzyce i człowiekowi, który dźwięki muzyki słyszy wszędzie, aż do zatracenia. I stawia bezustannie samemu sobie pytania: Czym jest muzyka i jaką rolę ma pełnić? Część wspomnieniowa trochę męcząca, stąd gwiazdka mniej ode mnie. Jedna z bohaterek powieści twierdzi, że "dla niej muzyka jest jak Korea Północna: niemieszczący się w głowie kraj odmawiający jej wizy. W przeciętnym arcydziele widziała mniej więcej tyle samo, ile pierwszy lepszy człowiek w kupie zmokniętego kartonu". Inspirująca i niepokojąca lektura. A historia powstania "Kwartetu na koniec czasu" wzruszająca. Polecam nie tylko melomanom, którym zazdroszczę delektowania się terminologią muzyczną.

Richard Powers znany jest czytelnikom z wydanej po polsku powieści: "Listowieść". Ta powieść z kolei to hołd oddany muzyce i człowiekowi, który dźwięki muzyki słyszy wszędzie, aż do zatracenia. I stawia bezustannie samemu sobie pytania: Czym jest muzyka i jaką rolę ma pełnić? Część wspomnieniowa trochę męcząca, stąd gwiazdka mniej ode mnie. Jedna z bohaterek powieści...

więcej Pokaż mimo to

avatar
383
211

Na półkach:

Gdybym musiał wybrać tylko jeden rodzaj sztuki, to bez dłuższego zastanawiania padłoby na muzykę. Trochę to dziwne by zawrzeć takie wyznanie w opinii na temat książki, ale za to najszczersze z możliwych. Żadna bibliografia nigdy nie znaczyła dla mnie tyle co kilka minut dobrej piosenki. Dlatego tak pokochałem „Orfeusza” Richarda Powersa.

„Mówić o muzyce to jak tańczyć o architekturze” powiedział pewien kultowy muzyk. To co w takim razie z pisaniem o muzyce, czyli bądźmy szczerzy, jeszcze trudniejszej formie wyrazu. No cóż, przeglądając setki stron z płytowymi recenzjami, muzycznymi esejami czy analizami, mogę stwierdzić, że jest trudno. Bardzo trudno. Dlatego tym bardziej oniemiałym wyrazem twarzy, podziwiam pracę Powersa, bo jego książkę zamiast czytać - słuchamy.

Niby przed oczami przeskakują litery, ale w mózgu brzmi melodia. Niby opowiadana jest bardzo konkretna historia, ale jakoś nie da się uciec od skojarzeń z misterną kompozycją klasyki. Nie dlatego, że autor bawi się formą, upodabniając książkę np. do opery. Dzieje się tak ponieważ, każdy, nawet najdrobniejszy dźwięk jest tu istotny. Dlatego, że muzyka jest życiem. Dlatego, że człowiek nie wymyślił sztuki, która wchodziłaby w niego tak głęboko, jednocześnie w tak niezrozumiały sposób. Możemy ją postrzegać intelektualnie, ale i emocjonalnie. Jednocześnie i wielokrotnie. Wsłuchiwać się w skupieniu i odczuwać podświadome zadowolenie z grającego tła. Może nas nawet zachwycić jedna nutka dobrana w idealnym punkcie lub zaczarujemy się całością, która wybrzmi nam po wszystkim. I Powers wie, jak to wykorzystać.

Muzyka jest pierwotnie zakorzeniona w człowieku. Towarzyszy nam w największej dziczy i na szczytach Manhattanu. Spożywamy ją nieustannie, choć nie ma żadnej wartości w przedłużeniu gatunku. Jest czymś wykraczającym poza nasze możliwości zrozumienia i z ogromną ochotą się temu poddajemy. Dlatego „Orfeusz” jest tak piękną pozycją – bo jest hołdem. Hołdem dla największej ze sztuk.

A pozostałe tematy jak zbyt samoświadoma starość, uparte i bezkompromisowe błędy młodości, terroryzm obaw przed zamachami ze stron wrogów czy miłość, która pokonuje więcej niż powinna? Tylko dodają tej książce wartości. Szczególnie, że nakreślone zostały zdaniami aż nazbyt pięknymi, by nie próbować się co chwilę uszczypnąć.

Gdybym musiał wybrać tylko jeden rodzaj sztuki, to bez dłuższego zastanawiania padłoby na muzykę. Trochę to dziwne by zawrzeć takie wyznanie w opinii na temat książki, ale za to najszczersze z możliwych. Żadna bibliografia nigdy nie znaczyła dla mnie tyle co kilka minut dobrej piosenki. Dlatego tak pokochałem „Orfeusza” Richarda Powersa.

„Mówić o muzyce to jak tańczyć o...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1757
1756

Na półkach:

Tę książkę czytałam i słyszałam!
Już sama jej konstrukcja fabuły przypominała utwór muzyczny na dwa głosy. Narratora zewnętrznego, którego tok opowieści przeplatały krótkie myśli, niczym interwały, narratora pierwszoosobowego.
Oba opowiadały rzeczywistość poprzez muzykę wypełniającą każdą stronę po brzegi, przelewającą się nutami pasaży z kartki na kartkę (dosłownie i w przenośni),które długo jeszcze wybrzmiewały po ostatnim akordzie słów. Była muzyczną opowieścią życia głównego bohatera Petera Elsa. Współczesnego Orfeusza z pensylwańskiego miasta uniwersyteckiego gdzieś w USA. Emerytowanego muzykologa, który w swojej pasji, zatraceniu, uwielbieniu i bezgranicznej wyobraźni muzycznej pojął ideę wartą wcielenia w życie. Dosłownego wklejenia sekwencji muzycznej w genom żywej komórki. Miał ku temu wiedzę, bo jego drugą pasją była chemia, która wraz z muzyką "były odnalezionymi po latach bliźniaczkami: mieszaniny i modulacje, harmonia spektralna i harmonijna spektroskopia. Budowa długich łańcuchów polimerów przypominała mu złożone wariacje Antona Weberna". W domowym laboratorium pracował w tajemnicy nad urzeczywistnieniem swojego pomysłu. Nie widział potrzeby informowania o tym kogokolwiek. Komórki bakterii, które wykorzystywał do doświadczeń, były powszechnie występującymi w środowisku, a jego eksperymenty dużo mniej groźne niż te wykonywane w laboratoriach rządowych. Nie dostrzegał niczego niebezpiecznego i groźnego w swoich działaniach biotechnologicznych.
Innego zdania były amerykańskie Połączone Siły do Zadań Zapewnienia Bezpieczeństwa.
Przypadkowo odkryte laboratorium przez ich agentów stało się głównym zarzewiem bioterroryzmu, który wywołał medialną nagonkę i panikę wśród Amerykanów. Peter Els nie zauważył, że żyje w rzeczywistości, w której zagrożenie terroryzmem wyznaczało priorytety państwa. Był przekonany, że agencja federalna "w minionych sześciu latach nie miała do czynienia z żadnym prawdziwym zagrożeniem. Uwzięła się więc na emeryta z domowym laboratorium".
Artystę o ponadprzeciętnej wrażliwości na dźwięki dopadły twarde realia życia społecznego.
Swoją ucieczkę przed ścigającymi go agentami wykorzystał do retrospekcji. Do wędrówki w osobistą przeszłość, do odtworzenia meandrów własnego losu, który przeplatany z teraźniejszością był najciekawszą dla mnie warstwą tej historii. To świat, w którym bezsprzecznie królowały dźwięki. To poprzez ich wibracje, układy, tonacje, które słyszał wokół siebie i poprzez utwory własne, które z nich komponował, ukazywał wewnętrzny świat współczesnego Orfeusza. Jego myśli, język, postrzeganie otoczenia i ludzi, sposób przekładania obrazów na nuty, przypadkowych dźwięków w melodię, porozumiewania się z córką za pomocą muzyki, a nawet zakochanie się pod wpływem murmuranda nuconego przez jego przyszłą żonę. Jednak to także opowieść o niemożności pogodzenia dwóch ról – muzyka i męża. Jednoczesnego realizowania się poprzez pasję i odgrywaniu roli ojca. O dramatycznym rozdarciu między powołaniem nadającemu sens życia a zobowiązaniami, który chciał pogodzić rozwiązaniem genetycznym. Dziedziczność muzyczna miała być antidotum na rutynę i głuchotę ludzkości.
Należałam do osób głuchych.
Jakżeż dobrze opisywały moje podejście do opowieści Petera te zdania –
"W przeciętnym arcydziele widziała mniej więcej tyle samo, ile pierwszy lepszy człowiek w kupie zmokniętego kartonu. Nie chciała jednak przejść w niebyt głucha na to, co tylu ludziom nadawało sens życia". Starałam się usłyszeć, co Peter miał mi do powiedzenia, a on dokładał wszelkich starań, bym usłyszała to, co on. Od głosu kobiety wypowiadającej „Kto tam?” jako "dwie akcentowane ósemki i jedna ćwierćnuta; opadająca kwinta, a po nie seksta w górę po muzykę, która unosi się na niebie kłębami chmur, a piosenki rozpierzchają się wśród gałązek krzywej strzechy". Był moim przewodnikiem po dziełach wielkich kompozytorów, których odsłuchiwałam w realu, czytając jednocześnie jego opisy dotyczące ich fabuły, niesionych emocji, intencji autora, pojawiających się po kolei instrumentów i ich roli oraz kompozycji. Tak samo przedstawiał mi swoje utwory. Doceniałam jego wirtuozerię słów. A potrzeba jej koniecznie, by głuchemu przekazać piękno dźwięku i odkryć przed nim urodę i tajemnice tego świata. Jednak czasami, kiedy Peter zapominał o tym i zaczynał używać terminologii fachowej, gubiłam się. Po takich zdaniach – "Greckie stopy metryczne: amfimakr i antybakch. Hinduskie tale. Rytmy palindromiczne brzmiące tak samo, niezależnie od tego, czy się je gra od początku do końca, czy na wspak. Urywany synkopowany rytm Strawińskiego. Średniowieczna izorytmia, czyli zataczające wielkie koła schematy metryczne". – słyszałam… ciszę. Niestety, do pełnego odbioru piękna tej opowieści, trzeba mieć przynajmniej podstawową wiedzę muzyczną. I w tym sensie historia współczesnego Orfeusza, jakich wokół mnie jest wielu, nadal pozostaje dla mnie w jakiejś mierze hermetyczną. Z żalem muszę przyznać, że ludzie muzyki (szczęśliwcy!),usłyszą w tej książce dużo więcej niż ja, "dalsze niesłychane melodie, tematy schowane prostopadle w innych solówkach bądź też zakopane niczym niejasne hasła krzyżówkowe i ukrywające klucz do ich rozszyfrowania w następnych, mających dopiero powstać podpowiedziach".
Pocieszam się jednym – Peter też nie był idealny, bo "czytanie mu nie szło. Els był stworzony do słuchania muzyki". Może słuchanie muzyki mi nie idzie, ale za to jestem stworzona do czytania.
Mój świat otwierają i tworzą słowa.
naostrzuksiazki.pl

Tę książkę czytałam i słyszałam!
Już sama jej konstrukcja fabuły przypominała utwór muzyczny na dwa głosy. Narratora zewnętrznego, którego tok opowieści przeplatały krótkie myśli, niczym interwały, narratora pierwszoosobowego.
Oba opowiadały rzeczywistość poprzez muzykę wypełniającą każdą stronę po brzegi, przelewającą się nutami pasaży z kartki na kartkę (dosłownie i w...

więcej Pokaż mimo to

avatar
6030
1386

Na półkach: ,

Recenzja graficzna: https://tiny.pl/wbms9

Recenzja graficzna: https://tiny.pl/wbms9

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    88
  • Przeczytane
    31
  • Posiadam
    8
  • 2023
    3
  • Teraz czytam
    2
  • E-booki
    2
  • [Stan:] Posiadam
    1
  • NASZ KSIĘGOZBIÓR DOMOWY
    1
  • KUPIONE
    1
  • Moi mali książęta :)
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Orfeusz


Podobne książki

Przeczytaj także