Miniseria „Incal” autorstwa Alejandro Jodorowsky’ego i Jean Girauda Moebiusa przeszła już do historii komiksu. Spotkała się z uznaniem zarówno krytyków, jak i czytelników. Jak grzyby po deszczu powstały kolejne spin-offy rozwijające różne zakątki i historię świata przedstawionego. Większość tytułów została już opublikowana po polsku. Jedną z tego typu serii pobocznych jest osadzona czasowo przed głównym cyklem „Kasta metabaronów” opowiadająca o kolejnych pokoleniach przypominających samurajów wojownikach. Moim zdaniem jest to jedyna tak naprawdę wartościowa seria z tego uniwersum poza samym „Incalem”. Twórcy postanowili więc kuć żelazo póki gorące i stworzyli prequel do „Kasty metabaronów”. Jak więc prezentuje się miniseria poboczna do… pobocznej miniserii?
Akcja cofa się o kilkadziesiąt lat wcześniej przed wydarzeniami znanymi z pierwszego tomu „Kasty metabaronów” na odległą planetę Ahour-La-Naine. Od wieków toczy się tam wojna między klanami Castaka i Amakura. Pewnego dnia przywódca Amakury porywa królową Castaka, co doprowadza do punktu kulminacyjnego wojny.
Bardzo obiecująca jest pierwsza część albumu rozgrywająca się w całości na jednej planecie. Ukazane jest okrucieństwo wojny, gdzie żadna ze stron nie jest tak naprawdę dobra. Oba klany kierują się specyficznym kodeksem honoru, który z punktu widzenia współczesnej mentalności wydaje się nieludzki. Na tym tle bardzo łatwo dochodzi do poruszających dramatów rodzinnych, chociaż jednocześnie bohaterowie mają dosyć ograniczoną empatię.
Druga część to już bardziej typowe science-fiction znane z innych serii z tego uniwersum. Niestety wychodzą tu na wierzch przede wszystkim wady pisarstwa Jodorowsky’ego. Bohaterowie zachowują się bardzo nienaturalnie i z poważną miną wygłaszają patetyczne kwestie. Jeden groteskowy pomysł goni następny i żadnego nie można brać w pełni na poważnie. Trochę przesadzono też w kwestii umiejętności protagonistów i uczyniono ich zbyt niezniszczalnymi.
Za warstwę graficzną odpowiada tu Das Pastoras. Bardzo dobrze wychodzą mu sceny batalistyczne i akcji pokazujące w pełnych szczegółach i bez cenzury przemoc i dynamikę walki. Również jest całkiem pomysłowy w projektowaniu obcej fauny. Niestety postacie w jego wykonaniu są zdecydowanie zbyt do siebie podobne i nie zawsze da się je od siebie odróżnić. Szczególnie jest to widoczne w przypadku kobiet, które jedynie według reakcji postaci są oszałamiająco piękne.
Moim zdaniem tom ten nie dorównuje cyklowi „Kasta metabaronów”. Był tu pewien potencjał, ale w pewnym momencie robi się aż za niedorzecznie i ciężko brać akcję na poważnie. Również rysunki nie zawsze dają radę. Mogę głównie polecić najbardziej fanatycznym wielbicielom metabaronów czy uniwersum Incala.
Kolejny świetny tom przygód Thora. Słuszna jest ta wzmianka na okładce, że Aaron jest stworzony by tworzyć przygody Thora. Thor walczy z Malekithem, który jest zażarty, bezwzględny i podły, idealny czarny charakter zepsuty od stóp po koniuszki włosów na głowie. Akcja biegnie szybko jest dużo destrukcji i krwi, końcówka jest dość przebiegła choć, można było się tego spodziewać, mroczny Elf to godny przeciwnik dla Boga piorunów. Polecam 8/10.