Spotkanie. Opowiadania Andrzej Bobkowski 6,8
ocenił(a) na 721 tyg. temu Ten zbiór opowiadań już na pierwszy rzut oka przykuwa uwagę kunsztownym stylem, w który wpleciono francuskie cytaty, a dialogi obudowano elegancką, sugestywną charakterystyką miejsc i ludzi. To estetyka dawnych, epickich powieści na miarę francuskich klasyków, choć treść już bardziej współczesna, podsumowująca zmiany, jakie poczyniła wojna, tendencje, ku którym skłania się społeczeństwo, nie tylko to francuskie, a także duopol, do jakiego doszło w wielu kwestiach, w zakresie wiary, kultury, poglądów politycznych.
Autor w opowiadaniach zderza stare z nowym, Wschód z Zachodem, wiarę z laickością, wolność ze zniewoleniem, prawdę, mylnie kojarzoną z pochodzeniem z niższych warstw społecznych, mniej wykształconych i obytych, z obłudą i bigoterią tak zwanej paryskiej inteligencji, śmietanki towarzyskiej, której życie to poza, wystawiona na pokaz płaska dekoracja. To Francja z jednej strony piękna, z drugiej rozczarowująca, zaś to rozczarowanie uświadamiane bywa niechętnie, z żalem i tęsknotą za czasem, gdy wojna nie zweryfikowała jeszcze ludzkich postaw.
Bohaterowie tych błyskotliwych opowiadań szukają, przyglądają się i dziwią temu, co widzą. Są uważnymi obserwatorami szczegółu, zatrzymują się nad nim na dłużej, powoli rozbierając go na drobne części, analizując wnikliwie. Autor wykorzystał tutaj wiele własnych doświadczeń, wątków z życia, frustracji i wątpliwości.
Widzimy mieszkańców paryskiej kamienicy, która posiada schody lepsze i gorsze, dla „państwa” i dla „motłochu”. To charakterystyczna dla Bobkowskiego opozycja, kontra jednych wobec drugich. Jednak ci lepsi nie mogą dostrzec pięknego nieba, jego zmiennych barw i kaprysów, bo mieszkają za nisko, w zbyt zabudowanych, „zabetonowanych” grubymi ścianami wnętrzach. Cała reszta zaś, ze swojego poddasza ma księżyc na wyciągnięcie ręki. Z czasem kolejność miejsc się zmienia, „państwo” stają się passe, lekceważona dotychczas część społeczeństwa zdobywa coraz więcej przestrzeni. Czy oznacza to zmianę na lepsze? Niekoniecznie.
Podróż rowerem przez Francję, z namiotem na plecach i wiatrem we włosach, pozwala dobrze ją poczuć, dotknąć, posmakować. Nie Paryża, a prowincji, rejonów górskich, rolniczych, gdzie spotkany przypadkiem serdeczny starzec „jest wielki, jest znowu okazem kompletnego człowieka, zrealizowaniem wszystkich swoich możliwości”.
Niektóre z opowiadań zaś są niemal samymi dialogami, dialogami pozostającymi w przyjacielskim sporze, niekiedy zaperzającymi się w ferworze dyskusji. W opowiadaniu „Nekyia” są wręcz fragmentami autentycznych wypowiedzi, przywołanych tu jako bohaterowie z zaświatów, Balzaka, Flauberta, Le Bona i jeszcze kilku innych wielkich minionych, by w zetknięciu tych wygłoszonych dawno słów z powojenną rzeczywistością tym mocniej wybrzmiała powtarzalność zjawisk i poglądów.
W nowelach powraca kwestia wyborów, jakie dla Polaków rozsypanych w wyniku wojny po świecie były bardzo trudne. Wracać do kraju, o którym słyszy się straszne rzeczy, w którym brakuje wolności, a zaczyna szerzyć się komunistyczny terror, czy ułożyć sobie życie na obczyźnie, przywyknąć, może uda się aż tak nie tęsknić. To fundament rozmów narratora z Gandhim, to także dręcząca autora-emigranta rozterka. Zostało to znakomicie oddane, argumentacja za i przeciw ściera się tutaj mocno, w końcu zaś pozostaje pełne zrozumienie dla tych, którzy wracając, próbują przekonać samych siebie o słuszności swej decyzji i o pozytywnych aspektach zachodzących w kraju przemian. By wrócić, trzeba choć odrobinę uwierzyć.
W prozie Bobkowskiego jest taka głębia, za którą chce się wejrzeć, bo choć pisana dawno, to mówi o człowieku, który z reguły zmienia się powierzchownie, a to, co najważniejsze, pozostaje nadal takie samo, czy teraz, czy 50 lat wstecz. Podsumowując ludzkie słabe i mocne strony autor nie ślizga się po powierzchni, lecz drąży głęboko, posiłkując się też literackimi wzorcami, by lepiej rzecz zobrazować. Literacko jest to piękne, a psychologicznie bardzo trafne. Temat bowiem Bobkowski traktuje wielotorowo, czy to jest człowiek, czy polityka, stara się dojrzeć tę drugą, skrytą stronę. Trochę tak, jak jego podejście do conradowskiego „Jądra ciemności”, gdy pisze: „Nie mam na myśli laguny wśród dżungli, całej malowniczej dekoracji tropikalnej, malowniczej z daleka i tak ponurej z bliska, że boisz się dotknąć najniewinniejszego badyla – myślę raczej o sobie, o wnętrzu każdego z nas.”
W jego opowiadaniach niemal brak akcji, są za to rozmowy i rozmyślania, na tyle w swej treści uniwersalne, że i teraz interesujące. A staranność, elegancja, piętrowość prozy Andrzeja Bobkowskiego czyni lekturę niesamowicie przyjemną. Czy jesteśmy w Paryżu, w San Salwador, w Nowym Orleanie, albo w Zatoce Moskitów, wyraźnie odczuwamy atmosferę miejsca, temperaturę, koloryt i nasycenie emocjami. Przy należytym skupieniu uwagi dostrzegamy każdy wyrzeźbiony przez autora detal, obejmując zarazem całe szerokie spektrum, bo dygresyjność narracji chwyta dużo bogatszą całość niż wydawałoby się na początku. Do tych opowiadań będziemy jeszcze sięgać, ja już to wiem, że zechcę powrócić do szczególnie istotnych dla mnie fragmentów. Dla każdego zapewne te istotne będą inne, ale to dobrze, bo problemów poruszonych tutaj jest dostatecznie wiele i ujęto je na tyle różnorodnie, by każdy mógł znaleźć treści, z którymi się identyfikuje.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/