Korzenie totalitaryzmu Hannah Arendt 7,9
Bezapelacyjnie, pod względem zawartości jest to jedno z najwybitniejszych dzieł myśli społeczno-politycznej XX wieku. I jednocześnie sztandarowy przykład tego, jak nie pisać książek pretendujących do miana wielkości. Sława i ogólna znajomość „Korzeni totalitaryzmu” Hannh Ardent jest bowiem aktualnie zdecydowanie mniejsza, niż powinna być, a wynika to właśnie ze stylu, w jakim ta książka została napisana. W przypadku tej pozycji standardowe stwierdzenie, iż ukończyłem lekturę, byłoby sporym nadużyciem. Bardziej adekwatne określenie to: zmęczyć lekturę. Różne rzeczy miałem okazję czytać, także z zakresu nauk społecznych i filozofii, ale doprawdy trudno mi sobie teraz przypomnieć książkę, która równie mocno dała mi w kość i którą tak ekstremalnie ciężko mi się czytało. Dlatego też, zanim przejdę do pozytywów w pracy autorki, muszę chwilę poświęcić właśnie aspektowi literackiemu omawianej pozycji.
Powszechnie wiadomo, że traktaty tego typu raczej nie są pisane dla szerokiego grona odbiorców, więc siłą rzeczy tzw. pióro autora lub, w tym wypadku - autorki, stanowi rzecz drugorzędną. Ale jednocześnie jeszcze lepiej wiadomo, że „miarą mistrzostwa jest krótka forma” (Flaubert). „Korzenie totalitaryzmu” są niejako zaprzeczeniem tej prawdy. Książka jest bardzo obszerna, a przytłaczającą większość stron gęsto pokrywa druk. Co prawda wydawca uczciwie ostrzegł w przedmowie do polskiego wydania, że lektura „Korzeni totalitaryzmu” nie należy do rzeczy lekkich, łatwych i przyjemnych, ale nie spodziewałem się, że będzie to aż tak mozolna przeprawa. Książka została podzielona na trzy zasadnicze części (Antysemityzm, Imperializm, Totalitaryzm),które następnie dzielą się na rozdziały, ale pod względem przejrzystości wykładu niewiele to pomaga, poza oczywiście zlokalizowaniem głównego tematu prowadzonych refleksji. Od samego początku czytelnik musi mierzyć się ze zdaniami wielokrotnie złożonymi, które ciągną się nieraz na pół strony. I tak zasadniczo jest już do samego końca książki. Trzeba ogromnej dawki samozaparcia oraz skupienia, aby nie zgubić się w połowie tak skonstruowanego zdania. Tym bardziej, że mówimy o pozycji społeczno-filozoficznej, gdzie już sama zastosowana terminologia nie ułatwia zadania odbiorcy. Tak naprawdę żeby przeczytać „bezstratnie” „Korzenie totalitaryzmu”, należałoby zarezerwować sobie minimum dwa tygodnie wolnego czasu i zaszyć się gdzieś w Bieszczadach, aby mieć ciszę i całkowity spokój. Najbardziej denerwujące były właśnie te momenty, gdy w połowie zdania na pół strony nagle dopadało mnie rozkojarzenie, przez co traciłem wątek i pokornie musiałem wrócić do początku akapitu. Koszmar.
Naturalnym następstwem stosowania zdań wielokrotnie złożonych jest również przesadna rozwlekłość stylu. Po skończonej lekturze jestem przekonany, że książkę spokojnie można by odchudzić nawet o połowę. Są momenty, w których autorka ponownie powraca do już wcześniej omówionych spraw, a niektóre swoje tezy uzasadnia z przesadnym pietyzmem i szczegółowością. Zatem jeśli ktoś chce sięgnąć po „Korzenie totalitaryzmu”, warto wziąć poprawkę na te dwa elementy pisarskiego stylu niemieckiej myślicielki i nie tylko uzbroić się w cierpliwość, ale także odpowiednio przygotować do lektury pod względem czasu i miejsca. Ja, niestety, nie miałem takiej możliwości i tym samym czytałem tę książkę ekstremalnie długo.
Zatem - czy było warto? Wbrew wszystkim mankamentom, o których wspomniałem wyżej, odpowiedź brzmi: absolutnie tak! Mimo przytłaczająco ciężkiego pióra Ardent, nie sposób nie popaść w zachwyt nad zdolnością jej umysłu do rozebrania na czynniki pierwsze tak znaczących zjawisk, jak antysemityzm, imperializm oraz totalitaryzm. Autorka wychodzi w swojej refleksji od tego pierwszego, następnie analizuje drugi, aby na tej podstawie nakreślić wreszcie tytułowe zagadnienie, czyli czym cechował się rozwój totalitaryzmów w XX wiecznej Europie. W każdej z tych części mamy zaprezentowane momentami naprawdę błyskotliwe analizy podskórnych zjawisk społecznych, które na pierwszy rzut oka ciężko dostrzec przypadkowemu obserwatorowi. Zdolność dostrzegania i łączenia zjawisk oraz faktów w pracy autorki jest na najwyższym poziomie, a gdyby jeszcze szła za tym przystępniejsza forma przekazu, mielibyśmy do czynienia z pozycją absolutnie obowiązkową dla zrozumienia nie tylko historii XX wieku, ale także prawideł rozwoju ludzkości jako takiej.
Ardent przede wszystkim wprowadza rewolucję w zakresie terminologii, jaką zazwyczaj stosuje się do wyjaśniania zjawiska systemów totalitarnych. Według niej totalitaryzm wcale nie jest systemem, nie jest też zjawiskiem stricte narodowym czy szowinistycznym. Przeciwnie, totalitaryzm rozpatrywany jest jako ustawiczny ruch, proces ciągłej społecznej przemiany pod wpływem zmiennych okoliczności i niezmiennej, bo zasadniczej dla danego totalitaryzmu, ideologi. Tym samym autorka wychodzi poza ciasne interpretacje, które przypisują systemom totalitarnym tylko i wyłącznie narodowe zabarwienie. To, według Ardent, podstawowy błąd, który uniemożliwia zrozumienie ich istoty. Tak, totalitaryzm wychodzi najczęściej z wynaturzonego nacjonalizmu, ale w swoich poczynaniach bynajmniej nie kieruje się dobrem danego narodu. Przeciwnie, najczęściej zupełnie nie bierze tego pod uwagę, gdyż - i tutaj kolejne kluczowe twierdzenie myślicielki - totalitaryzm z reguły jest też anty-utylitarystyczny, czyli nie rozpatruje swoich poczynań w oparciu o celowość i racjonalność. Obcy jest mu tzw. zdrowy rozsądek. Ta teza ma kolosalne znaczenie, jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego ustroje nietotalitarne mają tak ogromny problem z dostrzeżeniem zagrożenia i następnie skutecznym przeciwdziałaniem. Gdy przychodzi moment opamiętania, jest już z reguły za późno. Innymi słowy, wolny świat rozmawia z totalitarnym przywódcą właśnie językiem utylitarystycznym, podczas gdy dla wodza ruchu jest to zasłona dymna, a prawdziwym źródłem jego poczynań jest ideologia ruchu. Tym samym totalitaryzm może przemawiać w kategoriach zrozumiałych dla reszty świata, ale to tylko i wyłącznie zabieg taktyczny, który służy do kreacji i podtrzymania wielkiej ułudy, którą następnie karmione są bezwolne masy wewnątrz totalitarnego państwa.
Pozwoliłem sobie na krótkie zrecenzowanie jednego z fragmentów refleksji Ardent, aby zaprezentować próbkę jej błyskotliwych refleksji na temat rozwoju europejskich totalitaryzmów. Warto zdecydowanie podkreślić, że książka staje się w tej chwili jeszcze bardziej aktualna, gdyż pozwala lepiej zrozumieć wszystko to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. W „Korzeniach totalitaryzmu” autorka opisuje dwa systemy - niemiecki nazizm i radziecki komunizm - gdzie doszło do pełnego rozwinięcia się zjawiska totalitaryzmu. Od tego czasu upłynęło dużo czasu, co jednak nie sprawia, że temat stał się nieaktualny, choć jeszcze do niedawna wydawało nam się, że ustrój totalitarny jest przebrzmiałą melodią z przeszłości, która można co najwyżej w celach turystycznych podziwiać w skansenach ustrojowych takich jak Korea Północna. Tymczasem wcale nie musi tak być. Jeśli Ardent chce nam cokolwiek przekazać, to przede wszystkim jest to pytanie: czy ruchy totalitarne są tylko i wyłącznie przypadkowymi zjawiskami, powstałymi pod wpływem sprzyjających okoliczności czy wręcz przeciwnie, czy totalitaryzm nie jest naturalnym etapem w rozwoju ludzkości (a więc mającym tendencje do ciągłego nawracania)? Dychotomia świata jako demokracji i autokracji o totalitarnych ciągotach okazuje się być aktualnie tak wyraźna, jak nigdy wcześniej. Uważne przeczytanie wywodów autorki pozwoli bezsprzecznie wskazać liczne cechy tożsame między XX-wiecznymi totalitaryzmami a współczesną Rosją czy, na razie w mniejszym stopniu, Chinami. Choć w „Korzeniach totalitaryzmu” opisano ruchu totalitarne w swoim apogeum, warto pamiętać, że totalitaryzm jest też potencją, a więc stanem, w którym jeszcze o totalitaryzmie mówić nie możemy, ale który bardzo szybko może nim się stać, ze względu na panujące w danym kraju uwarunkowania społeczne.
Można oczywiście zarzucić autorce, oprócz oczywiście ciężkiego stylu narracji, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia ze spekulacją, a nie wszystkie jej wyjaśnienia są równie przekonujące, ale niezaprzeczalnie „Korzenie totalitaryzmu” rzucają ostre światło na procesy, które w ubiegłym stuleciu doprowadziły świat na krawędź zagłady. Szczerze powinni się nią zainteresować wszyscy, którzy chcą zrozumieć, o co tak naprawdę toczy się teraz geopolityczna gra. Stwierdzam zatem, że z „Korzeniami totalitaryzmu” jest jak ze wspinaczką na wysoką górę - trzeba się nieźle namęczyć, aby osiągnąć szczyt, ale gdy już na nim się znajdziemy, mamy poczucie, że było warto, choćby dla takich fragmentów:
„Wbrew wszelkim oczekiwaniom poważne ustępstwa i ogromne wzmocnienie prestiżu krajów totalitarnych nie doprowadziły do ponownego włączenia się ich do międzynarodowej społeczności ani nie skłoniły ich do porzucenia kłamliwego zarzutu, że cały świat skonsolidował się przeciwko nim. Przy tym zwycięstwa dyplomatyczne, zamiast zapobiegać uciekaniu się przez nie do narzędzi przemocy, wyraźnie to przyspieszały i zawsze wywoływały wzmożoną wrogość do mocarstw, które okazały się gotowe do kompromisu”.