-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2013-02-24
2014-01-08
Ziemiomorze to klasyka gatunku fantasy. To podstawowa lektura dla tych, którzy chcą poznać magię zaczarowanych krain, smoków i czarnoksiężników. Ja jestem zachwycona. Urzekła mnie przede wszystkim dokładność i konsekwencja autorki w opisywaniu i wymyślaniu coraz to nowych światów.
Ged jest potężnym czarnoksiężnikiem, którego postać przewija się przez tysiąc stron powieści. Jako młokos sprowadza na ziemię cień, który musi pokonać, walczy ze smokami, pomaga kapłance Archipelagu pokonać labirynt, wkracza do krainy umarłych... przygoda goni przygodę, a wyzwań nie brakuje. Tłem dla przygód i perypetii Geda jest ciągła walka dobra ze złem. Problem w tym, że szala zwycięstwa w pewnej chwili przechyla się na stronę złych mocy... Pokonanie ich jest jednak kwestią czasu, a właściwie magii.
Mój zachwyt dotyczy jednak nie fabuły (której niczego nie brakuje), ale "organizacji" powieści. Książka składa się z sześciu tomów. Każdy z nich jest niby odrębną powieścią, samodzielną historią, jednak im dalej czytelnik zagłebia się w Ziemiomorze, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że ta powieść to swoistego rodzaju układanka, w której każdy następny tom wnosi coś nowego do poprzednich. Z zachwytem i niedowierzaniem obserowowałam, jak niedomówienia i niedopowiedzenia z wcześniejszych części mają wpływ na późniejsze wydarzenia.
Książka jest idealną całością. Przedstawia wspaniały świat czarnoksiężników, ludzi i istot wcześniej mi nieznanych. Powieść jest przepiękną bajką, w której zanurzyłam się na tydzień, a po wynurzeniu miałam głowę pełną magii.
Ziemiomorze to klasyka gatunku fantasy. To podstawowa lektura dla tych, którzy chcą poznać magię zaczarowanych krain, smoków i czarnoksiężników. Ja jestem zachwycona. Urzekła mnie przede wszystkim dokładność i konsekwencja autorki w opisywaniu i wymyślaniu coraz to nowych światów.
Ged jest potężnym czarnoksiężnikiem, którego postać przewija się przez tysiąc stron powieści....
2013-12-29
Pierwsze wrażenie - książka dość ciężka jak na swoją objętość. Drugie wrażenie - ślicznie wydana, szkoda że w miękkiej oprawie. Szybko zaczęłam wertować i im dalej brnęłam, tym większy uśmiech rozkwitał na mej twarzy. Dobrze, że nie zatoczył pełnego koła...
Niewątpliwie książka jest gratką dla fanów Tytusa Romka i Atomka. Trzej bohaterowie znani od dziesiątek lat występują na kartach przedmiotowej książki głównie jako atrakcja. Natomiast podstawą jest autobiografia Papcia Chmiela przez Niego samego napisana. Miałam wiele obaw, jak autor komiksów poradził sobie z tak czysto literacką formą; przecież komiks to raczej hasłowe wypowiedzi stanowiące jedynie uzupełnienie rysunku. Na szczęście Papcio Chmiel nie tylko sprostał zadaniu, ale również uczynił to wyśmienicie.
Henryk Chmielewski rozpoczyna opowieść od początku. A początkiem była budowa Barbakanu, w miejscu którego po latach stanął Jego dom rodzinny. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa i wieku "cielęcego" są wciągające, zabawne, miejscami wzruszające. Obraz przedwojennej Warszawy jest tak plastyczny i realistyczny, że niejeden czytelnik poczuje wzruszenie. Autor wyjątkowo obrazowo (jak na autora komiksów przystało) opisuje nam codzienne życie Warszawiaków. Podwórkowe teatrzyki, rzemieślników wędrujących od mieszkania do mieszkania, perypetie w szkole, wspólne życie Polaków i ludności narodowości żydowskiej - wszystko to rysuje przed nami ciepły, pełen życia obraz przedwojennej Warszawy. Pochłaniałam te obrazy z ogromną przyjemnością, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Jednak niewątpliwie przestało być śmiesznie kiedy nadeszła II Wojna Światowa. Autor z dzieciaka przerodził się w młodzieńca, który zdawał sobie sprawę z konieczności walki o ojczyznę. Na szczęście (dla nas i Tytusa Romka i Atomka) wojenna zawierucha jakoś Papcia omijała, a w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego przypadek uniemożliwił mu walkę. Ta druga część książki zaskoczyła mnie. Tu nie ma rozważań godnych warszawskiego młokosa; pojawia się natomiast patriotycznie ukształtowany młodzieniec, który walczy nie tylko z okupantem, ale również z codziennymi problemami dotykającymi młodzieńców. Możemy na przykład dowiedzieć się dlaczego Papcio Chmiel nie bierze do ust alkoholu. Szczerze mówiąc po takich przeżyciach też bym nie brała :-)))
Tytusa Romka i Atomka zna każdy, no może prawie każdy. Klasyczne księgi wydawane w trakcie ubiegłych dziesięciolatek, wytrawne, pięknie wydane księgi okazjonalne (zerknijcie tu) podbijają serca wielu młodych czytelników. "Tarabanie w Barbakanie" też podbija serca, jednak te starsze, dla których małpiszon z dwoma kolegami - harcerzami kojarzy się ze "Światem Młodych" i radością odkrywania kolejnych niesamowitych pojazdów.
"Tarabanie w Barbakanie" jest bardzo starannie wydana. Kredowy papier jest świetnym podkładem zarówno dla zdjęć (a jest ich dość sporo) jak i dla krótkich komiksowych wstawek. Szkoda tylko, że nie jest w twardej oprawie, a co za tym idzie jest klejona a nie zszyta. Na pewno podniosłoby to cenę, jednak na pewno znajdą się tacy fani, którzy byliby skłonni zapłacić więcej za wygodę czytania. Tym bardziej, że jest to pozycja, która przejdzie przez wiele rąk i to kilkakrotnie. Warta jest tego.
Pierwsze wrażenie - książka dość ciężka jak na swoją objętość. Drugie wrażenie - ślicznie wydana, szkoda że w miękkiej oprawie. Szybko zaczęłam wertować i im dalej brnęłam, tym większy uśmiech rozkwitał na mej twarzy. Dobrze, że nie zatoczył pełnego koła...
Niewątpliwie książka jest gratką dla fanów Tytusa Romka i Atomka. Trzej bohaterowie znani od dziesiątek lat występują...
2014-01-18
Ona - kobieta dynamit, wspaniała pisarka, autorka wielu piosenek, z ogromnym poczuciem humoru i ciętym językiem, związana z moją ukochaną radiową "Trójką". Kocha papierosy, a nienawidzi gotować. Najlepiej wychodzi jej podawanie potraw z pobliskiej knajpy, do których namiętnie dodaje koperek. Zakochana w życiu i butach. Często zasypiająca w fotelu w pozycji "skrętki fotelowej". Panie i Panowie - Maria Czubaszek!
On - muzyk jazzowy, zmuszany przez matkę do gry na wiolonczeli, której szczerze nienawidzi, kocha za to grę na organach Hammonda i eleganckie ciuchy. W jego szafie znajdziemy ze trzydzieści marynarek i to nie byle jakich. Uwielbia jeść truskawki zsosem truskawkowym. Zakochany w swojej Marysi, muzyce i "dawnych czasach". Człowiek ciepły, wspaniale przekazujący anegdoty ze swojego życia. Panie i Panowie - Wojciech Karolak!
Ten Trzeci to Artur Andrus, który z polotem i szacunkiem dla słowa kieruje wywiadem - rzeką zawartym w książce "Boks na ptaku czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak".
Książka jest niezwykła. To nie jest ot taki wywiad; to nie jest nawet rozmowa. To takie podglądanie przez dziurkę od klucza codziennego życia dwojga uroczych ludzi, którzy zadziwiają miłością i szacunkiem do siebie, a jednoczesnie potrafią wspólnie śmiać się ze wspomnień i anegdot codziennego życia. Kiedy Pani Maria śmieje się z przygód partnera On nie pozostaje dłużny. Efektem są dialogi, których śledzenie wzbudzało we mnie ciągły odruch chichotania i parskania.
Poznajemy wiele ciekawych epizodów z życia dwójki bohaterów oraz każdego z osobna. Poznajemy ich mocne i słabe strony. Pan Karolak opowiada o zmaganiu się z chorobą alkoholową, Pani Maria również ma w tym względzie sporo do powiedzenia. Miejscami jest poważnie, miejscami śmiesznie, miejscami wzruszająco. Te opowieści okraszone są zdjęciami, które bardzo działają na wyobraźnię czytelnika.
Książka lekka, zabawna, chwilami poważna - ale tylko chwilami. Książka, którą warto kupić w prezencie przyjaciołom. Książka, którą warto mieć na swojej półce.
Ona - kobieta dynamit, wspaniała pisarka, autorka wielu piosenek, z ogromnym poczuciem humoru i ciętym językiem, związana z moją ukochaną radiową "Trójką". Kocha papierosy, a nienawidzi gotować. Najlepiej wychodzi jej podawanie potraw z pobliskiej knajpy, do których namiętnie dodaje koperek. Zakochana w życiu i butach. Często zasypiająca w fotelu w pozycji "skrętki...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-31
Wprawdzie jestem chora, a co za tym idzie mam sporo czasu na czytanie i to może być wytłumaczeniem tego, co zaraz napiszę, ale wiedzcie, że moim zdaniem to nie kwestia choroby. Otóż "Istotę" przeczytałam z jedną tylko przerwą zwiazaną z koniecznością zaśnięcia, jako że nadeszła noc. Myślę, że gdybym czytała latem, to przemknęłabym ciurkiem przez całą powieść zatrzymując się na niewielkich pauzach związanych z ... no, każdy wie z czym.
Mocna książka. Ciemna, ponura, trzymająca w napięciu. Akcja rozkręca się już na pierwszych stronach i trwa do ostatniego słowa. Dosłownie. Pełna zwrotów akcji, gry na emocjach czytelnika, i szybkich dialogów potęgujących wrażenie pędu zdarzeń.
Fabuła biegnie dwutorowo. W czasach współczesnych dwóch Komisarzy Seifert i Menkhoff otrzymują zadanie wyjaśnienia porwania małej dziewczynki. Informacja o porwaniu jest anonimowa, toteż policjanci są bardzo zaskoczeni kiedy okazuje się, że ojcem porwanego dziecka jest psychiatra Lichner, którego kilkanaście lat wcześniej wsadzili do więzienia za brutane zamordowanie pięcioletniej dziewczynki. Drugi wątek umiejscowiony kilkanaście lat wcześniej ukazuje czytelnikowi dochodzenie i wątpliwości związane właśnie z tym morderstwem. Wtedy wszytkie dowody (a właściwie poszlaki) wskazują, że dziewcznkę zamordował Lichner choć on sam zapewnia, że jest niewinny. Kilkanaście lat później wszystko wygląda inaczej, na świetnej teorii zaczynają pojawiać się rysy, co więcej - Seifert zaczyna wątpić, czy kilkanaście lat temu złapali prawdziwego sprawcę. Tylko Menkhoff zaciekle i zapamiętale obstaje przy swojej teorii. Kiedy jednak dochodzi do kolejnego porwania....
Książka jest jedną wielką zagadką. Kiedy wyjśniona zostaje jedna niewiadoma pojawiają się kolejne trzy. Nic nie jest takie jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Jeżeli dodamy do tego specyficzny morczny nastrój książki (odpowiedni do okładki) i wciągającą narrację otrzymamy mieszankę, która powoduje, że od książki naprawdę nie można się oderwać.
Wprawdzie jestem chora, a co za tym idzie mam sporo czasu na czytanie i to może być wytłumaczeniem tego, co zaraz napiszę, ale wiedzcie, że moim zdaniem to nie kwestia choroby. Otóż "Istotę" przeczytałam z jedną tylko przerwą zwiazaną z koniecznością zaśnięcia, jako że nadeszła noc. Myślę, że gdybym czytała latem, to przemknęłabym ciurkiem przez całą powieść zatrzymując...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-18
Nie mam zamiaru się rozpisywać na temat tej książki. Przeczytanie jej w całości sporo mnie kosztowało. Tematyka wojenna nie jest mi obca; lubię ją i choć często wyciska łzy z moich oczu, to nie stronię od literatury ukazującej bestialstwo i zło, jakie niosła za sobą II Wojna Światowa. W książce "To co zostało" problemem nie jest jednak temat wojny, a sposób, w jaki Jodi Picoult przedstawiła historię głównej bohaterki, a właściwie bohaterek.
Sara jest piekarzem. Pracuje w nocy, śpi w dzień, stroni od ludzi i w samotności przeżywa swoją osobistą tragedię. Pewnego dnia dowiaduje się, że zaprzyjaźniony staruszek podczas II wojny światowej był esesmanem... paskudnym mordercą po prostu. Za sprawą Sary i jej babci cofamy się do czasów II wojny światowej gdzie poznajemy Minkę. Jest ona pilną uczennicą gimnazjum, uwielbia uczyć się języka niemieckiego i jest Żydówką. Autorka krok po kroku obdziera rodzinę Minki z człowieczeństwa. W pierwszych scenach poznajemy kochającą się rodzinę, następnie przeżywamy z nimi eksmisję do getta... potem już równia pochyła. Przymusowa praca, walka o jedzenie, o przetrwanie, o każdy kolejny dzień... potem obóz w Oświęcimiu głód, poniżenie, strach... Historia jest straszna, porażająca i co najgorsze - myślę że niewiele odbiega od prawdy.
Równolegle poznajemy bajkę stworzoną przez Minkę, bajkę która pomogła przetrwać jej najgorsze chwile. Bajka jest dziwna, miejscami straszna, trochę odpychająca i bardzo baśniowa. Kiedy wtapiamy się w powieść z przerażeniem odkrywamy, że potwór z bajki wcale nie jest straszny. Ludzie potrafią być dużo gorsi...
Jodi Picoult stworzyła kolejną powieść, przez którą zarwałam noc. Jak zwykla znajduje się moment całkowitego zaskoczenia, który jest elementem charakteryzującym wszystkie powieści Pani Picoult. Ta powieść jest jedyna w swoim rodzaju. Piękna straszna i poruszająca jednocześnie. Polecam.
Nie mam zamiaru się rozpisywać na temat tej książki. Przeczytanie jej w całości sporo mnie kosztowało. Tematyka wojenna nie jest mi obca; lubię ją i choć często wyciska łzy z moich oczu, to nie stronię od literatury ukazującej bestialstwo i zło, jakie niosła za sobą II Wojna Światowa. W książce "To co zostało" problemem nie jest jednak temat wojny, a sposób, w jaki Jodi...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-09
Jest taki typ książek, który uwielbiam i nienawidzę jednocześnie. Jest ich niewiele, ale jak już są... To książki, przez które zarywam noce, które zaprzątają moją głowę podczas jazdy samochodem, które prześladują mnie w pracy i nie pozwalają się skupić, których bohaterowie wyciągają z czytnika ręce i wciągają moje myśli do środka. "Kto jak nie ja" to jest właśnie TAKA książka.
Dzieci mają rodziców. Z zasady. Problem powstaje wówczas, gdy wskutek nieszczęśliwego splotu okoliczności maluch pozostaje sam. Taki los spotyka małą Olę. Jej rodzice giną w wypadku samochodowym. Załamani rodzice (dziadkowie małej) jadą do szpitala, gdzie zrozpaczona matka dostaje zawału serca. Cóż, wiadomo, że dziadek musi zająć się chorą i mocno osłabioną żoną... ale co z Olą?
Anna Słabkowska jest lekarzem przebywającym na bezpłatnym urlopie. Jej kariera legła w gruzach przez alkohol, a życie rodzinne nie istnieje. Kiedy poznajemy Annę jest samotną, załamaną kobietą wegetującą w brudnym mieszkaniu, brudną i nietrzeźwą, nieodróżniającą dnia od nocy... Anna jest cioteczną babką dla małej Oli i to właśnie ona podejmie trud wychowania małej dziewczynki.
Książka wciągnęła mnie podle i podstępnie zabierając dłuższe chwile z cennego czasu. Dzieciaki niezadowolone, mąż rozdrażniony, a ja czytam. Powieść jest opisem walki z samym sobą, ze swoimi słabościami. To obraz ludzkiej siły charakteru i tego, że jeżeli czegoś naprawdę chcemy, to na pewno nam się uda. To powieść o odpowiedzialności, wybaczaniu, miłości i odpowiedzialności. Mała Ola brutalnie przywraca Annę światu po to, aby kilka lat później Anna uczyniła to samo dla nastoletniej Oli i to ze zdwojoną siłą. Nawiasem mówiąc postanowiłam, że jak kiedyś Starsza w okresie buntu zacznie fikać, postąpię dokładnie tak samo.
Lektura tej książki budzi w czytelniku bardzo skrajne emocje. Czytając płacze nad losem Oli, wkurza się na nieporadną Annę, a kilka stron dalej to właśnie Anna budzi litość czytelnika, a Olę najchętniej przepuściłby przez wyżymaczkę.
Do tej huśtawki emocji należy dołożyć świetne pióro Autorki. Książka "Kto jak nie ja" jest debiutem Pani Katarzyny i aż strach pomyśleć, co uczyni z emocjami czytelnika w kolejnych swoich powieściach....
W szufladce książek opatrzonych etykietką "babskich czytadeł" - perełka.
Jest taki typ książek, który uwielbiam i nienawidzę jednocześnie. Jest ich niewiele, ale jak już są... To książki, przez które zarywam noce, które zaprzątają moją głowę podczas jazdy samochodem, które prześladują mnie w pracy i nie pozwalają się skupić, których bohaterowie wyciągają z czytnika ręce i wciągają moje myśli do środka. "Kto jak nie ja" to jest właśnie TAKA...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-05
Bardzo lubię kryminały więc sięgając po "Pokój straceń" po cichu liczyłam na dobrą rozrywkę. Autor znany, lubiany, ceniony choćby za "Kolekcjonera kości", ojciec wielu thrillerów psychologicznych - jednym słowem zawieść się nie mogłam. Cóż, nie tylko nie zawiodłam się, ale z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że "Pokój straceń" to cadillac wśród znanych mi powieści tego gatunku.
Powieść zadziwiła mnie swoją wielowątkowością, przy jednoczesnych szybkich zwrotach akcji. Przy takim połączeniu substancji wybuchowych zdarza się często, że autora można przyłapać na niekonsekwencji. Nic z tych rzeczy. Każde wydarzenie i akcja jest przemyślana i zaplanowana, nie ma w nich nic przypadkowego.
Robert Moreno znany ze swoich antyamerykańskich poglądów zostaje zastrzelony w pokoju hotelowym na Bahamach. Wraz z nim ginie jego ochroniarz oraz dziennikarz. Egzekucja została zlecona przez amerykański rząd. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się proste. Wiadomo kto zginął, motywy jasne i proste, wiadomo kto zlecił... należy jedynie wybadać kto bezpośrednio dokonał egzekucji. Para detektywów Lincoln i Amelia zostają zmuszeni do współpracy z zimną i małomówną panią Prokurator. Nie są zachwyceni tą współpracą, co więcej - Amelia ma nieodparte wrażenie, że Prokurator głównie im przeszkadza. Pomimo tego krok po kroku detektywi odkrywają, że nic nie jest takie jak się na początku wydawało. Co więcej obraz śledztwa i tego "kto zabił" zmienia się w tej powieści kilkakrotnie. I to jest właśnie niesamowite. Książka jest tak skonstruowana, że od początku znamy czarny charakter. Niby wszystko wiadomo, wszystkie klocki są już na swoim miejscu i nagle trach! jakiś mało istotny szczegół sprawia, że cała dotychczasowa dedukcja wali się, a detektywi mozolnie wznoszą nową. Co ważne - nie szukamy sprawcy, a jedynie (albo aż) motywów. W trakcie czytania obraz tego co zaszło zmienia się kilkakrotnie. Czytelnik ma zamęt w głowie a jednocześnie poczucie niesamowitego talentu autora, który z maleńkiego szczegółu potrafi uczynić powód do całkowitej zmiany teorii dotyczącej tego co się wydarzyło.
Oprócz świetnie skonstruowanej zagadki mamy również bardzo smakowity wątek kulinarny. Otóż snajper ma dość niespotykane hobby. Uwielbia swoje noże i z namaszczeniem dba o ich jakość i stan. Jednego z nich używa do torturowania swoich ofiar, pozostałych do wyczarowywania kulinarnych arcydzieł. Opisy jego działań w kuchni są bardzo obrazowe i dają poczucie, że gotowanie jest naprawdę sztuką.
Dużą zaletą jest też konstrukcja książki. Krótkie rozdziały są bardzo treściwe. Każdy z nich jest jak pigułka. Analiza dowodów dokonywana przez detektywów, krótki opis zdarzeń, szybki opis kulinarnych działań - czytelnik ma wrażenie pakowania w jego umysł ogromnej ilości faktów, które kilka rozdziałów dalej zostają przemielone przez detektywów i układają się w zupełnie inny obraz. Niesamowicie wciągające.
Bardzo lubię kryminały więc sięgając po "Pokój straceń" po cichu liczyłam na dobrą rozrywkę. Autor znany, lubiany, ceniony choćby za "Kolekcjonera kości", ojciec wielu thrillerów psychologicznych - jednym słowem zawieść się nie mogłam. Cóż, nie tylko nie zawiodłam się, ale z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że "Pokój straceń" to cadillac wśród znanych mi powieści...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-21
Wśród książek są takie, które się czyta (z mniejszym lub większym zacięciem) oraz takie, które się ogląda (tu poziom zacięcia jest raczej umiarkowany). Album, którego głównym bohaterem jest Mick Jagger jest o tyle niesamowity, że zarówno jego czytanie jak i oglądanie przynosi tyle samo frajdy.
Zacznijmy od pierwszych wrażeń. Ciężka, porządnie zszyta książka w niesamowicie przyjaznej oprawie (takiej ani twardej ani miękkiej) budzi bardzo miłe wrażenia. Człowiek zasiada z książką w ręku z niesłabnącym przekonaniem, że czeka go niezła przygoda. I tak rzeczywiście jest. Fani zespołu "Rolling Stones" będą czuli się tak, jakby otrzymali ciastko z kremem. Ci, którzy rozpoczynają przygodę z tym zespołem poczują się jak na karuzeli; wrażeń jest tak wiele, że należy je dawkować.
Kolejna faza to składanie literek w całość. Tu niewielkie rozczarowanie, ponieważ literki niewielkie łatwo składać kiedy tekst podzielony jest na dwie kolumny. Jednak są takie strony, kiedy linijki literek są dość długie... nic to, damy radę.
Z treści wyłania się niesamowita historia. Na początku poznajemy grzecznego, przeciętnego chłopca. Mały Mick w wieku 5 lat poznaje w przedszkolu kolegę o znamiennym nazwisku Keith Richards. Ponownie spotkali się jako młodzi mężczyźni z podobnymi upodobaniami muzycznymi. Po wspólnie spędzonych godzinach wiedzieli, że są w stanie stworzyć coś wielkiego. Razem dołączyli do zespołu Briana Johnsa. Zespół przyjął nazwę Rolling Stones... cóż więcej pisać. Chyba tylko tyle, że książka podaje wiele świetnych anegdot i ciekawostek z życia frontmena tego zespołu. Mick Jagger jest niewątpliwie wyjątkowym indywidualistą. Pomijając przygody z narkotykami (warte podkreślenia jest to, że Mick nigdy nie miał do czynienia z twardymi narkotykami czym się bardzo szczyci) z treści książki wyłania się mężczyzna, którego los nie oszczędza, jednak ma wiele siły żeby wstać i iść dalej. Kilka nieudanych związków, utrata wyczekiwanego dziecka, kolejny rozwód, kłótnia z przyjacielem... a jednoczesny ogromny sukces kapeli. Trudno się w tym wszystkim usadowić. Jagger do dzisiaj udowadnia sobie i fanom, że jednak daje radę.
Kolejna faza tym razem finałowa - zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia. Piękne żywe, ciekawe, na wspaniałym kredowym papierze. Czytelniku - chłonąć je proszę! Można je oglądać w kółko i namiętnie - za każdym razem można znaleźć w nich coś nowego. Mały Mick wśród kolegów piłkarzy, tu wśród kolegów z klasy... Nagle grzeczny chłopiec zamienia się w mniej grzecznego frontmena. Początkowo zespół przypomina The Beatles, jednak jego członkowie szybko odkrywają, że poza grzecznego chłopczyka to nie dla nich. Stają się odważni, wyzywający, fotografie zaczynają być przesiąknięte skandalem. Nie ulega wątpliwości, że najlepsze są zdjęcia z koncertów. Ich energia powala na kolana. Są genialne po prostu!
Wśród książek są takie, które się czyta (z mniejszym lub większym zacięciem) oraz takie, które się ogląda (tu poziom zacięcia jest raczej umiarkowany). Album, którego głównym bohaterem jest Mick Jagger jest o tyle niesamowity, że zarówno jego czytanie jak i oglądanie przynosi tyle samo frajdy.
Zacznijmy od pierwszych wrażeń. Ciężka, porządnie zszyta książka w niesamowicie...
2013-10-06
Pani Maria Ulatowska specjalizuje się w literaturze lekkiej, łatwej i przyjemnej. Najczęściej w ten sposób mówi się o literaturze trochę kiczowatej, o bardzo prostej fabule - ot, przeczytać i zapomnieć. Otóż powyższe przymiotniki zastosowane do twórczości Pani Ulatowskiej nie mają owego pejoratywnego wydźwięk. Wręcz przeciwnie - ta lekkość pozwala czytelnikowi na chwilę zapomnieć o otaczającym świecie i dać się porwać powieści.
Anna Towiańska jest przemiłą, młodą osóbką, która po swoich przodkach odziedziczyła dworek znajdujący się w pobliżu miejscowości Towiany. Przyjeżdża tam pewnego pięknego letniego dnia obejrzeć swoją posiadłość. Położony nad jeziorem wśród sosen domek jest piękny, jednak bardzo mocno zniszczony. Anna po pierwszych oględzinach jest jednak tak nim zauroczona, że postanawia w nim latem zamieszkać. I - jak to w bajkach bywa - szybciutko znajduje znajomych i przyjaciół, którzy zrobią wszystko, aby Annie pomóc urządzić się w dworku. Anna jest osóbką trochę przekoloryzowaną przez autorkę, niemal idealną i bez wad, jednak kiedy przypomnimy sobie bajkowy charakter powieści, nie będzie nam to przeszkadzać. Towiany również nieco odbiegają od małomiasteczkowej rzeczywistości. Annie wszystko układa się jak po przysłowiowym maśle. Poznaje przystojnego pana weterynarza, przemiłego adwokata, wspaniałą właścicielkę restauracji "Rybeńka" i sympatycznego miejscowego dziwaka Dyzia pełniącego przed "Rybeńką" funkcję parkingowego. Wszyscy się lubią, pomagają sobie nawzajem i są dowodem na to, że uśmiechem i miłym słowem można załatwić dosłownie wszystko.
Obok wątku współczesnego poznajemy losy przodków Ani Towiańskiej. Autorka przenosi nas w czasy powstania warszawskiego. Ten wątek jest naprawdę ciekawy, co więcej - autorka nagradza swoich wiernych czytelników umiejscawiając część zdarzeń bohaterów w Kamienicy przy Kruczej. Kamienica ... bardzo mi się podobała i z przyjemnością czytałam powiązane wątki.
Pani Maria Ulatowska ma dar patrzenia na świat przez różowe okulary i przenoszenia zaobserwowanych przez nie obrazów na papier. Jeżeli dołożymy do tego lekkie pióro, otrzymamy wspaniałą powieść ku pokrzepieniu damskich serc.
Pani Maria Ulatowska specjalizuje się w literaturze lekkiej, łatwej i przyjemnej. Najczęściej w ten sposób mówi się o literaturze trochę kiczowatej, o bardzo prostej fabule - ot, przeczytać i zapomnieć. Otóż powyższe przymiotniki zastosowane do twórczości Pani Ulatowskiej nie mają owego pejoratywnego wydźwięk. Wręcz przeciwnie - ta lekkość pozwala czytelnikowi na chwilę...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-25
Historia to nie jest to, co tygrysy lubią najbadziej. Kojarzy się z nudą i ciągłym graniem w statki pod ławką. Ja osobiście, z racji egzaminu z historii na studia, jakoś dawałam radę i na tyle się orientowałam, że maturę zdałam celująco, lecz nie oszukujmy się - to nie było moje hobby. Należy jednak podkreślić, że gdyby nauczyciele choć w części wykładali taką historię jak Pan Andrzej Zieliński w swojej książce, to większość uczniów leciałaby na lekcje historii jak na skrzydłach...
Mamy nasz fajowy kraj. Od początku z ciężkim sąsiedztwem i niezbyt rozgarniętymi władcami (w większości). Wiadomo, że każdy okres historii Polski ma swoje za skórą, w związku z czym ciekawostek i anegdot nie ma końca. Np. to że "Bolesław II był dzieckiem (Mieszka II) z nieprawego łoża, w dodatku spłodzonym w czasie, gdy król Mieszko II ... był już wykastrowany". Albo to, że za czasów Bolesława Chrobrego "najczęściej winnego cudzołóstwa przybijano do drzewa gwoździem wbitym w mosznę i dawano mu do ręki ostry nóż. Mógł uratować sobie życie odcinając przyrodzenie. Kobiecie natomiast odcinano łechtaczkę i przybijano na drzwiach jej domostwa." Autor książki w sposób prosty i zrozumiały prowadzi nas przez meandry polskiej historii. Od Piastów, przez Jagiellonów aż do Poniatowskich i rozbiorów. Świetne pióro i mnóstwo ciekawych anegdot powodują, że książkę pochłania się jednym tchem. Ta książka jest fenomenalna - jej się nie czyta jak podręcznik, ją się pochłania jak dobrą powieść.
"...Klątwami polscy biskupi szafowali nie tylko w odniesieniu do władców. Najbardziej kuriozalny przyadek odnotowano w XIV wieku kiedy to biskup wrocławski przeklął rajców tego miasta za... zatrzymanie wozu z beczkami świdnickiego piwa, którym tenże biskup zamierzał handlować we własnej karczmie." Uśmiałam się do łez. Mniej do śmiechu mi było, kiedy dowiedzałam się, że papież Eugeniusz III nałożył na Polskę klątwę, która nigdy nie została anulowana. Teraz wszystko jasne....
Tak właśnie czyta się tę książkę. Ciekawostka goni ciekawostkę, a wiedza podana jest w sposób niesłychane dostępny dla przeciętnego zjadacza chleba. Autor ukazuje straszne fakty z panowania naszych władców; ich zepsucie, ich brak dbałości o własny kraj, ich brak własnej godności. I tak dochodzimy do słynnego zrywania sejmów i Liberum veto, które było podnoszone w proteście "...przeciwko przedłużaniu obrad na czas poobiedni, a nawet przeciwko wniesieniu do sejmowej sali... świec aby obradować także po zmierzchu"
Takich faktów "historycznych" jest w książce bez liku. Każdy powinien ją przeczytać. Czytelnik nabierze dystansu do tego, czego dowiedział się w szkole i zrozumie, że nawet człowiek w koronie jest tylko człowiekiem. Wiedza, którą nabyłam w trakcie tej lektury jest... warta jej zdobycia!
Historia to nie jest to, co tygrysy lubią najbadziej. Kojarzy się z nudą i ciągłym graniem w statki pod ławką. Ja osobiście, z racji egzaminu z historii na studia, jakoś dawałam radę i na tyle się orientowałam, że maturę zdałam celująco, lecz nie oszukujmy się - to nie było moje hobby. Należy jednak podkreślić, że gdyby nauczyciele choć w części wykładali taką historię jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-01
Lubię trafiać na książki, które budzą we mnie burzę uczuć. Są powieści budzące tęsknotę za czymś nieuniknionym, podziw dla autora i miłość do przedstawionej historii, a z drugiej strony rodzą burzę uczuć - nienawiści, pogardy, a co najgorsze - smutku. "Zanim przekwitną wiśnie" jest taką własnie książką. Uczucia, które towarzyszyły mi przy jej czytaniu nie są może tak burzliwe, jak przed chwilą opisałam, jednak nie jest to książka, obok której przechodzi się obojętnie...
Pewnego mroźnego wieczoru Mihe przyprowadza do swojej matki swoją córeczkę Yuki. Zostawia ją na progu domu i znika.Dziewczynka jest zmarznięta, przemoczona i przerażona. A oto matka zostawia ją u babci, której mała zupełnie nie zna. Co więcej - uprzedza ją, że wyjeżdża do Ameryki, jednak pozostawia dziewczynce skrawek nadziei - wróci po nią zanim przekwitną wiśnie. Babcia Asako jest przerażona (nie miała pojęcia, że ma wnuczkę), a jednocześnie niezmiernie szczęśliwa. Całe swoje życie poświęca małej wiedząc jednak, że i tak nie ma to wpływu na losy dziewczynki. Wszystkim bowiem kieruje przeznaczenie i nie ma co z nim walczyć... Japońska kobieta od wieki wieków biernie poddaje się przeznaczeniu i ze schyloną głową idzie z wiatrem... nigdy pod wiatr... Na dowód tego poznajemy losy przodkiń małej Yuki. Każda z nich jest silną kobietą idącą przez życie z podniesioną głową. Do czasu. Każdą bowiem los w pewnym momencie ich życia przygina do ziemi i sprawdza na ile jeszcze może sobie pozwolić. Przeznaczenie nie ulituje się również nad małą Yuki...
Książka jest smutna. Choć właściwie nie - ona nie jest smutna, jest po prostu prawdziwa. Mówi przecież o życiu; takim jakie znamy. Smutek jest nieodłączną częścią naszego życia. Jeden człowiek ma więcej szczęścia, inny mniej; jeden poddaje się i załamuje ręce, inny choćby miał walczyć z całym światem będzie walczył do upadłego. Bohaterki książki też walczą. Wprawdzie w sposób, który nam - kobietom zachodu wydałby się śmieszny - ale walczą. Problem tylko w tym, że walka z fatum i przeznaczeniem jest bardzo, bardzo trudna.
Promyczkiem zza chmur jest zakończenie. Wielu powiedziałoby, że smutne i takie jak cała ta książka. Ja jednak mam nadzieję że mała Yuki dała radę.
Niewątpliwie książkę należy przeczytać. Pokazuje przepiękną japońską kulturę, wielowiekowe zwyczaje znane i podziwiane przez cały świat. Tylko ten bezbrzeżny smutek....
Lubię trafiać na książki, które budzą we mnie burzę uczuć. Są powieści budzące tęsknotę za czymś nieuniknionym, podziw dla autora i miłość do przedstawionej historii, a z drugiej strony rodzą burzę uczuć - nienawiści, pogardy, a co najgorsze - smutku. "Zanim przekwitną wiśnie" jest taką własnie książką. Uczucia, które towarzyszyły mi przy jej czytaniu nie są może tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-07
Jestem ostatnio na literackiej huśtawce. Ledwie skończyłam literaturę lekką, łatwą i przyjemną, a już wspinam się na wyżyny literackich dzieł. Bo jak inaczej określić przejście z powieści o losach japońskich kobiet do felietonów mistrza słowa Stefana Kisielewskiego?
To książka, której się nie czyta. Ją się smakuje jak dobre wino. W pierwszym ruchu oglądamy, następnie odkrywamy aromaty, aby w następnej kolejności rozkoszować się smakiem... każdego słowa.
Tomik felietonów podzielony jest na pięć części. Kluczem jest właściwie tylko okres, w którym autor je publikował. Każda część zawiera felietony o bardzo różnej tematyce - od politycznych, poprzez obyczajowe, na czystej grotesce kończąc. Jedynie 3 część pt. "Łopatą do głowy" składa się tylko z trzech utworów. Łatwo jednak zauważyć pewną regułę: im późniejszy okres publikacji tym bardziej styl Kisiela z żartobliwego przeradza się w zgryźliwy; komentarze do istniejącej wówczas rzeczywistości stają sie twarde i nieociosane. Bardzo żałuję, że nie jestem w stanie ocenić tej rzeczywistości z własnej perspektywy; pewnie wiele szczegółów, które w tamtych czasach były ważne - teraz umykają.
Felietony Pana Kisielewskiego urzekają bogactwem słownictwa i elegancją stosowania poszczególnych zwrotów. Pierwsze porównanie do smakowania wina naprawdę nie jest przesadzone. Na przykład felieton "Zimowa sałatka" (nawiasem mówiąc skonfiskowany przez cenzurę) czytałam kilka razy. Zauroczył mnie, zatonęłam w ilości słów i umiejętności autora zabawiania się nimi w różnorakich układach. Były też takie, które jedynie przeleciałam wzrokiem (przyznaję - było ich niewiele). Dotyczyły one głównie tematyki politycznej, (przyznaję - niezbyt mi znanej). Podsumowując - niewiedza z zakresu historii powojennej Polski stanowczo psuła mi przyjemność smakowania niektórych felietonów. Niemniej jednak "Kwaśność", "Latające talerze" i kilka innych utworów naprawdę mnie zauroczyły. Podobnie felietony najstarsze (tworzone zaraz po wojnie) trącą najlepszą myszką, jaką można spotkać. Powojenne dowcipy, powiedzonka... wiecie "...do czego służy chlebak? "Jak sama nazwa wskazuje do przenoszenia granatów". :-)
Kisiela zawsze czyta się dobrze. Dla mnie jest Mistrzem słowa. Nic dodać nic ująć.
A morał ? "Są (jeszcze) rzeczy, stwierdzić miło, o których państwu się nie śniło!"
Jestem ostatnio na literackiej huśtawce. Ledwie skończyłam literaturę lekką, łatwą i przyjemną, a już wspinam się na wyżyny literackich dzieł. Bo jak inaczej określić przejście z powieści o losach japońskich kobiet do felietonów mistrza słowa Stefana Kisielewskiego?
To książka, której się nie czyta. Ją się smakuje jak dobre wino. W pierwszym ruchu oglądamy, następnie...
2013-07-19
2013-06-23
Tytus Romek i A'tomek to postacie znane chyba każdemu. 31 ksiąg popularnego komiksu towarzyszyło mi przez całe dzieciństwo i tzw. "lata szczenięce". Ich nakład do 2008 r. wyniósł 10 milionów egzemplarzy. Pomimo tego, że autor Henryk Chmielewski zupełnie niedawno skończył 90 lat, zachwyca nas ciągle nowymi pomysłami. Nasi sympatyczni bohaterowie nie zwiedzają już wysp Nonsensu i nie podróżują niesamowitymi pojazdami. Obecnie przeistoczyli się w bohaterów albumów historycznych. W moje ręce wpadła piąta część serii pt. "Tytus, Romek i A'tomek w wojnie o niepodległość Ameryki z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani."
Książka (a właściwie pokaźnych rozmiarów album) jednych zachwyci, innych zniechęci. Przepięknie wydany, w twardej okładce jest jednak czymś zupełnie innym, niż niepozorne książeczki znane mi z lektury Tytusa de Zoo. Kiedy zaczęłam czytać zorientowałam się, że nie tylko forma jest inna - treść również. Nie jest to klasyczny komiks. Każda karta to jeden obrazek; jak mówi sam Papcio Chmiel - plansza. Obok planszy jest komentarz słowny, ot taki krótki opis do tego, co możemy oglądać na grafice. Na początku byłam rozczarowana. Brakowało mi komiksowego smaczku, tego jedynego w swoim rodzaju obrazkowego poczucia humoru i specyficznej drobnej kreski Papcia Chmiela. Z czasem przywykłam, rozsmakowałam się i.... po zakończeniu lektury wróciłam do początku i przeczytałam raz jeszcze. Za drugim razem podeszłam do tego bez uprzedzeń i oczekiwań i bawiłam się znakomicie.
Papcio Chmiel nie stracił nic ze swojego fantastycznego poczucia humoru. Jego teksty są lekkie i cięte. Opisanie wojny i niepodległość Ameryki nie jest zadaniem łatwym zwłaszcza, kiedy chce się to zrobić lekko i z przytupem. Powiem Wam, że Papcio Chmiel mnie zachwycił. Historia opowiedziana jest ciekawie, nie brak tu interesujących szczegółów, i zabawnych wtrętów. Sposób opisania liczydła jako "pudełka z krążkami, dziadka dzisiejszego kalkulatora", rozważania, czy Tytus zdradzając Anglików złamał ósme przykazanie - te i inne drobiazgi zachwycą niejednego malkontenta. Książka zawiera też wiele prawdziwych faktów. Możemy np. dowiedzieć się, że kilkanaście lat temu na pchlim targu w Pensylwanii pewien mężczyzna kupił podarty obrazek. Oczywiście chodziło mu głównie o ramkę, która bardzo mu się spodobała. Jakież było jego zdziwienie, kiedy odkrył, że pod obrazkiem ukryta była Deklaracja Niepodległości. W 1991 r. została ona sprzedana za 2,5 miliona dolarów. Takich ciekawostek w książeczce jest całkiem sporo.
Książka przeznaczona jest zarówno dla młodzieży jak i dorosłych. Młody czytelnik zwróci uwagę na ciekawe podejście do historii i na pewno zapamięta kilka faktów, których znajomość pozwoli na błyśnięcie wiedzą w szkolnej ławie. A dorosły? Dorosły wychwyci specyficzne żarciki, i niedopowiedzenia, dzięki którym będzie chichotał do łez....
Tytus Romek i A'tomek to postacie znane chyba każdemu. 31 ksiąg popularnego komiksu towarzyszyło mi przez całe dzieciństwo i tzw. "lata szczenięce". Ich nakład do 2008 r. wyniósł 10 milionów egzemplarzy. Pomimo tego, że autor Henryk Chmielewski zupełnie niedawno skończył 90 lat, zachwyca nas ciągle nowymi pomysłami. Nasi sympatyczni bohaterowie nie zwiedzają już wysp...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-05-19
Wydawnictwo "Prószyński i s-ka" towarzyszy mi od dawien dawna. Kiedy tylko powstało, wraz z moimi przyjaciółmi namiętnie przeglądaliśmy kilkunastostronnicowy (papierowy) katalog, który raz na dwa miesiące listonosz wrzucał do skrzynki pocztowej. Z każdego coś wybierałam i zawsze wśród kilku pozycji znajdowała się książka z serii "Fantastyka". To właśnie wtedy poznałam przygody Alvina Stwórcy, twórczość Ursuli K.Le Guin i oczywiście świetną sagę o Enderze. "Gra Endera" przez długi czas była moją ukochaną książką z gatunku fantastyki. Dlatego bardzo chętnie sięgnęłam po książę pt. "W przededniu" spodziewając się niezłej literackiej przygody współtworzonej przez Orsona Scotta Carda.
Nie ukrywam - moje obawy wzbudził fakt tworzenia serii w serii. "W przededniu" jest pierwszym tomem ciągu preqeli, których akcja dzieję się sto lat przed narodzinami Endera. Biorąc książkę do ręki bałam się, że będzie to twórczość wymuszona, jak się to często zdarza przy tego typu literaturze. Na szczęście myliłam się.
Powieść toczy się kilkuwątkowo. Obserwujemy rodziny górników eksploatujących skały i planetoidy krążące w przestworzach. Typowo dla Orsona Carda mamy tu przedstawione prozaiczne, "ludzkie" problemy. Powiązania, emocje, łączenie się w pary, tworzenie rodzin - to wszystko jest ważne, pokazuje nam stosunki łączące głównych bohaterów. To nic, że w kosmosie, nie ma znaczenia brak przyciągania - życie niewiele różni się od tego ziemskiego. W tym wątku czułam się całkiem dobrze. Przypominał dawną twórczość Carda. W innym miejscu powieści mamy przyjemność obserwować służby specjalne w trakcie ćwiczeń i treningu. Ta część powieści dała mi najwięcej frajdy. Trzecim wątkiem jest samotna podróż górnika na księżyc z misją ratowania ludzkości. Cóż - ten wątek moim zdaniem powstał tylko po to, aby móc pisać kolejne części powieści. Właściwie nic nie wnosi i oczywiście nie znajduje zakończenia.
Generalnie w powieści mocno widać wysiłki autorów do przedłużenia powieści. Konieczność rozbicia ciekawej historii na kilka tomów powoduje, że traci ona wiele ze swojego uroku. Są sceny nie pasujące do reszty, które wybijają czytelnika z rytmu i drażnią, kiedy uświadomimy sobie, że nie mają większego sensu, a ich znaczenie zostanie pewnie wyjaśnione w kolejnych częściach powieści.
Książkę przeczytałam z przyjemnością i napisałabym że jest dobra, gdyby nie to, że zupełnie niedawno powróciłam do "Gry Endera". Orson Scott Card przyzwyczaił czytelników do bardzo dobrej fantastyki - przemyślanej, z wyraźnymi postaciami i konsekwentną fabułą. Potrafił zaskakiwać i wzbudzać podziw nad zastosowanymi rozwiązaniami. "W przededniu" tego nie ma. Fabuła jest prosta, wręcz banalna, a bohaterowie nie zachwycają.
Książka bardzo spodoba się tym, którzy zaczynają przygodę z fantastyką i Enderem. Znawców i koneserów serii o Enderze może znudzić i rozczarować. Uważam jednak, że nawet oni powinni sięgnąć po "W przededniu" - z czystej ciekawości.
Wydawnictwo "Prószyński i s-ka" towarzyszy mi od dawien dawna. Kiedy tylko powstało, wraz z moimi przyjaciółmi namiętnie przeglądaliśmy kilkunastostronnicowy (papierowy) katalog, który raz na dwa miesiące listonosz wrzucał do skrzynki pocztowej. Z każdego coś wybierałam i zawsze wśród kilku pozycji znajdowała się książka z serii "Fantastyka". To właśnie wtedy poznałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-02
2013-04-27
Książka jaka jest, każdy widzi. Ot okładka, kilkadziesiąt kartek, raz cienka, raz gruba, kwadratowa, prostokątna - do wyboru do koloru. Hmmm - tak zawsze myślałam. Oczywiście literki w środku i tajemniczy świat rodzący się po jej otwarciu to jest to właśnie to, co Tygrysy lubią najbardziej, jednak zawsze bardzo liczyło się dla mnie pierwsze wrażenie. Po książce pt. "Z innej bajki" jest trochę inaczej. Każdą okładkę postrzegam jako drzwi do świata, który istnieje gdzieś tam, w rzeczywistości równoległej. Mam nadzieję że mi przejdzie...
Nastolatka Delilah jest przez rówieśników postrzegana jako dziwadło. Całymi dniami czyta, jest niezdarna i nie ma siły przebicia. Co gorsza - jej mama również od pewnego czasu zastanawia się nad zdrowiem psychicznym córki. Powodem tego jest jej miłość do pewnej książeczki dla dzieci. Bajka o księciu, który wcale nie jest odważny, ale mimo to musi walczyć ze smokiem, towarzyszy Delilah wszędzie. Książka jest prawdziwą baśnią z księciem, księżniczką, pięknym rumakiem, czarodziejem i wiernym psem towarzyszącym w wyprawie. Prawda okazuje się jednak zupełnie inna. Po zamknięciu książki książę okazuje się zdesperowanym młodzieńcem marzącym o wydostaniu się z bajki, księżniczka jest głupiutką panienką, a rumak pełnym kompleksów konikiem. Delilah dowiaduje się tego od księcia Oliwera, kiedy ten zaczyna do niej przemawiać z kart książeczki. Zakochuje się w nim bez pamięci i postanawia pomóc mu przejść do realnego świata. Jaki będzie koniec? Czy przypadkiem Oliwer po przejściu magicznej granicy nie stanie się dwuwymiarową postacią niezdolną do prawdziwego życia? Jakich metod użyją młodzi zakochani aby osiągnąć swój cel?
Książa "Z innej bajki" jest inna niż wszystkie. Czytelnik zaczyna inaczej postrzegać swoją biblioteczkę. Przygląda się i myśli: kurza stópka, a jeżeli w każdej z nich coś się dzieje? Stoją cichutko na półeczce tocząc w sobie historię bohaterów tak inną od tej przedstawionej czarnymi literami.
Powieść została napisana przez Jodi Picoult i jej córkę Samanthę. Pomysł, który zrodził się w głowie Samanthy w trakcie lekcji francuskiego od razu przypadł do gustu Mamie - pisarce. Praca nad książką trwała dwa lata i była prawdziwą współpracą. Panie wymieniały się przy klawiaturze, wspólnie obmyślały dalsze wątki i analizowały poszczególne wydarzenia. Pisanie wbrew pozorom nie było łatwe, ponieważ przedstawiona historia nie jest wcale trywialna. Moje serce zdobyły drobiazgi nadające książce szczególny charakterek. Kiedy Delilah po krótkich odwiedzinach w bajce wraca do realnego świata, na szyi ma tatuaż będący ciągiem liter. Oliwer potrafi kołysać się trzymając w dłoni końcówkę literki "j" lub ogonek z "ą". Litery są wszędzie - są celem, przyczyną i powodem wszystkiego. To zupełnie inne spojrzenie na powieści i książki; spojrzenie które bardzo przypadło mi do gustu.
Akcja powieści toczy się z trzech punków widzenia: pierwszy to Delilah, która robi wszystko aby wyciągnąć Oliwera z bajki, drugi to sam Oliwer walczący z literami i współbohaterami, trzeci to sama bajka, która na naszych oczach ulega metamorfozie. Wszystkie wątki przeplatają się wzajemnie, zazębiają i zaskakują. Kiedy czarny charakter okazuje się dentystą a Szczęśliwe Zakończenie wcale takim nie jest czytelnik zdaje sobie sprawę, że w tej powieści nic nie jest proste. Jak w życiu.
Książka jaka jest, każdy widzi. Ot okładka, kilkadziesiąt kartek, raz cienka, raz gruba, kwadratowa, prostokątna - do wyboru do koloru. Hmmm - tak zawsze myślałam. Oczywiście literki w środku i tajemniczy świat rodzący się po jej otwarciu to jest to właśnie to, co Tygrysy lubią najbardziej, jednak zawsze bardzo liczyło się dla mnie pierwsze wrażenie. Po książce pt. "Z innej...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-05-02
Getto to najsmutniejsze miejsce na ziemi. Nie ma i nie było nic bardziej przygnębiającego, bardziej wstrząsającego i tragicznego. Tematyka getta wraca do mnie co jakiś czas z racji Janusza Korczaka będącego patronem szczecińskiego Hufca ZHP, będącego moim harcerskim domem. "Lalki z getta" jest książką, która dla mnie obok treści głównej ma swoje drugie jakże tragiczne dno.
Trudno pokrótce przedstawić fabułę, bo to nie ona jest najważniejsza. Tu pierwsze skrzypce gra tło, wydarzenia obok, sierociniec Korczaka, chłopiec szmuglujący chleb,smutek i beznadziejna rozpacz. Nie potrafię streścić, dlatego zamieszczę opis ze strony Wydawnictwa:
Żydowski chłopiec imieniem Mika na początku wojny dziedziczy po dziadku płaszcz, a wraz z nim kolekcję pacynek ukrytą w jego licznych kieszeniach. Lalki pozwalają mu choć przez chwilę zapomnieć o potwornościach wojny i pomóc zapomnieć innym. Talent Miki zostaje odkryty przez niemieckiego żołnierza, który zmusza go do rozpoczęcia podwójnego życia, walki o życie i honor. Chłopcu udaje się jednak znaleźć nowe zastosowanie dla lalkarskiego talentu i sekretnych kieszeni płaszcza.
Powieść opisuje też drugie oblicze wojny widzianej oczami niemieckiego żołnierza, Maxa, który później trafia do syberyjskiego gułagu. Łącznikiem między postaciami żydowskiego chłopca i hitlerowca staje się jedna z pacynek, która przekazywana z pokolenia na pokolenie symbolizuje trudne dziedzictwo wojny.
Kiedy czytasz pierwszą część, emocje są proste: nienawidzisz ówczesnych Niemców z całych sił. Czytasz o głodzie, śmierci i zaciskasz pięści. Płaczesz, kiedy Korczak prowadzi Dzieci do wagonów, kiedy czytasz o maluchach umierających z głodu, o szpitalu bez leków i pościeli, o kobietach opłakujących członków rodziny, pogardzie, obojętności i nędzy. Promyczkiem słońca są pacynki, ale i one przeżywają rozpacz rozstania. Książę będący ulubioną pacynką lalkarza jest ceną, jaką płaci on za uratowanie życia Matki. Książę trafia do kieszeni niemieckiego żołnierza Maksa, a ten... trafia na Sybir jako jeniec wojenny. I co? I nagle z najeźdźcy staje się ofiarą. Teraz jego męczą wszy, jest bity, głodzony i pracuje ponad siły. I co czytelniku ? Nadal go nienawidzisz? Raczej nie, zwłaszcza kiedy poznajesz jego wyrzuty sumienia, jego osobistą tragedię, jego walkę z upiorami i demonami wojny. Nagle Twoje uczucia czytelniku są tożsame z tym, co czułeś czytając historię getta.... I to jest przerażające, jak szybko, klasyfikujesz, przyczepiasz łatki, aby za chwilę je odczepić i przyczepić inną. Emocjonalny szał.
"Lalki z getta" przeczytałam w dwa dni. Zakończenie - choć banalne - jest po prostu piękne. Mówi o trudnej umiejętności przebaczania, o tym, że musimy pamiętać. Tylko jak przekazać takie okrucieństwo? Myślę, że moje dzieci zaczną od "Pamiętnika Blumki", ale nawet na to jest jeszcze za wcześnie.
Lalki z getta powinny mieć podtytuł "Mały książę". Historia Miki i Maxa może być traktowana jako tło dla losów księcia - pacynki zrobionej przez dziadka Miki, a towarzyszącej bohaterom aż do czasów współczesnych. Losy księcia są bogate, jest on podporą w ciężkich chwilach. Schowany w kieszonce, pod kurtką, czy też nawet za paskiem bielizny służył swoim właścicielom radą i pomocą. Mały książę jest dowodem na to, że życie składa się z wielu drobiazgów i nigdy nie wiadomo, co da nam kopa i energię do dalszego działania.
Z życzeniami odnajdywania radości w najmniejszych szczególikach codziennego życia - polecam Lalki z getta.
Getto to najsmutniejsze miejsce na ziemi. Nie ma i nie było nic bardziej przygnębiającego, bardziej wstrząsającego i tragicznego. Tematyka getta wraca do mnie co jakiś czas z racji Janusza Korczaka będącego patronem szczecińskiego Hufca ZHP, będącego moim harcerskim domem. "Lalki z getta" jest książką, która dla mnie obok treści głównej ma swoje drugie jakże tragiczne dno....
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedy zobaczyłam okładkę książki pomyślałam, że to kolejna powieść ukazująca losy dzieciaczków w domach dziecka. Powieść chwytająca za serce i budząca wiele uczuć. Niestety nie. Losy bohaterki w domu dziecka to tylko wierzchołek góry lodowej, przyczynek do tego, kim się stała. Jej siła i mordercza pewność, że po każdym upadku należy się podnieść i iść dalej, jest ogromna i niezaprzeczalna. A książka? Książka powinna być poranną lekturą dla każdego, kto uważa, że jego życie jest nieudane. Może losy Oli pomogą mu zauważyć iskierkę nadziei....
Głowna bohaterka Ola - jak sama o sobie pisze - urodziła się bo nie miała innego wyjścia. Jej matka (autorka zawsze pisze o niej z małej litery podkreślając swój brak szacunku do niej) początkowo chciała Ją sprzedać, jednak nie znalazła nabywcy. Nie zrzekając się praw rodzicielskich oddała ją do domu małego dziecka. Tu zaczyna się gehenna Oli, która trwa bardzo długo. Dziewczynka jako kilkuletnie dziecko bierze udział w wykopkach, szoruje podłogi, pieli grządki. Do tego ciągłym towarzyszem jest głód i brak miłości. Dzieci walczą o każdy ciepły gest. Kiedy trafia do domu dziecka do tego wszystkiego dochodzi jeszcze brutalna i wszechobecna przemoc. Niesamowite jest dla mnie to, że nawet w szkole sieroty uznawane były za gorszego człowieka, odmieńca. Co te dzieciaczki były winne? Kiedy jedna z koleżanek zaprosiła Olę do swojego domu Matka dziewczynki wyzwała ją i wyrzuciła za drzwi. Koszmar.
Nieszczęściem Oli była matka.Kiedy otrzymała większe mieszkanie wzięła Olę do siebie. Okazało się, że pobyt w domu dziecka to istny raj w porównaniu z piekłem jakie przygotowała jej ona. Tłukła ją czym popadło, ciągnęła po podłodze za włosy, poniżała, raniła i kaleczyła na całe życie. Wiele razy wyrzucała ją z domu. Dziewczyna żyła wtedy z kradzieży, spała po strychach i piwnicach.
Autorka opisuje swoje losy właściwie do dnia dzisiejszego. Obecnie żyje w Berlinie z synem gdzie zajmuje się prowadzeniem domu kilku zamożnym rodzinom i prowadzi ogrody. Można powiedzieć, że jest szczęśliwa. Na swój sposób...
Książka jest pełna emocji. Już sam sposób jej napisania wskazuje, że autorka traktuje ją jako swoistego rodzaju oczyszczenie. Nie ma tu rozdziałów, myśli płyną nieukształtowane, prosto z serca. Pani Ola przeskakuje z tematu na temat starając się zachować chronologię. Kilka razy miałam ochotę przeskoczyć kilka stron ale przy lekturze tej powieści to nie jest możliwe. Każdy akapit zawiera tyle emocji i faktów że przeoczenie choćby pół strony gubi czytelnika. Autorka z otwartością i rozbrajającą szczerością opisuje swoją naiwność która z czasem przeistacza się w gruboskórność konieczną dla przetrwania. Nie ubiera swoich losów w barwy, ukazuje je brutalnie i prawdziwie, aż czytelnikowi burzy się krew z gniewu. Jak tak może być? Skąd tyle zła w stosunku do jednej osoby? I dlaczego nikt nie pomógł.
Książki nie czyta się łatwo; myślę, że głównie przez ten potok myśli zdarzeń i opisów. Niemniej jednak zapewniam, że warto. Rzadko kiedy człowiek spotyka się z taką wolą przetrwania....
"Twarda szkoła życia" to książka - spowiedź. To przestroga dla wszystkich i wołanie o miłość. Autorka pokazuje społeczeństwo zamknięte w swoich czterech ścianach, obojętne na losy zarówno małej dziewczynki jak i dorastającej kobiety. Właściwie na palcach jednej ręki można policzyć osoby życzliwe, które pomogły Pani Oli. Autorka ukazuje zło domu dziecka i systemu, który zmusza sieroty do walki o życie, o przetrwanie.
Książkę polecam. Warto ją przeczytać choćby po to, aby dostrzec piękno własnego życia i docenić wszystko to co się ma. Nawet okruszki dnia codziennego.
Kiedy zobaczyłam okładkę książki pomyślałam, że to kolejna powieść ukazująca losy dzieciaczków w domach dziecka. Powieść chwytająca za serce i budząca wiele uczuć. Niestety nie. Losy bohaterki w domu dziecka to tylko wierzchołek góry lodowej, przyczynek do tego, kim się stała. Jej siła i mordercza pewność, że po każdym upadku należy się podnieść i iść dalej, jest ogromna i...
więcej Pokaż mimo to