-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2013-02-24
2013-11-18
Nie mam zamiaru się rozpisywać na temat tej książki. Przeczytanie jej w całości sporo mnie kosztowało. Tematyka wojenna nie jest mi obca; lubię ją i choć często wyciska łzy z moich oczu, to nie stronię od literatury ukazującej bestialstwo i zło, jakie niosła za sobą II Wojna Światowa. W książce "To co zostało" problemem nie jest jednak temat wojny, a sposób, w jaki Jodi Picoult przedstawiła historię głównej bohaterki, a właściwie bohaterek.
Sara jest piekarzem. Pracuje w nocy, śpi w dzień, stroni od ludzi i w samotności przeżywa swoją osobistą tragedię. Pewnego dnia dowiaduje się, że zaprzyjaźniony staruszek podczas II wojny światowej był esesmanem... paskudnym mordercą po prostu. Za sprawą Sary i jej babci cofamy się do czasów II wojny światowej gdzie poznajemy Minkę. Jest ona pilną uczennicą gimnazjum, uwielbia uczyć się języka niemieckiego i jest Żydówką. Autorka krok po kroku obdziera rodzinę Minki z człowieczeństwa. W pierwszych scenach poznajemy kochającą się rodzinę, następnie przeżywamy z nimi eksmisję do getta... potem już równia pochyła. Przymusowa praca, walka o jedzenie, o przetrwanie, o każdy kolejny dzień... potem obóz w Oświęcimiu głód, poniżenie, strach... Historia jest straszna, porażająca i co najgorsze - myślę że niewiele odbiega od prawdy.
Równolegle poznajemy bajkę stworzoną przez Minkę, bajkę która pomogła przetrwać jej najgorsze chwile. Bajka jest dziwna, miejscami straszna, trochę odpychająca i bardzo baśniowa. Kiedy wtapiamy się w powieść z przerażeniem odkrywamy, że potwór z bajki wcale nie jest straszny. Ludzie potrafią być dużo gorsi...
Jodi Picoult stworzyła kolejną powieść, przez którą zarwałam noc. Jak zwykla znajduje się moment całkowitego zaskoczenia, który jest elementem charakteryzującym wszystkie powieści Pani Picoult. Ta powieść jest jedyna w swoim rodzaju. Piękna straszna i poruszająca jednocześnie. Polecam.
Nie mam zamiaru się rozpisywać na temat tej książki. Przeczytanie jej w całości sporo mnie kosztowało. Tematyka wojenna nie jest mi obca; lubię ją i choć często wyciska łzy z moich oczu, to nie stronię od literatury ukazującej bestialstwo i zło, jakie niosła za sobą II Wojna Światowa. W książce "To co zostało" problemem nie jest jednak temat wojny, a sposób, w jaki Jodi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-10-06
Pani Maria Ulatowska specjalizuje się w literaturze lekkiej, łatwej i przyjemnej. Najczęściej w ten sposób mówi się o literaturze trochę kiczowatej, o bardzo prostej fabule - ot, przeczytać i zapomnieć. Otóż powyższe przymiotniki zastosowane do twórczości Pani Ulatowskiej nie mają owego pejoratywnego wydźwięk. Wręcz przeciwnie - ta lekkość pozwala czytelnikowi na chwilę zapomnieć o otaczającym świecie i dać się porwać powieści.
Anna Towiańska jest przemiłą, młodą osóbką, która po swoich przodkach odziedziczyła dworek znajdujący się w pobliżu miejscowości Towiany. Przyjeżdża tam pewnego pięknego letniego dnia obejrzeć swoją posiadłość. Położony nad jeziorem wśród sosen domek jest piękny, jednak bardzo mocno zniszczony. Anna po pierwszych oględzinach jest jednak tak nim zauroczona, że postanawia w nim latem zamieszkać. I - jak to w bajkach bywa - szybciutko znajduje znajomych i przyjaciół, którzy zrobią wszystko, aby Annie pomóc urządzić się w dworku. Anna jest osóbką trochę przekoloryzowaną przez autorkę, niemal idealną i bez wad, jednak kiedy przypomnimy sobie bajkowy charakter powieści, nie będzie nam to przeszkadzać. Towiany również nieco odbiegają od małomiasteczkowej rzeczywistości. Annie wszystko układa się jak po przysłowiowym maśle. Poznaje przystojnego pana weterynarza, przemiłego adwokata, wspaniałą właścicielkę restauracji "Rybeńka" i sympatycznego miejscowego dziwaka Dyzia pełniącego przed "Rybeńką" funkcję parkingowego. Wszyscy się lubią, pomagają sobie nawzajem i są dowodem na to, że uśmiechem i miłym słowem można załatwić dosłownie wszystko.
Obok wątku współczesnego poznajemy losy przodków Ani Towiańskiej. Autorka przenosi nas w czasy powstania warszawskiego. Ten wątek jest naprawdę ciekawy, co więcej - autorka nagradza swoich wiernych czytelników umiejscawiając część zdarzeń bohaterów w Kamienicy przy Kruczej. Kamienica ... bardzo mi się podobała i z przyjemnością czytałam powiązane wątki.
Pani Maria Ulatowska ma dar patrzenia na świat przez różowe okulary i przenoszenia zaobserwowanych przez nie obrazów na papier. Jeżeli dołożymy do tego lekkie pióro, otrzymamy wspaniałą powieść ku pokrzepieniu damskich serc.
Pani Maria Ulatowska specjalizuje się w literaturze lekkiej, łatwej i przyjemnej. Najczęściej w ten sposób mówi się o literaturze trochę kiczowatej, o bardzo prostej fabule - ot, przeczytać i zapomnieć. Otóż powyższe przymiotniki zastosowane do twórczości Pani Ulatowskiej nie mają owego pejoratywnego wydźwięk. Wręcz przeciwnie - ta lekkość pozwala czytelnikowi na chwilę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-25
Historia to nie jest to, co tygrysy lubią najbadziej. Kojarzy się z nudą i ciągłym graniem w statki pod ławką. Ja osobiście, z racji egzaminu z historii na studia, jakoś dawałam radę i na tyle się orientowałam, że maturę zdałam celująco, lecz nie oszukujmy się - to nie było moje hobby. Należy jednak podkreślić, że gdyby nauczyciele choć w części wykładali taką historię jak Pan Andrzej Zieliński w swojej książce, to większość uczniów leciałaby na lekcje historii jak na skrzydłach...
Mamy nasz fajowy kraj. Od początku z ciężkim sąsiedztwem i niezbyt rozgarniętymi władcami (w większości). Wiadomo, że każdy okres historii Polski ma swoje za skórą, w związku z czym ciekawostek i anegdot nie ma końca. Np. to że "Bolesław II był dzieckiem (Mieszka II) z nieprawego łoża, w dodatku spłodzonym w czasie, gdy król Mieszko II ... był już wykastrowany". Albo to, że za czasów Bolesława Chrobrego "najczęściej winnego cudzołóstwa przybijano do drzewa gwoździem wbitym w mosznę i dawano mu do ręki ostry nóż. Mógł uratować sobie życie odcinając przyrodzenie. Kobiecie natomiast odcinano łechtaczkę i przybijano na drzwiach jej domostwa." Autor książki w sposób prosty i zrozumiały prowadzi nas przez meandry polskiej historii. Od Piastów, przez Jagiellonów aż do Poniatowskich i rozbiorów. Świetne pióro i mnóstwo ciekawych anegdot powodują, że książkę pochłania się jednym tchem. Ta książka jest fenomenalna - jej się nie czyta jak podręcznik, ją się pochłania jak dobrą powieść.
"...Klątwami polscy biskupi szafowali nie tylko w odniesieniu do władców. Najbardziej kuriozalny przyadek odnotowano w XIV wieku kiedy to biskup wrocławski przeklął rajców tego miasta za... zatrzymanie wozu z beczkami świdnickiego piwa, którym tenże biskup zamierzał handlować we własnej karczmie." Uśmiałam się do łez. Mniej do śmiechu mi było, kiedy dowiedzałam się, że papież Eugeniusz III nałożył na Polskę klątwę, która nigdy nie została anulowana. Teraz wszystko jasne....
Tak właśnie czyta się tę książkę. Ciekawostka goni ciekawostkę, a wiedza podana jest w sposób niesłychane dostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Autor ukazuje straszne fakty z panowania naszych władców; ich zepsucie, ich brak dbałości o własny kraj, ich brak własnej godności. I tak dochodzimy do słynnego zrywania sejmów i Liberum veto, które było podnoszone w proteście "...przeciwko przedłużaniu obrad na czas poobiedni, a nawet przeciwko wniesieniu do sejmowej sali... świec aby obradować także po zmierzchu"
Takich faktów "historycznych" jest w książce bez liku. Każdy powinien ją przeczytać. Czytelnik nabierze dystansu do tego, czego dowiedział się w szkole i zrozumie, że nawet człowiek w koronie jest tylko człowiekiem. Wiedza, którą nabyłam w trakcie tej lektury jest... warta jej zdobycia!
Historia to nie jest to, co tygrysy lubią najbadziej. Kojarzy się z nudą i ciągłym graniem w statki pod ławką. Ja osobiście, z racji egzaminu z historii na studia, jakoś dawałam radę i na tyle się orientowałam, że maturę zdałam celująco, lecz nie oszukujmy się - to nie było moje hobby. Należy jednak podkreślić, że gdyby nauczyciele choć w części wykładali taką historię jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-21
"Malutka czarownica" to książeczka, którą w dzieciństwie czytałam sto razy. Pożyczałam ją z biblioteki i oddawałam tylko po to, by w trakcie kolejnej wizyty znowu ją wypożyczyć. To właśnie z niej dowiedziałam się, że istnieją jadalne kasztany. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy niepozorna książeczka zadomowiła się na mojej półce. Kupił mi ją mój Tato w trakcie jednej z wypraw do ukochanej księgarni na placu Lotników. I tak stała i stała, aż w końcu Starsza zapytała: Mama, a ta? Mogę ją przeczytać?"
Malutka czarownica jest wyjątkowo młodą czarownicą. Ma raptem sto dwadzieścia siedem lat i z racji młodego wieku nie może jeszcze tańczyć z innymi czarownicami na corocznym zlocie czarownic, który odbywa się w noc Walpurii. Malutka czarownica marzy o uczestnictwie w zlocie, dlatego ukradkeim zakrada się i z ukrycia obserwuje tańce. Niestety zostaje schwytana i doprowadzona przed oblicze Najstarszej czarownicy. Ta obiecuje jej, że jeżeli przez rok przyłoży się do nauki i udowodni, że jest dobrą czarownicą, wówczas za rok będzie mogła zatańczyć z innymi czarownicami. Malutka czarownica postanawia dać z siebie wszystko i udowodnić, że zasługuje na ten zaszczyt. Wspomaga ją przy tym przyjaciel - kruk Abraksas, który tłumaczy jej, że jako dobra czarownica musi pomagać innym. Nasza bohaterka pomaga mieszkańcom pobliskiego miasteczka oraz zwierzętom i ptakom, potrzebującym pomocy. Problem w tym, że Malutka czarownica zupełnie inaczej rozumie słowo "dobroć" niż pozostałe czarownice. To prowadzi do zaskakującego zakończenia i wspaniałej okazji do dyskusji nad rozumieniem słowa "dobro".
Książeczka wzrusza mnie i budzi lawinę wspomnień. Każda z dwudziestu historyjek jest godna polecenia. Do tego dochodzą przepiękne ilustracje - takie klimatyczne i jedyne w swoim rodziaju.
Bardzo mnie cieszy, że takie książki nie znikają w otchłaniach czasu. Niedawno wydawnictwo "Dwie siostry" wznowiło "Malutką czarownicę" w serii "Mistrzowie Ilustracji". Niesamowicie piękna książeczka w świetnym tłumaczeniu powinna zagościć w każdej szanującej się biblioteczce.
"Malutka czarownica" to książeczka, którą w dzieciństwie czytałam sto razy. Pożyczałam ją z biblioteki i oddawałam tylko po to, by w trakcie kolejnej wizyty znowu ją wypożyczyć. To właśnie z niej dowiedziałam się, że istnieją jadalne kasztany. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy niepozorna książeczka zadomowiła się na mojej półce. Kupił mi ją mój Tato w trakcie jednej z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-01
Lubię trafiać na książki, które budzą we mnie burzę uczuć. Są powieści budzące tęsknotę za czymś nieuniknionym, podziw dla autora i miłość do przedstawionej historii, a z drugiej strony rodzą burzę uczuć - nienawiści, pogardy, a co najgorsze - smutku. "Zanim przekwitną wiśnie" jest taką własnie książką. Uczucia, które towarzyszyły mi przy jej czytaniu nie są może tak burzliwe, jak przed chwilą opisałam, jednak nie jest to książka, obok której przechodzi się obojętnie...
Pewnego mroźnego wieczoru Mihe przyprowadza do swojej matki swoją córeczkę Yuki. Zostawia ją na progu domu i znika.Dziewczynka jest zmarznięta, przemoczona i przerażona. A oto matka zostawia ją u babci, której mała zupełnie nie zna. Co więcej - uprzedza ją, że wyjeżdża do Ameryki, jednak pozostawia dziewczynce skrawek nadziei - wróci po nią zanim przekwitną wiśnie. Babcia Asako jest przerażona (nie miała pojęcia, że ma wnuczkę), a jednocześnie niezmiernie szczęśliwa. Całe swoje życie poświęca małej wiedząc jednak, że i tak nie ma to wpływu na losy dziewczynki. Wszystkim bowiem kieruje przeznaczenie i nie ma co z nim walczyć... Japońska kobieta od wieki wieków biernie poddaje się przeznaczeniu i ze schyloną głową idzie z wiatrem... nigdy pod wiatr... Na dowód tego poznajemy losy przodkiń małej Yuki. Każda z nich jest silną kobietą idącą przez życie z podniesioną głową. Do czasu. Każdą bowiem los w pewnym momencie ich życia przygina do ziemi i sprawdza na ile jeszcze może sobie pozwolić. Przeznaczenie nie ulituje się również nad małą Yuki...
Książka jest smutna. Choć właściwie nie - ona nie jest smutna, jest po prostu prawdziwa. Mówi przecież o życiu; takim jakie znamy. Smutek jest nieodłączną częścią naszego życia. Jeden człowiek ma więcej szczęścia, inny mniej; jeden poddaje się i załamuje ręce, inny choćby miał walczyć z całym światem będzie walczył do upadłego. Bohaterki książki też walczą. Wprawdzie w sposób, który nam - kobietom zachodu wydałby się śmieszny - ale walczą. Problem tylko w tym, że walka z fatum i przeznaczeniem jest bardzo, bardzo trudna.
Promyczkiem zza chmur jest zakończenie. Wielu powiedziałoby, że smutne i takie jak cała ta książka. Ja jednak mam nadzieję że mała Yuki dała radę.
Niewątpliwie książkę należy przeczytać. Pokazuje przepiękną japońską kulturę, wielowiekowe zwyczaje znane i podziwiane przez cały świat. Tylko ten bezbrzeżny smutek....
Lubię trafiać na książki, które budzą we mnie burzę uczuć. Są powieści budzące tęsknotę za czymś nieuniknionym, podziw dla autora i miłość do przedstawionej historii, a z drugiej strony rodzą burzę uczuć - nienawiści, pogardy, a co najgorsze - smutku. "Zanim przekwitną wiśnie" jest taką własnie książką. Uczucia, które towarzyszyły mi przy jej czytaniu nie są może tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-07
Jestem ostatnio na literackiej huśtawce. Ledwie skończyłam literaturę lekką, łatwą i przyjemną, a już wspinam się na wyżyny literackich dzieł. Bo jak inaczej określić przejście z powieści o losach japońskich kobiet do felietonów mistrza słowa Stefana Kisielewskiego?
To książka, której się nie czyta. Ją się smakuje jak dobre wino. W pierwszym ruchu oglądamy, następnie odkrywamy aromaty, aby w następnej kolejności rozkoszować się smakiem... każdego słowa.
Tomik felietonów podzielony jest na pięć części. Kluczem jest właściwie tylko okres, w którym autor je publikował. Każda część zawiera felietony o bardzo różnej tematyce - od politycznych, poprzez obyczajowe, na czystej grotesce kończąc. Jedynie 3 część pt. "Łopatą do głowy" składa się tylko z trzech utworów. Łatwo jednak zauważyć pewną regułę: im późniejszy okres publikacji tym bardziej styl Kisiela z żartobliwego przeradza się w zgryźliwy; komentarze do istniejącej wówczas rzeczywistości stają sie twarde i nieociosane. Bardzo żałuję, że nie jestem w stanie ocenić tej rzeczywistości z własnej perspektywy; pewnie wiele szczegółów, które w tamtych czasach były ważne - teraz umykają.
Felietony Pana Kisielewskiego urzekają bogactwem słownictwa i elegancją stosowania poszczególnych zwrotów. Pierwsze porównanie do smakowania wina naprawdę nie jest przesadzone. Na przykład felieton "Zimowa sałatka" (nawiasem mówiąc skonfiskowany przez cenzurę) czytałam kilka razy. Zauroczył mnie, zatonęłam w ilości słów i umiejętności autora zabawiania się nimi w różnorakich układach. Były też takie, które jedynie przeleciałam wzrokiem (przyznaję - było ich niewiele). Dotyczyły one głównie tematyki politycznej, (przyznaję - niezbyt mi znanej). Podsumowując - niewiedza z zakresu historii powojennej Polski stanowczo psuła mi przyjemność smakowania niektórych felietonów. Niemniej jednak "Kwaśność", "Latające talerze" i kilka innych utworów naprawdę mnie zauroczyły. Podobnie felietony najstarsze (tworzone zaraz po wojnie) trącą najlepszą myszką, jaką można spotkać. Powojenne dowcipy, powiedzonka... wiecie "...do czego służy chlebak? "Jak sama nazwa wskazuje do przenoszenia granatów". :-)
Kisiela zawsze czyta się dobrze. Dla mnie jest Mistrzem słowa. Nic dodać nic ująć.
A morał ? "Są (jeszcze) rzeczy, stwierdzić miło, o których państwu się nie śniło!"
Jestem ostatnio na literackiej huśtawce. Ledwie skończyłam literaturę lekką, łatwą i przyjemną, a już wspinam się na wyżyny literackich dzieł. Bo jak inaczej określić przejście z powieści o losach japońskich kobiet do felietonów mistrza słowa Stefana Kisielewskiego?
To książka, której się nie czyta. Ją się smakuje jak dobre wino. W pierwszym ruchu oglądamy, następnie...
2013-06-30
Książka dobra i zaskakująca. "Dziewczyna która zniknęła" nie jest zwykłym kryminałem. Ociera się o psychologię; ma w sobie wiele elementów analizujących ludzkie zachowania, relacje społeczne i uczucia. Jest po prostu inna.
Alice jest młodą dziewczyną, córką znanego reżysera i mniej znanej aktorki. Kiedy zostaje bez pracy postanawia poradzić sobie bez protekcji tatusia. Po długich poszukiwaniach praca sama ją znajduje. Zgłasza się do niej Drew Campbell, który proponuje jej stanowisko menadżera w galerii sztuki. Alice miałaby sama zarządzać nią i być odpowiedzialną za organizowane tam wystawy. Warunek jest jeden. Pierwsza wystawa ma składać się z dość kontrowersyjnych prac młodego artysty, który - zdaniem Alice - nie wykazuje ani krzty talentu. Mimo to Alice jest bardzo szczęśliwa i jest pewna, że poradzi sobie z nowymi obowiązkami. Niestety szczęście trwa krótko. Pewnego dnia Alice znajduje w galerii ciało Drew Campbella, co więcej - okazuje się, że wszystkie ślady prowadzą do niej. Alice nie chcąc trafić do więzienia musi rozpocząć dochodzenie na własną rękę. Aby przekonać Policję o własnej niewinności, musi cofnąć się do bolesnych wspomnień z dzieciństwa. Okazuje się, że nic nie jest takie jakie się wydawało, kiedy była mała. Poznanie prawdy jest trudne i prowadzi do naprawdę zaskakujących wniosków.
Książka jest naprawdę ciekawa i to nie tylko ze względu na fabułę. Autorka w sposób bardzo dociekliwy i szczegółowy pokazuje relacje Alice z najbliższymi. Czytelnik obserwuje, jak z naiwnej i głupiutkiej panienki zmienia się w zamkniętą w sobie silną kobietę walczącą o przetrwanie. Zmuszona jest odrzucić od siebie wszystkich bliskich, a zaufać zupełnie nieznanemu mężczyźnie. Bez wahania rzuca się na głęboką wodę wiedząc, że musi rozwikłać zagadkę z przeszłości.
Książkę świetnie się czyta. Przemknęłam przez nią w kilka dni. Dodam jeszcze że tak zaskakującego zakończenia dawno nie czytałam. Jeśli macie troszkę wolnego czasu i chęć na niezbyt wymagającą lekturę - Polecam, naprawdę polecam
Książka dobra i zaskakująca. "Dziewczyna która zniknęła" nie jest zwykłym kryminałem. Ociera się o psychologię; ma w sobie wiele elementów analizujących ludzkie zachowania, relacje społeczne i uczucia. Jest po prostu inna.
Alice jest młodą dziewczyną, córką znanego reżysera i mniej znanej aktorki. Kiedy zostaje bez pracy postanawia poradzić sobie bez protekcji tatusia. Po...
2013-07-08
Ostatnio mam czas na dziwne książki. Nie powiem, żeby były złe, choć do pierwszej ligi literatury nie należą. One są dziwne, intrygujące - po prostu inne. Książka pt. "Zagrać Marię" jest liderem w tej kategorii.
Bohaterów mamy kliku i trudno powiedzieć, który jest najważniejszy. Na pierwszy plan wybija się historia Marty - aktorki mającej zagrać postać Marii Skłodowskiej. Pierwsze zdjęcia próbne są rewelacyjne. Aktorka jest bardzo podobna do sławnej noblistki. Jednak z czasem Marta zanika, zapada się w sobie. Kolejne zdjęcia nie są już takie porywające. Na tyle rozczarowują, że francuski współproducent wycofuje się z kooperacji. Marta wtedy pokazuje swoje prawdziwe ja, swoje cele i dążenia. Gdzieś obok losów Marty toczy się historia wróżki i jej córki, która ma dar jasnowidzenia. Mamy też historię Piotra będącego przyjacielem Marty. Wszystkie wątki splatają się wzajemnie; w pewnym momencie nie wiadomo, czy czytamy historię Marty czy Marii. Czytelnik zastanawia się czy Piotr jest prawdziwy, czy też jest tylko odzwierciedleniem Piotra Curie.
Trudno jest czytać o upadku. Główna bohaterka jest osobą chorą - zarówno fizycznie jak i umysłowo. Postać Marii Skłodowskiej staje się jej pasją i obłędem. Próbuje ją naśladować, ślepo powtarza jej czynności nie bacząc na konsekwencje. Maria Skłodowska - Curie pracowała z pierwiastkami promieniotwórczymi, więc łatwo sobie wyobrazić konsekwencje "zabawy" w bycie sławną noblistką.
Książka jest ponura i smutna. Niemniej jednak warto ją przeczytać choćby po to, aby zachwycić się połączeniem poszczególnych wątków w jedną całość. Autorka naprawdę wspięła się na wyżyny i podołała wyzwaniu. Wątki łączą się delikatnie i niewyczuwalnie. Kiedy czytelnik zdaje sobie sprawę z końcowego efektu jest naprawdę zaskoczony tym wynikiem.
Ostatnio mam czas na dziwne książki. Nie powiem, żeby były złe, choć do pierwszej ligi literatury nie należą. One są dziwne, intrygujące - po prostu inne. Książka pt. "Zagrać Marię" jest liderem w tej kategorii.
Bohaterów mamy kliku i trudno powiedzieć, który jest najważniejszy. Na pierwszy plan wybija się historia Marty - aktorki mającej zagrać postać Marii Skłodowskiej....
2013-07-07
Walka płci od dawien dawna znana jest zarówno płci pięknej jak i ... tej brzydszej. W dorosłym życiu często jest pokrętna i podstępna. Okazuje się, że w okresie dziecięctwa też nie jest łatwo. Książeczka pt. "Dziewczyny i chłopaki. Niepotrzebne skreślić" pokazuje, że nawet pacholęta w III klasie podstawówki wykazują się niezwykłą pomysłowością w podjudzaniu tej wielopokoleniowej bijatyki. :-)
Przeciwko sobie stają Martyna ze swoimi przyjaciółkami od serca oraz Smalec z oddanymi kumplami. Członkowie obu paczek są bardzo charakterystyczni dla przedstawicieli swojego rodzaju. Dziewczyny gardzą płcią brzydką, dobrze się uczą, są grzeczne i dobrze ułożone. Chłopcy też są grzeczni (bynajmniej się starają) i dobrze ułożeni (czasem). Nie gadają przez cały czas, są wierni kumplom i nienawidzą szkoły. I wszystko gra. Do czasu. Okazuje się bowiem, że kiedy chłopaki próbują zbudować rakietę kosmiczną, dziewczyny ze strzępków podsłuchanych rozmów wnioskują, że konstruują bombę. Spacer do parku kończy się wrzaskiem Martyny zmuszonej do spotkania oko w oko z żabą. Wiele sytuacji w książce jest naprawdę komicznych i można się nieźle uśmiać czytając poszczególne opowiadania. Tyle tylko, że moja dziewięcioletnia córka w wielu miejscach lektury (kiedy ja rechotałam ze łzami w oczach) z ogromną powagą stwierdzała: I z czego się śmiejesz? Przecież Oni na prawdę tacy są! Poważniałam momentalnie i tłumaczyłam, że to nie do końca tak...
Autor chcąc przedstawić odwieczną wojnę płci wpadł na świetny pomysł. Każde wydarzenie przedstawione jest z perspektywy męskiej i damskiej. Kwiatkowe literki pisane kursywą, to opisy wydarzeń z punktu widzenia dziewczynek. Zwykła surowa czcionka - to chłopcy. Takie spojrzenie na wydarzenia jest bardzo ciekawe; daje niezwykłą radość czytania i wiele frajdy dla czytelnika.
Książka zachwyca nie tylko treścią ale i szatą graficzną. Wydana jest w formie zeszytu w jedną linię. Są oczywiście rasowe marginesy, a literki grzecznie grupują się w linijkach. Są nawet obrazki od niechcenia rysowane to tu to tam. Naprawdę robi wrażenie.
Książka ma wielu odbiorców. Dla równolatów Martyny i Smalca może stać się kluczem do wzajemnego zrozumienia i przestrogą, że nie wszystko to, co wydaje nam się białe, takie właśnie jest. Dla dorosłych książka jest powrotem do dzieciństwa. Zarówno jedni jak i drudzy czytelnicy będą się przy lekturze świetnie bawić.
Walka płci od dawien dawna znana jest zarówno płci pięknej jak i ... tej brzydszej. W dorosłym życiu często jest pokrętna i podstępna. Okazuje się, że w okresie dziecięctwa też nie jest łatwo. Książeczka pt. "Dziewczyny i chłopaki. Niepotrzebne skreślić" pokazuje, że nawet pacholęta w III klasie podstawówki wykazują się niezwykłą pomysłowością w podjudzaniu tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-25
Maks to bohater wielopokoleniowy. Młody (lat 4) go uwielbia, Starsza (lat 9) również za nim przepada, a ja jestem jego zagorzałą fanką. Mój mąż zresztą również. Sympatyczny hipopotamek mieszka z nami pod jednym dachem i towarzyszy dzieciakom zarówno w chwilach przyjemnych jak i tych trudniejszych.
Książeczka zawiera trzy opowiadania, w których Maks dba o zdrowie. Towarzyszymy małemu hipopotamkowi w czasie szczepienia, wraz z nim odwiedzamy dentystę, poznajemy też łyżeczkę z miarką, która skarży się, że zna smak tylko syropów. Każda z historyjek jest jedyna w swoim rodzaju. Możemy przy ich pomocy przekonać nasze maluchy, że szczepienie nie boli, a wizyta u dentysty może nie jest zbyt przyjemna, ale na pewno konieczna, a do tego na pewno skończy się prezentami. Mnie urzekło ostatnie opowiadanie, w którym łyżeczka z miarką narzeka, że zna tylko i wyłącznie smak syropów. Maks obiecuje łyżeczce, że spróbuje "...konfitur i cukru, a nawet budynki waniliowego!".
Przygody Maksa opisywałam już kilkakrotnie, jednak napiszę to po raz kolejny. Opowiadania są świetne, ale ilustracje to dopiero wisienka na torcie. Ciepłe kolory, miękka kreska - po prostu przepiękne. Oglądanie ich to sama przyjemność. Pani Agnieszka Filipowska jest naprawdę utalentowaną ilustratorką i powinna dużo rysować... baaardzo dużo.
Opowiadania są krótkie, napisane prostym językiem, wspaniale trafiają do emocji małych czytelników. Każdy z nich zrozumie, że dbanie o zdrowie jest bardzo ważne, a strach często ma wielkie oczy.
Koniecznie muszę napisać jeszcze jedno. W każdej książeczce o Maksie zastosowano bardzo ciekawą czcionkę - dużą i czytelną. Co pewien czas ważniejsze wyrazy i zwroty są kolorowe przykuwając uwagę maluchów. Na pytanie "Mama, co tu jest napisane?" można sto razy przeczytać "Dzielny kawaler", albo "... ktoś tu nie myje dokładnie zębów!". Myślę że każdego małego czytelnika takie frazy postawią do pionu. Chwała Maksowi!
Maks to bohater wielopokoleniowy. Młody (lat 4) go uwielbia, Starsza (lat 9) również za nim przepada, a ja jestem jego zagorzałą fanką. Mój mąż zresztą również. Sympatyczny hipopotamek mieszka z nami pod jednym dachem i towarzyszy dzieciakom zarówno w chwilach przyjemnych jak i tych trudniejszych.
Książeczka zawiera trzy opowiadania, w których Maks dba o zdrowie....
2013-05-19
Wydawnictwo "Prószyński i s-ka" towarzyszy mi od dawien dawna. Kiedy tylko powstało, wraz z moimi przyjaciółmi namiętnie przeglądaliśmy kilkunastostronnicowy (papierowy) katalog, który raz na dwa miesiące listonosz wrzucał do skrzynki pocztowej. Z każdego coś wybierałam i zawsze wśród kilku pozycji znajdowała się książka z serii "Fantastyka". To właśnie wtedy poznałam przygody Alvina Stwórcy, twórczość Ursuli K.Le Guin i oczywiście świetną sagę o Enderze. "Gra Endera" przez długi czas była moją ukochaną książką z gatunku fantastyki. Dlatego bardzo chętnie sięgnęłam po książę pt. "W przededniu" spodziewając się niezłej literackiej przygody współtworzonej przez Orsona Scotta Carda.
Nie ukrywam - moje obawy wzbudził fakt tworzenia serii w serii. "W przededniu" jest pierwszym tomem ciągu preqeli, których akcja dzieję się sto lat przed narodzinami Endera. Biorąc książkę do ręki bałam się, że będzie to twórczość wymuszona, jak się to często zdarza przy tego typu literaturze. Na szczęście myliłam się.
Powieść toczy się kilkuwątkowo. Obserwujemy rodziny górników eksploatujących skały i planetoidy krążące w przestworzach. Typowo dla Orsona Carda mamy tu przedstawione prozaiczne, "ludzkie" problemy. Powiązania, emocje, łączenie się w pary, tworzenie rodzin - to wszystko jest ważne, pokazuje nam stosunki łączące głównych bohaterów. To nic, że w kosmosie, nie ma znaczenia brak przyciągania - życie niewiele różni się od tego ziemskiego. W tym wątku czułam się całkiem dobrze. Przypominał dawną twórczość Carda. W innym miejscu powieści mamy przyjemność obserwować służby specjalne w trakcie ćwiczeń i treningu. Ta część powieści dała mi najwięcej frajdy. Trzecim wątkiem jest samotna podróż górnika na księżyc z misją ratowania ludzkości. Cóż - ten wątek moim zdaniem powstał tylko po to, aby móc pisać kolejne części powieści. Właściwie nic nie wnosi i oczywiście nie znajduje zakończenia.
Generalnie w powieści mocno widać wysiłki autorów do przedłużenia powieści. Konieczność rozbicia ciekawej historii na kilka tomów powoduje, że traci ona wiele ze swojego uroku. Są sceny nie pasujące do reszty, które wybijają czytelnika z rytmu i drażnią, kiedy uświadomimy sobie, że nie mają większego sensu, a ich znaczenie zostanie pewnie wyjaśnione w kolejnych częściach powieści.
Książkę przeczytałam z przyjemnością i napisałabym że jest dobra, gdyby nie to, że zupełnie niedawno powróciłam do "Gry Endera". Orson Scott Card przyzwyczaił czytelników do bardzo dobrej fantastyki - przemyślanej, z wyraźnymi postaciami i konsekwentną fabułą. Potrafił zaskakiwać i wzbudzać podziw nad zastosowanymi rozwiązaniami. "W przededniu" tego nie ma. Fabuła jest prosta, wręcz banalna, a bohaterowie nie zachwycają.
Książka bardzo spodoba się tym, którzy zaczynają przygodę z fantastyką i Enderem. Znawców i koneserów serii o Enderze może znudzić i rozczarować. Uważam jednak, że nawet oni powinni sięgnąć po "W przededniu" - z czystej ciekawości.
Wydawnictwo "Prószyński i s-ka" towarzyszy mi od dawien dawna. Kiedy tylko powstało, wraz z moimi przyjaciółmi namiętnie przeglądaliśmy kilkunastostronnicowy (papierowy) katalog, który raz na dwa miesiące listonosz wrzucał do skrzynki pocztowej. Z każdego coś wybierałam i zawsze wśród kilku pozycji znajdowała się książka z serii "Fantastyka". To właśnie wtedy poznałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-27
Książka jaka jest, każdy widzi. Ot okładka, kilkadziesiąt kartek, raz cienka, raz gruba, kwadratowa, prostokątna - do wyboru do koloru. Hmmm - tak zawsze myślałam. Oczywiście literki w środku i tajemniczy świat rodzący się po jej otwarciu to jest to właśnie to, co Tygrysy lubią najbardziej, jednak zawsze bardzo liczyło się dla mnie pierwsze wrażenie. Po książce pt. "Z innej bajki" jest trochę inaczej. Każdą okładkę postrzegam jako drzwi do świata, który istnieje gdzieś tam, w rzeczywistości równoległej. Mam nadzieję że mi przejdzie...
Nastolatka Delilah jest przez rówieśników postrzegana jako dziwadło. Całymi dniami czyta, jest niezdarna i nie ma siły przebicia. Co gorsza - jej mama również od pewnego czasu zastanawia się nad zdrowiem psychicznym córki. Powodem tego jest jej miłość do pewnej książeczki dla dzieci. Bajka o księciu, który wcale nie jest odważny, ale mimo to musi walczyć ze smokiem, towarzyszy Delilah wszędzie. Książka jest prawdziwą baśnią z księciem, księżniczką, pięknym rumakiem, czarodziejem i wiernym psem towarzyszącym w wyprawie. Prawda okazuje się jednak zupełnie inna. Po zamknięciu książki książę okazuje się zdesperowanym młodzieńcem marzącym o wydostaniu się z bajki, księżniczka jest głupiutką panienką, a rumak pełnym kompleksów konikiem. Delilah dowiaduje się tego od księcia Oliwera, kiedy ten zaczyna do niej przemawiać z kart książeczki. Zakochuje się w nim bez pamięci i postanawia pomóc mu przejść do realnego świata. Jaki będzie koniec? Czy przypadkiem Oliwer po przejściu magicznej granicy nie stanie się dwuwymiarową postacią niezdolną do prawdziwego życia? Jakich metod użyją młodzi zakochani aby osiągnąć swój cel?
Książa "Z innej bajki" jest inna niż wszystkie. Czytelnik zaczyna inaczej postrzegać swoją biblioteczkę. Przygląda się i myśli: kurza stópka, a jeżeli w każdej z nich coś się dzieje? Stoją cichutko na półeczce tocząc w sobie historię bohaterów tak inną od tej przedstawionej czarnymi literami.
Powieść została napisana przez Jodi Picoult i jej córkę Samanthę. Pomysł, który zrodził się w głowie Samanthy w trakcie lekcji francuskiego od razu przypadł do gustu Mamie - pisarce. Praca nad książką trwała dwa lata i była prawdziwą współpracą. Panie wymieniały się przy klawiaturze, wspólnie obmyślały dalsze wątki i analizowały poszczególne wydarzenia. Pisanie wbrew pozorom nie było łatwe, ponieważ przedstawiona historia nie jest wcale trywialna. Moje serce zdobyły drobiazgi nadające książce szczególny charakterek. Kiedy Delilah po krótkich odwiedzinach w bajce wraca do realnego świata, na szyi ma tatuaż będący ciągiem liter. Oliwer potrafi kołysać się trzymając w dłoni końcówkę literki "j" lub ogonek z "ą". Litery są wszędzie - są celem, przyczyną i powodem wszystkiego. To zupełnie inne spojrzenie na powieści i książki; spojrzenie które bardzo przypadło mi do gustu.
Akcja powieści toczy się z trzech punków widzenia: pierwszy to Delilah, która robi wszystko aby wyciągnąć Oliwera z bajki, drugi to sam Oliwer walczący z literami i współbohaterami, trzeci to sama bajka, która na naszych oczach ulega metamorfozie. Wszystkie wątki przeplatają się wzajemnie, zazębiają i zaskakują. Kiedy czarny charakter okazuje się dentystą a Szczęśliwe Zakończenie wcale takim nie jest czytelnik zdaje sobie sprawę, że w tej powieści nic nie jest proste. Jak w życiu.
Książka jaka jest, każdy widzi. Ot okładka, kilkadziesiąt kartek, raz cienka, raz gruba, kwadratowa, prostokątna - do wyboru do koloru. Hmmm - tak zawsze myślałam. Oczywiście literki w środku i tajemniczy świat rodzący się po jej otwarciu to jest to właśnie to, co Tygrysy lubią najbardziej, jednak zawsze bardzo liczyło się dla mnie pierwsze wrażenie. Po książce pt. "Z innej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-05-02
Getto to najsmutniejsze miejsce na ziemi. Nie ma i nie było nic bardziej przygnębiającego, bardziej wstrząsającego i tragicznego. Tematyka getta wraca do mnie co jakiś czas z racji Janusza Korczaka będącego patronem szczecińskiego Hufca ZHP, będącego moim harcerskim domem. "Lalki z getta" jest książką, która dla mnie obok treści głównej ma swoje drugie jakże tragiczne dno.
Trudno pokrótce przedstawić fabułę, bo to nie ona jest najważniejsza. Tu pierwsze skrzypce gra tło, wydarzenia obok, sierociniec Korczaka, chłopiec szmuglujący chleb,smutek i beznadziejna rozpacz. Nie potrafię streścić, dlatego zamieszczę opis ze strony Wydawnictwa:
Żydowski chłopiec imieniem Mika na początku wojny dziedziczy po dziadku płaszcz, a wraz z nim kolekcję pacynek ukrytą w jego licznych kieszeniach. Lalki pozwalają mu choć przez chwilę zapomnieć o potwornościach wojny i pomóc zapomnieć innym. Talent Miki zostaje odkryty przez niemieckiego żołnierza, który zmusza go do rozpoczęcia podwójnego życia, walki o życie i honor. Chłopcu udaje się jednak znaleźć nowe zastosowanie dla lalkarskiego talentu i sekretnych kieszeni płaszcza.
Powieść opisuje też drugie oblicze wojny widzianej oczami niemieckiego żołnierza, Maxa, który później trafia do syberyjskiego gułagu. Łącznikiem między postaciami żydowskiego chłopca i hitlerowca staje się jedna z pacynek, która przekazywana z pokolenia na pokolenie symbolizuje trudne dziedzictwo wojny.
Kiedy czytasz pierwszą część, emocje są proste: nienawidzisz ówczesnych Niemców z całych sił. Czytasz o głodzie, śmierci i zaciskasz pięści. Płaczesz, kiedy Korczak prowadzi Dzieci do wagonów, kiedy czytasz o maluchach umierających z głodu, o szpitalu bez leków i pościeli, o kobietach opłakujących członków rodziny, pogardzie, obojętności i nędzy. Promyczkiem słońca są pacynki, ale i one przeżywają rozpacz rozstania. Książę będący ulubioną pacynką lalkarza jest ceną, jaką płaci on za uratowanie życia Matki. Książę trafia do kieszeni niemieckiego żołnierza Maksa, a ten... trafia na Sybir jako jeniec wojenny. I co? I nagle z najeźdźcy staje się ofiarą. Teraz jego męczą wszy, jest bity, głodzony i pracuje ponad siły. I co czytelniku ? Nadal go nienawidzisz? Raczej nie, zwłaszcza kiedy poznajesz jego wyrzuty sumienia, jego osobistą tragedię, jego walkę z upiorami i demonami wojny. Nagle Twoje uczucia czytelniku są tożsame z tym, co czułeś czytając historię getta.... I to jest przerażające, jak szybko, klasyfikujesz, przyczepiasz łatki, aby za chwilę je odczepić i przyczepić inną. Emocjonalny szał.
"Lalki z getta" przeczytałam w dwa dni. Zakończenie - choć banalne - jest po prostu piękne. Mówi o trudnej umiejętności przebaczania, o tym, że musimy pamiętać. Tylko jak przekazać takie okrucieństwo? Myślę, że moje dzieci zaczną od "Pamiętnika Blumki", ale nawet na to jest jeszcze za wcześnie.
Lalki z getta powinny mieć podtytuł "Mały książę". Historia Miki i Maxa może być traktowana jako tło dla losów księcia - pacynki zrobionej przez dziadka Miki, a towarzyszącej bohaterom aż do czasów współczesnych. Losy księcia są bogate, jest on podporą w ciężkich chwilach. Schowany w kieszonce, pod kurtką, czy też nawet za paskiem bielizny służył swoim właścicielom radą i pomocą. Mały książę jest dowodem na to, że życie składa się z wielu drobiazgów i nigdy nie wiadomo, co da nam kopa i energię do dalszego działania.
Z życzeniami odnajdywania radości w najmniejszych szczególikach codziennego życia - polecam Lalki z getta.
Getto to najsmutniejsze miejsce na ziemi. Nie ma i nie było nic bardziej przygnębiającego, bardziej wstrząsającego i tragicznego. Tematyka getta wraca do mnie co jakiś czas z racji Janusza Korczaka będącego patronem szczecińskiego Hufca ZHP, będącego moim harcerskim domem. "Lalki z getta" jest książką, która dla mnie obok treści głównej ma swoje drugie jakże tragiczne dno....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-10
Któregoś ponurego zimowego dnia odwiedziliśmy naszych przyjaciół. Przy winku i sałatce delektowaliśmy się atmosferą i wspólnie spędzonymi chwilami. Ja oczywiście wsunęłam się pod koc, który po chwili stał się moim "najulubieńszym" kocem. Dzięki Pani Domu koc powędrował pod mój dach i jest najczęściej eksploatowanym pledem w naszym domostwie. Jest wełniany, kolorowy; składa się z wielu różnobarwnych kwadratów, które nie do końca do siebie pasują, ale razem tworzą wspaniałą całość. Dlaczego o tym piszę? Bo książka "Cacko" jest taka sama. Stanowi zlepek wspomnień, zdarzeń i anegdot oderwanych od siebie, a jednocześnie tworzących istne literackie cacko.
Pani Sienkiewicz wpuszcza nas do swojego życia kuchennymi drzwiami. Poznajemy Jej życie prywatne, pokazuje nam swoje mieszkanie, malowidła, anioły i kawał serca. Niczym przez dziurkę od klucza obserwujemy Panią Krystynę zarówno podczas prób i spektakli jak i podczas bardzo intymnych chwil życia. Obserwacje te utrudnia (i jednocześnie uatrakcyjnia) duża chaotyczność książki. Autorka nawet nie próbuje trzymać się jakichkolwiek ram. Poznajemy Krystynę z czasów studenckich, a po chwili podziwiamy Ją we współczesnym spektaklu "Baby są jakieś inne" (widziałam i padłam ze śmiechu). Na kolejnych stronach znowu cofamy się do czasów "Kabaretu Starszych Panów" i STS - u. Istny patchwork wspomnień, zwierzeń, emocji i anegdot.
Bardzo ważnym elementem książki jest grafika. Pani Krystyna Sienkiewicz posiada zmysł artystyczny, który przejawia się dość ekscentrycznie. Malowanie obrazów i tworzenie różnorodnych form artystycznych uzupełniane są słabością do zbierania bibelotów. Autorka sama tworzy Niepotrzebne Rzeczy; kocha Anioły i otacza się nimi na potęgę. "Cacko" pełne jest fotografii. Artykuły i zdjęcia ze spektakli przeplatane są zdjęciami gipsowych figurek, aniołków z masy solnej i wieloma innymi "ślicznościami". To jest tak, jakby czytelnik wszedł do jej mieszkania i chłonął atmosferę. Szkoda tylko że nie można dotykać....
Na zakończenie dodam jeszcze jedno spostrzeżenie - chyba najważniejsze. Kiedy zamknęłam "Cacko" byłam niesamowicie pogodnie nastawiona do życia. Miałam wrażenie że nie ma przeszkód, których nie można pokonać, a wszystkie trudności można z łatwością obejść. Tę atmosferę oddaje jedno powiedzenie Pani Krystyny, które od chwili przeczytania "Cacka" jakoś nie może mnie opuścić.
Należy iść przez życie merdając ogonem :-)
Któregoś ponurego zimowego dnia odwiedziliśmy naszych przyjaciół. Przy winku i sałatce delektowaliśmy się atmosferą i wspólnie spędzonymi chwilami. Ja oczywiście wsunęłam się pod koc, który po chwili stał się moim "najulubieńszym" kocem. Dzięki Pani Domu koc powędrował pod mój dach i jest najczęściej eksploatowanym pledem w naszym domostwie. Jest wełniany, kolorowy; składa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-02
Dziecięca ciekawość jest często zjawiskiem niewytłumaczalnym, budzącym grozę, ponadczasowym, międzygalaktycznym ... generalnie nie do ogarnięcia. Moje dzieci (zarówno Starsza jak i Młodszy) do zagadnień im niezrozumiałych podchodzą identycznie. Nie bacząc na wykonywane przeze mnie w danej chwili czynności wydobywają ze swoich ust mrożące krew w żyłach zawołanie MAMOOOO!!!. Jest ono specyficznie intonowane stanowiąc niejako ostrzeżenie przed mającym nastąpić wodospadem pytań. Jeżeli w porę nie zareaguję, wodospad spada z siłą Niagary i już nic mnie nie uchroni przed wspólnym zwiedzaniem internetu w poszukiwaniu odpowiedzi.
W ostatnim czasie powyższe zjawisko (przez ignorantów zwane dziecięcą ciekawością) zostało złagodzone w sposób niespotykany. Otóż pytania nie rodzą się samoistnie w małych głowinach, pochodzą bowiem ze spisu treści książki, której przewrotny tytuł "Skąd się biorą dziury w serze?" również wzbudził bliżej nieokreśloną liczbę pytań.
Książka zawiera 19 opowiadań zatytułowanych pytaniem. Dlaczego samoloty umieją latać? Skąd się bierze obraz w telewizorze? Skąd się bierze sól w morzu? Dlaczego niebo jest niebieskie? Czujecie klimat? Pytania (a właściwie poszukiwanie odpowiedzi) same w sobie to największa zmora większości "mamusiek". Różnica polega na tym, że powyższa książka prezentuje nie tylko pytania, ale też zawiera cudowne, przejrzyste i napisane z poczuciem humoru Odpowiedzi. Uwierzcie mi - to są odpowiedzi przez duże O.
Autorzy potraktowali małych czytelników bardzo dorośle. Każde opowiadanie zostaje umiejscowione w zdarzeniu "z życia wziętym". Emil gra z tatą w piłkę nożną, Marysia obchodzi piąte urodziny, a Leoś ma problemy ze zjedzeniem śniadania. Każda sytuacja prowadzi do punktu kulminacyjnego, a mianowicie do zadania TEGO PYTANIA. Potem jest już z górki. Odpowiedź jest prosta, przejrzysta, często okraszona rysunkiem i przykładem. Każda odpowiedź wydaje się banalna. Moja córka uwielbia opowiadanie zawierające odpowiedź na pytanie "Dlaczego banany są krzywe?", Młodszy natomiast (niecierpliwie czekający na wróżkę- zębuszkę") w końcu wie, że mleczne zęby wypadają ponieważ człowiek rośnie i to co pasuje do małej szczęki czteroletniego Mareczka niekoniecznie będzie pasować do szczęki dorosłego Marka. A ja jestem zachwycona opowiadaniem o najpotężniejszym zwierzaku na ziemi. Okazuje się, że jest nim mały mechowiec który "...może udźwignąć ładunek ważący tysiąc dwieście razy więcej niż on sam!" Mocna wiedza, którą moja Starsza błyszczy w szkole.
Książka jest świetnie wydana. Twarda okładka, delikatne rysunki, krótkie rozdziały - czego więcej chcieć. Dziecko nie znudzi się, poogląda, a czego nie zrozumie to doczyta... zapewniam, że z ciekawości samo doczyta :-)
Polecam wszystkim ciekawskim dzieciom... rodzicom też. Niech się Wam nie wydaje, że to tylko książka dla dzieci. Sami przyswoicie dużo ciekawych informacji. Na przykład skąd się biorą dziury w serze.
Dziecięca ciekawość jest często zjawiskiem niewytłumaczalnym, budzącym grozę, ponadczasowym, międzygalaktycznym ... generalnie nie do ogarnięcia. Moje dzieci (zarówno Starsza jak i Młodszy) do zagadnień im niezrozumiałych podchodzą identycznie. Nie bacząc na wykonywane przeze mnie w danej chwili czynności wydobywają ze swoich ust mrożące krew w żyłach zawołanie MAMOOOO!!!....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka - jak rzadko - przyciągnęła mnie okładką. Śliczna jest; magiczna, tajemnicza, przyciągająca wzrok. Niestety kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie jest dobry sposób dokonywania wyboru lektury. Nie oznacza to, że książka mnie rozczarowała, ale zachwytu też nie było.
Anna jest typowym przykładem kobiety sukcesu. Wzięta dziennikarka, odnosząca sukces za sukcesem, do tego przystojny, zamożny chłopak, grupa przyjaciół i intensywny tryb życia. Problem jest taki, że - jak to w życiu bywa - pod pozorem szczęścia i bogactwa, kryje się zagubiona kobieta. Anna postanawia uwolnić się z miejskiego trybu życia i wyjechać na wakacje do Peru. Tam poznaje uroczego szamana Maximo, który oprócz szamańskich umiejętności charakteryzuje się urodą Jamesa Bonda. Anna pod jego opieką odkrywa w sobie umiejętności godne największego szamana. Podróż do Peru całkowicie odmienia jej życie, pytanie tylko na jak długo i czy naprawdę?
Mam do tej powieści mieszane uczucia. Z jednej strony mamy ciekawy pomysł, wspaniałe miejsca, i tajemnicze obrzędy. Z drugiej strony mamy bohaterów, którzy mnie po prostu drażnili. Główna bohaterka Anna brnie w związek ze swoim chłopakiem ze świadomością, że właściwie związek ten nie istnieje. Jest taka nijaka, nie ma własnego zdania, biernie czeka co jej los przyniesie. Nawet w Peru płynie z prądem, wpatrzona jak w obraz w przystojnego szamana pozwala pomiatać sobą. Jej chłopak Edward i paczka pożal się Boże przyjaciół drażniła mnie niemiłosiernie. Szaman Maximo też nie był moim idolem. Przystojny i utalentowany mężczyzna w wielu sytuacjach zachowywał się jak rozkapryszony chłopiec. Można to zrzucić na karb jego nadprzyrodzonych szamańskich umiejętności, ale na tle innych bohaterów po prostu mnie wkurzał. I już. Jest jeszcze wielu pomniejszych bohaterów - równie mnie irytujących. Jest Jean - erotoman, jest rozkapryszona Maureen... długo by wymieniać. Jeden bohater zdobył moje uznanie. To Ken, którego wypowiedzi i poglądy budziły we mnie sympatię i salwy śmiechu. Ze względu na niego cieszę się, że przeczytałam tę książkę.
Niewątpliwie książka ma też porywającą stronę. Opisy podróży Anny do Peru, dzika przyroda, szamańskie obrzędy, tajemnica miasta Inków, to elementy wyjątkowo egzotyczne. Czytelnik ma ochotę zasiąść przed mapą i palcem po mapie iść śladami głównych bohaterów. To jest ta dobra strona powieści. Niestety zwiedzanie nawet najbardziej egzotycznych miejsc w niezbyt lubianym towarzystwie nie budzi entuzjazmu.
Nie potrafię powiedzieć dlaczego powieść wzbudziła we mnie negatywne uczucia. Niewątpliwie autorka Anna Hunt ma specyficzne pióro, ale żeby aż tak na mnie działało...
Podsumowując - warto po książkę sięgnąć, jednak należy zaopatrzyć się w sporą dozę cierpliwości, ze względu na porażająco irytujących bohaterów.
Książka - jak rzadko - przyciągnęła mnie okładką. Śliczna jest; magiczna, tajemnicza, przyciągająca wzrok. Niestety kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie jest dobry sposób dokonywania wyboru lektury. Nie oznacza to, że książka mnie rozczarowała, ale zachwytu też nie było.
Anna jest typowym przykładem kobiety sukcesu. Wzięta dziennikarka, odnosząca sukces za...
2013-03-21
Uwielbiam kryminały - takie prawdziwe kryminały. Nie chcę gniotu w stylu kryminału zaprawionego romansidłem. Chcę prawdziwej zagadki; z "trupem na samym początku", klasyczną zagadką kto zabił i sprawcą odkrywanym na samym końcu powieści. Ostatnio czytałam właśni taki kryminał. Taki prawdziwy klasyczny kryminał pt. "Na skraju ciszy".
Na początku oczywiście jest zagadka. A dokładniej rzecz biorąc - film stanowiący zagadkę. Widać na nim morderstwo młodej kobiety dokonane brutalnie i z zimną krwią. Film z gatunku snuff przewija się przez całą powieść i stanowi element, który po cichu spaja całą intrygę. Drugim spoiwem jest milcząca pisarka książek dla dzieci. Tyle spoiw żywych. Jest jeszcze martwe spoiwo w osobie zamordowanej Rebeki - młodej dziewczyny, która w pewnym okresie swojego życia jest za bardzo ciekawska. Zagadkę bestialskiego mordu Rebeki próbują rozwikłać policjanci. Alex, Peder i Fredrika. Każdy z nich oprócz rozwiązywania kryminalnej zagadki ma do rozwikłania węzeł problemów pochodzący z życia prywatnego. Pikanterii i smaczku dodają relacje z wewnętrznego dochodzenia, z których każda odkrywa niewielki rąbek tajemnicy morderstwa. Jak się okazuje w całości powieści relacje te nie odgrywają zbyt dużej roli, ale w trakcie lektury naprawdę stanowią urozmaicenie godne uwagi.
"Na skraju ciszy" jest pierwszą książką autorstwa Pani Olsson, którą przeczytałam. Nie ukrywam, że jako kryminał powieść naprawdę mnie zachwyciła. Oczywiście nie jest to literatura wysokich lotów, ale w kryminałach przecież nie o to chodzi. Chodzi o dobrą zabawę i dobrze skonstruowane "kto zabił". A tu właśnie takie mamy. Zagadka odkrywana jest pomalutku; czytelnik może razem z policjantami analizować, dochodzić, zgadywać i śledzić tropy. Pomagają w tym bardzo wyraziste postacie, dobrze zarysowany pomysł i - co chyba najważniejsze - wyjątkowo dobrze przemyślana fabuła. Nie znalazłam tu żadnych nieścisłości, które w słabych kryminałach bardzo denerwują. Tu wszystko jest dograne do samego końca. Kiedy już czytelnik ma wrażenie, że wszytko wie i szykuje się na koniec powieści, nagle mamy BUM i jeszcze ostatnim tchnieniem autorka zaskakuje. To jest to co tygrysy lubią najbardziej.
Książka jest przyjazna czytelnikowi. Krótkie rozdziały dają wrażenie wyjątkowej lekkości czytania. Do tego każdy rozdział podzielony jest na kilka scenek i to również pomaga. Niestety ja powieść czytałam na czytniku, a tu poszczególne scenki nie zostały od siebie oddzielone, chociażby małym odstępem. Powodowało to często moją frustrację, gdyż gubiłam wątki nie wiedząc, że to co czytam dotyczy już innego bohatera. Myślę jednak, że to niewielka wada w porównaniu z przyjemnością czytania, jaką dała mi ta powieść.
Podsumowując - kryminał, jakiego było mi trzeba!
Uwielbiam kryminały - takie prawdziwe kryminały. Nie chcę gniotu w stylu kryminału zaprawionego romansidłem. Chcę prawdziwej zagadki; z "trupem na samym początku", klasyczną zagadką kto zabił i sprawcą odkrywanym na samym końcu powieści. Ostatnio czytałam właśni taki kryminał. Taki prawdziwy klasyczny kryminał pt. "Na skraju ciszy".
Na początku oczywiście jest zagadka. A...
2013-03-07
"Nielegalni" to jedna z tych książek, którą się pochłania jednym tchem. Tak myślę, bo w formie papierowej nie miałam jej w ręku. Jednak czy w formie papierowej czy w formie audiobooka fabuła przecież jest ta sama...
Tak mi się przynajmniej wydawało...
Do dnia dzisiejszego "przeczytałam" trzy audiobooki. Pierwszy w wykonaniu Anny Nehrebeckiej nie urzekł mnie. Przesłuchałam tylko dlatego, że zawsze chciałam poznać powieść pt. "Tajemnica Abigel". Drugi to "Tajemnica chińskiej kurtyzany" przeczytany przez Magdalenę Zawadzką. Wykonanie było o niebo lepsze. Jednak - przy całym moim szacunku do Pani Zawadzkiej - Panu Gosztyle w interpretacji czytanej książki do pięt nie dorasta.
Trochę o fabule. Konrad Wolski stoi na czele polskiego wywiadu. Otrzymuje zadanie wydobycia skrzyni z tajnymi dokumentami NKWD z 1941 roku, która została zakopana na terenie twierdzy brzeskiej. Drugi równolegle toczący się wątek to historia szpiega - prawdziwego „nielegała” udającego rdzennego mieszkańca danego kraju, a w rzeczywistości będącego po prostu szpiegiem. Takim nielegałem jest Hans Jorgensen. Od dziesiątek lat mieszka w Szwecji, jego żona jest Szwedką, syn pracuje w Wojsku. Hans na stare lata postanawia ujawnić swoją tajemnicę...
Książka zebrała wiele pozytywnych recenzji. Mnie jednak urzekła nie sama książka, a audiobook. Pan Krzysztof Gosztyła przeczytał "Nielegalnych" po prostu genialnie! Jego mocny, wyjątkowo dźwięczny bas spowodował, że zakochałam się w jego głosie bez pamięci. Pan Gosztyła włożył całe swoje serce w każdą literkę tej powieści. To w jaki sposób interpretował poszczególne rozdziały, jak umiejętnie przeskakiwał z kwestii wypowiedzianych przez delikatną kobietę, do kwestii pijanych rosyjskich żołnierzy - niesamowite. Nawet przekleństwa w jego wykonaniu nie raziły, a zachwycały sposobem, w jaki On to wypowiada. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tak naprawdę jest.
Teraz szukając audiobooka patrzę przede wszystkim kto czyta. Pan Gosztyła z drugim tomem pt. "Niewierni" musi trochę poczekać. Obecnie "czytam" "Pod słońcem Toskanii" w wykonaniu p. Danuty Stenki. Powiem Wam, że nawet Ona przy Panu Gosztyle wypada słabiutko..
"Nielegalni" to jedna z tych książek, którą się pochłania jednym tchem. Tak myślę, bo w formie papierowej nie miałam jej w ręku. Jednak czy w formie papierowej czy w formie audiobooka fabuła przecież jest ta sama...
Tak mi się przynajmniej wydawało...
Do dnia dzisiejszego "przeczytałam" trzy audiobooki. Pierwszy w wykonaniu Anny Nehrebeckiej nie urzekł mnie. Przesłuchałam...
2013-03-10
Z czym się kojarzy moda? Z kiecką, pokazem, pięknymi kobietami, fascynującymi mężczyznami ... długo wymieniać. Kryminał wymieniłabym jako jedną z ostatnich pozycji... a jednak!
Pierwszy tom kryminalnej serii wydawanej przez Prószyńskiego był naprawdę dobry. Ciekawe ujęcie kuchennego tematu i niebanalna zagadka dawały nadzieję na dobrą zabawę. Czekałam więc na drugi tom z niecierpliwością mając nadzieję, że drugi dorówna pierwszemu. Przeczytałam i nie zawiodłam się. Bohaterów mamy kilku. Jest Kalina - dziennikarka, która zostaje przez szefową wysłana na tydzień mody do Siedlec. Jest Daria - przesympatyczna dziewczyna będąca siostrą pięknej modelki Dominiki. Wścibska, pyskata, a jednocześnie beznadziejnie zakompleksiona i płynąca z prądem życia. Mamy również towarzystwo "młodych pięknych", postawną dziennikarkę Finkę i wiele wiele innych postaci. Jest też oczywiście trup, a właściwe kilkanaście trupów dawnych i jeden najważniejszy - w miarę współczesny. Mamy też stalking uprawiany w stosunku do jednej z modelek, wypadek ze skutkiem śmiertelnym, niespełnioną miłość, tajemnicze biuro podróży, przemoc w rodzinie... Do wyboru, do koloru. Jest nawet zatrute jabłuszko!
Najlepsze w tej powieści jest to, że pomimo mnogości wątków i bohaterów autorka świetnie nad tym wszystkim panuje. Nie ma tu nieścisłości, wszystko współgra nienagannie. Gdzieś w połowie książki wątki zaczynają się przeplatać; jedne się kończą, inne dopiero zaczynają... Tajemnica zaginionej przyjaciółki Kaliny nabiera rumieńców dopiero w momencie, gdy wyjaśnia się zagadka prześladowań młodziutkiej modelki. Autorka umiejętnie kieruje akcją i naprawdę świetnie stopniuje napięcie. Przez kilkanaście pierwszych stron byłam załamana. Zastanawiałam się jak przebrnąć przez książkę o ciuchach i modelach w sytuacji, gdy temat - delikatnie rzecz biorąc - jest przeze mnie traktowany arogancko. Jednak brnąc dalej moje załamanie przeradzało się w zachwyt. Autorka z mistrzowską finezją kreśli główne postacie. Ja osobiście pokochałam Finkę - postawną dziewczynę mówiącą o wszystkich niższych wzrostem per "ludzik". Finka tryska humorem, jest inteligentna, stanowcza i wie czego chce. Szuka swojej miłości konsekwentnie, rozglądając się uważnie dookoła siebie. Pozostałe postacie są równie mocno nakreślone. W pewnym momencie jest to wadą, ponieważ autorka nie potrafi poradzić sobie z negatywnymi uczuciami do sprawcy przez co dość szybo rozwikłałam jedną z zagadek. Nie zmniejszyło to jednak przyjemności rozwiązywania kolejnych zagadek których nie brakuje.
Naprawdę świetna książka. Polecam każdemu, kto w czytaniu szuka pretekstu dobrej zabawy.
Z czym się kojarzy moda? Z kiecką, pokazem, pięknymi kobietami, fascynującymi mężczyznami ... długo wymieniać. Kryminał wymieniłabym jako jedną z ostatnich pozycji... a jednak!
Pierwszy tom kryminalnej serii wydawanej przez Prószyńskiego był naprawdę dobry. Ciekawe ujęcie kuchennego tematu i niebanalna zagadka dawały nadzieję na dobrą zabawę. Czekałam więc na drugi tom z...
Kiedy zobaczyłam okładkę książki pomyślałam, że to kolejna powieść ukazująca losy dzieciaczków w domach dziecka. Powieść chwytająca za serce i budząca wiele uczuć. Niestety nie. Losy bohaterki w domu dziecka to tylko wierzchołek góry lodowej, przyczynek do tego, kim się stała. Jej siła i mordercza pewność, że po każdym upadku należy się podnieść i iść dalej, jest ogromna i niezaprzeczalna. A książka? Książka powinna być poranną lekturą dla każdego, kto uważa, że jego życie jest nieudane. Może losy Oli pomogą mu zauważyć iskierkę nadziei....
Głowna bohaterka Ola - jak sama o sobie pisze - urodziła się bo nie miała innego wyjścia. Jej matka (autorka zawsze pisze o niej z małej litery podkreślając swój brak szacunku do niej) początkowo chciała Ją sprzedać, jednak nie znalazła nabywcy. Nie zrzekając się praw rodzicielskich oddała ją do domu małego dziecka. Tu zaczyna się gehenna Oli, która trwa bardzo długo. Dziewczynka jako kilkuletnie dziecko bierze udział w wykopkach, szoruje podłogi, pieli grządki. Do tego ciągłym towarzyszem jest głód i brak miłości. Dzieci walczą o każdy ciepły gest. Kiedy trafia do domu dziecka do tego wszystkiego dochodzi jeszcze brutalna i wszechobecna przemoc. Niesamowite jest dla mnie to, że nawet w szkole sieroty uznawane były za gorszego człowieka, odmieńca. Co te dzieciaczki były winne? Kiedy jedna z koleżanek zaprosiła Olę do swojego domu Matka dziewczynki wyzwała ją i wyrzuciła za drzwi. Koszmar.
Nieszczęściem Oli była matka.Kiedy otrzymała większe mieszkanie wzięła Olę do siebie. Okazało się, że pobyt w domu dziecka to istny raj w porównaniu z piekłem jakie przygotowała jej ona. Tłukła ją czym popadło, ciągnęła po podłodze za włosy, poniżała, raniła i kaleczyła na całe życie. Wiele razy wyrzucała ją z domu. Dziewczyna żyła wtedy z kradzieży, spała po strychach i piwnicach.
Autorka opisuje swoje losy właściwie do dnia dzisiejszego. Obecnie żyje w Berlinie z synem gdzie zajmuje się prowadzeniem domu kilku zamożnym rodzinom i prowadzi ogrody. Można powiedzieć, że jest szczęśliwa. Na swój sposób...
Książka jest pełna emocji. Już sam sposób jej napisania wskazuje, że autorka traktuje ją jako swoistego rodzaju oczyszczenie. Nie ma tu rozdziałów, myśli płyną nieukształtowane, prosto z serca. Pani Ola przeskakuje z tematu na temat starając się zachować chronologię. Kilka razy miałam ochotę przeskoczyć kilka stron ale przy lekturze tej powieści to nie jest możliwe. Każdy akapit zawiera tyle emocji i faktów że przeoczenie choćby pół strony gubi czytelnika. Autorka z otwartością i rozbrajającą szczerością opisuje swoją naiwność która z czasem przeistacza się w gruboskórność konieczną dla przetrwania. Nie ubiera swoich losów w barwy, ukazuje je brutalnie i prawdziwie, aż czytelnikowi burzy się krew z gniewu. Jak tak może być? Skąd tyle zła w stosunku do jednej osoby? I dlaczego nikt nie pomógł.
Książki nie czyta się łatwo; myślę, że głównie przez ten potok myśli zdarzeń i opisów. Niemniej jednak zapewniam, że warto. Rzadko kiedy człowiek spotyka się z taką wolą przetrwania....
"Twarda szkoła życia" to książka - spowiedź. To przestroga dla wszystkich i wołanie o miłość. Autorka pokazuje społeczeństwo zamknięte w swoich czterech ścianach, obojętne na losy zarówno małej dziewczynki jak i dorastającej kobiety. Właściwie na palcach jednej ręki można policzyć osoby życzliwe, które pomogły Pani Oli. Autorka ukazuje zło domu dziecka i systemu, który zmusza sieroty do walki o życie, o przetrwanie.
Książkę polecam. Warto ją przeczytać choćby po to, aby dostrzec piękno własnego życia i docenić wszystko to co się ma. Nawet okruszki dnia codziennego.
Kiedy zobaczyłam okładkę książki pomyślałam, że to kolejna powieść ukazująca losy dzieciaczków w domach dziecka. Powieść chwytająca za serce i budząca wiele uczuć. Niestety nie. Losy bohaterki w domu dziecka to tylko wierzchołek góry lodowej, przyczynek do tego, kim się stała. Jej siła i mordercza pewność, że po każdym upadku należy się podnieść i iść dalej, jest ogromna i...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to