Jak wspomniałam w recenzji pierwszego tomu - po serię komiksów Bloodborne sięgnęłam za sprawą męża, który je zakupił i polecał, a ja z ciekawości przeczytałam ;) O ile tom pierwszy mi się spodobał, był ciekawy, posiadał fabułę i akcję, tak przyznam szczerze - z drugiego tomu mało co zrozumiałam. Dwie historie, z której żadna do końca nie trzymała się kupy, obie oparte na wątku rozprzestrzeniającej się zarazy w Yharnam, ale zamiast normalnej fabuły jak w poprzednim tomie, mamy majaki dwóch bohaterów - Eileen chodzącej w ptasiej masce rodem z zadżumionego średniowiecza i polującej na bliżej nieokreślonego Łowcę oraz podróżnika, który próbuje zrozumieć sens Wszechświata i raz wędruje bądź lata sobie nagi po mieście i okolicach, a raz siedzi w pokoju lub łazience z brzytwą w ręce. Oboje mają jakiś cel, ale tak naprawdę zanurzają się coraz bardziej w odmętach obłędu. Oprawa graficzna równie doskonała jak w pierwszym tomie, jednakże fabuła, a raczej jej brak - mocno zaniżają moją ocenę komiksu.
Dopiero, gdy doczytałam się, że komiks oparty na grze komputerowej zrozumiałam dlaczego tak ciężka jest ta lektura. Pełno tu aluzji, niedopowiedzeń. Odnosi się wrażenie, że to pogranicze jawy i snu. Nie wiadomo, co kieruje postaciami. Co tak naprawdę oznacza blada krew, czym jest stara krew. Na co chorują mieszkańcy miasta Yharnam. Skąd wzięły się bestie, na które polują łowcy. Za to rysunki ładne, przykuwają oko detalem, pozwalają delektować się lekturą. Szkoda, że z treści niewiele wynika. Ot, przeczytać, zachwycić się obrazem i zapomnieć. Nie odważę się polecić.