-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2015-01-05
2015-02-16
Prawdziwy fan "Avatara" zgrzeszyłby przechodząc obok tej książki obojętnie. Jako, że zaliczam się do tego zacnego grona, jak tylko dostrzegłam okładkę przewodnika - od razu złapałam ją do ręki i ruszyłam w kierunku kasy. Choć wydaje się to dość śmieszne, dodatkowo zachęciło mnie ostrzeżenie: "Niniejszy dokument został rozpowszechniony bez wiedzy i zgody ZPZ. Każdemu, kto go posiada, grozi kara pozbawienia wolności lub bardziej surowy wyrok."
Książka podzielona jest na kilka rozdziałów: przedmowy na temat upadku naszej Ziemi i możliwości jej odnowienia dzięki zasobom Pandory (przewodnik wygląda jakby był pisany przez autora z przyszłości), krótkiego opisu położenia planety we Wszechświecie i jej geologi, następnie przedstawiono fizjologię i kulturę ludu Na'vi. Jednak najciekawsze były dla mnie flora i fauna tego niezwykłego świata, w którym jestem na zabój zakochana. Dodatkowo możemy poczytać o technologi ziemskiej na Pandorze, uzbrojeniu żołnierzy, kilku zakazanych dokumentach. Na samym końcu znajduje się mini słowniczek, dzięki któremu podszkolimy swój Na'vi.
Książka była moim małym marzeniem głównie dlatego, że zawiera w sobie opisy zwierząt i roślin zamieszkujących Pandorę, z dodatkowymi, barwnymi ilustracjami. Dzięki niej dowiedziałam się ciekawych informacji o gatunkach, które nie występują w filmie, np. aeromeduzach (posiadających przy ciele balon wypełniony wodorem, dzięki czemu podniebny łowca unosi się w powietrzu), procakach (które podczas polowań wystrzeliwują swoją głowę, zakończoną ostrym szpikulcem, w stronę ofiary), binarnym promyku (roślinie z prostym układem nerwowym, wyczuwającą zagrożenie i stres żywych organizmów) i wielu, wielu innych. Żałuję jednak, że nie znalazłam ani jednej informacji na temat Eywy i Drzewa Dusz, które przecież stanowią podstawę wiary Na'vi i wpływają na ekosystem planety.
Spodobały mi się również materiały na temat kultury i sposobu funkcjonowania Na'vi, np. ich zwyczajów godowych oraz postrzegania miłości. Co ciekawe to Eywa (ich bogini, Matka Natura) decyduje o doborze partnera (na całe życie!), ilości potomstwa (bogini dba o równowagę) i innych kluczowych sprawach. Sam opis rytuału godowego też mnie zaciekawił... tylko proszę - bez skojarzeń. Poza tym autorzy zwracają uwagę na to, co związane jest z codziennością Na'vi: hamaki do spania (mają one szczególne, wręcz symboliczne znaczenie dla mieszkańców Pandory), sposób przygotowania i podania posiłków, wychowanie potomstwa, muzyka, broń itp. W tym rozdziale zabrakło mi informacji na temat hierarchii w społeczeństwie i roli poszczególnych grup. Trochę szkoda, że i to zagadnienie nie zostało poruszone w książce.
Dział na temat uzbrojenia i technologii jest stworzony głównie z myślą o czytelnikach płci męskiej, aczkolwiek nie zaprzeczę, że i mi się spodobał - głównie jeśli chodzi o opis promu kosmicznego napędzanego energią powstałą z połączenia materii i antymaterii. Słowniczek to dodatkowa zaleta przewodnika, od czasu do czasu do niego zaglądam, by nauczyć się kilku nowych słów. Trochę żałuję, że książka jest tak krótka, w dodatku niektóre rzeczy zostały przedstawione ogólnikowo, gdy spokojnie można o nich było napisać wiele innych, ciekawych informacji (z bólem stwierdzam że na internetowej stronie "Avatara" są czasami obszerniejsze wiadomości).
Jednak mimo wszystko czuję się jak najbardziej usatysfakcjonowana lekturą i ani trochę nie żałuję jej zakupu. W dodatku - w dowolnym czasie mogę ją otworzyć i napatrzeć się choćby na cudowne ilustracje, jakby żywcem wyjęte z mojej ukochanej Pandory.
Prawdziwy fan "Avatara" zgrzeszyłby przechodząc obok tej książki obojętnie. Jako, że zaliczam się do tego zacnego grona, jak tylko dostrzegłam okładkę przewodnika - od razu złapałam ją do ręki i ruszyłam w kierunku kasy. Choć wydaje się to dość śmieszne, dodatkowo zachęciło mnie ostrzeżenie: "Niniejszy dokument został rozpowszechniony bez wiedzy i zgody ZPZ. Każdemu, kto go...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-26
Z lekturami szkolnymi zazwyczaj już tak jest, że zamiast umilić czas czytelnikowi, stają się jego zmorą życiową. Nic więc dziwnego, że "Lalkę" uczniowie omijają szerokim łukiem, prawdopodobnie jest bowiem ona najgrubszą powieścią jaką wezmą w swoim życiu do ręki...niekoniecznie z zamiarem jej całościowego przeczytania. Również ja doznałam szoku biorąc ją w objęcia... spokojnie można nią trenować biceps. "Lalkę" przeczytałam, choć trwało to chyba lata świetlne.
Głównym bohaterem jest kupiec Stanisław Wokulski, w którym ścierają się w dwie natury: romantyka i pozytywisty. Jako realista, przyznaję, przypadł mi do gustu. Okazał się człowiekiem sukcesu, który wytrwale potrafił dążyć do wyznaczonych celów. Ta cecha wzbudziła we mnie, na jakiś czas, szacunek do bohatera. Niestety częściej musiałam przedzierać się przez monologi wewnętrzne Wokulskiego, które zajmują sporo kartek. Żeby chociaż były one sensowne... Niestety większość dotyczyła jego rozterek miłosnych, uczuć kierowanych w stronę arystokratki - Izabeli Łęckiej. Stach jako romantyk jest więc nie do zniesienia!
Autorowi nie można zarzucić słabego wykreowania bohaterów. Nie mogę jednak powiedzieć, że któryś z nich szczególnie przypadł mi do gustu. Nie była to na pewno panna Izabela, która jest moim totalnym przeciwieństwem i chyba najbardziej irytującą postacią w książce. Również rozdziały poświęcone Rzeckiemu mnie nie zachwyciły, częściej doprowadzały do szału, gdy urywały w miarę ciekawą akcję. Zaciekawiła mnie za to postawa wdowy Wąsowskiej, o której mogłabym po prostu rzec - "kobieta z jajami" oraz naukowców: Ochockiego i Geista - idealistów, z konkretnymi marzeniami i wielkimi zamiłowaniami do wynalazków.
Język Prusa można pokochać albo znienawidzić. Niestety należę do tej drugiej grupy. Już raz spotkałam się z jego powieścią -"Faraonem", przez którego ledwo przebrnęłam i podobnie było z "Lalką". Styl autora nie przypadł mi go gustu. Powieść ciągnęła mi się jak roztopiony ser i cieszę się niezmiernie, że mam ją już za sobą. Doceniam jednak sposób przedstawienia świata i społeczeństwa (głównie warszawskiego) i za to taka, a nie inna ocena.
Z lekturami szkolnymi zazwyczaj już tak jest, że zamiast umilić czas czytelnikowi, stają się jego zmorą życiową. Nic więc dziwnego, że "Lalkę" uczniowie omijają szerokim łukiem, prawdopodobnie jest bowiem ona najgrubszą powieścią jaką wezmą w swoim życiu do ręki...niekoniecznie z zamiarem jej całościowego przeczytania. Również ja doznałam szoku biorąc ją w objęcia......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-14
Za drugi tom trylogii Banea zabrałam się z niemałym zapałem, ponieważ ciekawiło mnie, jak potoczą się dalej losy ostatniego Sitha. Oczywiście pierwszym celem mężczyzny stało się znalezienie i wyszkolenie nowego ucznia. Już z poprzedniej części wiemy, że kontynuatorką Zasady Dwóch będzie młodziutka (jeszcze) Rain - przyszła Darth Zannah. Lecz czy aby na pewno? Czy następczyni okaże się na tyle potężnym Sithem, by w przyszłości pokonać swojego mistrza? No to pytanie po części odpowiada drugi tom trylogii.
Akcja powieści rozgrywa się wokół dwójki bohaterów: mistrza i jego uczennicy. Narracja trzecioosobowa pozwala czytelnikowi poznać losy obydwu postaci, ich rozumowanie, intrygi - nawet takie skierowane względem siebie. O dziwo jednak, z książki niewiele już pamiętam, choć jeszcze nie tak dawno miałam możliwość zapoznania się z nią. Odpowiada za to... brak konkretnej akcji. Nie mogę powiedzieć, że powiewało nudą, bo "Zasadę dwóch" można przeczytać w ciągu jednego dnia. Niestety ciągle miałam wrażenie, że ten tomik pisany był jakby na kolanie i w niesamowitym tempie, przez co stał się niedopracowany, a niektóre sceny wydawały mi się wręcz żałośnie naciągane. Przykładem może być moment, w którym Bane rozbija statek kosmiczny na obcej i dzikiej planecie ("nieudane lądowanie"), a ponieważ nie ma z niej żadnego sposobu ucieczki, autor dostaje nagłego olśnienia i przypomina sobie, że przecież na grzbiecie smoko-podobnej istoty można przelecieć przez atmosferę na sąsiednią planetę (która znajduje się - prawie że dosłownie - na wyciągnięcie ręki). Takimi oto zabiegami autor stracił w moich oczach. Kolejną rzeczą, która mnie irytowała (ale już mniej), były dziwne zdania, typu: "ściany piramidy schodziły się u wierzchołka pod dziwnym kątem". Panie Karpyshyn, proszę mi wytłumaczyć jak wygląda ten "DZIWNY KĄT", bo o takim jeszcze na lekcjach matematyki nie słyszałam.
Powyższe wpadki autora najbardziej rzuciły mi się w oczy, nie oznacza to jednak, że "Zasada dwóch" jest totalną klapą.
Owszem, ma się wrażenie, że jest jakby przejściową częścią - wprowadzeniem do trzeciego tomu, ale nie brakuje w niej nowych, ciekawych bohaterów, którzy mogą zdobyć sympatię czytelnika. Chodzi tutaj głównie o młodego, odważnego Johuna albo troszkę naiwnego Darovita. Obydwóch można polubić. Nie zabrakło tu również epickich pojedynków między Ciemną a Jasną stroną mocy. To głównie one napędzają akcję. Wzrosło również napięcie i ta niepewność: "Czy Baneowi uda się ukryć Sithów przed resztą świata i jeśli tak, to jak długo?".
Druga część niewątpliwie wypadła o wiele słabiej niż jej poprzedniczka. Zakończenie jednak sprawiło, że z przyjemnością zabrałam się za tom trzeci, mając nadzieję, że będzie on świetnym finałem trylogii.
Za drugi tom trylogii Banea zabrałam się z niemałym zapałem, ponieważ ciekawiło mnie, jak potoczą się dalej losy ostatniego Sitha. Oczywiście pierwszym celem mężczyzny stało się znalezienie i wyszkolenie nowego ucznia. Już z poprzedniej części wiemy, że kontynuatorką Zasady Dwóch będzie młodziutka (jeszcze) Rain - przyszła Darth Zannah. Lecz czy aby na pewno? Czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-17
Ostatni tom trylogii Dartha Bane'a już dawno za mną, a nadal mam do niego nie mały sentyment (być może dlatego przetrzymywałam tę książkę chyba z pół roku zanim oddałam ją Izabeli). Ciężko zebrać myśli i napisać konkretną recenzję po tak długim okresie od przeczytania tej minipowieści.
Zacznę od plusów (i pewnie na nich skończę). Po pierwsze, ucieszyłam się bardzo, że w ostatniej części pojawiły się nawiązania do dawnych bohaterów (głównie świętej pamięci...), przez co mogłam spokojnie połączyć ze sobą pewne fakty i odnaleźć się w "nowej" fabule. Jeśli już o charakterach mowa, to warto dodać, że nowe postaci w pełni rekompensują nam zmarłych Jedi bądź Sithów - świetnie dopracowani, charakterystyczni, a nawet zróżnicowani rasowo. Moimi ulubienicami stały się Serra i Iktotchi (o nich rozpisywać się nie będę, bo musiałam jeszcze spoilerować). Większości czytelnikom spodoba się na pewno to, że bohaterowie nie są wyidealizowani (choćby takie tyci naiwne babki z jajami: Lucia i Zannah).
Akcja - jak na Karpyshyna przystało - pędzi do przodu jak Smaug do Esgaroth. Tym razem została ona o wiele lepiej dopracowana niż w tomie drugim (na którym tak strasznie ubolewałam). Nie pojawiły się żadne naciągane przebiegi wydarzeń, przypadkowe deski ratunku dla naszych bohaterów... Mamy za to w pełni logiczną i prawdziwie zaskakującą fabułę.
Dwuznaczne, można by rzec - prawie, że otwarte zakończenie to chyba największa zaleta zakończenia trylogii. Rewelacyjne! - tyle i aż tyle mogę na ten temat powiedzieć. Kilka wątków nie zostało do końca wyjaśnione - jak choćby dalsze losy Ciemnego Jedi. Być może jest to zapowiedź przyszłych książek autora, które z wielką chęcią bym przeczytała. A wam Trylogię Dartha Bane'a polecam bardzo gorąco.
Ostatni tom trylogii Dartha Bane'a już dawno za mną, a nadal mam do niego nie mały sentyment (być może dlatego przetrzymywałam tę książkę chyba z pół roku zanim oddałam ją Izabeli). Ciężko zebrać myśli i napisać konkretną recenzję po tak długim okresie od przeczytania tej minipowieści.
Zacznę od plusów (i pewnie na nich skończę). Po pierwsze, ucieszyłam się bardzo, że w...
2015-12-10
2015-12-15
Nie wszyscy znają serię Star Wars, nie wszyscy muszą ją ubóstwiać. Są jednak tacy, którzy polubili to uniwersum dzięki rozbudowanym postaciom i niezliczonym, pięknym światom. Ja przynależę do drugiej z tych grup. Po obejrzeniu wszystkich filmów, po zakupieniu za grosze powyższej książki, postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę o świecie z Gwiezdnych Wojen i zabrałam się za czytanie o poczynaniach jednego z bardziej charakterystycznych "złych" Sithów - Maulu...
Obeznanym z filmami o wiele łatwiej będzie odnaleźć się w wartkiej akcji, którą już na początku serwuje nam autor. Jednak i ci - nie do końca świadomi tego, co właśnie trzymają w rękach, będą mieli sporą przyjemność z zapoznawania się z lekturą.
Maul jako uczeń tajemniczego Lorda Sidiousa wyrusza w podróż z kolejnym zleceniem. Musi odzyskać skradziony holocron, jednak na jego drodze stają odwieczni wrogowie Sithów - Jedi, którzy za wszelką cenę chcą zniszczyć jego plany.
Zacznę może od bohaterów, których (jak to już w SW) jest od groma, ale skupię się tylko na dwójce. Po pierwsze - Maul, który w filmie został po prostu poniżony (bo ukazany jak jakieś podlotek-słabeusz) tutaj w końcu pokazuje na co go stać. Żeby kolorowo nie było, nie wszystko idzie mu jak z płatka - co bardzo niecierpliwych czytelników (jak mnie np.) może irytować. Jego przeciwniczka - Jedi, wyjątkowo przypadła mi do gustu. Darsha - dziewczyna z charakterem, nie do końca świadoma w jakim niebezpieczeństwie się znalazła, pomagając pewnemu handlarzowi. Jednak o dziwo daje sobie radę i kilkakrotnie krzyżuje plany zadufanemu w sobie Maulowi.
Wartka akcja to coś co lubię najbardziej w książkach z serii SW. Rzadko kiedy mnie pod tym względem zawodzą, a powyższa na pewno tego nie zrobiła. Akcja pędzi jak struś pędziwiatr, nie ma mowy o nudzie. Fabuła skupia się głównie na jednym wątku, nie rozwidla się - z jednej strony to plus, z drugiej strony książka wydaje się przez to uboższa i jakoś tak... za szybko się kończy.
Warto zwrócić jeszcze uwagę na ukazanie stolicy galaktyki - Coruscant. W filmie pokazana jest głównie od tej lepszej, kolorowej, wręcz bajkowej strony. W książce zaś czytelnik ma możliwość odwiedzenia slumsów i innych mrocznych zakamarków planety, gdzie obowiązują brutalne prawa natury...
Podsumowując - powyższa książka jest ciekawym uzupełnieniem wiedzy dla fanów SW, może posłużyć czytelnikowi jako odskocznia od rzeczywistości, dzięki której pozna nowe światy i bohaterów. Nie jest to jednak bardzo ambitna lektura, raczej taka na jeden wieczór, o której być może szybko się zapomni. Niemniej jednak - polecam. :)
Nie wszyscy znają serię Star Wars, nie wszyscy muszą ją ubóstwiać. Są jednak tacy, którzy polubili to uniwersum dzięki rozbudowanym postaciom i niezliczonym, pięknym światom. Ja przynależę do drugiej z tych grup. Po obejrzeniu wszystkich filmów, po zakupieniu za grosze powyższej książki, postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę o świecie z Gwiezdnych Wojen i zabrałam się za...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-29
Jeśli przyzwyczailiście się do złych Sithów (o wersji filmowej mowa), którzy ukrywają się wśród zwykłych śmiertelników, by z czasem, w najbardziej odpowiednim momencie wyjść na światło dzienne i zemścić się na swych odwiecznych wrogach -Jedi, to czas zmienić swój światopogląd. Paul Kemp przedstawia bowiem opowieść o bohaterach Ciemnej Strony, którzy żyli w czasach świetności Imperium Sithów, a w dodatku woleli niszczyć niż przyglądać się światu w cieszącemu się pokojem.
I takich sithów właśnie lubię, dlatego też chętnie sięgnęłam po powieść autora. O głównym bohaterze Malgusie wiedziałam już co nieco od mojej prywatnej "spoilerki" i zarazem największej na świecie fanki Star Wars - Izy oraz z świetnych krótkich filmików udostępnionych na YT.
O ile Jedi nie zapadła mi w pamięć, o tyle Darth Malgus śni mi się czasami po nocach. Dlatego że był okrutny? Też, ale przede wszystkim był dość wyjątkowy jak na Sitha, a mianowicie - miał kobietę, którą UWAGA! darzył uczuciem. P.S.: Nie mówcie tego innym Sithom bo go wyśmieją. Nie taki Sith straszny jak go malują. Kolejna rzecz, która spodobała mi się w jego przypadku to fakt, że nie jest to postać idealna - popełnia błędy, ma swoje kryzysowe sytuacje... przez co książka nabiera realistycznego wymiaru (o ile można tak o sci-fi mówić). Także, jak ktoś lubi niepiękne, złe, niedoskonałe pod względem charakteru ale ciekawe osobniki, to polecam mu zacnego Dartha Malgusa.
O dynamicznej akcji można by pisać i pisać, z tym, że ja nie do końca ją odczułam i tu muszę "podziękować" Izabeli za spoilery całej fabuły. :P No bywa, bo gdyby nie to, może uznałabym książkę za istne arcydzieło. Zwłaszcza ze względu na zakończenie, które (przepraszam za wyrażenie) trzyma za jaja. Jedno z najlepszych z jakimi się dotąd spotkałam...
Cóż mam więcej powiedzieć? Polecam "Oszukanych" nie tylko fanom Gwiezdnych Wojen (bo sama się za takiego nie uważam) i sci-fi maniakom, ale przede wszystkim osobom, którym podobają się wielowymiarowi bohaterowie, dynamiczna akcja, świetnie rozbudowany świat i ciekawe filozofie (np. nawiązujące do Nietzschego). I co równie ważne - nie musisz znać uniwersum, żeby czerpać przyjemność podczas czytania tej lektury. ;)
Jeśli przyzwyczailiście się do złych Sithów (o wersji filmowej mowa), którzy ukrywają się wśród zwykłych śmiertelników, by z czasem, w najbardziej odpowiednim momencie wyjść na światło dzienne i zemścić się na swych odwiecznych wrogach -Jedi, to czas zmienić swój światopogląd. Paul Kemp przedstawia bowiem opowieść o bohaterach Ciemnej Strony, którzy żyli w czasach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-02
Zachęcona dość ciekawym opisem i tytułem, bo związanym z jedną z moich ulubionych dziedzin - astronomią, z wielkim zapałem zabrałam się za czytanie "Meteorytu". Okładka może nie wydawała się zachęcająca, za to duża czcionka wewnątrz stała się wybawieniem dla moich oczu. Tak, niewątpliwie była to lektura, którą łatwo mi się czytało.
Już na początku z czymś książka zaczęła mi się kojarzyć. Ma w sobie coś z "Więźnia labiryntu", "Mrocznych umysłów", "X-mena"... tylko z jednym "ale" - jest banalnie napisana i wydaje się przeznaczona dla dzieci z podstawówki. Niestety, ale da się to już zauważyć na samym początku, poprzez rozmowy dwójki głównych bohaterów - Sary i Roberta.
Jeśli już o bohaterach mowa, to niestety znów muszę się pożalić. Baaaardzo stereotypowi - czarno-biali. Jakby autorowi nie chciało się stworzyć wiarygodnych portretów psychologicznych. Jedyną postacią, która zasługuje na uznanie jest Sara - młoda aczkolwiek silna i pewna siebie bohaterka. Odwalała kawał dobrej roboty na przełomie całej akcji. Niestety reszta strasznie mnie irytowała swoją słabością. Rozumiem, że dzieci itd... ale czy chociaż dorośli nie mogli być na poziomie?
Pomysł na powieść uważam za całkiem fajny. Szkoda tylko, że tak słabo dopracowany. Meteoryty powoduje śmiertelną chorobę u większości ludzi, u wybranych dodatkowe zdolności (stąd też mamy do czynienia z małymi mutantami rodem z "X-mena"). Nie jest wyjaśnione czemu tak się dzieje dokładnie. Twórca nie zwraca uwagi też na ciekawe miejsca, które można by było dokładniej opisać np. laboratorium HYDRY. Co do akcji - nie mam zastrzeżeń, poza tym, że była dość przewidywalna, ale przynajmniej dynamiczna. Książkę można przeczytać spokojnie w ciągu jednego dnia.
Niestety z bólem serca muszę przyznać, że nie jest to lektura najwyższych lotów. Może spodoba się młodszym czytelnikom, albo tym niewymagającym od autora zbyt wiele. Mnie nie urzekła i nie męczyła, ale kolejnych części na pewno nie przeczytam.
Zachęcona dość ciekawym opisem i tytułem, bo związanym z jedną z moich ulubionych dziedzin - astronomią, z wielkim zapałem zabrałam się za czytanie "Meteorytu". Okładka może nie wydawała się zachęcająca, za to duża czcionka wewnątrz stała się wybawieniem dla moich oczu. Tak, niewątpliwie była to lektura, którą łatwo mi się czytało.
Już na początku z czymś książka zaczęła...
2015-12-23
Od kilku lat byłam namawiana przez różne osoby do przeczytania ponoć świetnej sagi o Wiedźminie - Geralcie z Rivii, jednak zawsze znalazło się jakieś "ale" i odkładałam owe ambitne plany na później. Aż w końcu przyszła kryska na Matyska...
Podróż rozpoczęłam od zapoznania się z powyższym zbiorem opowiadań traktującym głównie o naszym głównym bohaterze. I jak to zawsze bywa, znalazły się rewelacyjne i po prostu dobre teksty. Świetności nie idzie jednak odmówić opowiadaniu "Wiedźmin", które zresztą zostało przedstawione w intrze do pierwszej części gry. Zaciekawiony czytelnik od razu zostaje wrzucony w nowy, ciekawy świat pełen dziwnych i niebezpiecznych stworów, by mógł poznać, na czym polega zawód zabójcy potworów. Naszemu Geraltowi przychodzi zmierzyć się ze strzygą, ale żeby nie było kolorowo "potworzycą" okazuje się królewska córka, która padła ofiarą straszliwej klątwy. Już w pierwszym opowiadaniu Sapkowski pokazuje, że świat który stworzył nie będzie banalnie czarno-biały, a samo słowo "potwór" nie jedną ma definicję.
Z innego opowiadania dowiadujemy się dlaczego Białego Wilka zaczęto nazywać Rzeźnikiem z Blaviken i poznamy "filozofię wiedźmińską" - czyli zmierzymy się z problematycznym zagadnieniem - "Czy istnieje coś takiego jak wybór mniejszego zła?" - co osobiście uwielbiam w książkach Sapkowskiego. Mamy też możliwość odwiedzić dwór królewski w Cintrze, miejsce, w którym tak naprawdę zaczynają się wszystkie zmagania Geralta z przeznaczeniem.
Kolejną rzeczą, z którą się zetknęłam już na początku przygody z twórczością tego autora, to jego..."sposoby" na wytłumaczenie pewnych zjawisk, powiedzeń itd. Tak więc np. w jednym z opowiadań poznajemy alternatywną genezę powiedzenia "tam gdzie diabeł mówi dobranoc". Niektórym może się to wydawać banalne i niewarte uwagi, ja jednak uważam to za jedną z większych zalet twórczości Sapkowskiego. Pisarz ukazał przez to swój kunszt, obeznanie z twórczością wielkich światowych twórców (poprzez nawiązania do legend, baśni, przysłów, dzieł romantyków itd.).
Nie wyobrażam sobie fana sagi o Wiedźminie, który nie zna podstaw - opowiadań, z których to przecież powstały spójne powieści. Z tych krótkich tekstów tak naprawdę powstały również gry - równie rewelacyjne co książki. Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić wszystkich do zapoznania się z powyższym zbiorem opowiadań, a następnie z resztą sagi. Intelektualna uczta dla wyobraźni... Miodzio.
Od kilku lat byłam namawiana przez różne osoby do przeczytania ponoć świetnej sagi o Wiedźminie - Geralcie z Rivii, jednak zawsze znalazło się jakieś "ale" i odkładałam owe ambitne plany na później. Aż w końcu przyszła kryska na Matyska...
Podróż rozpoczęłam od zapoznania się z powyższym zbiorem opowiadań traktującym głównie o naszym głównym bohaterze. I jak to zawsze...
2015-06-25
Jakiś czas temu miałam już do czynienia ze zbiorem opowiadań traktującym o różnej maści czarodziejach. Przyszła pora na tom drugi, któremu tom pierwszy postawił dość wysoką poprzeczkę. Muszę dodać, że dzięki tej serii antologii pokochałam opowiadania, do których wcześniej byłam sceptycznie nastawiona. Ale przejdźmy do rzeczy...
Pierwszą rzecz, którą muszę pochwalić jest oprawa graficzna - ciekawa okładka, rewelacyjna czcionka plus przepiękne ilustracje dołączone do każdego z opowiadań. Brawa dla pana Grzeszkiewicza! Jeśli zaś chodzi o samą treść, no cóż, jestem zadowolona z kilku ciekawych opowiadań, aczkolwiek większą ilość fenomenów znalazłam w tomie poprzednim.
Które więc mnie wciągnęły?
Pierwsze - o podróży do świata umarłych. Motyw od razu skojarzył mi się z "Boską komedią" Dantego (ach, oczytana JA).
Ciekawe nawiązanie do światowego dzieła, dobrze rozwinięte, z nutką tajemniczości (co zresztą dość typowe w tych antologiach). Drugie - o nawiedzonym domu - albo raczej opętanym przez demony z piekła rodem. Początek trochę męczy, ale końcówka wynagradza wszystko. Kolejne - o świecie, w którym rządzi iluzja, świecie pozbawionym prawdziwego oblicza. Uważam, że opowiadanie śmiało mogłyby się przeobrazić kiedyś w jakąś niezłą powieść, bo zawiera super pomysły.
Opowiadanie "Wieczność" (Tim Lebbon) chyba najbardziej zapadło mi w pamięć. Motyw ludów zamieszkujących mroźną krainę troszkę przypomina wątek Dzikich z Gry o Tron, tylko że tutaj sprawa wygląda o wiele mroczniej... Podczas czytania miałam ciarki na całym ciele i z niecierpliwością czekałam na finał, po którym musiałam na jakiś czas odłożyć książkę i ochłonąć. Rewelacja! Z tego co pamiętam, jest to część jakiejś sagi... z wielką chęcią ją odszukam i przeczytam.
Opowiadanie pt. "Niekończąca się waśń" ma wydźwięk mocno filozoficzny. Chciałam je nawet wykorzystać do pracy pisemnej na Olimpiadę... Tak najprościej mówiąc, opowiada o walce Rozpaczy z Nadzieją. Brzmi banalnie, ale wcale takie nie jest, w dodatku trzyma w napięciu, uczy i bawi.
Reszta nie zapadła mi już w pamięć, choć każde z nich jest na swój sposób wyjątkowe, to tylko kilka przykuło na dłużej moją uwagę. Nawet opowiadanie pani Ursuli K. Le Guin nie zrobiło na mnie wrażenia (choć autorkę uwielbiam za jej cykl Ziemiomorze). Zawiodłam się na opowiadaniu o smokach, było nudne i niemiłosiernie mnie umęczyło, a pomysł na oryginalne ukazanie tych istot ani trochę nie przypadł mi do gustu.
Cóż mogę powiedzieć, pomimo kilku kiepskich opowiadań i tak polecam całą antologię fanom fantastyki (nie tylko czarodziei) i horrorów, bo większość tekstów naprawdę może wywołać u czytelnika lęk. Te kilka rewelacyjnych jest warte uwagi i myślę, że śmiało mogłoby być źródłem inspiracji dla innych pisarzy.
Jakiś czas temu miałam już do czynienia ze zbiorem opowiadań traktującym o różnej maści czarodziejach. Przyszła pora na tom drugi, któremu tom pierwszy postawił dość wysoką poprzeczkę. Muszę dodać, że dzięki tej serii antologii pokochałam opowiadania, do których wcześniej byłam sceptycznie nastawiona. Ale przejdźmy do rzeczy...
Pierwszą rzecz, którą muszę pochwalić jest...
2015-12
2015-10
2015-10-28
2015-09
2015-06-21
2015-06-02
2015-05-02
2015-05-28
2015-01-10
Siedzi człowiek znudzony na jednej z lekcji i nagle dostrzega, że koleżanka obok ma przy sobie jakiś ciekawy obiekt z błękitną okładką, ludzikiem na spadochronie i prostym napisem. Aż razi skromnością. Pytasz, co to?... I tak niebawem "Bóg nigdy nie mruga..." trafia w twoje ręce. Zaczynasz czytać...
Książka pani Brett to zbiór felietonów i esejów, poruszających przeróżną tematykę, począwszy od Boga, skończywszy na ekscentrykach. Wśród 50 lekcji każdy czytelnik powinien znaleźć coś dla siebie. Jak było ze mną? Moje początkowe pozytywne nastawienie do książki dość szybko zostało zdominowane przez uczucie nudy. Nie żeby autorka miała ciężki styl, po prostu najwyraźniej forma felietonów nie przypadła mi do gustu. W dodatku niektóre z teksów wydawały mi się dość naciągane, a z innymi totalnie się nie zgadzam, ale zacznijmy może od pozytywów.
"Bóg nigdy nie mruga..." zdobył serca wielu czytelników, ba - nawet zmienił ich życie. Przyznaję, również w moim wprowadził małe zmiany. Po pierwsze - przypadł mi do gustu temat o związkach damsko-męskich i zachowaniu w nich swojego "ja". Całkiem ciekawe, oparte na własnym doświadczeniu spostrzeżenia autorki zrobiły na mnie wrażenie. Pani Brett nie miała łatwego życia, ale niektóre jej wybory są godne krytyki, mimo to kobieta nie wstydzi się o tym pisać. Dlatego jej rady na temat życia i miłości wydają się czytelnikowi naprawdę sensowne. Kolejna zaleta to felieton na temat ekscentryków. Dla mnie najlepszy ze wszystkich, dodający odwagi, zachęcający do tego, by w końcu przestać się przejmować opiniami innych. Kilka ciekawych rad i człowiekowi robi się raźniej.
Niestety kilka tekstów na całe 50 lekcji to zaledwie kropla w morzu. Zdecydowanie za mało, bym mogła uznać książkę za bardzo dobrą. Reszta wydawała mi się zbyt oczywista, albo totalnie absurdalna. Nie mogę się zgodzić ze zdaniem pani Brett, a mianowicie, że nikt inny jak tylko my sami możemy się uszczęśliwić. Możliwe, że źle zinterpretowałam myśl autorki, ale nie chce mi się wierzyć, że człowiek człowiekowi nie może dać radości. Kolejna sprawa nad którą można dyskutować, a mianowicie taka, że Bóg woli naszą świętość od naszego szczęścia. Ostatnia rzecz, z którą nie śmiem się zgodzić, to "fakt", że powinniśmy odkładać kiepskie książki, nie czytać ich do końca, wychodzić z kina, gdy film jest nudny itp. Gdybym tak postępowała nie przeczytałabym ani jednej lektury szkolnej, połowy książek na półce, które zazwyczaj rozkręcają się w połowie, marnowała kasę na film, który podobnie jak powieść, również może mnie czymś zaskoczyć. Stwierdzam, że Amerykanie chyba za dużo zarabiają, skoro pozwalają sobie na takie... przywileje.
"Bóg nigdy nie mruga..." nikomu nie odradzam ani polecam. Nie potrafię stwierdzić, jakie wrażenie zrobiłaby na innych czytelnikach. Jeśli chcecie się przekonać, czy jest w stanie zmienić wasze życie - robicie to na własną odpowiedzialność.
Siedzi człowiek znudzony na jednej z lekcji i nagle dostrzega, że koleżanka obok ma przy sobie jakiś ciekawy obiekt z błękitną okładką, ludzikiem na spadochronie i prostym napisem. Aż razi skromnością. Pytasz, co to?... I tak niebawem "Bóg nigdy nie mruga..." trafia w twoje ręce. Zaczynasz czytać...
Książka pani Brett to zbiór felietonów i esejów, poruszających przeróżną...
Gwiezdne wojny to klasyk, którego wstyd nie znać. Jednak jeszcze nie tak dawno znajdowałam się w gronie osób, które nie miały kompletnego pojęcia o filmach i tym bardziej książkach, opisujących ten niezwykły świat. Dzięki kilku podstawowym lekcjom udzielonych przez fankę Star Wars (niech Moc Ci służy, Izabelo!), zorientowałam się, o co w tym uniwersum chodzi.
By zgłębić tajniki Mocy, postanowiłam zabrać się za Trylogię Dartha Bane'a - podstawowe książki, które trzeba znać, by w pełni zrozumieć świat Gwiezdnych Wojen i zasady jakie wyznają "ci źli", czyli Sithowie.
"Droga zagłady" opowiada o życiu młodego mężczyzny, który w przyszłości miał zostać wielkim reformatorem, o czym informuje nas autor już na samym początku. W dodatku, na pierwszych stronach dowiadujemy się, że czasy Starej Republiki przemijają, a czyny ambitnego Bane'a doprowadzą niebawem do tego, że z legionów Sithów pozostanie tylko dwóch - Mistrz i jego Uczeń. Niektórzy czytelnicy mogliby uznać ten fakt za spoiler, z drugiej jednak strony ktoś kto oglądał filmy o Gwiezdnych wojnach nie powinien być zaskoczony tą informacją. Czytając więc pierwszą część trylogii, jesteśmy świadkami, jak powstaje nowa era Ciemnej Strony Mocy.
Nikt nie jest jednak skazany na bycie "złym", również Bane, który początkowo był tylko zwykłym młodzieńcem, pracującym w kopalni, by jakoś zarobić na życie. Nazywał się Dessel i poza tym, że był niezwykle inteligentny i od czasu do czasu miewa krótkie wizje przyszłości, nie różnił się od pozostałych mieszkańców. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest wrażliwy na Moc. W wyniku pewnych komplikacji był zmuszony uciekać z rodzinnej planety. W taki też sposób trafia najpierw do armii Imperium, aż w końcu do samej Akademii Sithów. Przyjmuje imię "Bane", odrzuca całe swoje dawne życie i zgłębia arkana Ciemniej Strony Mocy. Jednak im większą zdobywa wiedzę, tym bardziej zaczyna wątpić w zwycięstwo nad Jedi (wrogimi wojownikami). Zaczyna opracowywać plan podźwignięcia potęgi Sithów... i tu zaczyna się akcja.
Od razu łatwo zauważyć, że choć książka ma niewielką objętość, to zawiera ogrom treści. Nie ma w niej miejsca na nudę, bo Bane jest postacią dynamiczną, która uparcie dąży do wyznaczonych celów, a to na nim głównie skupia się autor. Nie oznacza to jednak, że reszta została potraktowana po macoszemu. Pozostałe postacie równie łatwo zapadają w pamięć, ponieważ posiadają nie tylko wyjątkowy wygląd (są różnej rasy), ale mają także wyjątkowe charaktery i poglądy. Ciężko ich ze sobą pomylić, co jest, jak dla mnie, ogromnym plusem.
Świat Star Wars zachwyca od pierwszych stron. Uwielbiam oryginalne wymiary, a tutaj mamy do czynienia z obcymi planetami, nowymi, często egzotycznymi formami życia. W dodatku pojawiają się dwie walczące ze sobą strony: Jedi i Sithowie - ani jedni, ani drudzy nie są święci, nie spotkacie się więc z banalnym schematem podziału bohaterów na stricte "złych i dobrych".
Nie ma jednak książek idealnych i również tutaj znalazłam kilka niewielkich wad. Po pierwsze - zastanawia mnie, jakim cudem chłopak, który mieszka na jakiejś "niedorozwiniętej" planecie, który nie miał nic wspólnego z wykształceniem, nagle w Akademii w ogóle potrafi... czytać i pisać. W książce nie zostało wspomniane nic o etapie jego edukacji, a w to, że Bane urodził się z takimi umiejętnościami - nie chce mi się wierzyć. Druga sprawa - zbyt często przytrafiają mu się niewyjaśnione zbiegi okoliczności, spotyka nagle pewne postacie, dzięki którym pnie się dalej i niektóre rzeczy idą mu naprawdę za łatwo. W aż tak częste przypadki nie wierzę, no chyba że tłumaczyć je istotą wszechobecnej Mocy, która w pewien sposób wspomagałaby naszego bohatera.
Jednak to są niewielkie uchybienia względem całej fabuły książki. "Drogę zagłady" jak i pozostałe części trylogii polecam nie tylko fanom Star Wars (sama nim nie byłam, gdy zabierałam się za powieść), ale głównie czytelnikom, którzy lubią poznawać nowe, ciekawe światy i postacie, które swoim zachowaniem budzą sporo kontrowersji - Bane niewątpliwie należy do tej grupy. Brak utartych schematów, rewelacyjny pomysł i wartka akcja powinny was zachęcić do przeczytania. Polecam
Gwiezdne wojny to klasyk, którego wstyd nie znać. Jednak jeszcze nie tak dawno znajdowałam się w gronie osób, które nie miały kompletnego pojęcia o filmach i tym bardziej książkach, opisujących ten niezwykły świat. Dzięki kilku podstawowym lekcjom udzielonych przez fankę Star Wars (niech Moc Ci służy, Izabelo!), zorientowałam się, o co w tym uniwersum chodzi.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBy zgłębić...