-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2019-06-28
2019-02-10
Cała opinia na blogu: https://szept-stron.blogspot.com
Geniusz. Gra to książka, po którą nie planowałam sięgnąć i nawet nie wiedziałabym, co straciłam, bo idealnie wpasowuje się w mój gust czytelniczy. Podejrzewam, że wielu z was nigdy nie słyszało nawet tego tytułu, a ta seria zdecydowanie zasługuje na uwagę, bo wciąga od pierwszej strony i ciężko ją odłożyć na bok choćby na chwilę!
Nie trzeba było mnie długo przekonywać, żebym sięgnęła po Geniusza. Grę; właściwie wystarczyła mi świadomość, że książka opowiada o nastoletnich naukowcach, którzy stawiają czoła niesamowitym wyzwaniom, a przy okazji ich działania nie zawsze są w pełni legalne i już byłam kupiona, bo uwielbiam podobne historie. Pod wieloma względami powieść Leopoldo Gouta nie tyle mnie usatysfakcjonowała, co wręcz przerosła moje oczekiwania, bowiem mamy tutaj nie tylko mnóstwo nieprzewidywalnych zwrotów akcji i trudnych, logicznych zagadek do rozwiązania, ale autor porusza także tematykę związaną z problemami współczesnego świata, rozwoju technologii, dotyka skomplikowanych dylematów moralnych czy problemów rodzinnych. Całość zostaje podana nam w naprawdę przepięknym, wysokiej jakości wydaniu – Geniusz. Gra posiada bogatą szatę graficzną, w środku można znaleźć wykresy, schematy czy szkice, które dodatkowo ułatwiają zrozumienie treści i nadają fabule niesamowitej realności. Poruszane w tej powieści zagadnienia są dość zaawansowane, mamy w końcu do czynienia z geniuszami specjalizującymi się w ścisłych dziedzinach takich jak informatyka, inżynieria, biologia czy chemia, ale zostały one przedstawione w tak prosty, a jednocześnie interesujący sposób, że nikt nie powinien mieć trudności ze zrozumieniem naukowych kwestii.
Fabułę śledzimy z perspektywy trójki głównych bohaterów – Rexa, uzdolnionego programisty, dla którego udział w Grze jest szansą na odnalezienie starszego brata, który zaginął przed dwoma laty, czternastoletniego inżyniera z Nigerii Tundego znajdującego się w sytuacji bez wyjścia i Likaona, czyli tajemniczej blogerki z Chin, która ujawnia korupcyjne skandale na wysokich szczeblach władzy, tym samym narażając się na aresztowanie przez władze niezadowolone z jej interwencji. Bardzo często się zdarza, że przy mnogiej liczbie narratorów faworyzuję jedną z perspektyw lub nie odczuwam różnicy przy zmianie osoby, tymczasem Leopoldo Gout poradził sobie bardzo dobrze, oddając różnice kulturowe między bohaterami wywodzącymi się z różnych środowisk i krajów, a choć muszę przyznać, że perspektywa Tundego interesowała mnie odrobinę mniej niż pozostałych bohaterów, wciąż czytałam ją z przyjemnością. Jestem zachwycona przede wszystkim Likaonem, która została świetnie wykreowana, to moja nowa girl crush. Leopoldo Gout w swojej książce skupił się nie tylko na samej Grze, ale także rozbudował wątki każdego z bohaterów, tworząc złożoną opowieść. Tunde zmaga się z groźbami generała-dyktatora trzęsącego całą Nigerią, który obiecał, że zabije jego rodziców i zetrze jego wioskę z powierzchni ziemi, jeśli Tunde nie wybuduje dla niego niebezpiecznej broni. Rex obawia się o życie brata i podejrzewa, że ten wpakował się w nielegalną działalność Terminalu, czyli niebezpiecznej grupy hakerskiej. Likaon z kolei wie, że to, co robi jest słuszne i ważne, ale jednocześnie obawia się w ten sposób rozczarować rodziców, a jeśli zostanie złapana, jej całą rodzinę może czekać śmierć. W tej książce wielokrotnie podkreślana była wartość rodzinnych więzów, a także przyjaźni i zaufania. Jestem zaskoczona, że w sumie w tak krótkiej książce, autorowi udało się zawrzeć tak wiele różnorodnych kwestii.
Geniusz. Gra to świetna rozrywka na wysokim poziomie. Trochę przypomina mi skrzyżowanie Ocean's Eleven i Endgame z Illuminae, więc jeśli do tej pory mieliście wątpliwości, czy chcecie sięgnąć po tę powieść, to mam nadzieję, że to porównanie właśnie je rozwiało. Naprawdę dobrze bawiłam się podczas czytania tej powieści, a przy tym musiałam trochę wysilić swój umysł, aby nie umknęły mi żadne wskazówki, więc jestem tym bardziej usatysfakcjonowana lekturą. Zdecydowanie polecam, ale ostrzegam, żebyście lepiej wyposażyli się od razu w obie dostępne części – Leopoldo Gout zakończył Geniusza. Grę w takim momencie, że od razu musiałam sięgnąć po drugi tom, żeby się przekonać, jak dalej potoczą się losy bohaterów!
Cała opinia na blogu: https://szept-stron.blogspot.com
Geniusz. Gra to książka, po którą nie planowałam sięgnąć i nawet nie wiedziałabym, co straciłam, bo idealnie wpasowuje się w mój gust czytelniczy. Podejrzewam, że wielu z was nigdy nie słyszało nawet tego tytułu, a ta seria zdecydowanie zasługuje na uwagę, bo wciąga od pierwszej strony i ciężko ją odłożyć na bok choćby...
2019-02-10
Recenzja dostępna na stronie: https://szept-stron.blogspot.com
Jeżeli czytaliście moją recenzję pierwszego tomu Geniusza, wiecie, że osobiście byłam zachwycona fabułą. Nie spodziewałam się, że książka spodoba mi się tak bardzo, ale zostałam niezwykle mile zaskoczona, dlatego z ogromną przyjemnością sięgnęłam po drugą część, nie byłam jednak pewna, czy autorowi uda się przeskoczyć wysoko postawioną poprzeczkę, zwłaszcza że Gra zakończyła się w tak szokującym momencie! Ostatecznie muszę powiedzieć, że Przekręt podobał mi się odrobinę bardziej od pierwszego tomu, stąd moje oczekiwania względem trzeciej części są naprawdę wysokie! Najpierw jednak zapraszam was na recenzję Geniusz. Przekręt.
Rex, Tunde i Likaon wzięli udział w Grze zorganizowanej przez jednego z najmłodszych prezesów firm technologicznych na świecie, ale rozgrywka, zamiast przynieść im sukces, zapewniła im miejsce na liście najbardziej poszukiwanych przestępców. Ścigani przez FBI geniusze nie mogą jednak skupić się na oczyszczeniu swojego dobrego imienia; z USA muszą przedostać się do Nigerii, gdzie Tunde ma przekazać swoją maszynę bezwzględnemu generałowi, w przeciwnym razie jego wioska wraz z mieszkańcami zostanie zmieciona z powierzchni Ziemi. Na miejscu okazuje się jednak, że problem jest o wiele bardziej skomplikowany i niebezpieczny, niż podejrzewali. Tunde, Rex i Likaon po raz kolejny jednoczą siły, by wprowadzić w życie genialny przekręt mający na celu uratowanie świata.
Przekręt rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym zakończyła się Gra, dlatego od początku jesteśmy wrzuceni w sam środek pędzącej do przodu akcji. Jest to jeden z powodów, dla których drugi tom podoba mi się bardziej od pierwszego – mam wrażenie, że tempo całej powieści było szybsze, bardziej dynamiczne, więcej się działo, autor na każdym kroku zaskakiwał nas niespodziewanymi rozwiązaniami, a jednocześnie wątki zostały tak ładnie rozłożone, że nie miało się wrażenia przesytu, choć nasi nastoletni geniusze muszą wygrać nierówny wyścig z czasem. Leopoldo Gout trzyma nas na krawędzi fotela od początku do końca powieści, jednocześnie pozwalając nam na chwile wytchnienia, kiedy po raz kolejny przemyca w swojej powieści ważne wartości i wątki, które zwykle nie występują w podobnych powieściach, a o których jak najbardziej powinniśmy rozmawiać. Autor zachęca do cieszenia się małymi rzeczami i doceniania tego, co mamy, bo często bierzemy coś za pewnik i uświadamiamy sobie, jakie to było dla nas ważne dopiero w momencie, w którym nam tego zabraknie. Jednocześnie wskazuje na to, że zachłanność ludzka nie ma granic i chciwość może doprowadzić nie tylko do upadku człowieka, ale także do zniszczenia świata. Jestem zachwycona tym, że po raz kolejny Leopoldo Gout wplótł tak ważne przesłania do swojej powieści, wskazując na konieczność walczenia o to, w co się wierzy, a także dbania o naszą planetę.
W Przekręcie ponownie mamy narrację poprowadzoną z perspektywy trzech bohaterów, lecz mam wrażenie, że tym razem naprzód nieznacznie wysunął się Tunde, ponieważ to wokół jego wątku kręci się fabuła drugiej części, pozwoliło mi to jednak docenić go bardziej niż w pierwszym tomie. W dynamice grupy Likaona, Rexa i Tundego doszło do pewnych subtelnych zmian i osobiście jestem zachwycona kierunkiem, w którym podążyły poszczególne relacje. Dotyczy to nie tylko subtelnie zarysowanego wątku romantycznego (shippuję Rexa i Likaona całym serduchem!), ale także przyjaźni Likaona i Tundego, która została pełniej ukazana w tej części. Sami bohaterowie również się rozwijają, dostrzegają więcej i uczą się podejmowania słusznych, choć trudnych decyzji. Likaon wciąż niesamowicie mi imponuje, ale Rex i Tunde także urośli w moich oczach. Ich intelekt wywołuje podziw, a praca zespołowa fascynuje i jeżeli byliście zachwyceni naukowymi zagadkami w pierwszej części, to w drugiej będziecie równie usatysfakcjonowani technologicznymi nowinkami i sprytnymi zagraniami. Szata graficzna jest równie piękna i zajmująca, została wykonana na najwyższym poziomie i cudownie urozmaica treść, ułatwiając także zrozumienie naukowych zagadnień dzięki rysunkom, schematom i wykresom.
Geniusz. Przekręt to historia, która wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż do ostatniej. Wydawało mi się, że Leopoldo Gout nie jest w stanie napisać jeszcze lepszej książki, tymczasem bardzo mile mnie zaskoczył, tworząc powieść pełną zwrotów akcji, pięknych wartości i przyjaźni. Jeżeli uwielbiacie dynamiczne historie, w których główni bohaterowie zmagają się z niemal niemożliwym do wykonania zadaniem uratowania całego świata, a jednocześnie nie zapominają o tym, co dla nich najważniejsze w życiu, to seria Geniusz jest zdecydowanie dla was. To niesamowita książka, w której urok technologii łączy się z magią otaczającego nas świata, a więzy rodzinne są ważniejsze niż sława czy władza.
Recenzja dostępna na stronie: https://szept-stron.blogspot.com
Jeżeli czytaliście moją recenzję pierwszego tomu Geniusza, wiecie, że osobiście byłam zachwycona fabułą. Nie spodziewałam się, że książka spodoba mi się tak bardzo, ale zostałam niezwykle mile zaskoczona, dlatego z ogromną przyjemnością sięgnęłam po drugą część, nie byłam jednak pewna, czy autorowi uda się...
2019-07-29
2019-04-21
2019-05-16
2019-04-27
2019-12-19
2019-12-12
2019-11-28
2019-01-08
2019-07-16
2019-11-17
Łowcy płomienia to książka, która wzięła mnie trochę z zaskoczenia. Była niezwykle popularna w zagranicznej blogosferze, to jeden z najgorętszych debiutów tego roku, ale nie spodziewałam się, że tak szybko ukaże się w Polsce! A to wszystko zasługa Wydawnictwa NieZwykłe, któremu ostatnio bardzo zaczęłam ufać, jeśli chodzi o wydawanie fantastyki young adult, bo dzięki niemu zapoznałam się z kilkoma naprawdę interesującymi tytułami (jak choćby fenomenalna Magia Cierni). Dzisiaj przychodzę do was z recenzją Łowców płomienia – zapraszam, jeśli jesteście ciekawi, o co tyle szumu!
Łowcy płomienia to książka bardzo nierówna pod względem tempa i jakości. Wprowadzenie do właściwej historii jest niezwykle długie, ponieważ musiałam czekać aż dwieście stron (czyli prawie połowę książki) na pojawienie się akcji. Autorka daje nam czas na zaznajomienie się z bohaterami – Zafirą oraz Nasirem – którzy są jednocześnie narratorami oraz ze światem inspirowanym arabskimi krajami i wierzeniami, jednak według mnie przedstawiona rzeczywistość oraz sytuacje postaci nie są na tyle skomplikowane czy unikatowe, by potrzebny był tak rozległy, nużący wstęp. Miałam trudności, by przebrnąć przez tę pierwszą część powieści, która po prostu mnie męczyła i nudziła. Jedynie piękny styl pisania autorki, który zachwycił mnie od pierwszej strony i ciekawość, jak rozwinie się dalsza część historii, sprawiły, że nie odłożyłam książki na bok. I całe szczęście, bo po dwusetnej stronie moje odczucia zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni! Kiedy tylko akcja nabrała tempa i nareszcie doszło do wyczekiwanego przeze mnie spotkania, nie mogłam się oderwać od Łowców płomienia, powieść nie tylko w końcu mnie wciągnęła, ale także wreszcie poczułam ten arabski, egzotyczny klimat, który jest zdecydowanie jedną z największych zalet tej pozycji. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w samym środku jednej z historii zaczerpniętej prosto z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy, a choć z przyjemnością czytałam o arabskiej kulturze, podziwiając kunsztowny styl pisania autorki, to pędząca do przodu akcja zaabsorbowała mnie bez reszty, sprawiając, że nie miałam chwili na zaczerpnięcie oddechu. Niestety, moja radość nie trwała zbyt długo, bo ostatnie sto stron Łowców płomienia jest tak chaotycznych i pozbawionych logiki, że wciąż się zastanawiam, czy skończyłam czytać właściwą książkę.
Bohaterowie również bardzo mnie rozczarowali. Zostali nakreśleni bardzo schematycznie, mam wrażenie, jakbym zetknęła się już z Zafirą, Nasirem czy Altairem niezliczoną ilość razy przy okazji innych tytułów. Zafira to typowa bohaterka young adult, która pragnie czegoś więcej, choć sama nie potrafi sprecyzować, co to dokładnie jest, ale choć była stylizowana na silną, waleczną kobietę, dla mnie była tak naprawdę egoistyczną dziewczynką, która nie potrafiła wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. Nie potrafiłam zrozumieć kierujących nią pobudek i od początku do końca grała mi na nerwach. O wiele bardziej polubiłam się z Nasirem, choć on jeszcze bardziej wpada w pułapkę schematu – książę, który nie ma kontroli nad własnym losem i zamienia się na rozkaz ojca-tyrana w mordercę oraz bezlitosnego potwora, ale w głębi duszy jest wrażliwy, pełny empatii i nienawidzi tego, kim się stał. Jestem fanką motywu od nienawiści do miłości, ale w przypadku Zafiry i Nasira wątek romantyczny zupełnie mnie do siebie nie przekonał. Altair z kolei to typowy towarzysz księcia; udaje głupszego, bardziej brawurowego i aroganckiego niż jest w rzeczywistości, sypiąc żartami w najmniej odpowiednich momentach, podczas gdy tak naprawdę zbiera informacje, ma mnóstwo szpiegów i za maską przystojnego zawadiaki skrywa poważne plany. Do tej typowej trójki dołącza jeszcze dwójka bohaterów i wspólnie tworzą mało zgraną drużynę, którą łączy kruchy sojusz opierający się o wspólny cel (brzmi znajomo, prawda?). Szczerze mówiąc, żadna z postaci nie wzbudziła we mnie na tyle dużej sympatii, żebym przejmowała się jej losem; było mi zupełnie obojętne, czy ktoś z nich umrze w trakcie heroicznej wyprawy, czy może przeżyje.
Miałam nadzieję, że Łowcy płomienia okażą się niezapomnianą, jedną z najlepszych powieści young adult tego roku, tymczasem jestem mocno rozczarowana lekturą. Widzę potencjał, jaki drzemał w tej historii i zdarzały się naprawdę dobre, intrygujące momenty, podobał mi się arabski klimat, a styl pisania Hafsah Faizal mnie oczarował, jednak to za mało, abym mogła wam polecić tę książkę z czystym sumieniem. Myślę, że jeśli lubicie egzotyczny świat przedstawiony z ciekawą kulturą, motyw od wrogów do kochanków i popularne wątki to Łowcy płomienia mogą wam się spodobać, ale dla mnie było tutaj zbyt dużo odtwórczości, podczas gdy szukałam oryginalnych wrażeń.
Blog: https://szept-stron.blogspot.com
Instagram: @booksbygeekgirl
Łowcy płomienia to książka, która wzięła mnie trochę z zaskoczenia. Była niezwykle popularna w zagranicznej blogosferze, to jeden z najgorętszych debiutów tego roku, ale nie spodziewałam się, że tak szybko ukaże się w Polsce! A to wszystko zasługa Wydawnictwa NieZwykłe, któremu ostatnio bardzo zaczęłam ufać, jeśli chodzi o wydawanie fantastyki young adult, bo dzięki niemu...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-13
2019-09-29
Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam mitologię! Już od dziecka byłam zafascynowana historiami pochodzącymi ze starożytnego Egiptu, Grecji czy Rzymu, a powieści oparte na mitach tylko jeszcze bardziej rozpalały moją ciekawość. Wśród autorów podobnych książek niedoścignionym numerem jeden pozostawał dla mnie Rick Riordan, ale z czasem zaczęłam się także interesować mitologią azjatycką i niesamowicie cieszę się, że powstała seria Rick Riordan przedstawia, dzięki której mam szansę poznawać kulturę z zupełnie nowych zakątków świata. O legendach Majów nie wiedziałam zupełnie nic, dlatego byłam tym bardziej podekscytowana faktem, że mogę przeczytać Posłańca Burzy.
Posłaniec Burzy jest to powieść skierowana raczej do młodszych, lecz gwarantuję, że dorośli także nie będą się przy niej nudzić! Ta historia jest przepełniona zaskakującymi zwrotami akcji, subtelnym humorem oraz pięknymi wartościami, które trafią do czytelnika w każdym wieku. Różnorodność, jaka panuje w tej książce, od razu mnie w sobie rozkochała; autorka sięgnęła nie tylko po raczej mało znane w naszej części świata wierzenia Majów, ale także przemyca elementy kultury latynoskiej czy pokazuje, że niepełnosprawność lub odmienność nie oznacza, że ktoś jest gorszy. Myślę, że właśnie to przesłanie sprawia, iż Posłaniec Burzy jest tak wartościową lekturą – pośród wszystkich zawirowań związanych z pradawną przepowiednią, podstępnymi magami, przerażającymi demonami i próbami ratowania świata przed nieuchronną zagładą z rąk boga śmierci J.C. Cervantes zwraca uwagę czytelnika na kwestię tolerancji i tego, że inność, postrzegana przez społeczeństwo jako wada, może się w rzeczywistości okazać największą zaletą. Krótsza noga Zane'a sprawia, że chłopak znacząco kuśtyka, przez co spotyka się z szykanami ze strony swoich rówieśników, tymczasem wychodzi na jaw, że jego niepełnosprawność jest tak naprawdę oznaką jego boskiego pochodzenia i źródłem jego uśpionych mocy. Sam bohater ma niskie poczucie własnej wartości, marzy jedynie o tym, by wtopić się w tłum, ale z czasem zaczyna akceptować siebie takim, jakim jest i myślę, że J. C. Cervantes daje młodym czytelnikom naprawdę piękną lekcję tolerancji.
Moim głównym zarzutem względem Posłańca Burzy jest nierównomiernie rozłożona akcja. Pierwsza połowa książki charakteryzowała się powolnym tempem i o ile byłabym w stanie przymknąć na to oko, gdyby nieśpieszny początek wynikał z wprowadzenia nas w świat mitologii Majów, o tyle w przypadku Posłańca Burzy po prostu niewiele się dzieje, przez co kilkaset stron wypada mało atrakcyjnie, wręcz nużąco. Z kolei druga połowa historii była już wypełniona niezliczonymi, zadziwiającymi wydarzeniami, pojawia się wiele nowych, ciekawych bohaterów, przeszkody na drodze Zane'a Obsipio tylko się na siebie nawarstwiają, a poznane odpowiedzi prowadzą do kolejnych pytań i tajemnic. Dopiero po dwusetnej stronie Posłaniec Burzy wciągnął mnie w swoją magiczną rzeczywistość i wydaje mi się, że gdyby tempo powieści zostało lepiej zrównoważone, całość wypadłaby lepiej. Jestem natomiast oczarowana tym, jak zostały przedstawione Majańskie wierzenia i choć autorka nie szczędziła informacji na ten temat, wciąż czuję niedosyt, bo byłam tak zafascynowana kulturą Majów, że najchętniej nie przestawałabym o niej czytać! Nie miałam pojęcia, że te legendy są tak bogate – bogowie i bogurodzeni to zaledwie wierzchołek góry lodowej, oprócz nich występuję też zmiennokształtni, olbrzymy, czarownicy, wróżbici czy demony, a napojem bogów okazuje się być gorąca czekolada!
Posłaniec Burzy to książka, która łączy w sobie nieziemską przygodę, ważne wartości, błyskotliwy humor i wiedzę o intrygującej kulturze Majów. Myślę, że każdy czytelnik, niezależnie od wieku, znajdzie w tej powieści coś dla siebie, bowiem jest to historia, która zarówno bawi, jak i uczy. Magiczny, mityczny świat w Posłańcu Burzy ma tak wiele do zaoferowania, że koniecznie musicie się w nim zagłębić i lepiej go poznać! Czuję, że J.C. Cervantes skrywa jeszcze wiele asów w rękawie, którymi zaskoczy nas w następnej części i już nie mogę się doczekać, aby poznać kontynuację losów Zane'a.
Blog: https://szept-stron.blogspot.com
Instagram: @booksbygeekgirl
Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam mitologię! Już od dziecka byłam zafascynowana historiami pochodzącymi ze starożytnego Egiptu, Grecji czy Rzymu, a powieści oparte na mitach tylko jeszcze bardziej rozpalały moją ciekawość. Wśród autorów podobnych książek niedoścignionym numerem jeden pozostawał dla mnie Rick Riordan, ale z czasem zaczęłam się także interesować mitologią...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-22
Moje początki z Magią cierni były wyboiste; klimat powieści znacząco odbiegał od tego, czego się spodziewałam. Autorka bardzo powoli wprowadza nas w świat, w którym książki przypominają żywe istoty z własnymi opiniami i uczuciami, ale także z łatwością mogą przeistoczyć się w łaknące krwi potwory i długie opisy w połączeniu z rozbudowanymi informacjami na temat grymuarów sprawiły, że początek odrobinę mi się dłużył. Warto było jednak cierpliwie przebrnąć przez pierwsze sto stron, ponieważ wtedy akcja zaczyna nabierać tempa i zaczyna się prawdziwy rollercoaster emocji! Historia przedstawiona w Magii cierni ani na moment nie zwalnia, z każdą stroną zostajemy coraz głębiej wciągnięci w niebezpieczną, magiczną intrygę ciągnącą się od kilku wieków i zaskakująco barwny świat, który staje przed nami otworem i kusi swoim pięknem. Nie planowałam przeczytać Magii cierni w jeden dzień, ale ta powieść była tak dobra, że nie byłam w stanie się od niej oderwać i z wypiekami na twarzy przerzucałam kolejne kartki, bo po prostu musiałam się dowiedzieć, co wydarzy się dalej! Nie spodziewałam się, że tak bardzo zżyję się z bohaterami, a pod koniec wręcz łapałam się na tym, że czytam coraz wolniej, celebrując każde słowo, ponieważ nie chciałam, aby moja przygoda z powieścią Margaret Rogerson dobiegła końca.
Jestem zauroczona nasyconym przepychem światem opartym na XIX-wiecznej Anglii, w którym magia grymuarów, przerażające demony i przebiegli czarodzieje przenikają się wzajemnie z pełnymi blichtru, arystokratycznymi salonami i towarzyskimi skandalami, a pośrodku tego wszystkiego znajduje się Elisabeth – nienawykła do praw rządzących wyższymi sferami, zagubiona w świecie magii, która jest zupełnie inna, niż do tej pory sądziła, ale wciąż pozostaje odważna, niezależna, impulsywna i gotowa do stanięcia w obronie tego, co uważa za słuszne. Jest w niej trochę dziecięcej naiwności i łatwowierności, które pozwalają jej na optymizm i wiarę w dobro, ale Elisabeth nie jest przy tym niedojrzała czy irytująca. Autorka wrzuciła główną bohaterkę w sam środek rozrastającego się konfliktu, podważając wszystko, co Elisabeth wiedziała o grymuarach, magii, Wielkich Bibliotekach, a także samej sobie. Razem z nią podążamy drogą ku prawdzie, że to, co złe i dobre wcale nie jest tak oczywiste, jak jej się wydawało. Elisabeth to silna i nieugięta postać, ale reszta bohaterów nie ustępuje jej w swojej złożoności. Uwielbiam Nathaniela, który, zdawałoby się, ma wszystko: jest przystojny, bogaty i posiada wysoką pozycję społeczną, ale jest nękany przez tragiczną przeszłość i lęk przed wewnętrznym mrokiem, który jest przekazywany w jego rodzie przez pokolenia jako błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Uwielbiam jego sarkastyczny humor, jego uwodzicielskie, bezwstydne uwagi i pewność siebie, ale także jego bardziej bezbronną wersję, która sprawiła, że skazał się na samotność. Romans pomiędzy tą dwójką jest bardzo subtelny, stanowi zaledwie odległe tło, przemyka gdzieś w cieniu pomiędzy epickimi walkami i magicznymi wyzwaniami.
Magia cierni nie ucieka zupełnie od szablonowości, ale autorce udaje się nadać schematom ekscytujący wydźwięk, tchnęła w znane szablony nowe życie za pomocą czarujących postaci, finezyjnego, eleganckiego stylu pisania i kunsztownie wykreowanych wątków splatających się w niezwykle wciągającą, pełną wdzięku historię, która przyprawia o dreszcz zachwytu. Nie chciałam, żeby ta książka kiedykolwiek się kończyła; mogłaby mieć tysiąc stron, a dla mnie to i tak byłoby za mało, bo pragnęłam zostać w świecie Magii cierni już na zawsze!
https://szept-stron.blogspot.com
instagram: @booksbygeekgirl
Moje początki z Magią cierni były wyboiste; klimat powieści znacząco odbiegał od tego, czego się spodziewałam. Autorka bardzo powoli wprowadza nas w świat, w którym książki przypominają żywe istoty z własnymi opiniami i uczuciami, ale także z łatwością mogą przeistoczyć się w łaknące krwi potwory i długie opisy w połączeniu z rozbudowanymi informacjami na temat grymuarów...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-20
2019-07-11
2019-09-11
2019-08-10
To, co najbardziej urzekło mnie w Mrocznych Wybrzeżach, to wykreowany przez autorkę niesamowity świat, który zapiera dech w piersiach i intryguje subtelną, magiczną atmosferą. Wyraźnie widać inspirację autorki starożytnym Rzymem, ale jednocześnie wiele elementów zostało zaczerpniętych z wyobraźni Danielle L. Jensen, nadając tej fantastycznej krainie unikatowego rysu. Świat przedstawiony jest piękny oraz, zachwyca dbałością o szczegóły i różnorodnością. Plastyczny, barwny styl pisania autorki sprawił, że miałam wrażenie, jakbym to ja znalazła się w samym sercu przygody; bez trudu mogłam poczuć kołysanie i ciche skrzypienie desek Quincense pod stopami, słony zapach morskiej bryzy czy przypiekające promienie słońca na twarzy, gdy wraz z bohaterami przemierzałam niezbadane wody. Widać, że autorka ma mnóstwo pomysłów na kreację rzeczywistości i nie mogę się doczekać, aż poznam kolejne smaczki, jakie dla nas przygotowała, bo wiele wątków i elementów pozostało częściowo owianych tajemnicą; Danielle L. Jensen pokazała nam wystarczająco dużo, abyśmy nie czuli niedosytu, jednocześnie pozostawiając sobie ogromne pole do popisu w kolejnej części. Mroczne Wybrzeże to jednak nie tylko dopracowany świat fantastyczny, ale także doskonale wykreowani bohaterowie z zagmatwaną przeszłością i tajemnicami skrytymi w mroku oraz idealnie zrównoważone tempo akcji. Wszystkie elementy składają się na obraz wciągającej, znakomicie napisanej historii, która porywa od pierwszych stron, sprawiając, że nie można jej odłożyć na bok! Od dawna nie miałam okazji czytać książki, która pochłonęłaby mnie do tego stopnia, a kiedy tylko zakończyłam lekturę, od razu chciałam się zabrać za drugi tom, na który niestety będziemy musieli jeszcze poczekać.
Mroczne Wybrzeża zostały poprowadzone z dwóch perspektyw – Teriany i Marka, którzy pochodzą z dwóch różnych światów, dlatego obserwowanie, jak ich wychowanie i wierzenia najpierw ścierają się ze sobą, a później wzajemnie uzupełniają było pięknym przeżyciem. Mogłabym się rozpływać nad Markiem w nieskończoność, najwyraźniej mam słabość do żołnierzy z mroczną przeszłością, którzy każdego dnia muszą wybierać pomiędzy tym, co słuszne a tym, co zapewni im przetrwanie. Marek jest cudownie złożonym bohaterem, nic, co go dotyczy, nie jest ani czarne, ani białe; jest błyskotliwy, diabelsko inteligentny, a przy tym ma w sobie delikatność i empatię, choć nie zawaha się przed wydaniem bezlitosnych rozkazów, które pozbawią życia tysiące istnień. Teriana z drugiej strony potrafiła grać mi na nerwach – podejmowała głupie, ryzykowne decyzje, momentami bywała niedojrzała i rozwydrzona, ale w wielu sytuacjach nadrabiała swoim uporem, hartem ducha i temperamentem, zwłaszcza pod koniec zaczęła zdobywać moją sympatię, więc istnieje jeszcze duże pole do jej rozwoju. Teriana i Marek spędzali ze sobą dużo czasu, więc naturalnie zaczęli się poznawać i pojawił się między nimi cień sympatii, jednak mam mieszane uczucia względem łączącego ich uczucia. Mam wrażenie, jakby łącząca ich miłość została wymuszona, pojawiła się zbyt szybko i znikąd, nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji, choć ich ostatnia wspólna scena była tak piękna, że zaczęłam spoglądać na naszą parę łaskawszym okiem i jestem ciekawa, jak ich losy potoczą się w drugim tomie. O wiele bardziej od romansu urzekła mnie jednak głęboka przyjaźń pomiędzy członkami legionu Trzydziestego Siódmego. Jako żołnierze przeszli wspólnie przez piekło, a choć tragiczne wydarzenia omal ich nie złamały, z czasem wzmocniły ich oddanie i bezwarunkowe zaufanie. Muszę też wspomnieć o Mikim i Kwintusie, którzy od pierwszego akapitu zdobyli moje serce, zarówno jako para, jak i postaci. Drugoplanowi bohaterowie nie stanowią tła w tej książce, a odgrywają pełnoprawne role i kocham ich wszystkich bez wyjątku, bo stanowią zabawną, uroczą zgraję, której nie da się nie pokochać.
Mroczne Wybrzeża to historia, która jest pełna zwrotów akcji, pięknych wartości i przyjaźni, a przede wszystkim jest to niezapomniana przygoda, która wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż do ostatniej. Jestem zafascynowana światem wykreowanym przez Danielle L. Jensen, każde słowo z tej książki budowało w mojej głowie spektakularny obraz rzeczywistości, do której chciałabym się jak najszybciej ponownie przenieść. Autorka doskonale połączyła intrygi i polityczne napięcia z zabawnymi fragmentami, tworząc kompletną, porywającą całość. Bardzo polecam wam Mroczne Wybrzeża, a sama nie mogę się już doczekać kolejnej części!
https://szept-stron.blogspot.com
instagram: @booksbygeekgirl
To, co najbardziej urzekło mnie w Mrocznych Wybrzeżach, to wykreowany przez autorkę niesamowity świat, który zapiera dech w piersiach i intryguje subtelną, magiczną atmosferą. Wyraźnie widać inspirację autorki starożytnym Rzymem, ale jednocześnie wiele elementów zostało zaczerpniętych z wyobraźni Danielle L. Jensen, nadając tej fantastycznej krainie unikatowego rysu. Świat...
więcej mniej Pokaż mimo to
To moje ostatnie spotkanie z Rexem, Likaonem oraz Tunde, dlatego miałam ogromne oczekiwania względem fabuły. Byłam zachwycona poprzednimi tomami, zawsze miałam słabość do motywu nastoletnich geniuszy, a Leopoldo Gout ustawił poprzeczkę bardzo wysoko. Recenzja nie zawiera spoilerów z poprzednich części.
Pod względem tempa Rewolucja dotrzymuje kroku poprzednim tomom; jest szybciej, więcej, lepiej. Akcja gna na złamanie karku, nie ma chwili na złapanie oddechu, autor ciągle nas zaskakuje, sprawiając, że nie da się odłożyć książki na bok. Już od pierwszych stron dużo się dzieje, sytuacja zmienia się w mgnieniu oka, wraz z kolejnymi kartkami staje się coraz bardziej skomplikowana, a atmosfera gęstnieje, bo stawka tym razem jest naprawdę wysoka. Nie ma nawet chwili na nudę, bohaterowie muszą się mierzyć z wyzwaniami, które zdają się ich przerastać, a czytelnik po prostu nie jest w stanie oderwać się od tej historii, która po raz kolejny zachwyca dbałością o szczegóły. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że tym razem naszej uzdolnionej trójce wszystko poszło... zbyt łatwo. Co prawda spotykają się z różnymi przeszkodami na swojej drodze, ale każdy ich plan jest zwieńczony sukcesem, przez co nie odczuwałam żadnego napięcia. Każdy problem udawało im się gładko rozwiązać i dlatego brakowało mi elementu zaskoczenia, tej ekscytującej niepewności, która sprawia, że serce bije szybciej w oczekiwaniu na rezultat. Po prostu wiedziałam, że niezależnie od sytuacji, Rex, Cai i Tunde wyjdą z niej obronną ręką, dlatego byłam odrobinę zawiedziona. Liczyłam na epicki finał, tymczasem zabrakło mi mocniejszego uderzenia na sam koniec, które wbiłoby mnie w fotel.
Leopoldo Gout po raz kolejny wplata do fabuły ważne społecznie treści, ukazując ogromną wartość rodziny, ale także poruszając globalne problemy czy moralne kwestie. Uwielbiam sposób, w jaki autor przedstawia różne kultury; pierwszy tom był poświęcony latynosko-amerykańskiemu pochodzeniu Rexa, w drugiej części przenieśliśmy się do wioski Tundego w Nigerii, tymczasem Geniusz. Rewolucja jest swojego rodzaju hołdem dla kultury chińskiej i cieszę się, że nawet przy tak dużej ilości akcji, Leopoldo Goutowi udało się w piękny sposób przedstawić aspekty azjatyckiej tradycji. Rex, Tunde i Likaon są specjalistami wykorzystującymi technologię na co dzień, ale nie pozwolili, by sieć ich zniewoliła; dostrzegają siłę w rzeczywistych relacjach międzyludzkich, widzą urodę otaczającego ich świata i cieszą się z najmniejszych rzeczy, jednocześnie przekazując nam swoją postawą wartości, które zdają się zanikać w obecnych czasach. Niezmiennie jednak w Rewolucji można znaleźć naukowe ciekawostki, genialne pomysły i logiczne zagadki, które tak bardzo urzekły mnie w poprzednich tomach. Autor wprowadził też wielu nowych bohaterów, ale akurat z tego zabiegu jestem średnio zadowolona, w moim odczuciu byli zbędnym elementem, niewiele wnieśli do fabuły.
Geniusz to seria, którą bardzo gorąco wam polecam. Czyta się ją niesamowicie szybko, akcja nie zwalnia nawet na sekundę, a stawka rośnie wraz z kolejnymi tomami. Piękna szata graficzna, genialni bohaterowie, których nie da się nie polubić, dynamiczna fabuła, która jest pełna nie tylko zaskakujących zwrotów akcji, ale także wartościowych rozważań na temat przyjaźni czy moralnych wartości, rozrywka na najwyższym poziomie, która w dodatku wymaga od nas nieco wysiłku i pełnego skupienia... Czego chcieć więcej? Dla mnie trylogia Geniusz jest niezwykle wartościową serią dla młodzieży i żal mi się rozstawać z Rexem, Cai oraz Tunde, ale w przyszłości na pewno wrócę do ich zapierających dech w piersiach, niebezpiecznych przygód.
Blog: https://szept-stron.blogspot.com Instagram: @booksbygeekgirl
To moje ostatnie spotkanie z Rexem, Likaonem oraz Tunde, dlatego miałam ogromne oczekiwania względem fabuły. Byłam zachwycona poprzednimi tomami, zawsze miałam słabość do motywu nastoletnich geniuszy, a Leopoldo Gout ustawił poprzeczkę bardzo wysoko. Recenzja nie zawiera spoilerów z poprzednich części.
więcej Pokaż mimo toPod względem tempa Rewolucja dotrzymuje kroku poprzednim tomom; jest...