Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzternaście książek na nowy tydzień. Silne emocje gwarantowane!LubimyCzytać2
- ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant6
- ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński45
- ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać426
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Andrew Weiner
2
7,5/10
Pisze książki: fantasy, science fiction, czasopisma
Urodzony: 17.06.1949Zmarły: 03.12.2019
Kanadyjski pisarz urodzony w Wielkiej Brytanii.
Przyszedł na świat w Londynie, w rodzinie pochodzenia żydowskiego (jego matka, Rachela Papier, była Żydówką z Polski).
Absolwent Uniwersytetu w Sussex oraz Londyńskiej Szkoły Ekonomicznej (London School of Economics).
W wieku 26 lat wyjechał do Kanady, z którą związał się na resztę swojego życia.
Od 1977 r. utrzymywał się wyłącznie z pisania. Początkowo były to opowiadania science fiction.
W 1987 r. ukazała się drukiem jego pierwsza powieść.
Wybrane publikacje książkowe: "Station Gehenna" (1987),"Distant Signals: And Other Stories" (1989),"This is the Year Zero" (1998),"En approchant de la fin" (2000),"Boulevard des disparus" (2006).
Żona: Barbara Moses (1973-03.12.2019, jego śmierć),syn Nathaniel.
Przyszedł na świat w Londynie, w rodzinie pochodzenia żydowskiego (jego matka, Rachela Papier, była Żydówką z Polski).
Absolwent Uniwersytetu w Sussex oraz Londyńskiej Szkoły Ekonomicznej (London School of Economics).
W wieku 26 lat wyjechał do Kanady, z którą związał się na resztę swojego życia.
Od 1977 r. utrzymywał się wyłącznie z pisania. Początkowo były to opowiadania science fiction.
W 1987 r. ukazała się drukiem jego pierwsza powieść.
Wybrane publikacje książkowe: "Station Gehenna" (1987),"Distant Signals: And Other Stories" (1989),"This is the Year Zero" (1998),"En approchant de la fin" (2000),"Boulevard des disparus" (2006).
Żona: Barbara Moses (1973-03.12.2019, jego śmierć),syn Nathaniel.
7,5/10średnia ocena książek autora
185 przeczytało książki autora
211 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Rakietowe Szlaki tom 2: Antologia klasycznej SF
Cykl: Rakietowe szlaki (tom 2)
7,5 z 98 ocen
303 czytelników 5 opinii
2011
Miesięcznik Fantastyka, nr 78 (3/1989)
Cykl: Fantastyka (tom 78)
7,7 z 6 ocen
18 czytelników 1 opinia
1989
Miesięcznik Fantastyka, nr 76 (1/1989)
Cykl: Fantastyka (tom 76)
7,5 z 4 ocen
14 czytelników 0 opinii
1989
Miesięcznik Fantastyka, nr 70 (7/1988)
Cykl: Fantastyka (tom 70)
7,5 z 4 ocen
14 czytelników 0 opinii
1988
Najnowsze opinie o książkach autora
Rakietowe Szlaki tom 2: Antologia klasycznej SF Roger Zelazny
7,5
Na pierwsze, legendarne już „Rakietowe szlaki” byłem za młody. Piszę to z pewną dozą satysfakcji, ponieważ coraz rzadziej mam okazję na podobne spostrzeżenie (ostatnio w muzeum zabawek przy gablotce z wyposażeniem szkolnym z lat 50.). Nowe wcielenie serii, wydane przez Solaris, to nostalgiczna wyprawa w świat klasycznej fantastyki, tej, jak stwierdza w końcowym szkicu Wojtek Sedeńko, przygodowej, charakteryzującej się zazwyczaj lekkością stylu, dowcipem i zaskakującymi zakończeniami. Tom drugi przynosi jednak bardzo zróżnicowane, choć bez wyjątku dobre, a w porywach znakomite, teksty: w sumie dwadzieścia opowiadań i jeden wiersz. Zacznijmy dla porządku od kosmetycznych słabości, by odfajkować zastrzeżenia. Po pierwsze i najważniejsze, brakuje mi tu klucza porządkującego kolejność tekstów. Jeśli stoi za nią jakiś zamysł, to ja nie zdołałem go odnaleźć. Rozsądek dyktowałby kolejność chronologiczną, być może tematyczną, tutaj jednak wydaje się panować chaos. Teksty z lat 50. sąsiadują z tymi z lat 80., a poetyckie i niespieszne historie umieszczono obok beztroskich przygodowych humoresek. Miejscami szwankuje redakcja (literówki),bardzo irytuje też niezrozumiałe pominięcie dat pierwodruku poszczególnych tekstów: notki z copyrightem nie w każdym wypadku zawierają potrzebną informację. Nie najwyższych lotów jest też wstęp Lecha Jęczmyka (w przeciwieństwie do bardzo sympatycznej syntetycznej historii science fiction autorstwa Wojtka Sedeńki, podsumowującej książkę). Na tym można wyczerpać krótki katalog narzekań zblazowanego czytelnika i przejść do pozytywów, czyli samych tekstów.
Nie ma tu żadnego słabego opowiadania i chyba nie byłbym w stanie wskazać oczywistego faworyta. Zadanie takie utrudnia fakt, że mimo "wspólnoty gatunkowej" przynależą one do odrębnych nurtów, charakteryzuje je odmienny „ciężar”, styl i ambicje. Mógłbym jednak z pewnymi wahaniami wytypować swoją osobistą pierwszą trójkę. Na podium znalazłyby się: „Największy świr w dziejach swangu” Ondreja Neffa (za bezkompromisową brawurę, gorzko-prześmiewczy styl, szaleństwo cyberpunkowego ducha, polityczne wyczucie stawianej diagnozy intelektualnej i moralnej degeneracji społeczeństwa konsumpcyjnego),„Auto-da-fe” Rogera Zelaznego (za arcymistrzostwo malarskiego stylu, niedoścignioną, zostawiającą oniemiałego czytelnika w kurzu pobocza, poezję ryku silników, chromowanych zderzaków, cyborgizowanego matadora i areny wyjącej tysiącami gardeł, za niewiarygodnie sugestywną wizję antycypująca najnowszego „Mad Maxa”) oraz „Okna” Iana Watsona (za typową dla tego Brytyjczyka magię, która mnie zamroczyła, gdy jako pacholę przeczytałem „Powolne ptaki”, a potem „Łowcę śmierci", zdolność do wprowadzania w Tajemnicę bez efekciarstwa, a wreszcie sprawność warsztatu, który pisarz zdaje się prezentować z bardzo brytyjską dezynwolturą; motyw okna do innego świata to samograj, na którym Watson wygrywa z lekkością piękną melodię).
Nie jestem do końca pewien powyższego wyboru, bo na podium wpychają się w moim umyśle łokciami inne teksty. Z pewnością „Trzeźwe odgłosy poranka w jednym z odległych krajów” Briana Aldissa (czy już za sam tytuł nie należy się jakaś nagroda?) to niedopowiedziana, nieoczywista, nieco surrealistyczna historia, która oczarowuje. Co ciekawe, obaj Brytyjczycy wyróżniają się w tym tomie stonowanym stylem i jakkolwiek stereotypowo by to nie zabrzmiało – pewną dystynkcją, do której najbliżej chyba opowiadaniu Ursuli Le Guin, „Królowa Zimy” i może jeszcze znakomitemu tekstowi Theodore’a Sturgeone’a „Powolna rzeźba”. „Trzeźwe odgłosy...” otwierają się na różne interpretacje: na jednym z poziomów to opowieść o układaniu skomplikowanych relacji między jednostką a Państwem, na innym, szkic psychologiczny o (nie)możliwości ucieczki od siebie samego. „Królowa Zimy” z kolei to część cyklu o Ekumenie, pisana z typową dla LeGuin powściągliwością i oszczędnością, choć opowiada o tragedii jednostki wplątanej w tryby władzy. „Powolna rzeźba” to natomiast medytacja o delikatnej materii relacji międzyludzkich: paradoksalnie zarazem toksycznych, jak niezbędnych.
Drugie opowiadanie Watsona – jedynie on dostąpił podobnego zaszczytu w tym tomie - to „W duchu Lukrecjusza” (w przewrotnie zatytułowanym nieprzetłumaczalnym oryginale „Ghost Lecturer”),zabawna, błyskotliwa wariacja na temat wpływu postrzegającego podmiotu na przedmioty postrzegania. Typowy przykład dobrego, klasycznego opowiadania sf, w którym intrygujący filozoficzny trop zaszywa się w dowcipnej i przewrotnej fabule.
Znalazło się też oczywiście u Jęczmyka miejsce dla trzech Rosjan i tutaj pojawia się kolejna prawidłowość. Nie chodzi tylko o specyfikę rosyjskiego stylu, za którym przepadam: ten niepodrabialny rytm zdań i poczucie humoru, który świetnie zachowuje się w dobrych tłumaczeniach. Rosyjscy fantaści nadawali jakby po sinusoidzie: to wznosząc się na szczyty modernistycznego optymizmu i patosu „podbitych kosmosów” (Strugaccy, Sniegow),to opadając ku prześmiewczemu demaskowaniu owego nadymania się wolą mocy, zwykle kontrastując przaśność „człowieka radzieckiego” z technologicznymi cudami (specjalność Bułyczowa, czy Bilenkina). W omawianym tomie znalazły się dwie opowieści z tego pierwszego nurtu, przy czym, co ciekawe, ta zupełnie poważna jest autorstwa Bilenkina („Jego Mars”)” a ta druga to hybryda obu podejść (Ilia Warszawski, „Kursant Płoszkin”). Przypominają one nieco – i piszę to bez złośliwości - wspomnienia starego czerwonoarmisty, który przechadzając się szerokimi ulicami „ucywilizowanej” Moskwy radzieckiej przypomina sobie krwawe, lecz „romantyczne” czasy wojny domowej. W tekście Bilenkina pionier „podboju” (ach te wojenne metafory!) Marsa nie czuje się komfortowo na „udomowionej” już mocą potęgi człowieka planecie: z przygody i śmiertelnych niebezpieczeństw towarzyszących ekscytacji odkrywania i ujarzmiania zostały już tylko symulacje dla turystów. W opowiadaniu Warszawskiego, bardzo podobnym w duchu, lecz dużo lżejszym w tonie, stary kapitan żeglugi gwiezdnej wspomina „dawne dobre czasy”, sięgając wyobraźnią aż do zamierzchłej epoki, gdy na oceanach Ziemi królowały wielkie żaglowce. Jest w tym charakterystycznym optymizmie wczesnej science fiction rozczulająca naiwność, nie będąca bynajmniej wyłącznie echem socjalistycznej propagandy, bo obecna również choćby w klasycznym telewizyjnym „Star Treku”: kosmos ma tu nadal ludzką miarę i z czasem podda się ludzkiej woli, a z kosmitami zawsze da się jakoś dogadać przy wódeczce, czy szachach (jak w tekście Zahna). Ta niepodrabialna niewinność spojrzenia, do której uwielbiam wracać, jest chyba moim osobistym odpowiednikiem proustowskiej magdalenki: przenosi mnie samego w bardziej niewinne czasy, pełne jeszcze fascynacji, magii istnienia i wiary w możliwości człowieka
„Arka” Nikołaja Gudanieca to miniaturowa satyra na ludzki gatunek, opowiedziana z perspektywy Obcego. Interesujące, że inny tekst w tym tomie: „Gambit pionka” Timothy’ego Zahna proponuje podobną (choć już w pełni sieriozną) perspektywę, jednak werdykt jest tu dużo korzystniejszy dla homo sapiens, obserwowanego przez inne gatunki. To oczywiście typowy, być może najważniejszy, zabieg w science fiction: spojrzenie z zewnątrz. Wzniesienie się na nowe poziomy. Już nie tylko rozważania na temat jednostki, a nawet nie narodowe eposy oślepiające kulturowym kontekstem i epatujące plemiennymi totemami. Spojrzenie na całą ludzkość, próba bilansu, znalezienia dla niej miejsca na kosmicznej skali okrucieństwa, inteligencji, zdolności do adaptacji i samodoskonalenia. Jeśli „klasyczna” beletrystyka oferuje niezwykle cenny trening empatii, który Steven Pinker określił jako „przyjmowanie perspektywy”, science fiction stosuje tutaj inne soczewki: czasem daje nam zajrzeć w teleskop, a czasem w mikroskop, oferując skale pomijane przez „główny nurt”.
W nurcie prześmiewczym mieści się również kilka tekstów Amerykanów. „Zwiadowca minimum” Roberta Sheckleya to typowy przykład „starej dobrej sf” z zatłoczoną Ziemią w tle, podbojem nowych planet na pierwszym planie, kłopotliwym robotem i przewrotnym pomysłem w samym centrum (produkty i światy powinni testować najwięksi pechowcy i „looserzy”, ponieważ przeciętny masowy konsument nie jest z reguły herosem). Słabszy (być może najsłabszy w tym tomie) jest tekst „Jest tu ktoś z Utah?” Michaela Swanwicka, który przywodzi na myśl bardzo zabawny i kiczowaty film „They Live” Carpentera, oparty z kolei na motywach opowiadania Raya Nelsona (telewizja służy do hipnotyzowania mas i maskowania prawdziwej rzeczywistości). Nieco podobny motyw przewija się w opowiadaniu „Nowy człowiek” Andrew Weinera: oto kolejna „inwazja porywaczy ciał”, czy też odwrotność „Żon ze Stepford” Levine’a (tym razem rzecz dotyczy idealnych, choć nieautentycznych mężów). Ta proza nie powaliła mnie na kolana.
Pozostało jeszcze wspomnienie o sześciu opowiadaniach i jednym wierszu. „Skalny nurek” Harry’ego Harrisona (bohatera mojej młodości: któż nie zaczytywał się „Planetą śmierci”, „Stalowym szczurem” i „Billem, bohaterem Galaktyki”?) to pierwsze opowiadanie tego autora, z 1951 roku. Prosta, sympatyczna historia o technice umożliwiającej dzielnym pionierom dosłownie nurkowanie w skałach w poszukiwaniu cennych surowców. Świetny „Pchacz”Johna Varleya to bardzo humanistyczna opowieść o walce z samotnością, niesioną przez podróże z prędkością relatywistyczną, z celowo wprowadzającym czytelnika w błąd ryzykownym początkiem. Gdy porównamy te dwa teksty ujrzymy dystans między pełną entuzjazmu „falą pionierską” SF końcówki Złotego Wieku i „falą rozczarowania”typową już dla Nowej Fali.
„Statek, który żeglował po oceanie kosmosu” jest impresją charakterystyczną dla lubiącego eksperymenty z czasoprzestrzenią Barringtona J. Bayleya (do dziś pamiętam czytaną w dzieciństwie z wypiekami na twarzy jego powieść „Kurs na zderzenie”). Typowy przykład opowiadania uderzającego precyzyjnie jednym, pięknym w swojej prostocie tytułowym pomysłem. Na podobnie prostym pomyśle (gatunek nieśmiertelnych istot i próba przeniknięcia początków ich istnienia) oparty jest tekst „Dziewięćset prababek” R.A. Lafferty’ego. Jedyne polskie opowiadanie zamieszczone w tym tomie to „-Wrocieeś Sneogg, wiedziaam” Marka S. Huberatha, które należy do kategorii – proszę wybaczyć ironię - „dystopijnego przerażenia uprzedmiotowieniem człowieka przez człowieka w postapokaliptycznym świecie”, z wpływami typowych od czasów Aldousa Huxleya obaw o kierunek rozwoju biotechnologii, bioinżynierii i transplantologii. Przyzwoity tekst, który kiedyś jednak robił (na mnie) większe wrażenie i nienadzwyczajnie się w moich oczach zestarzał: może stałem się mniej wrażliwy, może bardziej znieczulony na szantaż moralny opakowany w sentymentalizm, trudno powiedzieć. Ostatnie opowiadanie w tomie to „Wojna pod choinką" Gene Wolfe'a: kiedy je czytałem, odniosłem nieodparte wrażenie, że inspirowali się nim twórcy filmu „Toy story”. Swoją drogą, dałoby się już chyba bez trudu zebrać antologię tekstów science fiction pod tytułem: „Dzieci i ich inteligentne zabawki” i przeważnie byłyby to rzeczy rozdzierająco smutne, jakby pisane pod wpływem Hansa Christiana Andersena.
Reasumując, drugi tom pięcioksięgu „Rakietowych szlaków” nie rozczarowuje. Jest to nostalgiczna podróż w przeszłość przyszłości, kompetentny przewodnik po niektórych istotnych wątkach, stylach i tematach poruszanych przez gatunek. Nawet najsłabsze teksty są wciąż godne lektury, te najlepsze natomiast to prawdziwe perły science fiction i po prostu świetna literatura. Większość z wybranych przez Lecha Jęczmyka opowiadań można określić jako część żelaznego kanonu SF, z którym z pewnością warto się zapoznać albo po latach sobie przypomnieć. Swoistą premią i wisienką na torcie jest natomiast zabawny wiersz fizyka Toma Josepha „Teoria jednolitego pola”, ilustrujący ewolucję fizyki, od Arystotelesa, przez Newtona, Einsteina i Bohra, aż po niejakiego Furgesona, który miał ujednolicić teorię kwantową i teorię względności, lecz wskutek pewnego niedopatrzenia, nie zdołał się urodzić.
Rakietowe Szlaki tom 2: Antologia klasycznej SF Roger Zelazny
7,5
Jak to w antologiach, opowiadania lepsze i gorsze.
Całkowicie subiektywnie:
- "Zwiadowca-minimum" - przeczytane kiedyś w zbiorze tego autora. Doskonałe wtedy, doskonałe teraz. Tragikomedia z fajnym zakończeniem - 10/10,
- "Pchacz" - z początku odrażające przez swój wydźwięk, wraz z puentą nabiera nostalgicznego uroku - 9/10,
- "Największy świr w dziejach swangu" - jak już oswoisz się z językiem rodem z filmów Tarantino, docenisz ;) Gorzka opowieść o nawet i dzisiejszym społeczeństwie, ale doprowadzone do ekstremum - 9/10,
- "Skalny nurek" - pomysł, jakiego nie miał nikt przedtem, wykonanie bardzo dobre. Opowiadanie niezbyt obszerne, ale trzyma w napięciu - 9/10,
- "Arka" - króciutkie opowiadanie ze zwalającym z nóg zakończeniem - 9/10,
- "Statek, który żeglował po oceanie kosmosu" - piękne opowiadanie, z zamierzenia trochę poetyckie, jedno z moich ulubionych w tym zbiorze - 10/10,
- "Teoria jednolitego pola" - króciutki wiersz, prześmiewczy, ale trafiający w sedno - 9/10,
- "Trzeźwe odgłosy poranka w jednym z odległych krajów" - skomplikowane, smutne, trochę przerażające - 7/10,
- "Okna" - ciekawa idea, mogłaby być rozwinięta w obszerniejszym dziele - 8/10,
- "Auto-da-fe" - gra słów, znany motyw w niecodziennej scenerii - 6/10,
- "Gambit pionka" - bardzo trafny tytuł i bardzo ciekawe, trzymające w napięciu opowiadanie - 10/10,
- "Powolna rzeźba" - zakręcone opowiadanie, w poetycki sposób - 6/10,
- "Jest tu ktoś z Utah?" - ciekawy pomysł na wykorzystanie tv - 7/10,
- "Jego Mars" - piękne, słodko-gorzkie opowiadanie ze zwalającą z nóg puentą - 10/10,
- "Nowy człowiek" - kosmici w natarciu, ale konsekwencje tragikomiczne - 7/10,
- "Dziewięćset prababek" - szalone opowiadanie, dosłownie - 7/10,
- "Królowa Zimy" - kolejna odsłona świata Hain, który kocham - 10/10,
- "W duchu Lukrecjusza" - wykorzystanie w opowiadaniu fantastyczno-naukowym rzymskiego filozofa we własnej osobie niesie zabawne skutki - 7/10,
- "Kursant Płoszkin" - kosmiczna odsłona studenckich żartów - 7/10,
- "- Wrócieeś Sneogg, wiedziaam..." - najbardziej przerażające i poruszające opowiadanie w tym zbiorze, straszna wizja świata przyszłości - 10/10,
- "Wojna pod choinką" - przy czytaniu tego opowiadania dałam się złapać w pułapkę, jak jego młody bohater - 9/10.
Bardzo dobry zbiór, większość opowiadań ciekawych i dobrze napisanych. Oceny niższe wynikają z osobistych preferencji czytającej :)