Lightlark Alex Aster 7,3
ocenił(a) na 74 tyg. temu Zacznę od tego, że troszkę się z tą książką męczyłam. Z jednej strony pomysł jest na wykreowanie świata naprawdę robi wrażenie, mamy turniej, mamy poszczególne wyspy które rządzą się swoim własnym systemem magicznym. To wszystko miało ogromny potencjał, dlatego spodziewałam się, że ta historia pochłonie mnie od razu, a książka będzie nieodkładalna. Tak się niestety nie stało, ale o tym napiszę za chwilę ;)
Historię zaczynamy od poznania Isli i to z jej oczami będziemy patrzeć przez całą książkę, chociaż jest tu narracja trzecioosobowa. Nasza bohaterka właśnie szykuję się na wielki turniej Centennialu, który odbywa się raz na sto lat, po tym jak wyspa Lightlark wynurza się ze sztormu. To wszystko dzieje się za sprawą klątwy która została rzucona na kilka królestw pięćset lat wcześniej. Każda wyspa: Księżycowa, Niebiańska, Gwiezdna, Słoneczna, Dzikich oraz Mrocznych została dotknięta jakimś aspektem klątwy, a każdy w władców zdecydowanie osłabł z mocy (pachnie Dworami?;) )
Isla wybiera się na turniej całkowicie pozbawiona jakichkolwiek mocy które powinna mieć jako władczyni, i to nie dlatego, że w taki sposób dotknęłam ją klątwa, tylko dlatego, że w wyniku buntu jej rodziców urodziła się bez żadnych mocy.
Na wyspę przybywa z gotowym planem, który uknuła razem ze swoją przyjaciółką Celeste władczynią Gwiezdnych. Wystarczy, że znajdą artefakt, który pomoże im przełamać klątwę i ocalić ich oba królestwa. Sprawa wydaje się prosta: przetrwać jako tako morderczy turniej trwający sto dni i w tym czasie znaleźć łamacz więzów. Brzmi ciekawie prawda? Więc co tu w mojej opinii poszło nie tak?
No cóż.
1. Autorka miała fajny pomysł na turniej Centennial, ale w którymś momencie książki porzucił go ot tak. Na początku dostajemy pokazy mocy, i już nam ślinka cieknie co, to to będzie dalej, jaki kolejny turniej, co będą robić władcy, ale nie dostajemy nic. Na tym kończy się tak naprawdę cały turniej, bo król dobiera władców w pary i tyle…nic innego się w ramach turnieju nie dzieje, poza tym, że są bale, oni kręcą się jak dzik w błocie, a dni mijają. Koniec. Bardzo mi zabrakło rozwinięcia wątku tego turnieju.
2. Isla...tak, dokładnie. Nasza główna bohaterka jest tak irytująca, że myślę iż to przez nią czytanie szło mi tak topornie. Nie będę się już czepiać tego, że jest taka piękna, że klękajcie narody. Tak sobie wymyśliła autorka i ok. Ale Isla jest po prostu wkurzającą na każdym kroku: infantylna, niezdecydowana, naiwna, a chwilami wręcz głupia. Ok, pod koniec książki trochę zyskuje w moich oczach, ale to niewiele na przestrzeni całej książki. Liczę, że w drugim tomie weźmie się w karby.
3. Upiększenia i przedziwne porównania w tej książce. Podejrzewam, że nie jest to winą autorki, tylko leży to po stronie tłumacza albo korekty. Gdyby wyciąć część tych dziwactw typu: “ ptak tak niebieski, niczym uskrzydlony ocean”, czy “Pod kryształową powierzchnią wiły się korzenie drzew niczym żyły, ciemne jak noc”, “dotarli na klif, powoli zasypywany śniegiem, który pokrywał teren jakby warstwą lukru”, książka byłaby chudsza przynajmniej o sto pięćdziesiąt stron. Serio, ludzie, to co przytoczyła powyżej znajduje się tylko na połowie jednej stronie (str. 318). Porównania i upiększenia są potrzebne w książce, dodają jej magii i wyobraźni ale nie trzeba tak nimi rzucać tak gęsto jak majonezem do sałatki ;)
No i to tyle w kwestii czepiania się, bo cała reszta mi się podobała, chociaż pod koniec w złości rzuciłam tą książką. Ale to przez to co się tam podziało.
Staram się przymykać oczy na mnogość podobieństw do innych książek (seria Dwory, seria Krew i Popiół, Cienie między nami, Królestwo Nikczemnych, Igrzyska Śmierci). Może po prostu Alex Aster się tym inspirowała, a kalkowanie niektórych scen nie był wcale celowe ;)
Trójkąt miłosny nie jest w tej książce nachalny, ale mnie osobiście irytował, bo wcale go nie trzeba, no ale…
Daje 7/10 i zabieram się za drugi tom licząc, że tam nie będę miała się do czego doczepić.
p.s Jako, że ciągnie mnie do starych mrocznych dziadów, to jestem teamGrim 😀