Wojna sztuki Steven Pressfield 7,0
Raczej nie ma typu literatury, o którym mógłbym powiedzieć, że tego rodzaju ksiażek nie czytam. Owszem, są gatunki, które preferuje i takie, które podchdozą mi mniej. Jeśli natomiast miałbym wybrać ten, po który obecnie sięgam najrzadziej, wskazałbym wszelkiego rodzaju poradniki i ksiażki w stylu self-help. Był w moim życiu taki krótki okres, kiedy czytałem masowo dość sporo tego typu pozycji. Szybko jednak przerwałem ten trend, ponieważ zdałem sobię sprawę, że paradoksalnie nic mi one nie dają. Zamiast faktycznie zabrać się za wprowadzanie zmian w swoim życiu, czytałem kolejne książki o tym jak to zrobić... Sami widzicie :) Podkreślę: nie jest to krytyka poradników, jeżeli akurat Tobie pomagaja to super, naprawdę. Mówię tylko, jak to było w moim przypadku.
Ostatnio czuję jednak potrzebę na wprowadzenie trochę przygody w moim życiu czytelniczym, dlatego sięgnąłem, trochę wbrew własnym przyzywczajeniom, z polecenia, po Wojnę Sztuki autorstwa Stevena Pressfielda. Przyznam, że nie czytałem wcześniej nic spod pióra tego autora a po lekturze Wojny Sztuki, na pewno sięgnę po jakąś jego beletrystykę. Zachęcił mnie lekki styl pisania i to jak nawet w książce typu poradnik, zawiera ciekawe metafory :)
Przeczytałem więc ten swój pierwszy od dawna poradnik i... mam mieszane uczucia. Jest tu trochę treści, która do mnie trafia ale jest też trochę takiej, którą osobiście uznałbym za lekko ryzykowną. Poradnik skierowany jest przede wszystkim do pisarzy, chociaż spokojnie zawarte tu przesłania tyczą się też każdego kto działa w branży twórczej czyli jak to się pięknie mówi w nowomowie: jest kriejtiwem. Pressfield odkrywa przed czytelnikiem brutalną życiową prawdę, będącą zarazem trochę tajemnicą poliszynela, mianowicie jeśli chcesz coś zrobić to siadaj i to rób, nikt nie zrobi tego za Ciebie. Nie nastawiaj się też, że będzie lekko i przyjemnie, przeciwnie, będzie to długa, mozolna praca, w czasie której wiele razy ogarnie Cię zwątpienie. A "wygrać" tę "wojnę" można tylko (wg autora) w jeden sposób: systematyczną pracą, bez względu na wszystko. I jako osoba, która na codzień "tworzy", nie mogę się z tym niezgodzić. Czekając wiecznie na inspiracje, nigdy sie nie doczekasz a twoje marzenie o wielkim dziele pozostanie niespełnione. Musisz zacząć iśc w kierunku tego marzenia, ale wiedz, że pierwsze kroki są trudne, a cel będzie naprawdę daleko... Nie wiem czemu ludzie zdają sobie z tego sprawę gdy mówi sie o tworzeniu muzyki. Jakoś każdy wie, że nauka gry na instrumencie to ciężki, czasochłonny proces. Aby faktycznie umieć grać, trzeba klepać te takty dzien po dniu, miesiąc po miesiącu, nierzadko latami. Może to kwestia filmu Whiplash, nie wiem :) Ale gdy mówimy o np malarstwie lub pisartstwie, nagle wszystko obrasta w ludzkich umysłach jakimiś romantycznymi wizjami. Żeby napisać dobrą ksiązke to trzeba mieć dobry pomysł, a namalować obraz to już w ogóle wystarczy mieć talent i tyle. No nie do końca, Ci twórcy też poświęcają szmat swojego życia na pracę nad kunsztem, eh... Ale wracając do "Wojny Sztuki", to jest właściwie sedno tego poradnika. Jako osoba twórcza jesteś rzemieślnikiem i jeśli chcesz aby twoje rzemisoło było dobre, musisz je uprawiać... cały czas. I w zasadzie to "tyle" :) Autor bardzo fajnie oplata tę wiedzę w coś w rodzaju własnej mitologii. Personifikuje tę energię, z którą musimy się codziennie zmagać aby siąść do biurka/maszyny do pisania/pianina/sztalugi. To jest właśnie ten wróg, z którym musimy toczyć "Wojnę Sztuki". Autor też tworzy postać dla inspiracji, taką muzę, dla której radzi napisać modlitwę i właśnie takimi modłami rozpoczynać pracę. W ogóle Pressfield nadaje całemu procesowi taki trochę rytualistyczny charakter. Szczerze mówiąc bardzo mi się to spodobało, lubię takie rzeczy i kto wie, może faktycznie coś w tym jest. Kłopot w tym, że to wszystko to taki tluszczyk dookoła niewielkiej ilości mięska. Nie wiem, może własnie tak ma wyglądać poradnik. Pomimo tego, że czyta to się bardzo przyjemnie, no to za dużo nie radzi :) Jest jeszcze kwestia "pininendzy", bo cena u polskiego wydawcy niestety nie jest mała... a "Wojna Sztuki" to też niespecjalnie opasłe tomiszcze.
Wytłumaczę jeszcze co miałem na myśli z tymi ryzykownymi treściami wspomnianymi wyżej. Chodzi mi o to, i zaznaczam, są to już terytoria jakichś tam moich osobistych odczuć, że mam trochę kłopot z przedstawianiem procesu twórczego jako codziennych bitew. Jasne, jest w tym wszystkim sporo trudu, ale jednak w każdym aspekcie życia trochę tak jest. Nie wiem czy gdybym tworzenie sztuki postrzegał jako ciągłą walkę, to chciałbym to robić przez większość mojego życia. Sam podchodzę do tematu tak, że staram się po prostu skupić na chwili, na samym procesie, nie myśle o wyniku. Po prostu czerpię przyjemność z tego co robie w danym momencie. Może trochę sam się oszukuję, nie wiem, ale na pewno tak udało mi się wyrobić silny nawyk systemtycznej pracy. Takie podejście radzę też twórcom, którzy dopiero zaczynają: zaczynaj każdy dzień z chęcią do pracy a nie z nastawieniem bojowym przeciwko niej. Zmierzam do tego, że taki "młody" (nie dosłownie, bo tworzyć zacząć można w każdym wieku),może sięgnąc po tę książkę i się zniechęcić bo pomyśli, że tworzenie to tylko krew pot i łzy. Zdaję sobie sprawę, że nie jest przesłaniem ksiażki, że sztuką mogą zająć się tylko twardziele gotowi walczyć dzien w dzien, ale można to tak odebrać. Z drugiej strony, jak ktoś czuje zew tworzenia to będzie tworzył... Dobra, czas zatrzymać ten pociąg myśli.
Ostateczna ocena. Pomimo jakiejś tam polemiki uważam, że książka jest dobra. W skali od jednego Albumu Kult Muj Wydafca do dziesciu daje sześć!