Zjadanie zwierząt

Okładka książki Zjadanie zwierząt Jonathan Safran Foer
Logo Lubimyczytac Patronat
Logo Lubimyczytac Patronat
Okładka książki Zjadanie zwierząt
Jonathan Safran Foer Wydawnictwo: Krytyka Polityczna reportaż
320 str. 5 godz. 20 min.
Kategoria:
reportaż
Tytuł oryginału:
Eating Animals
Wydawnictwo:
Krytyka Polityczna
Data wydania:
2013-06-19
Data 1. wyd. pol.:
2013-06-19
Data 1. wydania:
2010-09-01
Liczba stron:
320
Czas czytania
5 godz. 20 min.
Język:
polski
ISBN:
9788363855314
Tłumacz:
Dominika Dymińska
Tagi:
prawa zwierząt hodowla przemysłowa mięso nabiał weganizm zwierzęta okrucieństwo przemoc morderstwo rzeź

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oficjalne recenzje i

Zjadanie śmie(r)ci



1389 159 87

Oceny

Średnia ocen
7,5 / 10
792 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
2475
697

Na półkach: ,

Książka wstrząsająca i bardzo sugestywna, dużo bardziej niż Singera „Etyka, a to co jemy”. Autor jest zdeklarowanym wrogiem przemysłowego chowu zwierząt (i słusznie) i wegetarianinem. W książce opisuje swoją drogę do wegetarianizmu (a właściwie weganizmu) i swoje dziennikarskie dochodzenia w kwestii „za i przeciw”. Nie „za i przeciw” wegetarianizmowi a „za i przeciw” spożywaniu mięsa. Kolejny przykład świetnie napisanej książki (choć tragicznie przetłumaczonej i zredagowanej), która propaguje pewne postawy moralne, ale jednocześnie nie jest szowinistyczna, w przeciwieństwie do wypowiedzi wielu naszych „aktywistów”, którzy wiedzą nie grzeszą, za to chętnie na każdego amatora schabowego patrzą jak na mordercę.

Nie do końca zgodzę się oceną wystawioną przez PozaPsem, choć gorąco polecam jej recenzję i rozszerzenie na blogu. Fakt, że książkę tłumaczył i redagował zespół ludzi, którzy powinni ponownie przystąpić do matury, tak z języka angielskiego jak i polskiego, nie jest jednak chyba wystarczającym powodem, żeby wystawiać tylko jedną gwiazdkę. Osobiście również zwróciłem uwagę w trakcie lektury na niektóre skandaliczne idiotyzmy, jakie w tłumaczeniu popełniła tłumaczka, zwłaszcza te na temat inżynierii genetycznej. Aż chciało by się ponaigrywać z tłumaczki i zapytać, czy wg niej dzieci również rodzą się dzięki inżynierii genetycznej, bo wg jej logiki zdecydowanie tak. Zaręczam, że w narodzinach mojego syna inżynieria genetyczna nie miała żadnego udziału, a geny ma w połowie te same, co ja, choć nie takie same. Jeśli dla tłumaczki chów selektywny, czyli dobieranie do rozrodu zwierząt o odpowiednich cechach jest inżynierią genetyczną, to chciałbym jej podpowiedzieć, że w takim razie owa inżynieria znana jest człowiekowi od circa 10 tysięcy lat, bo właśnie w ten sposób człowiek „udomowił” rośliny, które pozwoliły zawładnąć mu światem, stworzył parę ras psów, kotów, koni, kur, owiec etc. Dobieranie się ludzi w pary od strony genetycznej nie różni się niczym od tego, co napisałem powyżej, z ta różnicą, że my dobieramy się mniej lub bardziej wg własnej woli, w hodowli zwierząt o doborze partnerów decyduje strona trzecia. Tak więc również pała z biologii dla tłumaczki.

W trakcie lektury starałem się mniej uwagi zawracać na przeinaczenia tłumaczki, a bardziej na sedno książki. Stąd moja względnie wysoka ocena. Bo przecież nie ma znaczenia, czy tłumaczka z redaktorem są partaczami, ważne jest przesłanie książki i to, jaki efekt wywołuje na czytelniku. A wywołuje niemały. Myślę, że Foer będzie zadowolony, jeśli każdy czytelnik przynajmniej zacznie się dokładniej przyglądać temu, co je i co kupuje w sklepie, nawet jeśli niewielu skłoni to do przejścia na wegetarianizm.

Wielkim plusem książki jest coś, czego zasadniczo żaden czytelnik nie lubi. Liczne przypisy – odnośniki do literatury i dokumentów w Internecie. Tu nie ma zbyt wielu odniesień do „dużej” literatury, lecz do konkretnych informacji, opracowań, surowych danych.

Wada dość typowa na naszym rynku to praktyczny brak jakiegokolwiek komentarza, zwłaszcza rodzimych „aktywistów”, jak fakty przedstawione w książce dotyczące zasadniczo USA i niektórych krajów Azji mają się do naszego rejonu. Bo przecież to cieniutkie posłowie autorstwa Dariusza Gzyra literalnie nic do książki nic nie wnosi poza powtórzeniem kilku ogólnikowych banałóww i opowieściami, że w Polsce chów przemysłowy nie różni się od tego w USA. Tu bym nieco polemizował. Oczywiście nie ma znaczenia dla dobrostanu hodowanych zwierząt, czy firma jest mała, czy jest typowym amerykańskim gigantem. Cierpień zwierząt nie waży się na wadze. Ale jestem ciekaw, jak duży procent mięsa w Polsce pochodzi z tego typu hodowli. Jak wielkim zagrożeniem dla środowiska w Polsce są te zakłady. Jednak jest zasadnicza różnica pomiędzy wylaniem do środowiska 250 stadionów olimpijskich gówna od wylania jednego, czyż nie? Absolutnie nie chcę bagatelizować problemu, ale warto by zachować proporcje. W którym momencie „naturalny nawóz” wzbogacający glebę jest dobrodziejstwem a kiedy staje się już skażeniem i trucizną? Jak się ma proporcja ceny mięsa do produktów wegetariańskich czy wegańskich w USA, a jak w Polsce? Bo przecież od tego między innymi zależy łatwość przejścia na wegetarianizm, o czym pisał Singer.
Nie do końca mogę się zgodzić z poglądem, że wystarczy tylko nasz świadomy zakup, żeby wytępić przemysłowy chów zwierząt. Na nasze wybory również wpływa podaż. O ile w dużych miastach, gdzie supermarkety wyrastają jak grzyby po deszczu nie ma większych problemów z bogatą ofertą jarską, o tyle na prowincji jest z tym zdecydowanie gorzej

W tej, jak i innych podobnych książkach pomija się milczeniem zasadniczy fakt, że wegetarianizm, niezależnie, jak szczytne i etyczne idee głosi, nie ma szans stać się ideą globalną. Są (i będą) rejony, gdzie przejście na wegetarianizm będzie się równało… co najmniej poważnemu niedożywieniu, a czasem śmiercią z głodu. Przyczyny są proste – w niektórych szerokościach geograficznych nie da się uprawiać roślin, które zapewniłyby wystarczającą ilość kalorii i wystarczająco urozmaicony skład. Oczywiście można tu demagogicznie twierdzić, że to tylko kwestia dystrybucji, bo przecież do takiego Sudanu czy Nepalu można dostarczać warzywa i owoce. Tylko kto za to zapłaci? Jak przekonać Lapończyka, żeby zaniechał hodowli reniferów? Można wytoczyć argument, że odpowiednie rośliny można by uprawiać tam, gdzie teraz uprawia się przemysłowo rośliny pastewne dla przemysłu mięsnego. Ogólnie rzecz biorąc tak, ale obawiam się, że tam, gdzie bez problemu rosną rośliny pastewne, „ludzkie” uprawy niekoniecznie będą miały podobną wydajność, o ile w ogóle porosną.
Zapomina się również, że to właśnie fakt spożywania mięsa umożliwił ludzkiemu gatunkowi opanowanie rejonów o skrajnie surowym klimacie. Życzę powodzenia w propagowaniu wegetarianizmu wśród Jakutów czy Inuitów. Jeśli ktokolwiek o tym myśli poważnie, proponuję przeczytać „Ginące plemię” Mowata. Na pewno wegetariańska dieta może być w pełni wystarczająca dla sytych i bogatych Amerykanów, wielu narodów Europy czy niektórych w Azji, ale na pewno nie dla wszystkich.

Cóż, jak to zwykle bywa z książkami pisanymi przez ludzi mocno przekonanymi do idei, które głoszą, nie brakuje tu – niestety – stwierdzeń, z którymi absolutnie nie można się zgodzić. I to już chyba nie są przekłamania w tłumaczeniu.
Oto kilka stwierdzeń - bajań o „złotym wieku”, który przeminął, a obecnie mamy żywieniowa Sodomę i Gomorę:
Str. 24 – „Przez tysiące lat rolnicy pracowali w zgodzie z naturą.”
Str. 60 – „Kiedyś jednak ludzie zajmowali się rolnictwem z miłości do wiejskiego życia.” – to wypowiedź jednego z rozmówców autora, byłego pracownika farmy przemysłowej, ale oddaje dobrze głupotę wielu ludzi. Autor książki również wyznaje taką mitologię.
Str. 65 – „Zasadę „jedz rozsądnie ” stosowano przez tysiące lat.”

Powyższe przekonania są totalną brednią głoszoną – niestety – przez wielu współczesnych wegetarian. W Polsce zapewne chętnie w takich sytuacjach cytuje się Kochanowskiego: „Wsi spokojna, wsi wesoła…”
Podstawową zasadą każdego zwierzęcia, również Homo, jest „Jedz do syta, ile możesz, bo nigdy nie wiesz, kiedy będzie kolejny posiłek”. To oczywiście uproszczenie, ale oddaje sens naszego bagażu ewolucyjnego i genetycznego. Przez tysiące lat na „jedzenie rozsądne” było stać co najwyżej warstwy uprzywilejowane, czyli nikły procent populacji. Całej reszcie co roku, zwłaszcza na przednówku, głód zaglądał w oczy! Nawet, jeśli ludzie najadali się do syta, to poważnym procentem pożywienia było białko zwierzęce. Zwierzęta były hodowane na mięso i skóry. A hodowano je z banalnego powodu. Łatwiej i bezpieczniej było upolować zwierza w zagrodzie niż wytropić go w lesie. Warto o tym pamiętać. Owo „łatwiej” w ciągu ostatniego wieku przyjęło karykaturalne formy, to prawda – kilkanaście minut w supermarkecie i udziec upolowany i wstępnie obrobiony.
Od czasu, kiedy człowiek przeszedł z życia koczowniczo-pasterskiego na rolniczo-osiadły, rozpoczęła się era systematycznego niszczenia natury, wycinania lasów (pod uprawę i jako surowiec do budowania osad i miast), zanieczyszczania wód, tępienia wszystkich zwierząt, które nie nadawały się do wykorzystania a mogły być konkurentami do gromadzonych zasobów. Wraz z wynalezieniem orki człowiek przyczynił się i nadal się przyczynia do postępującej degradacji gleb. Wielka wydajność upraw z hektara, na która się powołują wegetarianie głoszący, że rośliny wykarmiłyby całą ludzkość i nie trzeba by w ogóle hodować zwierząt, jest efektem upraw intensywnych oraz sztucznego nawożenia. Być może hodowla przemysłowa ma największy udział w zanieczyszczeniu środowiska, ale rezygnacja z hodowli w całości spowoduje zwiększenie zapotrzebowania na żyzną i wydajną glebę. A tej jest coraz mniej. Widać nie dla wszystkich jest to oczywiste.
Islandczycy wycieli wszystkie drzewa doprowadzając wyspę do gwałtownego pustynnienia. Grecy zrobili praktycznie to samo wycinając lasy pod uprawę winorośli, oliwek i pod pastwiska dla owiec. Dotyczy to wielu rejonów. 2-3 tysiące lat temu rejon Bliskiego Wschodu czy północnej Afryki nie był taki pustynny jak obecnie. Może warto by zastanowić się, co się stało?
Owszem, dawni rolnicy faktycznie podlegali rytmom natury wraz ze swoimi hodowlami i uprawami, ale mówienie, że to działo się zgodne z naturą to brednia. Można co najwyżej mówić, że hodowla na własne potrzeby i najbliższego otoczenia nie wyrządzała poważnych szkód i środowisko w wielu miejscach miało szansę dość szybko się zregenerować.
Poglądy wyrażone w zacytowanych wyżej zdaniach to mit utrwalony w XVIII wielu – mit „łagodnego dzikusa” i sielskiej pracy na roli. Co ciekawsze, dokładnie tę samą głupotę, tymi samymi słowami (bez cudzysłowu) przepisują niektórzy recenzenci.
Przez setki lat ludzie uciekali ze wsi do miast nie tylko z powodu łatwiejszego życia, ale głównie z powodu biedy. Bieda oznaczała niemożność wyżywienia całej rodziny! Do tego praca na roli zawsze była jednym z najcięższych zajęć. I nie zmieniło się to do dnia dzisiejszego, choć niewątpliwie praca starożytnego fellacha czy galicyjskiego chłopa pod Krosnem zdecydowanie różniła się od pracy współczesnego rolnika/farmera szarżującego po polu kombajnem. Owszem, wiele starych kultur odnosiło się z pewnym szacunkiem do hodowanych zwierząt, ale owa empatia miała charakter czysto merkantylny. Jeśli będę głodził i bił krowę, nie da mi mleka, wcześniej padnie i nie będę miał chodzącego magazynu pokarmu na zimę. Skąd w wielu kulturach brał się kult chleba? Ano dlatego, że wydajność plonu z jednego ziarna zasiewu dopiero obecnie jest wysoka. Kiedyś naprawdę każdy kłos był na wagę złota i nadal taki jest w wielu rejonach świata. Tymczasem żywy inwentarz zawsze można było wygonić na łąkę, a ten wyżywił się sam, bo pasza rosła sama, bez udziału człowieka.
Podsumowując – pełna zgoda z autorem. Chów przemysłowy jest „be”. Wegetarianizm „cacy”. Problemem jest, jak uciec od „be” jak najbliżej do „cacy” ( w skali globalnej, a nie jednostkowej) bez stosowania wobec ludzi czegoś, co nazywam czasem ekofaszyzmem.
Czyli, jak walczyć ze złem jednocześnie nie przyczyniając się do innego zła. Niestety, ale ani Foer, ani Singer nie dają na to przekonującej odpowiedzi.

Książka wstrząsająca i bardzo sugestywna, dużo bardziej niż Singera „Etyka, a to co jemy”. Autor jest zdeklarowanym wrogiem przemysłowego chowu zwierząt (i słusznie) i wegetarianinem. W książce opisuje swoją drogę do wegetarianizmu (a właściwie weganizmu) i swoje dziennikarskie dochodzenia w kwestii „za i przeciw”. Nie „za i przeciw” wegetarianizmowi a „za i przeciw”...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    1 704
  • Przeczytane
    1 091
  • Posiadam
    220
  • Teraz czytam
    60
  • Ulubione
    44
  • 2013
    20
  • 2019
    17
  • 2021
    15
  • Chcę w prezencie
    13
  • 2018
    13

Cytaty

Więcej
Jonathan Safran Foer Zjadanie zwierząt Zobacz więcej
Jonathan Safran Foer Zjadanie zwierząt Zobacz więcej
Jonathan Safran Foer Zjadanie zwierząt Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także