-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-01-03
2013-01-15
2013-02-01
2013-02-11
Posiadając dwójkę dzieci (a nieraz jakoby było ich pięcioro :-)) ważnym elementem naszego życia jest zabawa paluszkami. Dziecięce rączki wykorzystywane są do zabaw wszelkiego rodzaju. Rysowanie, pieczenie ciasteczek, klejenie plasteliny... co nam do głowy przyjdzie. Ostatnio na tapecie mamy origami, a właściwie zoorigami. Kwadratowa książeczka, (bardzo starannie wydana) daje niesamowite możliwości zabawy papierem. Możemy z dziećmi stworzyć zagrodę pełną papierowych zwierzaków :-). A że w czasie zabawy się zużyją... trudno zrobimy nowe. Równie kolorowe, ale za to jeszcze piękniejsze, bo przecież praktyka czyni mistrza :-)
Książka podzielona jest na działy. Mamy grupę zwierzaków domowych, zwierzaków egzotycznych i ptaków. Możemy stworzyć świnkę, niedźwiedzia, żyrafę, łabędzia i wiele wiele innych świetnych składanek. Bardzo ważne jest to, że instrukcje składania papieru są naprawdę przejrzyste. Na początku mamy kilka podstawowych figur, których opanowanie to połowa sukcesu. Potem już tylko kilka zagięć i gotowe.
Książek o origami na półkach księgarskich jest mnóstwo. Zoorigami ma jedną fantastyczną i niezastąpioną przewagę nad nimi. Oprócz instrukcji składania papieru mamy też cieniutkie bajecznie kolorowe arkusiki stworzone do zginania i tworzenia zwierzaków. Arkusików jest ponad setka, każdy wzór powtórzony dwa razy. Co więcej - przy instrukcji składania każdego zwierzaka pokazany jest sugerowany papier do jego stworzenia. Jednak można zaszaleć i stworzyć kwiecistego łabędzia, albo kawowego buldoga. Do wyboru do koloru! Na początku mojej zabawy z origami zrobiłam błąd i nie chcąc niszczyć oryginalnych arkusików, próbowałam zaginać zwierzaki na zwykłym papierze. Zniechęciłam się i wyrzuciłam nieskończoną figurkę do kosza. Okazało się że tworzenie origami na cieniutkich arkusikach to zupełnie coś innego. Zagięcia - nawet te najgrubsze - słuchają twórcy, nawet dziewięcioletniego. Zresztą sami zobaczcie. Łabędź jest samodzielnej produkcji mojej Starszej!
Posiadając dwójkę dzieci (a nieraz jakoby było ich pięcioro :-)) ważnym elementem naszego życia jest zabawa paluszkami. Dziecięce rączki wykorzystywane są do zabaw wszelkiego rodzaju. Rysowanie, pieczenie ciasteczek, klejenie plasteliny... co nam do głowy przyjdzie. Ostatnio na tapecie mamy origami, a właściwie zoorigami. Kwadratowa książeczka, (bardzo starannie wydana)...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-02
Elf - dla większości dziewczynek latający stworek o przesłodzonym wyglądzie, dla mojej rodziny ukochane psisko ze sterczącymi uszami, wyłupiastymi oczyskami i cudownym psim serduchu. Pierwsze spotkanie z Elfem miało miejsce kilka miesięcy temu, kiedy to Starsza dostała książkę pt "Sposób na Elfa". Pochłonęłyśmy ją w kilka wieczorów chichrając się i komentując ze śmiechem treść powieści. Myślałam, że autor Marcin Pałasz w drugim tomie - delikatnie rzecz biorąc - nie podoła. Jakże się myliłam!
Spotykamy Elfa szczęśliwego, dumnego ze swoich ludzi, dumnego posiadacza swoich misek, obroży i smyczy. Akurat zbliżają się Wakacje, w związku z czym Duży z Młodym wybierają się na urlop. Wyjazd nad morze nowym samochodem... wszyscy są bardzo szczęśliwi. Niestety podczas pakowania Elf (zaspany i lekko otumaniony) przez pomyłkę wsiada nie do tego samochodu i odjeżdża w siną dal. Kiedy orientuje się, że jest pasażerem nie tego auta wysiada i próbuje wrócić do Dużego, ale nic z tego. Oczywiście Duży i Młody stają na rzęsach, żeby swojego pupila odnaleźć. Dochodzi do bójki, użycia broni, walki wręcz, akcji policji... wiele się dzieje. Oczywiście wszystko się dobrze kończy, ale przygód do tego zakończenia nie brakuje nikomu.
Fabuła książki to jedno, a sposób jej napisania, humor i nieprzeciętna jakość to drugie. Książka daje takiego kopa energetycznego jak rzadko która powieść. Pan Pałasz zmuszał nas do ciągłego podrygiwania ze śmiechu. A już historia z pralką skaczącą po łazience, którą Elf musiał pokonać... po prostu rewelacja.
Narracja książki prowadzona jest z dwóch różnych punktów widzenia. Z jednej strony mamy historię przedstawioną przez Dużego, a drugie spojrzenie pochodzi od Elfa. I o ile narrację ludzką można uznać za zwykłą (moja Starsza w tym momencie zaprotestowała, że tu nie ma nic zwykłego), o tyle narracja Elfa jest świetna. Nie dość że rozśmiesza, to jeszcze uświadamia nam, że to co dla nas jest codziennością dla psa może stanowić nie lada zagadkę. "No bo kto to widział żeby kaktusy latały po trawnikach". Nie trudno się domyślić, że chodzi o jeże.
Książka posiada jeszcze jedną ważna zaletę. Przekazuje młodym czytelnikom prawdę znaną od lat jednak często lekceważoną: Pies to żywe stworzenie i jeżeli się na niego decydujesz, to stajesz się odpowiedzialnym za całe jego psie życie. Elf jest pełnoprawnym członkiem rodziny, który w pełni uczestniczy w życiu swoich ludzi. W przekazywaniu morałów Pan Marcin też nie zawodzi. Zresztą poczytajcie sami: "Nasze psisko wciąż siusiało jak szczeniak. Patrząc na inne psy dumnie podnoszące łapę przy byle słupku, czekałem z utęsknieniem na moment, w którym elf zrobi to samo. Ten jednak uparcie siusiał po swojemu, choć Młody, w przypływie natchnienia próbował mu nawet pokazywać na trawniku, jak się to powinno robić. Jego poświęcenie zaowocowało jedynie zainteresowaniem strażnika miejskiego zaniepokojonego widokiem chodzącego na czworaka nastolatka, na domiar złego podnoszącego nogę pod drzewem".
Moją starszą urzekł fragment o zdechłej rybie. Kiedy Elf zaginął, Duży pocieszał Młodego tymi słowy: "Uwierz mi, nasze Elfisko zobaczy morze, będziesz z nim skakał przez fale... i pewnie nawet przyniesie ci osobiście zdechłą rybę na koc. Wierzysz?" Starsza w tym momencie rozczuliła się niesamowicie. Zdechła ryba przyprawiła ją o łzy; tego jeszcze nie było.
Wisienką na torcie są ilustracje. Można było zepsuć wszystko słodkim psiakiem rodem z "dziewczyńskich" kreskówek, ale nie. Tu też strzał w dziesiątkę. Czarno - białe ilustracje, proste, oszczędne w formie są świetne. A już wygląd Elfa zdobył nasze serca. Myślę, że Wydawnictwo Skrzat zrobiłoby furorę wydając plakaty z Elfem. Pierwsza stałabym w kolejce!
Elf - dla większości dziewczynek latający stworek o przesłodzonym wyglądzie, dla mojej rodziny ukochane psisko ze sterczącymi uszami, wyłupiastymi oczyskami i cudownym psim serduchu. Pierwsze spotkanie z Elfem miało miejsce kilka miesięcy temu, kiedy to Starsza dostała książkę pt "Sposób na Elfa". Pochłonęłyśmy ją w kilka wieczorów chichrając się i komentując ze śmiechem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-03
Książki dzielą się na łatwe, miłe i przyjemne, oraz te niełatwe, nie zawsze miłe i rzadko kiedy przyjemne. Różnica między nimi jest taka, że te pierwsze szybko się zapomina, natomiast te drugie pozostają w głowie i wiercą dziurę w psychice czytelnika. Do bólu. Do granic wytrzymałości. "Kobiety Kaddafiego" to książka należąca do tej drugiej kategorii. Pod każdym względem.
Soraya jest libijską dziewczyną, która do pewnego momentu prowadziła zwykłe życie nastolatki (o ile w Libii można mówić o zwykłym życiu). Libia jest krajem muzułmańskim co dla kobiet oznacza trudne życie. Mimo to rodzina dziewczynki parła do przodu radząc sobie z systemem i przeciwnościami losu. Pewnego dnia w szkole zapanowała wielka radość. Sam Kaddafi odwiedzi nauczycieli i uczniów! Soraya została wybrana do wręczenia kwiatów przywódcy. Kaddafi przyjechał i nawet pogłaskał Sorayę po głowie! Okazało się, że ten gest przypieczętował los Sorai. Był to znak dla jego służb, że tę kobietę (a właściwie piętnastoletnią dziewczynkę) Kaddafi chce mieć jako swoją nałożnicę. Po kilku dniach życie Sorai zmienia się diametralnie i rozpaczliwie. Ląduje w podziemiach pałacu Kadafiego. Jest poniżana, brutalnie gwałcona, maltretowana i prześladowana. Okazuje się, że w jej położeniu znajduje się tysiące innych dziewcząt w Libii. Kadafi był chorym psychicznie lubieżnikiem, potrzebującym kilku kobiet dziennie (chłopców również) których traktował przedmiotowo i bez żadnego szacunku.
Historia Sorai budzi ogromne emocje. Ogarnia mnie przerażenie kiedy uświadomię sobie, że takie straszliwe rzecz działy się kilka lat temu, już w XXI wieku. Świadectwo okrucieństwa i braku szacunku do drugiego człowieka. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, ale kiedy to czytałam przychodziły mi do głowy porównania z II wojną światową i ówczesnym torturowaniem ludzi. Różnica jest taka, że Kaddafi robił to pod przykrywką wielkiej machiny składającej się z tysięcy ludzi kryjących jego zboczenia.
Kaddafi działał w bardzo przemyślany sposób. Założył szkołę wojskową dla kobiet, którymi otaczał się w każdej sytuacji. Teoretycznie stanowiły jego ochronę, (żaden Arab nie strzeli do kobiety) w praktyce szkoła była nieustannym "dostawcą" młodych kobiet, które zaspakajały jego najbardziej wyszukane seksualne zachcianki.
Oprócz opowieści o losach Sorai w książce możemy przeczytać przejmujące świadectwo dziennikarskie. Autorka Anick Cojean obnaża panujący w Libii terror i strach. Chwytając pojedyncze niteczki i nikłe ślady jakie pozostawiały działania Kaddafiego trafiła do kobiet, które przeżyły gehennę. I co się okazało? Znaczna większość nie chciała nic mówić. Bały się konsekwencji, nie chciały wracać do drastycznych wspomnień - albo i jedno i drugie. Zamykały się w sobie. Naprawdę niewiele osób odważyło się dać świadectwo. Z całą mocą należy podkreślić, że te, które się odważyły ,opowiadały straszliwie i zatrważające rzeczy. Kaddafi potrafił pojawić się na weselu i "porwać" (bo trudno to nazwać inaczej) pannę młodą. Gwałcił żony swoich najbliższych współpracowników i ich córki. Pewien fragment książki mówi nawet o ośmioletnich dziewczynkach. I to wszystko w XXI wieku. Pod nosem ONZ i organizacji zajmujących się prawami kobiet. Co tam kobiet - mam wrażenie, że w wielu krajach z większą godnością traktuje się zwierzęta. Niesamowite i niewyobrażalne.
Książka napisana jest wprost. Bez zbędnych upiększeń. Odziera czytelnika ze złudzeń. Ukazuje ludzkie okrucieństwo, wypaczenie i zdemoralizowanie. Ból. Szok. Poniżenie.
Uważam, że każda młoda osoba powinna przeczytać wyznania Sorai. Niewątpliwie ogarnie go przerażenie i zwątpienie w sens ludzkiego istnienia. Dobroci i szacunku do drugiego człowieka. Ale to dobrze. Historia powinna być nagłośniona i poznana przez jak największe grono osób. Może pomoże to kobietom w Libii w walce o godne życie. W walce o samego siebie.
Książki dzielą się na łatwe, miłe i przyjemne, oraz te niełatwe, nie zawsze miłe i rzadko kiedy przyjemne. Różnica między nimi jest taka, że te pierwsze szybko się zapomina, natomiast te drugie pozostają w głowie i wiercą dziurę w psychice czytelnika. Do bólu. Do granic wytrzymałości. "Kobiety Kaddafiego" to książka należąca do tej drugiej kategorii. Pod każdym względem....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-06
Lubię Toma Hanks'a. Uważam, że jest świetnym aktorem posiadającym niezwykłą zdolność wcielania się w grane postacie bez szpanu i z wielką finezją. Forest Gump jest tego najlepszym przykładem. Kiedy więc zobaczyłam na plakatach kinowych jego przesympatyczną twarz wiedziałam, że "Atlas chmur" muszę zobaczyć. I co? I nie zobaczyłam! Jakoś przemknął przez ekrany i zniknął w sposób - dla mnie - niezauważalny. Tym większą radość sprawi mi mój Mąż kiedy to na urodziny (osiemnaste oczywiście) sprezentował mi książkę "Atlas chmur".
Nie będę oszukiwać, że pochłonęłam, że mnie wciągnęło i z wypiekami czytałam kilka dni pod rząd. To nie jest książka tego typu. Ją trzeba smakować, delektować się pięknem języka, wspaniałymi opisami. Trzeba pamiętać, że każdy szczegół jest ważny. To jedna z tych powieści, którą na pewno przeczytam ponownie, ponieważ każdy kolejny raz odkryje prezentowane historie na nowo.
Sześć powieści - każda z innej epoki, inaczej napisana. Każda łączy się z pozostałymi w delikatny, acz wyraźnie uchwytny sposób. Bohaterowie są odmienni, łączy ich jedynie splot wydarzeń w ulotny sposób nawiązujący jeden do drugiego. Historie nie są porywające jednak w cudowny sposób można się nimi po prostu delektować.
Sam sposób napisania jest niebanalny i ciekawy. Każda opowieść (poczynając od najdawniejszej , a w odległej przyszłości kończąc) w połowie jest przerwana i pozostawia w głowie zagadki. Szósta opowieść przedstawiona jest w całości, po czym kolejno cofamy się do przeszłości poznając zakończenia pozostałych pięciu. Przypomina to piramidę A,B,C,D,E,F,E,D,C,B,A i niewątpliwie jest świetnym zabiegiem pobudzającym czytelnika do rozmyślań i poszukiwań wspólnych cech opowieści.
Jeżeli macie ochotę na coś nowego, świeżego i innego niż większość książek - polecam.
Lubię Toma Hanks'a. Uważam, że jest świetnym aktorem posiadającym niezwykłą zdolność wcielania się w grane postacie bez szpanu i z wielką finezją. Forest Gump jest tego najlepszym przykładem. Kiedy więc zobaczyłam na plakatach kinowych jego przesympatyczną twarz wiedziałam, że "Atlas chmur" muszę zobaczyć. I co? I nie zobaczyłam! Jakoś przemknął przez ekrany i zniknął w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-10
2013-02-17
Bardzo, ale to bardzo lubię anioły. Towarzyszą mi od dawna, właściwie od narodzin mojej córki. W naszym domu jest ich pełno... wszędzie, w każdym kącie. Jeden wisi na ścianie w kuchni, inny pilnuje przedpokoju, jeszcze inne strzegą moich dzieci. Jakoś tak ostatnio się składa, że w czytanych książkach też jest anielsko. Zupełnie niedawno czytałam "Tam gdzie spadają anioły", (swoją drogą mocna książka) wcześniej "Zawsze przy mnie stój", a teraz "Anielska Pomyłka". Powiem jedno - żadna z tych książek mnie nie zawiodła.
"Anielska pomyłka" to książka magiczna, świetna w swej diabelnie skomplikowanej prostocie. Jeżeli bowiem przyjąć, że Bóg istnieje (a co za tym idzie Anioły również) to cała ta historia jest prosta. Do bólu. Przyjmujemy ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jeżeli natomiast wiary brak... cóż, wówczas czytelnik ma problem.
Nie wiem czy mam streszczać fabułę. Boję się, że zdradzę zbyt wiele i popsuję całą magię tej powieści. Krótko. Maja jest kobietą szczęśliwą. Ma wspaniałego męża Michała, cudownego syna, prześliczną córeczkę, pogodną matkę i niesamowicie miłych i wyrozumiałych teściów. Nikt by nie przypuszczał, że na jej życiu zalega cień. W młodości w katastrofie lotniczej ginie jej mąż i córeczka Laura. Maja długo nie może się podnieść z tej tragedii. Kiedy już się udaje i duchy przeszłości zostają zagnane do najdalszej czeluści serca, nagle odżywają na nowo i to w najbardziej niesamowity sposób. Obok losów Mai poznajemy losy wszystkich jej bliskich. Tych żyjących i tych nieżyjących... ale czy aby na pewno? Okazuje się, że wszystko jest względne. A w ogóle do czego to podobne, żeby anioł popełnił aż TAKĄ pomyłkę... i to tak brzemienną w skutkach ??? Chciałoby się napisać tak wiele....
Urzekł mnie talent autorki do budowania napięcia. Początkowo książka to opowieść o kobiecie jakich wiele. Po kilkunastu stronach czytelnik zaczyna szukać czegoś wyjątkowego, Niby nic nie daje ku temu powodów - a jednak. Autorka skacze pomiędzy postaciami co więcej - przeskakuje również w czasie, co powoduje, że szukamy, uparcie szukamy ... W połowie książki już wiedziałam - łatwo nie będzie. I kiedy wszystko się wyjaśniło, a anielski plan ukazał się w całej okazałości mnie ogarnęło... Zwątpienie? Przerażenie? Chyba mieszanka i jednego i drugiego. Bo jeżeli rzeczywiście jest gdzieś Ktoś, kto tak łatwo kieruje naszymi losami, Kto ma takie możliwości ingerencji w nasze życie, to nam nic innego nie pozostaje jak przejść przez nie i cieszyć się tym co mamy...
Książkę świetnie się czyta. Krótki rozdziały, lekkie pióro, ciągłe trzymanie czytelnika w napięciu, to wszystko składa się na czytanie na tzw jednym oddechu. Tak właśnie przeczytałam tę książkę. Pochłonęłam. Powiem więcej - na pewno przeczytam ją jeszcze raz, bo dopiero przy drugim czytaniu można delektować się szczegółami i niuansami, których przy pierwszym razie czytelnik nie dostrzega. One są widoczne dopiero wówczas kiedy poznamy efekt anielskiej pomyłki.
Każdemu kto lubi magiczne książki - polecam.
Bardzo, ale to bardzo lubię anioły. Towarzyszą mi od dawna, właściwie od narodzin mojej córki. W naszym domu jest ich pełno... wszędzie, w każdym kącie. Jeden wisi na ścianie w kuchni, inny pilnuje przedpokoju, jeszcze inne strzegą moich dzieci. Jakoś tak ostatnio się składa, że w czytanych książkach też jest anielsko. Zupełnie niedawno czytałam "Tam gdzie spadają anioły",...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-22
Pamiętacie książkę "Nasza Mama czarodziejka"? Mama jest tam najlepsza, oswaja smoka, pomaga innym ludziom - po prostu superman w babskim wydaniu. Nie da się ukryć, że często to właśnie mama jest bohaterem wielu książek dla dzieci. A tata? Niestety rzadko. Na szczęście są takie książki, które promują pozytywny obraz Taty. Ostatnio trafiłam na książkę "Tata i ja" gdzie tytułowy Tata nie ustępuje w niczym Mamie Supermence". Co więcej - naprawdę daje radę!
W książce "Tata i ja" poznajemy 7 przygód małej Milenki. W każdej z nich bierze udział niezawodny Tato, który dzięki swoim ojcowskim umiejętnościom i wyposażeniu godnym MacGaywer'a radzi sobie z każdą trudną sytuacją. Kiedy trzeba uratować jednorożca, za pomocą zestawu śrubokręcików otwiera kłódkę. Dzięki swojej niezawodnej sile i odwadze przepędza smoka, a dzięki umiejętnościom majsterkowicza pomaga ufoludkowi naprawić układy scalone w jego pojeździe kosmicznym. Nie ulega jednak wątpliwości, że serduszko Starszej zdobyło opowiadanie o syrence. Tatuś świetnie poradził sobie z opieką nad Milenką i syrenką, a mnie w tym opowiadaniu urzekł tekst: "My zapracowani ojcowie musimy trzymać się razem". Po prostu kwintesencja książeczki.
Książeczka jest skierowana zarówno do chłopców jak i dziewczynek. Najpierw czytamy o księżniczce, a już za chwilę pochłania nas świat małego Indianina. Następnie bawimy się z syrenką, aby za chwilę mknąć rakietą w kosmos. Oczywiście wszystko w towarzystwie najlepszego taty.
Tata i ja" to pozycja przepięknie wydana. Duże kolorowe ilustracje (ukazujące tatusia z lekkim przymrużeniem oka) są ciepłe i przyciągają wzrok maluchów. Starsze dzieci też znajdą coś dla siebie, ponieważ dość duże odstępy pomiędzy liniami i duża czcionka ułatwiają samodzielne czytanie. Moje dzieciaki wspaniale się przy niej dogadują. Młodszy z rozdziawioną buzią słucha i ogląda obrazki, a Starsza pęka z dumy, bo przy tej książeczce składanie literek idzie całkiem sprawnie. A że przy okazji omawiają każdy obrazek i wyobraźnia pracuje i jednemu i drugiemu... same korzyści.
Polecam serdecznie wszystkim. I małym i dużym.
Pamiętacie książkę "Nasza Mama czarodziejka"? Mama jest tam najlepsza, oswaja smoka, pomaga innym ludziom - po prostu superman w babskim wydaniu. Nie da się ukryć, że często to właśnie mama jest bohaterem wielu książek dla dzieci. A tata? Niestety rzadko. Na szczęście są takie książki, które promują pozytywny obraz Taty. Ostatnio trafiłam na książkę "Tata i ja" gdzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-24
Kiedy zobaczyłam okładkę książki pomyślałam, że to kolejna powieść ukazująca losy dzieciaczków w domach dziecka. Powieść chwytająca za serce i budząca wiele uczuć. Niestety nie. Losy bohaterki w domu dziecka to tylko wierzchołek góry lodowej, przyczynek do tego, kim się stała. Jej siła i mordercza pewność, że po każdym upadku należy się podnieść i iść dalej, jest ogromna i niezaprzeczalna. A książka? Książka powinna być poranną lekturą dla każdego, kto uważa, że jego życie jest nieudane. Może losy Oli pomogą mu zauważyć iskierkę nadziei....
Głowna bohaterka Ola - jak sama o sobie pisze - urodziła się bo nie miała innego wyjścia. Jej matka (autorka zawsze pisze o niej z małej litery podkreślając swój brak szacunku do niej) początkowo chciała Ją sprzedać, jednak nie znalazła nabywcy. Nie zrzekając się praw rodzicielskich oddała ją do domu małego dziecka. Tu zaczyna się gehenna Oli, która trwa bardzo długo. Dziewczynka jako kilkuletnie dziecko bierze udział w wykopkach, szoruje podłogi, pieli grządki. Do tego ciągłym towarzyszem jest głód i brak miłości. Dzieci walczą o każdy ciepły gest. Kiedy trafia do domu dziecka do tego wszystkiego dochodzi jeszcze brutalna i wszechobecna przemoc. Niesamowite jest dla mnie to, że nawet w szkole sieroty uznawane były za gorszego człowieka, odmieńca. Co te dzieciaczki były winne? Kiedy jedna z koleżanek zaprosiła Olę do swojego domu Matka dziewczynki wyzwała ją i wyrzuciła za drzwi. Koszmar.
Nieszczęściem Oli była matka.Kiedy otrzymała większe mieszkanie wzięła Olę do siebie. Okazało się, że pobyt w domu dziecka to istny raj w porównaniu z piekłem jakie przygotowała jej ona. Tłukła ją czym popadło, ciągnęła po podłodze za włosy, poniżała, raniła i kaleczyła na całe życie. Wiele razy wyrzucała ją z domu. Dziewczyna żyła wtedy z kradzieży, spała po strychach i piwnicach.
Autorka opisuje swoje losy właściwie do dnia dzisiejszego. Obecnie żyje w Berlinie z synem gdzie zajmuje się prowadzeniem domu kilku zamożnym rodzinom i prowadzi ogrody. Można powiedzieć, że jest szczęśliwa. Na swój sposób...
Książka jest pełna emocji. Już sam sposób jej napisania wskazuje, że autorka traktuje ją jako swoistego rodzaju oczyszczenie. Nie ma tu rozdziałów, myśli płyną nieukształtowane, prosto z serca. Pani Ola przeskakuje z tematu na temat starając się zachować chronologię. Kilka razy miałam ochotę przeskoczyć kilka stron ale przy lekturze tej powieści to nie jest możliwe. Każdy akapit zawiera tyle emocji i faktów że przeoczenie choćby pół strony gubi czytelnika. Autorka z otwartością i rozbrajającą szczerością opisuje swoją naiwność która z czasem przeistacza się w gruboskórność konieczną dla przetrwania. Nie ubiera swoich losów w barwy, ukazuje je brutalnie i prawdziwie, aż czytelnikowi burzy się krew z gniewu. Jak tak może być? Skąd tyle zła w stosunku do jednej osoby? I dlaczego nikt nie pomógł.
Książki nie czyta się łatwo; myślę, że głównie przez ten potok myśli zdarzeń i opisów. Niemniej jednak zapewniam, że warto. Rzadko kiedy człowiek spotyka się z taką wolą przetrwania....
"Twarda szkoła życia" to książka - spowiedź. To przestroga dla wszystkich i wołanie o miłość. Autorka pokazuje społeczeństwo zamknięte w swoich czterech ścianach, obojętne na losy zarówno małej dziewczynki jak i dorastającej kobiety. Właściwie na palcach jednej ręki można policzyć osoby życzliwe, które pomogły Pani Oli. Autorka ukazuje zło domu dziecka i systemu, który zmusza sieroty do walki o życie, o przetrwanie.
Książkę polecam. Warto ją przeczytać choćby po to, aby dostrzec piękno własnego życia i docenić wszystko to co się ma. Nawet okruszki dnia codziennego.
Kiedy zobaczyłam okładkę książki pomyślałam, że to kolejna powieść ukazująca losy dzieciaczków w domach dziecka. Powieść chwytająca za serce i budząca wiele uczuć. Niestety nie. Losy bohaterki w domu dziecka to tylko wierzchołek góry lodowej, przyczynek do tego, kim się stała. Jej siła i mordercza pewność, że po każdym upadku należy się podnieść i iść dalej, jest ogromna i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-25
Piękną książeczkę wczoraj przeczytałam! Króciutkie opowiadanie, prześlicznie ilustrowane o ważnych sprawach i problemach - zarówno tych dziecięcych jak i tych dorosłych.
Pewnego dnia Mama i Tatuś poszli na spacer, w trakcie którego spotkali kaczuszki. Dziwiły się one, że Rodzice nie mają swojego dziecka. "A wy tak sami spacerujecie? Gdzie Wasze Maleństwo?". Rodzice pomknęli na poszukiwania swojego słoneczka. Spotykają miłą Panią, która pomaga im przejść przez całą żmudną procedurę. Oczywiście rodzice spotykają swoje Słoneczko i wszystko kończy się bardzo szczęśliwe.
Autorka delikatnie pokazuje małemu czytelnikowi, że droga do adopcji nie jest prosta. Opowiada o ośrodku adopcyjnym, o częstych wizytach w domu dziecka, o oswajaniu siebie nawzajem. Aż w końcu: "Dziecko uśmiechnęło się do przybyszów. Rodzice odwzajemnili gest. Uśmiechy spotkały się gdzieś pośrodku drogi i zaczarowały rodziców i Dziecko. Całej trójce zabiły mocno serduszka."
Temat adopcji jest bardzo trudny zwłaszcza dla dzieci, nawet tych starszych. Wprowadza strach i zamieszanie w małej główce: Jak to jest, że niektórzy rodzice nie kochają swoich dzieci? Może ja też jestem adoptowany? Dlatego warto ten temat oswoić, pokazać maluchom, że adopcja jest czymś dobrym i może samotnym dzieciom odmienić całe życie.
Bardzo prosty język i elementy magiczne (jak np. gadające kaczuszki) wprowadzają nastrój baśniowy. Dobrze, że tak jest, bo to powoduje, że łatwiej jest po lekturze porozmawiać z małym czytelnikiem i wyprostować pewne nieścisłości, których objęcie małym umysłem jest po prostu za trudne.
Książeczka jest prosta, a mimo to niebanalna. Moja Starsza dość mocno ją przeżyła. Bardzo długo wpatrywała się w obrazek przedstawiający dom dziecka, na którym wszystkie małe buzie są smutne. Jej reakcja była tak silna, że zastanawiałam się, czy nie pomknie za chwilę do pokoju pakować swoich ulubionych zabawek dla dzieci z domów dziecka.
Jeżeli macie ochotę porozmawiać ze swoimi pociechami na trudne tematy i potrzebujecie literackiej pomocy - książeczka ta jest w sam raz dla Was. Zresztą uważam, że takie książki przydadzą się w każdym domu. Nie wiadomo co naszym pociechom może strzelić do głowy i kiedy taka rozmowa będzie potrzebna...
"Czym jest adopcja? - zapyta kiedyś nasze Słoneczko.
- Tym wszystkim o czym jest ta książeczka: tęsknotą, poszukiwaniem, spotkaniem, radością, miłością, stworzeniem nowej rodziny, w której od tej pory są razem i na zawsze: Dziecko tata i Mama."
Piękną książeczkę wczoraj przeczytałam! Króciutkie opowiadanie, prześlicznie ilustrowane o ważnych sprawach i problemach - zarówno tych dziecięcych jak i tych dorosłych.
Pewnego dnia Mama i Tatuś poszli na spacer, w trakcie którego spotkali kaczuszki. Dziwiły się one, że Rodzice nie mają swojego dziecka. "A wy tak sami spacerujecie? Gdzie Wasze Maleństwo?". Rodzice pomknęli...
2013-03-02
Często książki budzą ulotne uczucie tęsknoty za czymś utraconym, czymś, czego na pewno nie odzyskamy. Autor roztacza chwytające za serce opisy, "wstawia" czytelnika w miejsce i sytuacje, w których czuje się on uczestnikiem wydarzeń. Po chwili jednak brutalnie wyrywa zabierając piękno i pozostawiając w sercu uczucie tęsknoty i rozrzewnienia. Znacie to uczucie? Mnie nachodzi za każdym razem kiedy czytam biografie nieżyjących ludzi. Ostatnio zaskoczyła mnie książka pt. "Dzidek". Wzruszyła mnie niemiłosiernie i wzbudziła tęsknotę za przedwojenną...Warszawą!
Tytułowy Dzidek to chłopiec, którego poznajemy na podwórku przedwojennej warszawskiej kamienicy. Jego rodzice (Tata - wzięty lekarz, mama - prawdziwa warszawska dama) prowadzą szczęśliwe życie doceniając spokój i piękno swojego miasta. Dzidek jest - jak na Warszawiaka przystało - niezłym łobuzem. Pękałam ze śmiechu czytając jego przygody i pomysły. Kiedy urodziła mu się siostra pobierał opłaty za jej oglądanie. Wymyślił również doświadczenie mające udowodnić, że koty zawsze spadają na cztery łapy. Polegało ono na zrzucaniu kociaków z dachu kamienicy. Najbardziej jednak podobała mi się chęć dotknięcia czarnoskórego mężczyzny, który przybył w odwiedziny do jednego z mieszkańców kamienicy. Dzidek miał akurat szlaban i nie mógł wyjść na podwórze więc.... przeczytajcie sami, w życiu nie zgadniecie co wymyślił mały łobuziak. Do pomysłów Dzidka dochodzą opisy zwyczajnego przedwojennego życia. Przypadki chorobowe, z którymi zmaga się ojciec Dzidka u swoich pacjentów, problemy i codzienne życie służby, dziecięce marzenia...
Pierwsza część książki jest przepiękna. Pokazuje piękno przedwojennej Warszawy, czytelnik smakuje i rozkoszuje się opisami. Zresztą już pierwsze strony książki dają ten niepowtarzalny smaczek:
"Chłopcy rozkoszowali się słodko - kwaśnym smakiem słuchając grajka, który skocznie przygrywał na harmonii licząc na parę złotych rzuconych z okien na bruk podwórka. Za jego plecami na trzepaku bujały się chłopaki w brudnych portkach, a obok w klasy grały dziewczynki, oczywiście czyste i schludne. Słychać też było wszystkie możliwe dźwięki życia kamienicy. Gdzieś wysoko ktoś rozbijał mięso, obok chórzystka filharmonii ćwiczyła głos, naprzeciwko inną melodie wygrywał fortepian. Zresztą z co drugiego okna dobiegały dźwięki muzyki, często fałszywe. Gdzieś płakało dziecko, a obok śmiało się inne. Na podwórku kobiety kłóciły się w kolejce do taczek z kołem obwoźnego szlifierza. Wianuszek dzieci przyglądał się i cieszył gdy leciały iskry spod noża lub nożyczek. Dźwięki osełki, kłótnie bab, nuty grajka... (...) W podwórkowym kącie koty walczyły o teren... Mam nadzieję że Wasza wyobraźnia zadziałała :-)
Niestety w książce jak w życiu też przychodzi ten straszny czas wojennej zawieruchy. Nagle ta piękna, spokojna i kolorowa Warszawa zamienia się w miasto pełne biedy i grozy. Dzidek na naszych oczach dojrzewa; jego siostra również. Dotychczasowy system wartości przewrócony zostaje do góry nogami. Trudno zorientować się kto jest dobry, a kto zły. Dotychczasowy przyjaciel staje się zaciekłym wrogiem. A Warszawa ginie w oczach...
Nie potrafię powiedzieć co mnie urzekło w tej książce. Jedno wiem na pewno - przeczytam ją jeszcze raz i jeszcze i jeszcze... Urzekł mnie język, dobór słów, to że autor tak pięknie opisał przedwojenne miasto i tak brutalnie w pewnym momencie odarł czytelnika ze złudzeń o spokojnej i kolorowej powieści.
Każdy wie, że przedwojenna Warszaw miała w sobie coś - TO coś. Szkoda, że to wszystko przepadło i dobrze, że są takie książki, których autor próbuje to "Coś" zachować. Nie wiem czy każdy, kto będzie czytał "Dzidka" będzie smakował powieść jak ciastko z wisienką. Ja tak miałam. Opis przedwojennej cukierni, wyścigów na Służewcu, stosunków panujących w rodzinie Dzidka, szacunek dla służby, wspaniały klimat pracy przedwojennych złodziejaszków. Piękna sprawa.
Wojenna Warszawa Dzidka też jest ciekawa. (trudno żeby nie). Dzidek oczywiście walczy za Polskę, z chłopca przeistacza się w żołnierza i uczestniczy w kilku brawurowych akcjach. Szkoda tylko że... Inaczej - mam nadzieję, że autor wymyślając takie zakończenie chciał dać sobie możliwość napisania drugiego tomu. I tego się będę trzymać.
"Dzidek" jest podróżą w czasie. Jeżeli macie ochotę się przyłączyć - polecam.
Często książki budzą ulotne uczucie tęsknoty za czymś utraconym, czymś, czego na pewno nie odzyskamy. Autor roztacza chwytające za serce opisy, "wstawia" czytelnika w miejsce i sytuacje, w których czuje się on uczestnikiem wydarzeń. Po chwili jednak brutalnie wyrywa zabierając piękno i pozostawiając w sercu uczucie tęsknoty i rozrzewnienia. Znacie to uczucie? Mnie nachodzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-07
"Nielegalni" to jedna z tych książek, którą się pochłania jednym tchem. Tak myślę, bo w formie papierowej nie miałam jej w ręku. Jednak czy w formie papierowej czy w formie audiobooka fabuła przecież jest ta sama...
Tak mi się przynajmniej wydawało...
Do dnia dzisiejszego "przeczytałam" trzy audiobooki. Pierwszy w wykonaniu Anny Nehrebeckiej nie urzekł mnie. Przesłuchałam tylko dlatego, że zawsze chciałam poznać powieść pt. "Tajemnica Abigel". Drugi to "Tajemnica chińskiej kurtyzany" przeczytany przez Magdalenę Zawadzką. Wykonanie było o niebo lepsze. Jednak - przy całym moim szacunku do Pani Zawadzkiej - Panu Gosztyle w interpretacji czytanej książki do pięt nie dorasta.
Trochę o fabule. Konrad Wolski stoi na czele polskiego wywiadu. Otrzymuje zadanie wydobycia skrzyni z tajnymi dokumentami NKWD z 1941 roku, która została zakopana na terenie twierdzy brzeskiej. Drugi równolegle toczący się wątek to historia szpiega - prawdziwego „nielegała” udającego rdzennego mieszkańca danego kraju, a w rzeczywistości będącego po prostu szpiegiem. Takim nielegałem jest Hans Jorgensen. Od dziesiątek lat mieszka w Szwecji, jego żona jest Szwedką, syn pracuje w Wojsku. Hans na stare lata postanawia ujawnić swoją tajemnicę...
Książka zebrała wiele pozytywnych recenzji. Mnie jednak urzekła nie sama książka, a audiobook. Pan Krzysztof Gosztyła przeczytał "Nielegalnych" po prostu genialnie! Jego mocny, wyjątkowo dźwięczny bas spowodował, że zakochałam się w jego głosie bez pamięci. Pan Gosztyła włożył całe swoje serce w każdą literkę tej powieści. To w jaki sposób interpretował poszczególne rozdziały, jak umiejętnie przeskakiwał z kwestii wypowiedzianych przez delikatną kobietę, do kwestii pijanych rosyjskich żołnierzy - niesamowite. Nawet przekleństwa w jego wykonaniu nie raziły, a zachwycały sposobem, w jaki On to wypowiada. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tak naprawdę jest.
Teraz szukając audiobooka patrzę przede wszystkim kto czyta. Pan Gosztyła z drugim tomem pt. "Niewierni" musi trochę poczekać. Obecnie "czytam" "Pod słońcem Toskanii" w wykonaniu p. Danuty Stenki. Powiem Wam, że nawet Ona przy Panu Gosztyle wypada słabiutko..
"Nielegalni" to jedna z tych książek, którą się pochłania jednym tchem. Tak myślę, bo w formie papierowej nie miałam jej w ręku. Jednak czy w formie papierowej czy w formie audiobooka fabuła przecież jest ta sama...
Tak mi się przynajmniej wydawało...
Do dnia dzisiejszego "przeczytałam" trzy audiobooki. Pierwszy w wykonaniu Anny Nehrebeckiej nie urzekł mnie. Przesłuchałam...
2013-03-10
Z czym się kojarzy moda? Z kiecką, pokazem, pięknymi kobietami, fascynującymi mężczyznami ... długo wymieniać. Kryminał wymieniłabym jako jedną z ostatnich pozycji... a jednak!
Pierwszy tom kryminalnej serii wydawanej przez Prószyńskiego był naprawdę dobry. Ciekawe ujęcie kuchennego tematu i niebanalna zagadka dawały nadzieję na dobrą zabawę. Czekałam więc na drugi tom z niecierpliwością mając nadzieję, że drugi dorówna pierwszemu. Przeczytałam i nie zawiodłam się. Bohaterów mamy kilku. Jest Kalina - dziennikarka, która zostaje przez szefową wysłana na tydzień mody do Siedlec. Jest Daria - przesympatyczna dziewczyna będąca siostrą pięknej modelki Dominiki. Wścibska, pyskata, a jednocześnie beznadziejnie zakompleksiona i płynąca z prądem życia. Mamy również towarzystwo "młodych pięknych", postawną dziennikarkę Finkę i wiele wiele innych postaci. Jest też oczywiście trup, a właściwe kilkanaście trupów dawnych i jeden najważniejszy - w miarę współczesny. Mamy też stalking uprawiany w stosunku do jednej z modelek, wypadek ze skutkiem śmiertelnym, niespełnioną miłość, tajemnicze biuro podróży, przemoc w rodzinie... Do wyboru, do koloru. Jest nawet zatrute jabłuszko!
Najlepsze w tej powieści jest to, że pomimo mnogości wątków i bohaterów autorka świetnie nad tym wszystkim panuje. Nie ma tu nieścisłości, wszystko współgra nienagannie. Gdzieś w połowie książki wątki zaczynają się przeplatać; jedne się kończą, inne dopiero zaczynają... Tajemnica zaginionej przyjaciółki Kaliny nabiera rumieńców dopiero w momencie, gdy wyjaśnia się zagadka prześladowań młodziutkiej modelki. Autorka umiejętnie kieruje akcją i naprawdę świetnie stopniuje napięcie. Przez kilkanaście pierwszych stron byłam załamana. Zastanawiałam się jak przebrnąć przez książkę o ciuchach i modelach w sytuacji, gdy temat - delikatnie rzecz biorąc - jest przeze mnie traktowany arogancko. Jednak brnąc dalej moje załamanie przeradzało się w zachwyt. Autorka z mistrzowską finezją kreśli główne postacie. Ja osobiście pokochałam Finkę - postawną dziewczynę mówiącą o wszystkich niższych wzrostem per "ludzik". Finka tryska humorem, jest inteligentna, stanowcza i wie czego chce. Szuka swojej miłości konsekwentnie, rozglądając się uważnie dookoła siebie. Pozostałe postacie są równie mocno nakreślone. W pewnym momencie jest to wadą, ponieważ autorka nie potrafi poradzić sobie z negatywnymi uczuciami do sprawcy przez co dość szybo rozwikłałam jedną z zagadek. Nie zmniejszyło to jednak przyjemności rozwiązywania kolejnych zagadek których nie brakuje.
Naprawdę świetna książka. Polecam każdemu, kto w czytaniu szuka pretekstu dobrej zabawy.
Z czym się kojarzy moda? Z kiecką, pokazem, pięknymi kobietami, fascynującymi mężczyznami ... długo wymieniać. Kryminał wymieniłabym jako jedną z ostatnich pozycji... a jednak!
Pierwszy tom kryminalnej serii wydawanej przez Prószyńskiego był naprawdę dobry. Ciekawe ujęcie kuchennego tematu i niebanalna zagadka dawały nadzieję na dobrą zabawę. Czekałam więc na drugi tom z...
2013-03-21
Uwielbiam kryminały - takie prawdziwe kryminały. Nie chcę gniotu w stylu kryminału zaprawionego romansidłem. Chcę prawdziwej zagadki; z "trupem na samym początku", klasyczną zagadką kto zabił i sprawcą odkrywanym na samym końcu powieści. Ostatnio czytałam właśni taki kryminał. Taki prawdziwy klasyczny kryminał pt. "Na skraju ciszy".
Na początku oczywiście jest zagadka. A dokładniej rzecz biorąc - film stanowiący zagadkę. Widać na nim morderstwo młodej kobiety dokonane brutalnie i z zimną krwią. Film z gatunku snuff przewija się przez całą powieść i stanowi element, który po cichu spaja całą intrygę. Drugim spoiwem jest milcząca pisarka książek dla dzieci. Tyle spoiw żywych. Jest jeszcze martwe spoiwo w osobie zamordowanej Rebeki - młodej dziewczyny, która w pewnym okresie swojego życia jest za bardzo ciekawska. Zagadkę bestialskiego mordu Rebeki próbują rozwikłać policjanci. Alex, Peder i Fredrika. Każdy z nich oprócz rozwiązywania kryminalnej zagadki ma do rozwikłania węzeł problemów pochodzący z życia prywatnego. Pikanterii i smaczku dodają relacje z wewnętrznego dochodzenia, z których każda odkrywa niewielki rąbek tajemnicy morderstwa. Jak się okazuje w całości powieści relacje te nie odgrywają zbyt dużej roli, ale w trakcie lektury naprawdę stanowią urozmaicenie godne uwagi.
"Na skraju ciszy" jest pierwszą książką autorstwa Pani Olsson, którą przeczytałam. Nie ukrywam, że jako kryminał powieść naprawdę mnie zachwyciła. Oczywiście nie jest to literatura wysokich lotów, ale w kryminałach przecież nie o to chodzi. Chodzi o dobrą zabawę i dobrze skonstruowane "kto zabił". A tu właśnie takie mamy. Zagadka odkrywana jest pomalutku; czytelnik może razem z policjantami analizować, dochodzić, zgadywać i śledzić tropy. Pomagają w tym bardzo wyraziste postacie, dobrze zarysowany pomysł i - co chyba najważniejsze - wyjątkowo dobrze przemyślana fabuła. Nie znalazłam tu żadnych nieścisłości, które w słabych kryminałach bardzo denerwują. Tu wszystko jest dograne do samego końca. Kiedy już czytelnik ma wrażenie, że wszytko wie i szykuje się na koniec powieści, nagle mamy BUM i jeszcze ostatnim tchnieniem autorka zaskakuje. To jest to co tygrysy lubią najbardziej.
Książka jest przyjazna czytelnikowi. Krótkie rozdziały dają wrażenie wyjątkowej lekkości czytania. Do tego każdy rozdział podzielony jest na kilka scenek i to również pomaga. Niestety ja powieść czytałam na czytniku, a tu poszczególne scenki nie zostały od siebie oddzielone, chociażby małym odstępem. Powodowało to często moją frustrację, gdyż gubiłam wątki nie wiedząc, że to co czytam dotyczy już innego bohatera. Myślę jednak, że to niewielka wada w porównaniu z przyjemnością czytania, jaką dała mi ta powieść.
Podsumowując - kryminał, jakiego było mi trzeba!
Uwielbiam kryminały - takie prawdziwe kryminały. Nie chcę gniotu w stylu kryminału zaprawionego romansidłem. Chcę prawdziwej zagadki; z "trupem na samym początku", klasyczną zagadką kto zabił i sprawcą odkrywanym na samym końcu powieści. Ostatnio czytałam właśni taki kryminał. Taki prawdziwy klasyczny kryminał pt. "Na skraju ciszy".
Na początku oczywiście jest zagadka. A...
2013-04-02
Dziecięca ciekawość jest często zjawiskiem niewytłumaczalnym, budzącym grozę, ponadczasowym, międzygalaktycznym ... generalnie nie do ogarnięcia. Moje dzieci (zarówno Starsza jak i Młodszy) do zagadnień im niezrozumiałych podchodzą identycznie. Nie bacząc na wykonywane przeze mnie w danej chwili czynności wydobywają ze swoich ust mrożące krew w żyłach zawołanie MAMOOOO!!!. Jest ono specyficznie intonowane stanowiąc niejako ostrzeżenie przed mającym nastąpić wodospadem pytań. Jeżeli w porę nie zareaguję, wodospad spada z siłą Niagary i już nic mnie nie uchroni przed wspólnym zwiedzaniem internetu w poszukiwaniu odpowiedzi.
W ostatnim czasie powyższe zjawisko (przez ignorantów zwane dziecięcą ciekawością) zostało złagodzone w sposób niespotykany. Otóż pytania nie rodzą się samoistnie w małych głowinach, pochodzą bowiem ze spisu treści książki, której przewrotny tytuł "Skąd się biorą dziury w serze?" również wzbudził bliżej nieokreśloną liczbę pytań.
Książka zawiera 19 opowiadań zatytułowanych pytaniem. Dlaczego samoloty umieją latać? Skąd się bierze obraz w telewizorze? Skąd się bierze sól w morzu? Dlaczego niebo jest niebieskie? Czujecie klimat? Pytania (a właściwie poszukiwanie odpowiedzi) same w sobie to największa zmora większości "mamusiek". Różnica polega na tym, że powyższa książka prezentuje nie tylko pytania, ale też zawiera cudowne, przejrzyste i napisane z poczuciem humoru Odpowiedzi. Uwierzcie mi - to są odpowiedzi przez duże O.
Autorzy potraktowali małych czytelników bardzo dorośle. Każde opowiadanie zostaje umiejscowione w zdarzeniu "z życia wziętym". Emil gra z tatą w piłkę nożną, Marysia obchodzi piąte urodziny, a Leoś ma problemy ze zjedzeniem śniadania. Każda sytuacja prowadzi do punktu kulminacyjnego, a mianowicie do zadania TEGO PYTANIA. Potem jest już z górki. Odpowiedź jest prosta, przejrzysta, często okraszona rysunkiem i przykładem. Każda odpowiedź wydaje się banalna. Moja córka uwielbia opowiadanie zawierające odpowiedź na pytanie "Dlaczego banany są krzywe?", Młodszy natomiast (niecierpliwie czekający na wróżkę- zębuszkę") w końcu wie, że mleczne zęby wypadają ponieważ człowiek rośnie i to co pasuje do małej szczęki czteroletniego Mareczka niekoniecznie będzie pasować do szczęki dorosłego Marka. A ja jestem zachwycona opowiadaniem o najpotężniejszym zwierzaku na ziemi. Okazuje się, że jest nim mały mechowiec który "...może udźwignąć ładunek ważący tysiąc dwieście razy więcej niż on sam!" Mocna wiedza, którą moja Starsza błyszczy w szkole.
Książka jest świetnie wydana. Twarda okładka, delikatne rysunki, krótkie rozdziały - czego więcej chcieć. Dziecko nie znudzi się, poogląda, a czego nie zrozumie to doczyta... zapewniam, że z ciekawości samo doczyta :-)
Polecam wszystkim ciekawskim dzieciom... rodzicom też. Niech się Wam nie wydaje, że to tylko książka dla dzieci. Sami przyswoicie dużo ciekawych informacji. Na przykład skąd się biorą dziury w serze.
Dziecięca ciekawość jest często zjawiskiem niewytłumaczalnym, budzącym grozę, ponadczasowym, międzygalaktycznym ... generalnie nie do ogarnięcia. Moje dzieci (zarówno Starsza jak i Młodszy) do zagadnień im niezrozumiałych podchodzą identycznie. Nie bacząc na wykonywane przeze mnie w danej chwili czynności wydobywają ze swoich ust mrożące krew w żyłach zawołanie MAMOOOO!!!....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-10
Któregoś ponurego zimowego dnia odwiedziliśmy naszych przyjaciół. Przy winku i sałatce delektowaliśmy się atmosferą i wspólnie spędzonymi chwilami. Ja oczywiście wsunęłam się pod koc, który po chwili stał się moim "najulubieńszym" kocem. Dzięki Pani Domu koc powędrował pod mój dach i jest najczęściej eksploatowanym pledem w naszym domostwie. Jest wełniany, kolorowy; składa się z wielu różnobarwnych kwadratów, które nie do końca do siebie pasują, ale razem tworzą wspaniałą całość. Dlaczego o tym piszę? Bo książka "Cacko" jest taka sama. Stanowi zlepek wspomnień, zdarzeń i anegdot oderwanych od siebie, a jednocześnie tworzących istne literackie cacko.
Pani Sienkiewicz wpuszcza nas do swojego życia kuchennymi drzwiami. Poznajemy Jej życie prywatne, pokazuje nam swoje mieszkanie, malowidła, anioły i kawał serca. Niczym przez dziurkę od klucza obserwujemy Panią Krystynę zarówno podczas prób i spektakli jak i podczas bardzo intymnych chwil życia. Obserwacje te utrudnia (i jednocześnie uatrakcyjnia) duża chaotyczność książki. Autorka nawet nie próbuje trzymać się jakichkolwiek ram. Poznajemy Krystynę z czasów studenckich, a po chwili podziwiamy Ją we współczesnym spektaklu "Baby są jakieś inne" (widziałam i padłam ze śmiechu). Na kolejnych stronach znowu cofamy się do czasów "Kabaretu Starszych Panów" i STS - u. Istny patchwork wspomnień, zwierzeń, emocji i anegdot.
Bardzo ważnym elementem książki jest grafika. Pani Krystyna Sienkiewicz posiada zmysł artystyczny, który przejawia się dość ekscentrycznie. Malowanie obrazów i tworzenie różnorodnych form artystycznych uzupełniane są słabością do zbierania bibelotów. Autorka sama tworzy Niepotrzebne Rzeczy; kocha Anioły i otacza się nimi na potęgę. "Cacko" pełne jest fotografii. Artykuły i zdjęcia ze spektakli przeplatane są zdjęciami gipsowych figurek, aniołków z masy solnej i wieloma innymi "ślicznościami". To jest tak, jakby czytelnik wszedł do jej mieszkania i chłonął atmosferę. Szkoda tylko że nie można dotykać....
Na zakończenie dodam jeszcze jedno spostrzeżenie - chyba najważniejsze. Kiedy zamknęłam "Cacko" byłam niesamowicie pogodnie nastawiona do życia. Miałam wrażenie że nie ma przeszkód, których nie można pokonać, a wszystkie trudności można z łatwością obejść. Tę atmosferę oddaje jedno powiedzenie Pani Krystyny, które od chwili przeczytania "Cacka" jakoś nie może mnie opuścić.
Należy iść przez życie merdając ogonem :-)
Któregoś ponurego zimowego dnia odwiedziliśmy naszych przyjaciół. Przy winku i sałatce delektowaliśmy się atmosferą i wspólnie spędzonymi chwilami. Ja oczywiście wsunęłam się pod koc, który po chwili stał się moim "najulubieńszym" kocem. Dzięki Pani Domu koc powędrował pod mój dach i jest najczęściej eksploatowanym pledem w naszym domostwie. Jest wełniany, kolorowy; składa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-20
2013-04-27
Książka jaka jest, każdy widzi. Ot okładka, kilkadziesiąt kartek, raz cienka, raz gruba, kwadratowa, prostokątna - do wyboru do koloru. Hmmm - tak zawsze myślałam. Oczywiście literki w środku i tajemniczy świat rodzący się po jej otwarciu to jest to właśnie to, co Tygrysy lubią najbardziej, jednak zawsze bardzo liczyło się dla mnie pierwsze wrażenie. Po książce pt. "Z innej bajki" jest trochę inaczej. Każdą okładkę postrzegam jako drzwi do świata, który istnieje gdzieś tam, w rzeczywistości równoległej. Mam nadzieję że mi przejdzie...
Nastolatka Delilah jest przez rówieśników postrzegana jako dziwadło. Całymi dniami czyta, jest niezdarna i nie ma siły przebicia. Co gorsza - jej mama również od pewnego czasu zastanawia się nad zdrowiem psychicznym córki. Powodem tego jest jej miłość do pewnej książeczki dla dzieci. Bajka o księciu, który wcale nie jest odważny, ale mimo to musi walczyć ze smokiem, towarzyszy Delilah wszędzie. Książka jest prawdziwą baśnią z księciem, księżniczką, pięknym rumakiem, czarodziejem i wiernym psem towarzyszącym w wyprawie. Prawda okazuje się jednak zupełnie inna. Po zamknięciu książki książę okazuje się zdesperowanym młodzieńcem marzącym o wydostaniu się z bajki, księżniczka jest głupiutką panienką, a rumak pełnym kompleksów konikiem. Delilah dowiaduje się tego od księcia Oliwera, kiedy ten zaczyna do niej przemawiać z kart książeczki. Zakochuje się w nim bez pamięci i postanawia pomóc mu przejść do realnego świata. Jaki będzie koniec? Czy przypadkiem Oliwer po przejściu magicznej granicy nie stanie się dwuwymiarową postacią niezdolną do prawdziwego życia? Jakich metod użyją młodzi zakochani aby osiągnąć swój cel?
Książa "Z innej bajki" jest inna niż wszystkie. Czytelnik zaczyna inaczej postrzegać swoją biblioteczkę. Przygląda się i myśli: kurza stópka, a jeżeli w każdej z nich coś się dzieje? Stoją cichutko na półeczce tocząc w sobie historię bohaterów tak inną od tej przedstawionej czarnymi literami.
Powieść została napisana przez Jodi Picoult i jej córkę Samanthę. Pomysł, który zrodził się w głowie Samanthy w trakcie lekcji francuskiego od razu przypadł do gustu Mamie - pisarce. Praca nad książką trwała dwa lata i była prawdziwą współpracą. Panie wymieniały się przy klawiaturze, wspólnie obmyślały dalsze wątki i analizowały poszczególne wydarzenia. Pisanie wbrew pozorom nie było łatwe, ponieważ przedstawiona historia nie jest wcale trywialna. Moje serce zdobyły drobiazgi nadające książce szczególny charakterek. Kiedy Delilah po krótkich odwiedzinach w bajce wraca do realnego świata, na szyi ma tatuaż będący ciągiem liter. Oliwer potrafi kołysać się trzymając w dłoni końcówkę literki "j" lub ogonek z "ą". Litery są wszędzie - są celem, przyczyną i powodem wszystkiego. To zupełnie inne spojrzenie na powieści i książki; spojrzenie które bardzo przypadło mi do gustu.
Akcja powieści toczy się z trzech punków widzenia: pierwszy to Delilah, która robi wszystko aby wyciągnąć Oliwera z bajki, drugi to sam Oliwer walczący z literami i współbohaterami, trzeci to sama bajka, która na naszych oczach ulega metamorfozie. Wszystkie wątki przeplatają się wzajemnie, zazębiają i zaskakują. Kiedy czarny charakter okazuje się dentystą a Szczęśliwe Zakończenie wcale takim nie jest czytelnik zdaje sobie sprawę, że w tej powieści nic nie jest proste. Jak w życiu.
Książka jaka jest, każdy widzi. Ot okładka, kilkadziesiąt kartek, raz cienka, raz gruba, kwadratowa, prostokątna - do wyboru do koloru. Hmmm - tak zawsze myślałam. Oczywiście literki w środku i tajemniczy świat rodzący się po jej otwarciu to jest to właśnie to, co Tygrysy lubią najbardziej, jednak zawsze bardzo liczyło się dla mnie pierwsze wrażenie. Po książce pt. "Z innej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytałam. Uśmiałam się przy niej niesamowicie. Irytowała mnie równie bardzo co bawiła. Ale wcale nie mam zamiaru pisać, że gniot, że odradzam i tym podobne. Wręcz przeciwnie, uważam, że jeżeli macie ochotę na kawał nieźle napisanego kiczu, który wciąga się jak bułkę z masłem to polecam.
Streszczać nie będę, bo każdy wie o czym mowa. Zresztą popularność tej książki jest wyraźnie widoczna. Wszędzie okupuje pierwsze miejsca różnych list, a ilość sprzedanych egzemplarzy można porównać do ilości sprzedanego papieru toaletowego, tzn. całe mnóstwo. Najbardziej mnie frapuje to, że pomimo tak wielkiej popularności trudno znaleźć na jej temat pozytywną opinię, Na "Lubimy czytać" 50 Twarzy..." ma 3393 ocen i 707 opinii. To bardzo, bardzo dużo. I co? Ogromna większość opinii bryluje pomiędzy oceną słabą i bardzo słabą, a jednocześnie czytelnicy przyznają, że sięgnęli po drugą część. No co jest? Jak czytam słabą książkę to kończę ją (bo takie mam zasady) ale od drugiego tomu stronię niczym od stada komarów. A tu nie! Narzekamy, że słaba i gniot, a drugi tom jeszcze gorszy.... ciekawe jaki będzie trzeci.... Bez komentarza.
A już najbardziej rozdrażnił mnie zwrot, który powtarza się w kilku opiniach i tu zacytuję: "wszędzie tylko seks i seks" Moje miłe panienki, a czego spodziewałyście się po książce, która jest reklamowana jako "powieść iskrząca seksem i erotyką"? Przepisów na ciasteczka?
Ja osobiście uważam, że "50 twarzy Greya" to rzeczywiście gniot, ale czytałam o wiele większe gnioty, które z racji wielu rozsyłanych egzemplarzy recenzenckich zdobywały same ochy i achy. Nie ukrywam, że "50 Twarzy..." przeczytałam z przyjemnością. Owszem, było kilka elementów drażniących mnie nieziemsko. Nagminnie przygryzana warga głównej bohaterki, i Święty Barnaba, do którego kwiliła w chwilach uniesienia.... to elementy których nasycenie było stanowczo za duże. Ale reszta może być. I wcale nie mam zamiaru narzekać. Czytało się dobrze i cieszę się że ten "gniot" trafił w moje ręce.
Pozostałe tomy też przeczytam, a co!
Przeczytałam. Uśmiałam się przy niej niesamowicie. Irytowała mnie równie bardzo co bawiła. Ale wcale nie mam zamiaru pisać, że gniot, że odradzam i tym podobne. Wręcz przeciwnie, uważam, że jeżeli macie ochotę na kawał nieźle napisanego kiczu, który wciąga się jak bułkę z masłem to polecam.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toStreszczać nie będę, bo każdy wie o czym mowa. Zresztą popularność tej książki jest...